• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia z mojego życia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienia z mojego życia"

Copied!
57
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Małecki

Wspomnienia z mojego życia

Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej 7, 141-196

(2)

ST A N ISŁ A W M AŁECKI

W SPO M NIENIA Z M O JEG O ŻYCIA I. DZIECIŃSTWO. MŁODOŚĆ. PRACA

Urodziłem się 28 września 1881 r. na Piaskach w Kórniku. O jciec mój, Antoni, był z zawodu cieślą; matka, Agnieszka z domu Ziętek, pocho­ dziła z C zerlejna koło Środy z pracowników dworskich. M atka była uspo­ sobienia bardzo łagodnego, w ysoka i ładna. O jcie c był bardziej sta­ nowczy. Z rodzeństwa ich pamiętam siostrę o jca, niezamężną, która pod koniec życia zamieszkiwała w Kórniku u sióstr przy ulicy Sredzkiej. w tzw. „klasztorku". Gdy zmarła, pochowano ją w ubiorze białym, „czeku" \ tj. w szacie p rostej bez kroju. O jcie c zmarł w 1926 r., w wieku lat 90; m atka miała lat 71, gdy zmarła. O jcie c m ój pracow ał u m ajstrów kórnickich. Domu, w którym rodzice m ieszkali na Piaskach, już nie ma. Był to bardzo kruchy domek; przez 15 lat narzekali ludzie, że się lada moment zawali; tak też się stało: ledwie się z niego w szyscy w yprow a­ dzili, runął. Stał on obok tego budynku, gdzie dziś mieszka W e s o łe k 2, naprzeciw m ieszkania A ntkow iaków 3. Stamtąd przenieśli się rodzice do m iasta; m ieszkanie zmieniali kilkakrotnie, ostatnie było w rynku, gdzie teraz mieszka stary pan Jach n ik 4.

Gdy byłem jeszcze zupełnie mały, chodziłem do ochronki w domu sióstr, do „klasztorku" 5. M ieszkali tam też moi przyszli teściow ie, starzy Konieczni. W domu tym „straszyło", w dzień Zaduszny słychać tam było

Części przypisów, mimo usilnych starań, nie dało się ustalić. W szystkim , którzy pomogli mi w tej p racy, składam na tym m iejscu serdeczne podziękowanie. Przypisy zebrane przez pracow nika Biblioteki p. Leona M aćkow iaka, oznaczam literam i [L.M.j. W iadom ości związane z Zakopanem nadesłała p. T eresa Koczorow ska |T.K.].

1 S. L i n d e , S ło w n ik j ę z y k a p o ls k i e g o , Lwów 1854, t. I, oraz J. K a r ł o w i c z , A. K r y ń s k i , W. N i e d ź w i e c k i , S ło w n ik j ę z y k a p o ls k i e g o , W arszaw a 190U, t. I, nie podają w yrazu c z e k lub c z e k o w tym znaczeniu, tylko c z e c h e ł, c z e c h ło .

- Ul. Sredzka nr 179a [L.M.).

3 Ul. Parkow a nr 16. Ja n A n t k o w i a k (1868— 1932), kowal. W ykonał do koś­ cioła tutejszego piękną kutą kratę w łasnego pomysłu [L.M.j.

4 Rynek, dziś plac N iepodległości 134 [L.M.j. 5 Ul. Sredzka nr 15 [L.M.J.

(3)

ję k i i pukania. A le ja tego nie słyszałem . W ochronce opiekow ała się nami jedna z sióstr. M iała ona m uszelkę podwójną z zawiaskami, k la­ skała nią, zamiast dzwonić, a dzieci się zbierały. O chronka urządzona była w dużym pokoju od strony ogrodu; było tu zupełnie inaczej, niż się teraz widzi po ochronkach. P okój w dwóch trzecich zajęty był przez szerokie schody, które szły praw ie do sufitu; na ty ch schodach siedziały dzieci i słuchały opowiadań. A gdy nadchodziła godzina snu, nie kładły się, tylko sobie podkładały poduszeczkę na wyższym stopniu pod głowę i tak na siedząco spały. Te poduszeczki zawsze przynosiliśm y ze sobą. Nasza nauka trw ała trzy godziny do południa i po południu od 2 do 5, w tym godzina snu po obiedzie. Uczyła nas siostra śpiewu kościelnego i narodowego i deklam acji. Zapamiętałem początek jed n ej śpiewki: „Nie na miasto w próżne strony, ale prosto do o ch ro n y . . ." Na spacery chodziliśmy w pole, n ajcz ęściej w stronę młyna. Ja byłem i w ochronce, i później w szkole ogromnie nieśm iały, ale inne dzieci były żywe i w e­ sołe.

U sióstr był też szpitalik pod opieką doktora Tezlaw a u i żydowskiego doktora Ungerà 7. Doktor Tezlaw znany był jako lekarz bardzo troskliw y dla chorych, opiekun prawdziwy, wielu leczył bezpłatnie, bardzo za­ cny człow iek i w ielki patriota. Doktor Unger był także bardzo uczciwym człowiekiem, dobrym lekarzem. Polakom był bardzo przychylny.

Do szkoły początkowo chodziłem w Kórniku. Tylko jeden z nauczy­ cieli, pan S zatk o w sk i8, był Polakiem ; nauczycieli Niemców było pięciu. Bardzo dobry był pan U licz k ę9, sprawiało mu przyjem ność częstow ać mnie jabłkiem . Inny, pan Gluschke 10, ożenił się z Polką Hoffmannówną, córką budowniczego w Kórniku n . Hoffmannówna była bardzo ładną pan­ ną. Ten pan Gluschke był hakatystą, germanizował i w alczył z religią, chociaż sam był deutsch-katolikiem . A le myśmy się nie dawali; walka była zacięta, dzieci bite i katow ane. N ajw ięcej z nauczycielstw em nie­ mieckim w alczyli Przychodzcy 12 i Robińscy 13; urządzali im różne figle, nieraz bardzo złośliwe, ale nigdy się nie dali złapać.

6 W in cen ty T e z l a w (w aktach m iejskich „Tetzlaff" 1861— 1907), lekarz w K ór­ niku [L.M.].

7 Herm ann U n g e r , ur. 23 X 1860 r. Do Kórnika przybył jako lekarz z C zarn­ kowa w 1892 r„ w yjech ał w r. 1902 [L.M.].

8 Jan S z a t k o w s k i był nauczycielem w Kórniku od r. 1880, z Kórnika prze­ szedł do Jaro cin a. Zm. w r. 1917.

9 W aktach miejskich „U litzke"; po nim przyszedł Gluschke [L.M.J. Uliczkę był pochodzenia polskiego, wywodził się ze Śląska.

10 Jó zef G l u s c h k e , ur. 1 IV 1866, kierownik szkoły w Kórniku od r. 1393. W y jech ał z Kórnika w r. 1921 [L.M.].

11 Józef H o f f m a n n , budowniczy, ur. 15 III 1849, zm. 20 VII 1902 [L.M.]. 12 Rodzina P r z y c h o d z k i c h , rolników, notow ana w Kórniku od drugiej

(4)

W S P O M N IE N I A Z M O JE G O -Ż Y C IA 1 4 3

N ajp iękniej się zachow yw ały i n ajd zielniej w alczyły dwie siostry Filarówny, Jadw iga i Zosia, ładne i zdolne, zwłaszcza Zosia. K iedy im nauczyciel dawał niem iecki katechizm, nie w zięły go gołą ręką, ale przez fartuszek; były też bite i katow ane. Społeczeństw o polskie pomagało dzieciom w te j w alce, ja k mogło. Rodzice urządzali dwa, trzy razy do roku m ajów ki; w głębi lasu ustaw ione by ły ławki, dzieci dostaw ały do­ bre jedzenie, później szły z lampionami na probostw o; tam na podwórzu było podwyższenie, siedzał proboszcz, schodzili się lekarze, a dzieci deklam ow ały i śpiew ały pieśni polskie.

Klas było siedem. Z nauką niem ieckiego było jed nak kiepsko. P e­ wien profesor z Krakow a, k tóry pracow ał tu taj w tedy nad naszymi rękopisam i, wyszedł sobie raz pospacerow ać po rynku i spotkał dzie­ wczęta ze szkoły śpiew ające po niemiecku. Poprosił je, żeby przetłum a­ czyły to, co śpiew ają —1 nie umiały. Profesor mówił, że N iem cy nie mogą dzieci zgermanizować, bo m ają złą metodę: dzieci uczyły się na pamięć, ale nie rozumiały tego, co mówią, i prędko wszystko zapominały.

Nauka, oprócz niem ieckiego, szła mi dobrze. Rodzeństwo m oje też uczyło się nieźle. Było nas razem sześcioro: n ajstarszy M ichał, potem M aria, potem ja, d alej Jan , A ntonina i Stefan. Ja n m iał duże zdolności do m alowania; uczył się u jednego Niem ca w Swarzędzu m alarstwa de­ koracyjnego i pokojow ego; m alował też obrazy religijn e. M iałem m alo­ wany przez niego obraz P ielg rzy m u stó p C h ry stu sa. Ten obraz zawsze dawałem na Boże Ciało do ołtarza, podobał się. Ofiarow ałem go później jako prezent ślubny m o jej córce W alen tynie Skrzypczakow ej do K oś­ ciana, tam został do wybuchu w ojny i zaginął — zabrali go Niemcy, którzy zajm ow ali ich mieszkanie.

Brat Ja n pracow ał stale w Poznaniu; zginął jak o żołnierz pod Verdun w 1914 r., zostaw ił żonę i syna Bolesław a, k tóry je s t z zawodu druka­ rzem. Ja n umiał też rzeźbić, zrobił w łasne popiersie. Był bardzo podobny do matki, z wyglądu i z charakteru, odznaczał się dobrocią. Brat M ichał, z zawodu murarz, chorow ał długi czas, bo spadł z rusztowania; zmarł w 1923 r. Podobny był do ojca, ale charakter miał matki, nigdy się o nic nie gniewał. M arynia, tak ja k i ęn podobna do ojca, ale z charakteru do matki, była bardzo m iłosierna, dzieliła się wszystkim, co miała, z po­ trzebującym i. Była pracow nicą domową; później prowadziła własną jadłodajnię w Poznaniu, na u licy Dąbrowskiego. Pom agała je j siostra Antosia. M iały się dobrze, bo kupow ały tanio produkty na Rynku J e ­ połowy X IX w. [L.M.]. W e W sp o m n ie n iu chodzi o czterech braci, synów Leona

Przychodzkiego, w eteran a z pow stania styczniow ego.

13 Rodzina R o b i ń s k i c h wywodzi się z F ran cji, skąd w yw ędrow ała w cza­ sie prześladow ania kalwinów. Dawne nazwisko Robin zmienili im w łaściciele Kórnika na Robiński [L.M.j.

(5)

życkim; obiady dawały po jed n ej m arce, ale opłacało się. Obie siostry lubiły szyć i zarabiały sobie też szyciem. A ntosia prowadziła dłuższy czas dom u państwa Leitgebrów w Poznaniu. I ona była podobna do matki, w ysoka i ładna tak jak Jan . Zmarła w Kórniku w 1946 r. Brat Stefan, z urody do m atki podobny, miał zmysł do interesów bardziej od nas wszystkich, n ajw ięcej się też po św iecie nawędrował. N ajpierw m ieszkał w Kaliszu i handlował zbożem; w roku 1920 w alczył pod Lwo­ wem, ożenił się koło Konina w Średnich K aczkach i po pierw szej w ojnie w y jech ał do Francji, do krew nych żony; miał tam skład kolonialny. Po o statn iej w ojnie prowadził skład kolonialny w Poznaniu. Obecnie

jest urzędnikiem. Ma dwie córki. Ja też wrodziłem się w matkę.

Gdy ukończyłem dziesiąty rok życia poszedłem do pasenia krów do nauczyciela Kow alskiego w Robakow ie, a po dwóch latach do gospo­ darza Staniszew skiego. Rów nocześnie chodziłem też do szkoły. Nauka była m niej w ięcej taka, ja k w Kórniku, tylko że w szystkie oddziały uczy­ ły się rów nocześnie. I tutaj m usieliśmy mówić pacierz po niemiecku. Na­ w et pieśń „Ciebie, Boże, chw alim y . . też śpiew aliśm y po niem iecku: „Gott, ich lobe dich . . . " Po następnych dwóch latach wyszedłem ze szko­ ły i odszedłem od Staniszew skiego. Poznałem wtedy, że jestem do innych rzeczy stworzony, i nie chciałem już tak ja k dotąd pracow ać.

Kiedy skończyłem siedem klas, doktor Tezław namawiał bardzo, żeby mnie matka dalej uczyła, ale m atce było zbyt ciężko. M iałem wtedy lat 14. Zgłosiłem się zaraz do pracy przy koniach na Celestynow ie, musiałem pomagać rodzinie. Rzemiosła uczyć się nie chciałem , bo ba­ łem się te j nauki. Tam, gdzie obecnie jest „Rolnik", była w tedy ślusarnia i kuźnia, źle się w n iej obchodzono z uczniami i to mnie w ystraszyło. Była to w ielka ślusarnia, przysyłano do n iej części maszyn z fabryk, tu taj te m aszyny montowano, a potem wystaw iano w czasie targów na placu między ratuszem a kościołem. Była to firma „Pług". Dom w ry ­ nku 14( znany pod tą nazwą, był składem, ale oprócz żelaznych były tam w szelkiego rodzaju m ateriały. Skład bław atów prowadziły w „Pługu" siostry żony doktora Celichow skiego, córki nauczyciela Zimnego z Bnina.

Celestynow o, dokąd poszedłem po ukończeniu szkoły, było w łas­ nością probostwa. Proboszczem był wtedy ksiądz R y b ic k i15, a

gospo-14 Rynek, dziś plac N iepodległości 169 [L.M.j.

15 Ks. prepozyt Bronisław R y b i c k i (1848— 1928), syn Jan a i K atarzyny z Kur­ pińskich, proboszcz kórnicki od r. 1886. N ieugięty bojownik za w iarę i polskość w czasach Kulturkampfu, więziony przez 9 m iesięcy w Szam otułach [L.M.]. Zorganizo­ wał w Kórniku tajn y Klub Młodzieży, w którym wraz z wikarym ks. Nowakiem uczył młodzież język a polskiego i historii.

(6)

W S P O M N IE N I A Z M O J E G O Ż Y C I A 14 5

darkę w C elestynow ie prowadził jego brat. Dostałem tam parę koni, orałem, włóczyłem i siałem. Lubiłem bardzo pracę na roli, zwłaszcza ogrodnictw o; pracow ałem tam przez rok, później poszedłem na Prowent. W płynął na to ksiądz Rybicki, a na niego doktor Tezlaw, k tóry mnie bardzo lubił.

Ksiądz Rybicki był już stary. Chrzcił on w Kórniku trzy pokolenia. M iał ciekaw e usposobienie. Nie znosił babskich plotek i siostra jego, która m ieszkała na probostwie, nie mogła nigdy do siebie znajom ych pań zaprosić, chyba ja k go nie było w domu, tak go ich opowiadania drażniły. Ostro z am bony piętnow ał złe uczynki i kłótnie. P ew nej żonie, co się stale z mężem kłóciła, powiedział z am bony b ajk ę G o lo n o , strz y ­ żon o. W szyscy się domyślili, o kogo to chodzi. Trzym ał ksiądz Rybicki parafię surowo, a n ajbardziej w alczył z pijaństwem , na ambonie i przy każdej okazji. Pom agali mu w tym lekarze, którzy mieli często poga­ danki przeciw alkoholow e. Było ono w tenczas tak w ielkie, że w iele gos­ podarstw szło na subhastę. Zamoyski skupował te gospodarstwa, żeby nie przechodziły w ręce niem ieckie.

Było tu też dużo knajp, praw ie w co drugim domu. Jen erałow a Zamoyska, chcąc odciągnąć ludzi od pijaństw a, wybudowała dla m iesz­ czan około 1890 r. Dom Przem ysłowców w podwórzu, gdzie m ieszkał pan C zach ow sk i16. Od frontu m ieściła się kaw iarnia, po drugiej stronie czytelnia, w sali był bilard. Była to duża sala z wielkimi oknami. Prze­ m ysłow cy mieli tam sw oje zebrania, także sokoli; była tam też sala gimnastyczna. Tam urządzano przedstawienia; jedno szczególnie silne w rażenie na mnie zrobiło — P o c h ó d n a S ybir. Grali ludzie z miasta. Do najlep szych artystów am atorów ty ch doskonałych przedstawień należeli: stolarz Z w ierzyń sk i17, Stanisław D e r 18, Robińscy, Przy-chodzcy. Robińscy byli odważni i dowcipni. Jed en z nich, w zięty do w o j­ ska w czasie pierw szej w ojny św iatow ej, przysłał kartkę, na k tó rej narysow ał koszulę żołnierską pokrytą m asą wszy i napisał odpowiedni w ierszyk, zakończony słowami: D eu tsch lan d , D eu tsch lan d u n ter a lles.

Kaw iarnię przy Domu Przem ysłowców prowadziła pani Filarowa, 18 Rynek, dziś plac N iepodległości 127 [L.M.].

17 W acław Z w i e r z y ń s k i , syn Ja n a i M arii z domu Zobel, ur. 7 IX 1889 r., stolarz, pochodzi z rodziny osiadłej w Kórniku od trzech pokoleń. Brał udział jako aktor w przedstaw ieniach am atorskich, urządzanych na cele społeczne przez różne bractw a i stow arzyszenia. Grano sztuki: C h a ta z a w s ią , K a r p a c c y g ó r a le , K r a k o w ia c y

i G ó r a le i w iele innych.

18 Stanisław D e r (1871— 1946), syn W o jciech a i Tekli z Jach ow skich, stolarz- konserw ator, członek Stow arzyszenia Przem ysłow ców . Prowadził po p. Filarow ej kawiarnię w Domu Przem ysłow ców ; był aktorem i reżyserem am atorskich przedsta­ w ień kórnickich. Rodzina Derów wywodzi się według trad ycji z Holandii, być może z czasów kolonizacji holenderskiej Teofili Szołdrskiej w pierwszej połowie X V III w.

(7)

matka Jadw igi i Zosi, o których już wspomniałem. Prowadziła też kuchnię w oficynie przy zamku. Była to jedna z pierw szych uczennic jen era- łow ej Zam oyskiej, bardzo dzielna osoba. Oprócz córek m iała jeszcze syna, który był w wojsku, a później został oficerem w ojsk polskich. Stary pan Filar był rolnikiem , dzierżawił po W aw rzynkiew iczu tzw. Górkę, którą wykupiła pani Jen erałow a, aby pobudować tam szpital i dom w iększy dla sióstr, a pani F ilarow ej po śm ierci je j męża oddała prowadzenie kaw iarni przy Domu Przemysłowców. Dom Przemysłowców był dla Kórnika prawdziwym domem kultury. Ludność tu tejsza dużo mu zawdzięczała. Przyczynił się też niemało do utrzym ania polskości. Toteż niedobrze się stało, że budynek z taką trad y cją już za czasów Fundacji przerobiono na m ieszkania pryw atne i sprzedano.

Budową Domu Przem ysłowców zajm ow ał się z w ielką gorliw ością dr C elich o w sk i19. Rów nocześnie m iał budować klasztorek na Górce, ale do te j budowy m niej się przykładał. Aż pewnego razu, nim jeszcze sala była gotowa, bo stały tam tylko mury bez dachu, uderzył w nią w czasie burzy piorun. Celichow ski przeraził się i czym prędzej wybu­ dował klasztorek, ale podobno m niejszy, niż był zamierzony.

M oja matka też m iała z tym klasztorkiem przygodę. Gdy jeszcze ro­ dzice m ieszkali na Piaskach, przyszła raz do nich jak aś kobieta, ubrana dobrze, z tobołkiem , i zażądała, żeby m atka poszła na zamek i przypom­ niała, że tam je s t legat na budowę klasztoru na Górce. Do spania k a­ zała sobie rozłożyć na podłodze garść słomy, a na k o la cję poprosiła o polew kę i strucelek — to była taka pleciona bułka za 5 fenigów. Rano powtórzyła żądanie, że tam na G órce m ają budować klasztor, i odeszła. A le m oja m atka nie poszła z tym do zamku, dopiero ja k zaczęli już bu­ dować, to je j się ta historia przypomniała.

Po wybudowaniu nowego domu dla sióstr Jen erałow a wykupiła je ­ den dom przy ulicy S trz e le c k ie j20 za 7 ty sięcy marek, aby tam przepro­ wadzić bliższe p rzejście między ulicą K ościelną a Górką dla sióstr, które chodziły do kościoła, i dla dzieci z ochronki. Dom należał do Ku- b e ra c k ie g o 21, płóciennika; zajm ował się on oprócz sw ojego rzemiosła także rwaniem zębów. Rwał zęby zwykłymi obcęgam i, k tóre ow ijał płatkiem płótna.

Po w ojnie skasow ano p rzejście prowadzące przez ten dom, chociaż była tam zaplanowana szersza droga. W ielka to szkoda, że nie dopil­

19 Zygmunt C e l i c h o w s k i (1845— 1923), syn A ntoniego i Emilii z Jezierskich. Od r. 1869 był bibliotekarzem , od r. 1876 plenipotentem Jan a Działyńskiego. Por. J . G г у с z, B ib lio t e k a r z e k ó r n ic c y w „Pamiętniku В. K .'1, 1929, z. 1, oraz biografia w P o ls k im sło w n ik u b io g r a iic z n y m , t. 3, Kraków 1937, napisana przez S. Bodniaka.

2* Dziś ul. W ojsk a Polskiego nr 215 [L.M.j. 21 Antoni K u b e r a c k i , syn Ignacego.

(8)

W S P O M N IE N I A Z M O J E G O 'Ż Y C I A 1 4 7

nowano starego planu, bo teraz m ałe dzieci, chodzące do sióstr do przedszkola, muszą iść tylko drogą, która nie ma chodnika i je st wąska. Ja k b y tam tak jech ały z Górki konie, a jeszcze się zestraszyły, to mog­ łoby być w ielkie nieszczęście z dziećmi.

Od 1 stycznia 1897 r. poszedłem na P ro w en t22. Początkow o miałem iść do ogrodnika, bo do tego miałem większą chęć, ale dr Celichow ski rozm yślił się i wziął mnie do siebie, do pomocy w bibliotece. Była w tedy w Kórniku na przechowaniu biblioteka batignolska 23, m ieściła się w du­ żym budynku na Prow encie, zajm owała osiem pokoi; trzeba je było stale w ietrzyć, okna otw ierać. Przynosiłem też książki z oficyn y nad jeziorem, gdzie na dole m ieściły się nakłady; na górze, w sali z galerią, była geografia, języ ki obce i obca historia, za g alery jk ą archiwum, a pod galerią zbiory au stralijskie i w szelkie obce, także numizmatyka. W paw ilonie w parku m ieściła się biblioteka w ojskow a, gospodarcza, medyczna, tam też leżały stare księgi katalogow e.

Oprócz sprzątania pakowałem paczki i odnosiłem listy i paczki na pocztę. Pracow ałem od 6 rano do 10 wieczorem. Na Prow encie był jed en pokój cały zapełniony gazetami: „Kurierem Poznańskim " i „Dzienni­ kiem Poznańskim ". Układałem je rocznikami. Utrzym ywałem też po­ rządek na biurku dra Celichow skiego, kładłem mu świeże dzienniki.

Dr Celichow ski prowadził bardzo w yczerpujący tryb życia, chociaż nie był już silny. Często w yjeżdżał do Poznania, w racał późno i dopiero siadał do obiadu, ale jeszcze i wtedy przeszkadzali mu interesanci, rzu­ cał obiad, załatw iał spraw y i potem dopiero w racał do jedzenia. N apa­ trzyłem się na to nieraz. A ja k miał wolną chwilę, to ją pośw ięcał bibliotece. Raz zachodzę do biblioteki w parku — miałem sw ój klucz, a dr C elichow ski sw ój — patrzę, siedzi tam i książki z pyłu ociera, ch o ­ ciaż to do niego nie należało. W ogóle pracy w bibliotece miał dużo. Nie wziął jednak starszego stałego pracow nika, tylko brał do pom ocy studentów; w czasie w akacji było ich zawsze 2 albo 3 na Prow encie. Zatrudniał ich przy kopiowaniu rękopisów ; robili też w yciągi z książek dla dra C elichow skiego lub do swoich prac; nosiłem im te książki. Był też raz artysta malarz, on też przepisywał książki noszone z Prowentu, były to stare druki. Nosiłem też dla dwóch szwedzkich oficerów druki z czasów K arola X II; w ybrali oni m iejsca do odpisania, a dr Celichow ski

22 Prowentem nazyw ano zespół budynków gospodarskich i adm inistracyjnych na tzw. półwyspie w kierunku Bnina.

23 Biblioteka Szkoły Polskiej w Batignolles, przyw ieziona w r. 1874 z P aryża w 134 pakach; na osobny m agazyn dla niej przerobiono daw niejszy spichlerz na Prowencie. Przekâzana została po odzyskaniu niepodległości Bibliotece U niw ersy­ teckiej w W ilnie i Bibliotece Narodowej w W arszaw ie. Por. dzieje tej biblioteki w : H. W i ę c k o w s k a , R ę k o p is y , b a t ig n o ls k ie B ib lio t e k i N a r o d o w e j, W arszaw a

1932.

(9)

kazał to kopistom w ykonać i posłał im do Szw ecji. Nazwiska tych stu- dentów-kopistów i m alarza powinny być w notatkach dra Celichow- skiego 2i. Co prawda po jego śm ierci pani Celichow ska z córkam i spa­ liła niejedno, między innymi całe kartonow e pudło listów od Jan a Działyńskiego, które go według je j zdania kom prom itowały; mogła się jed nak nie znać, bo była kobietą niew ykształconą, a Ja n Działyński na pewno w różnych sprawach pisywał.

Dr Celichow ski miał trzech synów i sześć córek; najstarsza zmarła w cześnie. Było tam w esoło na Prow encie, ja k panny by ły na wydaniu. Był tam też nieraz w ielki ruch gości z okolicy, bo Celichow ski urządzał co roku duże i ciekaw e w ystaw y ogrodnicze i rolnicze, bardzo pouczające dla rolników.

Urzędników lubił brać kaw alerów ; dostaw ali oni na śniadania na cały m iesiąc kaw ę mieloną, cukier, co dzień śm ietankę do kaw y i bułki oraz spirytus do maszynki; wszystko to miał w opiece i wydawał w zamku stary M arcin Frąckow iak, który pracow ał tu przez czterdzieści lat, jeszcze od czasów Ja n a Działyńskiego. Obiady i k o la cje jadano w kuchni; kuchnia była bardzo dobra, a ja k komu nie smakowało, to szedł do re ­ stau racji i kasa mu za obiad zwracała. Burgrabia zamku, Rychter, stary kaw aler, skarżył się na kuchnię, w ięc pani Celichow ska przysyłała mu z w łasnej kuropatw y i przepiórki. Jedzenie w kuchni dzieliło się na dwie klasy ; klasa druga m iała mięso tylko w niedzielę, na śniadanie polewkę lub kawę, chleba 2 bochenki na tydzień i ser. J a też jadałem w te j kuchni, w klasie drugiej; do tego utrzym ania dostawałem płacy 9 mk na m iesiąc.

Oprócz zajęć bibliotecznych kazał mi jeszcze dr Celichow ski poma­ gać introligatorow i M archw ickiem u 25, nie uczyłem się jednak system a­ tycznie, chociaż chciałem , bo nie było czasu. M archw icki był starym człowiekiem, ale to był doskonały introligator; opraw iał stare druki, głównie broszury, dzienniki i czasopisma w półskórek, półpłótno, skórę i pergamin. Przynosiłem mu z zamku m ateriał introligatorski, gdzie był przechowywany. M archw icki w ykonyw ał wszystko ręcznie, ręcznie ob­ cinał książki itp., toteż praca jego była ciężka. W reszcie pogniew ał się, że ma m arne warunki; namówiono go w m ieście, żeby w łasny w arsztat założył, ale przynoszono mu głównie książki do nabożeństwa do oprawy,

24 W archiwum Biblioteki Kórnickiej z czasów Celichow skiego (sygn. A.B. 214) znajdują się tylko dwa nazwiska alumnów Seminarium D uchownego, zaangażow anych na czas w ak acji w r. 1905 do odpisywania A k t ó w T o m ic ja n ó w . Są to: A. Piekarski z Poznania i A ntoni Spychałow icz z Gniezna.

25 Jó zef M a r c h w i c k i pracow ał w Kórniku jako introligator od r. 1895. W y ­ kazy Celichow skiego notują go jeszcze w r. 1901. W cześn iej, w latach 1870— 1872, miał w arsztat w Poznaniu i także opraw iał książki dla Biblioteki Kórnickiej (A. B. 215, A . B. 217, A. B. 218, A. B. 219).

(10)

W S P O M N IE N I A Z M O J E G O 'Ż Y C I A 1 4 9

z tego nie mógł się utrzym ać. Był sam otny; gdy zachorował, miasto mu­ siało go oddać do sióstr, gdzie umarł.

M ateriały introligatorskie: skórę, papiery, płótno i pergamin, spro­ wadzał dr Celichow ski z Lipska; także m aszyny zakupiono w r. 1914 w Lipsku, ale to już dla mnie, bo M archw icki poza narzędziami ręcznymi maszyn nie posiadał; z tego powodu opraw iał w ciągu m iesiąca 16— 18' książek. Pracow ał na Prow encie kilka lat. Po jego odejściu nie było żadnego introligatora. A le jeszcze przy nim i później w ysyłaliśm y książki do opraw y do Jarocin a. Stamtąd pochodzą oprawy z czerw onego pół­ skórka, złocone, głównie czasopisma. M archw icki złocił także bardzo ładnie. Czcionki i niektóre narzędzia po nim zachow ały się do dziś. M iał ładny kamień do ostrzenia noży, który stał na stole; po jeg o odejściu ten kamień zaginął. Przed M archwickim b yli tu taj inni introligatorzy, np. w oficynie nad jeziorem oprawiał N aw ro t26, ale ja ich nie znałem

i nie pamiętam 27.

Na Prow encie pracow ałem dwa lata. W roku 1899 we wrześniu po­ szedłem do Poznania, do pałacu Działyńskich. Pałacem zarządzał wtedy pan Szy m ań sk i28. M iał on pomocnika, k tóry poszedł do w ojska, w ięc musiałem go zastąpić. W pałacu m ieściła się wtedy na parterze k sięgar­ nia Żupańskiego 29 i jego nakłady, nasze nakłady i dublety oraz dublety 26 Ja n N aw rot, „służący biblioteczny", „w yuczył się" in troligatorstw a od intro­ ligatora z Sieniawy, Łacikowskiego, który przebyw ał w Kórniku ,,od grudnia 1873 do lipca 1874 i pracow ał głównie dla biblioteki ks. W ł. C zartorysk iego” . N aw iot opraw iał po w yjeździe Łacikowskiego w r. 1874 (A.B. 216).

27 Celichow ski notow ał p race introligatorskie w specjalnych księgach zatyt. O p ra ­

w a k s i ą ż e k . W edług nich w Kórniku pracow ali: od lipca 1879 r. W róblew ski, od

czerw ca 1880 Pankowski, w r. 1891 W . Szatkowski, w r. 1892 J . W aw rzynkiew icz, od r. 1895 M archwicki, w r. 1913 Januszyński, od 1914— 1916 r. S. M ałecki. Nadto bardzo duże ilości książek oprawiali introligatorzy poznańscy: M a r c h w i c k i : 1870— 1872, Stanisław K i t k a : 1871— 1879, 1881— 1889. W tym czasie firma tego ostatniego przeno"si się z ul. Szerokiej na W rocław ską, następnie na ul. Sw. M arcin a; w 1. 1889— 1892 opraw ia także W ład ysław Kitka. Od r. 1901 spotykam y jako w łaściciela firmy L. Grunowskiego; od r. 1906 do r. 1916 prowadzi firmę M. M endelewski. W . J u s z y ń- s k i z ul. W ilhelm owskiej opraw ia w r. 1880. W . S z a t k o w s k i w r . 1881 i później w r. 1890; firma m ieści się w tedy na Starym Rynku nr 77. W następnym roku Szat­ kowski przeniósł się do Kórnika. K. C z a j k o w s k i opraw ia w r. 1883. K. K m i e c i - fc o w s к i z ul. T eatralnej w 1. 1904— 1905 i 1912— 1914. „Bibliotekę W arszaw sk ą", ..Rozprawy" i inne w ydaw nictw a Akademii U m iejętności w ysyła Celichow ski do K ro­ toszyna, gdzie opraw ia je szczególnie starannie i tanio A. M a s ł o w s k i w 1. 1889 i 1905 (A.B. 215; A.B. 217; A.B. 218; A.B. 219).

28 Antoni Szymański zm. w 1929 r., syn M ateusza ogrodnika i Zofii z d. Stani­ sławskiej.

29 Ja n K onstanty Z u p a ń s k i (1806— 1884), Grek z pochodzenia, wybitny księ­ garz i w ydaw ca poznański. Księgarnię w Poznaniu otw orzył w r. 1838. Celichow ski nabył ją w r. 1894 i um ieścił w pałacu Działyńskich, a częściow o przeniósł się do

(11)

Kór-k sięcia Stefana LubomirsKór-kiego z W arszaw y. K sięgarnię prowadził sam pan Szym ański. J a utrzymywałem porządek w całym pałacu i w k się­ garni, nosiłem korespondencję na pocztę, roznosiłem do domów, do prenumeratorów, czasopisma, które całym i pakami przychodziły na adres księgarni, polskie i zagraniczne. W ykupywałem te paki na cle. ■Panie domów prenum erow ały „Dobrą G ospodynię" i inne pisma z ilu­ stracjam i i modami damskimi. Nasze nakłady i Żupańskiego, które były już wtedy w łasnością dra Celichow skiego, w ysyłaliśm y skrzyniami naw et do Am eryki. N ajg orzej było z W arszaw ą: czasem paczki zaszły, czasem w racały z powrotem. Z Krakow em szło łatw iej, tak samo ze Lwo­ wem. Do Lwowa w ysyłaliśm y też raz eksponaty na w ystaw ę; widziałem skrzynie z te j w ystaw y i pamiętam, że berło Leszczyńskiego było na jed ­ n ej z nich określone jako „berło z kości nosorożca" 30.

Brał też od nas sporo książek Żyd Jolow icz 31, który miał antykw ariat obok Odwachu. Dr Celichow ski kupował od niego dużo za gotów kę i na wymianę. Jolow icz był małego wzrostu i niepozorny, ale dobrze się znał na książkach i władał kilkom a językam i.

Napatrzyłem się w pałacu różnych rzeczy. W czasie p ro cesji na Boże Ciało urządzano tam zawsze ołtarz. Brano do tego zabytkow y ołtarz srebrny. Zwykle był on ukryw any w m agazynach księgarni i tylko ten raz do roku go wydobywaliśmy. Z K órnika przywożono w tedy cały wóz girland, kw iaty, lichtarze i srebrne am fory jak o wazony. Było tych amfor w tedy siedem, używaliśmy sześciu. B yły to bardzo piękne am fory po marszałku Gurowskim, z jego herbem. Jed n ą ofiarow ał później hrabia Zamoyski Muzeum Narodowemu w Poznaniu, reszta poszła do Związku Zamoyskich 32. Po marszałku Gurowskim była także w spaniała srebrna zastawa na 60 osób, tę hrabia sprzedał 33; wazy do boli i sztućce pozła­ cane z porcelanow ym i oprawkami wziął Związek Zamoyskich.

nika. O zasobie księgarni informują jej liczne katalogi nakładowe i komisowe. Przy jego księgarni m ieściła się także Czytelnia Polska.

50 Sygn. M. K. 4106. W łaściw ie berło to w ykonane jest z zęba narw'ala.

31 Jó zef J o l o w i c z , księgarz i antykw ariusz poznański; specjalnością jego m. in. były druki polskie i słowiańskie. Był autorem prac z dziedziny księgoznaw stw a, ogłaszanych w „Zeitschrift d. H istorischen Gesellschaft f. die Provinz Posen” . Biblio­ teka Kórnicka posiada jego katalogi z 1. 1870— 1913. W niektórych podaje inform acje o poznańskich i innych bibliotekach pryw atnych, zakupionych po śm ierci w łaścicieli.

32 Związek Zam oyskich, stow arzyszenie rodzinne, założone przez W ład ysław a Za­ m oyskiego w r. 1910, którego członkami mogli być potomkowie A ndrzeja Zam oy­ skiego, kanclerza w. k. Celem , określonym przez statut, było utrw alanie łączności pokoleń, opartej na poczuciu obowiązku służenia Bogu i O jczyźnie, utrw alanie p o ­ trzeby nauki i p racy, zbieranie m ateriałów historycznych, czuwanie nad fundacjami, popieranie p rac społecznych podejm ow anych przez członków Związku.

33 W ładysław Zam oyski sprzedał zastaw ę po Gurowskim, aby uzyskaną sumę ofia­ row ać na lotnictw o polskie; część jej przeznaczył dla harcerstw a.

(12)

W S P O M N IE N I A Z M O JE G O Ż Y C IA 1 5 1

W spaniałe były p rocesje na Boże Ciało: piękne stroje ludowe, sokoli. Przy naszym ołtarzu asystow ała zawsze z bronią w ręku pruska policja, dlatego że ten ołtarz należał do króla Ja n a Sobieskiego i był z nim pod Wiedniem.

Oglądałem też z pałacu Działyńskich inny w spaniały pochód, pogrze­ bowy. Zmarła wtedy w Poznaniu w domu na ulicy R y cersk iej ostatnia z rodu po kądzieli, C ecylia Działyńska :i4, w łaścicielka Granowa. I ma­ jątek, i dom odziedziczył po n iej książę Olgierd Czartoryski. Dom był w podwórzu naprzeciw ulicy Skarbow ej, miał przybudowaną wieżę, z k tórej można było widzieć W artę. Na tę wieżę wprowadzano C ecylię Działyńską, aby mogła popatrzeć na miasto i dalszą okolicę, bo była kaleką wskutek wypadku. Pogrzeb szedł ulicą Sw. M arcina, A lejam i M arcinkow skiego, ulicą Nową, Starym Rynkiem, przez bramę K aliską za Chwaliszewem, ulicą Tama, która szła przy odnodze W arty, ku ko­ ściołow i Sw. Rocha. W ieźli ją w b iałej trumnie na karaw anie. Był to w spaniały pochód. Po jed n ej tylko stronie naliczyłem 30 księży. Pogrzeb był w Kórniku. Było tam po pogrzebie przy jęcie na 90 osób. Pan Szy­ mański p ojechał do Kórnika, aby pomóc przy urządzaniu w szystkiego. Na przyjęciu była wtedy zupa rakowa. Kiedy w r. 1904 wróciłem znowu do Kórnika do zamku, znalazłem w piwnicy przy kuchni olbrzym iego raka w skorupie w ielkości m ęskiej dłoni, zzieleniałej ze starości. Stary Frąckow iak twierdził, że tylko z tego pogrzebu mógł się ten rak tam dostać.

W nocy przed dniem pogrzebu, kiedy już pana Szym ańskiego nie było i ja sam zostałem w pałacu, zjaw ił się hrabia W ładysław Z am o y ski35

7. inż. Boguckim 3e. Hrabia miał wtedy wstęp w granice Prus wzbroniony, w ięc obawiał się przyjechać, ale go inżynier namówił, aby zaryzykował, a na pewno przez 3 dni z powodu pogrzebu pozwolą mu władze pozo­ stać. Trzeciego dnia pojechali obaj z dr Celichowskim do prezydenta miasta, przedstawili sprawę i pozwolono hrabiemu zostać jeszcze przez

14 dni.

Tym czasem jednak wiedziałem od pana Szym ańskiego, że hrabia Zamoyski nie przyjedzie. M iał on sw ój pokój na piętrze, na prawo cd C zerw onej Sali, aleśm y go nie naszykow ali. Kiedy w ięc zobaczyłem

34 C ecylia D z i a ł y ń s k a (1837— 1899), córka Tytusa i C elestyny z Zam oyskich. 35 W ładysław Z a m o y s k i (1853— 1924), syn gen. W ład ysław a i Jadw igi z Dzia­ łyńskich, córki Tytusa. Został w łaścicielem Kórnika w r. 1880 na m ocy testam entu wuja swego, Jan a Działyńskiego. W r. 1889 wykupił z rąk obcych dobra Zakopane.

“ Inż. Baltazar B o g u c k i , przem ysłowiec galicyjski, zaprzyjaźniony z W ład y ­ sławem Zamoyskim od 1899 r., dyrektor wapiennika w Płazie pod Chrzanowem , który był w łasnością F. Bourdila i W . Zamoyskiego, w spółakcjonariusz Przedsiębiorstwa Budowy Kolei Chabówka— Zakopane, Piła— Jaw orzno i in., w łaściciel fabryki szczotek w Zwierzyńcu pod Krakowem i fabryki sukna w Żywcu.

(13)

w bram ie w ielkiego brodacza, bo hrabia był w ysoki blisko na 2 m, a przy nim drugiego pana, m ałego i szczupłego (bardzo pociesznie razem wy­ glądali), i kiedy kazali się wpuścić, bo chcą przenocować, odpowiedziałem: „Może pan i je st panem hrabią Zamoyskim, ale ja pana nie znam i wpuś­ cić pana nie m ogę". Poszli ja k niepyszni do żydow skiej restau racji na Starym Rynku, jed y n ej otw artej, i wypili herbatę. N ajęli potem dorożkę i tak dostali się o godz. 5 rano do Kórnika. Zamek był zamknięty, bo F rąc­ kow iak i Szym ański robili przygotowania w stołowym pokoju i nie sły­ szeli dzwonienia, w ięc im nie otworzyli. Zostawili wtedy walizki na moś­ cie, a sami poszli na Prowent do dra Celichow skiego. Tam stara Każ- m ierczakow a znowu ich nie wpuściła, ale poszła do C elichow skiego, że jak iś drab z siwą brodą przyjechał. Doktor zaraz się domyślił, kto to, zer­ wał się z łóżka i przyjął ich. N ajpierw dali im jeść, bo byli głodni.

Inżynier bardzo się interesow ał budowlą zamku. Słyszałem raz jego rozmowę z p. hrabią: namawiał, żeby mu hrabia pozwolił, a on przeniesie cały zamek na inne fundamenta, na suchy grunt w parku, gdzie dziś klom by przy wielkim buku. A le hrabia się nie zgodził.

Kiedy przyszedłem do dra Celichow skiego do pracy przy bibliotece, dostała mi się w ręce książka wydana w Kórniku O p racy :IT. W n iej na jednym m iejscu przeczytałem, że człow iek jest dopiero wtedy doskona­ ły, o ile wypełni te trzy warunki: pracy fizycznej, pracy umysłowej i pracy duchowej. J a się nad tym zastanaw iałem i mówiłem sobie, że żeby w ypełniać te warunki, to trzeba mieć czyste sumienie, prawy cha­ rakter i szlachetne serce. In aczej się tego nie wykona. Od tego czasu postanowiłem, że ja w swoich obowiązkach będę dążyć do tego. Jeszcze w ięcej utwierdziła mnie w tym rozmowa, jak ą miałem z W ładysław em Zamoyskim. Kiedy w rócił znowu do Poznania z pogrzebu sw ej ciotki, pochw alił mnie za to, że go nie chciałem wpuścić do pałacu, i powie­ dział do mnie: „To wszystko nie je st moje^ ja k przyjdzie chwila, wszystko to przekażę narodowi, a rzecz narodową trzeba w ięcej cenić i ochraniać niż sw oją w łasność".

Mówił mi te słowa w swoim jadalnym pokoju na pierwszym piętrze. Obok był salon, w którym wisiał portret m arszałka Gurowskiego. T y cjan w isiał wtedy nad kominkiem w C zerw onej Sali, a na kominku stało sześć szkiców B acciarellego; teraz są tylko cztery w Kórniku. W poko­ ja c h hrabiego nocow ali też różni goście z rodziny, którzy dosyć często przyjeżdżali. Pamiętam Czartoryskich, Radziwiłłów, Lubomirskich, Po­ tockich. Pani Szym ańska prowadziła wtedy kuchnię dla tych gości. W C zerw onej Sali, gdzie wisiał T y cjan , odbyw ały się kilka razy do roku tajn e zebrania wieczorami, bez światła, aby nie było widać naprze­ 37 Z a m o y s k a Jadw iga, O p racy, wyd. 1.: Poznań 1900, wyd. 2.: Poznań 1902.

(14)

W S P O M N IE N I A Z M O JE G O Ż Y C I A 1 5 3

ciw z Odwachu. Schodziło się na nie dużo poważnych osób; Salę zamy­ kano. Były i posiedzenia jaw ne, koncerty na cele dobroczynne, w ykłady oświatowe, ilustrow ane na tablicach rysunkami. N iektóre wykłady m ie­ wał lekarz dr Św ięcicki 3S, który też m ieszkał w pałacu na drugim piętrze. M iał tam też pokój operacyjny, dlatego na tym piętrze zlikwidowano pokoje gościnne. Był on żonaty z hrabiną Dombską, wdową. Była ona bardzo piękna, miała twarz jak Madonna. Pani Św ięcicka ogrom nie mnie lubiła, miałem się dobrze przy n iej. Zmarła, kiedy mnie już nie było w Poznaniu. Kiedy w jak iś czas przyjechałem znowu do pałacu i przy­ padkiem spotkałem dra Św ięcickiego, zatrzymał mnie i zapłakał: „W i­ dzisz, utraciłem m oją najukochańszą żonę".

Pan Szym ański był również żonaty z panną Kopankiewiczówną z K ór­ nika. Kopankiew icze m ieli tu taj stary domek :№, bardzo ładny, z wysokim, spadzistym dachem. Pan Szym ański go przebudował. Zmarła w nim póź­ n iej pani Szymańska. W pałacu mieszkali państwo Szym ańscy na par­ terze od strony ul. Franciszkańskiej. Obok ich mieszkania, zaraz za drugą bramą, był zakład kraw iecki, później szewski, za nim księgarnia w dwóch pokojach; w ty le był główny magazyn, trzecia część magazynu była na strychu. J a mieszkałem też na parterze, między dwiema bramami Pobory m oje w ynosiły wtedy 22 mk m iesięcznie oraz utrzymanie. Pensja w ystarczała na ubranie się; buty np. dostawało się wtedy za 3— 4 mk.

Pierw sze piętro, ja k wspomniałem, było do użytku Zamoyskich. Tam też m ieszkał n ajstarszy syn dra Celichow skiego, m e ce n a s40. Brał on także udział w tajn y ch zebraniach w C zerw onej Sali. M ieszkał on w tak zw anej B iałej Sali, od strony ogrodu, która wtedy była już przerobiona na 4 pokoje. Dwa z nich od strony ulicy Franciszkańskiej zajm owała daw niej C ecylia Działyńska; w jednym była je j domowa kaplica. W B ia­ łe j Sali na suficie by ły piękne białe nimfy gipsowe. Oba pokoje po C e­ cylii D ziałyńskiej m iały ściany wykładane boazerią z pięknymi, figu­ ralnymi rzeźbami. Urządzenie Sali C zerw onej było dostosow ane do je j przeznaczenia: w ielkich zebrań i koncertów . Stał tam fortepian i 120 krzeseł em pirowych i wiedeńskich.

W Poznaniu pozostawałem przez 2 lata. Stamtąd powołano mnie do w ojska jako rekruta. Uwzięli się wtenczas N iem cy na Poznańskie i aby germanizow ać młodzież, wywozili ją w głąb Niemiec. Ja się dostałem

38 Heliodor Ś w i ę c i c k i (1854— 1923), lekarz, późniejszy profesor i pierwszy rektor U niw ersytetu Poznańskiego, prezes Pozn. Tow. Przyj. Nauk, autor prac nauko­ w ych z zakresu ginekologii.

39 Ul. Poznańska nr 108 [L.M.J. Żona Antoniego Szymańskiego, Stanisława, nazy­ w ała się w łaściw ie z domu Kolasińska; Kopankiewicz był jej ojczym em .

4I> W itold C e l i c h o w s k i , ur. 9 V 1874, syn Zygmunta i Zofii z Ziemnych, prawnik, w ojew oda poznański w 1. 1919— 1923. Zm. we wrześniu 1944.

(15)

do miasta Staade w Hanowerze. Było nas tam 30 Polaków. Obchodzono się z nami źle. N iew iele w ięcej słyszeliśm y, ja k ustaw icznie ,,P o ln isch e S ch w ein e" i ,,P o ln isch e K n o p fg a b e " . Knopfgabe to był taki przyrząd do czyszczenia guzików na rękaw ach, a guziki były wprowadzone po to, żeby żołnierz nie mógł nosa rękawem w ycierać. Dziś to już nie jest po­ trzebne, bo wszędzie weszły w użycie chusteczki do nosa, naw et u n a j­ prostszych ludzi.

Słysząc te wyzwiska postanowiłem sobie tak się zachowywać, żeby Niemcom pokazać, że to wszystko w stosunku do nas Polaków jest nie­ prawdą. Kiedy nas zwolniono z w ojska, dostałem też poświadczenie, w którym było napisane, że dobrze, zgodnie z prawem się prowadziłem (Rechtgutgeführt). Ten papier sobie zachowałem, a kiedy nas w czasie ostatn iej w ojny aresztowano, zdążyłem go sobie wsunąć do kieszeni. W Domu Żołnierza zabrano mi go; nie wiem, czy mi to co pomogło. W Hanowerze my Polacy byliśmy w szyscy zorganizowani, trzymaliśmy się razem. Nawoływano tam wtedy bardzo do kolonizowania Polski; była to w ielka ag itacja w gazetach. W ykupyw aliśm y te gazety i przesy­ łaliśm y do Poznania, do „W ielkopolanina", żeby się nasze społeczeństw o w tych spraw ach dobrze orientow ało. Prowadzono też w Poznańskiem w ielką walkę z tą kolonizacją o ziemię polską. N iem cy na Krzesinach np. pobudowali budynki, urządzili całkow icie gospodarstwa z inw enta­ rzem żywym i martwym i skolonizowali je. Dr Celichow ski z polecenia Zamoyskich chciał wtedy wykupić Krzesiny, ale brakło mu 10 tys. marek, w ięc w łaściciel Krzesin, Czarnecki, sprzedał je Niemcom na koloni­ zację — był on za to bojkotow any przez w szystkich Polaków i powszech­ nie za sprzedawczyka okrzyczany. Podobna historia była i z W ielkim i Jezioram i — wykupili je hakatyści.

W w ojsku był razem ze mną n iejak i M ichalak, mularz z zawodu, z J e ­ życ w Poznaniu. M iał on bardzo ciężką wadę wymowy — nim słowo powiedział, ze trzy razy zaczynał. Pewnego razu na godzinę przed ćw i­ czeniami, podczas wykładu, sierżant, który był wykładowcą, wdał się w politykę i żeby nam dokuczyć, odzywa się do nas, że za pięćdziesiąt lat w Poznańskiem ani jednego Polaka nie będzie. W tedy ten M ichalak, który tak się jąkał, bez namysłu mu odpowiedział: ,,Die P o len sind n ich t v erlo ren !" I powiedział to gładko, bez najm niejszego zająknięcia. M y­ śleliśm y, że sierżant awanturę urządzi, ale on się uśmiał, że mu to tak sprawnie poszło. M usiał M ichalak te słowa jeszcze kilka razy przed o fi­ ceram i powtarzać i za każdym razem udało mu się bez jąkania. O fice­ rowie śmiali się z tego.

Z Kórnika był ze mną stolarz M ich ało w sk i41; był tez z nami biegły 41 Andrzej M i c h a ł o w s k i , syn Józefa i K atarzyny z M ałeckich, ur. 14 XI 1879, z zawodu stolarz. Poległ we Fran cji 3 V 1917 r.

(16)

W S P O M N IE N I A Z M O J E G O '2 Y C I A 1 5 5

polityk i dobry patriota rzeźnik Jurkiew icz z Poznania. Trzym ali się mnie, bo w drugim roku służby w ojskow ej dostałem się za ordynansa do kapitana, miałem w ięc w ięcej pieniędzy niż oni, brałem ich do restau ­ ra cji i tam mogliśmy sobie zawsze pogadać. Dostawałem nieraz burę, że nie umiem dobrze po niem iecku i ciągle gadam po polsku.

Praca u kapitana była ciężka, bo i w domu, i przy koniu. Z koniem pod wierzch nigdy w łaściw ie nie miałem do czynienia, ale ja k go czyści­ łem na próbę, kapitan od razu uznał, że się do tego nadaję. Utrzymywanie dostawałem, a oprócz tego miałem pensję. A le kapitan nie w ypłacał mi od razu w szystkiego i w ten sposób robiłem sobie oszczędności. Tych oszczędności nie dał mi też, gdy odjeżdżałem, żeby mi ich kto w drodze nie skradł, ale mi je przysłał do domu pocztą. Była to duża suma, ubra­ łem się całkow icie i m atce też mogłem dać na dom. M atce przysyłałem i w ciągu służby od czasu do czasu m niejsze lub w iększe kw oty. Raz zebrałem sobie same złote dziesięcio- i dwudziestomarkówki i posłałem m atce, ale żeby ich na poczcie nie zmienili na papierowe, w yciąłem w kom yśniaku szparę, tam je powsuwałem, a m atce napisałem, że ma rozw ijać ostrożnie. Bardzo była ciekaw a te j paczki, a kiedy przyszła, poczuła się zawiedziona, zobaczywszy, że to tylko chleb. A le po chwili zauważyła szparę, chleb ostrożnie rozkroiła i dopiero mnie zrozumiała.

Kapitan, u którego służyłem za ordynansa, był żonaty. Zona jego nazyw ała się z domu Skala, pochodziła spod Szczecina, gdzie je j rodzi­ ce mieli m ajątek. J e j matka, która do n iej przyjeżdżała, bardzo mnie lubiła. Była to przyjem na osoba, typ zupełnie słowiański. Kapitanow a tak samo była bardzo miła. Za to kapitan to był czysty typ germański. Nazywał się Scholmeie.r. Była w tym czasie u nich służąca, nazyw ała się Dora von Aspern, pochodziła ze szczepu Franków, których N iem cy podbili i m ajątki im skonfiskow ali, dlatego m usieli oni pracow ać fizycz­ nie. O boje rozumieliśmy się, bo ona mi opowiadała historię sw o je j o j­ czyzny, ja je j o sw o jej ojczyźnie.

Kiedy jeszcze chodziłem przez dwa m iesiące na próbę do kapitana, zanim zostałem ’ na dobre ordynansem, już zauważyłem, że Fräulein Dora z poprzednim ordynansem są po same uszy zakochani w sobie, o czym kapitan w cale nie wiedział. Tak trwało aż do od ejścia tego ordy­ nansa. Przez tydzień nie miała od niego żadnej wiadomości, zaczęła de- sperow ać i powiedziała do mnie, że ja k nie będzie od niego wiadomości, to pójdzie się utopić. Czekała w te j desperacji trzy tygodnie i chodziła ja k obłąkana. Na końcu trzeciego tygodnia dostała w reszcie od niego list, ale z odmową, że żenić mu się z nią rodzice nie pozw alają, bo on będzie musiał objąć gospodarstwo, a ona je st biedna. W tenczas biedna Fräulein Dora wpadła w w ielką rozpacz. Na drugi dzień, gdy szedłem do kuchni po odpasieniu konia, spotkałem ją przed domem, szła przez ogród w k ie ­

(17)

runku kanału. W pierw szej chw ili nie zorientowałem się, ,ale uczułem jak iś niepokój, sumienie mi mówiło, żeby iść za nią. Fatalna sprawa, pomyślałem, dogoniłem ją już blisko kanału, uchw yciłem za rękę, ona, się opierała i nie chciała się cofnąć. Zacząłem je j tłumaczyć, że z dru­ gich kam ienic patrzą na nas, i w reszcie przyprowadziłem ją za rękę aż do kuchni. Zaraz poszedłem zameldować o tym kapitanow i. Kapitan z furią wpadł na mnie, że to ja pewnie jestem winien, ale kiedy mu po­ wiedziałem, że dostała list od swego Friedricha, zrozumiał, o co chodzi. Przyw ołali ją w te j chwili, porządnie je j nagadali, a kapitan w ysłał eks- press po Friedricha. P rzyjech ał zaraz, pogodzili się ze sobą, a nawet, żeby nie było trudności, on zrzekł się gospodarstwa, wstąpił do w ojska i tak znów byli razem, bo mógł ją odwiedzać. Po jakim ś czasie, kiedy byłem już zwolniony z w ojska, dostałem od nich pocztówkę: dziękowali mi za opiekę nad Fräulein Dorą i donosili, że się pobrali i że są szczęśliwi.

Kapitanostw o bardzo cenili pannę Dorę, bo była z dobrego domu i można je j było we wszystkim zaufać. Była inteligentna, kulturalna i ładna. J a też miałem u nich dobrze. Chcieli, żebym został dłużej, bo można było służbę przedłużyć na 2— 3 lata, ale się nie zgodziłem, tym bardziej że dr C elichow ski zapewnił mnie, że będę mógł w rócić do daw­ n ej pracy. W yszedłem z w ojska jako starszy żołnierz.

Do K órnika wróciłem we wrześniu 1903 r.: zaraz się zameldowałem na Prow encie i od razu dostałem zajęcie — po dawnemu czyściłem , w ie­ trzyłem, ogrzew ałem bibliotekę batignolską, która n a jw ięcej starań w y­ magała, bo pokoje nie by ły dostatecznie suche. W pierwszym pokoju, pamiętam, leżały atlasy holenderskie, każda karta kolorow a i złocona, w yglądały ja k miniatury. Oprawy też m iały piękne. W ogóle była to bardzo ciekaw a biblioteka; znajdowało się w n iej dużo książek Stron­ nictw a Dem okratycznego, rękopisy, śliczna grafika, pam iątki po Tade­ uszu Kościuszce: jego tabakierka, fajk a, w łosy i drobiazgi na biurko. Przeprowadziłem generalne porządki, poczyściłem wszystko i ta praca trw ała aż do stycznia. Pom agał mi M arcin Frąckow iak z zamku.

Od stycznia 1904 r. przeszedłem do zamku; głównym naszym z a ję ­ ciem było utrzym anie porządku w zamku wraz z Frąckow iakiem i praca w bibliotekach. M ieściły się one nadal w czterech budynkach, oprócz zamku. W oranżerii, przy oficynie, znajdow ały się nakłady kórnickie i Żupańskiego, stanow iące w łasność dra C elichow skiego; by ły wśród nich ładne i dobre książki. Dr Celichow ski przywiózł je, niektóre w peł­ nym nakładzie, po zamknięciu księgarni w Poznaniu. Pamiętam, było wśród nich P o w sta n ie s ty c z n io w e 42 w 700 egzemplarzach nakładu; były

0 [W. P r z y b o r o w s k i ] , O sta tn ie c h w ile p o w s ta n ia s ty c z n io w e g o , Poznań 1887— 1888, t. 1— 4.

(18)

W S P O M N IE N I A Z M O J E G O 1 Ż Y C I A 1 5 7

też W iz eru n k i p rz y sz ło śc i s o c ja lis t y c z n e jiS. W paw ilonie w parku m ieś­ ciła się po staremu przyroda, w ojskow ość i m edycyna, w oficynie nad jeziorem — historia obca, języ ki obce; geografia na piętrze, a na dole nakłady, na Prow encie — ja k już wspomniałem — biblioteka batignolska, a w zamku na drugim piętrze rękopisy i stare druki. Byłem jedynym ma­ gazynierem c a łe j te j biblioteki i ja k daw niej — w ybierałem książki dla dra Celichow skiego albo na w ysyłkę, lub wkładałem je z powrotem na półki.

Frąckow iak zasadniczo opiekow ał się zamkiem, ale nieraz też mi po­ magał, bo n a jw ięcej pracy było w łaśnie po bibliotekach. Co dzień rano otw ieraliśm y okna, pod wieczóp-zamykali. Dwa razy do roku książki były czyszczone. Na Prow encie i w oficynie nad jeziorem było trochę wilgoci, w ięc tam stale nie tylko w ietrzyliśm y, ale i przesuwali książki, a półki odsuwaliśmy od ścian. W ogóle staraliśm y się, aby półki zawsze by ły od ścian cokolw iek odsunięte. Ze szkodników na Prew encie głównie pojaw iały się robaki; niszczyliśm y je naftaliną i jeszcze jakim ś proszkiem, który dr Celichow ski sprowadzał z Lipska. Na robaki w drzewie używ a­ liśm y terpentyny, naftaliny, sublimatu rozpuszczonego w spirytusie, k tóry zastrzykiw aliśm y w otworki.

Poza biblioteką pracow ałem też w muzeum. Zastałem tam 16 kolczug w y jętych z grobów i bardzo zardzewiałych, złożonych na stos. Kiedy hrabia Zamoyski przebyw ał raz w Kórniku między 1912 a 1916 r., do­ radził mu jego znajom y, dyrektor k olejow y z Poznania, w ielki m iłośnik starych, zabytkow ych rzeczy, żeby tę rdzę z kolczug usuwać kwasem solnym z wodą i wapnem lasowanym. Tak je też razem we trzech o czyści­ liśmy, a później je zabezpieczyłem lakierem saponowym.

Muzeum nie było w tedy Lak zwiedzane ja k teraz, ale niekiedy pozwa­ lał dr Celichow ski zwiedzić albo salę muzealną, albo p ok oje na dole, albo całość. Dawał zawsze karteczkę, a ja oprowadzałem. B yli to prze­ ważnie goście pojedynczy, czasem kilka osób, głównie naukowcy. W y ­ cieczki masowe zaczęły się około r. 1910, chodziło bowiem o to, aby po­ kazując zabytki polskie, przeciwdziałać germ anizacji. Pod naciskiem hakatystów , na przekór im, czytano gorliw ie polskie książki i zaintere­ sowano się historią Polski.

W r. 1910 m ieliśm y w Kórniku w izytę Kronprinza. Pośw ięcano wtedy w Poznaniu nowo wybudowany zamek i na tę uroczystość przy jechał do Poznania cesarz W ilhelm II ze swoimi synami. Trzech z nich z Kron- prinzem na czele przysłał cesarz do Kórnika, aby go sobie obejrzeli, bo miał go zamiar skonfiskow ać i obrócić na zamek myśliwski. Gdy p rzy je­

chali, przedstawili się jako „Fürsten von Posen", aleśm y ich z F rąck o ­ 43 E. R i c h t e r , W iz e r u n k i p r z y s z ło ś c i s o c ja lis t y c z n e j (p o d łu g z a s a d B e b la ), Poz­ nań 1892.

(19)

wiakiem nie wpuścili, bo mogliśmy to robić tylko za pozwoleniem głów­ nego plenipotenta, pana Celichow skiego. P ojech ali w ięc na Prowent, ale C elichow skiego nie zastali, bo był gdzieś na folwarku. W ięc pani Cełi- chowska telefonow ała do nas, żeby ich przyjąć, ale też nam nie pow ie­ działa, co to są za książęta. Oprowadzał ich Frąckow iak razem ze mną. Kiedy doszliśmy do kręconych schodów na pierwszym piętrze, które w tedy by ły jeszcze bez poręczy, Kronprinz bardzo się dziwił, dlaczego to tak jest, że to przecież o wypadek nietrudno. A Frąckow iak mu na to: „Tu p ijacy nie chodzą, to i poręcz nie potrzebna". Ładnie to nie wypadło i było powiedziane jak b y naumyślnie, bo Kronprinz nie stronił od k ie ­ liszka. Po czterech tygodniach Frąckow iak dostał od Kronprinza z B er­ lina małą paczuszkę z dwoma złotymi guzikami do m ankietów z jego monogramem. B yły to podw ójne spinki jego pomysłu, który sobie kazał opatentow ać, i spinki takie rozdawał na pamiątkę. W paczce był bilecik, że Kronprinz dziękuje Frąckow iakow i za dowcip, który palnął, i prze­ syła mu pam iątkę. W tedy się Frąckow iak dowiedział, że Kronprinz lubił dobrze pić i ja k to wypadła jego odpowiedź.

Zanim książęta wyszli z zamku, zdążył w rócić dr Celichow ski, którego żona zawiadomiła o ich przyjeździe. Zatrzym ał ich przed zamkiem i przed­ stawił, jak ą to ostrą politykę stosują władze pruskie w obec pana hra­ biego. Odniosło to skutek, bo gdy się następnie zwracał o pozwolenie na przyjazd dla hrabiego, uzyskiwał je na dwa tygodnie. Od tego czasu byw ał W ładysław Zamoyski co roku w Kórniku z w yjątkiem roku 1912.

W tym czasie, kiedy wróciłem na dobre z w ojska, w róciła też do K ór­ nika m oja przyszła żona, A niela z domu Konieczna. Chodziliśmy z nią razem jak o dzieci do szkoły; pamiętam, w yśm iew ała się ze mnie, bo miałem porteczki podarte. Była ona przez osiem lat w Zakopanem, w Z a ­ kładzie pani Jen erało w ej. A le je j tam pobyt nie służył, wpadła w an e­ mię; lekarz kazał ją wywieźć niżej, do m iejscow ości suchej, piaszczy­ stej. Odesłano ją wtedy do A ntoninka koło Swarzędza, do państw a Stab- lew skich. W roku 1904 w róciła do rodziców. Żona była przystojna, ale ja nie szukałem ładnej panny, bo się już napatrzyłem, co te ładne po­ trafią, chodziło mi o co innego. Podobało mi się, że się na wszystkim zna, że ładnie mówi, widać było po n iej, że przeszła szkołę pani Je n e ­ rałow ej. Szkoła ta przygotow yw ała prawdziwie do życia w małżeństwie. Zona urodziła się w r. 1881; była chrześniaczką M arii i W ładysław a Zam oyskich — sami sobie tego życzyli, bo bardzo sobie cen ili je j ojca, W alen tego Koniecznego. Był on ogrodnikiem, sp ecjalistą od hodowli ananasów, jeszcze za Ja n a Działyńskiego, z którym jeździł do Gołu- chowa; sadzili tam o b aj różne gatunki drzew, sprowadzane z zagranicy.

Ten człowiek, taki prosty, znał się znakom icie na ogrodnictw ie. Roz­ mnażał rośliny przez szczepienie albo używ ając tzw. szczabrów, tj.

(20)

od-W S P O M N IE N I A Z M O JE G O Ż Y C IA 1 5 9

nóżek ciętych z oczkami; hodował piękne kwiaty, doskonałe warzywa. Na zimę sadzono je z korzeniam i w zam kow ej piw nicy w piasku i zawsze były świeże. Drzewka cytrynow e w oranżerii ow ocow ały przy nim co dwa łata; ananasów było tyle, że późną jesien ią całe kosze wywożono do Poznania dwa razy na tydzień do składu delikatesów pana Sien kie­ wicza przy Al. M arcinkow skiego. Przy ananasach była ciężka praca. Gdy przyszła burza, musiał nieraz teść w staw ać o północy i w ietrzyć szklar­ nię. Piękne też by ły hodowane przez niego com fery; tuje, cisy i jałow ce. Pani Jen erało w a i hr. Zamoyski cenili go bardzo. M iał lat 99, gdy zmarł, zdaje się, w r. 1923. W ładysław Zam oyski był na jego pogrzebie. Przed pogrzebem jeszcze przyszedł odwiedzić go w trumnie, zdjął z rąk zmar­ łego różaniec i modlił się za niego. Za życia teścia też byw ał często w ich domu.

W ogóle W ładysław Zamoyski odwiedzał domy swoich pracowników, rozmawiał z nimi chętnie o wszystkim, jadał razem z urzędnikami. Gdy w racał późno z Poznania, nie kazał na siebie czekać; przygotow ane je ­ dzenie brał sobie sam, n ajcz ęściej wprost z garnków. W drogę lubił zabierać po góralsku pieczone kartofle, pieczony ryż i herbatę w bu­ telce. Raz mnie częstował, podziękowałem, mówiąc, że muszę jeszcze żyć dla rodziny, nie mogę sobie żołądka rujnow ać. A le jeg o nie można było przekonać pod tym względem. Dziwili się nieraz ludzie, że taki w ielki pan, a tak ubogo ży je; nie rozumieli go. N ajlep iej rozumiał go leśniczy W o j- czyński 44r który tak w szystkiego pilnował, że nieraz jeszcze o północy ludzi załatwiał.

M atka żony, Zofia z Nowaków, pochodziła z gospodarstw a z Czapur nad W artą. Umarła w cześniej od teścia.

Slub wzięliśm y w r. 1905. M ieszkanie m ieliśm y na Piaskach przy pod­ wórzu, dwa pokoje z kuchnią na tzw. Szubertów ce. Daw niej była to w łas­ ność hr. Szołdrskiej, czyli B iałej Damy, ale ona odprzedała ziemię i budynki Niemcowi Szubertowi. Od jego syna później wykupił znowu to gospodarstwo W ładysław Zamoyski.

N ajstarszym bratem żony był Franciszek Konieczny. N ajstarsza z je j rodzeństwa, M arianna, późniejsza Słomowa, m ieszkała w Poznaniu. Żona była trzecia z kolei, a najm łodsza Frania. Szw agier Franciszek był zdolny, ale uczyć się nie chciał, tylko mu konie by ły w głowie. Dano go do krawca, ale mu siedzenie przy k raw ieckiej robocie nie służyło, w ięc kiedy Ja n Kozak, który tu był przy cugow ych koniach, odszedł na bo- rostwo, zgłosił się na jeg o m iejsce Konieczny i już do śm ierci przy ko­ niach został.

Konie cugowe by ły wtedy bardzo piękne, araby w spaniałe; pamiętam 44 N adleśniczy W ojczyń ski po w yjściu z Kórnika był profesorem Szkoły Leśnej w M argoninie.

(21)

jeszcze dwa z nich. Kiedy słyszały dzwonek alarm ow y i wiozły sikawkę do pożaru, wyprzedzały w szystkie inne straże i zawsze pierwsze były przy ogniu. Był też piękny siw y ogier, który później zdechł tu taj ze starości, ale go nie chciano zabić ani się pozbyć. Zaprzęgał go Kozak do m ałego, plecionego z trzciny dokartu na dwóch kołach. O gier był niebez­ pieczny; kiedy zobaczył inne konie na rynku, staw ał na dwóch nogach i rżał przeraźliw ie głośno; bali się go w szyscy i uciekali. Paru ludzi tu po­ tłukł, ale Kozaka słuchał. Raz Kozaka zastępow ał M aćkow iak, to go w e­ pchnął pod żłób i żebra mu połamał. W zięto potem M aćkow iaka za stróża, bo do in n ej pracy nie był już zdolny. Po Kozaku wszędzie jeździł z hrabią K onieczny. Tyfłii samymi arabam i jeździł jeszcze jego o jc ie c z Janem Działyńskich do Gołuchowa. W yjeżdżali powozem, który tu w zamku stoi. Do uprzęży używali w tedy tzw. kom entek; były posrebrzane i bar­ dzo ładnie wyglądały.

Najm łodsza siostra żony, Frania, przychodziła przez ja k iś ,c z a s do pomocy w zamku, później pracow ała u doktora W ilczyńskiego w Źrenicy i W arszaw ie. Ciężko w tedy zachorow ała, w ięc ją wzięto z powrotem do zamku i je st tu taj do tego czasu. Przez jak iś czas, podczas okupacji, gdy mnie aresztow ano, pozostała sama i wszystkim się opiekowała.

Kiedy w r. 1911 hrabia Zamoyski, m ając pozwolenie na przyjazd na 14 dni, przybył do Kórnika, pośliznął się na korytarzu, pękła mu żyłka, nastąpił w ylew krwi, okulał, nie mógł chodzić i musiał się położyć. Leczył go dr T ło k 45; przedłużał mu pobyt u władz pruskich, a hrabia w ykorzystyw ał ten czas na porządkowanie papierów pó szafach; by ły to przeważnie listy. Znajdow ały się one w wielkim nieporządku, który się zakradł jeszcze w czasie sekw estrów . Schodziło się w tedy do hrabiego dużo ludzi, obyw ateli kórnickich, i naradzali się nad różnymi projektam i. Np. kupiec S z u lc 48 chciał tu założyć fabrykę zapałek. Nie doszło do tego, bo w ybuchła w ojna. Był to znany kupiec i działacz, w ielki patriota. Na Szubertów ce chciał hrabia założyć m ączkarnię; ch ciał też budować i inne fabryki, żeby m iasteczko uprzemysłowić i dać ludziom pracę.

Pan hrabia dbał i o inne in teresy m iasteczka. Nie chciał np. nigdy, żeby odebrać mieszczanom brzeg jeziora, w y łan iający się spod wody, na którym teraz proponuje się urządzenie promenady. Uważał, że byłoby to z krzywdą te j ludności, która m ieszka nad jeziorem . M iał chyba słuszność, bo dostęp do jeziora dla reszty m ieszkańców można uzyskać, przedłużając cokolw iek betonow ym i występam i te uliczki, które do je ­ ziora prowadzą. Na takich w ystępach m ogłyby być słupki z kółkami 45 Andrzej T ł o k (1872— 1937), syn W alen tego i Antoniny z domu M ieloch, jeden z najw ybitniejszych lekarzy kórnickich, niezwykle ofiarny i oddany swej pracy.

•“ Tadeusz S z u l c , kupiec, ur. 10 III 1877 r.; do Kórnika przybył ze Śremu w 1901 r„ wyprowadził się w r. 1907 [L.M.].

(22)

W S P O M N IE N I A Z M O JE G O * Ż Y C I A 1 6 1

do przytwierdzania łodzi dla tych, co m ieszkają po drugiej stronie rynku, a naw et budka w ypożyczająca m iejsk ie łodzie obcym gościom. Kosztow ałoby to tan iej od promenady, a resztę tych pieniędzy, które by się w nią wpakowało, można by zużyć na rozszerzenie miasta, np. na zabudowywanie ulicy Stodolnej. Panu hrabiemu przeszkadzały ciągle władze pruskie, które go w ydaliły z k raju i tylko na krótko pozw alały tu taj zaglądać, ja k o tym już wspomniałem.

Zjeżdżali też wtedy do W ładysław a Zam oyskiego krewni na naradę: ordynat M aurycy Zamoyski, Ja n Zamoyski i brat jego W ładysław , ks. W itold Czartoryski, młodzi G rocholscy i inni. Odbywało się w tenczas zebranie rodziny w Zakopanem, w ięc po drodze w stępow ali tutaj. Cho­ dziło pewnie o utworzenie Związku Zam oyskich i określenie, w ja k i sposób Fundacja ma być ze Związkiem połączona.

G oście p. hrabiego, znajomi czy krewni, zawsze przy nas mówili językiem obcym, żebyśm y nie rozumieli. Pan hrabia władał ośmioma językam i i z każdym cudzoziemcem swobodnie się jego językiem roz­ mówił. A le ja k Polak zaczął do niego mówić po francusku czy angielsku, nigdy mu in aczej nie odpowiedział, tylko po polsku.

W czasie te j choroby pana hrabiego odbyw ały się w okolicy m a­ new ry w ojskow e; oficerow ie pruscy stacjon ow ali w oficynie, a jadali w kaw alerskiej kuchni urzędniczej. Hrabiemu też się z te j kuchni nosiło jedzenie w menażkach. O ficerow ie podejrzew ali, że dla niego je st osobna kuchnia w zamku i oburzali się, że muszą jad ać tam, gdzie obok m ieśd się m asztalernia. Dr Celichow ski musiał sprowadzić sp ecjalną kom isję, aby orzekła, czy kuchnia zamkowa je st używana, czy też nie. Kuchnie by ły rozwalone, nie do użycia; kom isja sprawdziła, ja k i je st stan, i ofi­ cerow ie się uspokoili. M iał dr Celichow ski i daw niej kłopoty z m a­ newrami. Zanim jeszcze przyszedłem na Prowent, też w czasie manewrów, tu tejsi N iem cy namówili, żeby m ajor wziął sobie kw aterę w zamku. Dr Celichow ski sprzeciw ił się temu, w reszcie zapytał, czy m ajor chce gwałtem w ejść do zamku. M ajor odpowiedział, że tak zrobi. W tedy C eli­ chow ski zatelefonow ał do Komendy G łów nej w Poznaniu tłumacząc, że zamek je st budynkiem muzealnym i za kw aterę nie może służyć. M ajor dostał telegram , że ma zająć kw aterę wyznaczoną w oficynie, zresztą bardzo porządną, i na tym się skończyło.

W r. 1912 nie było hrabiego w Kórniku, p rzyjechał dopiero w r. 1913, był także w r. 1914. Gdy odjeżdżał po tym ostatnim pobycie, kazał mi p rzyjechać za sobą do Krakow a, do pałacu C zartoryskich na ul. F lo ­ riań skiej. Trzym ał mnie tam przez 3 dni i osobiście oprowadzał po K ra­ kowie, przeważnie pieszo. Jadaliśm y zwykle w ja rsk ie j restau racji; była to wspaniała i tania kuchnia. Po trzech dniach zabrał mnie i p ojech a­ liśmy razem do Zakopanego; miałem się tam uczyć introligatorstw a.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na podstawie powyższego fragmentu wiersza Adama Mickiewicza napisz, jakie jest przesłanie utworu?. Napisz, do czego zainspirował

Przestrzeń (w kon- tekście pamięci), w której zaczyna kształto- wać się nasza osobowość i tożsamość jest wielopłaszczyznowa, jej naturą jest to, że te

szcza m atka, za ję ta ciągle pow iększającą się g ro ­ m adką młodszego rodzeństw a, nie wiele mogli się wychowaniem naszem zajmować.. Ń ajpierw szym

2 sierpnia. Zaczyna się życie sielskie. re k to ra Skw ierczyńskiego w celu egzam inów. Tym czasem nad Rzym em zbierają się groźne chm ury. K ardynałow ie rad zą

Współczesna atrakcyjność i aktualność Chimery może być poszukiwana / odnajdywana nie tylko w pracach badaczy mitów, ale sygnalizowana jest też przez autorów, którzy

Faktem jednak jest, że odrzucał wszystko u Mirona (także chyba u Murawskiej), co było sprzeczne z jego estetyką (ta zaś była pewnym wariantem estetyki Czapskiego, tylko

Wiem z doświadczenia wielu innych osób, które nie wychowały się nad rzeką, że do tej pory nie umieją pływać i w ogóle boją się wody.. Pewnie to zostaje już na całe życie,

Najlepiej z naszej rodziny powiodło się wujkowi, któ- ry jakiś czas również miesz- kał z nami w tej maleńkiej klitce.. Jako mężczyzna łatwiej dawał sobie radę w życiu, a