• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia z mego życia : autobiografia Wernera Siemens'a

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wspomnienia z mego życia : autobiografia Wernera Siemens'a"

Copied!
166
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH

w ychodzi co tydzień

« objętości Jednego tomu.

—KES-

WAI?UNKI PRENUMERATY:

te W a r s z a w i e Z przesyłką pocztową

P o c z n i j ( 5 2 tomy) r s . l O P o c z n ie - ( 5 2 lonty) <?- 1 2 P ć łre c zn ie (2 6 tomdu) „ 5 f a ł je (26ton,4«) .. 6

Kwartalnie (13 tomóm),, 2 k o p -5 0 9 ,

za uauoażeuio do domu 10 kop. k w a n . j Kwartalnie (la tomom) ,, o Cena każdego tomu 2 5 kop., w opraw ie 4 0 kop

Dopłata za oprawę:

R o cz n ie . . (za 52 tom y) t s . 6kop. — P ó łro c z n ie [(za 26 tom ów ) . . ra. 3 kop K w a rta ln ie (za 18 tom ów ) r s . 1 kop. 5 0 Z a zm ia n ę a d r e s u n a p ro w in c y i d o p łaca s ię ao kop.

R E D A K T O R I W Y D A W C A

Franc Jul. Granowski.

R ed a k c y n i A d m in is tra c y n : W a rsz a w o , W a re c k a 14.—-Telefonu 88.

w e L w ow ie P la c M ary ack i 1. 4.

D ru k a rn ia A. T. J e z ie rs k ie g o , Nowy-Śwria t 47.

(3)

WSPOMNIENIA Z MEGO ŻYCIA

A U T O B I O G R A F I A

W E R N E R A S IE M E N S ’A

sp o lsz c zo n a p rz e z

M . S .

z p r z e d m o w ą p ro f.

G a b r y e l a T o ł w i ń s k i e g o .

Cena 40 kop._

W pren. 30A kop.

WARSZAWA

L^edakoya 1 Aćłministracya

14. W a r e c k a 14.

(4)
(5)

WSPOMNIENIA Z MEGO ŻYCIA.

(6)
(7)

WSPOMNIENIA Z MEGO ŻYCIA,

A U T O B IO G R A F IA WERNERA SIEMENS’A

s p o l s z c z o n a przez

J l .

v. p rz e d m o w ą p ro f.

6. Tołwińskiego.

W A R S Z A W A

D R U K A R N I A

ALEKSANDRA TAD. JEZIERSKIEGO

47. N o w y - Ś w ia t 47.

(8)

flo 3 B O JieH o I^ e H 3 y p o J O .

BamaBa, 26 Maa 1904 rojja.

(9)

PRZEDMOWA.

W dziejach najw ażniejszych w ynalazków ze­

szłego stu lecia nazwiska b ra c i Siemensów zajm ują pierw szorzędne miejsce. C hociaż wynalazki te m ia­

ły głównie n a celu względy czysto praktyczne, wszakże pociągały za sobą p ra c e o ch a rak terze naukowym i Siemensowie cieszyli się w śród n ajpo ­ ważniejszych uczonych wysokiem uznaniem , ja k o lu ­ dzie głębokiej wiedzy, k tó rą potrafili przystosow ać do w zrastających wciąż wymagań życia codzien­

nego, pracując nad wynalezieniem m aszyn i p rzy­

rządów . W ynalazki te, ze względu na swą donio­

słość, wywarły olbrzym i wpływ na przem ysł i h a n ­ del, przyczyniły się do u łatw ienia kom unikacyi, za­

równo bezpośredniej, ja k i w p rzesyłaniu wiadomo­

ści, dopomogły do lepszego wyzyskania sił m echa­

nicznych do celów techniki i dały p ra cę tysiącom robotników , zatrudnionych w olbrzymich fabrykach S iem ensa i H alskego.

(10)

N a jstarszy z b ra ci, W e rn er, którego pam iętni­

ki podajem y, by ł duszą wszystkich przedsiębiorstw technicznych, podjętych na szeroką skalę, dokonał sam wielu wynalazków pierw szorzędnej wagi, zarów­

no dla techniki, ja k i nauki; m łodsi b racia byli przew ażnie ścisłymi wykonawcami planów W e rn e ra i najlepszym i kierow nikam i różnorodnych przedsię­

biorstw .

W e rn e r Siem ens u rodził się w L e n th e pod H anow erem w r. 1816, um arł w r. 1892; pam iętnik swój ukończył nak ró tk o przed śmiercią, zanotowawszy w nim zarówno ważniejsze w ydarzenia swego ży­

cia, ja k i przedsiębiorstw a, wynalazki i prace n au ­ kowe.

Pamiętniki Siem ensa nie w yróżniają się ani szczególną form ą, ani też żywotnością opowiadania.

F o rm a n a d e r prosta, opowiadanie redukuje się n ie­

kiedy do wyliczania zwykłych wypadków życia co­

dziennego; pomimo to Pamiętniki dla każdego czło­

w ieka poważnie m yślącego p rzedstaw iają bogaty ma- te ry a ł, nad którym w arto głębiej zastanowić się.

Zam iłow anie do pracy i wiedzy, którego nie osłabi­

ły n ajtrudniejsze w arunki życia, żelazna wytrwałość w doprow adzeniu do końca najtrudniejszych p rz ed ­ sięwzięć, skrom ność przy opisywaniu wynalazków, m ających ta k doniosłe znaczenie, jakie posiadać zawsze będzie m aszyna dynamo elektryczna — oto po­

wody, dla k tó rych Pamiętniki uważać należy za książkę niezm iernie pożyteczną z punktu dydaktycz­

nego, jak o też i naukowego, gdyż p o trą c a ona

(11)

o ważniejsze zastosow ania wiedzy z zak resu fizyki do celów użyteczności publicznej.

W e rn e r Siem ens w dziejach k u ltu ry zaznaczył się jak o wynalazca, uczony i działacz społeczny.

N a tu r a obdarzyła go umysłem refleksyjnym , n a d e r szybko oryentującym się, co w połączeniu z zam iło­

waniem do bad ań ścisłych, każe przypuszczać, śe gdyby losy nie pchnęły S iem ensa na drogę p rac technicznych, stałb y się pierw szorzędnym uczonym.

B ra k czasu, spowodowany olbrzym iem i i odpowie- dzialnem i przedsiębiorstw am i technicznem i, spraw ił, że Siemens pisał niewiele, wszakże i te p ra c e zje­

dnały mu ty tu ł honorowego d oktora un iw ersy tetu berlińskiego i członka A kadem ii nauk.

J a k o wynalazca, Siemens zasły n ął w różnych gałęziach fizyki i m echaniki: w ynalazł sposób g al­

wanicznego złocenia i srebrzenia, przy rząd y elek­

tryczne do zapalania min podwodnych, elektryczne Btery okrętow e, ulepszył teleg rafy wojenne, wystu- dyował w arunki, w jakich m ogą być przeprow adza­

ne kable m orskie do celów telegrafow ania, ulepszył ap a ra ty telegraficzne i w. in. Z liczby przedsię­

biorstw, p odjętych n a wielką skalę, wyliczyć należy zaprow adzenie połączeń telegraficznych w różnych państw ach, połączenie E u ro p y z A m ery k ą kablam i podm orskiem i, zbudow anie pierw szej kolei elek try cz­

nej w B erlinie (na wystawie przemysłowej r. 1879).

P rz e w ró t w elektrotechnice wywołało wynale­

zienie maszyny dynam oelektrycznej.

Z życia Siem ensa zanotow ać jeszcze należy

(12)

p a rę faktów , charakteryzujących go jak o działacza społecznego i człow ieka. W fabrykach, znanych pod firm ą Siem ensa i H alskego, zap rojektow ał on udział robotników w zyskach, w płynął na wprowadzenie na politechnikach k ated ry eloktrotechniki, widząc w niej w ielką przyszłość, a w celu ugruntow ania wszelkich wynalazków n a podstaw ach czysto naukowych za­

projekto w ał założenie w C h a rlo tte n h u rg u In sty tu tu fi- zyczno-technicznego, na co sam przeznaczył pół m iliona m arek.

N aw et ta k pobieżny przegląd prac i zasług W e rn e r a Siem ensa może przekonać, że przeczyta­

nie jego Pamiętników nie minie bez korzyści.

Ęabryel Tołwiński,

(13)

N a jd a w n ie js z e w s p o m n ie n ia . — R o d z in a — C io tk a G ro tę — R o d z ic e — L e n th e — M e n z e n d o rf. — N a u k i. — N a u c z y c ie l d o m o w y S p u n h o lz . — G im n a z y u m lu b e c k ie — W y b d r p o ­

w o ła n ia .

Zycie ludzkie trw a la t siedm dziesiąt, a n a j­

wyżej ośm dziesiąt.” Słow a te są poważnem o strz e ­ żeniem d la człowieka, któ ry się zbliża do tej g ra ­ nicy, a jeszcze nie jedno zam ierza zrobió. W praw dzie może się i tem pocieszyć, że inni dokończą tego, czego on zrobić nie zdoła, że św iat ostatecznie nic n a tem nie straci; są jed n ak zadan ia, do których pociecha ta nie d a się zastosować i w spełnieniu których nie m ożna być zastąpionym . D o takich n a ­ leży skreślenie wspomnień z własnego życia, a to właśnie obiecałem mojej rodzinie i przyjaciołom . W yznaję, że uskutecznienie tego zam iaru niełatw o mi przyjdzie; nie czuję bowiem w sobie zdolności historyka, hni stylisty i nierów nie więcej zajm ow ała mnie zawsze teraźniejszość i przyszłość, aniżeli p rze­

szłość. D odać jeszcze m uszę, że nie mam pam ięci do nazwisk i cyfr, że z biegiem la t wiele bardzo wypadków własnego mego, dosyć urozm aiconego ży­

cia zupełnie wyszło mi z pam ięci. Z drugiej strony sam p ra g n ę czyny i dążenia moje w łasnoręcznie skreślić, aby kiedyś nie zostały zapoznane i fałszy-

(14)

wie tłom aczone i myślę, że mogą, one stać się dla m łodych ludzi n a u k ą i za ch ętą; p rz ek o n ają ich bo­

wiem, źe m łody człow iek naw et bez odziedziczonego m ajątku i bez potężnych p rotektorów , co więcej, bez dostatecznego w ykształcenia przygotowawczego, w ła­

sn ą p ra c ą może się wznieść i pożyteczne stworzyć rzeczy* N ie mam zam iaru bardzo się trudzić nad fo rm a ln ą stro n ą tego pam iętnika; wspomnienia moje będę opow iadał prosto, w m iarę, jak się myśli mojej nasuwać będą — to jed n o m ając n a względzie, żeby przedstaw ić życie m oje jasn o i prawdziwie, a uczu­

cia i p rzekonania oddać ja k najw ierniej. Z arazem p ostaram się uw ydatnić zarówno wewnętrzne, jak i zew nętrzne siły, k tó re naprzem ian wśród powo­

dzeń i tro s k życiem m ojem kierow ały, do zam ierzo­

nych prow adziły mnie celów, zapew niając mi starość spokojną i przyjem ną.

N ajdaw niejszem wspomnieniem z mego dzie­

ciństw a je s t drobny, a je d n a k b o h atersk i czyn, k tó ­ ry może dlatego ta k utk w ił w mojej pam ięci, że m iał stanowczy wpływ na dalszy rozwój mego cha­

ra k te ru . R odzice moi m ieszkali aż do ósmego roku mego życia pod H anow erem , w m ajątku któ ry ojciec mój dzierżaw ił od niejakiego p ana von L enthe. M ia­

łem wtedy pewno nie więcej ja k pięć la t i w łaśnie baw iłem się w pokoju mego ojca, gdy m atka w pro­

w adziła tam głośno p łacz ącą siostrę m oją, sta rsz ą odemnie o trzy la ta . M atylda m iała iść na lekcyę ro b ó t ręcznych n a probostw o i. n arzek a ła , że ogro­

mny gąsior zawsze zachodzi jej drogę i kilk ak ro tn ie j ą naw et ugryzł. N ic nie pom ogły namowy matki, w żaden sposób sam a nie chciała iść n a lekcyę; n a­

w et ojciec nie p o trafił je j namówić. Z w rócił się tedy do mnie i p o d ając mi swój kij, znacznie większy odemnie, rzekł: „K iedy tak, niechże cię odprowadzi W e rn e r, mam nadzieję, że będzie odważniejszy od ciebie.” Co praw da, wydało mi się to trochę niebez- piecznem , zwłaszcza że mi ojciec n a drogę d ał tak ą

(15)

naukę: „ J a k się g ąsio r zbliży, to tylko odważnie, idź prosto n a niego i zwal go co sił tym k ijem .”

T ak się też stało. Zaledw ieśm y otworzyli fu rtk ę od podw órza, aż tu zbliża się g ąsio r z w yciągniętą szyją i syczy okrutnie... S io stra m oja z krzykiem się zaw róciła i j a w ielką miałem ocbotę pójść za n ią — je d n a k poszedłem za ra d ą ojca. W praw d zie z zam kniętem i oczami, ale odważnie szedłem n aprzód, wywijając kijem na wszystkie strony. I w sam ej rzeczy gąsior się p rzestraszył i gdacząc głośno, wpadł pomiędzy stado uciekających gęsi.

Dziwnie silne i trw ałe wrażenie wywarło to pierwsze zwycięztwo na dziecinny mój um ysł. Jeszcze dziś, niem al po 70 latach, wyraźnie sto ją mi przed oczami wszystkie osoby i szczegóły, m ające związek z tern pam iętnem zdarzeniem . Z niem także łączy się jedyne wspomnienie, ja k ie mam o rodzicach mo­

ich, gdy jeszcze byli młodzi. A ja k ż e często w pó- źniejszem m ojem życiu owo zwycięztwo nad gąsiorem bezwiednie było mi bodźcem, aby przed grożącem niebezpieczeństwem nie ustępować, tylko odważnie staw ić mu czoło.

Ojciec mój pochodził z rodziny, k tó ra za cza­

sów wojny trzydziestoletniej osiedliła się n a półno­

cnych stokach H a rz u i przew ażnie zajmowała się gospodarstw em rolnem i leśnem. S ta re podanie, co prawda, odrzucone przez nowszych historyków r o ­ dzinnych, głosi, że p raszczu r nasz z bandam i T illy ’ego przyw ędrow ał do N iem iec północnych, b ra ł u d z ia ł w oblężeniu M agdeburga i tam ocaliwszy z płom ie­

ni piękną córkę m agdeburskiego obywa.tela, ożenił się z nią i osiedlił w górzystej okolicy H arzu.

J a k wszyscy Siemensowie, ta k i mój ojciec szczycił się ze swego ro d u i nam, dzieciom , często opow iadał o przodkach, którzy się czcmś odznaczyli i doszli do wybitnych stanow isk.

Z tych zapam iętałem tylko dziadka mego, ojca piętn aściorga dzieci, z których ojciec mój był

(16)

najm łodszem i jakiegoś radcę wojskowego Sieinens’a, któ ry zasiad ał w radzie wolnego m iasta G o slar’u.

D ziadek mój dzierżaw ił m ajątk i b aro n a v. G rotę u stóp H a rz u i tam urodził się mój ojciec. Z jego wspomnień dziecinnych dwie n astęp u ją ce anekdoty zostały mi w żywej pamięci.

B ędzie tem u la t ze 120, gdy pewnego dnia n a dworze b arona von G ro tę niespodziewanie rozeszła się wieść, że kró l pruski F ry d e ry k I I na drodze z H a lb e rs ta d tu do G osiaru przejeżdżać będzie przez posiadłości barona. S ta ry baron, ja k przystoi, wraz z synem swoim wyszedł na spotkanie potężnego są ­ siad a n a czele całego kontyngensu wojskowego, sk ła­

dającego się z dwóch ludzi i w tow arzystw ie w asa­

lów swoich, t. j. mego dziadka i jeg o synów, wszyscy konno, w odświętnych stro jach . Gdy stary F ry c ze swoją św itą zbliżył się do granicy, baron ze swo­

im dw orem p o d je c h a ł n a kilka kroków i według w szelkich form pow itał go na „swojem terytoryum ."

K ró l, k tó ry praw dopodobnie nie w iedział o istnieniu ościennego państw a, zdziwił się tern powitaniem , ale n a ukłon odpowiedział ukłonem i zw racając się do swojej świty, rzekł: „ Messieurs, voila deux souverains qui se renconlrent.” N ie ra z z okazyi późniejszych wypadków politycznych staw ał mi na pam ięci ten obraz, a raczej k a ry k a tu ra średniow iecznych oby­

czajów.

D rug ie zd arzenie nierównie bliżej dotknęło p an u jąc ą rodzinę v. G ro te ’ów. O jciec mój m iał cztery siostry, z któ ry ch jedna, Sabina, nadzwyczaj b y ła piękjia i ujm ująca. S postrzegł to wkrótce młody b aro n i ofiarował jej swoje serce i rękę. Nie wiem, ja k się na to zapatryw ał stary baron, ale u dziadka mego n a tra fił ten konkurent na stanow.czy opór. N ie ch c ia ł, ażeby córka jego weszła w ro ­ dzinę, k tó ra nie będzie jej uważać za rów ną sobie;

by ł bowiem najm ocniej przekonany, źe szczęście i błogosław ieństw o boskie są wyłącznym udziałem

(17)

związków n a bezwzględnej opartych równości. Z a ­ bronił więc córce wszelkich stosunków z baronem i postanow ił jej to ułatw ić, odd alając j ą z domu rodzicielskiego. A le m łodzi ludzie oczywiście u le­

gali już wpływowi nowych prądów i zrana, w dniu oznaczonym na wyjazd Sabiny, ojciec ze zgrozą do­

wiedział się, że baron tej sam ej nocy córkę jego uprowadził. Dziadek wraz z pięciom a dorosłym i synami w najw iększem oburzeniu puścił się w pogoń za uciekającym i. Śladem ich pędząc, d o ta rli dó B lank en b u rg a— ale gdy gw ałtem wdarli się do ta m ­ tejszego kościoła, ujrzeli m ło d ą p arę p rzed ołtarzem i p asto ra wymawiającego ostatnie słowra błogosła­

wieństwa nad praw nie zaw artem małżeństwem . N ie wiem, ja k i był dalszy przebieg tego ro d z in ­ nego dram atu. N iestety, zakochany m ałżonek, po kilku zaledwie latach najszczęśliwszego pożycia, um arł bezdzietnie. C iotka S ab in a zam ieszkała w K ol- leda w T uryngii, gdzie nieraz j ą odwiedzałem ja k o młody oficer artyłeryi. „C iotka G ro tę ” do późnej starości zachowała piękne rysy tw arzy i niezrów naną uprzejm ość w obejściu; dlatego dom je j był ulubio- nem środowiskiem całej naszej rodziny. D la nas m łodych zw łaszcza wielki m ia ły 'u ro k jej opowiada­

nia o ludziach i zdarzeniach, k tó re dla nas były już zam ierzchłą przeszłością.

O jciec mój był to człowiek m ądry i wysoce w ykształcony. Śkończył wyższe szkoły w 'Ilfeld, a następnie uniw ersytet w G etyndze, ażeby się g ru n ­ townie przygotow ać do zaw'odu ro ln ik a. Sercem i duszą należał do młodzieży niem ieckiej, wychowa­

nej w czasach wielkiej rewolucyi francuskiej, ma­

rzącej o wolności i zjednoczeniu N iem iec. W K assel o m ało co nie w padł w ręce siepaczy N apoleona, gdy wraz z innymi, rów nie ja k on zapalonymi m ło­

dzieńcam i, z a p ra g n ą ł naw et po upadku P ru s jeszcze stawić opór nieprzyjacielowi zwycięzkiemu. P o śm ier­

ci swego ojca u d ał się n a p rak ty k ę gospodarską do

(18)

ra d cy sądowego D eich m an n ’a w H anow erskiem . T am zakochał się w najstarszej córce radcy, E le o ­ norze, najukochańszej mojej matce, z k tó rą się też w krótce ożenił, m ając zaledwie la t 25.

R odzice moi osiedli n a dzierżaw ie w m ajątk u L e n th e w H anow erskiem i tam szczęśliwie przeżyli ze sobą la t 12. N iestety, położenie polityczne ca­

łych Niemiec, a zw łaszcza pod angielskiem panowa­

niem zostającego H anow eru, działało przygnębiająco wogóle, a tem bardziej na człowieka z charak terem me­

go ojca. K s ią ż ę ta angielscy, rezydujący w H anow erze, nie troszczyli się o dobro k ra ju , któ ry dla nich był tylko rew irem do polow ania. Z tą d niezwykła suro­

wość praw o polowaniu, tak, iż ogólnie przyjęte było m niem anie, iż mniej sroga k a ra czeka winowajcę za zabójstw o człowieka, niż za upolowanie jelenia. D la błahego takieg o powodu i ojciec mój zmuszony był opuścić H anow erskie i przenieść się do M eklem bur­

gii, gdzie zn alazł swobodniejsze w arunki życia, do k tó ry ch wzdychał.

O trzym aw szy długoletnią dzierżawę dóbr wielko­

książęcych „M enzendorf”, o d d ał się całkowicie u lu ­ bionym swoim zajęciom . W tym błogosławionym k raju , oprócz m ajątków rządowych i folwarków ch ło p ­ skich, był tylko jed en jedyny m ajątek szlachecki.

C h ło p i wówczas byli jeszcze, co prawda, obowiązani do o d ra b ia n ia pańszczyzny n a dobrach rządowych, ale w kró tce po naszem sprow adzeniu się zostali od niej uwolnieni, a jednocześnie i własność chłopska z o sta ła zwolnioną od wszelkich ciężarów i danin.

T u sp ęd ziłem szczęśliwe la ta mojej młodości, wraz z rodzeństw em używając swobody i swawoli na równi z w iejską m łodzieżą. My, starsze dzieci, t. j.

M atylda, j a i dwóch m łodszych odemnie braci, H an s i F e rd y n a n d , bujaliśm y całemi dniam i po polach i lasach. J e d y n ą n asz ą nauczycielką b y ła babka nasza, k tó ra od śm ierci m ęża zam ieszkała z nami.

U czyła nas pisać i czytać, a pam ięć naszą ćwiczyła,

(19)

w yuczając nas nieskończonej ilości rozm aitych wier­

szy. B odziec, oddani zajęciom gospodarskim , zw ła­

szcza m atka, za ję ta ciągle pow iększającą się g ro ­ m adką młodszego rodzeństw a, nie wiele mogli się wychowaniem naszem zajmować. O jciec, człowiek najlepszego serca, ale niezm iernie gwałtowny, k a ra ł nas z n ieu b łag an ą surowością za każde niew ypełnie­

nie obowiązku, za najm niejsze naw et kłam stw o, lub nieuczciwy p ostępek. B ojaźń ojca, a m iłość do matki, k tó rej za nic w świecie nie chcieliśmy zm ar­

twić, trzym ała też w rygorze n asz ą swywolną g ro ­ m adę. Ń ajpierw szym obowiązkiem było opiekowa­

nie się młodszymi i to w ta k szerokiem znaczeniu, że starsi byli k arani wraz z młodszymi, ile razy ci ostatni coś karygodnego zrobili. Tyczyło się to przedewszystkiem mnie, jak o najstarszego z braci i to właśnie obudziło i na całe życie głęboko wpoiło we mnie poczucie obowiązku czuw ania i opiekow a­

nia się młodszem mojem rodzeństw em . D la te g o też wówczas uważałem , że mam praw o je k arać, co doprow adzało nieraz do spisków przeciwko mnie i do walk, k tó re jed n ak zazwyczaj staczane bywały bez interw encyi rodziców. P rzypom in am sobie jed n o zdarzenie z owych czasów, k tó re tu opowiem, bo znajduję je charakterystycznem dla naszego m łodo­

cianego życia.

Mój b ra t H a n s i j a oddawaliśmy się nam iętnie i często z pomyślnym skutkiem polowaniu n a w ro­

ny i ptaki drapieżne; używaliśmy do tego łuków i strzał własnej roboty i w krótce doszliśm y do zn a­

komitej wprawy. Pew nego razu przyszło między n a­

mi z tej okazyi do gwałtownej sprzeczki, w której ja dałem uczuć memu b ra tu praw o mocniejszego.

Ten nazwał postępow anie moje niegodnem i zażądał, aby spór nasz ro zstrzygnięty został pojedynkiem , w którym przew ażająca m oja siła fizyczna nie ode­

g ra żadnej roli. Uznałem żądanie to za słuszne i stanęliśm y do pojedynku w edług re g u ł, któreśm y

(20)

znali z opow iadań ojca o jego studenckich czasach.

O dm ierzyliśm y 10 kroków i na m oją komendę „już”

wypuściliśmy jednocześnie strzały w łasnej roboty, zakończone ostrym drutem . H a n s dobrze celował.

J e g o strz a ła trafiła w sam koniec mego nosa i głę­

boko utkw iła aż przy satnej nasadzie. Obaj krzy ­ knęliśm y przeraźliw ie. W p a d a ojciec i wyciągnąw­

szy mi przedew szystkiem strz a łę z nosa, zabierał się ju ż do u k aran ia winowajcy, podnosząc do góry potężny swój cybuch. To się sprzeciwiało memu poczuciu sprawiedliwości. S ta n ą łe m między ojcem a b ra te m i rzekłem : .O jc z e , H an s nie je s t winien, myśmy się pojedynkow ali.” Jeszcze dziś widzę zm ie­

szaną tw arz ojca, który przecież po sprawiedliwości nie m ógł k arać naszego postępku, bo sam nieraz go się dopuścił i uw ażał go za honorowy. To te ż spokojnie wstaw ił cybuch do fajczarni i po­

wiedział tylko: „N a przyszłość nie róbcie takich g łu p stw .”

G dy sio stra m oja i ja przestaliśm y ju ż brać lekcye od babki D eicbm ann (z dom u von Scheiter, czego nigdy podpisując się nie om ieszkała dodać), przez pół roku uczył nas ojciec sam. Z arys histo- ryi powszechnej i etnografii, który nam dyktował, był m ądry i oryginalny i s ta ł się podstaw ą moich późniejszych zapatryw ań. Skończyłem nareszcie la t 11.

W ted y siostrę m oją oddano na pensyę, a ja zaczą­

łem uczęszczać do szkoły m iejskiej w najbliższem m iasteczku S chónberg, a mieszkałem dalej w do­

mu. Je ż e li by ła pogoda, to m usiałem długą, bo ca­

ł ą godzinę trw a ją c ą drogę iść pieszo. W słotę droga była niemożliwa, jeździłem więc do szkoły na kucyku. T a okoliczność, zarów no ja k przyzwyczaje­

nie moje o d p ieran ia o drazu czynnie wszelkich sp rze­

ciwiali i drwin, doprowadziła do pewnego rodzaju stan u wojennego pomiędzy m ną a uczniami z m iasta:

cała ich grom ada przecin ała mi pow rót do domu, tak , że j a z podniesioną lan cą — inaczej ty k ą g ro ­

(21)

chową— m usiałem torow ać sobie drogę. T a walka, w k tó rej czasam i chłopskie dzieci przychodziły mi n a pomoc, trw ała cały rok. B ezw ątpienia ogro­

mnie się to przyczyniło do w yrobienia mojej dziel­

ności i energii, ale zato naukowe re z u lta ty były m arne.

N a W ielkanoc ro k u 1828 n a s tą p ił stanowczy zwrot wm ojem życiu młodocianem : ojciec mój wziął do domu nauczyciela. W y b ó r jego był niesłycha­

nie szczęśliwy. K a n d y d a t teologii Sponholz był to człowiek jeszcze młody, wysoko w ykształcony, ale źle notowany u swoich przełożonych duchownych, gdyż teolo g ia jego b y ła nadto racyonalna, mówiąc językiem dzisiejszym, zam ało pozytywna. J u ż za­

raz w pierwszych tygodniach p o trafił sobie nadać nad nam i, naw pół zdziczałym i chłopakam i, n iezró ­ wnaną powagę. N igdy nas nie k a ra ł, zaledw ie kil­

ka słów nagany powiedział, ale zato często b ra ł udział w naszych zabawach i potrafił rzeczywiście, baw iąc się, rozwijać nasze zalety, a w ykorzeniać wa­

dy. Lekcye jego były w najwyższym stopniu in te ­ resujące i zach ęcające do pracy. U m iał zawsze r o ­ bocie naszej postawić cel możliwy do osiągnięcia, a ambicyę naszą i energię p odniecał przez radość, k tó rą nam spraw iało dojście do tego celu, a radość tę on szczerze z nam i podzielał. W te n sposób, w przeciągu kilku tygodni z chłopców leniwych i rozpuszczonych zrobił pilnych i przykładnych uczniów, których do roboty nie trz e b a było n ap ę­

dzać; przeciwnie, należało ham ować ich zapał. W e mnie zw łaszcza ro zbudził u c z u c ie , k tó re nigdy p o ­ tem nie wygasło: uczucie rozkoszy w pracy poży­

tecznej, am bicyę i pociąg do dobrego je j wykona­

nia. Jed n y m z najskuteczniejszych środków, przez Sponholza używanych, były opowiadania. Gdy pó­

źno wieczorem oczy nam się kleiły nad lekcyami, wołał nas do siebie; siadaliśmy n a starośw ieckiej, skórą k ry tej kanapie i tuliliśm y się do niego; a on

B ib lio te k a .—T . 394. 2

(22)

p rz ed oczami naszemi ro z ta c z a ł obrazy własnego naszego życia w przyszłości: ja k to p ra c ą i dziel­

nością duch a wzniesiemy się na wybitne stanowiska obywatelskie, ja k będziem y w możności od rodziców naszych usuw ać wszystkie troski, któ ry ch wów­

czas właśnie nie brakow ało przy gospodarstw ie.

To znów w ja k sm utne możemy popaść położe­

nie, jeżeli ustaniem y w pracy i nie potrafim y się oprzeć pokusom , ciągnącym nas ku złemu. N ieste­

ty, ta szczęśliwa epoka mojej m łodości trw a ła k ró ­ tko, niespełna, rok. Sponbolz podlegał częstym na­

padom m elancholii, k tó re po części wypływały z j e ­ go zw ichniętej karyery duchownej, a po części z przy­

czyn d la n a s , dzieci, nierozum iałych. W jednym z tak ich paroksyzm ów , podczas ciemnej zimowej no ­ cy, wyszedł z dom u z fuzyą na ram ieniu i po d łu ­ gich poszukiw aniach znaleziono go w oddalonem pustem m iejscu z głową ro ztrzask an ą. B oleść n a ­ sza po strac ie ukochanego nauczyciela i przyjaciela była bez granic. M iłość i wdzięczność dla niego zachow ałem po dziś dzień.

N a stę p c ą S ponholz’a był człowiek starszy, k tó ­ ry oddaw na w różnych szlacheckich domach zaj­

mował posadę nauczyciela. N a każdym niem al pu nk ­ cie stanow ił k o n tra st ze swoim poprzednikiem . J e ­ go system wychowawczy był oparty na formalisty- ce P rzedew szystkiem wymagał od nas posłuszeń­

stw a i przyzwoitego zachowania się. N a lekcyach m usieliśm y uważać, zadania nasze pilnie odrabiać, n a spacerze spokojnie mu towarzyszyć, a po zatem nie nap rzy k rzać mu się. B iedny człowiek był scho­

rowany i po dwóch latac h um arł u nas na suchoty.

N ie potrafił ani nas k ształcić, ani zachęcić do p ra ­ cy; i gdyby nie trw ały wpływ tego jednego roku, spędzonego pod kierunkiem S ponbolz’a, cały ten czas byłby stracony zarów no dla mnie, jak i dla H ansa. Co do mnie, to Sponholz tak głęboko mi w raził chęć do nauki, do sp ełn ian ia swego obowiąz­

(23)

ku i do osiągnięcia ja k najwyższych rezultatów , że nie dałem się ju ż z tej drogi sprow adzić; przeciw­

nie pociągnąłem za sobą nauczyciela. P o tem nie­

raz żałow ałem , że tego bied n eg o , chorego człowie­

ka nie zostaw iałem w spokoju, czego ta k bardzo potrzebow ał, że po za godzinami objętem i planem , nie ruszyłem się od sto lik a i nie zważałem na wszysf- kie fo rtele, któ ry ch używał, żeby się odem nie oswo­

bodzić.

P o śm ierci drugiego nauczyciela postanow ił ojciec mnie i H a n sa odwieźć do L ubeki, do gimna- zyum. P o konfirmacyi m ojej, odbytej w naszym kościele wiejskim, zam iar te n zo stał uskuteczniony.

Zdaliśm y egzamin wstępny i j a zostałem p rzyjęty do klasy 3-ej wyższej, a b ra t mój do 3-ej niższej.

Nie staliśm y na żadnej pensyi, tylko w pryw atnem mieszkaniu jakiegoś obyw atela i tam też jadaliśm y.

Ojciec mój takie p o k ła d a ł we mnie zaufanie, że mi naw et powierzył nadzór nad bratem , k tó ry był t r o ­ chę letkiewicz, a dawna jego swywola znów się w nim odezw ała do tego stopnia, źe w szkole nie nazy­

wano go inaczej, ja k „szalony H a n s.”

S zkoła Sw. K a ta rzy n y w L ubece sk ła d a ła się z właściwego gimnazyum i ze szkoły m iejskiej, obie pod kierunkiem jednego d y re k to ra i aż do klasy trzeciej m iały oddziały równoległe. G im nazyum wówczas cieszyło się wielkiem uznaniem, ja k o szko­

lą uczona. Rzeczywiście w ykładano tam wyłącznie języki starożytne. W ykład m atem atyki był nędzny i nie zadow alał mnie wcale; na lekcye tego p rz e d ­ miotu zostałem przeniesiony do wyższej klasy, ja k ­ kolwiek dotąd upraw iałem go tylko n a swoją ręk ę, bo obaj moi nauczyciele domowi o m atem atyce p o ­ jęcia nie mieli. Z a to nau k a języków starożytnych przychodziła mi bardzo tru d n o , gdyż zbywało mi na wiadomościach zasadniczych. O ile z zajęciem wczytywałem się w starożytnych autorów klasycz­

nych, o tyle w strętn e mi było wyuczanie się na p a ­

(24)

m ięć re g u ł gram atycznych. Mimo to przez dwa la ­ ta pracow ałem tak sum iennie, źe dostałem się do pierw szej i o statniej klasy. A le przekonawszy się, że n au k a języków staro ży tn y ch .nie daje mi żadne­

go zadowolenia, postanow iłem w ybrać k ary erę in­

żynierską, jak o jed y n ą drogę techniczną, o tw artą wówczas. P o rzu c iłe m więc jeszcze w drugiej k la ­ sie greczyznę, a natom iast zacząłem brać pryw atne lekcye m atem atyki i geom etryi, ażeby się przygo­

tow ać do w stąpienia do berlińskiej akadem ii dróg i mostów. P o zasiąg n ięciu bliźszycli wiadomości, okazało się, niestety, źe study a te byłyby dla mnie za kosztowne, zw łaszcza wobec tak ciężkich czasów dla gospodarzy wiejskich, kiedy korzec pszenicy sprzedaw ano za guldena, a rodzice moi liczn ą o bar­

czeni ro dziną nie byli w stanie takich ofiar dla mnie ponosić.

Z ta k przykrego położenia w yratow ał mnie ra d ą swóją mój nauczyciel geom etryi, baron v. Biil- zingslówen, któ ry niegdyś służył w artyleryi p ru ­ skiej. P o ra d z ił mi, ażebym w stąpił do pruskiego korpusu inżynierów, gdzie będę m iał sposobność nauczyć się m niej więcej tego samego, czego uczą w akadem ii dró g i mostów. Ojciec mój, którem u plan ten przedstaw iłem , zgodził się nań chętnie.

A więc n a W ielkanoc r. 1834 w siedem nastym ro k u życia pożegnałem gim nazyum i z niew ielką sum ką w kieszeni pow ędrow ałem do B erlin a, aże­

by tam wstąpić do wojska.

W ę d ró w k a d o B e r lin a . — S ta r a n ia o w s tą p ie n ie d o w o jsk a p r u s k ie g o . — E g z a m in w s tę p n y . — C zasy r e k ru o k ie . — A w ans. — P o b y t w sz k o le a r ty le r y js k o - in ż y n ie rs k ie j. — P r z y j a c ie l M e y e r. — E g z a m in a . — P o b y t w d o m u . — B r a t W ilh e lm . — Ś m ie rć m a tk i. — Ś m ie rć ojca. — N ie b e z p ie ­ c z n e d ó ś w ia d c z e n ia . — W y b u c h . — P r z e n ie s ie n ie d o W it­

t e n b e r g ! — S k u tk i p o je d y n k u . — W y n a la z k i w c y ta d e l i . —

(25)

P o b y t w S p a n d a u . — P o b y t w B e r lin ie . — B r a t W ilh e lm .—

Z ło c e n ie i s r e b r z e n ie ro z p o w s z e c h n ia się w B e r lin ie . — P ie rw s z e p o w o d z e n ie W ilh e lm a w B e r lin ie . — D a lsze w y

n a la z k i. — P o d ró ż do A n g lii. — P o w r ó t n a P a r y ż . —Z m ia ­ n a p o g lą d ó w .— S tu d y a n a u k o w e . — T o w a rz y stw o p o l it e c h n i ­ czne. — N a u k a i t e c h n ik a w P ru s a c h . — S tn d y a n a u k o w e te c h n ic z n e . — P ie rw s z e p r a c e l it e r a c k ie . — T e le g r a f y a u to ­ m a ty c z n e . — N ow e p la n y . — F a t a l n y s p a c e r. — G ro ż ąc e w y tra n s p o rto w a n ie z B e r li n a — B a w e łn a s tr z e ln ic z a . — P r ó ­ b y w fa b ry c e p r o c h u w S p a n d a u . — C z y n n o ść w k o m is y i t e le g ra f ic z n e j. — P rz e w o d n ik i iz o lo w a n e . — Z a ło ż e n ie f ir m y S ie m ie n s & H a lsk e . — O d d a n ie te le g ra f ó w ń a u ż y te k o g ó ­ łu . — K ok 1848. — N ie s p o d z ia n y o b ró t rz e c z y . — M in y p o d ­ m o rs k ie . — S tra ż o b y w a te ls k a . — Z d o b y c ie F r i e d r ic h s o r t u . — Z a c ią g w ie jsk i. — A la rm . — Z a ło ż e n ie m in y . — P r z e d w c z e ­ sn y w y b u ch . — S k u tk i w y b u c h u . — W k w a te r z e g łó w n e j.—

Ż y c ie w fo r te c y . — P o w ró t d o B e r lin a . — L in i a B e r l i n — F r a n k f u r t. — I n n e lin ie . — P o s ta n o w ie n ie p o r z u c e n ia s łu ­

ż b y rz ą d o w e j. — D y m is y a z w ojsk a.

P o cięźkiem n ad wyraz pożegnaniu z rodzin- nem i stronam i, z ukochaną m atką, p o d u p a d łą ju ż na zdrowiu skutkiem ciągłej pracy i tro sk , z r o ­ dzeństwem, szczerze do mnie przyw iązanem ,— od­

wiózł mnie ojciec do Szwerynu i ztam tąd puściłem się w dalszą drogę. P rzekroczyw szy granicę p ru ­ ską, idąc coraz dalej po p ro stej, zakurzonej szosie, doznałem uczucia wielkiego osam otnienia, sp o tęg o ­ wanego jeszcze k o n trastem , ja k i stanow iła okolica ta z rodzinnem i mojemi stronam i. P rz e d moim od ­ jazdem przyszła do ojca mego deputacya, w ysłana przez najbardziej poważanych chłopów z okolicy z prośbą, aby m nie, „takiego dziarskiego i dobrego ch ło p ca ,” nie wysyłał do P ru s , te j krainy głodu;

wszak miałem co je ść w domu! C hłopi nie chcieli wierzyć mem u ojcu, że po za tym piaszczystym p a ­ sem granicznym zn a jd u ją się też i w P ru sa c h zie­

mie urodzajne. M iałem w praw dzie postanow ienie na w łasną rę k ę dobijać się kaw ałka ch leb a — ale w tej chwili zdawało mi się, że ^ h ło p i może m ają racyę, że mnie sm utna czeka przyszłość. N a b ra ­ łem nieco otuchy, gdy w drodze spotkałem m łode­

(26)

go człowieka wesołego i w rale wykształconego, k tó ­ ry z to rn istre m na p lecach tak że do B e rlin a wę­

drow ał. M iasto nie było mu obce i zaproponow ał mi, żebym z nim razem sta n ą ł w jego zwykłym za- jeździe, k tó ry mi bardzo zachwalał.

B y ł to zajazd guzikarzy, w którym pierw szą noc w B erlin ie przespałem . G ospodarz zaraz spo­

strzegł, źe nie należę do jego zwykłych klijentów i okazał się n ad e r uprzejm ym . B ro n ił mnie od żartów i zaczepek m łodych guzikarzy i nazajutrz dopom ógł mi do odszukania ad re su dalekiego mego krewnegg, porucznika von H u e t, który służył w gwar- dyjskiej arty le ry i konnej. K uzyn v. H u e t p rz y ją ł mnie gościnnie, ale p rz estrasz y ł się rzetelnie, usły­

szawszy, źe m ieszkam w zajeździe u guzikarzy.

N aty ch m iast p o słał swego służącego po mój tłomo- czek i kazał mu n ająć dla mnie pokoik w hotelu przy nowej wówczas ulicy F ry d ery k a. P o niezbę- dnem doprow adzeniu do p o rz ąd k u m ojej toalety, zaproponow ał mi, źe pójdzie ze m ną do ówczesne­

go dowódcy korpusu inżynierów, gen erała v. B auck, i że mu prośbę m oją przedstaw i.

G e n e ra ł stanowczo mi odmówił; było bowiem tylu kandydatów , czekających n a przyjęcie do szko­

ły inżynierów, że nie m ogłem naw et marzyć o do­

stan iu się tam p rz ed czterem a lub pięcioma laty.

K a d ził mi więc w stąpić do artyleryi, a to dlatego, że artylerzystom przysługuje praw o uczęszczania n a w ykłady do szkoły inżynierów , a nierów nie le ­ psze m ają widoki n a przyszłość. Zdecydowałem się więc probow ać szczęścia w artyleryi, a ponie­

waż do gwardyi nie m iałem dostępu, powędrowałem tedy z listem polecającym od ojca porucznika v.

H u e t, dymisyonowanego pułkow nika v. H u et, do kom enderującego 3-cią b ry g a d ą arty leryi, pułkow ni­

ka v. S ch a rn h o rst do M ag d eb u rg a.

Pułkow nik, syn wielkiego o rg a n izato ra armii p ru sk iej, z p o czątku ro b ił wielkie trudności; tło -

(27)

maczył się natłokiem kandydatów i źe przyjętych może być tylko czterech, któ rzy najlepiej zdadzą egzamin. N akoniec uległ usilnym moim prośbom i obiecał przypuścić mnie do egzam inu, o ile król pruski zgodzi się na w stąpienie cudzoziem ca do wojska pruskiego.

Egzam in wstępny naznaczony był n ą koniec października. M ając przed sobą trzy m iesiące cza­

su na przygotow anie, powędrowałem dalej. N a północnych sto k ach H a rz u znajdow ał się m ajątek jednego z b raci mego ojca. Udałem się do niego i spędziłem parę tygodni w niezm iernie przyjem nem kółku rodzinnem ; szczególniej wrażenie n a mnie zrobiły dwie piękne i ujm ujące córki. Z lubością przyjmowałem rady i uwagi, k tó re robiły m łodem u, nieokrzesanem u jeszcze kuzynkowi. N a stę p n ie wraz z kuzynem moim, Ludw ikiem , udałem się do H al- b e r s ta d t’u i tam na dobre zabrałem się do ro- boty.

P ro g ra m egzaminu niepokoił mnie mocno.

O prócz m a te m a ty k i, żądano bistoryi, geografii i języka francuzkiego, a przedm ioty te w gimnazy- zyum lubeckiem w ykładane były n a d e r pobieżnie.

N iezm iernie było tru d n o w p arę miesięcy braki te uzupełnić. N ie m iałem także uwolnienia z wojska meklemburskiego, ani pozw olen ia n a w stąpienie do pruskiego. S tro sk an y i niespokojny, wyruszyłem w połowie października do M ag d e b u rg a, gdzie nie zastałem naw et listu i papierów , k tó re z dom u miały nadejść. D opiero w sam dzień egzam inu, ku wielkiej mojej radości, zjaWił się z niem i mój ojciec.

Egzam in zaraz pierw szego d n ia wypadł dla mnie nadspodziew anie pom yślnie. W m atem atyce stałem stanowczo wyżej od wszystkich moich w spół­

zawodników. H isto ry ę udało mi się szczęśliwie prz eb rn ą ć. W językach nowożytnych byłem słab ­ szy, ale uwzględniono m oją znajomość języków s ta ­

(28)

rożytnych. Z geografią, zato było ź l e : odrazu zm iarkow ałem , że inni nierównie więcej um ieją ode- mnie. O calił mnie w yjątkowo szczęśliwy p rzy p a­

dek. Egzam inow ał pułkownik M einecke, człowiek uczony, ale tro ch ę dziwak. Uchodził on za wielkiego znawcę wina węgierskiego i praw dopodobnie d la te ­ go się spytał, gdzie leży Tokay. N ik t nie um iał odpowiedzieć, co go niezm iernie rozgniew ało. J a stałem ostatni w rzędzie i n a szczęście przypom nia­

łem sobie, że je s t wino Tokay i że takowe, jako w ęgierskie, m atce mojej w chorobie przepisał d o ­ k tó r. G dy pułkownik usłyszał m oją odpowiedź

„w W ęg rzech ,” rozjaśniło mu się oblicze i dał mi najlepszy sto pień z geografii.

T akim sposobem byłem jednym z czterech szczęśliwców, którzy najlepiej zdali egzamin. A le całe cztery tygodnie m usiałem czekać n a pozwole­

nie w stąpienia do w ojska pruskiego; a gdy naresz­

cie i to nadeszło, jeszcze nie zostałem przyjęty, gdyż dopiero 13 grudnia kończyłem praw em p rze­

pisane la t siedmnaście. Tym czasem dostałem spe- cyalnego in stru k to ra, który n a rynku m agdeburskim p o rząd n ie mnie m ustrow ał, choć jeszcze byłem w cywilnem u b ra n iu . P o stę p y moje w krótce zje­

dnały mi życzliwość surowego m entora. J e d n a ty l­

ko okoliczność przeprow adzała go do rozpaczy:

włosy m iałem ta k k rę te , że się w żaden sposób poddać nie chciały wojskowej dyscyplinie.

Pom im o uciążliwej służby, pomimo pozornie srogiego i gburow atego obejścia instruktorów z re ­ krutam i, dziś jeszcze z przyjem nością wspominam te czasy. G burow atość je s t tylko m anierą, bo n ie­

m a intencyi obrażającej. D latego też nikt się nie czuje dotkniętym i z chwilą— gdy się kończy służba, zapomina się o grubijaństw ie, a. pozostaje tylko uczucie koleżeństw a, k tó re począwszy od k ró la, a skończywszy n a ostatnim rekrucie, c a łą ożywia arm ię.

(29)

P o sześciomiesięcznej nauce n a s tą p ił n ad e r ważny dla mnie aw ans na bom bardyera. D u m ą nar pełm ąło mnie poczucie mojej wyższości n a d w ielo­

ma tysiącam i, a salutow anie zw yczajnych żołnierzy tak że nie było mi obojętne. N a stę p n ie zostałem przeniesiony do artyleryi konnej, gdzie niezm iernie mnie interesow ały ćwiczenia w strzelan iu . P o raz pierwszy p rzekonałem się w tedy o moich techni­

cznych zdolnościach: n atu ra ln em bowiem wydawało mi się niejedno, co drudzy z ta k ą tru d n o ścią p o j­

mowali. N areszcie w jesieni 1835 r. zo stąłe m od­

kom enderow any do szkoły inżyniersko-artyleryjskiej w B erlinie i spełniło się najgorętsze m oje p ra g n ie ­ nie: m iałem nareszcie sposobność nauczenia się cze­

goś pożytecznego.

T rzy la ta — od r. 1835 do 1838 — sp ęd zo ­ ne w "berlińskiej szkole inżynierskiej, zaliczam do najszczęśliwszych w mojem życiu. K oleżeństw o z młodymi ludźmi jednego wieku i je d n y ch ze m ną przekonań i pragnień, p ra c a w spólna pod k ieru n ­ kiem znakom itych profesorów, ja k m atem atyk Ohm, łizyk M agnus i chem ik E erd m a n , k tó ry ch wykłady nowe mi odsłaniały horyzonty — wszystko to s p ra ­ wiało mi praw dziw ą rozkosz. O prócz tego z n a la ­ złem w "Williamie M eyerze prawdziwego przyjaciela, z którym do ostatniej chwili jego życia łączyło mnie uczucie najserdeczniejsze i gotowe do wszel­

kich poświęceń. M eyer nie odznaczał się ani piękną postaw ą, ani wielkiem i zdolnościam i; ceniłem w nim nadewszystko um ysł jasny i p rosty, a kochałem szczerość i nieposzlakow aną uczciwość c h a ra k te ru . Żyliśmy jedn em życiem, uczyliśmy się razem naw et później, ile razy okoliczności były potem u.

T rzy la ta studyów upłynęły d la mnie bez ża­

dnych nadzwyczajnych wypadków. Pom im o k ilk a ­ krotnej przerwy z pow odu choroby, zdałem szczę­

śliwie wszystkie trzy egzaminy, jakkolw iek bez od­

znaczenia i zo stałem oficerem artyleryi. D zięki

(30)

żelaznej pracy, wyuczyłem się wszystkich przedm io­

tów pamięciowych, żeby je czem prędzej po egza­

minie zapomnieć; a k ażd ą wolną chwilę poświęca­

łem trze m ukochanym moim przedmiotom: m ate­

m atyce, fizyce i chemii. Zam iłow anie do tych nauk pozostało mi na całe życie i to było podstaw ą me­

go późniejszego powodzenia.

O grom na była radość, gdy po ukończeniu szkoły, dostaw szy czterotygodniow y urlop, wraz z przyjacielem moim M eyer’em pojechaliśm y na wieś do domu. R odzeństw o (było już dziesięcioro) i rodzice zaledwie mnie poznać mogli. C ała wieś w itała mnie z radością i z szacunkiem należnym p ruskiem u oficerowi. S io stra m oja, M atylda, w te ­ dy w łaśnie poślubiła K a ro la Him ly, profesora z G etyngi, z którym do śm ierci jego zachowałem stosunki szczerej przyjaźni. H ans i F erd y n an d byli ju ż gospodarzam i. T rzeci W ilhelm był w szko­

łach w L u b ece i kierow ał się na kupca. N astępni F ry d ery k i K a ro l także chodzili do szkół w L u b e ­ ce , a m ieszkali u b r a ta m atki, F e rd . D eich- m ann’a

N ie byłem zadowolony z wybranej dla AYil- helm a kary ery . Przedew szystkiem podzielałem wówczas u p rz ed ze n ia p ruskich oficerów do stanu kupieckiego, a potem interesow ał mnie W ilhelm a nieco oryginalny, zam knięty w sobie c h a ra k te r i umysł jego otw arty i jasny. P ro siłe m zatem ro ­ dziców, żeby mi pozwolili zabrać go do M agdeb ur­

ga, aby tam chodził do znakom itej n a owe czasy szkoły przem ysłow o-handlow ej. R odzice nie mieli nic przeciwko tem u i zabraliśm y go ze sobą. Z r a ­ zu umieściłem go na pensyi, bo sam m usiałem mie­

szkać w koszarach.

P o upływie tego pierwszego roku, poświęcone­

go w yłącznie obowiązkom służby wojskowej, n aję­

liśmy sobie z M eyer’em m ieszkanie i W ilhelm a, któ ry wówczas liczył la t szesnaście, wzięliśmy do

(31)

siebie. P raw dziw ą radość spraw iały mi jego po stę­

py; rozw ijał się pom yślnie pod każdym względem, j a też z przyjem nością pośw ięcałem mu k ażdą wol­

n ą chwilę. N am ów iłem go, żeby w szkole zanie­

chał lekcyi m atem atyki, które były słabe, a zato uczył się po angielsku, co w dalszem życiu o gro­

mnie mu się przydało. M atem atyki uczyłem go sam codzień od godziny 5 do 7 zrana, i ku wiel­

kiemu memu zadowoleniu zdał- egzam in z odznacze­

niem. D la mnie opieka ta nie b y ła bez pożytku, a przedewszystkiem miała te n dobroczynny sku tek , żem się zwycięzko oparł wszystkim pokusom życia oficerskiego i studya moje dalej z ca łą prow adzi­

łem energią.

N iestety, zakłóciły to b ra te rsk ie pożycie co­

raz sm utniej brzm iące wiadom ości o zdrow iu m a t­

ki. 8 lip ca 1839 r. z g a sła po długich cierpieniach, osieracając-na3 wszystkich, najbardziej ojca, również schorowanego i złam anego troskam i z ca łą g ro m a­

d ą niedochowanych jeszcze dzieci. N ie będę opi­

sywał żalu naszego po strac ie ta k ukochanej m at­

ki. M iłość do niej b y ła spójnią, łą c z ą c ą całą r o ­ dzinę, a obawa przyczynienia jej tro sk i zm artw ień najskuteczniej nas w strzym yw ała od wszelkich wy­

kroczeń

O trzym ałem k ró tk i urlop d la odw iedzenia mo­

jej rodziny i grobu m atki. N ie ste ty , niepokojem już mnie wtedy przejm ow ał s ta n ojca i z obaw ą myślałem o dalszem wychowaniu rodzeństw a. Sm u­

tne moje przeczucia aż nazbyt pręd ko się ziściły.

Zaledwie w pół roku potem , 16 stycznia 1840 r., straciliśm y ojca

P o śmierci rodziców ustanowiono opiekę nad młodszemi dziećmi. H an s i F erd y n a n d mieli objąć dzierżaw ę po ojcu M łodszą siostrę, Zofię zaad o­

ptow ał wuj nasz, D eichm ann, i za b rał j ą do L ub e­

ki, a najm łodsi, W a lte r i O tto, pozostali w dom u pod opieką babki.

(32)

Z e zdwojonym zapałem oddałem się te ra z stu- dyom techniczno - naukowym, ale te o mało mi na złe nie wyszły. S łyszałem , że kuzyn mój, A . S ie ­ mens, tak że oficer artyleryi, ale w H anow erze, z wielkiem powodzeniem robił próby nad za stą p ie­

niem dotychczas używanych lontów arm atnich inne- mi urządzeniam i, lepiej działającem i. U derzony doniosłością takiego wynalazku, postanow iłem ' na w łasną ręk ę robić doświadczenia w tym kierunku.

Różne dotąd próbowane m atery ały palne, nie d zia­

ła ły dosyć pewnie; w obec tego spróbowałem u rz ą ­ dzić inne. W ziąłem w brak u lepszego naczynia słoik od pom ady z grubem dnem i przyrządziłem w nim m ieszaninę złożoną z fosforu i chloranu p o ­ tasu , a że mnie właśnie od tej roboty odwołano do m ustry, przykryłem słoik staran n ie i postaw iłem w chłodzie na oknie.

Powróciwszy, z pewnym niepokojem o b ejrza­

łem się za moim niebezpiecznym aparatem ; na szczęście, s ta ł nienaruszony na oknie. O strożnie się do niego zabrałem ; ale zaledwie poruszyłem zanu ­ rzoną w masie zapałkę, przygotow aną do mieszania, w tej chwili n a s tą p ił wybuch tak gwałtowny, że mi czapka z głowy zleciała, a co gorsza, zdruzgotane zostały wszystkie szyby i futryny do okien. G ó r­

n a część porcelanow ego słoika, ro z ta rta n a proch, rozprysnęła się po całym pokoju, a grube dno g łę ­ boko uwięzło w ławce od okna.

P ok azało się, że przyczyna tego niespodzie­

wanego w ybuchu była ta, że służący mój sp rz ą ta ­ ją c pokój, wstawił słoik do pieca i dopiero po p a­

ru godzinach go w yjął i postaw ił napow rót n a oknie. Dziwnym sposobem nie zostałem niebezpie­

cznie pokaleczony; dwa palce u lewej rę k i miałem silnie pokaleczone i błonę bębenkow ą w praw em uch u r o z d a r tą —lewe już od ro k u było uszkodzone przy strzelaniu. N a razie byłem więc zupełnie głuchy i nagle zobaczyłem drzwi o tw arte i przed-

(33)

pokój pełen ludzi straszliw ie p rzerażo nych: R oze­

szła się bowiem w mgnieniu oka wieść, że je d e n z oficerów się zastrzelił.

Skutkiem tego wypadku długo bardzo źle sły­

szałem i cierpienie to dziś się jeszcze odnaw ia od czasu do czasu, gdy blizny na błonie bębenkow ej otw orzą się z jak iejb ąd ź okazyi.

N a jesieni 1840 r. zostałem przeniesiony do W itten b erg i. W m ałem takiem m iasteczku jeszcze więcej czasu m ogłem poświęcać naukowym b a d a ­ niom. W tym samym roku został w N iem czech ogłoszony wynalazek J a c o b i’ego: osadzenie miedzi metalicznej za pomocą p rą d u elektrycznego z ro z­

tw oru siarczanu m iedzi. T en wypadek z a ją ł mnie niezm iernie; w idziałem bowiem o tw artą drogę do całego szeregu nieznanych d o tąd zjawisk. P o n ie ­ waż dośw iadczenia z m iedzią dobrze mi wypadły, zacząłem probow ać w ten sam sposób osadzania innych m etali; nie udawało mi się to je d n a k z po ­ wodu m ałych bardzo środków i niedostatecznego urządzenia.

S tu d y a moje przerw ało zdarzenie, k tó re w sk u t­

kach swoich zmieniło zupełnie bieg mego życia.

W iadom o, ja k często z d a rz a ją się sprzeczki i nie­

snaski pomiędzy wojskowymi różnej broni, m ianowi­

cie w m ałych m iasteczkach. W łaśn ie zaszło n ie ­ porozum ienie ja k ie ś pom iędzy oficerem p iechoty i oficerem artyleryi, zaprzyjaźnionym ze mną; p rz y ­ szło do pojedynku, w którym zm uszony byłem se­

kundować memu przyjacielow i. P o je d y n ek zakoń­

czył się wprawdzie le k k ą r a n ą naszego przeciw ni­

k a —je d n a k na sk u tek denuncyacyi oddano nas pod sąd wojenny. K a ry praw em p rz ep isan e za po je­

dynki były bardzo surowe, ale właśnie dlatego z a ­ zwyczaj następow ało w krótce ułaskaw ienie i um o­

rzenie kary. B ąd ź co bądź, sąd wojenny m ag d eb u r­

ski skazał w tym w ypadku przeciwników n a dzie­

sięć, a sekundantów n a pięć la t więzienia w for­

tecy.

(34)

M nie oznaczono cytadelę m agdeburską do od­

siadyw ania kary i tam m iałem się sam stawić. P e r ­ spektyw a tego bezczynnego życia co najm niej przez p ó ł ro k u nie uśm iechała mi się bynajmniej; pocie­

szałem się tylko tern, że bez żadnej przeszkody od­

dam się nauce. Gbcąc ja k najkorzystniej czas ten wyzyskać, po drodze do cytadeli w stąpiłem do s k ła ­ du chem ikaliów i tam zaopatrzyłem się w środki potrzeb n e do moich doświadczeń elektrolitycznych.

U przejm y subiekt obiecał mi i nadal d ostarczać ci­

chaczem do cy tad e li wszystko, czego będę p o trze­

bował i p rzyrzeczenia swego sum iennie dotrzym ał.

U rządziłem sobie więc w okratow anej, ale obszernej celi m ałe laboratoryum i byłem zupełnie zadowolony z mego położenia. Szczęście sprzyjało mi przy robocie. P o p rzed n io kiedyś próbowałem ze szwagrem moim H im ly’m w G etyndze odbijać obrazy fotograficzne p o d łu g metody D a g u e rre ’a, od niedaw na znanej; z tą d pam iętałem , że podsiarkan sodu rozpuszcza sole zło ta i sre b ra. Postanow iłem ted y dalej postępow ać tym śladem i przekonać się, 0 ile rozczyny te dadzą się stosować do elek tro li­

zy. K u wielkiej mojej radości, doświadczenia u d a ­ ły się n ad wyraz szczęśliwie. Z daje mi się, że by­

ła to je d n a z najprzyjem niejszych chwil w mojem życiu, gdy łyżeczka najzylbrow a, k tó rą połączyłem z biegunem ujem nym elem entu D a n ie ll’a, zanurzo­

n a w naczyniu, n ap ełnionem roztw orem podsiarka- nu złota, pok ryła się w kilk a m inut lśn iącą w ar­

stw ą złota; biegun dodatni był połączony z m onetą zło tą.

G alw aniczne złocenie i sre b rzen ie było, m ia ­ nowicie w Niemczech, czemś zupełnie nowem i n ie ­ m ałe zrobiło w rażenie w gronie moich przyjaciół 1 znajomych. D lateg o też zaraz porozum iałem się z pewnym ju b ile rem m agdeburskim , który, dow ie­

dziawszy się o tym cudzie, odw iedził mnie w cy ta­

deli i kupił odemnie za 40 luidorów prawo sto so ­

(35)

wania mego wynalazku. S um a ta um ożliw iała mi dalsze dośw iadczenia.

N a tern zeszedł m iesiąc mego aresztu i p rz e ­ konany byłem , że jeszcze mam p rzed sobą co n a j­

mniej kilk a miesięcy spokojnej pracy. U lepszyłem m oją pracownię i zrobiłem podanie o p a te n t, n a k tóre otrzym ałem nadspodziew anie p rę d k ą odpo­

wiedź w formie p ru skiego p a te n tu na la t pięó. A ż tu nagle zjaw ia się oficer dyżurny i ku wielkiemu memu niezadowoloniu w ręcza mi królew skie u łask a­

wienie. Praw dziw ie bolesnem mi było ta k niespo­

dziewanie zostać oderwanym od roboty, k tó ra ta k świetne daw ała wyniki. "Według przepisów powi­

nienem był tego samego dnia opuścić cytadelę a ja nie miałem m ieszkania, do któregobym m ógł p rz e ­ nieść moje laboratoryum , ani wiedziałem , dokąd zo­

stanę przeznaczony.

N apisałem więc podanie do k o m en d an ta tw ie r­

dzy, w kt.órem prosiłem , aby mi wolno było jeszcze kilka dni w celi mojej pozostać, dopóki nie u p o ­ rządkuję moich rzeczy i nie pokończę rozpoczętych doświadczeń. A le źle się wybrałem! Około p ó łn o ­ cy obudził mnie ze snu oficer dyżurny i oświadczył, że ma rozkaz wyprow adzenia mnie n atychm iast po z a .m u ry cytadeli. K om endant uw ażał p ro śb ę m oją jako dowód niewdzięczności za łaskę m onarszą. I ta k wśród nocy zostałem wydalony z fortecy i musiałem w mieście szukać m ieszkania.

N a szczęście, nie odesłano mnie do W itte n - bergi, tylko zostałem odkom enderow any do S pan- dau, do zakładów pirotechnicznych. W yn alazek mój stał się ju ż głośnym i widocznie p rzekon ał m oich przełożonych, że mniej się n adaję do służby p r a k ­ tycznej. P ow ierzona mi czynność zainteresow ała mnie bardzo i z przyjem nością zabrałem się do ro ­ boty. W k ró tc e jakoś dostaliśm y o b stalu n ek n a n o ­ we fajerw erki, k tó re miały być spalone w dzień urodzin cesarzowej rosyjskiej, w p ark u ks. K a ro la

(36)

w G lenicke pod Poczdam em , N ajnow sze odkrycia w dziedzinie chem ii umożliwiały w ytw arzanie bardzo pięknych kolorowych płom ieni— ale te odkrycia nie­

znane były starym pirotechnikom . D lateg o mój fa­

je rw e rk n a jeziorze H aw elskiem ogromnie się po­

d o b ał i sprow adził mi rozm aite odznaczenia i h o ­ nory. Z ostałem zaproszony do stołu książęcego i n a re g a ty z m łodym księciem Fryderykiem K a ­ rolem , ponieważ łódź, n a k tó rej przybyłem ze Span- dau, o dzn aczała się niezw ykłą szybkością i co wię­

cej, pokonałem naw et późniejszego sławnego zwy­

cięzcę arm ii nieprzyjacielskich.

Z e spaleniem tych fajerw erków skończył się mój pobyt w S pandau i ku wielkiej m ojej radości, zostałem odkom enderowany do B erlin a, do w arszta­

tów artyleryjskich.

S p ełn iło się te ra z najgorętsze moje życzenie:

m iałem czas i sposobność do dalszych przyrodni­

czych studyów i do- rozszerzania zakresu moich tech ­ nicznych wiadomości.

O prócz tego m iałem i inne powody, dla k tó ­ rych uw ażałem tę zm ianę za korzystną. P o śmier­

ci rodziców na m nie ciążył obowiązek opiekowania się m łodszem rodzeństwem (najm łodszy, O tto, m iał trz y la ta , gdy m a tk a um arła). W praw dzie dzierża­

wa owych m ajątków rządow ych n a długi szereg la t b y ła pozostaw iona naszej rodzinie, ale czasy były ta k ciężkie dla gospodarzy, że dochody moich b r a ­ ci nie w ystarczyły naw et na pokrycie kosztów wy­

k sz ta łc e n ia najm łodszego rodzeństw a. M usiałem się więc sta ra ć o własne źró d ła dochodu, ażeby módz spełn ić obowiązki głowy rodziny. A to wydawało mi się łatw iejszem do osiągnięcia w B erlinie, niż w jakiem bądź innem mieście.

B r a t mój, W ilhelm , tymczasem skończył szko­

łę m ag d eb u rsk ą i za m oją r a d ą spędził rok cały w G etyndze n a studyach przyrodniczych. N a s tę ­ pnie w stąpił jako p ra k ty k a n t do fabryki maszyn

(37)

w M agdeburgu. Tam zajął się bardzo pilnie b u d o ­ wą maszyn, k ió ra wówczas szybko się rozw ijała w N iem czech, z powodu zaprow adzenia kolei żela­

znych. W ciąż pisyw ałem do niego i często przysy­

ła ł mi zadania, nad którem i m iał pracow ać jak o k onstruktor; nie zawsze m nie zadowalały jego p ro ­ jekty, kom unikowałem mu moje uwagi i z tej wy­

m iany zdań powstawały n iera z rzeczy nowe i poży­

teczne, m iędzy innemi re g u la to ry przy m aszynach parowych, do k tó ry ch w dalszym ciągu pow rócę.

S ta ra n ia m oje, ażeby w B erlin ie coś zrobić, w krótce pom yślny odniosły skutek, jakkolw iek jak o oficer niesłychanie byłem skrępow any w wyborze środków. U d ało mi się zawrzeć umowę z fabryką neizylbru J . H e n n ig e r’a, n a mocy k tó rej miałem dla niej założyć i urządzić zak ład do złocenia i sre­

brzenia podług mego p a te n tu ; za to m iałem mieć udział _w zyskach. B y ł to pierw szy tego ro d zaju zakład w N iem czech. J u ż p rz ed tem w A nglii n ie­

jak i p. E lkington u rząd ził był podobny zakład, opie­

ra ją c się n a innej m etodzie, a mianowicie n a zło­

ceniu i srebrzeniu za pom ocą soli cyanowych; za­

k ład ten w krótce się rozw inął do znacznych ro ­ zmiarów.

P rz y tych układach i przy sam em u rząd zen iu bardzo mi dopom ógł W ilhelm . S k o rzy stał też ze swego pobytu w B erlinie, żeby je d n ą z fabryk m a­

szyn nakłonić do zaprow adzenia u siebie naszego re g u la to ra. P rzek o n ałem się więc, źe do tego ro ­ dzaju interesów i układów bard zo był zdolny. A że przytem miał ochotę jechać do A n g lii, zadecydowa­

liśmy ted y , źe weźmie urlop ze swojej fabryki i u d a się do Londynu w celu spieniężenia moich w ynala­

zków. W ielkich sum nie m ogłem mu dać do ro zp o ­ rządzen ia, a je d n a k mimo to p o trafił doskonale się wywiązać z powierzonej mu misyi. Z wielkim ta k ­ tem p o stęp u jąc , u d a ł się przedew szystkiem do na-

B ib lio te k a . — T . 334. 3

(38)

szego k o n k u re n ta E lkingtona i po niejakich tru d n o ­ ściach jem u właśnie sprzedał nasz p aten t za 1,500 funtów. D la nas była to wówczas sum a kolosalna, k tó ­ ra nas n a długo od wszelkich wybawiła kłopotów.

P o powrocie z L ondynu W ilhelm nie mógł się przyzwyczaić do m ałom iasteczkowych stosunków w swojej m agdeburskiej fabry ce i postanow ił p rz e­

nieść się n a s ta łe do A nglii. Z am iar te n i j a uwa­

żałem za pożyteczny i postanowiliśmy inne moje wynalazki tam opatentow ać i wyzyskać.

W łaśn ie w tym czasie zrobiłem dw a wynalazki.

P ierw szy polegał na pokryw aniu drogą galwanopla- styczną p łyt, używanych do m iedziorytów, cienką w arstw ą niklu. P ły ty takie były o wiele trw alsze i daw ały znacznie w iększą liczbę odbitek, zacho­

w ujących całkow itą delikatność rysunku. W y n a la­

zek ten nie d a ł je d n a k spodziew anych korzyści, gdyż w krótce potem nauczono się pokryw ać płyty war­

stw ą żelaza; płyty tak ie były wpraw dzie mniej trw a­

łe, ale w arstw a żelaza daw ała się z łatw ością u su­

wać i zastępow ać świeżą.

D ru g i w ynalazek polegał n a przystosow aniu w ynalezionej wówczas cynkotypii do drukarskich m a­

szyn rotacyjnych. P rz y pomocy zręcznego mecha­

nika, zeg arm istrza L e o n h a rd fą , udało mi się zbu­

dować model tak iej prasy drukarskiej, k tó ra zupeł­

nie dokładnie wykonywała wszelkie operacye lito ­ graficzne ta- pom ocą walcowato zgiętej p łyty cynko­

wej. Jednakow oż późniejsza eksploatacya n a wiel­

k ą skalę tego w ynalazku wykazała, źe cynkotypia nie znosi ta k szybkiego tem pa.

B r a t mój n atrafił w A nglii na wielkie tru d n o ­ ści; udałem się więc osobiście do Londynu, ale m i­

mo usilnych sta ra ń , nie zdołaliśmy tru d n o ści tych przezwyciężyć. Przekonaliśm y się, że spekulacye, o p arte na wynalazkach, są zawsze rzeczą niepewną, źe rzadko byw ają uwieńczone pomyślnym skutkiem , a przedew szystkiem wymagają, oprócz znajom ości rzeczy, znacznych środków m ateryalnych.

Cytaty

Powiązane dokumenty

D ie L agersch ilde sind so au sgeb ild et, daß der Kom m utator der Erregerm aschine und die Schleifringe für die B edien un g leicht zugänglich sind.. D ie

W programie ujęte zostały doniesienia z wielu dziedzin medycyny, między inny- mi rodzinnej, alergologii, endokrynologii, gastroenterologii, hepatologii, kardiolo- gii,

W końcu, na podstawie wiedzy przedstawionej we wcześniejszych pracach teoretycznych i palety wyobrażeń o przestrzeni, a także zbadanych już empirycznie form

W dwóch rzędach nad Ukrzyżowaniem znajdują się: Wjazd do Jerozolimy, Umy- wanie nóg, Ostatnia Wieczerza, Modlitwa w Ogrójcu, Przestraszenie straży oraz Poj- manie Chrystusa,

w sprawie przeprowadzania postępowania rekrutacyjnego oraz postępowania uzupełniającego do publicznych przedszkoli, szkół, placówek i centrów (Dz.U. w sprawie określenia

Sprawuje kontrolę spełniania obowiązku szkolnego przez uczniów zamieszkałych w obwodzie gimnazjum (zgodnie z odrębnymi przepisami).. Jest kierownikiem zakładu pracy

Jeden z dyrektorów Banku fiir Handel und Gewerbe wyraźnie oświadczył, że nawet zupełne załamanie się kursu marki niemieckiej nie wywrze wpływu na

umiem / nie umiem gotować, tańczyć, grać w szachy.. Jak mówimy o hobby lub