• Nie Znaleziono Wyników

Z powodu kołka historia o... bezwzględności historii : próba ponownego odczytania "Historii kołka w płocie" Kraszewskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z powodu kołka historia o... bezwzględności historii : próba ponownego odczytania "Historii kołka w płocie" Kraszewskiego"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Ewa Owczarz

Z powodu kołka historia o...

bezwzględności historii : próba

ponownego odczytania "Historii

kołka w płocie" Kraszewskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 73/1/2, 25-45

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X I I I , 1982, z. 1 /Î P L I S S N 0031-0514

EWA OWCZARZ

Z POWODU KO ŁKA HISTORIA O... BEZW ZGLĘDNOŚCI HISTO RII PRÓBA PONOWNEGO ODCZYTANIA

„HISTORII KOŁKA W PŁOCIE” KRASZEWSKIEGO

S ytu acja K raszew skiego w historii polskiej lite ra tu ry jest dziwna„ z pozoru ustalona, a w zasadzie paradoksalna. Zaliczony do grona k la­ syków, obdarzony przydom kiem wielkiego nauczyciela czytania, został spokojnie zapom niany przez ludzi profesjonalnie zajm ujących się histo­ rią lite ra tu ry i dokonujących w jej obrębie coraz to nowej hierarch iza­ cji zjaw isk. W ty ch przew artościow aniach nie bierze go się najczęściej pod uw agę — trw a na stałych pozycjach na ty le nijakich, że nie w zbu­ dza em ocji takie lub inne o nim pisanie. Zyskiw ał już m iano fenom e­ nu, ale także grafom ana, a naw et genialnego grafom ana; jego powieści staw ały się przedm iotem w ielu obiektyw nych rozpraw , ale zaliczony został także — chyba zbyt pochopnie — do grona pisarzy biederm eie- rowskich. N ikt nie szuka dziś ty tu łu do sław y w fakcie znajom ości jego utw orów , n ik t nie dom aga się stałej obecności tego klasyka w księgar­ niach ani w kanonie le k tu r szkolnych. K raszew ski jest pisarzem nie­ m odnym , jakkolw iek — dodajm y zaraz — ciągle czytanym : już to ze w zględu na solidne k w an tu m wiedzy historycznej, której dostarczają jego powieści, już to (przez tzw. przeciętnego odbiorcę) dlatego, że zro­ zum iała dla w szystkich konw encja Χ ΙΧ -w iecznej powieści realistycznej um ożliw ia lek tu rę nieuciążliw ą i przyjem ną.

Ten. paradoks (pozorny zresztą, bo zwykle czujem y się lepiej z tym lub w ty m , co niem odne, „oswojone” i przysw ojone, choć się owym i skłonnościam i nie chw alim y) nie wyw ołał zainteresow ania socjologów. Do dziś nie wiem y, jakie g ru p y czytelnicze i dlaczego w y k upują dzieła tego pisarza z księgarń i antykw ariatów . W takiej sy tuacji rzeczywiście zaskoczeniem może być w ynik an k iety przeprow adzonej w 1979 r. w śród m łodzieży. Ulana K raszew skiego znalazła się na piąty m m iejscu pom ię­ dzy książkam i w yw ierający m i najw iększe w rażenie na m łodych czytel­ nikach (po Quo vadis, Potopie, Zapałce na zakręcie, Nocach i dniach). Te p referen cje w iele mówią (także, choć nie tylko, o „niem iłosiernym

(3)

ko nserw atyzm ie w lek tu ro w y ch upodobaniach m łodych” *), ale nam jesz­ cze bardziej znaczące w ydało się opatrzenie w y krzy knik iem przez Zbig­ niew a B auera, kom entującego w yn ik tej a n k ie ty 2, w łaśnie powieści K raszew skiego. Odczytać m ożna to tak: Quo vadis, Noce i dnie, Potop — no cóż, nie najśw ieższe to, aleć w artościow e, niech czytają; Siesicka — czytelniczy skandal, ale to m oda, przem inie ja k każda; Ulana? Tego ra ­ cjonalnie w yjaśn ić się nie da, bo ani to ak tualne, ani uznane, ani m od­ ne! N iełatw o być pisarzem , którego zasługi dla rozw oju k rajow ej po­ w ieści są chętn ie uznaw ane, ale którego żadnej powieści nie w y kreo­ w ano w stosow nej chw ili n a arcydzieło.

Nil desperandum, K raszew ski jeszcze będzie m odny. Nie w przysz­

ły m sezonie, m oże n aw et nie za 5 czy 10 lat, ale też na pewno nie za 100. I nie na kon serw aty zm literack ich gustów i czytelniczą inercję li­ czym y w ygłaszając tak ie proroctw o, n aw et nie na to, że utalen to w an y reży ser zrobi np. z Ulany stud iu m nam iętności na m iarę B unuela (choć p rzy okazji w yznać m usim y, że dziwi nas niepom iernie b rak z a in tere ­ sow ania dla film ow ych w alorów powieści K raszew skiego — 26 rozdzia­ łów pierw szej tylko serii Latarni czarnoksięskiej to gotow e scenariusze dla złożonego z ty lu ż odcinków serialu telew izyjnego, z dokładnym i w skazów kam i dla scenografa i kostium ologów , zaw artym i w drobiazgo­ w ych opisach p rezen tacy jn ych ). P isarz doczeka się „sw ojego” reżysera i „sw ojego” czytelnika. D obrze byłoby — stw ierdźm y p rzy całym sza­ cunku, jaki żyw im y dla potęgi i w pływ ów X M uzy — aby n a jp ie rw był to „szanow ny i pełen dom yślności czy telnik”, a n astępnie dopiero „czu­ ją c y ” klasykę reżyser.

Z czego w y nika te n nasz optym izm , to pozytyw ne wieszczenie „pocz­ ciw em u” K raszew skiem u, k tó ry pojęcia nie m iał o m onologach w e­ w nętrznych , stru m ie n iu świadom ości i n aw et m ow y pozornie zależnej nie stosow ał? Otóż sądzim y, że większość u tw orów tego pisarza m a do za­ ofiarow ania coś w ięcej niż „konsum pcyjne u k o n ten to w a n ie ” 3 będące za­ sadniczym pow odem obecnego poszukiw ania ich w bibliotekach. „O dkry ­ cie” (a raczej „ o d k ry w an ie”) K raszew skiego jako człow ieka o iście re ­ nesansow ych zainteresow aniach, n iek łam any podziw, jak i w yw ołuje w szechstronność i zarazem gruntow ność jego „ z a tru d n ie ń ”, daje szanse stw orzenia now ej p e rsp e k ty w y w podejściu do jego utw orów literackich. W arto bow iem zacząć czytać K raszew skiego inaczej, w b rew założeniu, może nieśw iadom em u, k tó re to w arzyszy jed n ak lek tu rze klasyków : że nic już nie m a w nich do odkrycia, że rozpoznana została cała sem

an-1 Z. B a u e r , W świecie fikcji, czyli le k tu r y młodych. „Życie Literackie” an-1977, nr 45.

2 Ibidem.

8 Jest to określenie H a n d k e g o (Kategoria horyzontu oczekiwań odbiorcy

a wartościowanie dzieł literackich. W zbiorze: P roblem y odbioru i odbiorcy. S tu ­ dia. W rocław 1977, s. 101).

(4)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E " K R A S Z E W S K I E G O 27 tyczna złożoność utw orów . Ale także bez zdawkowego szacunku, który paraliżu je wszelkie poczynania in terp retacy jn e, szczególnie gdy nie zgadzają się .z dotychczas obow iązującym i odczytaniam i. Skazujem y się bowiem w ten sposób na poruszanie się po terenie m uzeum litera tu ry , gdzie eksponaty opatrzone etykietkam i: „Kochanowski — ojciec poezji polskiej”, „K raszew ski — w ielki nauczyciel czytania”, „Sienkiewicz — pokrzepiciel serc” itp., m ają swoje zakurzone m iejsce i tylko niektórym przychodzi do głowy m yśl ich odpowiedniego przegrupow ania, w raz ze zm ianą podpisu pod eksponatem . A jest to tru d opłacalny n aw et w tedy, gdy nie pow stanie now a jakość na m iarę Polaków portretu własnego.

Oprócz m yśli, k tó re czas i popularność nieubłaganie pozbawiły zna­ m ion oryginalności, odnaleźć m ożna w utw orach Kraszew skiego pasjo­ nujące ślady zm agania się z konw encją literacką, zobaczyć, jak „now e” k ry je się za stary m i form am i i z tru d em znajduje w łasne środki eks­ presji, m ożna prześledzić grę au to ra z czytelnikam i, rozszyfrow ać jego zam iary, ale i docenić nie pozbawioną znam ion tragicznej sam oświado­ mości rezygnację z now atorstw a na rzecz d y dak tyk i społecznej, można rozsm akow ać się w jego staroświecczyźnie i stylu, ocenić m ądre i m i­ mo w szystko w yrozum iałe spojrzenie na św iat, choć nie zawsze zgodzić się z jego oceną.

Kraszewski młody i namiętny, europejski i nowatorski, śmiało przeciw­ stawiający się utartym konwencjom literackim i urągający moralnym kon­ wencjom obyczajowym. Kraszewski erudyta i Kraszewski awanturnik, szuka­ jący tem atów do swoich utworów zarówno po starych księgach, jak i po ciem ­ nych zaułkach. Kraszewski entuzjasta Hogartha, Cagliostra i E. Th. A. Hoff­ manna, których fantazją i przygodami życiowym i usiłow ał jak gdyby roz­ szerzyć i zwielokrotnić własną osobowość 4.

Taki K raszew ski czeka ciągle na odkrycie. N iem al zupełny b rak w program ach szkolnych zainteresow ania ty m p isa rz e m 5 przy dzisiej­ szych sposobach „p rz e rab ia n ia ” klasyków (jest to zaiste nad w yraz tra fn e określenie, szczególnie w kontekście frazeologii potocznej: prze­ rabiać na w łasne kopyto) może tylko sprzyjać now em u spojrzeniu na tę z daw na zaszufladkow aną twórczość.

Nowe sytu acje odbiorcze, inna świadomość estetyczna, potrzeby, oczekiw ania, ale i możliwości percepcyjne czytelnika zdolnego do

od-4 W. G o m u l i c k i , Iskry z popiołów. Warszawa 1959, s. 22od-4. Cyt. za: W. D a ­ n e k , Józef Ignacy Kraszewski. Warszawa 1973, s. 32.

5 W szkole podstawowej Stara baśń to jedyna jego pozycja, zepchnięta zresz­ tą do roli lektury uzupełniającej; w średniej — literatura krajowa po r. 1830 omówiona została w jednym, niezbyt długim rozdziale, w związku z czym nie m o­ gą już nawet dziwić upraszczające wykładnie w rodzaju: „Historia kołka w płocie jest artystycznym protestem przeciwko marnowaniu się talentów na w si pańsz­ czyźnianej”. Zob. S. J e r s c h i n a , Z. L i b e r a , E. S a w r y m o w i c z , Litera­

tura polska okresu romantyzmu. Podręcznik dla kla sy II liceum ogólnokształcące­ go oraz techników i liceów zawodowych. Warszawa 1968, s. 248.

(5)

b io ru z h istorycznej p ersp ek ty w y , pozw alającej ocenić, co wniósł do rozw oju polskiej pow ieści K raszew ski w porów naniu ze sw ym i poprzed­ nikam i, d ają szanse now ych, tw órczych odczytań. „Nie tylko z atracają się w artości dezaktualizow ane i banalizow ane, lecz p rz y ra sta ją no­ w e ” 6 — p o w tarzam y za R yszardem H andkem , którego optym istyczne nadzieje, że „u tw ó r m ożna na arcydzieło w ykreow ać niezależnie od w y­ siłków tw ó rcy zm ierzającego do tego celu, czy raczej w ysiłek ten uzu­ p e łn ia ją c ” 7, trzeb a by zrów now ażyć w ątpliw ościam i, k tó re w sto su n k u do dzieł klasycznych zgłasza Dâm aso Alonso:

Ocena dzieła klasycznego jest sumą nieskończonej ilości ocen częściowych. Próba przełamania tego system u jest bezowocna i w yw ołuje od razu sankcje. Ludzkość nie wyrzeka się oceny w ieków tylko dlatego, że czyjaś żółć wzbu­ rzy się w danym momencie. Praw ie niem ożliwa jest dewaluacja, nagłe za­ przeczenie tego, co zostało osiągnięte. Na przestrzeni całych w ieków w ytw o­ rzyła się intuicja impresywna, będąca w łaśnie sumą tysięcy impresji indy­ widualnych. Ta-im presja zbiorowa już uzyskała intuicję ważną dla całej ludz­ kości. Żadna jednostka jej wymazać nie p o tr a fi8.

Nie w y d aje nam się, m imo w szystko, aby z góry, skazana na niepo­ w odzenie była każda pró b a stopniow ej zm iany opinii o poszczegól­ ny ch — często niezasłużenie zapom nianych — u tw orach K raszew skie­ go, jak i całej jego tw órczości, k tó rą w inniśm y oceniać nie w edług m ielizn, ale w edług szczytow ych osiągnięć. Zawsze tru d n ie jsz a jest pró­ ba dew aluacji, m y zaś p ro p o n u jem y nie gw ałtow ne zaprzeczenie, ale raczej — ja k już w spom nieliśm y — dobudow yw anie now ych w artości przez w skazanie n a te obszary utw oru, k tó re w ym y kały się dotychcza­ sow ym in te rp re ta c jo m .

M ożliwości in te rp re ta c y jn e w odniesieniu do utw orów K raszew skiego nie w yczerpały się jeszcze, czego p rzy k ład em najlepszym Historia kołka

w płocie. K olejne w ydania, opatrzone w stępam i w y b itn y ch historyków

lite ra tu ry , zw racały uw agę na jeden tylko — społeczno-polityczny i p u ­ blicystyczny a sp ek t powieści, gd y tym czasem istota sukcesu a rty sty c z ­ nego tkw i w szczególnej i dotąd nie w yjaśn ion ej organizacji dzieła. N a­ w e t w n ajnow szym opracow aniu dotyczącym powieści krajow ej H isto­

ria kołka „w ym yka się” M arii Ż m igrodzkiej, nie mieszcząc się w jej

efektow nej koncepcji b ied erm eiery zm u 9. Na nowe odczytanie czeka nie ty lk o Historia kołka w płocie, w k tó rej fab u la rn e pow iązanie w ątku dziejów kołka z losam i S ach ara i obrazem dw oru stanow i praw dziw y

c ru x in te r p r e tu m , ale także Ulana, Jerm oła, przedziw nie kunsztow ne

• H a n d k e , op. cit., s. 103. 7 Ibidem.

8 D. A l o n s o , Esej o metodach i granicach stylistyki. Przełożyła S. C i e - s i e 1 s к a-B о г к o w s к a. W antologii: Współczesna teoria badań literackich za

granicą. Opracował H. M a r k i e w i c z . Т. 1. Kraków 1976, s. 92—93.

®M. Ż m i g r o d z k a , Proza fabularna w kraju. W zbiorze: Literatura kra­

(6)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K IE G O 29 w n aw arstw ian iu się kolejnych płaszczyzn n a rra c ji M etam orfozy i pełne w dzięku opow iadanie J a k się pan Paweł żenił i ja k się ożenił — w y­ m ieniam y tylk o kilk a z ty ch utw orów , k tóre zasługiw ałyby na świeże spojrzenie. Z dajem y sobie spraw ę, że niew ątpliw ie łatw iej jest w y k re­ ować n a bestseller choćby jednego sezonu pozycję nową i nikom u nie znaną, niż pizyw rócić blask powieściom daw nym , które, bezpow rotnie być może, zaprzepaściły swoją szansę, swoją chwilę świetności. Pisał K raszew ski:

Ludzie tak są zajęci sobą, tak egoiści, w e wszystkim i wszędzie, że ledwie bliższym i się zajmując, przy ciągłej zmianie wyobrażeń, smaków, form, mogąż dać nieśm iertelną pamięć tym, których dzieła wprędce się stają niezrozumiałe lub niesmaczne. Na grobach ojców dzieci budują sobie świątynie i laury sa­ dzą dla siebie. Rzadko kto zajrzy do grobu. Każdy w iek sobie stosownych, swoich ma pisarzy, poetów, bohaterów, a poprzednicy dobrze jeszcze, jeśli łas­ kawą ręką z m ogiły do porównania wyciągnięci, padną w nią nazad, zmniej­ szeni tylko o połowę porównaniem. Smak wieku zmienia się j a k o s z a t a 10. To, co José O rtega y G asset określa jako proces anulow ania dzieł przez doskonalszych następców , a Stanisław D ąbrow ski jako „bezuży- tecznienie w procesie bycia użytecznym ”, stało się udziałem K raszew ­ skiego, i to nie bez tragicznej samoświadomości z jego strony:

Dumą jest, powiecie mi, wierzyć w posłannictwo swoje. O nie! pokorą, panowie! Jakkolwiek maluczkie ono, zatarte, drobne, pozbawia przecie woli i samoistności, jak skoro jest posłannictwem nieodwołanym; m yśmy z nim wyrobnicy na niw ie wielkiego pana, zmuszeni pańszczyznę odrobić! [...] Niezna­ ni pracownicy, przyniósłszy siłę naszą w ofierze, pójdziemy spocząć, nie w ie­ dząc sami, cośmy zrobili u .

A w liście do K azim ierza Kaszewskiego w yznaw ał nie bez rezy­ gnacji:

W całej mojej krzątaninie, obok kwestii sztuki, która była mi może naj- pierwsza, stała zawsze, niestety, kwestia celu i potrzeb czasu. Dlatego w iele z tych rzeczy zestarzeje się, ale jakkolwiek liche, są to historyczne k a rtk i12. Tragiczna samoświadomość pisarza, k tó ry tem p eram entem p red ys­ ponow any został do poszukiw ań i now atorstw a, czy tylko próba w ybro­ nienia się przed n ieuchronnym osądem historii, co w końcu byłoby ta k ­ że św iadectw em niezłej świadomości? Teoretyczne w ystąpienia K raszew ­ skiego i cała jego twórczość dowodzą, że jest to świadom e w yb ranie słu ­ żebności za cenę przem inięcia w raz z czasem, którem u się służyło. I w a r­ to przy ty m pam iętać, że „m iarą spożytkow ania i rzeczyw istej p rzy d at­ 10 J. I. K r a s z e w s k i , Studia literackie. W: Wybór pism. Oddział 10: Stu­

dia i szkice literackie. Poprzedzone wstępem krytycznym P. C h m i e l o w s k i e ­

go. ’Warszawa 1895, s. 201.

11 J. I. K r a s z e w s k i , O powołaniu literackim. W: G awędy o literaturze

i sztuce. Lw ów 1857, s. 4—5.

(7)

ności (m inionej) jest stopień rzeczyw istego ubezużytecznienia” 1S, a kon­ sekw en cją — dodajem y — p ro tek cjo n aln e podejście potom nych do dzieł, na k tó ry ch w yrośli. O rtega y G asset proces odchodzenia dzieł w nie­ pam ięć u jął obrazow o jako zjaw isko śm ierci na polu w alki. W fakcie o krucień stw a arcydzieła „unicestw iającego legiony dzieł, k tó re dotąd cieszyły się u zn an iem ”, d o p atrzy ł się jed n ak swoistego optym izm u (po­ brzm iew a on rów nież w przyw o ły w an y ch wyżej rozw ażaniach S. Dą­ browskiego):

To świadczy, że pisarze stopniowo wychow ują publiczność, że kształtują w niej zdolność postrzegania, że w ysubtelniają jej g u s t14.

Doznaje też K raszew ski n iew ątp liw ej pociechy, gdy może wyznać: „Uczucie sztu ki (se n tim e n t de 1’arte) pow olnie się tera z u nas, ale n ie ­ w ątpliw ie w y ra b ia ” 1S. R zadkie to jed n ak chw ile satysfakcji ze spełnie­ n ia m isji. O w iele częstsze są tak ie w yznania:

Była chwila, gdyśmy w szyscy cieszyli się i w ierzyli w życie literatury naszej i wzrost jej przyszły; dziś patrząc na to, co nas otacza, ledwie nie zwątpić potrzeba. Nie tyle to wina piszących, ile obojętności czytelników, tak w Królestwie, jak w prowincjach naszych. Stara to, powiecie, piosenka — tak, być może; ale i grzech to stary, z którego się poprawić nie możemy. Do­ tąd nie potrafiliśm y w sobie wyrobić prawdziwego życia umysłowego, żywota ducha, i literatura skazaną jest, dla obudzenia odrętwiałych podniebień wa­ szych, albo się zaprawiać najpaskudniejszym i kondymentami, albo zaostrzać szkodliwą trucizną. Książki, które mają istotną wartość literacką, naukową, artystyczną, historyczną, jeśli nie drażnią przeciwieństw em opinii lub nie po­ chlebiają jej niewolniczo, nie budzą najm niejszego zajęcia, przechodzą nie- postrzeżone. Jest to znak, w edług mnie, najsm utniejszego stanu umysłowego naszej sp ołeczn ości1#.

Śledząc początki drogi tw órczej K raszew skiego, jego zm agania z m a­ te rią powieściową, niedoskonałości w k o nstru ow an iu in try g i powieścio­ wej, z czego robiono m u za rz u ty i przed czym nie bronił się zbytnio („m y wszyscy, pow ieściopisarze rodzim i, w sztuce, a zwłaszcza w za­ w iązaniu i prow adzeniu in try g i nie ce lu jem y ” n), odnosim y nieprzeparte w rażenie, że to — niejed n o k ro tn ie — „k lecenie” fab u ły jest w yraźnym ustępstw em n a rzecz „obudzenia odrętw iały ch podniebień”. R ecenzując

M arcina P od rzu tka zarzuca Eugène Suem u, że tylko lekcew ażenie czy­

telników m ogło stać się przyczyną, dla k tó rej pozbawił ich „tej złud­ nej m achiny, k tó ra w inn y ch jego dziełach ta k zręcznie obm yśloną by­ w a ”. K raszew ski czytelnika nie lekcew ażył nigdy, nigdy też, po niefo r­ 13 S. D ą b r o w s k i , Sens ubezużytecznienia. (Rozważanie). „Teksty” 1976,

nr 6, s. 175.

14 J. O r t e g a y G a s s e t , Uwagi o powieści. Tłumaczył M. Ż u r o w s k i . „Przegląd Hum anistyczny” 1958, nr 2, s. 80.

15 J. I. K r a s z e w s k i , G awędki o sztuce. W: Wybór pism, oddział 10, s. 153. 16 J. I. K r a s z e w s k i , Listy literackie. W: jw., s. 530.

(8)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 3L tu n n y ch dośw iadczeniach z początku drogi tw órczej, nie zapominał, iż „ogół czytelników nie może się obejść bez in try g i w rom ansie” 18. Będzie się więc zajm ow ał „m aterialn ą m achiną” książki, mimo w ew nętrznego przekonania, że oprócz pobudzenia zainteresow ań czytelniczych nic przez to nie osiąga, „bo cóż dowodzi zm yślenie?” Prześledźm y cierpliw ie i u- w ażnie jeszcze jedną refleksję Kraszewskiego:

Dobre są bardzo powieści dla dzieci, które mogą w prostocie ducha w ie­ rzyć, że tak było w istocie, jak im piszą, którym nie potrzeba dowodów, że tak było. Lecz chcieć prostą fikcją jako dowód prawd moralnych, jako po­ wagę, jako rezultat filozoficznego systematu pokładać, fikcją nakręconą do założenia a priori, pytam, co ona dowiedzie? Tylko sposobu widzenia autora. Kiedy jeden pokazuje w romansie na przykład złe skutki występku (jak się to najtryw ialniej dzieje), drugi przy większym talencie, z równym prawdopo­ dobieństwem, mógłby dowodzić przykładami na wywrót. I to się trafiało. Ale oba dowody równą mają ważność — żadną. Zmyślenie będzie zawsze tylko zmyśleniem, na dowód prawd moralnych, filozoficznych, potrzeba czegoś więcej niż w ysileń im agin acji19.

Długi to wywód, ale jeszcze niew ystarczający dla zrozum ienia in ­ ten c ji pisarza. W ty m sam ym arty k u le w yjaśnia K raszew ski i precyzuje: Inszych trzeba, mocniejszych środków poprawy, inaczej przy prawnej mo­ ralności praktycznej — silnego rozumowania, ścisłej logiki. Romans filozo- ficzno-utylitarny inaczej nie jest podobny, chyba w ścisłym ożenieniu z hi­ storią. Kiedy mi kto pokaże: oto są skutki takiej namiętności, takiego po­ stępku, takich wyobrażeń, takiego błędu, a przykład, jaki mi w ystawia, ist­ niał rzeczywiście, wówczas będzie to dowód, dowód, spodziewam się, silniej­ szy od powieści Marmontela i p. Sue n a w e t20.

A u to ry tetem może więc być jedynie historia. Je st to konsekw encja w idzenia historii jako nie tego, co w ydarza się jednokrotnie, lecz tego, co się pow tarza, a więc w idzenie jej w perspektyw ie, k tó rą Cycero określił form ułą „historia m agistra vita e”. Ta w łaśnie perspek tyw a da­ je szanse akcentow ania związków historii i filozofii m oralnej oraz tra k ­ tow ania te j pierw szej jako ex em p lu m będącego pozytyw ną lub — jak chce w przyw oływ anym wyżej fragm encie K raszew ski — negatyw ną ilu stra c ją u m oralniających wywodów. K arlheinz S tierle rozw ażając „his­ torię jako e x e m p lu m ” pisze m. in.:

wedle Arystotelesa exemplu m ma charakter rzeczywiście antycypacyjny: moż­ na rozpoznać własną, jeszcze nie rozstrzygniętą sytuację w św ietle wcześniej­ szych doświadczeń i podjąć w ten sposób uzasadnioną decyzję, która jest czymś więcej niż tylko następnikiem retorycznego fałszywego w n io sk u 21. 18 Ibidem.

19 K r a s z e w s k i , Studia literackie, s. 250. Pierwodruk: Przeszłość i p r z y ­

szłość romansu. „Tygodnik Petersburski” 1838, nry 29—30.

20 Ibidem, s. 254.

21 K. S t i e r l e , Historia jako exemplum — exemplum jako historia. O prag­

matyce i poetyce te k stó w narracyjnych. Przełożyła M. L u k a s i e w i c z . „Pamięt­

(9)

Tak zdaje się rozum ow ać K raszew ski, gdy w ątpi w siłę dowodową fik cji i dom aga się arg u m en tó w w postaci rzeczyw istego zdarzenia z przeszłości. W chw ili jednak, gdy pow staw ała opowieść o kołku w pło­ cie, nik t już nie w ierzy ł w ta k ą siłę oddziaływ ania historii, n ajm niej sam K raszew ski, którego koncepcja powieści historycznej w yrosła ze znacznie głębszego ujm o w an ia dziejów i mocno nie p rzy staw ała do apoteozującego przeszłość szlachecką, podszytego trady cjon alizm em n u r­ tu gawędowego. To, co historyczne, traciło nie ty le moc arg u m en tu w ogóle, ile p rzestaw ało być arg u m en tem w ygodnym . Nie łączyło się ze współczesnością na zasadzie p rostej analogii, ujaw niało am biw alentn ą możliwość w spom agania różnych racji, co najp ełn iej pokazała dyskusja w okół sp raw y w łościańskiej, gdy k o n serw aty w n y odłam „obyw atelstw a” w łaśnie w h isto rii znalazł a rg u m e n ty sankcjonujące społeczne status

quo. Józef K orzeniow ski stw ierd zał w tedy:

obecne życie nasze jest tak wyłącznym , tak ruchliwym , iż owa magistra vitae przestała być, nie wiadomo na jak długo, naszą nauczycielką, że trudno w niej wynaleźć wskazówki, które by m ierzyły nasze gorączkowe pulsacje, trudno odkryć położenia i obrazy, które by nas tak mocno zajm owały, jak nas zajm uje i pochłania to, co się dziś w nas i wokoło nas dzieje 22.

Rzeczyw iście tru d n o było odnaleźć w przeszłości „położenia i o bra­ z y ”, a do tego ukazać tak i zw iązek sy tu acji i jej rozw iązania, k tó ry ja­ ko zw iązek p o w tarzający się n a b ra łb y znaczenia ogólnego, przez co m ógłby pozytyw nie oddziaływ ać na bieg sp raw „tej ciekaw ej chw ili w alki, w k tó re j raz ‘— jak w spom ina K raszew ski w przedm ow ie do

Je rm o ły — w czasie w yborów szlacheckich trzeb a było w e trzech s ta ­

wać przeciw ko trz y s tu ”. Pozostaw ało już chyba tylko sięgnąć do „ p ra­ stary ch w ieków ” i „błogosław ionych b arb arzyń skich czasów” , bo w szy­ stko, co późniejsze, u ży te i zużyte zostało jako racje sankcjonujące ist­ n iejący sta n rzeczy. G dy żarliw e arg u m en ty w rodzaju:

Są ludzie, niestety, którzy utrzymują, że wieśniaka Pan Bóg stworzył z innymi prawami i przeznaczeniem, z inną prawie naturą i do różnych lo­ sów; nam się zdawało i zdaje zawsze, iż od przyjścia Chrystusowego na zie­ mię w szyscyśm y równouprawnieni do światła, do dobrobytu, do cnoty i szczęścia — o ile go na ziemi się m ieści 2S.

— nie znajdow ały oddźw ięku, a tem p e ra m en t pisarski nie pozw alał pa­ trzeć obojętnie na „gorączkow e pulsacje w ie k u ”, sięgnął pisarz po no­ w ą broń — ironię, p raw ie zawsze tkw iącą w jego utw orach, ale nigdy w tak im natężeniu, i po bardzo przem yślną form ę, dzięki k tó re j u n a ­ ocznić się dało to, co niepodobieństw em było wysłowić w prost. Czy

szu-22 Cyt. za: J. B a c h ó r z , Realizm bez „chmurnej j a z d y ”. Studia o pow ieś­

ciach Józefa Korzeniowskiego. Warszawa 1979, s. 36.

23 J. I. K r a s z e w s k i , wstęp do: Jermoła. W: Powieści ludowe. T. 2. War­ szawa 1955, s. 345.

(10)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 33 kał rad y u A rystotelesa? Któż to wie. W ielki uczony starożytności tak podpow iadał w swojej R eto ryce:

Bajki nadają się do stosowania przed audytorium ludowym; mają tę do­ godność, iż stosunkowo łatwo można je w ymyślić, podczas gdy niekiedy trud­ no znaleźć paralele między wydarzeniami współczesnymi i dawnymi. Należy je obmyślać tak, jak wyszukuje się objaśniające porównania: wymagają zdol­ ności wynajdywania analogii, zdolności rozwijanej przez ćwiczenia umysło­ w e 24.

Na pozór tylko odbiegliśm y w ten sposób od zasadniczego toku n a ­ szych rozważań. B ronim y się teraz słowami Kraszewskiego:

Na pozór to wszystko najmniejszego nie ma związku z losem naszego dąbczaka — nieprawdaż, najm ilsi czytelnicy? Otóż m ylicie się najokrutniej i żal mi was, że tak mało znacie świat i dzieje. Wszystko się z sobą łączy, plecie, krzyżuje [...]. [83]25

Otóż właśnie. C hcem y w tym momencfe, w ykorzystując a u to ry te t A ry ­ stotelesa, zaproponow ać potraktow anie dziejów kołka dębowego jako swoistego exem p lum , w k tó ry m nie historia (ze względów wyżej w ska­ zanych) została w ykorzystana, ale „rodzaj przypow ieści na tem a t u ni­ w ersalnych sy tu acji m oralno-psychologicznych, charakterów i postaw ” 2e, czyli bajka. K raszew ski w Prolegomenach uspraw iedliw iając zam iar opo­ w iedzenia dziejów ta k skrom nej istoty m otyw uje żartobliw ie, ale zna­ m iennie, że w nich „zapraw dę w iele jest ku nauce i zbudow aniu, a w ie­ le ku rozryw ce nawfet ludzi” (23). P rzyznajem y, że ułatw iliśm y sobie zadanie przez przyjęcie w ygodnej, bo bardzo szerokiej definicji bajki i że posługujem y się term inem w znaczeniu trochę bardziej potocznym niż ściśle słow nikow ym , a więc przede w szystkim jako zm yślenie, opo­ wieść fantastyczna, fikcyjność, cudowność.

Co najm niej dwie cechy k o n sty tu ty w n e bajki w jej ścisłym znacze­ n iu jesteśm y jed nak w stanie wskazać. N ajbardziej w ydaje się ta „hi­ s to ria ” spokrew niona z b ajk ą zwierzęcą, w której, jak wiadomo, za m a­ skam i zw ierząt k ry ją się określone typy ludzi, relacje m iędzy zw ierzę­ tam i m ają swój odpow iednik w świecie stosunków ludzkich, a nazw a zw ierzęcia ko jarzy się z określonym i cecham i m oralno-psychiczny- m i i w yw ołuje jednoznaczne, uświęcone trad y cją, skojarzenia: lis ozna­ cza przebiegłość, m rów ka — pracowitość, lew to siła, a b aran — głupo­ ta, itp. Dąb, którego potom kiem jest ty tu ło w y kołek, m niej może w tr a ­ d y cji literack iej, a bardziej w k u ltu ra ln e j, religijnej, ludowej funkcjo­ n u je jako odpow iednik siły, nieugiętości, wielowiekowego trw an ia.

Wo-24 C, Ł. za: S t i e r l e, op. cit., s. 344.

25 W ten sposób odsyłamy do poszczególnych stronic wyd.: J. I. K r a s z e w ­ s k i , Historia kolka w płocie według wiarygodnych źródeł zebrana i opisana. War­ szawa 1965.

26 J. S ł a w i ń s k i , Bajka. W: M. G ł o w i ń s k i , T. K o s t k i e w i c z o w a , A. O k o p i e ń - S ł a w i ń s k a , J. S ł a w i ń s k i , Słownik terminów literackich. Wrocław 1976, s. 42.

(11)

bec tego zm iana dębu w kołek poza znaczeniem dosłow nym zaw iera — w ram ach określonego kom pleksu treści — także sensy konotow ane, co pozw alałoby m ówić o alegorii, g dyby nie fak t, że odczytanie ow ych zna­ czeń nie w ym aga w ty m w y p ad k u szczególnej eru dycji, znajom ości skonw encjonalizow anych sposobów ich sygnalizow ania, a tylko dobrej w oli czytelnika chcącego uczestniczyć w docieraniu do sensów u k ry ­ tych . Znaczenia te są n a ty le zindyw idualizow ane i tru d n e do jed no ­ znacznego uchw ycenia, że m ożna mówić raczej o sym bolu niż o alegorii. P rzyzw yczajono się, co praw d a, w idzieć w dębie i jego trag iczn ych dzie­ jac h analogię do losów S achara, ale w ystarczy wskazać na liczne aluzje do sy tu a c ji panów n a D ębinie, k tó ry c h pradziad jeszcze chw alił się udziałem w k o n fed e ra cji b arsk iej, a synow ie (jak kołki w płocie) już ty lk o cicho w kącie siedzieli — w ystarczy, aby się oprzeć chęci pójścia w yłącznie jedny m , choć przyznać trzeba, kuszącym , bo przez sam ego n a rra to ra w skazanym tropem . Rodzina Rogalów K ijew skich — rzecz znam ienna i nie bez analogii do losów k ija dębowego — „dochodziła p ro to p la sty swego w ow ym sław n y m K iju, założycielu K ijo w a” (61). Sym bolicznej w ym ow y n a b ie ra ją losy sosenki, k tó ra w iędnie przen ie­ siona n a obcy g ru n t, osiczyny uosobiającej chw iejność ch arak teru , brzo­ zy niezrów now ażonej i p lo tk arsk iej, a także skłóconego m otłochu leśne­ go, którego losy zaw isły od ty ch , co w górze. N iejednoznaczną wym ow ę m a rów nież opow iadanie stareg o kołka, kunsztow nie w kom ponow ane w całość pow ieści chyba nie tylk o po to, aby ukazać m łodem u i ciąg­ le jeszcze u fn em u w e w łasną potęgę dąbczakow i, co go nieuchronnie czeka i jak tragiczne jest trw a n ie bez nadziei na zm ianę sytuacji.

A jak je st z m orałem , d ru g ą cechą k o n sty tu ty w n ą, ową bezpośred­ nią w y k ład n ią sensu dydaktycznego. Nie w y stępu je on w zakończeniu ani n aw et w p a rtiac h początkow ych, ale w postaci sentencji, przysło­ w ia lub p o rzekadła w przebiegu całego u tw oru , bardzo często za sp ra ­ w ą ironii tra c ąc jednoznaczną wym ow ę. Np. sform ułow ana w eleganckiej sen ten cji n astęp u jąca p raw d a życiowa:

Pom ału wychodzi z ziemi, co ma trwać długo, rośnie nieznacznie, krzepi się z wolna; ludzkie tylko sprawy prędko się jawią, by zniknąć prędzej je­ szcze.

— zy skuje zaraz m niej ju ż elegancki k om entarz:

Ogólne to prawo stosuje się do w szystkiego widomego pod słońcem, a. mą­ drość narodów sform ułowała je po swojem u, mówiąc, że co nagle, to po diable. [56]

Nie ta k nonszalancko zw ykło się w ykładać sens m oraln y w bajce. Z b y t ju ż sw obodnie posługiw aliśm y się więc ty m term in em , dlatego też w toku dalszych rozw ażań p ro p o n u jem y przyjęcie w ygodniejszego, jak n am się zdaje, określenia: przypow ieść, ja k bow iem dowodzi M ichał G łow iński,

(12)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 35 Najbardziej z nich podstawowy to właśnie stosunek narracji do otoczenia dys­ kursy wnego 27.

Tym sam ym tylko częściowo godzimy się ze Stanisław em Burkotem , k tó ry rzecz u jm u je następująco:

Włączenie w strukturę powieściową zasady paralelnego traktowania losów człowieka i zjawisk przyrody powoduje, że utwór przemienia się w rodzaj przypow iastki28.

Nie cały — naszym zdaniem — utw ór uznać m ożna za przypowieść. Je st nią tylko h isto ria kołka dębowego ukazana na szerokim tle „sto­ sunków leśn ych ”, opow iedziana nie dla niej sam ej, lecz ze względu na to, co oznacza, i służąca do in te rp re ta c ji rzeczyw istych stosunków spo­ łecznych; przy czym przypow ieść włączona jest w dyskurs w tak i spo­ sób, że m ożna mówić o kom pozycji p a ra ta k ty c z n e j29.

Co zyskujem y przez potraktow anie losów kołka jako przypow ieści? Otóż m ożem y odczytać te losy nie tylko jako prostą paralelę do dzie­ jów uzdolnionego arty sty czn ie wiejskiego chłopaka, na czym zw ykle po­ przestają kom entatorzy. Także M aria Żm igrodzka w najnow szym , p rzy ­ w oływ anym już tu ta j, opracow aniu dotyczącym krajow ej prozy fab u ­ larn e j w yeksponow ała tę w łaśnie paralelę d o p atrując się, zresztą słusz­ nie, w tak im zestaw ieniu (chłopa i kołka) sym bolu „degradacji w artości ludzkich w system ie społecznym ” i podkreślając, iż owa p aralela służy celom polem icznym . W yjaśnia to, dlaczego te analogie zostały mocno w yakcentow ane w powieści i w ielokrotnie w skazyw ane zw rotam i w ro­ dzaju: „Z drugim kołkiem naszym (bo ta k m im ow olnie chce się nazy­ wać S achara)” (122), gdy pozostałe są p o trakto w ane raczej aluzyjnie. K raszew ski zw ykle czuwa n ad eksplikacją sensów zasadniczych dla zro­ zum ienia w ym ow y utw oru. Nie zm ienia to w niczym naszego przekona­ nia, że tak ie ujęcie jest jed n ak niedopuszczalnym uproszczeniem. Jeśli rozw ażania o życiu dębu w społeczności leśnej, z któ rej w y rw an y zo­ s ta ł ta k tragicznie, p o tra k tu je m y jako przypow ieść, okaże się, że jest to w ygodna i nie dotykająca nikogo w prost form a m ów ienia o spraw ach i problem ach współczesnych pisarzowi. W łaściwy cel powieści nie staje się w te n sposób przedm iotem opowiadania, choć w przypow ieści jak w soczewce skupia się m oralno-społeczna p roblem atyka epoki. O so­ czewce sk upiającej napisała Żm igrodzka w związku z K onradem W allen­

rodem. N am się w ydaje, że ta k jak M ickiewicz w ykorzystał historię,

ta k K raszew ski — fan tasty czne i żartobliw ie potraktow ane dzieje koł­ ka. Dębowego, co w arto w yakcentow ać, bo w ten sposób krąg skojarzeń 27 M. G ł o w i ń s k i , Norwida wiersze-przypow ieści. W zbiorze: Cyprian Nor­

wid w 150-lecie urodzin. Warszawa 1973, s. 76.

28 S. B u r k o t , Powieści współczesne (1863—1887) Józefa Ignacego K r a sze w ­

skiego. Kraków 1967, s. 49.

(13)

znacznie się poszerza, zresztą nie bez czujności ze stro n y n a rra to ra , k tó ry ta k ą np. w ygłosi uwagę:

Na nieszczęście nie zawsze ten dąb, z którego bale i wańczosy przypro­ wadzono do Gdańska, zrodzi równego sobie syna, i trafia się, że z dębową naturą dziecię potężnego mocarza lasów zostanie mizernym kołkiem! Zawsze jednak dębowym. [26]

To już na pew no nie analogia z losem chłopa.

Toteż książkę tę czytać m usim y pilnie i uważnie [...]. Jest to powieść pisana także i m iędzy w iersza m i80.

W w y k o rzy sty w an iu opow iadania fantastycznego dla alegorycznego i sym bolicznego w yłożenia sp raw tru d n y c h , ważnych, lecz zbanalizo- w an y ch jako te m a t literack i, m iał K raszew ski n iejakie doświadczenie. W ystarczy przypom nieć pięk n ą Historię o królewiczu R u m ia n k u i sied­

m iu królewnach, p rzy pom ocy k tó rej K o nrad przed staw ia koleje swego

życia, u jaw n ia jąc rów nocześnie nie byle jak i ta le n t literacki. Oczywiś­ cie fu n k cje ty ch opowieści są bardzo różne. W Metamorfozach chodzi przede w szystkim o urozm aicenie n a rra c ji (każdy z przy jació ł opowiada sw oje dzieje od chw ili opuszczenia m u ró w uczelni) i o nadanie nowego, jednostkow ego, ale i pouczającego sensu dziejom jak b y zaczerpniętym z sen ty m en talnego rom ansu. W Historii kołka w płocie jest troch ę in a­ czej, a rola przypow ieści jest nieporów nanie w ażniejsza. S praw y, o k tó ­ ry ch m ów ienie w prost odczytane byłoby jako n ach aln y dydaktyzm , a n aw et jako rad y k aln e p róby przebudow y stosunków społecznych, zna­ lazły w pow ieści odpow iednią form ę: uszczegółowione jako przypadki z niełatw ego życia w gęstw inie leśnej, gdzie „aby oczy ludzkie ściągnąć na siebie i w yróżnić się z tłu m u, p rzy n a jm n ie j ty le p otrzeba zręczności i zasługi, co na naszym św iecie” (78), znajdow ały uogólnienie w świecie ludzkich stosunków .

M ożna powiedzieć, że dokonyw ała się d w u k ro tn a tra n sfo rm ac ja ogol- nego tw ierd zen ia m oralnego (nie zawsze wyłożonego explicite) na szcze­ gólny p rzypad ek i tegoż ponow nie n a tw ierdzenie ogólne. Dzięki tem u tw ierdzen ie m oralne staw ało się uch w ytn e, uzyskiw ało sw oiste wzm oc­ nienie, a czasem dobitność p rzestrogi przed postępow aniem zgodnym z opacznie pojm ow aną m ądrością życiową. K iedy sąsiedzi m łodego dąb- czaka — „ sta ra brzoza g arb ata, osiczyna chorow ita, sośninka m łoda, naw et k rzak i p o tu lne — najrozm aitsze robili przypuszczenia o przysz­ łości dęb u ” (56), k tó ry tym czasem w yrósł sta ją c się dla w szystkich po­ w ażnym zagrożeniem , pozostało ju ż tylko nierozsądnym lasu m ieszkań­ com w estchnąć za osiczyną: jakoś to będzie.

P rzysłow ie to (stosunek do „m ądrości n a ro d u ” jest w tej powieści znam ienny — najczęściej dośw iadczenie w ieków okazuje się „nie ze

wszy-80 Z. M i t z n e r , przedmowa w: J. I. K r a s z e w s k i , H istoria kolka w p lo­

(14)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 37 stkim g ru n to w n e ”, 27) poddane dokładnej eksplikacji po przeniesieniu w stosunki m iędzyludzkie dostarcza n a rra to ro w i okazji do sform ułow a­ nia bardzo pesym istycznej diagnozy: „Źle jakoś będzie, bośmy o lepsze starać się nie chcieli, nie um ieli, nie zdążyli, póki była pora” (60). J a k ­ by analogia do rów nie opłakanych skutków stosow ania tej fatalistycznej w ykładni w świecie przyrody nie w ystarczała, na gruncie stosunków m iędzyludzkich ko nkluzja owa zyskuje dodatkow ą egzem plifikację: w odniesieniu do stan u litera tu ry , w yboru urzędników , dźwignięcia sceny narodow ej — przybliżającą, u k o n k retn iającą problem i w yraźnie podporządkow aną celom dydaktycznym . P rz y czym w aga problem u oka­ zuje się ta k w ielka, że zapow iadane jako „króciuchne epito m e” (58) — rozw ażanie to zajm u je cały osobny rozdział, a postaw a ironisty, zazna­ czająca się jeszcze we w stępnych partiach tego rozdziału, ustęp uje m iej­ sca zaangażow aniu m oralisty, którego wysoki ton wypow iedzi mocno odbija od dotychczasow ego zdystansow ania. W rezultacie powieść, jej arch itek to n ik ę — jak by powiedział K raszew ski — ra tu je od niebez­ piecznego zachw iania zręczna w olta n a rra to ra , która staje się a rg u m en ­ tem także w planie dowodu m oralnego:

Czy ten ustęp należy do historii kołka w płocie, nie wiem, zdaje mi się jednak, że niejaki ma z nią związek, a choćby ni przypiął, ni przyłatał był przyszyty, czemuż nie ma mi być wolno wytłum aczyć się z niego, jak w y co dzień powtarzacie: Jakoś to będzie. [60]

Nie sposób odmówić pisarzow i zręczności — uzasadnił jako celowe coś, co mogło być odczytane jako błąd w sztuce, a rów nocześnie do­ bitnie unaocznił społeczne sk u tk i m arazm u. F akt, że pouczenie jest tu zaw arte im plicite, nie odbiera m u ostrości, gdy zw erbalizow ane w po­ stać m orału raziłoby sw oją oczywistością. U cinającego w szelką dysku ­ sję zakończenia rozdziału: „Idziem y dalej...” (60) — nie pow stydziłby się n ajbard ziej w y traw n y reto r. Je st to zwalczenie przeciw nika jego w łas­ ną bronią.

Ironiczne w ykpienie przysłow ia: „Nie było nas, / Był las, / Nie będzie nas, / Będzie las”, przez kom entarz n a rra to rsk i („Na nieszczęście jednak to hulanie po lesie zadało fałsz przysłow iu i nie ty le nam żal dębiny, co dośw iadczenia w ieków ”, 27) sprow adzone, rzecz ch arak tery sty czna, do sensów denotow anych, jest atak iem na tę sam ą filozofię życiowego w y­ godnictw a szukającą uspraw iedliw ienia w w ątpliw ych, choć za dośw iad­ czenie w ieków uchodzących, m ądrościach. Z filozofią tego n u rtu po­ wieści, k tó ry Żm igrodzka określiła jako biederm eierow ski, niew iele ma to, jak widać, wspólnego. I jeśli naw et trzeba przyznać rację uczonej, kiedy mówi:

Korzeniowski i K raszewski w dłuższych partiach dyskursywnych w yw o­ dów uzasadniają tezę, że pozorna przypadkowość zdarzeń ludzkich w świecie jest formą przejawiania się Opatrzności — karzącej lub nagradzającej81. 81 Ż m i g r o d z k a , op. cit., s. 185—186.

(15)

— to w H istorii kołka i te p raw d y głoszone w cześniej przez siebie bierze pisarz w ironiczny naw ias. N a rra to r powie bowiem (cytujem y jedno z „cy k lu ” w y n u rzeń n a te n tem at):

W szystko się z sobą łączy, plecie, krzyżuje i koniec końcem nie trzeba się dziwować, gdy brzęk much sprowadza upadek kraju lub ożenienie szlach­ cica śm iercią grozi drzewu w lesie. [83]

N eg aty w n y sto su n ek do trad y cjo n alizm u szlacheckiego przejaw ia się m. in. w łaśnie w tra k to w a n iu p raw d obiegowych i przysłów . M usiały pisarzow i dopiec do żywego a rg u m e n ty k o nserw atystów szukających w tra d y c ji uzasadnienia dla sw oich zaśniedziałych poglądów na spraw ę w łościańską. „Ludzie w spraw ach o w łasną skórę n iezm iernie, radzi trzym ać się tra d y c ji i św ięcie ją szanow ać” (37) — podsum uje K raszew ­ ski ów „ p a tria rc h a ln y ” sposób w ydzielania chłopu tego, co najgorsze, uśw ięcony form ułą: „prima charitas ab ego” .

Być m oże na p rzek ó r tak iem u podejściu w ypow iada się pisarz po­ zytyw nie o dom inacji kobiet, k tó re u ję ły s te r rządów „w sw oje ręce: i trzeba całować te łapki, które nas w zbawiennych więzach trzymają, pędzą do pracy, hamują, gdy się na głupstwo zbiera, i głaszczą za poczciwą robotę.

[1 0 1]

O dnow ił tu tylko K rasickiego za K atonem S tarszy m pow tórzone po­ w iedzenie „m y rządzim św iatem , a nam i k o b iety ” , jed n ak w tra d y c ji szlacheckiej przecież nie ta świadom ość dom inow ała, ale raczej p rze­ konanie, iż „rząd niew ieści nie czyni czci” 82. N a dom ow y u ży tek K ra ­ szew ski też, zdaje się, n ad w yem ancypow aną p a rtn e rk ę przekładał... no, może nie „prozaiczną jejm ość” , ale, powiedzm y, „potuln ą tow arzysz­ k ę ”, k tó rej wolno pracow ać, n aw et czuć i m yśleć (byle nie za głęboko), ale nie rządzić. F ilu tern o ść, z jak ą n a rra to r dzieli się sw oją reflek sją na tem a t kobiet, pozw ala przypuszczać, że m niej o pochw ałę „kobiecych łap e k ” chodziło, a bardziej o ukazanie skandalicznej zniew ieściałości m ężczyzn i uzm ysłow ienie, jak obosieczną bronią może być tra d y c ja w zależności od pozycji, z k tó ry c h się na nią powoływać, i od tego, do jak iej tra d y c ji sięgać. Je śli do „ p ra s ta re j” , to w szystko m ożna udow od­ nić. Także panow anie kobiet (am azonki) i wolność chłopa („W p ra s ta ­ ry ch w iekach, za błogosław ionych b arb arzy ńsk ich czasów, jak wszędzie ta k i tu była w spólność m ienia grom adzkiego”, 142). M ożna powoływać się na pow iedzenie „co nagle, to po d iab le ” uspraw ied liw iające bez­ czynność, ale m ożna n a m n iej chyba p o p ularne i m n iej wygodne: sie­ dzieć pod pantoflem . Pisze Ju lia n K rzyżanow ski:

przysłow iow e określenie „pantoflarz” czy „pod pantoflem ” jest zwrotem

sto-82 Zob. J. K r z y ż a n o w s k i , „Mądrej głowie dość d w ie słowie”. Pięć cen­

(16)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 39 sunkowo niedawnym , u nas spotykanym dopiero w X IX w. i niew ątpliw ie przy- woźnym 8S.

Podziw iać więc trzeb a u Kraszew skiego nie tylk o zdolność w ychw y­ ty w a n ia i p o dp atry w an ia zjaw isk życia współczesnego, ale i zręczność polem isty, k tó ry obraca na sw oją korzyść każdy argum ent. W ykpiw a się w H istorii kolka w płocie przysłow ia dlatego przede w szystkim , że są form u łkam i zw alniającym i z obowiązku samodzielnego m yślenia.

D oskonałą bronią w walce poglądów okaże się ironia. Ten sam te ­ m at, ta k żarliw ie, jak pokazyw aliśm y wyżej, unaoczniony we w stępie do Jerm o ły, pow róci w H istorii kołka w tak iej np. form ie:

Tradycja ekonomów, sięgająca potopu — gdyż ekonomowie, jak wiado­ mo, zaraz po wielkim kataklizmie postanowieni zostali (jednego z nich na nasienie m iał z sobą w arce Noe) — dowodzi, że to jest plem ię odrębne . Chama i rodzaj całkiem inny, a nie ludzki. Gdyby to byli ludzie jak my, pytam się, czyżbyśmy im w takiej nędzy, utrapieniu i zaparciu żyć dozwolili i zm agali się na to, aby ich w nim utrzymać na wieki? [39—40]

Z w nikliw ej analizy rzeczywistości w spółczesnej w ypływ a ta gryząca ironia, praw ie obraźliw a kpina. Spojrzenie na boh atera ,,od zew n ątrz”, z p u n k tu w idzenia czytelnika (określonego czytelnika, o czym za chwilę), pozw ala na rozluźnienie więzów sym patii łączących a u to ra z boha­ terem i w ytw arza ten rodzaj dystansu, którego b rak odbił się niekorzy st­ nie m. in. na w arstw ie stylistycznej w stępu do Jerm oły, p rzy d ając m u w ydźw ięku n a trę tn ie m oralizatorskiego.

Boris Reizow pisał, że ironia może czasem świadczyć „o spadku b u n ­ tow niczych nastrojów , o pew nym pogodzeniu się, chociażby naw et peł­ nym pesym izm u i oburzenia, ze »złem św iata«” u. Pogodzenie w cyto­ w anym wyżej fragm encie okazuje się pozorne, p ytanie bowiem k ieru je pisarz do fikcyjnego czytelnika, k tó ry jest tu ko n stru k cją pomocniczą, pozornym p a rtn e re m n a rra to ra , a w istocie obiektem ironicznej gry, na ty le jaw nej i czytelnej, żeby rzeczyw isty czytelnik, p raw dziw y p a rt­ ner w tej niby-zabaw ie, odczuł potrzebę zdystansow ania się w obec nie­ go. Ten, do kogo się mówi, nie jest tożsam y z tym , kom u się mówi. N ar­ ra to r g ra „kom edię um yślnie p rze jrz y stą ” , łatw ą do zdem askow ania, „przyw dziew a m askę um yślnie dziuraw ą” 85. Odpowiedni kostium p rzy ­ dzielony zostaje także czytelnikow i, ale zza tej m aski starego szlagona, ja k i zza m aski niby to pozostającego z nim na w spólnej płaszczyźnie n a rra to ra w ychy lają się in telig en tne tw arze pisarza i czytelnika, którzy nie tylko doskonale się bawią, ale i porozum iew ają w spraw ach nad w yraz istotnych. „Niezgodność inform acji tekstow ej i podtekstow ej”

88 Ibidem, t. 3, s. 203.

84 B. R e i z o w , Flaubert. Przełożył J. J ę d r z e j e w i c z . Warszawa 1961, s. 230.

(17)

jest tu efek tem zam ierzonym . S tan isław B urk ot określił Historię kołka bardzo tra fn ie jako gaw ędę à rebours. Ironia pow oduje rozszczepienie — jak mówi H arald W einrich — k o m u n ik atu językowego:

jeden łańcuch inform acyjny kieruje się do określonego słuchacza i mówi Tak, gdy tymczasem drugi, towarzyszący łańcuch inform acyjny kieruje się do obec­ nego przy „rozmowie” trzeciego i mówi Nie 8e.

Na w ielu stronicach h istorii „w edług w iarygodnych źródeł zebranej i opisan ej” jesteśm y w ięc św iadkam i gry, do udziału w któ rej zaproszo­ ny jest tylko w rażliw y i intelig en tn y , gotow y do w spółpracy czytelnik. Jego w łaśnie pobudza się tu do reflek sji n a różne, nie tylko społeczne tem aty , jego p rag n ie się skłonić do sam okrytyki. K iedy n a rra to r zrzuci m askę, powie całkiem serio: wszyscy jesteśm y w inni, „bośm y o lepsze sta ra ć się nie chcieli, nie um ieli, nie zdążyli, póki była p o ra ”. Nie ośm ieszonem u więc czytelnikow i, ale tem u, k tó ry odgadł ironiczną grę, zawiesza się p rzy pom ocy tej powieści zw ierciadło w alkow ie, jak by pow iedział Fielding, aby w bezpiecznym odosobnieniu, nie narażon y na publiczne ośm ieszenie, nie tylk o p rzy jrza ł się sw ojej brzydocie, ale i s ta ra ł się jej zaradzić.

W Historii kołka w płocie jest jeszcze jeden pasjon ujący n u rt, któ ry chętnie o k reślilibyśm y jako au totem atyczny, a więc w ypow iedzi na te ­ m at sposobów k o n stru o w an ia św iata powieściowego, w yjaśnienia na te m a t przyczyn tak iej a nie innej organizacji dzieła. Je st w tym w ie­ le z ducha oświeceniowego dydaktyzm u: Fielding, D iderot uczyli czy­ telnik a tak że tego, jak obchodzić się z pow ieściow ym i fikcjam i, a dla K raszew skiego — co ukazyw aliśm y wyżej — zagadnienie to miało nie m niej doniosłą wagę. Z pedagogicznym i zam iaram i a u to ra wiąże się także k o n stru k c ja „życzliw ego”, „szanow nego”, „dom yślnego” czytel­ nika, k tó rą odbieram y jako w yraźn y chw yt retoryczny. Idealizacja przed­ staw iciela p o ten cjaln y ch czytelników jest pozorna. W gruncie rzeczy m am y do czynienia z lekcew ażeniem jego konserw atyw n ych gustów i b rak u spolegliwości. D ylem at D iderota:

Prawda, z drugiej strony, iż skoro się pisze dla ciebie, albo się trzeba obejść bez twoich oklasków, albo cię obsłużyć wedle twego smaku, a ten wyraźnie się skłania ku historiom romansowym 87.

— jest tym głębszy, gdy ma się jeszcze zam ierzenia dydaktyczne. Trzeba ustąpić w jednym , aby zyskać drugie. U stępstw o jest zw ykle na ty le widoczne (sygnalizow ane), że nić porozum ienia z czytelnikiem ,,w ym a­ rzo n ym ” (tym „trzecim ” — w edług określenia W einricha), naw iązana za spraw ą ironii nad głow am i czytelnika „w pisanego”, zostaje u trz y ­

88 Cyt. za: R. W a r n i n g , Opozycja i kazus — o roli czytelnika w powieści

Diderota „Kubuś jatalista i jego pan ”. Przełożył W. B i a l i k . „Pamiętnik Lite­

racki” 1976, z. 4, s. 349.

87 D. D i d e r o t , Kubuś jatalista i jego pan. Przełożył i wstępem opatrzył T. 2 e 1 e ń s к i (В o y). Warszawa 1977, s. 177.

(18)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K I E G O 41 m ana, a zam ierzenia dydaktyczne realizow ane są w sposób subtelny: jeśli zrozum iałeś, to jesteś lub postarasz się być inny. W kontekście dydak­ tycznych zam ierzeń ro zp atru jąc kpiny au to ra z konw encji pam iętać jed ­ nak należy, że niew ątpliw ie m anifestuje się w ten sposób także u g ru n ­ tow ana przez rom antyzm swoboda tw órcy i... konieczność, jakiej tw ó r­ ca podlega, konieczność bycia oryginalnym :

•Zdaje mi się, że szanowny a pełen domyślności czytelnik już musi od daw ­ na niecierpliw ie wyglądać tego zjawienia, które jego doświadczenie przeczu­ wać mu każe. N awet historia kołka w płocie nie może się obejść bez heroiny,, a choćby mi znowu zadawać miano, że zawsze wybieram chłopkę lub coś po­ dobnego za bohaterkę powieści, jestże w mojej mocy zmienić twardą przezna­ czenia wolę?

Sami powiedzcie, mogęż wprowadzić królewnę, księżniczkę, a przyzwoicież by było, żebym go wplątał w romans ze szlachcianką i jakie, uchowaj Boże,, w yw ołał zgorszenie? [123—124]

Dla Kraszew skiego, podobnie jak np. dla Sm olletta, czytelnik to isto­ ta ciekaw a i chętnie id en tyfik u jąca się z losami bohaterów , do k tó rych zostanie przychylnie usposobiona. Taki czytelnik oczekuje określonych tem atów i określonych sposobów realizacji ty ch tem atów . Ale dla Sm ol­ le tta zaspokojenie tych oczekiwań daje możliwość pedagogicznego od­ działyw ania, a dla K raszew skiego spraw a nie jest już tak prosta. P am ię­ tam y: fikcja niczego nie dowodzi. Z ainteresow any czytelnik, być może, rzeczyw iście — jak chce Sm ollett — „w spółczuje niedoli” b o h atera, „w re oburzeniem na w innych jego nieszczęść” *8 itd., ale dla Kraszew skiego nie ma to w artości, bo on chce nie uległości wobec iluzji i sugestyw nej siły oddziaływ ania sztuki; on pragnie w ytrącić odbiorcę — posłużym y się tu form u łą współczesnego badacza — „z uprzyw ilejow anej pozycji bycia tylko odbiorcą” 89. W przeszło 100 lat później (i niech nie szokuje nas zestaw ienie nazwisk) Julio C ortazar tak pisał:

Po cóż wracać do znanego faktu, że im bardziej książka przypomina fa­ jeczkę opium, tym większe zadowolenie odczuwa Chińczyk, który ją pali, w najlepszym razie gotów dyskutować jakość opium, ale nie jego efekty usy­ piające 40.

N u rt rozw ażań au totem atycznych w yrosły z ducha ironii rom antycz­ nej, tego „złego sum ienia realizm u iluzyjnego”, służył więc będzie m. in. niedopuszczeniu do usypiającego działania sztuki. Pokazanie, jak się coś

18 T. S m o l l e t t , N iezw ykłe przygody Roderyka Randoma. Przełożył B. Z i e ­ l i ń s k i . Warszawa 1955, s. 5.

89 R. H a n d k e , Oddziaływan ie literatury w perspektyw ie odbiorcy. „Teksty’' 1974, nr 6, s. 102.

40 J. C o r t a z a r , W osiemdziesiąt św iatów dokoła dnia. Przełożyła Z. C h ą ­ d z y ń s k a . Warszawa 1976, s. 41. Zestawmy to z takim np. wyznaniem K r a ­ s z e w s k i e g o (List z Magdeburga. „Swit” 1884, nr 17): „Ile jest chwil w życiu, w których powieść działa jak wyborne lekarstwo, jak opium usypiające, jak ła­ godzący napój!”

(19)

w ysm aża w literack iej k u ch n i (zdradza pisarz np., że historie kochanków „m y dla was u kład am y w ciepłym pokoju, po dobrym obiedzie”, 127), je st rów noznaczne z od eb ran iem ty m w ydarzeniom m ocy w yw oływ ania ilu zji i stw arzan ia złudzeń. Takie w dalszym ciągu sn u je n a rra to r roz­ w ażania n a te m a t swojego bohatera:

Że się zaś zakochać musiał, sami widzicie, najobojętniejsi czytelnicy, nie­ uchronność.

Bohater, który tak ładnie gra na skrzypcach i w łóczy się, wzdychając, po kątach, po lesie, który nie ma serca, co by go zrozumiało, duszy bratniej i dłoni przyjaznej, m usi w reszcie wyszukać sobie, choćby w garderobie, ko­ chanki. Wybór jego n ie mógł paść ani na prostą ze w si dziewczynę, z widłami od roztrząsania czegoś powracającą z pola, ani na aksamitną suknię kobiety, która by nań spojrzeć nie raczyła. [124]

N ajp ierw w ięc k re a c ja bo h atera n a w zór rom antyczny: u talen to w a­ n a jed no stk a w niezgodzie ze św iatem , a potem w ykpienie całego re ­ p e rtu a ru stereotypów : sam otny a rty sta , b ra tn ia dusza, przy jazn a dłoń, se n ty m e n ta ln e w zdychanie i koniecznie miłość, nieszczęśliw a — dodaj­ m y. I dalsze nieuchronności: ogród w idoczny z okna h ero in y (niezbędny), spacery po tym że (nieodzowne), n a tu ra ln e porozum ienie dusz b ratn ich (co n ajm n iej oczywiste). Takiej „ re sz ty ” rzeczyw iście m ożna się dom y­ ślić. N iełatw ą sy tu ację m a „ten trz e c i”, do którego kiero w ana jest ko­ m u n ik acja ironiczna, bo nie o pro ste rozstrzygnięcie typ u: „ ta k ” lub „ n ie ” , chodzi w ty m w padku. A więc o co? Z pozoru o p rzeciw staw ie­ nie niepraw dopodobnej, rom ansow ej h isto rii — w ydarzenia z życia. Ale przecież opow iadanie nie sta je się bardziej praw dziw e przez fa k t w y ­ b ran ia hero in y odpow iadającej kondycji społecznej bohatera. S ta je się tylk o bardziej praw dopodobne. Pozostaw ienie śladów „zm yślania” jest sygnałem dla „tego trzeciego”, jest próbą w ykształcenia w nim k ry ty c z ­ nego dy stan su do w łasn ej potrzeby iluzji.

Sądzim y, że trzeb a dużej ostrożności w tra k to w a n iu w ą tk u S achara jako typow ego rom antycznego sch em atu fabularnego, bo bliższe w ejrze­ n ie u jaw n ia bardzo n iero m an ty czn e w y korzystanie schem atu. W nie­ w ielkim tylk o stopniu jest to n a w ró t do poetyki prozy rom antycznej, a raczej doskonałe w y k o rzystanie osiągnięć powieści X V III-w iecznej, tra d y c ji Fieldinga, D iderota, D ickensa 41.

J a k w szystkie, ta k i ten w ą te k (Sachara i N atalki) m a swoje odbicie, a w łaściw ie an ty cy p ację w przypow ieści. Losy sosenki w yrosłej na gle­ bie żyźniejszej, ale w śród obcych, i młodego dębu, rów nie jak ona sa­ m otnego, porozum iew ających się nocam i k u uciesze całego lasu swoją m ow ą „iglasto-liściow atą”, nie łączą się oczywiście z w ątkiem N atalki,

41 Doskonałym pastiszem powieściow ych spisów rzeczy — bardziej jeszcze w Latarni czarnoksięskiej niż w Historii kołka w płocie — są tytuły rozdziałów. Zob. D. D a n e k , Dzieło literackie jako książka. O tytułach i spisach rzeczy w po­

(20)

O „ H I S T O R I I K O Ł K A W P Ł O C I E ” K R A S Z E W S K IE G O 43 prostej dziew czyny w ychow anej przez pannę A delajdę, i Sachara, u ta ­ lentow anego chłopaka w iejskiego — n a zasadzie prostej analogii. Sym ­ bolizować m ają raczej odwieczny problem inności w śród tak ich sam ych. Przeniesienie problem u na g ru n t stosunków ludzkich nadaje m u w y ­ m iar trag iczn y i jest k ry ty k ą nie tylko nieto leran cji i konserw atyzm u w spraw ach społecznych. Pokazuje — także i na ty m przykładzie — jak obiegowe praw dy, za m ądrość wieków p rzy ję te i przez to zw alniające od m yślenia, mogą się okazać niszczące.

Można by zrobić pełniejszy w ykaz analogii m iędzy w ątk am i kon­ te k stu a przypow ieścią (np. przyjaźń Sachara i starego m uzyka a „spot­ k a n ie ” m łodego dębu ze sta ry m kołkiem). P orów nanie jed n ak każdego jej elem entu z każdym elem entem k o n tek stu nie jest celowe. Opowie­ dzieliśm y się wyżej za trak to w an iem Historii kołka w płocie jako kom ­ pozycji p aratak ty czn ej, bo dobrze oddaje to, naszym zdaniem , że oba ciągi w ydarzeń stanow ią określone całości — spójne i kom pletne, ale rów noległe, odpow iadające sobie, ale na siebie nie zachodzące. P rzy p o ­ wieść stanow i więc całość, k tó re j zadaniem jest ,,u-oczyw istnić” — żeby użyć określenia N orw ida — pew ne praw d y n a tu ry m oralnej, egzysten­ cjalnej i społeczno-politycznej także. K raszew ski p rez e n tu je w tej po­ wieści szczególny, acz nie now y, bo głęboko w tra d y c ji osadzony, rodzaj g ry literackiej, z który m , być może, straciliśm y k o n ta k t42, gdyż jakoś nie p o trafim y się z nim uporać. W szyscy zw olennicy p araleli m iędzy losam i Sachara i tytułow ego kołka stają bezradni wobec zakończenia powieści (powiastki? przypow iastki?). Co a u to r chciał powiedzieć? Są­

dzim y, że w arto rzecz raz jeszcze przem yśleć, a przy okazji zerw ać z m i­ tem o przysłow iow ej łatw ości Χ ΙΧ -w iecznej powieści. Pisze K raszew ­ ski:

Chciałoby się, aby literatura była do zbytku przystępną i łatwą, bez żad­ nej pracy i poprzedniczego usposobienia, każdemu otwartą. To być nie może. Chcąc się usposobić na dobrego czytelnika, chcąc w sobie rozwinąć smak um y­ słowego zatrudnienia, trzeba poświęcić choć trochę pracy, trzeba się prze­ zwyciężyć, trzeba się otrząść z lenistwa naprzód 4S.

Może to nie powieść Χ ΙΧ -wieczna jest tak a prosta, uładzona i, jak się n iek tó ry m zdaje, prym ityw n a, ale nasze o niej w yobrażenia? P e ­ w ien stereotyp, z k tó ry m przy stęp u jem y do lektu ry, w pływ a następnie na takie a nie inne odczytanie utw oru.

K raszew ski pow iedział kiedyś:

N ajdoskonalsi pisarze obdarzeni są z przyrodzenia darem szczególnym, i n t u i c j ą jakąś, drugim wzrokiem do natrafiania na kształty. Czujemy w ich utworach, że są tak, jak być powinny, że godzi się w nich duch, myśl, istota z sposobem, w jaki się wyraża 44.

42 Zob. D. L. S a y e r s , O pisaniu i czytaniu utw orów alegorycznych. Prze­ łożył P. G r a f f . „Pamiętnik Literacki” 1975, z. 3, s. 196.

48 K r a s z e w s k i , Studia literackie, s. 177. 44 Ibidem, s. 183.

(21)

Z całą pew nością pow iedzieć to m ożna o H istorii kołka w płocie, przy czym owo tra fie n ie n a k ształt odpow iedni nie odbyło się jedynie za spraw ą in tu icji i „drugiego w zro k u ” : zbyt p recy zyjn ie łączą się tu rzeczy, spraw y, zdarzenia i problem y, nazb yt kunsztow ne jest połącze­ nie w ątk u S ach ara i kołka w płocie, nadm iern ie w ym ow na w swojej w ieloznaczności jest przypow ieść. To po p ro stu jedn a z n ajlep iej „zro­ bionych” powieści K raszew skiego. Dla oddania jej spraw iedliw ości m o­ że w arto czasem n a chw ilę zapom nieć, że z polem ik o spraw ę w łościań­ ską się zrodziła. Że ta k w łaśnie, a nie inaczej, powieść tę, pow stałą w ogniu w alki o niezbędne refo rm y i opatrzoną w 1874 r. znam ienną przedm ow ą w yznaczającą k ieru n e k in te rp re ta c ji, odczytali współcześni K raszew skiem u — w y d aje się n am zrozum iałe. Dlaczego jed nak przede w szystkim n u r t pub licystyczny (zresztą n iew ątp liw y i ważny) podkreślali późniejsi badacze (w ystarczy tylko prześledzić w stępy do kolejnych w ydań) — jest już m niej jasne.

W term inologii a u to ra U lany jest to powieść hum orystyczna, w yróż­ niona przez niego obok powieści i rom an su „tylko zabaw nego”.

Humorystyczna powieść jest zbiorem w szystkiego — łez, śmiechu, dowci­ pu, smętku, dumania, poezji, odczarowania i najpospolitszej prozy. Kto wie, czy przy pozornej łatw ości pow ieści humorystycznej nie jest stworzenie jej trudniejszym niż regularnego romansu, w czterech tomach, z porządną m iłoś­ cią i ślubem uczciwym lub grobem marmurowym na końcu? Jakiego nade w szystko smaku potrzeba, jakiego dowcipu, jakiej rozmaitości, aby nimi w y­ mówić i wyprosić przebaczenie za rozmyślną sw aw olę umysłową? 45

Dość n iech ętn y początkowo stosunek pisarza do h u m o ru w lite ra tu ­ rze (naw et felietoniście odm aw ia K raszew ski praw a do lekkości i dow­ cipu, jeśli te n nie jest Francuzem , ale Polakiem — przez swą p rzy n a ­ leżność narodow ą obciążonym pow ażnym i zadaniam i) u stępu je powoli m iejsca p rzek o n an iu w yrażo nem u m. in. w Listach do nieznajom ego 4\ że „dowcip, uśm iech, szyderstw o, sceptycyzm , negacja — dłużej żyją i pozostają niż n ajw znioślejszych uczuć w y rażen ia”. Jako przy kład po­ zyty w n y przy w ołan y będzie tu ta j Rabelais. W Historii kołka w płocie kom izm stan ie się narzędziem w alki przez kom prom itow anie, ośm iesza­ nie, dem askow anie i piętnow anie. „C hw alenie A teńczyków nie przed­ staw ia tru d n ości w A tenach; przedstaw ia — w S p arcie” — powiedział Sokrates. Nie lada sztuką jest więc nie tylko pochw alić A teńczyków p rzed S p artan am i, ale jeszcze ty m ostatn im powiedzieć p arę słów gorz­ kiej praw d y o nich sam ych tak , aby ich nie tylko nie obrazić, ale skło­ nić do popraw y. Ironia, hum or, sa ty ra doskonale się tej spraw ie przy­ służyły.

Do tego obrazu, kreślonego — przeciw czem u protesto w ali już w spół­

45 Ibidem, s. 255. 49 „Kłosy” 1878, nr 685.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zgodnie z powszechnym przekonaniem panującym w praktyce badawczej, że każde działanie powinno być osadzone w obecnym stanie wiedzy (tzw. praktyka oparta na faktach) (APA,

Jest autorem kolejnej pozycji, która ukazała się na rynku pt.: „ Wprowadzenie do filozofii Nicola Abbagnano”.. Nicola Abbagnano to włoski filozof, którego działalność

21 Przyjmujemy to pojęcie za Romą Sendyką (op. opis Il Duomo w: ibidem, s.. Aleśmy […] pospieszali pędem zdyszani do świątyni, do Duomo. Nim je opiszemy tak, jako się ono

[r]

Ja staram się zawsze mówić ludziom młodym, żeby nie myśleli wyłącznie kategoriami: czy to, co robię, czego się uczę, będzie miało konkretne przełożenie na pracę

tu r, a w innej istocie wyobrażenie przedmiotu r', jeżeli wskutek tego człowiek wydaje o tym przedmiocie sąd r—p, a inna istota sąd r—p', nie ma przecież żadnej podstawy

Później, kiedy osiadłem w Warszawie, musiałem oczywiście zacząć zajmować się tą częścią Polski, zacząłem więc pisać o zaborze rosyjskim; równocześnie

Przy ulicy Lubomelskiej (zaraz za mostem) [znajdował się publiczny] basen.. Może trzydzieści, pięćdziesiąt metrów od