J\?. 4. Warszawa, d. 23 Stycznia 1887 r, T o m V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w Ited ak ey i W szechświata
i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. K wietniewski, J . N atanson,
D r J . Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/j,
za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.
A - d re s E e d a k c y i : K r a k o w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , 2>Tr ©0.
OD R E D A K C Y I.
Pow iadam y sobie ze słuszną dum ą, że kraj nasz, choć w złoto ubogi, bogaty jest w serca. I praw da — od lat ju ż tylu żadna klęska nns nie pom ija, żadnego ro dzaju cier
pień nie b ra k u je nam w domu, a je d n a k serca nasze, jak b y nie otrzaskały się jeszcze z nędzą, we w szystkich jej postaciach, wzru- ! szają się za każdym razem , ilekroć odezwie się prośba o pomoc. Jed e n tylko w arunek konieczny: P o trzeb a musi dotyczyć uczucia, prośba musi iść z serca do serca, proszący I musi w zruszyć — nie przekonać. A oprócz j
tego trzeba koniecznie, żeby to wszystko 1 przyszło w dobry czas, no — i żeby spraw ę , wniósł jak iś rzecznik, w łaskach u publicz
ności będący. K to te w arunki zgromadzić potrafi, może ja k na opoce budować na ofiar
ności naszego społeczeństwa. Ale zapobiedz przyczynom złego, otulić i podeprzeć kieł
kującą roślinę, której owoc pożywać będą może przyszłe dopiero pokolenia, podać dłoń temu, kto w cichej walce resztki sil wytęża, aby ocalić ukochany przez siebie
id eał— do tego jeszcześm y nic dorośli, Rzc- czy praw dziw ie pożyteczne a naw et wielkie rzadko kiedy byw ają efektowne, a nam je sz cze efektów potrzeba.
K iedy na kraj albookolicę jak ąśsp a d a klę
ska głodu, ognia, powodzi lub zarazy, nasze serca i dłonie otw ierają się, ja k nigdzie na świecie. O d bogacza do biedak a, każdy spieszy na ratu n ek czem może. — A dla pod
niesienia dobrobytu i zdrow otności, tem- bardziój oświaty i m oralności, a ju ż n ajb ar
dziej dla poznania rzeczywistych potrzeb i zasobów k ra ju — cóż my robim y n a p ra w dę? R olnictw o u pad a pod ciosami konku- rencyi zagranicznej; przem ysł karm i obcych, albo w niemowlęcym stanie zaledwie daje życia oznaki; o zachow aniu i polepszeniu zdrow ia publicznego i pryw atnego wie i my
śli kilku inożc ludzi, których naw oływ ania rozbrzm iew ają bez echa; o rozw oju myśli naukowój cóż mówić w k raju , gdzie wyda
nie książki naukowój je st czynem bezinte
resownej filantropii. AVięc też i badanie k ra ju nie może się spodziewać opieki.
B adanie k raju , tam gdzie ono dopiero się
zaczyna, nie daje widomych m ateryjalnych
korzyści. Musi ono być obliczone na czas
długi, bo polega na mozolnem zbieraniu
drobnych a niezliczonych szczegółów. K a ż dy szczegół musi zajm ow ać w ielu, boć t r u dno jed nem u znać kraj cały, albo przenosić się z jednego miejsca na inne, nic niepomi- ja ją c na całej p rzestrzeni. B adanie k ra ju musi być system atyczne i w ytrw ałe. Musi wreszcie być kosztow ne dla społeczeństw a, bo w ym aga i w yrobienia wielu specyjałi- stów i założenia pracow ni, zbiorów , stacyj i spostrzegalni naukow ych. J e s t to więc praca m rów cza i, ja k w m row isku, tylko w tedy udać się może, kiedy do niej weźmie się rój cały.
B adanie k ra ju pod w zględem p rz y ro d n i
czym u nas opiera się na dobrej woli nie
licznej, bardzo nielicznej g arstk i w sp ó łp ra
cowników P am iętn ik a Fizyjograficznego.
L udzie ci mają, przed sobą, zadanie dosyć złożone, bo muszą obmyślić i w czyn w pro
wadzić to wszystko, czego badanie wymaga, a oprócz tego postarać się jeszcze, żeby r e zu ltat pracy nie zaginął, ale w postaci wy
drukow anej książki przeszedł na własność ogółu i potomności. O d początku zaś swój działalności w spółpracow nicy P am iętn ik a ograniczyli do m inimum zakres swoich żą
dań względem ogółu. P ow iedzieli bowiem sobie, że zadow olnią się całkow icie, jeżeli ogół przyjm ie na siebie najm niejszą część tru d u , to je s t pokrycie kosztów w ydania P a m iętnika. Zdaw ało się im naw et, że ogół przyjm ie chętnie taki układ, że będzie go uw ażał za zyskow ny dla siebie, poniew aż k ilk a tysięcy ru b li rocznie, w ydane na ku- [ pno książki, nie obciąża zapew ne k ra ju , j
tem bardziój, że pojedyńczy nabyw ający za pięć ru b li otrzym uje tom , którego w prost m ateryjalna w artość nie je s t niższa od ceny sprzedażnój.
J a k dalece rachuba, na podobnych kom - i binacyjach oparta, zaw iodła naszych fizyjo- grafów , tego ju ż pow tarzać nie m am y ocho
ty. Z daje się, że czytelnicy wiedzą o tem j i od nas i może trochę od w łasnego sumie
nia. Chcem y tylko pow tórzyć raz jeszcze, j
że najboleśniejsze naw et zaw ody nie p o tra
fią w spółpracow ników P am iętn ik a zw rócić z obranej drogi, na którój odległym końcu widzą swój ukochany ideał. A le rosporzą- dzając uzdolnieniem i zapałem do pracy, współpracow nicy P a m ię tn ik a nie są dość zamożni na to, ażeby w k ilk u n astu coroku
opłacać p ap ier, d ru k i ilustracyje do swego w ydaw nictw a.
W ydaw nictw a P am ię tn ik a F izyjograficz
nego znalazło się w roku bieżącym w ta- kiem położeniu, że nie pozostaw ało nic in- nego, ja k zw rócić się do K asy im ienia M ia
nowskiego z prośbą o zapomogę, ja k to już zd arzyło się i w jed n y m z la t poprzednich.
Poniew aż jed n ak ż e K asa im. M ianowskiego ma większe w ydatki od dochodów', chcąc przeto wy w zajem nie się, w spółpracow nicy P am iętn ik a zaproponow ali Zarządowa K asy urządzenie szeregu odczytów popularnych z nauk przyrodniczych na rzecz tejże Kasy.
Zarząd propozycyją p rzy jął i w ykonanie jój możliwem uczynił, przeprow adziw szy od
powiednie u władz starania. O dczyty te odbędą się w wielkiej sali M uzeum P rz e m ysłu i R olnictw a w ciągu L utego i M arca r. b., a program ich ma być następujący:
D n ia 12 L uteg o „Ź ródła elektryczności”
wygłosi p. E. D ziew ulski; 16 L utego „Ełek- trocliem ija— p. J. Boguski; 19 L utego „G al- w an o plasty ka” — p. N. M ilicer; 23 L utego
„Św iatło elek tryczn e” — p. E. Dziewulski;
26 L utego „Elektrom agnetyzm i telegrafi- j a ” — p. St. K rainsztyk; 2 M arca „E le k try czność atm osferyczna” — p. J . Jędrzejew icz;
5 M arca „Ind uk cyja i elektrom otory”— p. E.
D ziew ulski; 9 M arca „Elektryczność zw ie
rzęca” — p. II. D o b rz y c k i— 12 M arca „Me- teórologija, jej środki i cele” wygłosi p. M.
Ciem niewski; 16 M arca „W ulkanizm i jego ro la w' ogółnem gospodarstw ie p rz y ro d y ”—
p. J Siem iradzki; 19 M arca „Przem ysł gór
niczy w daw nój P o lsc e” — p. K. K ozłow ski; 23 M arca „O tw orzeniu się m ateryi ży
wej z nieożyw ionych części składow ych” — p. B r. Znatow icz; 26 M arca „B ak tery je” — p. O. B ujw id; 30 M arca „Rośliny ig laste” — p. A. Slósarski; 2 K w ietn ia „O braz życia zw ierzęcego w lasach południowej A m ery
ki” — j). J. Sztołcm an.
J a k z powyższego w idać, inicyjatorow ie odczytów starali się poruszyć kw estyje naj
bardziej zajm ujące obecnie w naukach przy
rodniczych. Osiem pierw szych odczytów
przeznaczono na przedstaw ienie najn o w
szych postępów w dziedzinie zastosowań
elektryczności. Zw racam y uw agę, że ten
najciekaw szy dział fizyki, będący w całości
dziełem ostatnich lat bieżącego stulecia, po-
N r 4.
W SZ EC H ŚW IA T .51 raz pierw szy ja k o całość zostanie przedsta
wiony u nas w żywem słowie. Pozostałe siedem odczytów , niewiążąc się pomiędzy sobą. w jednę całość, dotkną, je d n a k także przew ażnie najnow szych postępów w róż- nych gałęziach n au k przyrodniczych. Ś rod
ki pomocnicze, ułatw iające zrozum ienie w y
kładu, ja k o to doświadczenia, okazy, ry su n ki i t. p. m ają być przedstaw ione w takim kom plecie i doborze, na ja k i tylko pozwolą zasoby zbiorów warszawskich.
A teraz, czytelnicy, do W as należy, aże
by i P am iętn ik Fizyjograficzny było za co drukow ać i K asa im. M ianowskiego nie po
niosła uszczerbku w swoich środkach, nad których obfitością nasz ogół pow inienby rostoczyć najżyczliw szą opiekę.
K I L K A S Ł Ó W
0 KARCIE POKŁADOWEJ
{Dąbrowskiego .Zagłębia Reglowego.
(Dokończenie).
P oznaw szy wogóle, co to je st k a rta pokła
dow a,przejdźm y teraz do rospatrzenia prac, podjętych przez naszych inżynierów górni
czych ') dla ułożenia takiój k a rty zagłębia dąbrow skiego.
Przedew szystkiem powiedzieć wypada, że ta k a rta nie ogranicza się ściśle do samego zagłębia węglowego, ale ma objąć cały po
łudniow o-zachodni zakątek naszego kraju , n a któ rym w ystępują bogactw a kopalne, a więc przestrzeń, zam kniętą mniej więcej w następujących granicach: z zachodu — g ra n ic a pruska, z południa — austryjacka, z północy — rów noleżnik przechodzący nie
co na południe od Częstochowy, ze wscho
du południk O lkusza. Na tój przestrzeni, znacznie większej aniżeli właściwe zagłębie węglowe, zn a jd u ją się oprócz w ęgla jeszcze
') Pp. Ł em picki, H atow ski i Karwaoiński.
inne ciała kopalne, a mianowicie: galtnan (ru d a cynkow a), błyszcz ołow iany srebro- dajny, ru d a żelazna i węgiel b run atny.
Poniew aż podstaw ą k arty pokładowej po
w inna być bardzo dokładna k a rta topogra
ficzna, jakiej badana część k ra ju dotąd nie
J
posiada, zaczęto więc pracę od ułożenia ta- kićj k arty . W tym celu prow adzi się try - jan g u lac y ja (trójkątow anie) całej przestrze-
j ni, którą się zw iązuje ze zbadanem ju ż do-
! skonale tery to ry jum sąsiedniego Szląska
| P ruskiego (zapomoeą zasadniczego punktu na tem tery to ry ju m — obserw atoryjum astro
nomicznego w T rockenberg niedaleko T ar-
| nowie). Na podstaw ie tej try jangulacyi ro
bi się k arta topograficzna w skali '/ 10000 od-
! dzielnemi arkuszam i, z których każdy obej-
| m uje S ‘/ 2 X 4 '/a t. j . około 16 kilom etrów kw adratow ych. D otąd zrobiono ju ż 30 a r
kuszy, obejm ujących praw ie całe właściw e
! zagłębie węglowe. K ażdy taki arkusz k a r
ty topograficznćj sł uży za podstawę do szcze- ) golowego badania gieologiczno-górniczego tej przestrzeni, którą przedstaw ia. Stu-
j
dyjum czysto gieologiczne je st znakomicie
; ułatw ione przez szczegółową k artę gieolo- j giczną tej części k raju , w ydaną przed k il
kunastu laty przez w rocław skiego profeso
ra Rom era, tak, że pod tym względem zna
cznie mnićj pozostaje do zrobienia aniżeli pod względem opracow ania czysto gó rn i
czego. N a zasadzie daw nej k arty gieolo- gicznej i nowych spostrzeżeń ma być opra
cowaną i wydaną w mniejszej skali aniżeli
' / i o o o o
now a k arta gieologiczna całego bada
nego tery to ry ju m .
Opracow anie górnicze k arty ogranicza się dotąd do zbadania pokładów węgla, sta-
| nowiących, ja k wiadomo, główne bogactwo tój okolicy. P olega ono przedewszystkiem i na zebraniu bardzo obfitego m ateryjału fak-
| tycznego o sposobie znajdow ania się pokła-
j dów, dostarczonego przez obszerne roboty podziem ne w kopalniach i przez liczne po-
! szukiw ania zapomoeą otworów świdrowych.
Zebranie tego m ateryjału jest n ad er ważną częścią roboty, a uporządkow anie i uogól
nienie — stanow i ostateczny je j cel i w ła
ściwy rezultat. Cały ten m ateryjał, k ry ty
cznie spraw dzony, umieszcza się na karcie
i zapomoeą odpowiednich znaków. P rzede-
i wszystkiem więc oznaczają się miejsca otwo
N r 4.
rów św idrow ych i ]>rzy każdera podaje się wysokość nad poziomem m orza odniesiona do am sterdam skiego p eg la (m iary w skazu
jącej wysokość m orza w A m sterdam ie), głę
bokość całego otw oru, oraz głębokość i g ru bość znalezionych w nim pokładów węgła.
D alej oznaczają się w szystkie szyby (stu dnie kopalniane) także zniw elow ane i o d niesione do tegoż samego poziom u. Z p la
nów kopalnianych przenoszą, się n a k a rtę głów niejsze gru n d sztrek i, tak nazw ane znie- m iecka chodniki poziom e, przeprow adzone w pokładach węgla i oddzielające od siebie różne p iętra eksploatacyjne. G run d sztrek i w skazują k ieru n e k pokładów ; prócz tego oznacza się ich upad, t. j. k ąt nachylenia p o k ładów do poziom u z w skazaniem strony św iata, w k tó rą to nachylenie je s t zw róco
ne. Na zasadzie tych danych zn a jd u ją się wyfchodnie pokładów , t. j. linije, w zdłuż któ rych pokłady przecinają pow ierzchnię zie
mi. N areszcie w m ożliwie w ielu m iejscach podaje się grubość pokładów .
D la łatw iejszego zoryjentow ania się każ
dy pokład oznaczony je s t osobnym kolorem , tak, że przeglądając k a rtę , z łatw ością objąć i połączyć z sobą m ożna wszystkie szczegó
ły dotyczące jednego jak ieg o k o lw iek p o k ła
du. Możemy więc obliczyć dokładnie całą pow ierzchnię, na jakiej pokład je s t znanym , a także oznaczyćz przybliżeniem itę p o w ie rz chnię, na jak iej praw dopodobnie odkrytym być może. To nam daje możność obliczenia ilości w ęgla zaw artej w pokładzie, a także w skazania, gdzie i w ja k i sposób naj w łaści
wiej szukać go należy w tych miejscach, w których praw dopodobnie się znajduje, choć jeszcze znanym nie jest. P oniew aż przy każdej kopalni oznacza się n a karcie
osobnetni znakam i ta część pokładu, na k tó rej wręgiel je s t ju ż w yrobionym , możemy wrięc z łatw ością obliczyć, ile węgla ju ż zu
żyliśm y a ile go jeszcze pozostaje pod zie
m ią d la naszych potomków.
P ró cz tych danych, k a rta pokładow a p rzedstaw ia z możliwą dokładnością wszy
stkie zm iany i niepraw idłow ości, ja k ie za
chodzą w pokładach, do składu zagłębia wchodzących. O prócz zmian w kieru n k u i upadzie pokładów , wogóle niezbyt gw ał
tow nych w zagłębiu dąbrow skiem , ważną, bardzo rolę g ra ją w naruszeniu p raw idło wości pokładów tak zw ane uskoki. Są to olbrzym ie pęknięcia i obniżenia się po
kładów (przedstaw ione na fig. 4 — ob. n u m er poprzedni), w skutek których części j e dnego i tego samego pokładu zn a jd u ją się na bardzo różnych głębokościach.
U skoki spraw iają, żc w chodnikach p o ziomych, prow adzonych zw ykle w obie stro
ny od szybu naprzód przed innem i robota
mi w pokładzie, dla jego poznania, węgiel znika nagle i na jeg o miejsce zjaw ia się od- razu inna skała (łupek lub piaskowiec). O d
szukanie dalszego ciągu pokładu byłoby w takim w ypadku bardzo utrudnionein, g d y by nie ogólne p raw idło (z nadzw yczaj rzad- kiem i w yjątkam i) w yprow adzone z bardzo licznych obserwacyj we wszystkich zagłę
biach, że obniżanie się pokładu następuje w tę stronę, w k tó rą sam uskok je s t nachylony, ja k to pokazuje fig. 4. Doszedłszy tedy z chodnikiem do uskoku, przedewszystkiein uw aża się w k tórą stronę je s t on nachylony:
jeżeli w tę, od którój się przyszło z chodni
kiem, to przedłużenia po kładu trzeba szu
kać nad sobą,fig. 5, jeżeli w przeciw ną stro
nę, to pod sobą, fig. 6.
N r 4.
W S Z E C H ŚW IA T .53 N a zakończenie postaram się przedsta
wić w najogólniejszych zarysach budowę dąbrow skiego zagłębia węglowego. S tano
wi ono tylko m ały sk raw ek całego szląsko- polskiego zagłębia i zajm uje w naszym k r a ju przestrzeń 5 mil długą i 3 mile szeroką.
Załączone tu poprzeczne przecięcie naszego zagłębia, przeprow adzono praw ie z północy na południe, okazuje, że w arstw y do sk ła
du jeg o wchodzące tw orzą kilka płaskich zgięć (fal) i że w k ilk u miejscach w ynurza
ją się na pow ierzchnię ziemi.
Fig. 7. Przecięcie dąbrow skiego zagłębia węglowego.
W zdłuż północnego brzegu zagłębia w D ą
brow ie pokłady są nachylone ku p ołudnio
wi; nieco dalej na południe, koło Sielca, wy
nurzają się z pod ziemi z upadem ku pó ł
nocy; nareszcie niedaleko g ranicy pruskićj, koło Niwki, m ają znowu upad południowy.
Na przecięciu w idzim y trzy g ru p y p ok ła
dów w ęgla I, II, III, różniące się między sobą ich liczbą, grubością, a także jakością węgla, ja k i zaw ierają.
G ru p a I zaw iera kilkanaście pokładów w ęgla średniej grubości (najgrubszy ma praw ie 4 m etry). Na nieszczęście pokłady te dają węgiel bardzo pośledniego gatunku, m iałki i z wielką domięszką kam ieni; prócz tego zn ajd ują się w trudnych w arunkach eksploatacyi, tak, że pomimo swego boga
ctw a bardzo mało są zużytkow yw ane (kopal
nie w Czeladzi i w M ilow icach). A le najsm u- tniejszem je st to, że pokłady te, które może kiedyś później, po w yczerpaniu się lepszych węgli, będą m iały znaczną wartość, giną m arnie nazawsze w skutek niewłaściwego, tak zwanego rabunkow ego sposobu eksploa
tacyi pokładów niżej leżących. D zieje się to szczególnićj n a kopalniach należących do K ram sty, najpotężniejszego z tutejszych k u ltu rtrag e ró w (kopalnie Zagórze i Niw- ka). W kopalniach tych eksploatuje się gruby pokład, o którym dalej będzie mowa, leżący poniżej zajm ującej nas obecnie g ru py I; eksploatacyja odbyw a się w ten spo
sób, że pozostałe po w yjęciu węgla i niczem nie zapełnione przestrzenie zapadają się pociągając za sobą n ietylko stratę znacznej
części węgla, k tó ra nie mogła być wyjętą z tego pokładu z powodu niebespiecznej ro boty, ale także zaw alenie się wszystkich wyżej leżących pokładów g rupy I, które wskutek tego giną nazawsze bespowrotnie.
0 wiele lepszym je s t inny sposób eksploa
tacyi grubego pokładu, w prow adzony na kopalniach należących do tow arzystw a fran- cusko-włoskiego w D ąbrow ie (tak zwany sposób z zasadzką), gdzie pozostałe po wy
jęciu węgla przestrzenie zasadzają się, t. j.
zapełniają bardzo starannie kam ieniam i 1 ziemią, wskutek czego wszystek węgiel z grubego pokładu może być bespiecznie wydobytym , a wyżej położone pokłady g ru py I doznają tylko nieznacznego obniżenia, które nie przeszkadza ich zużytkow aniu w przyszłości.
G rup a I I zaw iera tylko jed en pokład, tak zw any Reden, nadzw yczajnej, bo do 18 me
trów dochodzącej grubości. Na tym pokła
dzie pracu ją największe kopalnie i z niego pochodzi przew ażna ilość węgla wydoby
wanego w zagłębiu dąbrowskiem . (K opal
nie tow arzystw a francusko-w łoskiego, to
w arzystw a w arszaw skiego, K ram sty, Re
n ard a i inne).
G ru p a I I I dolna, stosunkowo znacznie uboższa w węgiel aniżeli dwie poprzednie, zaw iera najlepszy węgiel z całego zagłębia;
można się naw et spodziewać odkrycia w tej grupie węgli koksowych, tak ważnych dla krajow ego przem ysłu żelaznego. Znanych je s t tutaj k ilk a cienkich, nie grubszych nad
2 m etry pokładów, na których pracują
54
m niejsze kopalnie: F lo ra , M ikołaj, Tadeusz i inne.
O becny stan naszej znajom ości zagłębia dąbrow skiego doprow adza do wniosku, że zapasy węgla, ja k ie naszem u k rajow i p rzy padły w udziale, nie są wcale tak Avielkie, ja k b y można było wnosić ze znacznej licz
by i niezw ykłej grubości pokładów . G łó
wną p rzyczyną tego je s t n a d e r ograniczona przestrzeń zagłębia w granicach naszego k ra ju , a przytcm dość znaczna niepraw idło
wość jeg o budow y, k tó ra spraw ia, że węgiel znajduje się tylko na części tćj i tak ju ż nie
wielkiej przestrzeni. _ (N a przecięciu fig. 7 w idzim y, że znaczna przestrzeń zagłębia koło Sielca wcale nie zaw iera grubego po
kładu).
Ilo boty górnicze, które w ostatnich dzie
sięciu latach kolosalnie się rozw inęły, posu
w ają się naprzód z wielką szybkością i ju ż teraz przestrzeń w yrobiona stanow i pow aż
ną część całej pow ierzchni zagłębia. Jeżeli tak pójdzie dalej, czego się spodziew ać na
leży, to kto wie, czy za lat 100 wiele jeszcze w ęgla u nas pozostanie. W obec tego tem - bardzićj oburzającem je s t to m arnow anie węgla, ja k ie się p ra k ty k u je n a w ielka skalę głów nie na kopalniach K ra m sty i byłoby n ad e r pożądanem , aby w ładza górnicza p o łożyła tem u tam ę, zm uszając kopalnie do bardziej praw idłow ego sposobu prow adze
nia robót.
S. Kontkiewicz.
PRÓBA
W STĘP N EG O W YKŁAD U CHEMII,
(Dokończenie).
J u ż od daw niejszych czasów chemicy u si
łow ali w ynaleść najw łaściw szą m etodę k la sy akacyi pierw iastków . D la każdego, kto z naukam i przyi odniczem i je s t choć trochę obeznany, usiłow anie takie m usi być łatw o zrozum iałe, ponieważ w tych właśnie n au kach od um iejętnej klasyfikacyi zależy da
leko więcej, aniżeli w innych gałęziach wie
dzy lu dzkiej. Albowiem n auki p rz y ro d n i
cze starają się w prow adzać u siebie klasy- fikacyją n atu ra ln ą, to je st opartą na p rzy rodzonych w łasnościach rzeczy, a więc tu taj klasyfikow ać m ożna tylko to, co je s t do
k ład n ie poznane, a z drugiej strony umie
ję tn a klasyfikacyja w naukach p rz y ro d n i
czych posiada nietylko najwyższe pedago
giczne znaczenie, ale nadto służy niejedno
kro tn ie za ważną nić przew odnią przy oce
nie now ych zdobyczy i poglądów. — Spo
m iędzy zasad klasyfikacyi pierw iastków najw ięcej popularności zdobył sobie ich p o dział na dw ie grom ady: niem etali i metali.
P rz y niezupełnej znajomości faktów chemi
cznych podział ten w yd aw ał się zupełnie odpow iednim i zgodnym z p rzyrodą m ate- ry j, zw łaszcza ze w zględu na m etale, które w rzeczy samej przedstaw iają dość wiele wspólności między sobą i dosyć w yraźnie odgraniczają się od niem etali. Ju ż je d n a k tw órcy tego podziału uznaw ali, że w nim przedew szystkiem definicyja niem etalu je st niedostateczna, gdyż w gruncie rzeczy stre
szcza się w samej nazw ie, je st tedy prze
cząca i orzeka tylko, że niem etalem je st każ
dy pierw iastek, k tó ry nie je s t metalem , a nadto •— granica pom iędzy dwiem a gro m adam i nie może być ściśle w ytknięta. P o dział więc, o którym mówimy, oddaw na ju ż został uznany za niew ystarczający, a jeżeli jeszcze dotąd tuła się w książkach elem en
tarnych, a n aw et i w obszerniejszych dzie
łach, to tylko skutkiem swojej względnej dogodności w użyciu, oraz pewnego rodza
j u legitym izm ow i naukow em u, w którego szaty znaczna liczba poważnych uczonych stroi swe dzieła. U trw alen ie się tego po
działu w pewnej części przypisać może wy
pada tem u, że w prow adzone w nim z roz
wojem nauki ulepszenia zw ykle odnosiły się tylko do grom ady pierw iastków niem etali
cznych, albo przynajm niej j a głów nie mia
ły na oku.
Do rzędu ulepszeń w m etodach klasyfika
cyi pierw iastków zaliczyć trzeba, o p artą na daw niejszej teoryi typów chemicznych, n au kę o w artości chemicznej pierw iastków . N auka ta ro sk w itła około 1860 roku i, dzię
ki niesłychanem u zastosow aniu, ja k ie zn a
lazła w chemii zw iązków węglowych, zosta
ła powszechnie uznana za jed en z najważ-
N r 4.
W SZ EC H ŚW IA T .55 niejszycli etapów na rozwojowej drodze
chemii teoretycznej. T reść tej nauki w k il
ku słowach może być przedstaw iona ja k n a
stępuje: Pojedynczy atom każdego pier
w iastku je st obdarzony stałą ilością energii chemicznej, a skutkiem tego może łączyć się z określoną liczbą atomów innycli pier
wiastków; dwa pierw iastki, które w z ja w i
skach w ystępują w rów naj liczbie atomów, nazyw ają się równow artościowem i; atom wodoru posiada jed n ę jednostkę energii che
m icznej, czyli jedn ę wartość; wszystkie pier
w iastki, k tó re z wodorem łączą się atom na atom otrzym ują nazw isko jednow artościo- wych, te pierw iastki, których pojedyncze atom y przyłączają po dw a atomy wodoru, zostają nazw ane dwuwartościowem i i tak dalej, aż do pierw iastków czterowartościo- wych. N a zasadzie powyższego pierw iastki mogą być rozdzielone na cztery grom ady, a to zależnie od. wartości swoich atomów względem atom u wodoru. A le odrazu t u taj w ystępuje trudność konsekwentnego za
stosowania klasyfikacyi, ponieważ nie wszy
stkie pierw iastki łączą się z wodorem. J e żeli zaś trudność tę om inąć zechcemy, bio
rą c za m iarę wartości nie wodór ale inny pierw iastek jednow artościow y, wchodzący w związki ze wszystkiem i pozostałemi, na- przykład chlor, to okazuje się, że wartości chemiczne wodoru i chloru są między sobą niewspółm ierne. C hlor względem ■wodoru je s t stale jednow artościow y, ale względem tlenu np. może być nadto trój, pięcio i sie- dm iowartościowym, a naw et ta ostatnia w a r
tość je s t ja k g d y b y dla chloru typową. Toż samo odnosi się do wszelkich innych p ier
wiastków, ja k ie m ożnaby przyjąć za skalę wartości chemicznej. — O kazuje się przeto, że system atyka, na wartości oparta, nie speł
nia swego zadania, jak k o lw iek z drugiej strony całe mnóstwo ważnych spostrzeżeń i wniosków, a naw et, co daleko ważniejsza spraw dzonych przew idyw ań, wysnutych z nauki o wartości, spraw ia, że jó j nabytek pozostawi po sobie n iezatarte i n ad e r głębo
kie ślady n a obliczu naszej nauki. I nic dziwnego — w artość chemiczna leży w na
tu rze atomów, ale do dziś dnia jest jeszcze wypadkiem rów nania, którego części skła
dow e są nam nieznane i zapewne zmienne.
R ospatrujac z najogólniejszego punktu
widzenia własności pierw iastków , w ja k i
kolwiek sposób uszykowanych, dostrzeże
my, że pomimo całej rozmaitości w ich ce
chach, n ieb rak jednakże pom iędzy niemi i zbliżeń, podobieństw szczegółowych, któ
re cały szereg pierwiastków rozdzielają na pew ną liczbę rodzin naturalnych. I tak, jeszcze przed sześdziesięciu laty zauważono uderzające podobieństwo pomiędzy chlo
rem, bromem i jodem, pomiędzy sodem, po
tasem i litynem i t. p. W m iarę coraz bliż
szego poznaw ania własności pierw iastków i ich związków, liczba takich rodzin natu ralnych pow iększała się nieustannie. O ko
liczność, że w wielu razach zaznaczone ana- logije schodzą się z podziałami, opartemi na wartości, dodaw ała znaczenia tym osta
tnim i sprow adzała zlew anie się dw u zasad:
równćj wartości i ogólnych podobieństw w rozm aitych rodzinach pierw iastków . M il
cząca zgoda wielu autorów w prow adziła do książek naukow ych system atykę eklektycz
ną, na obu powyższych zasadach ug ru nto
waną. Zupełnie równolegle, chociaż nie-
j spraw iając głębszego wrażenia śród ogółu chemików, zaczęły się ukazyw ać w pismach naukow ych wzmianki o pewnych zależno-
| ściach liczbowych, ja k ie okazują się pomię
dzy ciężarami atomowemi pierw iastków , zbliżających się do siebie całem zachow a
niem chemicznem. T ak np. wskazywano, że suma ciężarów atomowych chloru i jo d u (35,54-127), podzielona przez dwa, w ydaje iloraz (81,25) bardzo zbliżony do ciężaru atomowego brom u (80); że połowa sumy ciężarów atom owych litynu i potasu (7 + 3 9 ) je s t ściśle równa ciężarowi atomowemu so
du (23). P rz y bliższem zbadaniu i ustale
niu ciężarów atomowych wszystkich pier
wiastków podobnych zbliżeń znajdow ano bardzo w'iele, przez długi czas je d n a k ucho
dziły one za dzieło przypadku, za lusus na- tu rae — i nie budziły głębszej uwagi. W ię
cej znaczenia i zobaczymy, że całkiem słu
sznie, nadaw ano daw nem u ju ż spostrzeże
niu, że w każdej rodzinie pierw iastków w ła
sności ich zm ieniają się prawidłowro, razem z różnicami w ciężarach atomowych. W ro dzinie złożonej z chloru, brom u i jo d u (ro
dzina chlorowców), ciężary atomowe zw ięk
szają się od chloru do jo du i brom zajmuje
środek co do wielu własności fizycznych
56
i w szystkich chemicznych. D ość będzie przytoczyć, że brom je s t cieczą., kiedy chlor gazem a jo d ciałem stałem , że ciężar w łaści
wy pierwszego wynosi 2,97, więc środkuje między c. wł. drugiego (1,38 w stanie cie
czy) i trzeciego (4,94); że co do własności chemicznych chlor względem w odoru i m e
tali okazuje nadzw yczaj wielką, dążność do łączenia się i tw o rzy zw iązki niezm iernie trw ałe, a zato z tlenem tru d n o się łączy, d a
ją c bardzo nietrw ałe zw iązki, jo d — prze
ciwnie — łatw o i trw ale łączy się z tlenem a z w odorem i m etalam i tru d n iej, brom zaś w obu k ierunkach zajm uje m iejsce p o śre
dnie.
U w agi podobne do przytoczonych w ygła
szało bardzo wielu chem ików, pró bując n a
dać im znaczenie podstaw n aturalnej klasy
fikacyi pierw iastków . Z imion bardziej zna
nych wymienimy D oebereinera, L. G m eli- r>a, D um asa, Cookea, O dling a, z k tó ry ch mianowicie ostatni wydaniem podręcznika (1861),tłum aczonego na wiele języków i uży
wanego w w ielu szkołach, spopularyzow ał myśl u k ład u pierw iastków chem icznych na zasadzie ogółu ich własności.
W 1869 ro k u w lite ra tu rz e chemicznej ukazały się jednocześnie kom unikaty dw u j uczonych, niezależnie jed en od drugiego pracujących, L o tary ju sza M eyera i D ym i
tra M endelejew a. Z aw ierały one jedno-
jzgodną praw ie p ropozycyją nowego u k ład u pierw iastków chem icznych, opartego na cię
żarach atom owych. Niem ogąc ani w cho
dzić w rozbiór kw estyi, kto pierw szy po
wziął myśl zasadniczą., ani w ykazyw ać szcze
gółowo punktów , na k tó re jed en lu b drugi z wym ienionych chemików zw rócił uw agę, podam y w krótkości zasadę tego u k ład u tak, ja k on je s t przy jęty w ostatnich w ydaniach
dzieł jeg o głów nych przedstaw icieli ').
Jeżeli p ierw iastki chemiczne ułożym y w kolei w zrastających ciężarów atom owych w jednym rzędzie, to otrzym am y szereg, w którym każde dw a sąsiednie w yrazy od-
') D. M endelejew, Osnowy cliim ii, wy cl. 4, 1SS1.
L . Meyer, Die m odernen T heorien d er Chemie,"wyd.
5, 1884. W tej chw ili s.-j prow adzone sta ra n ia o w y
danie polskiego przekładu te j znakom itej książki.
znaczać się będą najw iększą możliwą sumą różnic. W ypiszem y częściowo tak i szereg, przyczem , obok nazw isk i ciężarów atom o
wych, podam y tak zwane znaki czyli sym
bole pierw iastków , uw ażając je poprostu za dogodne dla nas skrócenia:
L ity n (L i) = 7, beryl ( B e ) ^ .9 ,b o r ( B ) = l l , węgiel ( C ) —12, azot (N )= 1 4 , tlen (0 ) = 16, fluor (F i)— 19, sod (N a)—23, magnez (Mg)==
24, glin (A l) = 27, krzem (Si) = 28, fosfor (P ) = 31, siark a (S) = 32, chlor (C l) = 35,5, potas (K ) = 39, wapień (C a) = 40 i t. d.
J a k spostrzedz łatw o, ciężary atom owe różnią się jed en od drugiego o 1 do 4, to je s t o niewiele i być nic może inaczój, gdyż dla wszystkich 70 pierw iastków są one za
w arte pom iędzy 1 (w odór) a 240 (uran). Ale porów nyw ając jak iek o lw iek dw a sąsiadują
ce pierw iastk i, np. węgiel z azotem, albo chlor z potasem dostrzeżem y, że różnice po
m iędzy tem i ciałam i są tak wielkie, ja k ty l
ko wogóle przedstaw ić sobie możemy. J e żeli wszakże z szeregu zechcemy w ybrać pierw iastki, do naturalnych rodzin należą
ce, spostrzeżem y, że można czynić to zupeł
nie m echanicznie, biorąc każdy ósmy wyraz szeregu. T a k np., licząc od litynu, ósmym jest sod, licząc od sodu, ósmym je s t potas, a te trzy m etale, ja k ju ż wiemy, należą do bardzo dobrze scharakteryzow anej rodziny naturalnej potasowców. T ak samo, z pełne
go szeregu biorąc tylko ósme wyrazy, wy
bralibyśm y d ru g ą znaną nam rodzinę chlo
rowców (fluor, chlor, brom , jo d). T a k sa
mo dalej beryl, m agnez, wapień i k ilk a dal
szych ósmych w yrazów tw orzą rodzinę wa- pniow ców czyli m etali ziem alkalicznych.—
zatem dogodniej będzie wypisać pierw iastki nie w jed n y m szerego poziomym, ale w sie
dm iu pionow ych, bo tym sposobem człon
kowie rodzin n atu ralny ch zostaną zbliżeni:
Li 7 |f!e=-9, B 11 IC = 1 2 |N —14 0=161 F l= 1 9 N a 23iM ^= 2 l Al--=27|Si—2 8 |l’ - 31 S^=32 j Cl—35,5 K 39 jCa—40 ; i t. d.
U łożyw szy w podobny sposób wszystkie dobrze znane pierw iastki, otrzym am y ta
blicę, w której pionowych kolum nach zn a j
dą pomieszczenie nnjpodobniejsze do siebie pierw iastki. T ak ą tablicę podajem y na s tro nic następnej i ciągle m ając j ą przed oczy
ma, przystępujem y do rozbioru je j zn a
czenia.
■ c r ł s ł a d . pe r yj odycz ny p i e r -w i a s t k ó " W -
Nr 4.
w s z e c h ś w i a t .57
P ierw sza kolum na pionow a ([ grupa), oprócz wodoru (H ), stojącego poza klasyfi- kacyją, zaw iera w sobie p ierw iastki o w y
raźnym charakterze m etalicznym , z w odo
rem niedające (w ogóle) określonych zw iąz
ków, względem chloru jednow artościow e, z tlenem łączące się na najsilniej zasadowe zw iązki w stosunku 2 atom ów m etalu na 1 atom tlenu, co w yraża w zór ogólny R 20 , gdzie 11 oznacza atom któregokolw iek me-
D «“ 5
talu z I g rupy a O atom tlenu. W drugiej kolum nie spotykam y rów nież pierw iastki w yłącznie m etaliczne, niełączące się z wo
dorem , ale względem chloru d w uw artościo- wa i których tlenki, oznaczające się przez 110 (albo R 2 0 2, c o je s t jednoznaczne), są nicco mniej zasadow e od tlenków g rup y pierw szej. W trzeciej gru p ie mamy ju ż je den pierw iastek w yraźnie niem etaliczny, bor i pierw iastek, należący do przejściow ych po
między m etalam i a niem etalam i, glin. C a
ła ta g ru p a je st trójw artościow ą względem chloru, z wodorem łączy się tylko jed en bor i to n ad e r trudno, tlenki m ają wzór R 20 3 i przytem tlenek boru jest bezw odnikiem kwasowym , tlenek glinu w rów nym stopniu kwasowym ja k zasadowym , p o zo stałe— sła
bo zasadowem i zw iązkam i. W czw artej grupie czterow artościow ćj liczba niem etali w zrasta, u k azują się poraź pierw szy trw ale lecz obojętne zw iązki wodorowe typu R I I 4, tlenki mniej lub więcej kw asow e mają skład j
R 0 3 czyli R j 0 4. P ią ta g ru p a sk ła d a się z trzech w yraźnych niem etali a czterech [ pierw iastków przejściow ych, zw iązki wodo- ; rowe, R H ,, są tu taj ciałam i zasadowem i, j
tlenki, R 2 Os, m ają silnie kwasow e własno
ści, a w artość atom ów je s t zm ienna i wy- ! nosi 3 lub 5. Szósta gru p a, w połow ie zło
żona z niem etali, okazuje w artość atom ów 2, 4 lub 6, daje z w odorem zw iązki R H 2 o ch arak terze środkującym m iędzy zasada
mi a kw asam i, tlenki typu R 0 3 czyli R 2 O c ■ kwasowe. Najwięcej niem etali m am y w sió
dmej grupie, gdzie mieszczą się w szystkie chlorowce, typ wodorow ych zw iązków , b a r
dzo kwasow ych, je s t R H , gdy n ajw ażniej
sze tlenki m ają w zór ogólny R 20 7 i są k w a
sowe, a wartościowość zm ienia się od 1 do 3, 5 i 7. N akoniec m am y w tablicy jeszcze grupę ósmą, złożoną z samych m etali, po trzy lub cztery tw orzących bardzo zbliżone ro
dziny i przez pewne w yrazy przejściowe (miedź, srebro i złoto) zbliżających się do g ru p y pierwszój.
W powyższym rozbiorze tablicy7 n asz k i
cowano ogólną charak terysty kę zachow ania się chemicznego wszystkich pierw iastków . Związki wodorow e i tlenowe są o tyle waż
ne, że dla obeznanego z zasadami chemii dość rzucić okiem na wzory tych zw iązków, żeby w przybliżeniu znać historyją chemi
czną pierw iastku. M ianowicie też z poło
żenia jakiegokolw iek ciała prostego w tej tablicy odrazu powiedzieć można w jak ich stosunkach łączy się ono ze wszystkiemi po- zostalem i, czyli, ja k zw ykle mówią, ja k ie są form y jeg o związków.
A le niedosyć tego. Z tablicy tej, znając własności pierw iastków nietylko chemiczne, ale i fizyczne, możemy je odczytyw ać na za
sadzie położenia danego pierw iastku. T ak n ap rzy k ład , gęstość pierw iastków w stanie stałym zm ienia się bardzo prawidłow o: od m inim um w pierw szej grupie zw iększa się idąc w tym samym poziomym szeregu, do
sięga m axim um zw ykle w trzeciej albo czw artej grupie i znowu zm niejsza się, idąc ku g ru pie siódmćj. Te zależności choć w innym kształcie szczególniej w yraźnie występują, kiedy bierzemy nie samą gęstość, ale jój stosunek do ciężaru atomowego.
W takiż sam p raw ie sposób zm ieniają się p un kty topliw ości pierw iastków , z którem i znow u w w yraźnym stosunku znajdują się p un kty w rzenia. W spółczynniki rossze- rzalności i załam ania św iatła, ciepła wła
ściwe, przew odnictw a elektryczności i cie
pła, własności m agnetyczne i wiele jeszcze innych własności rów nież w pewien praw i
dłowy7 sposób są rozmieszczone i wyraźnie, wespół z własnościami chemicznemi, zależą od położenia pierw iastk u w systemie.
W idzim y więc, że klasyfikacyja p ierw iast
ków chem icznych, wyobrażona przez naszą tablicę, uw zględnia w szystkie tycli ciał wła
sności i słusznie przeto może być nazw ana przyrodzoną. G dy wszakże za p u n k t w y j
ścia klasyfikacyi tej służyły ciężary atomo
we, powiedzieć więc możemy, że własności pierw iastków zależą od ich ciężaru atom o
wego. A le, ja k widzieliśmy, zm iany tych własności, to jestzw ięk szanie się lub zm niej
szanie liczb, które im odpow iadają, p raw i-
Nr 4.
W S Z E C H ŚW IA T .59 dłowo we wszystkich szeregach poziomych ]
idą od minimum przez maximum do dr u- \ giego m inimum, albo odw rotnie od mnxi- mum przez m inim um do drugiego maxi- nium. T a okoliczność nazw ana została pe- ryjodycznością zm ian, a stąd i u k ład często bywa nazyw any peryjodycznym i utarło się w yrażenie, że własności pierw iastków znaj
dują. się w peryjodycznćj zależności od cię
żarów atom owych, albo też, że tych osta
tnich są funkcyją peryjodyczną.
T eraz zapew ne dziw nem się nie wyda, skoro powiemy, że u k ła d peryjodyczny od
dał ju ż w ielokrotnie nauce najlepsze u słu gi, jak ich tylko oczekiwać możemy od u k ła du, praw dziw ie odpow iadającego istocie rzeczy. T ak np. p rzy jego pomocy zostały ustalone ciężary atom owe pew nych rzad kich, albo szczególniej do zbadania tru dnych pierw iastków (uran, ind, beryl, m e
tale cerytow e i in.). N a zasadzie również tego uk ład u wygłoszone zostało przez Men- delejew a przypuszczenie, że epoka o dkry
w ania nowych pierw iastków jeszcze się nie i skończyła, ponieważ w układzie są pewne luki. Na m iejscach przez te luki zajętych M endelejew postaw ił kilka hipotetycznych ciał prostych, których odkrycie miało nale- żyć do przyszłości (ekaalum inium , ekabor, ekasilicium ) i wyznaczył przypuszczalne ich j
własności. K u w ielkiem u tryum fow i ukła-
Jdu rzeczyw iste odkrycia nastąpiły niezadłu- j go po proroctw ie, a gal, skand i zapewne j w ostatnich czasach odkryte germ anium za- i ję ły miejsca zawczasu dla nich przygoto
wane.
Jak ie zaś filozoficzne wnioski wyciągnąć można z układu naturalnego pierw iastków , o tem mówić nic do mnie należy. M oje z a danie będzie w ypełnione, jeżeli uw ażny czy
telnik powyższego w ykładu będzie się czuł swobodnym w sferze zestawień, jakie za an
gielskim filozofem-chemikiem Crooksem po
wtórzymy w najbliższych num erach W szech
świata.
B r. ZnatowicZ.
Odpowiedź „Prawdzie."
W N r 50 W szechświata z r. z., w arty k u le
„O przepow iedniach w nauce” w spom nia
łem o niewłaściwości zestawiania przepo
wiedni, m ających różnorzędne znaczenie naukowe, a dla przykładu przytoczyłem ustęp z pracy p. Mieczysława K aufm ana, za
mieszczonej w czasopiśmie „ P ra w d a ”, gdzie autor przypisuje przepow iedni, że „embry- jon ludzki zamiast 12 mieć musi 13 lub 14 żeber i że wśród kostek dłoni w najw cze
śniejszej epoce życia człowieczego winny się znajdow ać szczątki jeszcze jednej ośrod
ko w ej” doniosłość zupełnie takąż samą, ja k odkryciu planety N eptuna.
W yraziłem się przytem w sposób nastę
pujący: „Przepow iednie, o których mowa w przytoczonym tu ustępie, polegają na tem, ważnem niew ątpliw ie i pelnem znaczenia spostrzeżeniu, że w historyi rozwoju oso
bnika odtw arza się historyja rozw oju dane
go typu, całego gatunku. .. Spostrzeżenie to zapew ne nabrało istotnej wagi dopiero pod wpływem nauki D arw ina, ale ic rzeczy
wistości dokonane zostało daw niej, można więc było tęż samą przepowiednię ju ż przed D arw inem wypowiedzieć.”
W ostatnim num erze „P raw d y ” autor przytoczonej wyżej pracy zaprzecza mej uwadze: „A utor — mówi on — zapom niał widocznie o tem, że dzieło Darwina- „O po
chodzeniu gatun kó w ” wyszło w roku 1859, zaś broszurka F r. M ullera p. t. „ F u r D ar
w in ”, w której poraź pierw szy wygłoszo- nem zostało przytoczone wyżej (przez Ilae- ckla bijogenetycznem nazw ane) praw o, wy-
j szła dopiero w r. 18l>3. Zestaw ienie chro-
|. nologiczne i ty tu ł dziełka chyba ju ż wska-
! żują, że spostrzeżenie, o którem mowa, w fa n ta zyi tylko dokonanem zostało przed, w rzeczywistości zaś dopiero po wyjściu głó
wnego dzieła D arw ina... T a fa ta ln a p o m y ł
ka tłum aczy zupełnie poglądy au to ra arty - j kułu w W szechświecie”.
Z arzut „fatalnej pom yłki” je s t dotkliw y;
I zobaczmy jednak po czyjej przypada ona
| stronie. K ilka cytat w ystarczy.
Otóż w starym podręczniku zoologii Agassiza, G oulda i P ertego, wydanym w ro
ku 1857, zatem p rz ed epoką, darw inizm u, w rozdziale o znaczeniu em bryjołogii dla zoologii znajdujem y ustęp, któ ry p rz y ta czam w dosłownym przekładzie:
„T ak więc zarodki różnych zw ie rzą t po
dobne są m iędzy sobą tem więcej, w im wcześniejszym porów nyw am y j e czasie. P o znaliśm y ju ż , że przez cały praw ie okres zarodkow y młodą rybę od młodej żaby za
ledw ie odróżnić m ożna. Toż samo dzieje się z m łodym wężem w porów naniu z za
rodkiem ptaka. Z arodek k ra b a zaledw ie da się odróżnić od zarodka ow ada, a jeżeli w bistoryi rozw oju zejść zechcemy jeszcze dalój, to przybyw am y do okresu, gdzie na
wet m iędzy zarodkam i różnych typów zw ie
rzęcych żadnej dostrzedz nie można różni
cy. E m b ry jo n ślim aka, gdy zarod ek poka
zyw ać się zaczyna, je s t praw ie takiż sani, ja k ryby lu b kraba. W szystko, co o nim przepow iedzieć można, je st to tylko, że z a rodek, k tó ry ma się dalej rozw ijać, będzie zwierzęciem; typ i grom ada nie są jeszcze zaznaczone1'.
Rzecz ta, w ypow iedziana prosto i bez unie
sienia, w skazuje dobrze, ja k silnie pogląd ten był ju ż wówczas w nauce u grun tow any.
W praw dzie mowa tu tylko o podobieństw ie zarodków, ale i daw niejsi pisarze nietylko proste podobieństw o w rozw oju jed n o stk i i typu widzieli. W p racy zamieszczonej w W szechświecie (t. I I I str. 195) p. t. „Za
rys bistoryi rozw oju zw ie rzą t” p. Józefa N ussbaum a, autor dodaje w odsyłaczu n a stępną ciekaw ą uwagę:
„Pow szechnie (p a trz E m b ry jo lo g ija B al- foura) uw ażają B aera za pierw szego zoolo
ga, k tóry w ypow iedział m yśl o podobień
stw ie osobnikowego i rodow ego rozw oju.
B alfour zaznacza w yraźnie, iż B a e r p rz y j puszczał, że form y wyższe w osobnikow ym swym rozw o ju przebiegają stadyja, p rzy p o m inające zarodki form niższych, lecz nie stadyja dojrzałe form tych, ja k n au k a obe
cnie przyjm uje. Otóż, czytając nieśm ier
telne dzieło B aera „E ntw ick. d. T h ie re ”, ku nadzw yczajnem u zdziw ieniu memu spotka
łem się tam z faktem , że ju ż poprzednicy jego (o ile ze słów B aera wnosić mogę, ma
on na myśli F in d era) tw ierdzili, że wyższe form y rozw oju zwierzęce w pojedyńczych stadyjach rozw oju swego, od chw ili pow sta
w ania do zupełnej dojrzałości, odpow iadają rozw iniętym formom w szeregu zw ierząt i że rozwój pojedyńczych zw ierząt w edług tych samych praw się odbywa, ja k rozwój całego szeregu zw ierząt. C zyi to nie m yśl dzisiejszej historyi rozwoju
W reszcie niemniój ciekaw a cytata z książ ki w ydanej jeszcze w r. 1804, z książki, któ
ra n a zaw sze zostanie chluba naszego pi
śm iennictw a naukow ego. K siążka tą je st
„T eoryja jestestw organicznych” Ję d rz e ja Śniadeckiego. C zytam y tam: „150. W t a kowym zaś ogólnym i nieustannym m ateryi odżywnej obrocie, form ow anie się członków organicznych je st porządnie następne; i by
tność jakichk olw iek następujących suppo- nu je koniecznie bytność tuż po p rzed zają
cych i ta k porządnie aż do najpierw szych.
T ak, że gdyby jestestw a organiczne całkiem zniszczone być m ogły i rospoczynać się na
; nowo m iały, tedy m usiałyby się koniecznie rospocząć od naj pierw szych wielkiego tego I szeregu członków ”.... A dalej au to r dodaje:
„151. L ecz co się dzieje w ogrom nćj całego św iata m achinie, toż samo, tym samym po- j rządkiem i -podług tych samych praw odby
wa się i w każdej pojedyńczćj budowie; ow
szem mocniej i zm ysły nasze porusza i um ysł zastanaw ia, które łatw iej pojedyńcze przed
mioty, niżeli cały ogól św iata objąć są zd o l
ne. K ażda roślina, zw ierz każdy, człowiek, rospoczynają się w szczupłej bardzo m ate
ryi cząstce, w jedn ej kropli płynu; w k tó- r<5j raz rospoczęty bieg życia swoim porząd
kiem idzie coraz dalej, w yrabiąjąc, rospo- czynając i ro zw ijając coraz nowe soki i n a rzędzia, dopóki wreszcie do ostatniego k re su doskonałości w zrostu swego nie d o j
d zie”. .
W szystkie te cytaty, a możnaby ich dużo jeszcze przytoczyć, kom entarzy nie potrze
bują. C hoć dziś n au k a zasadę tę w inny wypowiada sposób, to olbrzym i zasób fa k tów daw no był dla nićj przygotow any i sa
ma myśl w y tw arzała się stopniowo.
P oglądy bowiem naukow e stopniowo się tylko rozw ijają i nie w yskakują gotowre, ja k
| M inerw a z głow y Jow isza, Z odpowiedzi
1 (lanćj mi przez p. K aufm ana czytelnicy
W SZ EC H ŚW IA T .
61
„ P ra w d y ” mogą uledz błędnem u m niem a
niu, że cała teoryja rozw oju pow stała i roz
winęła się w ciągu la t czterech 1859—1863, t. j. od daty ukazania się dzieła D arw ina aż do ogłoszenia broszury M ullera. Choćby
’/. tego ju ż względu autor „o praw dę"
w „P raw dzie" walczący sprostow ać winien pogląd w yrażony w zwróconych przeciw ko mnie zarzutach.
Stanisław K ram sztyk.
Listy do Redakcyi.
W dziale ty m R ed ak cy ja zamieszcza o trzy
mane od korespondentów listy, mogące dla ogółu czytelników przedstaw iać zajęcie. L i
sty t e — przynajm niej dla wiadomości R e
dakcyi — winny być przez autorów podpi
sane, a za w yrażane w nich poglądy R edak- cyja na siebie odpowiedzialności nie p rzyj
muje.
Notatki spostrzegacza nad instynktem i zmyślnością zwierząt.
Z aw sze z p rz y je m n o ś c ią o b s e rw u ją c w szelkie ubjaw y in s ty n k tu i z m y ś ln o ś ci z w ierz ąt, p rz e sy ła m k ilk a n o ta te k w ty m w zględzie, b ę d ą c p rz e k o n a n y , że ty lk o n a g ro m a d z e n ie i z estaw ien ie w ielkiej ilości sp o strz e że ń teg o ro d z aju , rz e c z y w is tą k o rz y ś ć dla n a u k i p rz y n ie ść inoże.
W d om u m o ich k re w n y c h w Ł o m ż y ń sk ie m cho
w ano p rz e z la t p a r ę k ru k a , k tó ry z a p rz y ja ź n ił się d z iw n ie z p sem p o k ojow ym L o lk ie m . Z a s ta n a w ia łe m się n ie ra z ja k ie m ogły b y ć p o b u d k i do te j p r z y ja ź n i i p rz y sze d łem do p rz ek o n a n ia , że b y ło ic h k il
ka. L o le k b y ł c z a rn y j a k k ru k i m n ie jsz y od in n y c h psów , b y ł łagodny7, b a rd z o zm y śln y i pod d a chem d w o ru ra ze m z p ta k ie m p rz e b y w a ł. G łów ną c e c h ą b ra te rs k ie g o ich sto su n k u b y ło to, że n ie ra z ja d a li ra z e m z je d n e j m is k i, k r u k lu b ił p rz e b y w a ć w p o b liżu L o lk a , a rz u c a ł sig o d w a żn ie, d z io b a ł i b ił sk rz y d ła m i po d w ó rzo w e k u n d le , g d y zdaw ało m u się, że p sy te c h c ą n a p as to w a ć je g o p rz y ja c ie la i o d e b ra ć d a n y m u p o k arm . W ogóle psów in n y c h n ie lu b ił i t a k b y ł w zg lęd em n ic h o stro ż n y , że g d y zw y
czajem sw oim z a g rz eb y w at w o g ro d z ie ja k ą kość
| lu b in n y p rz ed m io t, a sp o s trz e g ł w po b liżu psa, n a - } ty c h m ia s t p rz e d m io t ów z a b ie ra ł i w b e z p ie c z n ie j
szo u n o sił m ejsce. Może n ajd z iw n iejsz em b y ło to,
| że k ru k o d z y w ał się do L o lk a głosem o b cy m swojo- j m u ro d z ajo w i, u siłu ją c n a śla d o w ać szczek an ie psa.
! W ogóle sto su n e k w zajem ny obu stw o rz eń , ze s tro n y p ta k a n o sił c h a r a k te r b e zin tere so w n e j p rz y ja ź n i, { g d y ze s tro n y p ie s k a b y ło to coś p o śred n ieg o m ię-
| dzy p rz y c h y ln o ś c ią i b ie rn e m zachow aniem . O d k ru k a p rz ejd źm y te ra z do łasicy . B yło to p rz e d la ty k ilk u n a stu , g d y w ch o d ząc w b ra m ę wiej-
; sliiego d z ie d ziń c a sp o strzeg łe m le ż ą c ą n a ziem i uie-
! ży w ą łasiczk ę, k tó r a p r z e d c h w ilą sc h ro n iła się
| w s z p a rę m ię d z y w ro ta m i i słu p e m i p rz y otw orze- - n iu w ro t zg n iecio n a z o stała. K ilk a osób p rz e c h a d z ając y c h się po d z ied ziń cu , z b liż y ło się k u m n ie i o b stą p iw sz y d o k o ła Jasicę, p rz y p a try w a liś m y się k a sz ta n o w a te m u , z b ia łe m p o d g a rd le m b ie d n e m u I stw o rzen iu . G dy oto n a g le z g ęstw in y b lis k ic h krzew ów , w y b ie g a d ru g a te jż e b a rw y łasic a, w p a d a po m ięd zy nas i p o rw aw szy nieży w ą czy o m d la łą to w arzy szk ę, w k ilk u susach u k ry w a się z n ią w g ą sz czu. B y łaż t o m a tk a , m ałżo n ek lub b r a t nieszczę- i śliw ej? — któż zgad n ie. W k a żd y m ra z ie w obec lu- I dzi o ta c z a ją c y c h ofiarę w y p a d k u , b y ło to h ero ic zn e po św ięcenie się ta k lękliw ego z n a tu ry z w ie rz ą tk a , k tó re rz u ciło sig m ię d z y n a s, żeb y ocalić z ap ew n e j d zieck o sw oje. S ta liśm y te ż p rz ez c h w ilę m ocno j zd u m ien i i że ta k pow iem w u n ie s ie n iu n a d śm iałą
ofiarą m ałeg o zw ierzęcia.
(dok. nast,).
Zygmunt Gloyir.
KROMKA NAUKOWA.
F I Z Y K A .
i — Odosabniatre podziemnych drutów telegraficznych.
J a k o śro d k a do o d o sa b n ian ia d ru tó w p o d ziem n y ch
i
u ż y w a się o b ecn ie w A m eryce pew nego o leju, k tó ry
| g a tu n k o w o n iew ie le cięższym j t s t od w ody. D ru ty i o p rz ęd z ają się b a w ełn ą i u m ieszczają w r u rz e oło-
! w ia n e j, k tó r ą sig n a stę p n ie pow yższym olejem w y p e łn ia Iz o la cy ja m a b y ć dosk o n ała. M eto d a ta
j