DWUTYGODNIK POŚWIĘCONY SPRAWOM POWIATU LUBARTOWSKIEGO
M g r Mi w ieki Wacław
11 l i s t o p a d .
Dzień 11 listopada pozostanie dla nas, Pola
ków, dniem historycznym, a znaczenia jego nie ob
niżą nigdy żadne inne wypadki dziejowe. Postaraj
my sit; uprzytomnić najważniejsze momenty dzie
jowe, dzięki którym dzień ten wyrósł na najdonoś- lejszą rocznicę narodową i państwową. Sięgnijmy myślą kilkanaście lat wstecz!
Nad Europą szaleje zawierucha wojenna, która swyni splotami objęła prawie cały świat. Treść jej i główny cel polega na walce całego świata z bru
talnym inilitaryzmern Niemiec, które postępowaniem swym wyznawały i urzeczywistnić cheiały hasło że
laznego kanclerza „siły przed prawem" w odniesie
niu do ludów Europy. Zmagania s ę całego kultu
ralnego świata z potomkami Krzyżaków trwały dłu
go i przechodziły różne etapy i wahania. W trakcie walki nie zawahały się Niemcy przed pogwałeniem praw międzynarodowych. Zastosowana przez Niem
ców walka łodziami podwodnymi oburzyła Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, spowodowała ich udział w wojnie światowej, przyśpieszyła jej zakoń
czenie i ostateczną klęską Niemiec.
O wojnę tę modliły się długie pokolenia Po
laków, widząc w niej jedyny sposób odzyskania Niepodległości, kiedy zaś przyszła, stała się dla nas drugą Golgotą cierpienia i męki, Cierpieliśmy po- • dwójnie: wojna ta była dla nas walką bratobójczą, konieczną jednak dla martwychwstania Polski, cier
pieliśmy, zmuszeni do łączenia się z zaborcami, nie mogąc zrobić innego wyboru. Na boku pozostawia
my straty materialne, jakie nam pożoga wojenna pozostawiła na ziemiach polskich.
Dopełniła się miara naszych cierpień. Cho
dziło tylko o to, by cierpienia te nie były płonne. Na straży tego największego obowiązku narodowego stał Marszałek Józef Piłsudski, twórca Legionów, mądry wódz Narodu, który —- walcząc z początku razem z państwami centralnymi (Niemcy i Austria), umiał wyczuć i wypatrzeć odpowiednią chwilę i przeciwstawić się poczynaniom najeźdźców. Przez to znalazł się w twierdzy magdeburskiej. Zamknię
ty w celi więziennej, był Marszałek Józef Piłsudski w dalszym ciągu tą siłą moralną, która prowadziła naród polski poprzez nadludzkie niemal cierpienia do złotego słońca wolności.
Jesień roku 1918, przyniosła koniec wojny światowej. Państwa zaborcze stanęły w ogniu rewo
lucji, a Polacy z żywiołową wprost siłą zaczęli re
alizować punkt 13 warunków pokoju Wilsona, któ
ry żądał wskrzeszenia Polski niepodległej, zjedno
czonej z trzech byłych zaborów, z dostępem do morza. Na całym obszarze Rzeczypospolitej Polskiej poczęto rozbrajać najeźdźców. Wojska austryjackie, będące zlepkiem różnorodnych narodów, nie sta
wiały wogóle oporu, same rzucały broń i wracały do domu. Tylko butni Prusacy nie mogli się pogo
dzić ze zmianą losu. Dochodziło niejednokrotnie do krwawych starć. Ostatecznie dzięki wysiłkom Pol
skiej Organizacji Wojskowej i młodzieńczemu za
pałowi całego narodu rozhrojenie najeźdźców stało się faktem dokonanym. Słońce wolności za
częło wschodzić, Przeżył śmy w pierwszych dniach listopada wiele podniosłych chwil, na które czekały daremnie i za które ginęły długie pokolenia naszych przodków, ale bezsprzecznie najpiękniejszym był dzień 10 listopada 19! 8 r., kiedy do Warszawy powrócił Józef Piłsudski, żywy symbol walk o Nie
podległość. Powrócił do Polski, do Warszawy Ten, Który na dzień ten, na tę chwilę pracował dziesiąt
ki lat, Który dla tej chwili organizował i jednoczył tysiące Polaków', Który wreszcie prowadził ich do nowej, a tak świetlanej przyszłości. Spełniły się marzenia Wodza, kiedy w dniu 11 listopada 1918 r.
obejmował z woli Narodu najwyższą władzę w Polsce. Naród w ten sposób oddawał cześć Temu, Który dla tego Narodu poświęcił całe swe życie, wszystkie swe myśli i czyny: czcił swego bohatera w dniu odzyskania Niepodległości!
Tak więc te dwa momenty; uczczenie bohater
skiego Wodza Narodu. Józefa Piłsudskiego i pier
wszy dzień prawdziwej Niepodległości, czego wido
mym znakiem było ofiarowanie najwyższej władzy w państwie Józefowi Piłsudskiemu zlały się w jedną rocznicę państwową drogą sercu każdego Polaka.
Dzień 11 listopada 1937 roku, jest trzecią rocznicą odzyskania Niepodległości którą obchodzi
liśmy, bez bohaterskiego Wodza Narodu Józefa Pił
sudskiego. Nieubłagany los przeciął pasmo życia
(dokońcieuie na atr. 10-tej)
Str. 2 LUBARTOWIAK Nr. 22
Henryk Dobrowolski.
Różnowaerstwo w Lubartowie i okolicy w XVI * XVII w.
ni.
Z XVII w. zbory kalwińskie i ariańskie wraca
ją do katolików w szybkim tempie. W roku 1596 ks. Jakub Szafarek obejmuje w posiadanie zbór w Krasieninie, w tym czasie przejmuje uroczyście ko
ściół w Czemiernikach ks. St. Warszewicki, w Dy- sie biskup krakowski mianuje ok. r. 1610 probosz
czem ks. Karmanowskiego, w 1'irlejowie przestał zbór istnieć przed r. 1637, w Kamionce ostatni Sza
motulski w latach 1611 — 1615 dobra swoje „zno
wu do religii katolickiej nawrócił i kościół tamtej
szy, od czterdziestu lat przez ministrów heretyckich zajęty i posiadany, wraz z sławniejszą niegdyś szko
łą plebanowi katolickiemu Adamowi Iskireckiemu oddał” (ks. Cichocki). W samym Lewartowie zbór ariański zniesiono ok, r. 1603, kalwiński natomiast przetrwał do r. 1642. Ks. Tomasz Ciecierski z nie
nawiści do różnowierców zaskarżył kalwinów 28.XI.
1630 r. przed urzędem duchownym o podpalenie lewartowskiego kościoła. Zeznał, że po powrocie seniora kockiego Grzybowskiego z synodu bełżyc- kiego kalwini potajemnie zbierali się na schadzki,
„do czego pomagali lubelscy mieszczanie, jako My
dlarz z zięciem swoim, Thomas Sukiennik i inszy, którzy na tę zmowę zjechali się byli, radząc i czy
niąc sobie synod drugi w Lewartowie”. Gromi wro
gów kościoła katolickiego, zarzuca im, że wyśmie
wają ceremonie katolickie i lżą kapłanów. Krzysztof Czapnik miał rzekomo kupie „Pieśń o błogosławio
nym Kostce” i naśmiewać się z niej w karczmach.
Żali się proboszcz lewartowski, że w czasie cho
dzenia po kolędzie — szczuto go psami.
Oskarżenie o podpalenie kościoła okazało s ;ę bezpodstawne. Zbór kalwiński trzymał się dzięki poparciu księżnej Zasławskiej, wojewodziny wo
łyńskiej, w której posiadaniu był wówczas Lewar- tów. Ona to obok swego dworu wybudowała dom drewniany i przeznaczyła na zbór. Grzybowski był ministrem zboru. Zbór upadł po śmierci Zasławskiej.
Ostatnim kaznodzieją zborowym był Maciej Wę
gierski.
Ciekawy spór toczył się o probostwo w Rud
nie. Właściciel Rudna Abraham Sieniuta, kalwin za
mierzał w r. 1629 osadzić plebana w opuszczonym kościele. Przeciwko temu zaprotestował w sądzie duchownym Hieronim Zaborowski, pleban kainion- kowski, uzasadniając protestację dokonanym połą
czeniem Rudna z parafią w Kamionce i tym, że Sieniuta jako heretyk nie ma prawa osadzać pleba
na. Jednak Sieniuta znalazł obrońcę w biskupie krakowskim Marcinie Szyszkowskim, który do ks.
Zahorowskiego wystosował w liście z 20. VIII. 1629 oslry monit, przestrzegając go przed zamiarami na
pastowania dziedzica Rudna o tamtejszy kościół.
W liście skierowanym do Sieniuty biskup roztkliwia się nad sprawiedliwością dziedzica, a gdy Sieniuta zaprezentował na plebana w Rudnie ks. Michała Gostkowskiego 24. X. 1629 r. biskup w liście z 31 X.
wyraża zadowolenie z tego powodu i nadzieję wy
rzeczenia się przezeń błędów heretyckich. „Chwalę bardzo postępek Waszmości — pisze biskup — w podaniu pasterza do osierociałej przez czas niemały plebanej rudyńskiej. Ja jako każdego przy prawie
swym zwykłem zachowywać, nie mniej Waszmości, którego ws/.elkiem sposobem radbym zawabieł do Owczarni Chrystusowej. Jakoż mam w Panu Bogu nadzieję, że w pasterza odmieniwszy się, Waszmość pójdziesz za nauką Jego”.
Uparty pleban kamionkowski nie licząc się ze stanowiskiem biskupa, wznowił protestację 7.II.1631.
Nie wifemy, jak spór powyższy zakończył się, nale
ży się spodziewać, że wola biskupa zwyciężyła Ks. Hieronim Zahorowski był autorem dzieła
„Monita privata Societatis Jesu.
Tempora mutantur... Czasy istotnie zmieniają się. Był czas, że z 12 kościołów w okolicy Lubar
towa ostał się w ręku katolików jedynie kościół w Łęcznej i kaplica w Luszczowie. Po latach 70 śladu niemal nie zostało po zborach różnowierców. Zbory kalwińskie i ariańskie przywrócono katolikom, je
zuici rozpoczęli swoją działalność misyjną, biskupi upominając się swoich praw do kościołów i ma
jątków kościelnych dokonują wizji lokalnych, w czasie których lud roztacza skargi na szlachtę róż- nowierczą.
13 maja 1652 r. zeznaje Wojciech Bareła 90 let
ni starzec przed dziekanem Tęczyńskim: „Gdy Vi- sia być miała w Lańcuchowie o te sprzęty y o ko
ściół zabrane, panowie Spinkowie przed tym chło
pów starych do siebie zawołali y po iednemu nas słuchali y pytali, ieżeli pomnicie kościół w Łańcu- chowie y grunty, które przed tern do kościoła na
leżały, gdy zaś wyrozumieli, żeśmy wiedzieli y pa
miętali, zakazowali nam powiadać. A gdy Visia iuż następowała, tedy mnie wysłał pan Paweł Spinek na cztery dni przed jarmarkiem do Turobina z weł
ną, żebym nie był przy inkwizyciej. A Babuskę, aoddanego swego, co powiedział przed xiężą, w cajdany okował i zamorzył, kilka razy na tydzień cażąc go bić. I mnię także w kajdany okował był, w którychem Był niedziel dwanaście y ze wszystkie
go mnie obnażał. Woły, konie y pieniądze poza
bierał za to, żem xiędzu proboszczowi nieboszczy
kowi Tęczyńskiemu wszystko wypowiedział. O czern wszystkiem mógłby też y Chwiedor Drozd z Mile
jowa powiedzieć”. Lud w nieszczęściach, jakie spa
dały na rodziny różnowiercze dopatrywał się kary Bożej na heretyków. Zeznaje tenże wspomniany Ba
reła, że u Spinków w Lańcuchowie, gdy woły i ko
nie, nabyte za sprzęty kościelne, w pole wypędzo
no — wilki na nie napadły i rozszarpały (Ks. dr.
L. Zalewski, Ze stosunków wyznaniowych w Lu
belskiem, Lublin 1931)
Jak wynika choćby z tych zeznań — może oderwanych nawet — Bareły, lud stał wiernie przy katolicyżnie, reformacja bowiem nie odpowiadała chłopskiej urnysłowości, objęła przez swój racjona
lizm wyłącznie elitę umysłową i społeczną, którą stanowiła wówczas w Polsce szlachta w swoich górnych warstwach.
Niemniej arianizm polski wniósł w dorobek umysłowy ludzkości mimo swej klęski oficjalnej trwałe wartości. A pamiętajmy, że ruch różnowier- czy mocną falą przepłynął przez Lubelszczyznę, nie pomijając Lubartowa i okolicy.
Nr. 22 LUBARTOWIAK Str. 3
Staniemy w karnym szeregu do walki z nędzą i głodem.
Szybkimi krokami zbliża się zima. Czas trudny do przetrwania dla całego świata pracującego. Po
ra zwiększonych wydatków, wzmożonych wysiłków, pora ograniczania potrzeb, które uważaliśmy za ko
nieczne,’ a które teraz muszą ustąpić innym, bar
dziej imperatywnym.
1 w tej chwili pada apel dla całego narodu.
Pomoc Zimowa dla bezrobotnych. Jest ich wiele ty
sięcy zarejestrowanych, a w tej liczbie tylko mała część, około 2O°/o otrzyma zasiłki z funduszów pu
blicznych. Pozostaje wiele tysięcy ludzi, pozbawio
nych środków do życia, ludzi bez jutra obarczo
nych rodzinami, których nie mają czym nakarmić, czym odziać, ludzi skazanych na zimno, często bezdomnych.
Dla tych nieszczęśliwców musi się znaleźć po
moc całego społeczeństwa i to nie w formie jakiejś łzawej jałmużny, rzuconej od niechcenia upakarza- jącej zarówno dającego, jak i biorącego, lecz, w for
mie świadomej samoobrony w walce z mrozem, nędzą, głodem i bezdomnością. W walce z tymi czterema jeźdźcami nowoczesnej Apokalipsy, grożą
cymi nam nawiedzeniem naszego kraju, nie można patrzeć bezczynnie, z założonymi rękoma, na nie
dolę ludzi, którzy mają równe z nami prawa do życia, do pracy.
Czy damy im zginąć? Nie możemy od nich odgraniczyć naszego dosytu, naszego spokojnego życia, bo każdy kęs, jaki kładziemy do ust musiał- by być zatruty myślą o ich głodzie. W miłym cie
ple naszych ogrzanych mieszkań musielibyśmy czuć dygotanie zsiniałych członków zmarzniętych dzieci.
Wszyscy solidarnie musimy stanąć do walki z tym wielkim i nieubłaganym wrogiem, jakim jest zima. Musimy ją nie tylko przetrwać, ale wyjść z niej obronną ręką.
M usim y ją z w y c ię ż y ć , zm óc w sp óln ym , w ie lk im w y siłk ie m .
W sali Rady Miejskiej w Lublinie odbyło się w dniu 3 b. m. w obecności wojewody lubelskiego p. Jerzego de Tramecourta, zebranie organizacyjne Wojewódzkiego Komitt tu Pomocy Zimowej, na któ
rym po ustaleniu składu tego Komitetu, nakreślony
Lecą liście z drzew.
Niewiadomo kiedy liście drzew zabarwiły się na ciepłe kolory, słońce stało się skąpe i coraz le
niwiej przeciskują się jego promienie przez szare niebo. Po pięknym filmie wiosny i lata nastała sza
ra rzeczywistość jesieni tchnąca pustką i nudą i trochę dla osłody jakby od niechcenia niedbale przybraną zwiędłymi barwami...
Niektórzy ludzie nazywają tę porę roku złotą — może dlatego, że więcej niż kiedy indziej brzęczy im złotówek w kieszeniach, inni zaś znów dlatego chyba, że świat wydaje się im złoty. Nie każdy pat
rzy na jesień jednakowo. Bo inaczej ją widzi np.
człowiek interesu, nie omieszkający każdą dobrą o- kazję zamienić na banknoty, a inaczej będzie ją widział jakiś tam no ten... romantyk (nie reumatyk tylko taki co wiersze pisze nie wiadomo poco).
Człowiek zajęty własnymi interesami, realista, praktyczny, będzie myślał takimi terminami jak:
„deszcz, błoto jesienne, ciemno na ulicach, kalosze, zgubić, znaleść, staniało, pojechać, zgodzić, kupić, zaliczka, dyskrecja, rabacik, znajomość, procenty, poparcie, żyro, ciepło, garderoba, parasol, futro” itd.
A natomiast człowiek wcale nieciekawy, nud
ny i ubogi jak mysz kościelna — poeta, któremu deszcz jesienny cieknie do butów, a wiatrem jesien
nym ma podszyte palto, on do jesieni nie ma pre
tensji i tak sobie myśli: „mgła puchem przylgnęła do ziemi, a złoto płynie od drzew i zalewa świat jęczący pieśnią melancholii — wspomnienia minio
nych dni grają tylko w sercu echem...
Moż.e poeta usłyszy jakiegoś marsza o niecie
kawej melodii i to mu przypomni, że przedwczoraj jadł obiad, zaś gospodyni jego, rzeknie mu z wy
rzutem, że jest jej winien za komorne, zaś królowa jego serca, jakaś Dulcynea opuści go, bo na co jej.
— „Aksamit miękki jak jej włosy, usłany bry
lantami gwiazd,” lub „piękny kobierzec utkany ze
złota przez wiatr której nocy" — kiedy jej jest po
trzebne prawdziwe futro, prawdziwe perły i kobier
ce a nie w jego głupich wierszach, którymi ją eią gle zanudzał. Więc wzięła i poszła. (Można i tak, choć teraz rzadko zdarzy, żeby ktt ś nic nie wziął i poszedł.)
Również inaczej na świat jesienny patrzał bę
dzie pijak. Gdy ten człowiek siedzi w domu, albo co częściej się zdarza gdzie indziej i patrzy przez okno na świat zamglonymi oczami, to sobie myśli dlaczego zamiast tej deszczówki nie leci z nieba wyborowa i nie ścieka po rynnach zamiast wody, ale przypomni sobie, że nie posiada własnej kamie
nicy, a tym samym rynny, ani nawet beczki (mo
że i miał kiedyś beczkę po kapuście ale przepił ją), więc byłby pokrzywdzony, niech już tak będzie jak jest i niech deszcz leci a nie wódka.
Kobiety są stanowczo bardziej oszczędne na swój sposób niż mężczyźni. Nie zauważyłem żeby jakiś mężczyzna idąc do miasta niósł buty pod pa
chą a szedł boso (w jesieni nawet szewcy chodzą w butach wbrew utartemu przysłowiu), natomiast ko
biety dopiero w mieście nakładają buty.
— Czy nie zimno jest wam boso?—
— E nie — my do tego zwyczajne.
— No ale w ten sposób można łatwo przezię
bić się.
— E tam — i w butach ludzie przeziębiają się.
Świat staje się coraz bardziej oszczędny, wca
le to jednak nie znaczy by ludzie zaczęli wkrótce chodzić boso — wprost przeciwnie — wszyscy je
żeli będą rozumnie oszczędzać —- dojdą do dobro
bytu tak francuscy rentierzy, albo rolnicy w Danii.
Równoległym hasłem do oszczędności na zachodzie jest samowystarczalność.
Aby nie prowadzać za drogie pieniądze su
rowców z zagranicy, zbierają sami skrzętnie stare żelastwo, szmaty, kości i tp. resztki są skrzętnie składane i przerabiane na wyroby służące do celów obrony narodowej. U nas też możnaby to zastoso-
Str. 4 LUBARTOWIAK Nr. 22 został plan pierwszych prac.
Na zebraniu tym obecni byli gen. M. Smora
wiński, biskup M. Fulman, prezes Sądu Apel. B. Se- kutowicz, prezydent miasta B. Liszkowski, oraz wielu przedstawicieli instytucji oraz miejscowego społeczeństwa.
W dyskusji nad programem prac, stwierdzono, że aczkolwiek w b. roku ze względu na pomyślniej
szą koniunkturę gospodarczą, nasilenie bezrobocia cokolwiek zmalało wysokość koniecznej pomocy pozostała na — tym samym poziomie ze względu na znaczne podniesienie się cen artykułów pier
wszej potrzeby.
Odezwa wojewody lubelskiego.
Zbliża się okres zimowy, w którym zwiększają się, jak zwykle szeregi osób poszukujących pracy i nie mających żadnych źródeł utrzymania. Zacho
dzi konieczność — wzorem lat ubiegłych — przyj
ścia z pomocą tym, którzy znajdują się nie z wła
snej winy w ciężkich warunkach materialnych. Ze względu na trudną sytuację Skarbu Państwa pomoc tę winno okazać społeczeństwo: każdy w miarę
swoich możliwości materialnych.
Roboty letnie są już na ukończeniu; z tego względu należy przystąpić do jak najrychlejszego zorganizowania akcji pomocy zimowej bezrobotnym.
W myśl zaleceń władz centralnych pomoc ta ma być zorganizowana w roku bieżącym na zasadach akcji prowadzonej w roku ubiegłym.
Wobec powyższego zwracam się do wszyst
kich pracujących, aby wzorując się na uchwałach odnośnych organizacyj społecznych, związków za
wodowych i t. p. zechcieli już z uposażeń listopa
dowych przeznaczyć odpowiednią kwotę na rzecz pomocy zimowej bezrobotnym. Jeżeli zadeklarowane w m-cu listopadzie kwoty okażą się większe od norm, jakie zostaną ostatecznie ustalone na czas trwania tegorocznej akcji pomocy zimowej, to wy
nikłe stąd różnice będą mogły być zaliczone na poczet następnych wpłat miesięcznych.
Zebrane drogą ofiar składki na rzecz pomocy zimowej bezrobotnym proszę odprowadzić na r-k Wojewódzkiego Obywatelskiego Komitetu Zimowej Pomocy Bezrobotnym w Lublinie do Banku Gospo
darstwa Krajowego, oddział w Lublinie konto Nr. 666.
Lublin, <ln. 27 października 1937 r. Wojewoda (-) J* «*e T r a m e c o u r t
wać, lecz w ten sposób wiele naszych samochodów byłoby przerobionych na armaty, a motocykli na karabiny maszynowe. (Szmat też nie brak u nas, a kości też są wszędzie np. ze zdechłego psa Niem
cy zrobiliby chyba karabin, i nie leżałby bez użyt
ku jak leży już chyba od miesiąca przy chodniku koło urzędu Gminy Lucka.)
Zupełnie niepożądany skutek może przynieść samowystarczalność żle zastosowana. Np. niedawno w jakimś mieście powstał klub kawalerów, i czło
nek tego klubu samodzielny i samowystarczalny ka
waler podobno sam będzie sobie skarpetki cerował, sam będzie gotował i wogóle wszystko sarn będzie robił solo, dlatego też klub ten jest solą w oku pa
nien na wydaniu i ich rodziców.
Sytuacja w świecie społecznym i ekonomicz
nym tak się układają, że oszczędność stała się ko
niecznością nieodzowną. Tylko ludzie patrzący na krótką mętę nie są oszczędni. Zaznaczam, że okre
ślenie tych ludzi, użyte jest tylko w przenośni, gdyż rzeczywiści krótkowidze są również oszczędni, a nieraz bardziej oszczędni niż inni. Np. w kinie sia- j dają oni najbliżej ekranu, a więc w miejscach naj- i tańszych dlatego, że zdaleka nie widzą dobrze, a i gdy ktoś zobaczy jak powszechnie znany i ceniony obywatel siedzi wśród dzieci w pierwszych rzędach krzeseł, to pomyśli:
Jaki ten pan jest oszczędny...”
Ale również krótkowzrocznego spotyka często 1 jakieś qui pro quo. Np. na ulicy często niekłania , się znajomym, którzy go potym uważają za gbura, albo też naprzykład idzie on (t. j. krótkowidz, a nie gbur) ulicą w towarzystwie dwu pań i zdaje mu się, że po przeciwnej stronie ulicy idzie jakaś znajoma więc się kłania, dopiero później, gdy zauważa po
rozumiewawcze spojrzenia swych towarzyszek ro
zumie, że popełnił małą gaffę.
Statystyka podaje, że małżeństwa, w których część brzydsza ma krótki wzrok prawie wcale nie rozwodzą się z powodu części słabej t. j. żony.
Moim zdaniem to jest zupełnie proste, no bo co taki chłop może zauważyć jak ma krótki wzrok...
No ale właściwie co ma wspólnego krótki wzrok z jesienią, o której miałem z początku za
miar pisać, chyba tylko tyle, że w jesieni wszyscy gorzej widzą z powodu małej przejrzystości powie
trza, i może dlatego dłużnicy źle widzą wierzycieli, a wierzyciele źle patrzą się na dłużników...
Jak się przejdziemy z miasta na stadion spor
towy, jak to było w „dzień konia” to dojdziemy do wniosku, że na przedmieściu w Lubartowie wszystko idzie jak po maśle, a w centrum miasta jak po kamieniu, oczywiście tylko dlatego, że na podmiejskich ulicach w deszcz robi się „masło”, no a centrum miasto ma kamienną jezdnię...
Właśnie jak wyżej wspomniałem w „dzień ko
nia” mały chłopczyk mówi do ojca:
— „Tatusiu, ale ten koń to by wziął pierwszą nagrodę, żeby stawał do zawodów.”
— „Dlaczego synku?
— A bo to jest koń arabski!
— Ależ mylisz się Zdzisiu to jest zwyczajny koń dorożkarski.”
Pomimo niepewnej pogody „dzień konia” udał się, publiczności było jak nigdy dużo, ale kobiet bardzo mało. Tak, skończyły się już czasy amazo
nek, zapewne kobiety wolą motoryzację, a zresztą jest tak na świecie, że mężczyzna ma konia, a ko
bieta ma męża, więc po co jej koń?
Kemal Czeri.
S t r z e l e c k i Z e w
d o d a t e k d o N r. 2 2 D w u t y g o d n i k a „ L u b a r t o w ia k ” z d n ia 15 l i s t o p a d a 1 9 3 7 r.
Nr. 2.
Odprawa działaczy Z. S.
w dn. 7 listopada 1937 r.
Odprawę rozpoczął ob. ppułk. Rudnicki słowa
mi: „przypomnijmy sobie o tym, którego duch wśród nas przebywa". Chwilą milczenia uczczono pamięć Wielkiego Marszałka. Zagajając odprawę, ob. prezes Dobrowolski powitał p. starostę lllukie- wicza, ob. zastępcę komendanta okręgowego Z. S., ob. pow. komendanta W. F. i P. W. kpt. Perlińskie- go i wszystkich obecnych na odprawie.
Następnie oddano cześć barwom strzeleckim przez powstanie. Ob. Deszberg Jerzy, , omawiając pracę w poszczególnych oddziałach Z. S., podkreś
lił na wstępie cele Z.S., wynikające z założeń ideo
logicznych pracy strzeleckiej. Celem tej pracy jest przygotowanie do służby w wojsku i obrony kraju, a wyniki są uzależnione od zdecydowanej postawy zarządu, który jest nerwem środowiska.
Zbliżająca się zima, to okres intensywnej pracy świetlicowej w kierunku wychowania i wyszkolenia strzelców. Omawiając szczegółowo poszczególne od
działy Z. s . na terenie pow. lubartowskiego, kmt.
pow. z zadowoleniem stwierdził, że wyniki pracy są widoczne, a niektóre gminy zasługują na pochwałę i podziękowanie za rzetelną i uczciwą pracę strze
lecką. Pomimo ciężkich warunków i niedostateczne
go wyposażenia w sprzęt Z. S. przejawia swoją ak tywność organizacyjną i zajmuje decydowanie pier
wsze miejsce wśród innych organizacyj pow. lubar
towskiego.
Wygłaszając referat na temat „Z rozważań nad ideologią i zadaniami Z. S.”, ob prezes Dobrowol
ski Henryk zwrócił uwagę na rolę, jaką musi odeg
rać Z. S. w układzie stosunków państwowych. Rea
lizując hasła strzeleckie, nie wolno zapominać o za
daniach wychowawczych, a punktem wyjścia po
winna mało znana konstytucja kwietniowa, w deka
logu której tkwią wielkie wartości i na nich trzeba oprzeć pracę strzelecką. Pamiętajmy, że w plano
wym marszu ku lepszej Polsce musi uczestniczyć Z. S. Życie organizacyjne nakłada na nas obowią
zek współpracy z innymi organizacjami. To też w s p ó ln a d e k l a r a c j a Z. H . P ., Z. S ., Z. M. W.
i O . M. P. jest faktem doniosłym i pozytywnym.
Oto jej wytyczne wskazania dla nas:
a) kierować się we wszystkich poczynaniach myślą polityczną i wychowawczymi wskazaniami U ieł- kiego Marszałka,
b) dążyć do budowy potęgi kulturalnej, gospodar
czej, politycznej i militarnej państwa polskiego.
Starać się o to, by młodzież nasza uznała za podstawę swego życia prawdę, polegającą na zgo
dności haseł z czynem, bo ideologia nie jest tylko systemem myślenia, ale i działania,
By hartowała swą wolę, zaprawiała umysł i ciało i posiadła umiejętności, niezbędne dla przysz
łej pracy.
W oparciu o znajomość przeszłości i kult bo
haterów rozbudziła w sobie ambicję twórczego wy
siłku dla dźwignięcia Polski do pierwszych szere
gów państw i narodów.
By radość życia czerpała z pokonywania prze
szkód i zasłużonych zwycięstw, by w działaniu za
chowywała cechę rycerskości, a honor swój znajdo
wała w dobrej i uczciwie służbie Ojczyźnie.
W y c h o w a n ie o p r z e ć n a n i e z ł o m n y c h z a s a d a c h e t y k i c h r z e ś c i j a ń s k i e j i i d e a ła c h n a r o d o w y c h i p a ń s t w o w y c h , k t ó r y c h u r z e c z y w i s t n i e n i e s t w o r z y r e a ln ą s i l ę P o l s k i .
Zasadę rozwoju wartościowych cech idywidu- alnych pogodzić, z elementem karności i dyscypli
ny, umożliwiających działanie zbiorowe. Wspólny cel, bez naruszenia odrębności organizacyjnej, niech będzie podstawą skoordynowania wysiłków organi
zacji w ten sposób, by nie tylko usunąć wszelkie tarcia i zadrażnienia w robocie icrenowej, ale za
znaczać poczucie ideowego braterstwa i podejmować wspólnie te zadania, około których skupiać należy energię całego młodego pokolenia.
Podstawowym założeniem wartości pracy zbio
rowej musi być troska o szlachetność i poziom ety
czny stosowanych w tej pracy metod.
W działaniu swoim trzeba często sięgać do tradycji, jako skarbnicy cennych wartości. Wydobyć z przeszłości to, co sprawić może odrodzenie wsi.
Dumę przeszłości wydźwignąć z poniżenia i uczynić ją własną dumą. (Orkan). Tradycja ma być funda
mentem, na którym stanie gmach przyszłości.
Pracę świetlicową trzeba oprzeć na potrzebach i znajomości środowiska, wykorzystać zainteresowa
nie młodzieży, a iść do niej nie z fra esem, lecz bu
dować z trwałego materiału.
Kończąc, ob. prezes Dobrowolski życzył wszys
tkim najpomyślniejszych wyników w pracy strze
leckiej.
Referując p la n p r a c y n a o k r e s 1 9 3 7 38 kmt. pow. ob. Deszberg zwrócił uwagę na urabianie organizacyjne strzelców w kierunku wychowanie o- bywatela i żołnierza. Podnieść wartość organizacyj
ną młodzieży, tworzyć zespoły samokształceniowe, mządzać konkursy dobrego czytania, zwrócić spe
cjalną uwagę na przysposobienie wojskowe.
W wychowaniu rolniczym dążyć do podniesie
nia kultury rolnej wsi drogą systematycznego od
działywania na młodzież Z. S.
Nie zapominać o dobrych przykładach i czy
nach obywatelskich jak np.: poprawa dróg, mostów, sadzenie drzewek, opieka nad grobami poległych żołnierzy i t. d.
S p r a w y o r lą t Z.S. omawiał ob. Skwierczyński
„Celem pracy orląt jest wychowanie młodzie
ży w duchu ideologii i tradycji Z. S, do pracy państwowej.
Przygodowanie do tej pracy należy osiągnąć przez:
a) jak najsilniejsze związanie uczuciowe młodzieży
Str. 6 LUBARTOWIAK Nr, 22 z tradycjami, pracą, symbolami i obyczajami Z.S.
b) kult bohaterstwa, którego w szczególności ży
wym przykładem winna być tradycja młodocia
nych bohaterów z okresu walk w obronie Lwowa.
c) rozbudzenie zamiłowanie do służby wojskowej i i rozwijanie cnót żołnierskich i obywatelskich.
d) kult symbolów i znaków państwowych, oraz przy
zwyczajenia do poszanowania dobra publicznego*
e) pielęgnowanie ducha dyscypliny, posłuszeństwa obowiązkowości. ,
f) wdrażanie do bezinteresowności i ofiarności na rzecz dobra społecznego.
g) rozwijanie sprawności fizycznej i zaradności ży
ciowej.
W dyskusji nad powyższymi zagadnieniami po
ruszono szereg bolączek i przeszkód, ne jakie napo
tyka praca w terenie. Największą z nich jest stały brak funduszów.
Należy w tyin miejscu zwrócić uwagę na pra
cę w oddziale kobiet Z. S. w Kozłówce i podkreś
lić piękny czyn, jakim było w zeszłym roku wyro- bianie rękawic dla wojska. Według zapewnień i w tym roku ma być dalej kontynuowana praca w tym kierunku.
Pozostaje tylko sobie życzyć, aby to nie był wypadek odosobniony.
Dziękując za pracę działaczom Z. S. ob. pre
zes podkreślił p r a c ę s p o ł e c z n ę n a u c z y c i e l s t w a z o r g a n i z o w a n e g o w Z w ią z k u N a u c z y c i e l s t w a
P o l s k i e g o . Nauczycielstwo pow. lubartowskiego wykazuje wielkie poczucie obywatelskośei i jest szkieletem pracy społecznej Z. S.
Jestem zadowolony — kończył ob. prezes — i proszę nauczycielstwo o dalszy udział w pracy dla dobra Polski, pod sztandarami Z. S.
Pan Starosta Pow. zabierając głos, oświadczył:
„ j e s t e m d u m n y z e Z w ią z k u S t r z e l e c k i e g o . P r a c a S t r z e l e c k a w p o w . lu b a r t o w s k im <ia- j e p i ę k n e i w i d o c z n e w y n ik i . M o to r e m i n t e
l e k t u a l n y m w t e j p r a c y j e s t u a u c z y c i e l s t w o . Nauczyłem się ocenić jego pracę i z szacunkiem odnoszę się do każdego nauczyciela”. P. Starosta wierzy, że nauczycielstwo nigdy nie przestanie być podstawą wszelkiej pracy społecznej w środowisku i dlatego jest nam wszystkim bliskie i drogie. Dzię
kuję również tym najniższym, szarym strzelcom, któ
rzy wykonują dużo chęci i dobrej woli. Zamierze
niem p. Starosty jest zorganizowanie Towarzystwa Przyjaciół Związku Strzeleckiego, którego celem będzie materialna pomoc w pracy Z. S.
Podziękowaniem za pracę, której celem jest dobro i potęga Państwa Polskiego i życzeniem Z.
Strzeleckiemu najpomyślniejszych wyników w pracy zakończył p. Starosta swoje uwagi.
Kończąc odprawę ob. prezes Dobrowolski Henryk wyraził głęboką wiarę w ideę strzelecką i w przodującą rolę, laką musi odegrać Z. S. w plano
wym marszu ku lepszemu jutru.
Na zakończenie odśpiewano hymn strzelecki:
H e j s t r z e l c y w ra z!
K a p e ć Z y g m u n t.
W y ch o w a n ie fizyczn e.
Jest prawie zupełnie niemożliwe, aby dało się dokładnie dostosować ćwiczenia dla wszystkich na
szych czytelników — ćwiczących strzelców. Wiemy I
przecież że nie znajdzietny na śmiecie dwóch ludzi całkowicie do siebie podobnych. Co jest dobre dla jednych może być w pewnej części nieodpowiednie dla drugich. Dobrałem ćwiczenia, które są odpowie- dnie do wieku naszych strzelców (po 14 r. życia).
Ćwiczenia te może uprawiać młodzież strzelecka, a nawet starsi. Tempo t. zn. szybkość ćwiczeń będzie zależała od sprężystości i stopnia elastyczności mięśni
Mięśnie sprawne umożliwiają ruch szybszy, na
tomiast stawy zesztywniałe zmuszają do ruchu wol niejszego. Szybkość wreszcie jest zależna od spraw
ności serca i płuc. Tempo żywsze wskazane dla młod
szych, tempo wolniejsze — dla starszych.
Bardzo ważną rzeczą będzie regulacja tempa przez samych ćwiczących. Uważać, aby się zbytnio me przemęczać. Jeżeli ćwiczący zauważy, że ćwicze
nie go męczy, mech wykona go wolniej i skróci czas. Jak zaznaczyłem przy wzorcu pierwszym czas trwania może się wahać od 10 — 15 minut do 35.
(przy końcu miesiąca) dla b. awansowanych.
D. c. podam w następnym miesiącu. Ćwiczcie na powietrzu!
C odzien n a g im n a sty k a p rzedłuża ży cie
W z o r z e c d la s t r z e lc ó w n a m ie s ią c l i s t o p a d . 1. Marsz swobodny.
2. M arsz w miejscu z podnoszeniem kolan do poziom u (palce stóp opuszczone wdół.
3. R o zkrok — skurcze i rzu ty ram ion wbok.
4. Siad s k rz y in y lub siad zw ykły na krześle lub tawie, skłon tuło w ia z uderzeniem rękam i przed sobą i w yp rost z ude
rzeniem ręka m i przed sobą i w yp rost z uderzeniem rękam i zbuku.
5. K lę k — szeroko rozstaw ić kolana — pięjty razem, ram iona wbok — skłon lu to w ia wbok w lewo z do tknię ciem lewą ręką ziem i (p o d ło g i) i w yp rost, poczym skłon tu ło w ia w prawo z do tkn ię cie m praw ą ręką ziem i (po Kogi) i wyprost.
6. Stanie na lewej nodze ze skurczem prawej nogi wprzód i z ram ionam i wbok, poczym na prawej nodze ze skurczem le
wej wprzód z ram ionam i wbok.
7. R ozkrok — s k rę t (ja k śruba) tu ło w ia w lewo, skłon wdót (na nogę le w ą) — poczym s k rę t tu ło w ia w prawo, skłon w dól (na prawą nogę) i w yprost.
8. Siad klęczny (k lę k n ij i usiądź na p ię ty ), opad tu ło w ia wprzód, ręce oparte na ziem i (po dłodze , dyw aniku, kocu) na odległość w yciągniętych ram ion i w odstępie nieco w ię k
szym niż szerokość barków , poczyni opuścić kilk a razy k la t
kę piersiow ą ja k najniżej i po każdym opuszczeniu pow ró t do postawy w yjściow ej.
9. Podskokiem ro z k ro k i po dsko kiem zeskok.
10. Marsz swobodny.
R. S.
U roczyste z ło ż e n ie p rzyrzeczen i strz e
le c k ie g o w L u b artow ie.
W dniu 11 bm. strzelcy i strzelczynie z Lubar
towa złożyli swe przyrzeczenie strzeleckie po prze
prowadzonej próbie organizacyjnej. Po przemówie
niu ob. Komendanta Deszberga, odbył się uroczys
ty akt ślubowania na sztandar Z. S., który, stanowił ważny etap w życiu organizacyjnym. Zwiększyła się rodzina strzelecka, która skupia się wokół nakazów bezintresownej służby dla Polski. Ob. prezes Do
browolski w serdecznych słowach pogratulował Strzelczyniorn i Strzelcom postawy, jaką wykazali w dniu Święta Niepodległości i przyjął w szeregi or
ganizacji nową gromadę strzelecką. W uroczystoś :i wzięli także udział Strzelcy z Niedźwiady i Woli Ser- nickiej, którzy będą składać przyrzeczenie strzelec
kie w dniu 19 marca 1938 r.
Nr. 22 LUBARTOWIAK Str. 7
HELENA MOROZEWICZOWA
Napad na kasę powiatową w Lubartowie.
dn. 7 sierpnia 1905 r.
(ciąg dalszy)
Weszłam na werendę rzucając spojrzenie na Janka naszego ogrodnika polewającego ostatnie klomby. Kochałam dzieci jak kwiaty i kwiaty jak dzieci, to teź zawsze miałam dom pełen dzieci i ogród pełen kwiatów. Dzieci pousypiały nakarmio
ne, wykąpane, ubawione przy szeroko otwartych oknach a kwiaty naodwrót zdawały się dopiero budzić z pół snu po upalnym dniu. Orzeźwione ła
godnym prysznicem promieniowały wonią czarując kształtem i barwą.
Mąż mój powrócił od chorego ze wsi około 10-ej wieczorem, po kolacji usiedliśmy w gabinecie przy otwartym oknie. Chłonąc urok wieczoru, za
mienialiśmy luźne słowa upojeni czarem chwili.
Naraz rozległ się trzask zamykanych okien i tupot bosych nóg około domu. To Janek z. impe
tem zamyka okna i okiennice. Wołam _ Janek nie zamykaj jeszcze, usłyszałam pośpieszne zaraz... za
raz... i dalej trzask... trzask... trzask...
Zdziwiona niesubordynacją Janka wchodzę do kuchni by zbadać przyczynę zachowania się chłop
ca i równocześnie wpadają do kuchni kucharka A- nielka i Janek bladzi, pomieszani, zdyszani.
Co się stało? pytam
Psze... pani psze... pani... chwytając oddech woła Janek
bo... bo... zaraz będzie rewolucja...
Co ci w głowie Janek? co ty bredzisz?
Tak proszę pani ino patrzeć.... tak mówili..., powiadali....
Kto mówił? tu wtrąca się Anielka
Sprawiedliwie proszę pani tak mówili... kazali zamykać okna.
" Na to nadszedł mój mąż. Janek mów że po kolei jak to było. Siedzieliśmy sobie z Anielką przed domem i rozmawiali a tu raptem z wązkiej uliczki wypadło jakichś dwóch i do mnie.
Zamykaj okna, a ja się pytam a bo co? a ten znowu zamykaj okna! kiedy ci mówię a żywol a ja się śmieję i powiadam. Jeszcze zawczasu, bo co on ma do mnie, co mi ma rozkazywać, a tu jak nie krzykną obaj zamykaj okna i zmykaj bo tu zaraz będzie rewolucja, więc ja do okien i w nogi.
Weszliśmy z mężem do stołowego pokoju w którym świeciła się lampa, stanęliśmy na przeciw
ko siebie i w milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy, pragnąc wyczytać bez słów co mamy o tym myś
leć, gdy nagle usłyszeliśmy od ulicy łoskot strza
łów rewolwerowych pał, paf, paf.
Janek, krzyknął mąż, wpadli obydwa do fron
towego dziecinnego pokoju i chwycili dzitei z łó
żeczkami przenosząc je w głąb mieszkania. Strzały nic. ustawały, stawały się coraz gęstsze, stoimy szep
nąwszy „napad na kasę” nasłuchujemy, żadnego gwaru, krzyku, komendy, czy biegania tylko odgłos strzałów, jakby nieregularne stukanie jakby jakiś gigantyczny grad bił w coraz szybszym tempie, zda
wało się to trwać wieki.
Naraz huk,.,, nie grzmot, nie piorun, huk jakiś, tępy, głuchy, jakby wielki ciężar spadł z wysoka i
wstrząsnął ziemią. W głowie się zakręciło, nogi się ugięły, szyby z brzękiem wypadały z okien. Znowu gęsta strzelanina, ale jakby oddalająca się i po chwi
li drugi huk jeszcze dalej a potem cisza....
Nie ta spokojna, kojąca błogosławiona cisza, ale jakaś inna jakaś groźna, przyczajona, krwawa, rozedrgana stukiem kul i hukiem bomb, cisza w której każdy atom zdawał się wirować krzyczeć, wołać, że się coś stało, coś ważnego, okropnego, tylko ludzkie ucho nie może pochwycić sćnsu i cze
ka w napięciu jakiegoś znaku, głosu, wezwania.
Może czyjeś życie gaśnie, może komuś potrzeba ra
tunku pomocy. Niech się jakiś głos odezwie w tej upiornej ciszy! niech się coś stanie!
Nareszcie słyszymy odgłos ciężkich powol
nych kroków, coraz bliżej domu, dzwonek do ga
binetu męża. Mąz sam otwiera za chwilę wraca i mówi:
To Koliberda przyszedł po innie, ktoś ranny leży na ulicy, wejdź do gabinetu i zobacz jak wy
gląda.
Wchodzę, stoi znany mi dobrze z widzenia Koliberda starszy strażnik, kłania się w milczeniu, rzucam na niego okiem i nie jestem pewna, czy pomimo nastroju w jakim byłam, twarz mi nie drgnęła uśmiechem. Oto wysoki gruby opasły drab, ryżawy o nalanej obrzękłej od pijaństwa twarzy, ma na sobie żydowski halat, za krótki i za wązki, rękawy sięgają nieco poniżej łokcia a na piersiach i wydatnym brzuchu nie dochodzi najakieś 20 cm.
Koliberda widocznie zakłopotany moją obecnością przestępuje bezradnie z nogi na nogę usiłując ścią
gnąć na brzuchu halat z miną tak ogłupiałą, jak gdyby dopiero teraz zrozumiał jak śmiesznie wy
gląda.
Mąż wziąwszy latarkę i instrumenty poszedł z nim.
Na środku drogi prowadzącej ku Kamionce, tuż za miastem, leżał człowiek. Zdawał się martwy, jednak okazało się, że żyje jeszcze. Otaczała go grupa policjantów, wszyscy w żydowskich habitach, mieszkańcy też ośmieleni ciszą zaczęli się schodzić, tak, że gdy mąż mój kazał rannego położyć na płaszcz i ponieść była już spora gromada ludzi.
Zanieśli rannego do aresztu, ale rnąź kazał go po
łożyć nie w celi, ale obok w izdebce dozorcy wię
ziennego, jasnym czystym pokoiku od frontu ul.
Kamionkowskiej.
Po zbadaniu rannego okazało się, iż stan był i beznadziejny.
Strażnicy kryjąc się za parkanami i zaukatni strze-
• lali gęsto a Koliberda ukryty za węglem domu, 1 dostrzegł dwóch ludzi spiesznie idących szosą.
Strzelił za nimi i jednego z nich trafi) w kolano, widział jak drugi podniósł rannego i starał się go nieść, ale w końcu złożył go na ziemi a sam uciekł, Wówczas Koliberda wyskoczył bohatersko z ukry
cia i ile miał kul w rewolwerze tyle wystrzelił w leżącego. Podziurawił biedaka jak rzeszoto, niesz- ezęszliwy człowiek jednak trzy doby jeszcze żył, męcząc, się nieludzko.
(d. e, n.)
Str. 8 LU BAR TO W IAK Nr. 22
Zjazd Obwodowy Organizacji Wiejskiej Obozu Zjednoczenia Narodowego
w L u b a r t o w i e
Pogodny i ciepły dzień 31 października b. r.
Do Lubartowa ciągną ze wszystkich stron chłopi:
furmankami, na rowerach i pieszo — w mieście na ulicach pełno chłopów. Niejeden widząc tak liczny zjazd braci chłopskiej do miasta zastanawiał się po co oni przyjechali — gdyż to nie jest żaden dzień targowy, a powszednia niedziela. Wszyscy przybyli kierują się w stronę hal targowych i wchodzą do kina „Lewart” , w którym to ma się odbyć zapowie
dziany Zjazd Obwodu Lubartowskiego Organizacji W iejskiej Obozu Zjednoczenia Narodowego.
8) Grygiel Michał 9) Wójciak Michat 10) F ilipiak Grzegorz
>1) Onyazko Jan 12) Miku Roman 13) Chmurzyński Jan 14) Włodek Teofil 15) Derża A lfre d
Niemce Michalówka Osówka Wola Semicka Pałecznica Dt;biny Spiczyn m. Łęczna
gin. Niemce
„ Rudno
„ Samoklęski
„ Serniki
„ Tarło
„ Wielkie
„ Spiczyn m. Łęczna
Zjazd odbył się pod przewodnictwem prezesa Obwodu Lubartowskiego posła p. Stefana Tatarczu
ka i przy współudziale delegata Okręgu posła p.
Chacińskiego.
W powyższym Zjeżdzie wzięło udział ponad 450 osób jako członków oddziałów zarządów gmin
nych oraz zaproszonych gości.
Do prezydium zastali powołani pp. Cholewa Henryk i Krajewski Bolesław. Sekretarzował p. A f- tyka Bronisław.
Referat na temat polityczno-gospodarczy wy
głosił przewodniczący poseł p. Tatarczak, w któ
rym podkreślił potrzebę istnienia Organizacji W iej
skiej O. Z. N. i znaczenia tejże organizacji w życiu gospodarczym i państwowym.
Dalej w swoim doniosłym przemówieniu pod
kreśla, jaką rolę w życiu zagadnień państwowych, tak gospodarczo jak i politycznie odgrywa wieś polska, której jako najliczn ejszej grupie w społe
czeństwie stanowiącej 70o/<, przypada wielki udział w budowie mocarstwowej Polski, tymsamym i od
powiedzialność całkowita za losy państwa spada na jej barki.
Wieś Polska, świadoma roli jaką odgrywa w całości zagadnień państwowych i samorządowych winna skupić się pod sztandarem O. Z. N., stanąć zwarcie przy boku Naczelnego Wodza Marszałka Rydza Śmigłego.
W dalszym swym przemówieniu nawołuje, aby wieś polska — zrzuciła z siebie jarzmo obłudy róż
nych partii politycznych, które działają nu szkodę wsi i państwa. Czas najwyższy, aby wieś polska sku
piła się pod sztandarem O. Z. N., która to organi
zacja ma na celu prowadzenia podstawowych prac:
oświatowych, spółdzielczych i gospodarczo-społecz
nych jako jedynych dróg wy dźwignięcia Polski wzwyż.
W następstwie dalszego porządku obrad dele
gat Okręgu Lubelskiego poseł p. Chaciński odczytał listę zatwierdzonych przewodniczących Zarządów Gminnych.
W Y K A Z
p rz e w o d n ic z ą c y c h Z a rz ą d ó w G m in n ych O rg a n iz a c ji W ie ja k ie j O b o zu Z je d n o c z e n ia N a ro d o w e g o .
W najbliższym czasie śladem Zarządu Obwodo
wego — powiatowego, niższe komórki gminne po
wołają do życia sekcje: oświatową, spółdzielczo-sa- morządową i rolną, podejmując w cał ści pracę na terenie w myśl hasła „Wieś tym samym i Państwo dźwignąć wzwyż".
Po wyczerpaniu porządku obrad Zjazdu prze
wodniczący udzielił głosu przedstawicielowi Ko
munalnej Kasy Oszczędności p. mgr. W. N i
tu ickiemu, który wygłosił referat na temat „Oszczęd
nościowy” .
Po zakończeniu Zjazdu dla uczestników, został wyświetlony film p. t. „Płomienne Serca” .
O b e cn y .
1) Cholewa Henryk 2) Skowron Jan 3) Kozie) Leonard 4) Brońaki Wincenty 5) Zdunek Antoni fi) Małyaka Antoni 7) Kuchuraki Bolesław
koi Uabczyzna w. Wola-Skroinow,
Kamionka Karolin Ostrówek Lisów Michów
(fin. Czemierniki n F irle j
„ Kamionka
„ Ludwin
„ I.uszawa
„ Lucka
„ Michów
K om un ik at Zarządu L u b elsk ieg o O kręgu Z w iązku P eo w ia k ó w .
Do
W s z y s tk ic h P e o w ia k ó w , z a m ie s z k a ły c h n a te r e n ie W o je w ó d z tw a L u b e ls k ie g o .
Zgodnie z uchwałą Zarządu Głównego Zw. Peo
wiaków zostaje zwołany na dzień 21 lislop.da b. r.
do Wilna pierwszy Ogólnopolski Zjazd Peowiaków.
W W ilnie, najukochańszym mieście Komendan
ta, mamy się stawić wszyscy, by złożyć hołd Sercu Wielkiego Marszałka.
Lubelszczyzna, która z pracą niepodległościo
wą jest tak silnie związana, musi zamanifestować swym karnym, zdyscyplinowanym i powszechnym u- działem wszystkich peowiaków zrzeszonych i nie- zrzeszonych, głęboki kult, cześć i miłość dla pamię
ci Wodza Narodu i podkreślić wierność Jego nie
śmiertelnym wskazaniom.
Z Lublina na Zjazd do Wilna odchodzą dwa specjalne pociągi popularne.
Pierwszy pociąg odjeżdża ze stacji Lublin dn.
20 listopada 1937 r. o godz. 17.05 (5 m. 5 po po
łudniu i zatrzymywać się będzie na następujących stacjach: Lubartów — 17.46, Parczew — 18.36, Be
dlno 19.17, Luków — 19.47, Siedlce — 20.57, Sie
miatycze —- 22.27, Czeremcha — 23.06, Hajnówka
—- 23 52, Wolkowysk — 21. XI. 37 r. — 1.23, Mo
sty — 2.13, Lida 3.40 i W ilno — 6.
Tym pierwszym pociągiem jadą peowiacy z na
stępujących miejscowości: z miasta Lublin, oraz po
wiatów: lubelskiego, lubartowskiego, garwolińskiego, radzyńskiego, łukowskiego, siedleckiego, sokoło
wskiego, węgierskiego, bialskiego i włodawskiego.
Drugi pociąg odchodzi z Lublina dnia 20. XI.
1937 r. o godz. 18.34 (6. m. 34 po południu) i przy
chodzi do Wilna dnia 21. XI. 1937 r. o godz. 6,60.
Tym drug:m pociągiem z Lublina wyjeżdżają