• Nie Znaleziono Wyników

Człowiek transu : magnetofonowe sesje Mirona Białoszewskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Człowiek transu : magnetofonowe sesje Mirona Białoszewskiego"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

Jacek Kopciński

Człowiek transu : magnetofonowe

sesje Mirona Białoszewskiego

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (130), 206-219

2011

(2)

2

0

6

Człowiek transu.

Magnetofonowe sesje Mirona Białoszewskiego

„A d u ch mój chodzi we m n ie i n ad e m ną. N ie spada. Świeci m i. Bez p arasola. O d deszczu i ce le b ra cji ch o d zi u n ie sio n y na sw oich zgięciach jednocześnie na ziem i. Co ja z ty m i lu d ź m i m am , co w iszą, gdzie n ie p rz e fru n ą ć , w iszą i są, i ro ­ sną, k o lonie, k o lonie, a m ięd zy n im i la ta ją krow y n ie sp o k o jn e , dojne, św ięte, w aria c k ie ” - n ap isa ł B iałoszew ski w Transie (dalej). O d lat chodzę za B iałoszew ­ skim . P o d g ląd a m go, w y p atru ję , p o d słu c h u ję . S k an d u ję jego w iersze, w ybijam ry tm jego prozy, śpiew am jego p io sen k i. P atrzę przez jego okno. C zasem m i z n i­ ka, trac ę go z oczu na dłu żej, p o te m znow u w yłania się i zaczyna m i świecić. O d lat ch ciałb y m n ap isać o jego Transach i ła p ię się na tym , że w cale m n ie ta k i opis nie pociąga. Pociąga m n ie sam tra n s. M oże dlatego stale w racam do tego sam ego i p y ta m nie o tw órczość, ale tw órczy akt, o to, jak ro d zi się dzieło i co tym d zie­ łem w istocie jest. W iersz czy recytacja? D ra m a t czy gra? To p o tem , bo w cześniej jest p rzecież z d a rzen ie - czy n ie w ażniejsze n iż relacja? Jed n o bez drugiego nie istn ieje, jed n o w d ru g im się d o p ełn ia, p rze g ląd a , w zm acnia. P rzeobraża. A on jest w śro d k u , ch o d zi na „sw oich zg ięc iac h ” - „ u n ie sio n y ” i „jed n o cześn ie na z ie m i” . P ró b u ję go schw ytać, spotkać i stale m i się w ym yka. A m oże już go m am , tylko m i m ało? K rążę, o krążam , naw racam . D oję tego Białoszew skiego, a c h c ia ł­ bym z n im fruw ać.

*

W w arszaw skim M u zeu m L ite ra tu ry zn a jd u je się zbiór k ilk u d ziesięciu kaset m agnetofonow ych, na których Białoszew ski nagryw ał swoje w iersze (znane często w zu p ełn ie innych w ersjach), prozy (publikow ane lub nie), dram aty, a także oso­

(3)

b isty d zien n ik poety, w łaśnie przygotow yw any do d ru k u 1. N ag rań tych dokonyw ał od połowy lat 70. do ro k u 1982, zazwyczaj w dom u niew idom ej przyjaciółki Ja ­ dwigi Stańczakowej na Hożej w W arszawie, a n iek ied y także u siebie, w b lo k u na L izbońskiej czyli na tzw. C ham ow ie. O n ag ra n iac h B iałoszew skiego p rzy p o m n ie­ liśm y sobie o statnio za spraw ą w ydania kolejnego, 11 już to m u Utworów zebranych poety, zatytułow anego w łaśnie Chamowo.

Poeta pisał tę p ow ieść-dziennik n iem al rok, od czerwca 1975 do m aja 1976. Byl to okres pełen zm ian w jego życiu. Pod koniec listo p ad a 1974 roku p rzeszedł pierw szy zawał ser­ ca, do m arca 1975 roku przebyw ał w san a to riu m na rekonw alescencji. W czerw cu 1975, kiedy zaczyna się Chamowo, przeprow adził się do nowego m ieszk an ia w ogrom nym b lo ­ ku na praw ym brzegu W isły, na obrzeżach Saskiej Kępy. Przyzw yczajanie się do nowej sytuacji d ziś życiowej, poznaw anie nowego otoczenia, osw ajanie się z nim utrw alały d z ie n ­ nikow e zapisy.2

- czytam y w nocie od wydawcy.

Tom te n nigdy by się nie ukazał, gdyby nie taśm y M irona. Białoszewski, jak sugeruje wydawca, zniechęcony przez przyjaciół do ogłoszenia pełnej w ersji Cha- mowa, w różnych w yborach swoich próz opublikow ał jedynie jego w ybrane frag­ menty. N a szczęście nagrał utw ór na kasety, które przechow ała Stańczakowa. Skrzęt­ nie p rze p isan y z taśm y jest dow odem m agnetofonow ej p asji poety, o której w Cha- mowie w spom ina się dość rzadko. Pod d atą 18 lipca (1975 roku) B iałoszew ski zano­ tował: „P ojechałem do Jadw igi, nagryw ać nowe w iersze i prozę. Z rozp ęd u zaw io­ złem ją na Gocławek do ociem niałej p an i C eliny” . I w łaśnie tam , w obecności dwóch niew idom ych, odbyła się „wyjazdowa” sesja M irona: „Ja m iałem chęć nagrywać, w zięliśm y m agnetofon”3. Zazwyczaj jed n ak Białoszew ski nagryw ał w m ieszkaniu Stańczakow ej, u niej i dla niej: „Pewnego dn ia M iro n przyszedł do m nie i pow ie­

1 Z b ió r zaw iera n ag ran ia frag m en tó w Dziennika Białoszew skiego z lat 1975-1978 oraz z 1980, Chamowa, Szum ów, zlepów, ciągów, Zaw ału, Konstancina, Inowrocławia,

Obmapywania Europy, A AA A m eryki, fragm enty Pamiętnika z powstania warszawskiego,

opow iadanie Wydłużona ręka, frag m en ty Dziennika Jadw igi Stańczakow ej (a także jego p aro d ię Białoszew skiego), w iersze pow stałe w latach 1975-1980 (m .in. cykle:

Letnie siły, Wchodzi się, M rówkowo-zim no-ciepło, Tropikalne noce, Wiersze ciotki Anieli, Garwolin i z powrotem, Kabaret Kici Koci, Wiersze egipskie), w iersze z tom u Obroty rzeczy, wiersze nigdy niepub lik o w an e, m .in. Wodewil (Jadzia w hożym młynie),

poem at Wczasy w Oborach, d ra m a t Osmędeusze, rozm ow y z M ironem Białoszew skim i Jadw igą Stańczakow ą, rozmow ę z ciotką B iałoszew skiego, S abiną, przeprow adzoną po śm ierci p isarza, k o m en ta rz Jadw igi Stańczakow ej do n ag rań Białoszewskiego oraz jej w łasne n ag ran ia Dziennika poetki. W ersje w ierszy i próz zarejestrow anych na taśm ach przed ich d ru k ie m znacznie różnią się od w ersji opublikow anych. Z m ianom ulegały także ty tu ły utworów.

2 M. B iałoszew ski Chamowo, w: tegoż Utwory zebrane, t. 11, PIW, W arszaw a 2009, s. 387.

3 Tam że, s. 78.

2

0

(4)

2

0

8

dział: «będę ci nagryw ał m oje pisanie, żebyś m ogła sam a słuchać, żebyś była od nikogo niezależna». Tak się zaczęło”4.

W iem d o k ła d n ie, jak w yglądały ich w spólne sesje, bo k ie d y p ię tn a ś c ie lat te m u o d w ied z iłe m S tań czak o w ą w jej m ie s z k a n iu na H ożej, p o e tk a od ra z u zaprow adziła m n ie do p o k o ju i p o sad ziła p rzy m ałym sto lik u , na k tó ry m stał czarny, p rze n o śn y g ru n d ig (m odel M K 232, p ro d u k o w a n y w połow ie lat 70. na zach o d n io n iem iec k iej licen cji). Z aczęliśm y rozm aw iać i już po chw ili z o rie n to ­ w ałem się, że siedzę na m ie jsc u Białoszew skiego. K iedy S tańczakow a w ydobyła z w alizki zszarzałe kasety i w łożyła je d n ą z n ic h do m a g n eto fo n u , rzeczyw istość w p o k o ju stała się jakby b ard z iej intensyw na. S ied ziałem nap rzeciw k o Stressy z Kabaretu K ici Koci, słu ch ając uw ażnie jej w sp o m n ień . Ale m oje ucho łow iło także dwa in n e ch a rak te ry sty cz n e głosy, ko b iety i m ężczyzny, k tó rzy d o k ład n ie w tym sam ym m iejscu , tylko w iele lat w cześniej, szykow ali się do n ag ra n ia k o ­ le jn e p a r tii utw orów M iro n a.

A w ięc po jednej stro n ie ona, w słu c h an a w głos przy jaciela, czasem reagująca na jego głośną le k tu rę - cichym śm iechem , ch rz ąk n ię cie m , k ró c iu tk im k o m e n ­ ta rz em , a po dru g iej on, z k siążk ą, zeszytem , pojed y n czy m i k a rtk a m i w ręk u , czyta swoje utwory. M ik ro fo n re je stru je le k tu rę , ale ta k że a u to rsk i k o m e n tarz do nagryw anych utworów, p la n pierwszy, k iedy Białoszew ski w zm acnia głos, p rzyj­ m u jąc o dpow iednie tem po, b rz m ie n ie , skalę, i p la n d ru g i, k iedy poeta szeptem upew nia się, czy taśm a już ruszyła, albo zaznacza, że skończył i o dkłada k artk i. N ie k ie d y b ard z o w yraźnie słychać ich szelest. K ażde n a g ra n ie zaczyna się za p o ­ w iedzią B iałoszew skiego lu b Stańczakow ej (np. „Taśma 13 ścieżka 1” i ty tu łem ) - n ie k tó re z ta k ic h zapow iedzi zostały dog ran e p rzez Jadw igę p ó źn iej, dla p o ­ rzą d k u . W k o ń cu „ślepa J a d z ia ” p ełn iła rolę se k re ta rk i M iro n a, przepisyw ała jego utwory, g ro m ad z iła umowy, zb ierała recenzje, co ła d n ie pokazał A ndrzej B a ra ń sk i w film ie Parę osób, mały czas. Pewnego dn ia u p orządkow ała też taśm y poety, z k tó ry ch w iększość p ie rw o tn ie służyła n au ce le k cji języka rosyjskiego. W la ta c h 70. i pierw szej połow ie lat 80. k asety m agnetofonow e były w Polsce to ­ w arem deficytow ym .

To Stańczakow a nam ów iła Białoszewskiego na te sesje. O statn ie odbyw ały się jeszcze w 1982, kiedy to oboje zam ierzali w spólnie układać i nagryw ać opow iada­ n ia z cyklu Ociemniałe opowieści. Pierw sze z opow iadań nosi ty tu ł Wydłużona ręka, a jego zapis poprzedza taka oto zapowiedź: „M iron Białoszew ski i Jadw iga S tań­ czakowa, opow iadania p isane w stanie w ojennym , na p rzełom ie zim y i wiosny 1982, p o d koniec X X w ieku na ulicy H ożej”. S tan w ojenny sprzyjał pryw atnym k o n ta k ­ tom dom owym , które Białoszew ski - sk ą d in ąd sam otnik - zawsze bardzo lubił, nadaw ał im wyjątkowy charakter, podnosił na wyższy poziom dzieła, jak w przy­ p a d k u T eatru Osobnego na przełom ie lat 50. i 60. czy w łaśnie cyklu Kabaret Kici Koci dw adzieścia lat później. Także sesje przy m ikrofonie pod koniec 1982 ro k u

J. S tańczakow a Komentarz do zbioru nagrań Mirona Białoszewskiego, nagranie n r M 01415, z archiw um M uzeum L ite ra tu ry w W arszawie.

(5)

były częste i intensyw ne - to w tedy pow stała większość n ag ra ń zgrom adzonych w M u zeu m L iteratury.

Ale m agnetofonow ego bakcyla Białoszew ski połk n ął w cześniej. W Rozkurzu, którego pierw o d ru k pochodzi z 1980 roku, opisał ta k ą oto sytuację:

D yktow ałem sobie do m agnetofonu. Podczas o statn ich zdań p u kanie. W ta k t Piątej sym­

fonii B eethovena. [...] O tw orzyłem drzw i, Te. Pow iedziałem , że tylko jeszcze spraw dzę

końcówkę dyktow ania, i nastaw iałem i cofałem dwa razy, co ją zniecierpliw iło. U siadła na skrzyni z płytam i pow iedziała:

- To cię jeszcze bawi? Takie nagryw anie?

- Tu nie chodzi o to, czy bawi, czy nie bawi, po p ro stu dyktuję. - Ale w idocznie to cię jeszcze bawi, bo m nie już daw no nie.

Zezłościło m nie to i zacząłem jej tłum aczyć jeszcze raz, ale ona m ów iła swoje, więc w końcu pow iedziałem

- N ieporozum ienie.

O na z ćw ierćuśm iechem ze skrzyni z płytam i i w k ołpaku futrzanym na głowie - N ie, nie m a n iep o ro zu m ien ia , przychodzi rzadki gość, a ty baw isz się nastaw ia­ niem m ag n eto fo n u .5

Białoszew ski traktow ał nagryw anie pow ażnie i, jak m ożem y się dom yślać, n ie lu ­ bił, gdy m u je ktoś zakłócał. M yślę też, że m iał na nie jakąś teorię, ale nie chciało m u się jej w ykładać nab u rm u szo n ej Te. (która ich w spólną, środow iskow ą chyba, fascynację m agnetofonem m iała już za sobą). A szkoda. O nagryw aniu niem ych obrazów o śm iom ilim etrow ą k am erą w dom u R om ana i A dy K lew inów poeta w spo­ m ina w Chamowie dosyć często, a jego kom entarze są dziś św ietnym d o p ełn ien iem cudem odzyskanych film ów 6. N ato m iast o „zabaw ie” z m agnetofonem poeta m il­ czy, skazując nas na dom ysły i prow okując in te rp re ta c je 7.

5 M. B iałoszew ski R ozkurz, w: tegoż Utwory zebrane, t. 8, PIW, W arszaw a 1998, s. 172-173.

6 O „film ik o w an iu ” Białoszew skiego w gronie jego przyjaciół pisze Izabela Tom czyk w artykule Miron Białoszewski filmowcem?, „K w artaln ik F ilm ow y” 2003 n r 44. 7 „D yktow anie” było w ym yśloną przez poetę m etodą nagryw ania polegającą na

zaznaczaniu głosem in te rp u n k c ji (z m yślą o m aszynistce przepisującej utw ór). Bardziej niż w alor artystyczny liczyła się w nim tec h n ik a zapisu. Tak o „dy k to w an iu ” m ów iła Stańczakow a: „Po pew nym czasie M iro n zaczął sam obsługiw ać m agnetofon. I przeszedł, a także nam ów ił m nie, na nową technikę zapisu. D yktow anie do m agnetofonu. M ion dyktow ał od razu ze zn ak am i przystankow ym i. T eksty spisyw ała z m agnetofonu niew idom a m aszynistka, pani Iren a Łow ińska. N ie stety kasety te M ion tratow ał jako robocze i po sp isan iu ich treści nagryw ał na nich na nowo. U ratow ały się tylko częściowo i w chodzą w skład tego zbioru. K asety Obmapywania Europy i AAAm eryki książki pisanej w styczniu 1983 roku, a więc 5 m iesięcy przed śm iercią pisarza. M iron się nie oszczędzał, był niezw ykle wytrwały. P o tra fił nagryw ał dwie, dw ie i pół godziny, pom im o że stan jego zdrow ia był słaby a nagryw anie męczyło serce” (J. Stańczakow a Komentarz do

(6)

21

0

*

D om ysł pierw szy w iąże się z prześw iadczeniem Białoszew skiego o wyższości poezji przeznaczonej do recytacja lu b śpiew u n a d tą, która w raz rozw ojem lite ra ­ tu ry całkow icie zatraciła w alor u stn y i m eliczny. N ajobszerniej o swojej koncepcji „głośnej p oezji” m ów ił poeta w znanym , publikow anym odczycie O tym M ickiew i­ czu ja k go mówię z 1967 roku. B iałoszew ski kom entow ał w n im pracę n a d IV czę­ ścią Dziadów, której obszerne fragm enty w ystaw iał w m ieszk an iu przy P lacu D ą­ brow skiego. M o n o d ram ów nag rał podobno na duży m a gnetofon szpulowy, ale taśm a zaginęła i o tym , jak poeta m ów ił M ickiew icza m ożem y się dziś dow iedzieć (a w łaściw ie dom yśleć) jedynie z m a leń k ich fragm entów K roniki Film ow ej. No i oczywiście z relacji sam ego poety: „S pinanie jednakow ych długości (a raczej k ró t­ kości) przyspieszeniem , a potem zw olnieniem ” - tłum aczył się ze swojej (aktor­ skiej) in te rp re ta c ji8. W T eatrze O sobnym m ów ił i grał także fragm enty Kordiana Słowackiego, Antoniusza i Kleopatry N orw ida oraz Wesela W yspiańskiego (z tow a­ rzyszeniem urzekającej L u d m iły M uraw skiej). G dy te a tr przestał istnieć, p la n o ­ wał zarejestrow anie Konrada Wallenroda, ale nie znam y tego nag ran ia. N a taśm ach przechow ała się n ato m iast jego braw urow a in te rp re tac ja Lilii M ickiew icza z k o ń ­ ca lat 70. „Pełne bycie poezji to czytanie na głos, m ów ienie jej. Bo co to za poezja, co czytana po cichu?”9 - zastanaw iał się w Rozkurzu i zaraz rozw ijał swoją myśl:

S tw ierdziłem , że istn ie ją trzy rodzaje czytania: na głos

po cichu, ale z w yobrażeniem pełnego b rzm ien ia po cichu, ale bez w yróżniania brzm ienia. Pierw sze dwa rodzaje oczyw iste.10

- stw ierdza, a po tem in icju je m ały eksperym ent:

Z acząłem kilka d n i tem u badać ten trzeci rodzaj. Z askoczenie. O kazało się, że nie ma czytania po cichu bez w yobrażenia brzm ien ia. M ożna czytać po łebkach, skokam i, może brzm ieć tek st w naszych uszach w yobraźni poza naszą św iadom ością, ale brzm i. N ie ma czytania po cichu głuchego. Zw łaszcza poezji. A więc czytanie w ierszy sobie w łóżku nie odbiega aż tak od głośnego. N aw et jeżeli to poezja regulow ana m ów ieniem . To wszystko jest do m ów ienia sobie w m yśli.11

Po chw ili, w charakterystyczny dla siebie sposób, przesk ak u je z obszaru fizjologii m owy i m yśli na obszar etyki: „N asza epoka w stydzi się patosu, okazyw ania uczuć,

8 M. Białoszewski O tym M ickiewiczu ja k go mówię, , „O dra” 1967 n r 6. Por. J. K opciński Ja-G ustaw , czyli M ickiewicz według Białoszewskiego, w: N a początku

wieku. R ozw ażania o tradycji, red. Z. Trojanowiczowa, K. Trybuś, W ydawnictw o

P T P N , P oznań 2002.

9 M. B iałoszew ski R ozkurz, s. 119. 10 Tam że, s. 120.

(7)

nadużyw ania słów. Słowa straciły na w artości. Ale czy przez to m y zaczniem y ich używać sensow niej - po m ilczeniu? M ają szansę odzyskać w artość” .

W iadom o, że d o p ie ro m a gnetofonow e n a g ra n ia o k u p ac y jn y c h w sp o m n ie ń Białoszewskiego skłoniły go do w ydania w 1970 ro k u Pamiętnika z powstania war­ szawskiego. Poeta przez lata opow iadał przyjaciołom swoje przeżycia, ale ich nie publikow ał. N ie tylko z pow odu k lim a tu politycznego, k tó ry nie sprzyjał w spo­ m n ie n io m o p o w stan iu - także z pow odu niepew ności, co do ich formy. B iało­ szewski chciał w n ic h ocalić dynam ikę w ypow iedzi ustnej, rozw ijanej tu i teraz, w obecności słuchaczy, przez opow iadacza, k tó ry nie jest fu nkcją konw encji lite ­ rackich, ale żywym człow iekiem , identyfikow anym jako osoba dająca świadectwo i po d m io t zap am iętan y ch zdarzeń. W spom nienia zapisyw ane n aty ch m iast traciły ta k i walor, rejestracja go ocalała. M oże ocalała coś jeszcze - u traco n ą w artość słów? Poeta w iązał w artość lite ra tu ry z kw estię takiego jej odbioru, któ re zakłada też w spółuczestnictw o: dobra lite ra tu ra to taka, k tórą w ykonuje się p u b lic zn ie i która jako recytacja, a częściej p ieśń w chodzi w ry tu ał (w kościele), w szlagier (na po ­ dw órku, ulicy), w deklam ację (na w eselu, sp o tk a n iu tow arzyskim , wieczorze p o ­ etyckim ), opowieść. L udzie ją pow tarzają, a przez to ożywiają: recytacją, śpie­ wem , ale też w spólnym przeżyw aniem ry tu ału , cerem oniału, zdarzenia, spotka­ nia. Ożywiają głosem , ale także w spólnym zachw ytem , a po tem w spólną pam ięcią. Recytacja czy śpiew to pow rót do początków literatury, do jej oralności i m elicz- ności - także w w ym iarze k om unikacyjnym . Taka lite ra tu ra n ie odrywa się od nadawcy, m a konkretnego odbiorcę-św iadka-słuchacza, jej wykonywanie przyw raca pierw otną sytuację uczestnictw a w akcie twórczości. W ystarczyło przysiąść na b rze­ gu łóżka, w k tó ry Białoszew ski gadał o p o w sta n iu ...

P rzepisany z taśm y Pamiętnik okazał się arcydziełem . P otem , już po w ydaniu w spom nień, poeta jeszcze kilka razy nagryw ał jego fragm enty na taśm ę, w racając niejako do oralnego źródła swojej opowieści. D yktow ał też Pamiętnik dla niew ido­ m ych z zak ład u p rzy P lacu Trzech K rzyży w W arszawie, przejęty tym , że tam ci usłyszą dużo w ięcej, odczują jego opow iedziany świat intensyw niej, razem z jego zapachem osypujących się murów, kształtem , ciężarem , fak tu rą wynoszonych z g ru­ zów przedm iotów , te m p e ra tu rą pyłu, który unosił się w pow ietrzu. T em at pozaw- zrokow ego odbioru św iata nieraz pojawia się w rozm ow ach ze Stańczakow ą, która w prow adziła poetę w środow isko ociem niałych i w ogóle w swój świat. W film ie Barańskiego Białoszewski zam yka oczy, a Stańczakow a prow adzi go na podw órko i uczy rozpoznaw ać rzeczywistość słuchem i dotykiem . P otem w spólnie u kładają Ociemniałe opowieści, których głośną w ersję „dla u ch a” nagra oczywiście M iron.

W naszych czasach lite ra tu rę m ów ią i czytają na głos p rzede w szystkim ak to ­ rzy w teatrze i Białoszew skiego interesow ały te w ykonania. M iał swoich u lu b io ­ nych. Jednym z n ic h był W ojciech Siem ion, k tóry odw zajem niał poecie swoją sym ­ patię. Zachwyciw szy się w ierszam i Białoszewskiego, ułożył z n ic h scenariusz gło­ śnego s p e k ta k lu M ironczarnia, k tó ry z p o w o d ze n iem grał w S tarej P rochow ni w W arszawie (na podstaw ie sp e k tak lu pow stało także w idowisko telew izyjne). Sie­ m io n dobrze wyczuwał u stn y i m eliczny w alor poezji Białoszewskiego, ale pocią­

II

I

(8)

21

2

gało go coś w ięcej, sam a sytuacja sw obodnej im prow izacji poetyckiej w gronie b li­ skich słuchaczy stw orzona przez M irona podczas w torkow ych spotkań na L izboń­ skiej. S iem ion ją p oznał i próbow ał odtworzyć w swoim teatrze:

To w łaśnie z w ieczorów u Białoszewskiego zro d ził się pom ysł tea tru probabilistycznego [Siem iona] - w spom ina Tom asz M iłkow ski. M iejsce zw artej budowy, solidnej k o n stru k ­ cji, m iała zająć n ie-k o n stru k cja, jak u M irona, który zawsze spraw iał swym gościom n ie­ spodzianki. W iedzieli tylko jedno, że będzie dużo poezji, ale nie w iedzieli, jakie to będą w iersze, w jakiej kolejności, czy tylko now e.12

Białoszew ski cenił aktorów , ale przecież sam występow ał w swoim teatrze i na dobra spraw ę n igdy nie przestał go tworzyć. Jego w ieczory poetyckie zazwyczaj przekształcały się w występ, p rzez lata na p rzykład Białoszewski przedstaw iał swoją Wiwisekcję, kucając za krzesłem . W la tac h 70. m iał swoje im prow izow ane „wtor­ k i”, o których sporo w Chamowie (wtedy także, niekiedy, w łączał m ag n eto fo n )13. N a koniec pozostała m u tylko jedna niew idom a słuchaczka, by ta k i te a tr mógł zaistnieć. W reszcie - w ystarczał m u sam m ikrofon.

D om owe czytanie (prozy, wierszy) na głos m iało dla Białoszew skiego w ym iar wręcz cerem onialny. W rozm ow ach ze Stańczakową pada naw et słowo „ m iste riu m ”, poprzez analogię do m isteriów w św iątyni czy naw et samej litu rg ii. N a tym tle dochodzi zresztą m iędzy M iro n em i „ślepą” Jad zią do ciekawej kontrow ersji, k tó ­ ra rodzi się w łaśnie z refleksji na te m at słuchow ej m a te rii poezji. W cytowanym dialogu głos pierw szy należy do poety:

- No, ale jed n ak p isanie to nie jest m isterium . - Ja k to? Jest.

- N ie - w yjaśniam - m iste riu m to obrządek. C oś w idać. A przy p isan iu nic nie widać. Staw iam znaczki, a mogę i bez, z pam ięci.

- Ale m isteriu m jest.

- W czy tan iu potem na glos - tak. Ja k tu na Hożej m iałem czytanie, to gosposia do D ziadka: „Cicho, bo tam się o d p raw ia ”.

- Ale odpraw ia się gotowe - mówi Jadw iga - Tam te duże m isteria też były przez kogoś u kładane. A potem się odpraw iały.

- A ha, więc jak pisze, to u kładam m isterium . - W łaśnie, z tym się zgadzam .

- A potem czytam to przy lud ziach głośno. Przepow iadam sobie. G osposia dobrze m ów i.14

Białoszewskiego fascynował brzm ieniow y w alor poezji w ogóle i w innym m iejscu Chamowa powie tak:

12 M. M iłkow ski Wojciech Siemion czyli Prometeusz, strona internetow a: w w w .aict.art.pl/ loia...71/1198-w ojciech-siem ion-czyli-prom eteusz.

13 „K ilka utw orów tego z bioru jak Poznańska, część Zaw ału zostały nagrane na L izbońskiej u M iro n a w czasie przyjęć w torkow ych.” - w spom ina Stańczakow a

(Komentarz do zbioru nagrań . ) .

(9)

Przypom ina m i się

... jakby wstęgą, miedzą

Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą

Ja w ym aw iam „zieloną” głośniej. „S iedzą” a kcentuję mocno. A w ogóle słowa sy labi­ zuję i puszczam dość oso b n o .15

W p odobny sposób będzie czytał i w łasne utwory. Sądzę jednak, że to nie b rzm ie­ nie, nie dźwięk były w tej „głośnej” lek tu rze najw ażniejsze, choć to w łaśnie im Białoszew ski poświęca najw ięcej m iejsca w swoich zapiskach. W ażniejsze było sam o „p rz epow iadanie” „ułożonego”, a więc ponaw ianie owego „ m iste riu m ” p isa­ nia, czyli - m ów iąc inaczej - ak tu tw órczości w całym jego artystycznym , in te le k ­ tu aln y m , em ocjonalnym , duchow ym i tech n iczn y m („staw iam zn aczk i”) „zlepie” . N aw et n ajbardziej w yrafinow ane lingw istycznie wiersze poety z początku lat 60. są w m oim p rze k o n an iu p a rty tu rą dośw iadczenia: zew nętrznego i w ew nętrznego, które m ożna próbować rozpoznać w głośnej le kturze. A m oże naw et obudzić? C ie­ kawe, że do takiego „eksperym entow ania” z liryką nam aw iała kiedyś M aria R ena­ ta M ayenow a w książeczce O sztuce czytania (1963). Pokazując na p rzykładzie M ic­ kiew icza, L eśm ian a , B roniew skiego jak o d p o w ied n ia, głośna w łaśn ie le k tu ra , u w zględniająca in to n a cję, te m p a, p au z y i akcenty, pozw ala wydobyć z w iersza em ocjonalny profil m ówiącego p odm iotu. A naw et, w akcie tej lektury, spotkać się z nim , m oże - na chw ilę - zespolić.

„P rzepow iadanie” byłoby więc - kolejny dom ysł - sp o tk an iem poety z sobą samym? N a pow rót dośw iadczającym uczuć, m yśli i w rażeń wyw ołanych percep ­ cją św iata w pierw otnym akcie twórczym? C hyba tak. O to jak w spom ina te sesje Stańczakow a:

M iron przylatyw ał na H ożą zaraz po n a p isan iu w ierszy czy prozy, w d zień czy w nocy. W nocy w yskakiw ałam z łóżka, M iron wołał: „szykuj m agnetofon, nagryw am y!”. P ocząt­ kowo ja obsługiw ałam m agnetofon. Te n a g ran ia spraw iały nam obydw ojgu w ielką radość. M ion był szczęśliwy w uniesien iu a w jego głosie nie zagasł jeszcze blask chwil tw orzenia.16

N agryw anie n ap isan y c h już tekstów, poza oczywistą fu n k cją w ykonania zapisu audio dla niew idom ej przyjaciółki, stało się więc sposobem docieranie do siebie artystycznie aktywnego. Ale także rejestrow ania tej aktyw ności w sposób bliższy a u ten ty czn em u przeżyciu - głosem , a nie pism em . „M iron zawsze m ówił, że trz e ­ ba czytać głośno zwłaszcza wiersze. To było w łaśnie pierw sze czy tan ie”17. W ierszy pow stałych p oprzedniego dn ia albo p rze d godziną. Ale n ie tylko, poeta czytał p rze­ cież także starsze utw ory z Obrotów rzeczy, b allad y rzeszow skie i peryferyjne. Sta­ wał z n im i jak na scenie, specjalnej, bo dom owej, takiej jak na Tarczyńskiej albo p rzy Palcu D ąbrow skiego.

15 Tam że, s. 89.

16 J. Stańczakow a Komentarz do zbioru nagrań...

17 Tamże.

21

(10)

214

W arto przypom nieć, że w Pierwszym P rogram ie na Tarczyńskiej razem z debiu­ tancką Wiwisekcją Białoszewski „przedstaw iał” także wiersze w program ie Kabaret. Pieśni na krzesło i głos. W odautorskim k o m entarzu w tom ie Teatr Osobny napisał: „Ja z zawieszonym przez szyję krzesłem do w ypukiw ania rytm u na zm ianę sobie i L u d ­ m ile przy intyno-recytow anych pieśniach” 18. N ie był Białoszewskim w tej roli akto­ rem , był poetą-perform erem , który w swojskiej, ale uroczyście odm ienionej prze­ strzeni m ieszkania, wobec przyjaciół i znajom ych zaproszonych do uczestnictw a w trochę dziecięcej grze (zawiadom ienie o spektaklu wysyłano w p u d ełk u po zapał­ kach), w sposób oryginalny, choć z pew nością nieprofesjonalny, w tonie poważnej, ale zabawy, „ u ru c h a m ia ł|” swoją poezję. Poezję wyprowadzoną z doświadczenia i zda­ rzenia (sytuacyjnego i językowego), ale zakrzepłą w zapisany wiersz, który jednak m ożna zam ienić w p arty tu rę i wykonać na scenie. Kabaret. Pieśni na krzesło i głos to nie było jedynie dopełnienie Pierwszego P rogram u. A naliza dram atów Białoszew­ skiego przekonała m nie, że akt perform atyzow ania poezji był sam ym rdzeniem jego domowych spektakli, które nazw ałem kiedyś „poezją w d ziała n iu ” 19.

M iał więc rację R yszard N ycz łącząc p óźniejszą tw órczość Białoszew skiego z n u rte m zachodniej neoaw angardy.

W h ap p en in g u i performance [...] nie m am y do czynienia z p rzedstaw ianiem (w trad y cy j­ nym znaczeniu), lecz raczej „u n ao c zn ian iem ” czy „cytow aniem ” życia. P raktyka tego rodzaju jest bowiem p rzed łu żen iem życiowej aktyw ności artysty, k tóry nie angażując się w d ziałan ia w ram ach ponadjednostkow ego system u reg u ł konsty tu u jący ch a u to n o m icz­ ny św iat sztuki, zm ierza raczej do sam orealizacji i zam anifestow ania w łasnej in d y w id u ­ alności. O sten tacy jn a podm iotow ość tej sztuki, uzn an ie „ja” artysty za źródło znaczenia, bezpośrednie pow iązanie życia, artystycznego w ytw oru z w ykonyw aniem i osobow ością a rtysty - wszystko to zdecydow anie ja o d różnia od depersonalizacyjnych ten d e n cji sztu ­ ki m o d ern isty czn ej.20

B iałoszew skiem u zawsze brakow ało te a tru czyli m iejsca, gdzie życie zyskuje na intensyw ności. M agnetofon m u go zastąpił i - p rze b u d ził w n im poetę. W swo­ im Dzienniku we dwoje Jadw iga Stańczakowa w spom ina:

N agryw am y nowy kaw ałek Przeprowadzki i... w iersze z 27 czerwca 1975! M iron pisze znowu w iersze po kilk u letn iej przerw ie. M agnetofon się rozłączył. M iro n m u siał czytać dru g i raz, a ja się z tego cieszyłam . Te w iersze są bardzo piękne, z najgłębszych pokładów d u ­ cha. Są filozoficzne ponadczasow o i w strząsająco d ram atyczne. N ik t nie przeczyta ich tak jak M iro n .21

18 M. Białoszewski Teatr Osobny 1955-1963, w stęp A. Sandauer, PIW, W arszaw a 1971, s. 37.

19 J. K opciński Gramatyka i mistyka. Wprowadzenie w teatralną „osobność” Mirona

Białoszewskiego, W ud. IBL PAN, W arszaw a 1998.

20 R. N ycz „Szare eminencje zachw ytu”. Miejsce epifanii w poetyce M irona Białoszewskiego, w: Pisanie Białoszewskiego. Szkice, red. M. G łow iński, Z. Ł ap iń sk i, Wyd. IBL PA N,W arszaw a 1993, s. 180.

(11)

W ciągu siedm iu lat nag rał ich k ilk ad ziesiąt, układając nowe cykle i całe tomy. R ównolegle nagryw a prozy, które pisze z m yślą o sesjach ze Stańczakową. Relację z jednej z wizyt na jego ulu b io n y m P lacu Zbaw iciela, gdzie kupow ał ser, kwiaty, a czasem n agrobne w ianki, zapisał od razu, przysiadając na jakim ś m u rk u , a po ­ tem pobiegł na H ożą, by jak najszybciej nagrać te n nowy kaw ałek prozy! Po co? Żeby podzielić się przeżyciem , raz jeszcze wejść w środek niedaw nej sytuacji, w resz­ cie podnieść ją na wyższy poziom kreacji. Przeżyć, zapisać, nagrać (i zagrać). Trans, tra n s dalej, tra n sik ...

*

Jak b rzm ią te nagrania? Co w n ic h słychać? P rzykład z prozy. „Taśma 12 ścież­ ka 1” - zapow iada Stańczakowa, a Białoszew ski czyta z ręk o p isu relację z letniej w ycieczki z W arszawy do pobliskiego A nina, któ rą odbył w tow arzystw ie Tadzia (Tadeusza Sobolewskiego) i Ju sty n k i (Justyny Sobolew skiej, m alu tk iej wówczas córki Tadeusza). Początkowo czyta dość m onotonnie, czasem m yląc słowa lub zwal­ n iając na niew yraźnie zap isan y m słowie (te całkiem nieczytelne przy innej okazji będ ą go b ardzo denerwow ać, co zostało utrw alone). Po pew nym czasie u stala się pew ien ch arakterystyczny ry tm i to n tej głośnej lektury. W cześniej Białoszew ski odczytyw ał po p ro stu zapisane zdania, teraz już n im i opow iada o pew nym zd a rze­ n iu - a m oże raczej zd arzenie to wypowiada. Z m ianę słychać b ardzo w yraźnie.

Oto więc wszyscy troje idą, p atrz ą i głośno k o m e n tu ją zaobserw ow ane. Choć to tylko A nin, a nie N eapol, są bardzo zaaferow ani odkryw aniem nowych obiektów i widoków, a także pod słu ch iw an iem zasłyszanych głosów i dźwięków. Białoszew­ ski jest w środku, a zarazem na zew nątrz, bierze u dział w w ycieczce jako ten , który organizuje, uczestniczy i ko m en tu je, ale zarazem , już w akcie tw órczym , pisząc, zbiera głosy Tadzia i Ju sty n k i, a po tem splata je ze swoim na kształt polifonicznej n arracji. Głosy pojaw iają się tu nie tylko na zasadzie cytatu, ale także mowy p o ­ zornie zależnej, która b ardzo dynam izuje w spom nienie, n adając m u pozór relacji na żywo. W głośnej le k tu rze ta pozorna relacja zyskuje dodatkow y w alor teatralny. Poeta n a p isan e szybko, d o b itn ie, tem po le k tu ry odpow iada dynam ice zdarzeń, a zwłaszcza - w rażeń. Stale też zm ienia intonację, m elodię, b rzm ien ie poszczegól­ nych fraz. M ówi przecież za trzy osoby i bardzo się stara odróżnić nie tylko tem b r ich głosów (zwłaszcza m ałej Ju sty n k i), ale też styl w ypow iedzi i u k ry ty za n im styl bycia osób. S trasznie się przy tym uw ija, w yraźnie podniecony i rozradow any. Ja k ­ by tańczył. Ze w spom nienia ro d zi się m on o d ram i jest to m on o d ram odkrywcy, k tóry tu i teraz, w obecności ślepej przyjaciółki, w u n ie sie n iu relacjonuje w spólną przygodę: „Teraz szliśm y w stronę łąki i zagajników. Trawy, trawy, jeszcze trawy. Woda w rowie! Za szeroka”. W głośnym w ykonaniu ta „woda w row ie” jest okrzy­ kiem , przy czym poeta ak centuje p rzede w szystkim „wodę”, bo to ona jest tu od­ kryciem . Z kolei w „za szeroka” kładzie akcent na „za” i podkreśla rozczarow anie, bo nie p rzejdą. Białoszew ski przyspiesza p rzy opisie ludzi, zw alnia - przy opisie rzeczy i widoków. W ydobywa em ocje i uczucia: zaskoczenie, zachw yt, entuzjazm ,

21

5

(12)

216

ale też sceptycyzm , rezygnację, nudę. N iczego nie m a rk u je, przeciw nie, zapisane okrzyki w ykonuje ekspresyjnie, niczym aktor w zm acniając w ybrane elem enty opo­ wieści. Ale nie jest aktorem , bo stale się odsłania, wie, co będzie dalej i już się z tego cieszy! N ie reżyseruje tego im prow izow anego m on o d ram u , on go u ru c h a ­ m ia i daje się m u ponieść. Słowa ud erzają poecie do głowy! B rzm i to tak, jakby całą ich wycieczkę przeżyw ał na nowo, i to w trójnasób. Przeżywa ją też Jadwiga, k tó ra reaguje na tę relację: śm ieje się, m ruczy, k om entuje, chw ali. Białoszew ski p atrz y za n ią i za n ią w ędruje alejk am i A nina, a ona to czuje i nagle wszystko widzi!

A teraz poezja. „Taśma 15, ścieżka 1” . W iersze pochodzą z tego sam ego okresu, zostały n ap isan e kilka d n i w cześniej, 12 i 16 lipca 1975 i są cząstka tego sam ego p ro je k tu artystycznego. N iek tó re z n ic h (np. N a pętli na Chamowie) Białoszewski czyta p odobnie jak prozę, w artko i dynam icznie; n aślad u je ukryte w n ic h głosy, przez co wydobywa sytuacyjność wierszy, naw et - dram atyczność, chw yta rodzajo- wość zdarzeń, ich dynam ikę. „Ona m u daje z kosza jedzenie / a on je”22 - ko m en ­ tu je dow cipnie p o d p atrz o n ą na p ę tli autobusow ej scenkę (i p arafrazu jąc Ś w ite­ ziankę M ickiew icza). To są jeszcze m ałe relacje (głównie z wycieczek po G rocho- w ie), choć już skrótow e, syntetyczne. W iersze z 30 lipca przynoszą n ato m ia st nowe spojrzenie i g en eru ją zu p ełn ie inne b rzm ien ie - m etaforyczne i kontem placyjne.

C iepło. N ieruchom o Znów zjechałem . Poszedłem m iędzy b liź n ia k owce, wieżowce,

zielska.

Z ielsk tyle, że ojej, a to zawsze

całe ich skwery, ulice wyższe od ludzi i jeszcze rosną.

[ . ] (30 lipca w nocy)23

Pierwsze w rażenie: m onotonia, a zaraz potem : sztuczność, form alizm . Każde słowo poeta czyta osobno, choć w w ierszu zapisuje je niekiedy w jednej lin ii, po ­ woli, w tym sam ym tem p ie, czasem z o ddzielaniem od siebie sylab, w jednej - n ie ­ om al - tonacji. Ale to tylko pow ierzchnia tej lektury. Pod spodem kryją się n ie­ zwykłe niuanse. G dy dokładniej w słucham y się w n agranie, odkryjem y zm ianę, różnorodność, napięcie. Białoszewski przyspiesza i zwalnia, wydłuża i skraca, p u n k ­ tuje, ścisza i w zm acnia głos, w ydelikaca go, nadaje m u barwę: tajem nicy, u lo tn o ­ ści, n iespodzianki. Czyta tak, jakby coś przeczuw ał, czegoś się spodziew ał i siebie sam ego tym oczekiw aniem uw odził, czarow ał. W kulm in acy jn y m m om encie na

22 M. B iałoszew ski Odczepić się i inne wiersze opublikowane w latach 1976-1980, w: tegoż

Utwory zebrane, t. 7, PIW , W arszaw a 1994, s. 49.

(13)

taśm ie słychać zachw yt, a jego ekspresja obdarza zachw ytem słuchacza. M agneto- fonowo synestezja: co dla oka, staje się p iękne dla ucha.

I Ciut później

Pow ietrze na blokach Bloki na pow ietrzu N iebieskie N a drzew ach I sam o na sobie W szystko niebieskie. To na prawo. A na lewo m gła i m gła zorza przyleciała zaowocowała.24

O pis tego, co na 9 piętrze wieżowca na L izbońskiej poeta zobaczył przez okno, tego konkretnego dnia, o tej k onkretnej porze, „ciut p ó źn iej” . O pis z pozoru p ro ­ sty, ale w istocie niezwykły, bo jego p rze d m io te m jest pow ietrze otaczające bloki i drzew a, „niebieskie” . „To na praw o”, bo „na lewo” ciągnie się m gła. W iem y już, co w idać, zapytajm y: jak to słychać? W idokow i pierw szem u poświęca poeta sześć pierw szych lin ii w iersza. K ażdą lin ię m ówi pow oli, w in to n a cji w znoszącej (anty- kadencja), z m ałym o bniżeniem na końcu, któ re n ad a je w ersom ro zm arzony ch a­ rakter. Powstaje m ała, dźwiękowa wizja św iata przyjm ow anego w zachwycie. Po­ tem n astęp u je rzeczowa inform acja: „to na praw o”, w ypow iedziana zu p ełn ie in ­ nym głosem , nie b o h atera przeżyw ającego, ale jakby n arra to ra , autora d id a sk a­ liów. Koniec wizji. Ale już w tym „a na lewo” kryje się nowe, inne, przeczuw ane odczucie, intonacja ak centuje różnicę: tu jest tak, a tu . Znow u m om ent w ydoby­ w anej głosem tajem nicy. Głos zw alnia tem po, by za chw ilę zabrzm ieć zup ełn ie inaczej, m uzycznie: „m głaiiii m g ła iiii” . Białoszew ski stosuje m im etyzm dźw ięko­ wy - w ypow iada m głę, m gła snuje się i rozciąga w jego głosie. I nagle n ie sp o d zian ­ ka, przyspieszenie, m ocny akcent: „zorza p rze lec iała” jak ptak , szybko, dynam icz­ nie, w oka m g n ie n iu , i zm ieniła wszystko. D om yślam y się - jasnym p ro m ie n iem przeszyła m głę, rozśw ietliła ją i rozproszyła. Ten błyskaw iczny akt na n iebie ko ja­ rzy się z ak tem m iło sn y m i nagła p u en ta: „zaow ocow ała” w cale nas nie dziwi. Owocem jest tu nowy dzień. C harakterystyczne, że słowo „zaowocowała” B iało­ szewski w ypow iada w eselnie, w rytm ie i na m elodię w iejskiego oberka, z m ałym przy tu p em , jakich w iele np. w Osmędeuszach. G dyby zapisać tę recytację tak, by uchw ycić jej b rzm ien ie, pow stałby w iersz b ardzo p rzypom inający n iek tó re p artie tego „dziadow skiego o ra to riu m ”.

O statecznie poeta ry tualizuje słowo, w ytwarzając głosem specyficzna aurę, która w ydaje się być fonicznym ekw iw alentem m etaforycznych obrazów. Z dźwięków

24 T am że, s. 64.

21

(14)

218

k o n stru u je nowy obraz, przeżyty jak b ardzo su b teln e zdarzenie, zrodzone w r u ­ ch u odczuć, spostrzeżeń, m yśli i w ypow iadanych słów, które - to tylko mój kolej­ ny dom ysł - m ogły rodzić się już w m om encie przeżycia. A jednocześnie w ydoby­ wa z w iersza u kryty w nim , zu p ełn ie in n y obraz, em ocjonalny obraz człowieka m ó­ w iącego, jak chciałaby M ayenowa. K im on jest?

K iedy słucham kolejnych w ierszy n agranych przez Białoszewskiego nie mogę oprzeć się w rażeniu, że poeta za każdym razem przebywa podobną drogę: od p ra g ­ n ie n ia, przeczucia, oczekiwania, do pow oli narastającego zachw ytu, po silne i n a ­ głe spełnienie. Jakby za każdym razem , m etodycznie w praw iał się w tran s, ale taż: jakby tym w łaśnie sposobem głośnej le k tu ry u ru ch a m iał w sobie tran s dawny, p rze­ żyty. Jego kształt b u d z i skojarzenia i erotyczne, i m istyczne. N ajp ierw jest więc p rzyglądanie się i n asłuchiw anie, niezw ykle w zm ożone, uw ażne, zapisyw ane po ­ jedynczym i słow am i dośw iadczenie teraźniejszości, jak w Transach w łaśnie: „Coś kracze. Teraz. Tu. N ie w iem co”. A po tem jest transow e odczytyw anie tego zapisu, przepow iadanie go jak z m apy jakiejś w yobraźniowej wędrów ki. Tak, odczytane głośno, wiersze Białoszewskiego kryją w sobie człow ieka, który słowo po słowie w ędruje drogą coraz większego skupienia, z którego ro d zi się niezw ykłe doznanie jakby wyjścia z siebie („A d u ch mój chodzi we m n ie i nad e m n ą ”), zw ieńczone poczuciem p ełn i i rozładow ane dow cipną p uentą.

Jeżeli poeta był w form ie, a n ag ran ia nie traktow ał rutynow o (co także m u się zdarzało), człowiek ów, człowiek tran su , spotykał się na pow rót ze swoim stwórcą w akcie głośnej lektury. W ażnej, naw et jeśli sam otnej! W łaśnie w idzim y go w p u ­ stym , zaciem nionym pokoju, jak pochylony n a d m ag netofonem nagryw a swoje wiersze z poprzedniego dnia, kiedy stanął w otw artym oknie i rozciągający się przed n im pejzaż uczynił p rze strzen ią nagłego ak tu - m iłości?, zaślubin? - pow ietrza ze słońcem . Teraz na pow rót go wywołuje, więc kiedy usłyszy p u k an ie do drzw i, nie będzie szczęśliwy. N aciska klaw isz, otw iera drzwi, potem jeszcze w raca do m ag n e­ tofonu, coś ta m spraw dza, za chw ilę dojdzie do m ałej scysji z Te. Koniec. Ale kase­ ta z n ag ra n iem pozostała. K ilkadziesiąt m ałych kaset zdeponow anych w M uzeum L ite ra tu ry w W arszawie, które kryją w sobie ogrom ny ła d u n ek poetyckiej energii. W arto ją wyzwalać.

(15)

Abstract

Jacek KOPCIŃSKI

The Institute of Literary Research of the Polish Academy of Sciences (W arszawa)

A trance man. Miron Biatoszewski’s tape-recorded sessions

Miron Białoszewski w as p e rm a n en tly fascinated by th e idea o f resum ing th e oral and melic so u rc es o f poetry; fo r instance, h e k n e w th e Biblical Psalms by h e art and recited th e m , if n o t sang, willingly. Yet, h e did n o t add style to early lyrical form s, b ut instead, invented certain novel o n e s. H e a p p ro a c h e d his o w n pieces o f v e rse in te rm s o f musical sc o re: h e w o u ld w rite th e m ‘aloud' and strive fo r th e ir being p e rfo rm e d o u t loud. In 1950s, h e se t up a h o m e th e a tre so th a t h e could have his p o e try ‘se t in m otion' w ith u se o f voice and g estu re. O n c e this ‘S e p arate T h e a tre ' [Teatr O so b n y ] su s p en d e d its activity, M iron started, from th e m id -sev en ties o n w ard s, ta p e -re c o rd in g his pieces. Initially, h e did th a t fo r his blind friend Jadw idga S tańczakow a. W ith tim e, th o u g h , his ta p e -re c o rd e d sessions gained th e form o f a p o etic p e rfo rm a n ce w h e re th e v ery p e rfo rm a n ce o f a piece c o u n te d o n equal te rm s w ith a p o e m o r piece o f p ro se. Mr. Kopciński believes th a t Białoszewski re c o rd e d his w o rk s in o r d e r to replay th e m o m e n t o f th e ir initial creatio n and to aw ake in him self th e fo rm e r artistic e x p erien c e th ro u g h th e use o f his o w n voice.

Cytaty

Powiązane dokumenty

The NV center has spin degrees-of-freedom associated with both its bound electrons and nearby nuclear spins (see Figure 1 a–b), and, much like atomic states, these spins can

Wstępna charakterystyka filozofii naukowej (s. 11-21) podaje na wstępie jej cel, a więc ogólny opis świata i żyda, dołącza do tego różno­ rodność sposobów filozofowania.

(...) Tak więc jest też zrozumiałe, że nie tylko zapowiadał ostateczne przyszłe obja­ wienie panowania Boga, lecz że to przyszłe panowanie Boga może być już

Wśród nowych błogosławio­ nych znalazł się ksiądz Michał Piaszczyński, kapłan Diecezji Łomżyńskiej, profesor i wychowawca Wyższego Seminarium Duchownego w

2000.06.11 - IV Kongres Rodzin Diecezji Drohiczyńskiej w Bazylice Mniejszej w Bielsku Podlaskim, pod hasłem „Przyszłość świa­ ta i Kościoła idzie przez

Platon daje taką wykładnię Protagorasa: „Nieprawdaż, tak jakoś po­ wiada, że jaką się każda rzecz mnie wydaje taką też i jest dla mnie, jaką wydaje

The Rock Simulator wydaje się w tych funkcjach podobny do The Mountain, choć twórcy wzbogacili tę grę o serię minigier, w których zwyczajowo nieruchomy obiekt, jakim