• Nie Znaleziono Wyników

O niekonsekwencji w literaturze

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O niekonsekwencji w literaturze"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Lem

O niekonsekwencji w literaturze

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (17), 13-36

(2)

Szkice

Stanisław Lem

0 niekonsekwencji

w literaturze

1

W p ią ty m n u m erz e „T ekstó w ” 1973 pisałem , że powieść 20 000 mil podm orskiej ż eglugi zaw iera dw ie w e rsje k a p ita n a Nemo. J e d n ą e xplicite — bohaitera bez skazy, d ru g ą zaś im pli­ cite — m ęczyciela załogi, bo z dodaw ania w ym iarów s ta tk u fig u ru ją c y c h w tekście w ynika, że m a ry n a ­ rze pędzili w k u b ry k u życie n a stojąco.

W n a stę p n y m n u m erze „T ek stó w ” A ndrzej Z gorzel- sk i replikow ał, że załodze było całkiem w ygodnie, bo „logika św ia ta fikcji, u k sz ta łto w an ie bo h atera, tła, ak cji w y m a g a ją n iera z pozornych niekonsek­ w encji, k tó re n ie są rzeczy w isty m i lapsusam i, o ile miają sw oją określoną fu n k cję w całości te k s tu ” . Z gorzelski o piera się na opiniach T yn iano w a i Goe­ thego. P ow iada też, że nie k ry ty k u je dzieła po­ p raw n ie ten, k to w nioskuje w o p arciu o te k s t po to, a b y dow iedzieć się czegoś takiego, czego ów te k st exp licite nie zaw iera.

Poniew aż w iększość k ry ty k ó w n a g m in n ie robi to, czego za b ra n ia ją Zgorzelski i Goethe, przy szła m i

Logika św iata fikcji

(3)

S T A N IS Ł A W L EM 14

D yrektyw y pr z eci w staw ne

do głow y o k ro p n a m yśl, że licentia poetica o b e jm u ­ je, o czym nie w ied zieliśm y dotąd, rów nież działal­ ność k ry ty czn ą. K ry ty k w ykracza poza te k s t bądź nie w ykracza w edle tego, jak m u się podoba i nie m a w tym żadnego lapsusu, poniew aż chodzi o nie­ konsek w en cje pozorne, €0 m ają swoje fu n k cje w ca­ łości recenzji. Pow iedzm y jed n a k dla uspokojenia ducha, że to żart. S p raw a n iek o nsek w encji w lite ­ ra tu rz e zasłu g u je na pow ażniejsze p o trak to w an ie. A by urządzić się na teo rety czn y m p rzed p o lu zacznę od tego, że k o h eren cja dzieła w sam ej rzeczy zrela- tyw izow ana jest do insitancji w yższej w lite ra tu rz e niż logika, m ianow icie do p a ra d y g m atu g atu n k o w e­ go. P a ra d y g m a t ów p o w sta je history cznie i zm ienia się z u pływ em czasu. Je śli dzieło porządnie ,,siedzi” w gatu n k u , w olno w ykraczać poza jego tek st w nio­ skow aniem , o ile dopuszcza to n o rm a p a ra d y g m a - tyczna. Poniew aż jed n ak w lite ra tu rz e i k ry ty c e m am y oprócz sy n c h ro n ii diachronię, m ożna, jeśli pom inąć w spółczynnik czasu i rodzaju, zestaw iać w naszym przedm iocie p a ry d y re k ty w sprzecznych. Na przykład:

1. „Te sam e sprzeczności tek stu nie mogą być m u poczytyw ane raz za błędy, a raz za zasługi”. — „W łaśnie, że m ogą”.

2. „W u tw orze realisty czn y m nazw iska b o haterów nie pow in n y jaw n ie sygnalizow ać naczelnych cech ich c h a ra k te ró w ” . — „W łaśnie, że po w in n y ”.

3. „A utorow i nie w olno przeinaczać ze stro n y n a stro n ę b o h atera, chwilow o w yprostow ać g arb ateg o i obdarzyć go m istrzo stw em w bokserskiej m łócce, żeby m ógł pow alić an tag o n istę zgodnie z całościo­ w ym m o rałem n a rra c ji, że zwycięża ra c ja sp raw ie­ d liw a” . — „W łaśnie, że w olno” .

1 tak dalej.

P rzy p ad ek pierw szy zachodzi w zględem dzieł zrazu n ie docenionych, a p o tem w ynoszonych pod niebo. H istoria lite r a tu r y roi się od odpow iednich p rz y k ła ­

(4)

15

dów. Co do trzeciego, u tw ó r taki m ożna b y napisać, co p raw d a tylko jako groteskow y. Ale pow iedzia­ łem przecież, że sprzeczność d y re k ty w pow staje k ied y pom ijać w spółczynnik czasu i rodzaju. A za­ te m pom ijać go nie m ożna.

S p e k tru m g atu n k ó w nie je s t liniowe. M ożemy jed ­ n a k dla uproszczenia p rzy jąć jego linearność i w te ­ dy rozpostrze się nam od reportażow ego realizm u do poezji. Oo się tyczy u p raw n ie ń auto rskich, pasm o ich, rów noległe do naszego w idm a, rozciąga się od postaw y fizyki po stanow isko p restid ig ita to ra . R ea­ liście w olno m niej więcej tyle, co fizykow i. W olno m u dokonyw ać w szechm ożliw ych ek sperym en tów w w a ru n k a ch dow olnej izolacji, p rzy a rb itra ln ie sporządzonych w a ru n k a ch brzegow ych i granicz­ nych, ale nie w olno m u p rzy ty m oszukiw ać. Na p rzy k ład pom agać m agnesom niteczkam i, k iedy nie przy ciąg ają jak należy. N atom iast zręczność p re s ti­ d ig itato ra ograniczeniom tak im nie podlega. Róż­ nica ta, przełożona n a języ k epistem ologii, oznacza, że od pokazów fizyka nie tylko wolno, lecz koniecz­ nie trzeb a odw oływ ać się do p o zalab o rato ry jn ej rzeczyw istości. N atom iast od pokazów p re stid ig ita ­ to ra m ożna się odw oływ ać jed y nie do tego, czego uczą w szkole sztukm istrzów . R ealizm m a nam spraw dzać św iat, poezję spraw dza tylko poezja. S tąd różne b y w a ją p rzyjem ności w k ry ty ce. Rozko­ sze, jak ie m iew a k r y ty k z realisty czn y m tekstem , są całkiem innej n a tu ry niż zim ne satysfakcje, ja ­ kich dostarcza h e rm e n eu ty k o m antypow ieść. Ale te rozkosze n ieraz są podszyte udręką.

L. G rzeniew ski (por. Drobiazgów duch w spaniały i p ow ietrzny) w idział już W okulskiego w opałach, bo to p a n S ta n isław i p anienek z p ó łśw iatka nie tykał, i żony an i m yślał choćby przez sum ienność zadowolić, i ferty czn ej wdówce, co się m iała ku n ie­ mu, przepuścił. Poniew aż zaś b ył w gorącej wodzie kąpany („gry złbym j ą ” — dyszał), p ozostaw ała ty l­ ko a lte rn a ty w a fa ta ln a w obu członach: a lb o Wo­

Realizm to prawie fizyka

Winny Prus czy Wokulski?

(5)

S T A N IS Ł A W LEM 1 6

Recenzent uczciwym adwokatem

k u lsk i onanistą, albo P ru s au to rem p ru d e ry jn y m . Na szczęście znalazły się w Lalce tr z y lite r a l­ nie słow a o rozpuście W okulskiego w P a ry żu , k tó re u rato w a ły zarazem po tencję k re a c y jn ą a u to ra i płciow ą bohatera.

Choć to m oże i śm ieszne, w yznaję, że odkrycie ty c h trz e ch słów p rzy ją łe m z ulgą, poniew aż P ru s p o w i­ n ie n był p am iętać także o tej stronie rzeczy (ale ja w Powrocie z gwiazd nie pam iętałem ). B rak ty c h słów popycha k u dom niem aniom u w łaczający m p o ­ staci lu b jej tw ó rcy — te r tiu m non datur. R ealizm to nie ty lk o p raw a, lecz i obow iązki. S fe ra płciow a nie m oże być o b jęta k la u z u rą m ilczenia, o ile s ta n o ­ wi palenisko u tw o ru . A tak je st przecież w Lalce. P o te n cja n ie jeslt czymś takim , co m ożna n a dw a­ dzieścia lat zawiesić, a potem , gdy ucichnie m arsz M endelssohna, w y ją ć ja k m iecz z jaszczura. O tym , że b o h a te r używ ał serw etki, a nie palców i w b u ci­ kach, a nie na bosaka w k raczał do salonów , nie trz e ­ ba mówić, bo to się sam o rozum ie. L ecz tam te j sp raw ie n ależała się p rzy n a jm n ie j jak a ś fu rtk a , je śli nie opis. Tym czasem , skoro się ju ż pow iedziało, że k o b iety przez próg nie puścił, że od każdej ch ętn ej opędzał się n iczym Józef od P u ty fa ry , w y ­ kluczenia te tak osaczyły ze w szystkich stro n W o­ kulskiego, że P ru s m usiał choć trzem a słow am i pospieszyć m u n a ra tu n e k ; b ył już czas! G dyby W o­ k u lsk i znikał nam zm ierzchem z oczu, g d yby m iał coś do ukrycia, tego by starczyło — jako poszlaki. J a k n apisałem kiedyś, sp ie ra ją c się z p ew n y m a m e ­ ry k a ń sk im k ry ty k iem , recenzent to nie oskarżyciel, lecz obrońca dzieła, ale taki, k tó ry nie m a p raw a kłam ać, wolno m u tylko przedstaw iać fa k ty w n a j­ k o rzy stn iejszy m św ietle. W ięc i V erne nie m usiał naim pchać w oczy d o k ład n y ch w y m iaró w N au tilu sa i jego salonów . Skoro to jed n ak zrobił, w ypadało pam iętać i o k u b ry k u . A kied y śm y to pow iedzieli, m ożem y przejść do teorii.

(6)

17

II

Za niekon sek w encje u tw o ru lite ­ rack ieg o będziem y uw ażali: 1) w ykroczenia przeciw logice jako sprzeczności w sensie rac h u n k u zdań, 2) sprzeczności antynom iallne w ro zum ieniu logiki se m an ty czn ej oraz 3) n aruszenia znorm alizow anej paradygm aitycznie n a rra c ji. W ykroczeniom ty m czy n a ru sz e n io m n ie n ależy ap rio ry cznie przyp isyw ać w adliw ości. Człowiek n a p rzy k ła d pow stał dzięki kom p leksow em u n aru szen iu gatunkow ego w zorca p ram a łp y .

D la pam ięci pow tórzm y, że w szelka paralogiczność i „p arafizyczność” je st zrelatyw izow an a do g a tu n ­ k u . Inaczej: naczelna je st w lite ra tu rz e n a tu ra św ia­ ta przedstaw ionego, a nie — realnego. Z pow yższym zastrzeżeniem : sk ra jn ia a m p litu d y czynnościow ej sięga od niekonsekw encji b u d u jący ch u tw ó r, po­ p rzez n ie k o n stru k ty w n e , lecz konieczne, aż po b u ­ rzące go ze szczętem .

N a jła tw ie j określić sprzeczności logiczne i sem an­ ty czne jako niesw oiście literack ie. W logice p o jm u ­ je m y pod sprzecznością sto su n ek p a ry zdań, z k tó ­ ry c h jedno przeczy drugiem u, a też ta k ą w łasność zbioru zdań, że m ożna zeń w yprow adzić p a rę zdań sp rzecznych. N iesprzeczny je s t zbiór, z którego sprzeczności w yprow adzić nie można.

A n ty n o m ię tw o rzy itaka p a ra zdań, że każde je s ­ teśm y zniew oleni przy jąć. ,,Człow iek je st ssakiem ” i „człow iek nie je s t ssak iem ” to p a ra zdań sprzecz­ n ych, lecz nie antyno m ialn ych . A n tyn om ia pozba­ w ia nas sw obody re fu ta c ji. „P ew ien K re te ń c z y k rzekł, że w szyscy K reteń czy cy k łam ią ” to a n ty n o ­ m ia, gdyż w prow adza w znane błędne koło.

Za najciekaw sze m am sprzeczności k o n stru u jąc e . J e d n y m z am b itn iejszy ch zakusów lite r a tu r y jest chęć d o rów n an ia P a n u Bogu (Stwarzaniem św iatów , k tó re nie b y ły b y plagiatow ym i p o w tó rk am i Bożego p ro d u k tu . K reow anie „innego św ia ta ” zasadza się

Dorówinać Panu Bogu

(7)

S T A N IS Ł A W LEM 18

n a k o n sek w en tny m u p raw ia n iu określonych nie­ konsekw encji, czyli na odstępstw ie od d a n y c h em - pirykologicznych, u rasta ją c y m w system (zazwyczaj w ew n ętrzn ie sprzeczny bądź an tynom ialn y, k tó rą to w łasność u k ry w a się albo ekspo nu je podług a r ­ tystycznego celu).

P rzed k a n d y d a te m n a stw órcę stoją o tw o rem dw ie drogi. Albo p rzek ształca co n ajm n iej jed en bazow y p a ra m e tr n a tu ra ln e g o św iata, czyli działa e xplicite (np. zm ienia w łasności czasu lub entro pii, ja k po­ w iem y). Albo te ż stw órca mi'lczy o tym , co i jak pozm ieniał, i prow adzi n a rra c ję tak, żeby św ia t w niej p rzed staw io n y odchylił się od rzeczyw istego. Żeby okazał się doń n iesp ro w ad zaln y — a zarazem (to bardzo w ażn y w arunek!) żeby n ie m ógł się po­ k ry ć z żadnym św iatem sta n d ard o w ej im aginacjL R e p e rtu a r w yim aginow anych św iató w o b ejm u je ontologię w iary , baśni, m itu o raz snu. Sen n a j­ tru d n ie j w ykluczyć, bo w szak p o tra fi naśladow ać „w szystko” . Lecz i na to są sposoby (drobiazgowość, bo ro jen ia senne raczej takie nie są; oschła rzeczo­ wość, bo głęb in y snu pochodzą z p iętrzen ia się p oten cjałó w uczuciow ych; w ielkie zdarzenia toczące się w bezm iarach p rzestrzen i i czasu, bo pole w i­ dzenia sn u jest zazw yczaj w ąskie itp.).

C zytelnik n a w e t o trz a sk an y z lite ra tu rą je st stw o­ rzeniem leniw ym . P rzez bezw ładność u siłu je włożyć czytane w tę przed ziałkę genologii, k tó ra zdaje się m niej więcej odpow iednia. Więc trzeb a go z in ercji uporczyw ie w y trącać! T ylko w ted y bowiem , dzięki k olejn y m w ykluczeniom (to jed n ak ani m it, ani baśń, an i sen, an i realność!) diagnoza su w e ren n o ś­ ci św iata stw orzonego okaże się n ieuchron na. Co praw d a n a tak ą diagnozę stać nie byle kogo — za­ zwyczaj k o n sty tu u je się ona dopiero po długiej serii k o n tak tó w św iatostw órczego dzieła z c z y te ln i­ kam i. Lecz tej k w estii, jako należącej do socjologii odbioru, tu ta j nie tykam .

Zm ianą bazow ych p a ra m etró w uniw ersu m , w

(8)

19

k o n y w an ą explicite, nałogowo p a ra się science f ic ­ tion. N ajlep iej w idać to w jej chronom ocyjnej p ro ­ w in cji. J a k już o ty m pisałem , zm iana 'p a ra m e tru czasu — n adająca m u odwracailność — k o n sty tu u je n o w y w szechśw iat, w k tó ry m logikę sp o ty k a ją rze­ czy okropne. Im plikacja tautologiczina „jeśli Ja n o b cu je ze sw ą m atk ą, to J a n jest k aziro d cą” tra c i w arto ść p raw d y, choć je st anality czn a, k iedy J a n u d a się w przeszłość i pocznie z obcą k obietą sam ego siebie. Poniew aż nie była jego m atk ą , gd y z nią ob­ cował, nie b y ł kazirodcą. J a k widać, K osm os z chro- nom ocją dopuszcza zam knięte koła kauzalne, czyli tak ie skutk i, co są w łasnym i sw oim i przyczynam i, a zatem upraw om ocnia creatio e x nihilo.

Do czego (może służyć k o n stru k c y jn ie tak m ocna paradoksalność? W SF jest zw ykle autoteliczna: zostaje podkreślona, żeby szokow ała czytelników . P o n ad to m oc au to ró w usiłow ało w prow adzaniem d o d atkow ych hipotez, co do n a tu ry ch ron om o cji z ra ­ cjonalizow ać p arad o k sy kauzalno-logiczne tak , żeby św ia t z podróżam i w czasie p o k ry ł się je d n a k z n a ­ szym św iatem , co się wszakże nikom u nie udało i n a p ew no się nie uda. Parado k saln o ść tk w i bowiem w rd zen n ej s tru k tu rz e takiego św ia ta i m ożna ją n ajw yżej kam uflow ać czy eskam otow ać. W tedy je d ­ n a k niekonsekw encje n a rra c ji służą zam askow aniu bazow ej niek onsekw en cji ontycznej św iata p rze d ­ staw ionego.

Takie w łaśnie fo rm aln e g ry u p raw ia S F na ty m po­ letk u. Ich sensy antropologiczne są n ik łe lub żadne zgoła (gdyż oprócz zadziw ienia nic przecież nie w y ­ nik a z tego, że ktoś płodzi sam ego siebie, a jeszcze bez p a rtn e rk i, o ile m iędzy poszczególnym i ek sk u r- sjam i w czasie zdążył zm ienić płeć). S F w y m ija szanse re fle k sji antropologicznej na ty m teren ie, bo tk w ią one w groteskow ych zastosow aniach ch ro ­ nom ocji, SF n ato m iast z w łaściw ą sobie n ied o jrza ­ łością dąży do śm ie rte ln e j powagi, a nie do ironii czy s a ty ry (z rzadkim i w y jątk am i).

Kiedy czas zwycięża logikę

(9)

S T A N IS Ł A W L EM 20

Polemika Lema z Lemem

W jed nej z p odróży Ijona Tichego usiłow ałem za­ p rzęgnąć chronom ocję do p rac złośliw ych, czyniąc Tichego d y re k to re m X X V II-w iecznego in sty tu tu , k tó ry m a zhum anizow ać, w yporządzić etycznie i es­ tetyczn ie o raz upostępow ić ziem skie dzieje pow ­ szechne in te rw e n cja m i chronom ocyjnym i odpow ie­ dnio skiero w an y m i w przeszłość. P oniew aż jed n ak w sam ym in sty tu cie p a n u je bałagan, in try g a n ctw o i nieudolność, o pty m izacja doprow adza h isto rię do w yg lądu znanego dobrze z podręczników szkolnych. W nadziei, że n ik t się o to n a m nie nie pogniew a dodam , że „w ydajność sem an ty czn a” m ojej ,,chro- nom ocyjnej historiozofii” jest w opow iadaniu dość niska. Można było, chcę powiedzieć, w łożyć w n a r ­ rac ję daleko w ięcej jad ó w adresow an ych do n a tu ­ r y człow ieka i do n a tu r y dziejów, niż to zrobiłem . W spom inam o ty m , by podkreślić, że d an y w e w łaś­ ciw ej m u topologii św iat k o n tra d y k to ry c z n y — ja ­ kim je s t tu ta j ch ronom ocy jny — sw oją s tru k tu rą nie przesądza niczego oprócz n ieu ch ro n n y ch k o n tr- em pirycznych i an ty n o m ialn y ch zderzeń. K olizje t a ­ kie zachodzić m uszą, a już od pisarza zależy, do czego je zaprzęgnie w sferze całościow ych sensów utw oru.

P rzed opuszczeniem pierw szego reg io n u św iato- stw órstw a, p a ra m etry czn eg o i eksplicytnego z a ra ­ zem, godzi się rzec p a rę słów o tw órczości P h. Dicka, k tó ra stanow i sferę przejścia w obszar lite ra tu ry „ n o rm a ln e j” .

Ten p rzy p a d e k g ran iczn y w ym aga m ałego w p row a­ dzenia. SF n ie p o d aje chronom ocyjnego u n iw ersu m za bytow o rozłączne z naszym . U trz y m u je tylko, jako b yśm y się na razie nie u m ieli dobrać do tec h ­ nik, ek sp lo atu jący ch odw racalność czasu, la te n t- ną w e w szechśw iecie. N iekonsekw encja jest tu ta j rozszczepieniem w ew n ątrzg atun ko w ego stanow iska. Z jed n ej s tro n y SF głosi p ro g ram o w ą podległość r a ­ cjonalizm ow i i przyrodoznaw czem u em piryzm ow i, w ięc ty m sam y m zobow iązuje się nie w ykraczać

(10)

21

z danego Kosm osu. Jednakow oż z drugiej strony, ponoszona am bicjam i i niedokształceniem , zaciera g ran icę m iędzy tym , co stanow i nie rozpoznane d o tąd w łasności tego w szechśw iata, a tym , co s ta ­ now i w łasności, k tó ry c h tem u św iatu nie m ożna choć ze źdźbłem w iarygodności przypisać.

N a m ieliznach tej niekonsekw encji, k tó ra udaje, jak o b y nie było różnicy m iędzy odkryciem n iezn a­ n y ch cech znanego św iata a w yjściem z niego w św ia t zupełn ie inny, osiada m nóstw o dzieł SF, poniew aż kan on g atu n k o w y żąda d ostarczenia zw y­ kle w epilogu „naukow ych w y ja śn ie ń ” zaszłych dzi­ wów. A u to rzy plączą się w ty ch zeznaniach, bo szkoda im zarów no cudów' irracjo n alizm u , jak i triu m fó w in stru m en talizm u . Jak o ś nie przychodzi im do głowy, że należy po p ro stu postulow ać zm ianę rela cji „ in stru m e n ta liz m — ontologia” taką, żeby p o w stały techniki, nadające bytow i w łasności, jak ich w cale dotąd nie m iał. N auka nie m a na razie u p raw n ie ń ani do atak u , ani do ob ro n y „p o stu la tu p a n to k re ac y jn e g o ” , więc je s t w zględem niego n e u ­ tra ln a . (W iary nie m ogą być w zględem niego n e u ­ tra ln e, gdyż im p lik u je k o n k u ren c ję ze S tw órcą. Lecz dog m atyki m ożna b y ta k przetran sfo rm o w ać, zeby w końcu p o stu la t ten zaakceptow ały, co może nastąpi, jeśli dojdzie do w drożenia owej, dziś m rzonką będącej, techniki.)

Pow yższy d y le m a t SF m ożna także p rzekraczać in a ­ czej, a to wówczas, kiedy się nie pow iada w yraźnie, co w bycie pochodzi z N atu ry , a co z K u ltu ry (tj. jak ie sk ład n ik i „m ieszanki b y to w e j” u tw o rzy ła Natura naturans, a jakie Natura transfigurata). P o­ pada się w ted y w inne niekonsekw encje, co p raw d a o ty le m niej n agan n e, że ich rola k o n stru u ją c a w izję sta je się w te d y naczelna, w ięc co n ajm niej u sp ra ­ w iedliw iona. W łaśnie Ph. Dick zajm u je się św iato- stw órstw em , u d a re m n ia jąc y m ro zróżn ianie pom ię­

dzy fak tam i a a rte fa k ta m i egzystencji. Jego św iaty tw orzą bogate sp e k tru m koszm arów . W spólny im

Możliwość pantokrea-cjonizmu

(11)

S T A N IS Ł A W LEM 22

Katastrofizm

im m anentny

je s t p o stęp u jący zrost jaw y z m ajaczeniem , fa ta ln y przez to, że diagnozy stanu rzeczy (jaw a czy zwid) zdobyw ają pew ność po to, b y ty m o k ru tn ie j ru n ąć. D om inantą św iatów Dicka je s t żywioł rozkładu, niejako — rozpędzona m o n stru aln ie, ślepo b u sz u ją ­ ca entropia, p rzeżerająca n a w e t czas, p rzy czym w głów nym ciągu dzieł D icka każda książka stanow i in n e w cielenie 'law inow ej agonii.

Rzecz nie m a nic w spólnego z sążn istym spisem końców św iata, jak i nam oln ie pow iększa science fiction. Nie o to idzie, że słońce eksploduje, ziem ia się pali, pęka, tonie, że ludzie tra c ą płodność, m ie j­ sce do życia, pow ietrze, że w y b u ch ają w szystkie bom by itp. Idzie o to że ro zk ład leży w n a tu rz e rzeczy i ro zp rzestrzenia się ja k zaraza, bo tak i jest św iat; nie dlatego, że p rzy b y li M arsjan ie pod okien­ ko, p u k a ją w iru sy itp. W łaściw ie Dick n ad aje tylko działający m powoli, s k ry ty m i dlateg o w codzien­ ności niedostrzegalnym ten d en cjo m e n tro p ijn y m św ia ta — m o n u m e n ta ln y rozm ach, przyspieszenie, p ełn e groźnej (ale i poczw arnie kom icznej) eks­ presji. W prow adzając w niszczącą grę, k tó re j tem po n a ra sta w toku akcji, także narzędzia cyw ilizacyjne (techniki halucynogenne, tele p aty c z n e itp.), dopro­ w adza do przem ieszania obłędu m ate rii i konw ulsji techniki.

G dy zważyć, ja k się n am ju ż w yszczerbiła w iara w doskonałą dobroć in stru m e n ta ln e g o postępu, po­ m ysł D icka — takiego zrostu n a tu r y z k u ltu rą , fu n ­ d am en tu z in stru m en tem , k tó ry n ab ie ra gw ałto ­ w ności now otw oru — n ie w y d a je się czystą fa n ta s­ m agorią.

W osnowie św iató w Dicka m ogłaby spoczyw ać w izja kosm osu bezintencjonalnego, to znaczy nieosobo- w ego, k tó ry sw ym m ieszkańcom nie życzy w p ra w ­ dzie ani dobrze, an i źle, lecz jed n a k stronnego, gdyż posiada w łasności p u łap k i zastaw ionej na rozum p rak ty czn y ; p u łap k i p ozw alającej ow ładnąć sobą, ale tylko tak, że się to zawsze w końcu skrupi

(12)

23

na zw ycięzcach. C hodzi o p u łap k ę z opóźnieniem , k tó ra zrazu o bsypu je P ro m eteu szów łaskam i. Do­ p iero n a niebotycznej wysokości, sk ąd nie m a od­ w ro tu , zatrza sk u je ich w sobie, żeby nie w iedzieli n a w e t czy sam i zaw inili klęskę, czy też by ła nie­ uch ro n n a.

K lęskę cyw ilizacy jn ą zw ykło się utożsam iać fałszy­ wie i w ąsko z reg resem do m inionej fazy dziejów, choćby jaskiniow ej czy zw ierzęcej. A le koncepcja, -którą m am na m yśli, doty czy rozw oju poczw arnie- jącego n a w ysokościach, niezdolnego odw ołać się do czegośkolw iek n a tu ra ln e g o , poniew aż chodzi o poję­ cie anachroniczne. Może być przecież tak , że potęga, jak ą d a je coraz głębsze o w ładnięcie zjaw iskam i, w y ro d n ieje w k a ry k a tu rę in stru m e n ta ln e g o ideału. Z arazem zaś nie m a n a tej drodze innego od w ro tu niż przez szczyt, k tó ry trz e b a osiągnąć nie z woli, lecz z bezw ładności cyw ilizacyjnego ru ch u . Ogólniki tak ie j filozofii p rzy ro d y m ożna w y pełniać rozm aicie im aginow anym i treściam i. T ru d n o powiedzieć, czy ta w łaśn ie w izja — trzęsaw isk a w iedzy — prześlad u je Dicka, bo zbyt skuteczn ie ro zp ętał sw oje chaosy, a jeszcze utopił je w m alignie. Toteż nie wiadom o, co je s t w nich płodem zrak ow aciały ch technik, a co zw idem um ysłu, doprow adzonego do paran o i ciśnie­ niem egzystencji w zatrw ażająco skom plikow anej m aszynie środow iska. Nie w iadom o co je s t m a ja ­ kiem tech n ik i, a co tech n ik ą m ajaków .

Dick n ie jesit p rzew odnikiem po sw oich św iatach; robi raczej w rażen ie zbłąkanego. Jego pow ieści idą nierów no, h a lu c y n a c y jn y m i zryw am i, skażone k i­ czem i m elodram atycznością, k tó re o b rac a ją m iste- ry jn o ść w m isty fik ac ję a d ram a t w a w a n tu rę . Z dają się przecież praw donośne, o ile p raw d ziw a jest m yśl, że p o stę p tech n o -cy w ilizacy jn y nie g w a ra n ­ tu je bytow ego i że dziejow a rela cja obu m oże być zm ienną, niezależn ą od człow ieka. Te p ełn e kiksów pow ieści są przecież w izjonerskie, pozw alają bow iem w łożyć w hasło „szok przyszłości” tre ść k o n k retn y c h

Odwrót... do przodu

(13)

S T A N IS Ł A W L E M 24 Tragiczna tajemnica u Dicka Dzisiejsze bajanie SF

przeżyć (oczywiście nie w sensie jak iejk o lw iek p ro ­ gnozy, lecz ty lk o zd um iew ającej Inności).

Casus D icka odznacza się szczególną ironią. A m a­ torów science fiction pociąga w nim to, co p o d lej­ s z e — typ o w y dla g atu n k u , łatw o sięg ający gw iazd rozm ach. Za złe m a ją m u to, że niczego nie ro zw ią­ zuje, lecz plącze w łaśnie, że nie dopow iada i nie tłu m aczy „n au k ow o ” , p ozostaw iając czytelnika n a pobojow isku zasn u ty m n iejasn ą a u rą trag iczn ej ta ­ jem nicy. P o tw o rn e zro sty tech n ik h alu cy nog en nych z rez u re k cy jn y m i nie p rzy sp a rza ją też Dickowi zwo­ len n ik ó w poza g e tte m SF, bo tam odstręcza od niego ta n d e ta gatu n k o w y ch rekw izytów . P o klasku za m u ­ ram i g e tta doro b ił się zacny, choć a rty sty c z n ie m ierny, letn i V onnegut.

Nie pora jed n a k ani m iejsce, b y w ykłócać się o s p ra ­ w iedliw szą ocenę dzieł zrodzonych w p o d ejrzanej okolicy. Dość n a ty m , żeśm y naszkicow ali św iato- stw órczą m etodę Dicka. J e s t ona w n iejedn y m po­ k rew n a aleatoryzm ow i, bo jednoczy takie kateg orie, k tó re zdrow y rozsądek każe trzym ać trw ale ro złą­ czone. J e s t w ięc k o n sek w en tn ą w n iek o nsekw en ­ cjach.

Ś w iatostw órstw o, w y ra sta ją c e z p n ia fan ta sty k i, zw anej n aukow ą, nosi na sobie jej p iętn a — po­ chodne sc je n ty zm u oraz in stru m e n ta liz m u . Science fiction przeszła, skrótow o m ówiąc, dro gę od chow u w sobnego po h y b ry d y za c ję m ałow artościow ą w sk u ­ tek lichego doboru w now ych zw iązkach egzoga- m icznych. P rzeszła m ianow icie od am atorszczyzny b ajd u rzący ch w zad u faniu in ży n ieró w — przez n a ­ iw ne p ró b y u to p ii i schem atyzm kosm icznie ro zdy - m anych m itów a m e ry k ań sk ie j k a rie ry — do d zisiej­ szego baśniopdsarstw a, złożonego z anachronicznych i b ru talizo w an y ch in fa n ty ln ie snów o potędze. B a ja ­ nia te, w rd zen iu in te le k tu a ln ie jałow e, n u rza n e są w popłóczynach ekspresjo nizm u czy in n y ch izmów, a po w ierzchu in k ru sto w a n e p seu d oscjen tyfieznym żargonem zbiorow o w ykoncypow anym . T rudno ted y

(14)

25

rzec, co le p s z e .— daw n iejszy chów w sobny, czy dzisiejsza p reten sjo n aln o ść. Jak k o lw ie k zw iązki SF ze sfe rą poznania zawsze b y ły n iep ra w e i skażone farso w ym i nieporozum ieniam i, przecież usiłow ała ona, choć głucha, w słuchiw ać się w naukę, co w ko ń­ cu zaangażow ało ją w p ro b le m aty k ę przyszłości. P raw d a, że kulaw o; 'lecz jed n o bodaj pojęła: to m ia­ nowicie, że technologia jest już zrośn ięta z cy w ili­ zacją n a śm ierć i życie. Co p raw d a sposoby, jakim i ten fa k t objaw ia, nie sp rz y ja ją jego u w ie rz y teln ie ­ niu. A le ro lę jego głosiciela p rz e ją ł dziś św iat, w k tó ry m żyjem y... Jeśli (bluźnię) pom inąć sp raw y arty sty czn e, ta o rien tacja SF pozostanie jej zdoby­ czą. A lbow iem inw azja usam o d zieln iający ch się n a ­ rzędzi w k u ltu rę będzie trw ała, te m a t litera c k i zaś, w y z b y ty w spółczynnika technopochodnego, prędzej czy później okaże się tem atem czysto bajkow ym . Tym czasem tre n d św iatostw órczy, k tó re m u dał po­ czątek K afka, tren d , k tó ry znalazł k o n ty n u ato ró w w antypow ieści i po k rew n y ch ty p ach twórczości, w ziął ro zb ra t z tak ą postaw ą. W ynika to nie tylko z ra d y k a ln e j odm ienności zain tereso w ań czy św iato ­ poglądów pisarzy. Także z w yjściow o p rzy n a jm n ie j bardzo silnej odm ienności staw ianego k rea c ji za­ dania.

Ś w iatostw órstw o, którego K afk a b y ł p rek u rso rem , b u d u je autonom iczną rzeczyw istość jako niezbędną p rzesłan k ę w ypow iedzi. Nie je st św iat te j fik cji tożsam y z rzeczyw istością n aw et w szczątkow ych p rete n sja c h ; nie jest też czysto m e n ta ln y w swojej su b sta n c ji niczym sen bądź m ajaczenie. Jego o n ­ tyczn y s ta tu s m ożna o kreślić uciek ając się tylko do n o m e n k la tu ry in fo rm aty czn ej. Idzie o sporządzenie tak ie j w e rsji b y tu , k tó ra w całości będzie stanow iła a p a ra t sygnalizacy jny , n a stro jo n y n a określone p rze­ słanie — a p a ra t dlatego konieczny, gdyż żadnym innym , m niej su w e ren n y m bytow o środkiem , nie da się zakom unikow ać danego p rzesłan ia. J e s t to więc św ia t znaczący, lecz niekoniecznie w sposób alego­

Znaczensia niealegoryczne

(15)

S T A N IS Ł A W LEM 2 6

Świat na jedną okazję

ryczny, albow iem nad św iatem alegorii rozpościera się — niczym niebo n a d ziem ią — u k ład jej zaadre- sowań do realności. W p rz y p a d k u idealn y m alegoria posiada k lucz ta k dokładnie działający, jak klucz do szyfru. S tosując go, m ożna przy po rządkow ać w szyst­ kim isto tn ym elem entom fik c ji odpow iednie zja­ w iska czy problem y a u te n ty cz n e . Otóż sam a zasada owej rozdzielności (ziemi — u tw o ru alegorycznego i nieba — k o n stelacji jego adresów ) uległa dzięki K afce uniew ażnieniu. Czasem pow iada się, że ten try b św iato stw ó rstw a um ożliw ia kon stru o w an ie sy ­ tuacji m odelow ych, że je st z 'tym .trochę ja k z ek sp e­ ry m en tem , k tó re m u nieodzow na je st sw oista sztucz­ ność podłoża, a też w a ru n k ó w brzegow ych i g ra ­ nicznych. M ożna też powiedzieć, że chodzi o św iat stw orzony n a jed n ą okazję: po to i tylko po to, aby coś w nim zaszło taikiego, że owo zajście, razem z ty m św iatem , będzie pełniło fu n k cję kom un ikatu. Je d n ak że m ożna też utrzy m y w ać, że autonom ia tej k reacji posu n ięta jest jeszcze dalej. M ielibyśm y w ted y nie jakow yś k o m u n ik at-św iat, lecz po p ro stu fikcjo n aln ą rzeczyw istość w stanie k u lm in u jącej s u ­ w erenności. P o w tarzam tę o sta tn ią w ersję lojalnie, chociaż się z nią nie godzę w prześw iadczeniu, że suw erenność praw dziw ie doskonała, jeśli osiągalna, m usi się rów nać całkow itej niezrozum iałości, k tó ra p rzek reśla sens przedsięw zięcia.

G dy już m niej więcej w iem y, ja k ta ew olucyjna lin ia p isa rstw a w ygląda, sp y ta jm y , ja k się w niej działa. W łaściw ie pisałem ju ż o ty m w eseju p rze d ­ staw iający m k ry ty czn ie teo rię fan tastyczności Todo- rova i nie chciałbym się pow tarzać. W ięc ty lk o dla porząd k u i całk iem zwięźle: p ra g m a ty k a tej k re a c ji m usi m ieć dw ie rzeczy na oku jednocześnie. N ależy upew nić czy teln ik a w tym , że św iat przed staw io n y nie jest frag m en tem znanego m u, realnego św iata. W tym celu trzeb a sukcesyw nie u d arem n iać mu o rien tację, in erc ja ln ie ciążącą k u 'takiem u u jed n o - znacznieniu czytanego, k tó re zw iem y sw ojskością

(16)

27

m iejsca i czasu. Rów nocześnie środki, w y trąc a ją c e czytelnika z wygodnego rozpoznania swojskości, nie m ogą go ogłuszyć i zatum anić do tego stopnia, żeby zupełnie stra c ił kon ten an s i zniechęcony albo odło­ żył książkę, albo pow odow any snobizm em ślepo za­ w ierzył ek sp ertom po ręczającym św ietność utw oru . T ekst działa w ięc tak, że dostarcza w yznaczników k ieru jący ch odbiorcę w różne a n iew spółw ykonalne s tro n y n araz. M ożna prześledzić tę robotę np. na Przemianie. Z aczyna się ona niczym realistyczn a n a rra c ja środow iskow a, aż tu b o h a te r zm ienia się w robaka. G dyby szło o ko n w en cję baśniow ą lu b fan tasty czno -n auko w ą, m ożna an ty cy pow ać rea k c je bliskich przeobrażonego b o h atera. P ow inni w szak osłupieć, zdjęci grozą, zdziw ieniem i szukać pom ocy (w bajce — u czarodzieja, w SF — u naukow ców ). Lecz nic z tego. J a k w idzim y, za jed n ą „n iek o n ­ sek w en cją” (przem ianą w robaka) podąża n a s tę p ­ n a — „niew łaściw e” zachow anie otoczenia.

W utw orze, k tó re m u in ten cja św iato stw ó rcza jest obca, rola niekonsekw encji p rze d staw ia się zupełnie inaczej n aw et wówczas, kiedy są dla niego k o n sty ­ tu ty w n e. P rz y k ła d e m może być dość błah a now elka E. A. Poego O kulary. M łodzieniec krótkow zroczny, lecz przez am b icje nie noszący szkieł, od pierw szego zam azanego spo jrzen ia zakochuje się w dam ie u jrz a ­ n ej n a sali te a tra ln e j i ze wszech sił dąży do ożenku, po k tó ry m na jej nalegania n a k ła d a o k u lary . O ka­

zuje się, że je s t to jego p rzy b y ła z F ra n c ji p r a p r a ­ babka. O soby z tow arzy stw a, co po m agały w ożenku, u rząd ziły ty lk o kom edię pozorów; te zaś, k tó re nic siie w iedziały, przead reso w ały zach w yty m łodzieńca do tow arzyszki sta re j dam y, jej uroczej k rew n e j. Opow ieść roi się od niekonsekw encji. Skoro b o h a te r ta k fata ln ie w idział, to czym w łaściw ie zauroczyła go obca k obieta i to jeszcze przez całą szerokość sali te a tra ln e j? Je śli m ógł się d o k ład n ie nap aw ać jej w i­ zeru nk iem n a w ręczonej m in iaturze, czem u z tejże nikłej odległości nie rozpoznał należycie tw a rz y w

ie-Naiik owiec — czarodziej z SF

(17)

S T A N IS Ł A W L EM 28

kow ej k o chanki w czasie tête à t ê te ? Jeśli tak i zako­ chany, to jak że m ógł, ledw ie w łożyw szy szkła, w y ­ k rzyknąć: „ ty sitara w iedźm o!” Lecz te sprzeczności fizjologiczne, psychologiczne i sy tu a c y jn e b y ły n a ­ tu ra ln ie konieczne, gdyż bez n ich nie p o w stało b y całe qui pro quo. N a rra c ja p o ty k a się n a nich; w aż­ niejsza będzie je d n a k uw aga, że n a w e t g d yby p o tra ­ fiła w ym inąć je n ajzręczn iej, zaw sze w końcu chcia­ ła je zasłonić i uniew ażnić.

N iekonsekw encje u tw o ru takiego ja k P rzem iana s ą innego rodzaju. N ow ela Poego zdobyw a p ew n ą spraw ność m im o sw ych sprzeczności; opow iadanie K afki pow staje d zię k i nim . P ierw sze są isto tn ie „n ie ­ konsek w en cjam i po zornym i” , dom agającym i się o d czytelników ta ry fy ulgow ej, p rzy m ru że n ia oka. D ru ­ gie żadnych sp raw d zeń się nie b oją i, co w ięcej, m u szą zostać dobrze rozpoznane, bo tem u, kto ich nie dostrzeże, P rzem iana nie pow ie tego, co m ia ła powiedzieć.

Model św ia to stw ó rstw a przez w prow adzenie w p e r­ cepcję sprzeczności z n a jd u jem y w dziedzinie złu­ dzeń optycznych. Je śli w n ę trz e e k sp ery m en taln eg o pokoju u k s z ta łtu je się tak, żeby oko nie m ogło u spójnić jednoznacznie postrzeganego, o b se rw a to r u lega szczególnej chw iejności. Ściany, su fit, okna i drzw i sp rzeczają się z p raw a m i p e rsp e k ty w y o p ­ tycznej. Pokój je s t m ocno trap ezow aty , lecz p re z e n ­ tu je się p a trz ąc e m u od w ejścia jak o kw ad rato w y . (Poniew aż o b iek ty bliższe w zględem o b serw ato ra czyni się n ad m iern ie m ałym i, a odleglejsze u m y śln ie się pow iększa, przez co d o starczają oku m ylących dany ch o sw ych rzeczyw isty ch proporcjach.) O bser­ w ator, p a trz ą c n a dw u 'ludzi stojących w p rze c iw le ­ głych k ątach, odnosi w rażenie, że jeden je st o lb rz y ­ m em a d ru g i k arzełkiem . Jeśli nato m iast doskonale zna te osoby i wie, że są norm alnego w zrostu, o d ru ­ chowo d okonuje p o p raw k i ich rozm iarów , a w te d y niepokojącym zm ianom podlega całe w idziane w n ę ­ trze. K rzyw o zw isa sufit, w ykoślaw ione są f u try n y

(18)

29

okien, drzw i. U stabilizow anie o b razu s ta je się n ie ­ m ożliw e. P a trz ą c y oscyluje m iędzy w e rsją o lbrzym a i k a rz e łk a w pokoju zw yczajnym i w e rsją d w u n o r­ m aln y ch ludzi w pokoju niew iary g od nym . W ypad­ kow ą je st poczucie zm ian y p raw , jak im podlegać zw ykło w idziane — ja k gdyby nie m ogło stanow ić fra g m e n tu zw yczajnego św iata. B udow anie tekstów , u d a ją c y c h zupełną autonom ię w zględem rzeczyw is­ tości, także1 zasadza się n a po rażen iu sta n d a rd ó w naszej recep cji — tyle, że sem antycznych, a nie o p ­ tycznych.

K o n trad y k to ry czn o ść te k stu je s t w szakże w łasnością sto p n io w aln ą w sposób ciągły. Może się zatem n asi­ lać w k o lejn y ch dziełach tego sam ego au to ra. Pod ty m w zględem wczesne i późne u tw o ry P arnick iego w y k a z u ją n a ra s ta ją c y g rad ie n t usprzecznień, ich sw oistą eskalację. Pod w zględem „w ytrzym ałości od biorczej” n a daw kę aplikow anych k o n tra d y k c ji czy teln icy m ocno się m iędzy sobą różnią. D lateg o ci sam i k ry ty c y , k tó rz y w yrażali uznan ie w cześniej­ szym pow ieściom Parnickiego, odm aw iali go czasem jego dziełom późnym . Jego k re a c y jn a m etoda nie zm ieniła się jed n a k w sposób zasadniczy, a ty lk o uległa am plifikacji.

T rzeba też dodać, że zachodzi obiegow o nie u w zględ­ n ian a różnica pom iędzy ab su rdem a nonsensem . 'Ab­ su rd to w y ra ż en ie sprzeczne, lecz sensow ne (M aria je s t bezd zietn ą m atką). M ożna zrozum ieć, o co w nim idzie, jakk o lw iek idzie o niem ożliwość. N onsens to w y rażen ie n ieskładne jako niesp ójne i n ieu sp ó jn ial- ne — czyli niezrozum iałe. M ożna rzec „credo quia a b s u r d u m e s t” , gdyż m ożna uw ierzyć w cudo­ w n e w spółzajście sprzeczności (niecudow ne zachodzi w podróżach po czasie). Nie m ożna je d n a k u w ierzyć w nonsens, czyli w nie w iadom o co. D la zdań p ro s ­ ty c h i ich niew ielk ich k o n iu n k cji rozróżnianie po­ m iędzy absurdem a n onsensem je s t łatw e; n ato m iast w obec utw orów , będących pod w zględem logicznym

Parnicki e skaluje

(19)

STA iN ISŁ AW LEM 30

Labirynty: kołowy i splątany

bardzo długim i k o n iu nkcjam i zdań, rozró żnian ie 'ta­ kie m oże się okazać niew ykonalne.

W każdym razie K afka, k tó ry stał u początków tego k ieru n k u b e le try sty k i, nie usprzeczniał silnie sam e­ go tek stu . W spó łup raw niał raczej k o lid u jąc e w y ­ k ład nie w ielo frag m entow ych znaczeń. D roga od K afk i do P arnickiego to stopniow e p rzechodzenie od la b iry n tu kołowego do la b iry n tu splątanego.

III

Ż kolei pow iem y k ilk a słów o typologii niekon sek w encji tekstow ych, k tó re n a j­ chętn iej n azw alibyśm y sprzecznościam i k o n s tru u ją ­ cym i. W iem y już, że oprócz k o n stru u ją c y c h jaw n ie, używ a p isarz sprzeczności kam u flow an y ch, czyli takich, k tó re w in n y — ja k w O kularach Poego — ujść uw adze czytelnika. Je śli jej bow iem nie u jdą, m ogą ulec p rzek w alifik o w an iu w nieko n sek w encje burzące, czyli w zw ykłe p rzejaw y rta rra c y jn e j n ie­ udolności. L ite ra tu ra tra d y c y jn a znała ty lk o te d ru ­ gie i o nich tylko m ów ił G oethe (cytow any przez Zgorzelskiego). N iem iecki O lim pijczyk p ra g n ą ł je p rzed e w szystkim usprawiedliwić, podczas kiedy n ow ożytne p isarstw o aw ansow ało sprzeczności do ro li głów nych dźw igarów św iatostw ó rczej k rea c ji. U żyteczne pisarsko niekonsekw en cje m ogą być ro z­ m aitej mocy. N ajsilniejsze są sprzeczności w ro zu ­ m ieniu logiki bądź sem an ty k i logicznej. S łabsze po­ w s ta ją od ekw iw okacji. N ajsłabsze w reszcie są k u l­ tu row ej, więc pozalogicznej n a tu ry . P rz ed sta w im y je kolejno, jakkolw iek pokrótce.

O sprzecznościach logicznych była ju ż m owa; są n arzędziem p e ry fe ry jn y m , w łaśnie ze w zględu na ich intensyw ność w idoczną w p rzy k ład ach z science fiction.

Za sem antyczne nie będziem y uw ażali tylko sprzecz­ n ych w rozum ieniu logiki p redykatów , lecz tak że

(20)

31

po w stające w sk u te k rozm yślnego stosow ania ekw i- w okacji. E kw iw okacja to zachodząca p rzy rozum o­ w an iu zm iana sensu, przyd aw aneg o słowom. Może ona, ale nie m usi doprow adzić do k o n tra d y k to ry c z - ności. T rudno zajm ow ać się całym tek stem o ta k id i w łaściw ościach, niechaj nam więc w y sta rc z y p rz y ­ k ład d a n y jed n y m zdaniem : „Te zwłoki są nie do zniesien ia” . M ożna je rozum ieć tro jako : 1) nie spo­ sób w y trzy m ać obecności jakiegoś tru p a , 2) nie da się znieść nieboszczyka z pew nej wysokości, 3) nie­ znośne są odw lek an ia (czegoś).

M ożna w ynaleźć k o n tek st u sp ó jn ia ją c y w szystkie trz y sensy naraz. Będzie nim na p rzy k ła d tak i: ten, k to zabił najg ru b szego człow ieka św iata, nie może sam pozbyć się tru p a i n arzeka, że w sp ó ln ik -k u n k - tato r, co m iał m u w ty m pomóc, nie przybyw a. K on­ te k s t te n b u d u jem y , by pokazać, że różnoznaczność zdania w cale nie m usi prow adzić do sprzeczności, tj. do w ykluczania się nietożsam ych sensów. Lecz kontek st, rozognjiskow ujący owe sensy, m oże w resz­ cie doprow adzić ido w yniknięcia sprzeczności. S tanie się ta k np. w tedy, gdy „zw łoki” będą raz oznaczały w tekście „odw lekan ie” , a ra z — „ tr u p a ” . W artość naszego p rzy k ła d u jest ilu stra c y jn a logicznie, a nie b eletry sty cznie. K re a c ja poszukuje sprzeczności kon­ s tru u ją c y c h dzieło podług g e n eraln y ch n astaw ień w yjściow ych, a nie w ed le czysto lokalnej „dziw ­ ności” czy też „m alow niczości” zbitek sensow ych, zaw artych w skłóconych z sobą zdaniach. Nie w tym sęk, żeby na n astęp n ej stro nicy m echanicznie p rze­ czyć tem u, co się rzekło n a poprzedn iej. S em an ­ tyczne sprzeczności z n a jd u jem y często w dogm atyce w ia r religijn y ch . W buddyzm ie Zen na przy k ład fig u ry p arad o k saln y ch k o n tra d y k to ry c z n ie sylogiz- mów, b u du jący ch zwięźle jak p o rzek ad ła absurdy, p ełn ią daleko w ażniejszą ro lę aniżeli sprzeczności w ch ry stian izm ie. Je d n a k ze stanow iska logicznego i tam ich nie b rak , bo np. je st sprzecznością pow ia­ dać, że trz y osoby są jed n ą osobą.

O ekw i- wokacji

Funkcje paradoksu

(21)

STA,NrISŁA.W LEM 32

Inne sprzeczności

S tru k tu r a u tarteg o (dzięki religii n a p rzykład) p a ra ­ doksu może posłużyć za k re a c y jn ą m atry cę, podobnie ja k s tr u k tu r a absu rdalneg o dziecinnego w ierszyka. Obie m am y nieścieralnie odciśnięte w pam ięci, przez co n a w e t n iew y raźn ie echowa ew o kacja stw arza osobliw e w spółbrzm ienie em ocjonalne (Miłosz m ó­ w ił o „m agiczności” spływ ającej n a k ażdy tekst, ułożony w k sz ta łt dziecinnego w ierszyka). Nie w cho­ dzim y dokładniej w podobne uszczegółow ienia, nie z a jm u je m y się bow iem p ełn ą s tra te g ią k rea c ji, a t y l ­ ko n iek tó ry m i jej in stru m e n ta m i. N iem niej w ydaje się nieodzow na uw aga, że pisarze nie posłu gu ją się narzędziem k o n tra d y k c ji św iadom ie, n ie ja k o poszu­ k u jąc sensow ych zderzeń tek stu , w e w n ętrzn y c h ko­ lizji, ku k tó ry m zm ierzaliby z zaplanow aną perfidią. P isarz nie m oże zastosow ać ta k ty k i an tyn om izacy j- nej z podobnym w yrach ow an iem , z jakim m ógłby jej użyć dowódca w bitw ie. Ten o sta tn i p o tra fi ob­ m yślać m am iące fortele, m ając n a oku szyki zg ru ­ pow anych w ojsk, podczas kied y pisarzow i, o tw ie ra ­ jącem u rozgryw kę, te szyki dopiero p o w stają pod piórem , idąc w rozsypkę bądź w au to n o m ię podług tego, czy m u źle czy dobrze poszło. J e d n y m słowem, poziom kreacji nie jest poziom em pełnej racjo n ali­ zacji. T eoria pozw ala w y k ry w a ć zasadę zorganizow a­ n ia dzieła w retro sp ek cjach , lecz niczym nie w spie­ r a tych, co m ają jeszcze przed sobą p u sty papier. N a rra c ja może też w ykorzystyw ać inne rodzaje sprzeczności — słabsze zarów no ód logicznych, jak i sem an ty czn y ch — k tó re śm y dotąd w ym ienili. Mogą to być sprzeczności p o ety k literack ich, w ykluczające się w sensie k u ltu ro w y m tak, ja k ucałow anie kogoś z du b eltó w k i w yklucza rów noczesne kopnięcie ca­ łow anego w kostkę. G dyby jed n ak dojść m iało do podobnego ekscesu, jego nieum iejscow ialność w go­ tow ej przedziałce obyczajow ych zachow ań uczyni go osobnym znakiem , którego sens będzie w utw orze niep ospo lity (sław etne ug ry zien ie u cha przez S ta- w rogina je s t z te j parafii). Sprzeczności k u ltu ­

(22)

33

ro w e to po p ro stu zachow ania lu b m odalności w ypo­ w iedzi niew spółw ykonalne, poniew aż „ d e do p rz y ­ jęc ia ” . Je śli p o e ty k a opisu jest liry czn a, to nie je st skatologiczna; jeśli p okazuje cnotę, to nie sposobem zohydzającym itp.

Są to oczyw iście sprzeczności pozalogiczne, w y w o ła­ ne odpow iednim i zakazam i w życiu i n o rm a ty w iz- m am i w lite ra tu rz e . Źródło ich stan ow i h iera rc h ia w arto ści i tab u isty czn y ch n o rm społecznych oraz sk ry sta liz o w a n y historycznie u k ład k re a c y jn e j p a ra - d y g m aty ki. Lecz zn am y ju ż m odalnościow y incest w b e le try sty ce , k tó ry szokuje i w łaśnie ty m zw raca n a siebie uw agę. D latego robi w rażen ie podniosła w ulgarno ść ja k o s ty l p atety czn eg o h y m n u w po rn o ­ g raficznym opisie (książki H e n ry M illera) lu b d o ra­ bianie n a jw strę tn ie jsz y m zboczeniom — w ysokich, program ow o filozoficznych uzasad nień jako k ate g o ­ ry cz n y im p e ra ty w zbrodniczej p e rw e rs ji (u de S ad e’a).

U k łada się w ięc n a m ta k a h iera rc h ia typów : sprzecz­ ności n a jsiln ie jsz e — logiczne — są narzędziem k re ­ acji specjalistyczn y m , k o n sty tu u ją c y m ab surdalność (k tó ra m oże być upozow ana n a p arad o k s jako żart, bądź też n a „pow agę” , np. jako „uzasadniona n a u ­ kow o” ch ronom ocja w SF). S em an tyczn e słu żą p i­ sarstw u n a rozleg ły m froncie, stw a rz a ją bow iem la b iry n ty znaczeń, k tó ry c h p rzem ierzan ie przynosić m oże sw o istą a u rę T ajem nicy. D o starczają one n ie ­ raz now ożytnego odpow iednika m itu , poniew aż m it je s t g rą w y z b y tą stra te g ii w y g ry w a ją ce j w ty m sa­ m y m sensie, w jak im n ie m oże być ta k ie j s tra te g ii d la pana K. w Procesie. Tu i tam toczy się pości­ gow a g ra p a rtn e ró w , n ieró w n y ch siłam i i w iedzą. J e d e n je s t zaw sze niedocieczony niczym Bóg A ug us­ tiański, d ru g i zaw sze w y d a n y n a łu p tajem n iczy ch in te n c ji pierw szego. K o n stru u ją c a „m im ik rę m itu ” ro la sprzeczności polega n a ty m , że w pro w adza czy­ telnik a, w śla d z a fig u ra m i akcji, w n iep rz ek ra c za ln y circulus vitiosus. I w reszcie n ajsłab sze sprzecz­

NamiastM

mitu

(23)

S T A N IS Ł A W L E M 34

Parodia Sade’a

ności — sprzeczności n a rra c y jn e , a m a lg am a ty d o tąd o dpy ch ający ch się po ety k — są dziś polem szczegól­ n ie in te n sy w n e j eksploatacji.

Z p rze łam y w a n ia b a rie r m iędzy nie skrzyżow anym i p oety k am i zrodziły się ju ż now e konw encje. S tr a te ­ gia ta k ie j an ty n o m izacji je s t silnie agresy w n a. Ten, k to działa w ty m porządku, m u si bow iem szukać now ych o fia r w p o ety k ach jeszcze niedogw ałconych, skoro e fe k t każdego „zn iep raw ien ia” czy „kazirod z­ tw a ” p ręd k o w ie trz eje , n a d a ją c n ie ja k i rozgłos tylk o dziełom p rek u rso rsk im . D latego d y rek ty w ą tej tw ó r­ czości je s t „dopaść i spaskudzić to, czego n ik t jeszcze dopaść n ie zdążył” . N ajw olniej u la tn ia się szokorodny efe k t zderzenia p o e ty k n ajod leglejszych w p rze strz e n i estety czn o -k u ltu ro w ej. P o w sta je tak p raw o e sk alacji i w spółzachodzącej in fla cji znaczeń, a ty m sa m y m — w artości, k tó re coraz jaw n iej sta ją się p arad o k saln e, p o w sta ją bow iem z niszczenia w arto ści in n y c h — tra d y c y jn y c h m ianow icie. In te n ­ sy fikacja ta k ic h poczynań (poszukiw ania czystości jeszcze iniezdeflorow anej) pochłonęła n a naszych oczach n iew in ne bajeczki dla dzieci, bo je p o p rze ra ­ biano n a po rn o g rafię.

Ja k o pozycję szczytow ą w y m ien iłb y m Histoire d’0 P a u lin y Reage, sw oiste p en d e n t do dzieł de S ade’a. J e s t to je d n a k coś w ięcej n iż połów ka m asochistycz­ n a p rzy sta w io n a do sad ystyczn ej, ja k ą stanow i dzieło osław ionego m ark iza. J e s t to bow iem h isto ria w iel­ kiej m iłości, potęgow anej w ielkością upodleń dozna­ w any ch od ukochanego. Te z postaci de S ad e’a, co u legły k o n w e rsji na w ia rę lib e rty ń sk ą , niczym nie­ w inne dziew czę z Filozofii w buduarze, o dd ają się w yuzd an iu z gorliw ością w łaściw ą neofitom , jed n o ­ cześnie z a tra c a ją c w szelką uczuciowość w yższą. N a­ tom iast b o h a te rk a P a u lin y R eage ty m m ocniej ko­ cha (nie — pożąda), im haniebniej p ro sty tu u je ją kochanek. N ie m a g ran ic y poniżeniu! N akazane i sp ełn ian e p rzez b o h a te rk ę ak ty , ja k rozw arcie u d n a w e t w czasie snu, będące sym bolem to ta ln e j u le g ­

(24)

35

łości płciow ej, czynią z niej w łasność rozkochaną w p o n iew ierający m w łaścicielu. W pow ieści jest zresztą stosunkow o niew iele obscenów , a konieczne są raczej om aw ian e niż opisyw ane. U tw ór istotnie u w ierzy teln ia m ożliw ość w zejścia uczuć, zw anych w yższym i, z tego, co m am y za o statn ie poniżenie. Je st on zresztą a n ty w e ry s tyczny także w b a n a ln y sposób. D ziew czyna, m a ltre to w a n a ta k b ezu stan n ie jak , ,0 ”, n ie m ogłaby — o k ry ta ran a m i i b liz n a ­ m i — stanow ić a tra k cy jn e g o obiek tu dla lo rd a S te ­ phena, w yk w in tn eg o d an d ysa, k tó ry zboczone ko p u ­ lacje po przedza estety czn ą k o n tem p la c ją (w czym także, n otaben e, p rze jaw ia się w y m y ślna d ysonanso- wość poetyk). G dyb y n ie ów n ie u sta n n y cud, dzięki k tó rem u b o h a te rk a przechodzi cało przez u d rę k i niczym fa k ir przez płom ienie, pow ieść obsunęłaby się z atm o sfe ry b u d u aro w ej w obozową, ab y ukazać praw dziw y , n ieste ty , k o szm ar izby p rzy jęć jakiegoś do ktora M engele. F en ikso w a n a tu ra b o h a te rk i jest niem ożliw ością po trzeb n ą, idzie bow iem o duchow y e fe k t zadaw anych ud ręczeń , a n ie o ich s k u tk i fizjo­ logiczne, k tó re n a ru sz y ły b y su btelność p a le ty p sy ­ chologicznej. A u to rk a n ie chce bow iem zrezygnow ać z estetyczności; n a odw rót, k an o n estety czn y m a okazać ta k ą rozciągliw ość, żeby fo rn ik acje (z ich d u ­ chow ym okolem ) u le g ły w y eksponow aniu ja k k le j­ n o ty na atłasie. W zajem n y d y stan s p o e ty k — lirycz­ nej i obscenicznej — w zbogaca u tw ó r k o n tra s tu ją ­ cym i to n acjam i.

D e Sade b y ł n ie k o n se k w e n tn y in ac z e j: n iero zm y ślnie i pozaesitetycznie. Jeg o skatologiczną n a rra c ję , w y ­ ra d z a ją c ą się w rzeczow e, oschłe w yliczanie kto, jak, k tó rę d y , z kim , w iele razy, p rz e ry w a ją o racje zdy­ szany ch koprofagów , u zasad n iający ch teo rety czn ie

to, co zrobili i co z a ra z jeszcze zrobią, bez og lądania się n a p raw do p odo b ieństw o sy tu a c y jn e i niezam ie­ rz o n y e fe k t kom iczny k rasom ów stw a n a d kloaką. E stetyczność p e łn i u d e S a d e ’a fu n k cję przy p raw y ; je s t po to, żeby zbrodnia czu ła się należycie

uihono-Sade inaczej (niekon­ sekwentny

(25)

S T A N IS Ł A W L E M 36

Płodna

otchłań

antynomii

row ana. P iękno je st do rozszarpania, ja k w szystkie in n e akcesoria orgii. Z re sz tą de S ade b y ł b e z ta le n - ciem i ek sp resję zaw dzięczał fu rii zboczenia, a nie artyzm ow i. W łaśnie dlatego Historia O je s t b ardziej gorsząca. S tan o w i ona w y ją te k z reg u ły , albow iem stręczen ie do p ro m isk u ity zm u n iep o k alan y ch tra d y ­ c y jn ie p o e ty k d o starcza zw ykle ty lk o taniego szoku jako n a m ia stk i w artości.

* * *

C zym są k o n s tru u ją c e n iek o n ­ sekw en cje lite ra tu ry ? To w artości, pośw ięcane w im ię w arto ści in n y ch . P oniew aż a k sjo m e tria po­ rów naw cza je s t m rzo n k ą p a ru fa n a ty k ó w o p tym iz­ m u poznawczego, opłacalności tak ic h pośw ięceń nie m ożna zm ierzyć. Ja k e śm y w idzieli, n ajp ło d n iejsze k rea c y jn ie n ieko n sek w encje są skiero w an e n a św ia- tostw ó rstw o . T ru d n o jed n a k znaleźć prace, pośw ię­ cone te m u zagadnieniu. J a k sądzę, dlatego, że lite ­ ratu ro zn a w stw o trw a dziś pod u ro k iem n a u k ścis­ łych, k tó ry m zazdrości p rec y z ji badaw czej. Otóż poimysł, żeby z an ty n o m ii czy k o n tra d y k c ji p ły n ęły jak ie ś korzyści, m oże się od n a u k ścisłych spodzie­ w ać ty lk o słów zgrozy i potępienia. D latego ta płod­ n a otchłań je s t o m ijan a i p rzez lite ra tu ro znawców, ze sizkodą dla p isarstw a, k tó re m oże u ra s ta ć w siłę sposobam i nied o stęp n y m i d y sk u rsy w n ej m yśli. T ych k ilk a u w ag n ie było zgruntow taniem rzeczonej czeluści, ty lk o w skazaniem je j niezb ad an y ch głębin. P rag n ąłb y m , b y zostały zrozum iane jako z ach ęta do dalszych zstąpięń w piekło parado ksu. K to w ie bo­ w iem , czy nie zgotuje ono lite ra tu rz e w ażn ych n ie ­ spodzianek?

Cytaty

Powiązane dokumenty

C hory znajdow ał się na naszym oddziale z przerw am i od początku r.. w śród ob jaw ów niedom ogi sercow ej. Pod nazw ą „pierwotnej** w yżej w ym ien ieni

(produkty mleczne), soja (produkty sojowe i pochodne), sezam (i pochodne), jaja (i pochodne), orzechy (orzechy ziemne migdały) seler gorczyca łubin lub zawierające siarczany,

Natomiast to, czego musiałaś się nauczyć w drodze zdobywania wiedzy i treningu - to umiejętności (kompetencje) twarde, czyli specyficzne, bardzo określone,

niono zasadniczego cierpienia. Już z tego nasuwałby się wniosek, że podniesiona ciepłota usposabia do powstawania krwiomoczu przy podawaniu urotropiny. Że rozpad

Jemiołuszka to ptak zimujący w Polsce, który objęty jest ścisłą ochroną gatunkową.. Można je spotkać nie w samych karmnikach, lecz w

W dalszej części pracy zostanie zanalizowany w pływ zastosowanej m etody dostępu do m edium transmisyjnego CSMA/CD na param etry transmisji m ow y i jakość

W przypadku braku znajomości języka, dziecko otrzyma dodatkowe godziny nauki języka polskiego oraz pomoc w wyrównaniu ewentualnych różnic. programowych z

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE WŁASNE NA PODSTAWIE DANYCH GUS.. Omawiając rynki pracy koniecznym jest również spojrzenie na stopę bezrobocia. Zdecydowałem, aby pokazać stosunek