ŚMIESZEK
DODATEK HUMORYSTYCZNY
Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.
Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.
.'jug1.1!.1!1.1 ■ !'■■■J ---' J ggggiriiiJ ■■ '1-LU!lg*J ■ *lL"mi!l!Lg™Ł2IU- ._!_' ■'■LHJgB.BJ-.L .'JJWI
Katowice, dnia 2-go września 1926 r.
Kłopoty pana Marka.
(Humoreska).
Jakiś taca Marek tłukł się po piekle, czy też dręczył ludzi swemi dysputami o piekle, — ale nasz pan Marek Jezieniecki nie miał głowy do dysput, dręczył więc ludzi swemi grymasami i sknerstwem. Staremu kawalerowi nikt długo do
godzić nie mógł, zmieniał więc często restaurację, w których się wiktował. Chciał jeść tanio i do
brze, chciał zawsze na tym samym siedzieć Stoj
ku i ż tego samego jeść talerza; o ma,lo co nie żą
dał, aby tą samą zapałką zapalać to samo cygaro.
Z początku w restauracji starano się dogadzać grymaśniikowL Gdy jednakże płacić należycie nie chciał, a potrawy ciągle odmieniał, niedbano o je
go kaprysy, choć wiedziano, że się do innej prze
niesie jadłodajni.
Dbając troskliwie o swój brzuszek, niedziwo- ta, że wypasł się należycie, jjn więcej jednak tył, tem gwałtowniej tracił włosy, — wreszcie wyły
siał zupełnie. Łysina jego często była przedmio
tem szyderstw znajomych i sąsiadów przy stole.
Ustawiczne przycinki tak już dojadły Jeziemee- kiemu, że kupił sobie perukę z bujnym włosem i poszedł jadać do innej restauracji, gdzie go je
szcze nieznano. Wybrał sobie znowu stół i stołek, jaki wydał mu się najdogodniejszym. Nowi towa
rzysze stołu, poczęli jednak robić rozmaite przy
cinki jego peruce. Kto ją robił i z czego? — z wło
sów baranich czy końskich? Kto ma honor, czy bar an, że go człowiek nosi na czubie głowy? czy człowiek, że nosi baranie kudły?... Jezieniecki z barania miną słuchał cierpliwie przycinków, po
tem odgryzał się z baranią zręcznością, co wpra
wiało sąsiadów w znakomity humor.
Najczęściej „brano na kawał“ pana Marka w niedzielę i święta, Wtenczas więcej każdy wolne
go miał czasu i więcej o jedną wypijał szklanecz
kę, niż zazwyczaj lepszy więc w towarzystwie pa
nował humor. Jezieniecki postanowił zemścić się na swych sąsiadach. Restauracji zmieniać nie chciał na dnie powszednie, bo grymasom jego do
gadzano jako talko, ale w niedzielę postanowił iść aż za miasto, gdzie w ogródku porządna była go
spoda. Będzie miał spacer, co wzmocni jego ape
tyt; będzie jadaj na śwdeżem powietrzu i będzie miał spokój przy tak ważnej czynności, jaką dlań było jedzenie, a po jedzeniu sapanie. Ileż korzyści naraz!
Prześliczny byi dzionek czerwcowy, gdy pan Marek po raz pierwszy urządził wyprawę za mia
sto na obiad. Zanim doszedł do celu, spocił się zn&komkie* Dobry znak. pomyślał, ziem dziś te-
dną potrawę więcej. W ogródku pełno było go
ści. Znalazł się jednakowoż stolik i dla nowego przybysza. Pan Marek usiadł wygodnie, odsap
nął i począł się rozglądać za usługą. Dwie kel
nerki kręciły się między gośćmi. Obvdwie młode, fertyczne. prawię do siebie podobne, różniły się chyba tern, że jedna miała gorset niebieski, druga różowy. Kolor bławatów ma łaskę w czerwcu w oczach każdego, więc pan Marek ucieszył się, gdy niebiesko gorsetowa kelnerka zbliżyła się do nie
go. Zamówił jedzenie i-piwo. Dziewczyna znik
nęła w kuchni, jakby w jakiejś otchłani i długo się nie pokazywała. Obsłużyła kilku gości i zno
wu zniknęła w kuchni. Jezienieckiemu zanadto dokuczało gorąco i czekanie, zdjął więc czapkę i perukę, wyciągnął kraciastą chustkę, otarł nią wspaniałą łysinę? na której zapewne liter nagro
madził się potu.
Kiedy z wycieraniem, sapaniem i chłodzeniem się był gotów, nadeszła kelnerka, niosąc na tacy zamówione potrawy i piwo z apetytną pianką. Na ten widok już zdaleka ślinka płynąć poczęła po zębach panu Markowi. Kelnerka zbliżała się o- streżrie ku niemu, ale niespokojnym wzrokiem śledziła po stolika,ch, jakby szukając jakiegoś go
ścia. Przeszła koło niego i poszła dalej między stoliki.
— Do mnie, panienko, do mnie — wołał gło
dny pan Marek — ale kelnerka nie raczyła usły
szeć tego wołania, ani nawet obejrzeć się na wo
łającego. Pokręciła się nieco między gośćmi, wre sz-eie /"gniewana, że nie znalazła tego, kto zamó
wił jedzenie, zniknęła napowrót w kuchni.
— A to duma sroka — mruknął Jezieniecki zły i głodny, — Obsługuje innych, a o mnie zapo
mniała. Nowego gościa znać nie chce. Nie dosta
niesz odemnie napiwnego, sroczusiu, nie!
To powiedziawszy przeniósł się na drugą stronę ogródka, gdzie obsługiwała różowo ugór setowana kelnerka, zabrawszy ze sobą laskę i pe
rukę w kapeluszu tak zręcznie, aby jej tam nikt nie ujrzał. Usadowił się wygodnie, zawołał dzie
wczynę i zamówił na nowo ob jad. Kelnerka mi
lutkim uśmiechem zapewniła go, że prędziutko wykona jego zlecenie i zniknęła.
— Ta jakaś rozumniejsza — mruknął Jezie
niecki — tej "warto dać za usługę kilka groszy.
Poczuł na tern miejscu jakiś przeciąg. Aby nie zaziębić łysiny, wyjął perukę z kapelusza i na
sadził na głowę, przygłasrkał i czekał mecierpłi-
Sde IIP Wmonfa 71™ o d' ---''
ŚMIESZEK
DODATEK HUMORYSTYCZNY
Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.
Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.
.'jug1.1!.1!1.1 ■ !'■■■J ---' J ggggiriiiJ ■■ '1-LU!lg*J ■ *lL"mi!l!Lg™Ł2IU- ._!_' ■'■LHJgB.BJ-.L .'JJWI
Katowice, dnia 2-go września 1926 r.
Kłopoty pana Marka.
(Humoreska).
Jakiś taca Marek tłukł się po piekle, czy też dręczył ludzi swemi dysputami o piekle, — ale nasz pan Marek Jezieniecki nie miał głowy do dysput, dręczył więc ludzi swemi grymasami i sknerstwem. Staremu kawalerowi nikt długo do
godzić nie mógł, zmieniał więc często restaurację, w których się wiktował. Chciał jeść tanio i do
brze, chciał zawsze na tym samym siedzieć Stoj
ku i ż tego samego jeść talerza; o ma,lo co nie żą
dał, aby tą samą zapałką zapalać to samo cygaro.
Z początku w restauracji starano się dogadzać grymaśniikowL Gdy jednakże płacić należycie nie chciał, a potrawy ciągle odmieniał, niedbano o je
go kaprysy, choć wiedziano, że się do innej prze
niesie jadłodajni.
Dbając troskliwie o swój brzuszek, niedziwo- ta, że wypasł się należycie, jjn więcej jednak tył, tem gwałtowniej tracił włosy, — wreszcie wyły
siał zupełnie. Łysina jego często była przedmio
tem szyderstw znajomych i sąsiadów przy stole.
Ustawiczne przycinki tak już dojadły Jeziemee- kiemu, że kupił sobie perukę z bujnym włosem i poszedł jadać do innej restauracji, gdzie go je
szcze nieznano. Wybrał sobie znowu stół i stołek, jaki wydał mu się najdogodniejszym. Nowi towa
rzysze stołu, poczęli jednak robić rozmaite przy
cinki jego peruce. Kto ją robił i z czego? — z wło
sów baranich czy końskich? Kto ma honor, czy bar an, że go człowiek nosi na czubie głowy? czy człowiek, że nosi baranie kudły?... Jezieniecki z barania miną słuchał cierpliwie przycinków, po
tem odgryzał się z baranią zręcznością, co wpra
wiało sąsiadów w znakomity humor.
Najczęściej „brano na kawał“ pana Marka w niedzielę i święta, Wtenczas więcej każdy wolne
go miał czasu i więcej o jedną wypijał szklanecz
kę, niż zazwyczaj lepszy więc w towarzystwie pa
nował humor. Jezieniecki postanowił zemścić się na swych sąsiadach. Restauracji zmieniać nie chciał na dnie powszednie, bo grymasom jego do
gadzano jako talko, ale w niedzielę postanowił iść aż za miasto, gdzie w ogródku porządna była go
spoda. Będzie miał spacer, co wzmocni jego ape
tyt; będzie jadaj na śwdeżem powietrzu i będzie miał spokój przy tak ważnej czynności, jaką dlań było jedzenie, a po jedzeniu sapanie. Ileż korzyści naraz!
Prześliczny byi dzionek czerwcowy, gdy pan Marek po raz pierwszy urządził wyprawę za mia
sto na obiad. Zanim doszedł do celu, spocił się zn&komkie* Dobry znak. pomyślał, ziem dziś te-
dną potrawę więcej. W ogródku pełno było go
ści. Znalazł się jednakowoż stolik i dla nowego przybysza. Pan Marek usiadł wygodnie, odsap
nął i począł się rozglądać za usługą. Dwie kel
nerki kręciły się między gośćmi. Obvdwie młode, fertyczne. prawię do siebie podobne, różniły się chyba tern, że jedna miała gorset niebieski, druga różowy. Kolor bławatów ma łaskę w czerwcu w oczach każdego, więc pan Marek ucieszył się, gdy niebiesko gorsetowa kelnerka zbliżyła się do nie
go. Zamówił jedzenie i-piwo. Dziewczyna znik
nęła w kuchni, jakby w jakiejś otchłani i długo się nie pokazywała. Obsłużyła kilku gości i zno
wu zniknęła w kuchni. Jezienieckiemu zanadto dokuczało gorąco i czekanie, zdjął więc czapkę i perukę, wyciągnął kraciastą chustkę, otarł nią wspaniałą łysinę? na której zapewne liter nagro
madził się potu.
Kiedy z wycieraniem, sapaniem i chłodzeniem się był gotów, nadeszła kelnerka, niosąc na tacy zamówione potrawy i piwo z apetytną pianką. Na ten widok już zdaleka ślinka płynąć poczęła po zębach panu Markowi. Kelnerka zbliżała się o- streżrie ku niemu, ale niespokojnym wzrokiem śledziła po stolika,ch, jakby szukając jakiegoś go
ścia. Przeszła koło niego i poszła dalej między stoliki.
— Do mnie, panienko, do mnie — wołał gło
dny pan Marek — ale kelnerka nie raczyła usły
szeć tego wołania, ani nawet obejrzeć się na wo
łającego. Pokręciła się nieco między gośćmi, wre sz-eie /"gniewana, że nie znalazła tego, kto zamó
wił jedzenie, zniknęła napowrót w kuchni.
— A to duma sroka — mruknął Jezieniecki zły i głodny, — Obsługuje innych, a o mnie zapo
mniała. Nowego gościa znać nie chce. Nie dosta
niesz odemnie napiwnego, sroczusiu, nie!
To powiedziawszy przeniósł się na drugą stronę ogródka, gdzie obsługiwała różowo ugór setowana kelnerka, zabrawszy ze sobą laskę i pe
rukę w kapeluszu tak zręcznie, aby jej tam nikt nie ujrzał. Usadowił się wygodnie, zawołał dzie
wczynę i zamówił na nowo ob jad. Kelnerka mi
lutkim uśmiechem zapewniła go, że prędziutko wykona jego zlecenie i zniknęła.
— Ta jakaś rozumniejsza — mruknął Jezie
niecki — tej "warto dać za usługę kilka groszy.
Poczuł na tern miejscu jakiś przeciąg. Aby nie zaziębić łysiny, wyjął perukę z kapelusza i na
sadził na głowę, przygłasrkał i czekał mecierpłi-
Sde IIP Wmonfa 71™ o d' ---''
Nadeszła różowo gorsetowa 'kelnerka, niosąc : w rękach zamówione potrawy. Szukała łysego starucha po wszystkich stolikach, ale niestety nie znalazła go nigdzie, zawróciła więc z graewnem obliczem do kuchni.
— Hej! dziewczyno — wołał zgndewany już pftn Marek — czemuż mi jeść nie dajesz?
Ale kelnerka nie słuchała, utyskiwań czarno
włosego mężczyzny i zaniosła jedzenie napowrót do kuchni.
Zerwał się ze siedzenia. JezieniecM i pobiegł
•sam do kuchni,' przysięgając zemstę wszelakim dziewczętom .bez wyjątku, czy, one były niebiesko czy różowo u gors eto wane, Wszystkie powinien gospodarz rozpędzić na cztery Wiatry. Już do
chodził do kuchni, gdy spotkała, go niebiesko- u- gbrsetówana i klaszcząc w ręce zawołała;
— A gdzieżeś to;pan zapodział sie? Szuka
łam pana.. po wszystkich stołach i musiałam z
;.i piwkiem wracać do kacimi.
— Siedziałem przy tym stole, przy którym zamówiłam obiad u panienki.
. — Ej, żartuj sobie pan zdrów, czyż to ja pier
wszy miesiąc w obowiąz-kuj abym gości nie umia
ła znaleść?
— Wołałem przecież na ciebie.
— To jakiś staruch wołał na mnie, który po
tem u mojej koleżanki zamówił obiad i znikł.
— Et gadasz trzy po trzy, lepiej daj mi co zjeść, abym ciebie nie zjadł z kościami, bo już wy
trzymać nie mogę.
Zaprowadził Jezieniecki: kelnerkę do stołu dla pewności,alby znowu nie szukała go nadaremnie i z wilcza łapczywością rzucił się do jedzenia.
Sprzątnął prędko jedna i druga potrawę, wylizał Chlebem talerze należycie, wypił jeden ii drugi kufel piwa, uspokiwszy wreszcie wołanie żołąd
ka, odsapnął jakby po wielkiej pracy 4 zapalił so
bie cygaro. Wnet zaczęło mu być gorąco-, więc -zdjął zgrabnie perukę i schował ją pod kapelusz.
Kelnerka z różowym gorsetem sppstrze-głszy olbrzymią łysinę Jeziemeckićgo, klasnęła w dło
nie i uradowana rzekła do swej koleżanki:
— Patrz, oto zjawił się znowu łysy staruch, biegnę zanieść mu jedzenie.
Porwała talerz z rosołem, kufel piwa i z mi - łvm uśmiechem postawiła przed panem Markiem.
— A to co znów? —• burknął gniewnie Jezłe- n-iecki.
— Zamówi ony przez pana ob jad.
— Do dia.ska, przecież obiad już zjadłem i zę
by po nim wydłubałem...
— Wolne żarty pańskie...
. -— Ależ nie żarty, tylko szczera prawda!
Patrz, oto pies dogryza resztki kości z mego obiadu.
— Rzucił mu je ów przystojny facet, o- bujnej czuprynie, który tu siedział przed panem.
Teraz zrozum i u 1 Jezieniecki powód nieporo
zumienia z kelnerkami. Chcąc się pozbyć natrę
ctwa różowo ugorsowanej, rzekł:
— Ależ to ja sam w swej osobie jestem owym przystojnisiom. Zaraz cię o tern przekonam, mo
ja mała.
To mówiąc wyjął z pod kapelusza, ukrytą pe
rukę, nasadził -ją. na głowę i robiąc wdzięczną mi
nę, rzekł:
— A co, czy nie jestem teraz onym ładnym i facetem, który u ciebie obiad zamówił? ..
• " Dziewczyna: dusiła się, aby powstrzymać gło-- śnv śmiech
wv-ko-to- txyttraw, a długi tv|<tucer |>rzycz.ynil caik-- że niemało do zaostrzenia apetytu.
— Aby6 j etin ay daremnie flwa razy nie cho*
dizdła, dajno tu piwu, a rosół zanieś napowrót do kuchni.
*
Odtąd' postanowił Jezieniecki stale takiej trzymać się metody, gdy wyszedł między ludzi:
albo udawać młodzieńca i siedzieć w peruce od początku do końca, choćby go nie wiem jak piekła skóra na głowie i pociła się jeszcze więcej niż dzi
siaj; albo okazawszy obecnym raz swoją łysinę, już jej nie nakrywać.
SKANDAL
Nie, to skandal, jakich mało!
— Cóż się stało, mój kochany!
— Zmarzłem, jak kość — to się stało, A to dopiero — bałwany!
Wystaw śobi,e, jestem w mieście, Mróz, na niebie ani chmury, A tu narodu ze dwieście Siei i patrzy do, góry.
Patrzę i ja na kominy,
N.ą dachy, precz do okolą, ,
Patrzę, z jakie pól godziny.
No i nic nie widzę zgoła:
Więc pytani się najbliższego, . -
Tuż. obok sąsiada, T
Co tp się stało takiego?
Nie wiem, sucho odpowiada.
. Pytam drugiego — nic, cicho, Pytam, babę — i ta nic nie wie, Myślę sobie, pal ich licho!
Pójdę, bo już byłem, w gniewie.
Albo nie ludzie się roją;
Poczekam chwileczkę, niałą, <
Przecież tak głupcy nie stoją.
Otóż, co się pokazało:
•Jacyś dwaj-się założyli,
Że, gdy kto stanie przed bramą I spojrzy w górę — po chwili Sto ludzi zrobi to samo.
I proszę cię trzy godziny Tłum tak stał na środku drogi, ż łbem do góry -— bez przyczyny, Najbardziej mi zmarzły nogi, Choć tłukłem jedną o drugą.
Bodaj ich djabli porwali!
—: Dlaczegóżeś stał tak. długo?
— A dlaczego oni stali?!...
.
#
Dolar wszystkięm dziś na świecie.
Kto inaczej sądzi — głupi . . . Furda zacność, furda wiara!
"Mądry człowiek wie to przecie, że się wszystko sprzeda, kupi
Za dolara!
Za dolara kupisz żonę, Przyjaciela, druha, brata ...
Za dolara — uciech czara i rozkosze nieskończone . . . Można kupić dziś pół świata
Za dolara!
Każde serce i sumienie, Za dolara kupisz snadnie ...
Wobec złota, cnota — mara! s.
A gdy jego lśnią promienie ' Każdy twarzą w kał upadnie-!*
Za dolayät
Nadeszła różowo gorsetowa 'kelnerka, niosąc : w rękach zamówione potrawy. Szukała łysego starucha po wszystkich stolikach, ale niestety nie znalazła go nigdzie, zawróciła więc z graewnem obliczem do kuchni.
— Hej! dziewczyno — wołał zgndewany już pftn Marek — czemuż mi jeść nie dajesz?
Ale kelnerka nie słuchała, utyskiwań czarno
włosego mężczyzny i zaniosła jedzenie napowrót do kuchni.
Zerwał się ze siedzenia. JezieniecM i pobiegł
•sam do kuchni,' przysięgając zemstę wszelakim dziewczętom .bez wyjątku, czy, one były niebiesko czy różowo u gors eto wane, Wszystkie powinien gospodarz rozpędzić na cztery Wiatry. Już do
chodził do kuchni, gdy spotkała, go niebiesko- u- gbrsetówana i klaszcząc w ręce zawołała;
— A gdzieżeś to;pan zapodział sie? Szuka
łam pana.. po wszystkich stołach i musiałam z
;.i piwkiem wracać do kacimi.
— Siedziałem przy tym stole, przy którym zamówiłam obiad u panienki.
. — Ej, żartuj sobie pan zdrów, czyż to ja pier
wszy miesiąc w obowiąz-kuj abym gości nie umia
ła znaleść?
— Wołałem przecież na ciebie.
— To jakiś staruch wołał na mnie, który po
tem u mojej koleżanki zamówił obiad i znikł.
— Et gadasz trzy po trzy, lepiej daj mi co zjeść, abym ciebie nie zjadł z kościami, bo już wy
trzymać nie mogę.
Zaprowadził Jezieniecki: kelnerkę do stołu dla pewności,alby znowu nie szukała go nadaremnie i z wilcza łapczywością rzucił się do jedzenia.
Sprzątnął prędko jedna i druga potrawę, wylizał Chlebem talerze należycie, wypił jeden ii drugi kufel piwa, uspokiwszy wreszcie wołanie żołąd
ka, odsapnął jakby po wielkiej pracy 4 zapalił so
bie cygaro. Wnet zaczęło mu być gorąco-, więc -zdjął zgrabnie perukę i schował ją pod kapelusz.
Kelnerka z różowym gorsetem sppstrze-głszy olbrzymią łysinę Jeziemeckićgo, klasnęła w dło
nie i uradowana rzekła do swej koleżanki:
— Patrz, oto zjawił się znowu łysy staruch, biegnę zanieść mu jedzenie.
Porwała talerz z rosołem, kufel piwa i z mi - łvm uśmiechem postawiła przed panem Markiem.
— A to co znów? —• burknął gniewnie Jezłe- n-iecki.
— Zamówi ony przez pana ob jad.
— Do dia.ska, przecież obiad już zjadłem i zę
by po nim wydłubałem...
— Wolne żarty pańskie...
. -— Ależ nie żarty, tylko szczera prawda!
Patrz, oto pies dogryza resztki kości z mego obiadu.
— Rzucił mu je ów przystojny facet, o- bujnej czuprynie, który tu siedział przed panem.
Teraz zrozum i u 1 Jezieniecki powód nieporo
zumienia z kelnerkami. Chcąc się pozbyć natrę
ctwa różowo ugorsowanej, rzekł:
— Ależ to ja sam w swej osobie jestem owym przystojnisiom. Zaraz cię o tern przekonam, mo
ja mała.
To mówiąc wyjął z pod kapelusza, ukrytą pe
rukę, nasadził -ją. na głowę i robiąc wdzięczną mi
nę, rzekł:
— A co, czy nie jestem teraz onym ładnym i facetem, który u ciebie obiad zamówił? ..
• " Dziewczyna: dusiła się, aby powstrzymać gło-- śnv śmiech
wv-ko-to- txyttraw, a długi tv|<tucer |>rzycz.ynil caik-- że niemało do zaostrzenia apetytu.
— Aby6 j etin ay daremnie flwa razy nie cho*
dizdła, dajno tu piwu, a rosół zanieś napowrót do kuchni.
*
Odtąd' postanowił Jezieniecki stale takiej trzymać się metody, gdy wyszedł między ludzi:
albo udawać młodzieńca i siedzieć w peruce od początku do końca, choćby go nie wiem jak piekła skóra na głowie i pociła się jeszcze więcej niż dzi
siaj; albo okazawszy obecnym raz swoją łysinę, już jej nie nakrywać.
SKANDAL
Nie, to skandal, jakich mało!
— Cóż się stało, mój kochany!
— Zmarzłem, jak kość — to się stało, A to dopiero — bałwany!
Wystaw śobi,e, jestem w mieście, Mróz, na niebie ani chmury, A tu narodu ze dwieście Siei i patrzy do, góry.
Patrzę i ja na kominy,
N.ą dachy, precz do okolą, ,
Patrzę, z jakie pól godziny.
No i nic nie widzę zgoła:
Więc pytani się najbliższego, . -
Tuż. obok sąsiada, T
Co tp się stało takiego?
Nie wiem, sucho odpowiada.
. Pytam drugiego — nic, cicho, Pytam, babę — i ta nic nie wie, Myślę sobie, pal ich licho!
Pójdę, bo już byłem, w gniewie.
Albo nie ludzie się roją;
Poczekam chwileczkę, niałą, <
Przecież tak głupcy nie stoją.
Otóż, co się pokazało:
•Jacyś dwaj-się założyli,
Że, gdy kto stanie przed bramą I spojrzy w górę — po chwili Sto ludzi zrobi to samo.
I proszę cię trzy godziny Tłum tak stał na środku drogi, ż łbem do góry -— bez przyczyny, Najbardziej mi zmarzły nogi, Choć tłukłem jedną o drugą.
Bodaj ich djabli porwali!
—: Dlaczegóżeś stał tak. długo?
— A dlaczego oni stali?!...
.
#
Dolar wszystkięm dziś na świecie.
Kto inaczej sądzi — głupi . . . Furda zacność, furda wiara!
"Mądry człowiek wie to przecie, że się wszystko sprzeda, kupi
Za dolara!
Za dolara kupisz żonę, Przyjaciela, druha, brata ...
Za dolara — uciech czara i rozkosze nieskończone . . . Można kupić dziś pół świata
Za dolara!
Każde serce i sumienie, Za dolara kupisz snadnie ...
Wobec złota, cnota — mara! s.
A gdy jego lśnią promienie ' Każdy twarzą w kał upadnie-!*
Za dolayät
Pośpiech sądowy.
Senat kamy, na. którego barkach spoczywało zadanie osadzenia w ciągu siedmiu kradzieży i jedenastu ciężkich uszkodzeń ciała, zasiadł za. zie- lonem suknem, a przewodniczący kazał przywo
łać pierwszego oskarżonego w osobie Jadwigi Ja
gody.
Woźny wprowadził babinę, ustawił jg, przed trybunałem, a przewodniczący odczytaj z aktów:
— Jesteś Jadwiga Jagoda, lat 27, rodem z Woli, niezamężna, wyrobnica, niekarana.
— Proszę’też prześwietnego.., — ożwała się oskarżona.
— Nie proś, tylko słuchaj. Prokurator o- sknrża cię ę> to, żeś zabrała Wojciechowi Łukasz
czykowi z jego posiadania bez jego zezwolenia ko
rale wartości 10 złotych dla własnej korzyści, al
bowiem świadkowie. faikt kradzieży potwierdzili, zaczerń .oskarżenie jest uzasadnione.
— Proszę wielmożnego trybu]arza... ■'
Lepiej, śię przyznaj, to" sad przyjmie ci to
za okoliczność łagodzącą. -
— Proszę też pana prokuratora, to nie ja!
— No, kiedy się wypierasz,, to świadkowie wyjaśnia,. Siadaj sobie tam na ławce. Paweł! za
wołajcie świadków: Jana Kulkę, a potem Wojcie
cha Luka szyk a.
Ponieważ trybunał miał do osądzenia siedm kradzieży i jedenaście ciężkich uszkodzeń ciała, więc dla szybkości sam przewodniczący dobył za
pałek z" kieszeni, posunął jedną zamaszyście po pantąlonach i zaświecił świece koło krucyfiksu.
Woźny wprowadził świadków, przewodniczący u- pomniał ich zwykłą formułą na świętość przysię
gi i zaprzysiągł.
świadkowie jeden po drugim zeznali, że wi
dzieli, jak Jagoda brała korale ze skrzyni, proku
rator oświadczył, iż przy oskarżeniu obstaje, jeden z sędziów mruknął: „Septem menses!“ (siedm miesięcy), drugi dodał: „cum voto!“ (zgadzam się), trzeci kiwnął głową, a przewodniczący oghr sił wyrok, zasądzający Jadwigę Jagodę na siedm miesięcy więzienia i zapytał- .
— Od tego wyroku przysługuje ci zażalenie nieważności lub odwołanie. Przyjmujesz wyrok, czy będziesz apelować?
— Proszę też wielmożnego sędziego i całą kancelarię...
— Nie proś, tylko gadaj, czy wyrok przyjmu
jesz? ,
— Ale proszę jasnego sadu, niech mię wysłu
chają! Ja!..:
— Więc nie przyjmujesz wyroku ?
Ki ej ja nie .wina, panie trybunale, bo ja. się nazy wam Brygida Pogoda i jestem tu na świadka v. Majchrem...
— Paweł! ty ośle jeden dardańelski — krzyk
nął przewodniczący, trzasnąwszy o stół aktami,
— zawołaj tu Jadwigę Jagodę; a bodaj go! pół godziny stracone, a tu siedm kradzieży i jedena
ście ciężkich uszkodzeń ciała!
Z faeuisfczysfyc&łfefle slesstsiicssSIo
Omyłka — wypaddk, do którego nikt nigdy nie chce się przyznać.
Sekret — przedmiot, który najtrudniej echować.
Żebro — najstarszy przodek wszystkich
tńewiasł.
mu. . . iii ni jiiriii" -• —. -; ? magmea
Meołlst«,
; OJajka.)
Kory to było jedno, a osób gromada.
Kwik, tumult! . . . Sąsiad pcha się ha sąsiada.
Każdy chce zdobyć miejsce jak najlepsze:
Zwyczajnie — wieprze.
Więc pierwsze chlewu figury Dwa kury
1 coś pięć najtęższych macior Stanęło rzędem przy krypie, ' Wlazłszy po kolana w zacior,
Żre, mlaska, chlipie. y.
A słysząc te lube dźwięki,
Młodsze karmniki znoszą istne męki. >
Kręcą się, wiercą, tędy, owędy, Szukają przejścia, kwiczą o względy, Lecz do koryta, gdzie rząd starszych osób.
. Przedostać się ani sposób.
Aź knur jeden, znudzony kwikem plebsu: „źryći"
Pysk jadłem uwalany oparł na korycie ' I mlaskając smakowicie,*
Rzekł: * ...
„Motlocliu, wstydź się, wstydź!
Alboż w naszem życiu calem ...
-■ Tylko żarcie - ideałem? : .
. Niski materjalizin! Fe. nie poto żyj cm!
Tu urwał r w pomyjach znów z a tonął ryjem,
V
Symbol narodowości niemieckiej.
Dąb po dziś dzień jest symbolem narodowości niemieckiej. Jest to najsilniejsze i największe drze
wo lasu, korzenie jego sięgają głębokości ziemi,
•wierzchołek jego, jak zielony sztandar, powiewa dumnie w przestworzach, nimfy poezji żyją w jego pniu, bluszcz najświętszej mądrości pnie się po ga
łęziach a owoce jego są marne i nie do użytku dla ludzi. .
Mozę byc czems lepszem.
Oficer życząc dobrze żołnierzowi powiada: — Dżułyński, słuchajcie, przecież możecie być czeinś lepszem aniżeli żołnierzem. Jedźcie do Afryki, przedstawcie się słoniowi, a ten litezgrabeusz po
kocha was i przyjmie za syna. •
W ogrodzie zoologicznym.
Chłop patrząc na wielbłądy powiada: — Nie-
\yiem za co ja zapłaciłem wstęp do ogrodu zoolo
gicznego. Myślałem, żc zobaczę tu ładne zwierzę*
ta, tymczasem widzę same dziwolągi Co .jedna bestia, to brzydsza!
Małżeńskie równouprawnienie.
,Teść pyta zięcia jak żyje ze swa żoną; Czy czuje się szczęśliwym w małżeństwie:
Zięć: Żyjemy bardzo dobrze, konstytucyj
nie! Każda strona używa równych praw.
Teść : Cieszy mię to niewymownie, że ró
wnych praw «udzielasz mej córce. Jesteś postępo
wym zięciem.
Zięć : O tak - • tylko, że ja tych praw nie udzielam, ale pańska córka sama je sobie bierze ...
Ale ja bronię swych praw należycie. Kiedy żona wali mię warzechą, ja bronię się laską; kiedy mię drapie pazurkami, ja bronię się pazur amfy kiedy kąsze mię ząbkami, ja odgryzam się zębami. Zadr strona nie- ustępuję. Dla każdej równe prawo!
• Cjl ;
Pośpiech sądowy.
Senat kamy, na. którego barkach spoczywało zadanie osadzenia w ciągu siedmiu kradzieży i jedenastu ciężkich uszkodzeń ciała, zasiadł za. zie- lonem suknem, a przewodniczący kazał przywo
łać pierwszego oskarżonego w osobie Jadwigi Ja
gody.
Woźny wprowadził babinę, ustawił jg, przed trybunałem, a przewodniczący odczytaj z aktów:
— Jesteś Jadwiga Jagoda, lat 27, rodem z Woli, niezamężna, wyrobnica, niekarana.
— Proszę’też prześwietnego.., — ożwała się oskarżona.
— Nie proś, tylko słuchaj. Prokurator o- sknrża cię ę> to, żeś zabrała Wojciechowi Łukasz
czykowi z jego posiadania bez jego zezwolenia ko
rale wartości 10 złotych dla własnej korzyści, al
bowiem świadkowie. faikt kradzieży potwierdzili, zaczerń .oskarżenie jest uzasadnione.
— Proszę wielmożnego trybu]arza... ■'
Lepiej, śię przyznaj, to" sad przyjmie ci to
za okoliczność łagodzącą. -
— Proszę też pana prokuratora, to nie ja!
— No, kiedy się wypierasz,, to świadkowie wyjaśnia,. Siadaj sobie tam na ławce. Paweł! za
wołajcie świadków: Jana Kulkę, a potem Wojcie
cha Luka szyk a.
Ponieważ trybunał miał do osądzenia siedm kradzieży i jedenaście ciężkich uszkodzeń ciała, więc dla szybkości sam przewodniczący dobył za
pałek z" kieszeni, posunął jedną zamaszyście po pantąlonach i zaświecił świece koło krucyfiksu.
Woźny wprowadził świadków, przewodniczący u- pomniał ich zwykłą formułą na świętość przysię
gi i zaprzysiągł.
świadkowie jeden po drugim zeznali, że wi
dzieli, jak Jagoda brała korale ze skrzyni, proku
rator oświadczył, iż przy oskarżeniu obstaje, jeden z sędziów mruknął: „Septem menses!“ (siedm miesięcy), drugi dodał: „cum voto!“ (zgadzam się), trzeci kiwnął głową, a przewodniczący oghr sił wyrok, zasądzający Jadwigę Jagodę na siedm miesięcy więzienia i zapytał- .
— Od tego wyroku przysługuje ci zażalenie nieważności lub odwołanie. Przyjmujesz wyrok, czy będziesz apelować?
— Proszę też wielmożnego sędziego i całą kancelarię...
— Nie proś, tylko gadaj, czy wyrok przyjmu
jesz? ,
— Ale proszę jasnego sadu, niech mię wysłu
chają! Ja!..:
— Więc nie przyjmujesz wyroku ?
Ki ej ja nie .wina, panie trybunale, bo ja. się nazy wam Brygida Pogoda i jestem tu na świadka v. Majchrem...
— Paweł! ty ośle jeden dardańelski — krzyk
nął przewodniczący, trzasnąwszy o stół aktami,
— zawołaj tu Jadwigę Jagodę; a bodaj go! pół godziny stracone, a tu siedm kradzieży i jedena
ście ciężkich uszkodzeń ciała!
Z faeuisfczysfyc&łfefle slesstsiicssSIo
Omyłka — wypaddk, do którego nikt nigdy nie chce się przyznać.
Sekret — przedmiot, który najtrudniej echować.
Żebro — najstarszy przodek wszystkich
tńewiasł.
mu. . . iii ni jiiriii" -• —. -; ? magmea
Meołlst«,
; OJajka.)
Kory to było jedno, a osób gromada.
Kwik, tumult! . . . Sąsiad pcha się ha sąsiada.
Każdy chce zdobyć miejsce jak najlepsze:
Zwyczajnie — wieprze.
Więc pierwsze chlewu figury Dwa kury
1 coś pięć najtęższych macior Stanęło rzędem przy krypie, ' Wlazłszy po kolana w zacior,
Żre, mlaska, chlipie. y.
A słysząc te lube dźwięki,
Młodsze karmniki znoszą istne męki. >
Kręcą się, wiercą, tędy, owędy, Szukają przejścia, kwiczą o względy, Lecz do koryta, gdzie rząd starszych osób.
. Przedostać się ani sposób.
Aź knur jeden, znudzony kwikem plebsu: „źryći"
Pysk jadłem uwalany oparł na korycie ' I mlaskając smakowicie,*
Rzekł: * ...
„Motlocliu, wstydź się, wstydź!
Alboż w naszem życiu calem ...
-■ Tylko żarcie - ideałem? : .
. Niski materjalizin! Fe. nie poto żyj cm!
Tu urwał r w pomyjach znów z a tonął ryjem,
V
Symbol narodowości niemieckiej.
Dąb po dziś dzień jest symbolem narodowości niemieckiej. Jest to najsilniejsze i największe drze
wo lasu, korzenie jego sięgają głębokości ziemi,
•wierzchołek jego, jak zielony sztandar, powiewa dumnie w przestworzach, nimfy poezji żyją w jego pniu, bluszcz najświętszej mądrości pnie się po ga
łęziach a owoce jego są marne i nie do użytku dla ludzi. .
Mozę byc czems lepszem.
Oficer życząc dobrze żołnierzowi powiada: — Dżułyński, słuchajcie, przecież możecie być czeinś lepszem aniżeli żołnierzem. Jedźcie do Afryki, przedstawcie się słoniowi, a ten litezgrabeusz po
kocha was i przyjmie za syna. •
W ogrodzie zoologicznym.
Chłop patrząc na wielbłądy powiada: — Nie-
\yiem za co ja zapłaciłem wstęp do ogrodu zoolo
gicznego. Myślałem, żc zobaczę tu ładne zwierzę*
ta, tymczasem widzę same dziwolągi Co .jedna bestia, to brzydsza!
Małżeńskie równouprawnienie.
,Teść pyta zięcia jak żyje ze swa żoną; Czy czuje się szczęśliwym w małżeństwie:
Zięć: Żyjemy bardzo dobrze, konstytucyj
nie! Każda strona używa równych praw.
Teść : Cieszy mię to niewymownie, że ró
wnych praw «udzielasz mej córce. Jesteś postępo
wym zięciem.
Zięć : O tak - • tylko, że ja tych praw nie udzielam, ale pańska córka sama je sobie bierze ...
Ale ja bronię swych praw należycie. Kiedy żona wali mię warzechą, ja bronię się laską; kiedy mię drapie pazurkami, ja bronię się pazur amfy kiedy kąsze mię ząbkami, ja odgryzam się zębami. Zadr strona nie- ustępuję. Dla każdej równe prawo!
• Cjl ;
Pomysł.
Żyd daje 10 groszy synowi na kupienie marki listowej, ódy przybędzie do Brodów, niech na
pisze czy przybył szczęśliwie, czy pociąg się nie wykoleił, czy nie spadł z wagonu . . .
I c y k : „Mój tatę, ja tych 10 groszy schowam do kieszeni, a wyślę list nieopłacony. Tego listu tatę nie potrzebuje przyjmować, ale to będzie znak, co ja szczęśliwie zajechałem.“
Po ślubie.
Panna Wygrzywalska przyglądała się ślubo
wi. Wyszedłszy z kościoła mówi do swej przyja
ciółki: „Moja kochana, jestem ogromnie zgorszo
na. Przecież przy ślubie powinna panna młoda głośno i wyraźnie powiedzieć „tak!“. A ta imość,
to szepnęła coś pod nosem ni to ni owo. Gdybym ja była na jej miejscu, to odpowiadałabym tak gło
śno, że byłoby mię słuchać aż pod chórem.“
Także grzeczność.
Feldwebel (do rekruta): „Słuchaj Bałaban, ja cię nie chcę obrażać i nie chcę cię besztać. Jestem bardzo delikatnym człowiekiem. A choć ci ośle uszy przy łbie sterczą, to zamykam oczy. aby nie patrzyć na takiego cymbała.“-
U weterynarza.
' — Czy pan leczy bydlęta?
—i Tak, a co parni dokucza?
Skuteczna kara.
r— Jasiu, czego ty jesteś talki blady?
— Bo wczoraj kupiłem sobie papierosa i przy paleniu tatuś mnie złapał.
■— Aha! i dał ci w Skórę?
— Me, tylko kazał całego wypalić.
Poczciwy Jaś.
Mały Jaś wybiera się z rodzicami do cioci, która właśnie uroczyście obchodzi dzień swoich imienia. Wiadomo, że na imieninach u cioci za
wsze bywa tort, a tu, jak na złość, młodszy bra
ciszek Jasia, Kazio, jest niezdrów i musi zostać w domu z nianią., Zanosi się biedaczek od płaczu, alle poczciwy Jaś pociesza braciszka:
— Nie płacz, Kasiu; jak wrócę od cioci, to ci powiem, jaJk mi tort smakował,
Jeszcze by mu się bardziej jeść chciało.
— Łaskawy panie! nic nie jadłem!
. — A czemuż, łotrze nie pracujesz?
— Kiedy, żebym pracował, to by mi sie jesz
cze bardziej jeść chciało.
Xs Echo.
Góral oprowadzając gości mówi: „W tych ska
łach każde słowo powtarza echo 7 razy.“
Modulski: „Jakie szczęście, że tu nie mieszkam. Gdy moja żona kłóci się ze mną, a każ
de jej słowo miałoby echo powtórzyć 7 razy w do
datku — padam do nóg za taką przyjemność. Pęk- nełyby mf uszy.“ ‘
7 / Szczerz®,
Pan: Czy pan doktór rwie zęby także bez
płatnie?
Dentysta : Tak,,, ale nie radze pamu,
—— ... - ---irjrv-t 'tFTy.y •».'v
Kłamliwi mężczyźni.
O n : Ależ Anielko wczoraj znalazłem w ro
sole twoje włosy, a dziś znowu wyciągam włos . jak batóg długi.
Ona; Och wy kłamcy! Prze4 ślubem mó
wiłeś mi. żebyś mię zjadł z miłości, a teraz nie chcesz zjeść nawet mego włoska!
Hojna.
Podczas manewrów stanęli kwaterą dwaj ofi
cerowie u leśniczyny. Gdy sobie dobrze pojedli, poprosili grzecznie o kawałek drzewa na wykłu- wacze do zębów , . . Leśniczyna zachodzi w gło
wę, co to są wykluwać ze — ona nigdy takich rze
czy nie widziała. Przyniosła gruby kawał drzewa i nóż: — „A niech tam panowie sobie ukroją z tej piachy, czego potrzebują.“
Skaczące żyto.
— Cóż, Janklu, jakże tam żyto?
— Oj, oj? panie Bartłomieju! spadło na łeb, na szyję!
— A to dobrze, bo właśnie chcę dziesięć korey kupić.
— Aj! waj! ono dziś tak podskiknęło, że niech Bóg broni!
Dobra odpowiedź.
Pewnego razu jakiś zawadjaka popchnął na ulicy znakomitego uczonego i jeszcze w dodatku powiedział:
— Nigdy głupcom nie ustępuję z drogi.
— Ja zawsze, — odrzekł uczony, usuwając się na bok, poczem spokojnie poszedł dalej.
Skutki ogólnej biedy.
— Słyszałem, żeście się poprawili, że już nie kradniecie.
— liii ... a bo to jest co kraść ? Organista w klatce.
— A cóż ty tam chłopcze niesiesz w tej klat
ce?
— Ptaka, panie.
— A jak się nazywa?
— Worganista, prose pana.
— Organista? a to dlaczego?
— A bo dużo żre, prosę pana, a kiepsko śpiwo.
Nieszczęście.
— Cóż tam słychać, Wawrzynie ?
— A no, źle, wczoraj mi baba w jezioro wpa
dła i utonęła.
— A to nieszczęście i strata dla was!
— A juści, rok teraz ryb jeść nie będzie można! . . ,
Idiotyczna zada.
Lekarz pyta chorą wieśniaczkę, czy się już kogoś radziła.
— Tak jest, prosiłam o radę naszego apteka
rza w miasteczku,
— No i cóż za tojotyczną radę wam dał?
—Powiedział, żebym poszła do pana, panie
doktorze. _ ..
- - - fś-S... .. . . --- —--- - " ■ ■' " r~
----
Pomysł.
Żyd daje 10 groszy synowi na kupienie marki listowej, ódy przybędzie do Brodów, niech na
pisze czy przybył szczęśliwie, czy pociąg się nie wykoleił, czy nie spadł z wagonu . . .
I c y k : „Mój tatę, ja tych 10 groszy schowam do kieszeni, a wyślę list nieopłacony. Tego listu tatę nie potrzebuje przyjmować, ale to będzie znak, co ja szczęśliwie zajechałem.“
Po ślubie.
Panna Wygrzywalska przyglądała się ślubo
wi. Wyszedłszy z kościoła mówi do swej przyja
ciółki: „Moja kochana, jestem ogromnie zgorszo
na. Przecież przy ślubie powinna panna młoda głośno i wyraźnie powiedzieć „tak!“. A ta imość,
to szepnęła coś pod nosem ni to ni owo. Gdybym ja była na jej miejscu, to odpowiadałabym tak gło
śno, że byłoby mię słuchać aż pod chórem.“
Także grzeczność.
Feldwebel (do rekruta): „Słuchaj Bałaban, ja cię nie chcę obrażać i nie chcę cię besztać. Jestem bardzo delikatnym człowiekiem. A choć ci ośle uszy przy łbie sterczą, to zamykam oczy. aby nie patrzyć na takiego cymbała.“-
U weterynarza.
' — Czy pan leczy bydlęta?
—i Tak, a co parni dokucza?
Skuteczna kara.
r— Jasiu, czego ty jesteś talki blady?
— Bo wczoraj kupiłem sobie papierosa i przy paleniu tatuś mnie złapał.
■— Aha! i dał ci w Skórę?
— Me, tylko kazał całego wypalić.
Poczciwy Jaś.
Mały Jaś wybiera się z rodzicami do cioci, która właśnie uroczyście obchodzi dzień swoich imienia. Wiadomo, że na imieninach u cioci za
wsze bywa tort, a tu, jak na złość, młodszy bra
ciszek Jasia, Kazio, jest niezdrów i musi zostać w domu z nianią., Zanosi się biedaczek od płaczu, alle poczciwy Jaś pociesza braciszka:
— Nie płacz, Kasiu; jak wrócę od cioci, to ci powiem, jaJk mi tort smakował,
Jeszcze by mu się bardziej jeść chciało.
— Łaskawy panie! nic nie jadłem!
. — A czemuż, łotrze nie pracujesz?
— Kiedy, żebym pracował, to by mi sie jesz
cze bardziej jeść chciało.
Xs Echo.
Góral oprowadzając gości mówi: „W tych ska
łach każde słowo powtarza echo 7 razy.“
Modulski: „Jakie szczęście, że tu nie mieszkam. Gdy moja żona kłóci się ze mną, a każ
de jej słowo miałoby echo powtórzyć 7 razy w do
datku — padam do nóg za taką przyjemność. Pęk- nełyby mf uszy.“ ‘
7 / Szczerz®,
Pan: Czy pan doktór rwie zęby także bez
płatnie?
Dentysta : Tak,,, ale nie radze pamu,
—— ... - ---irjrv-t 'tFTy.y •».'v
Kłamliwi mężczyźni.
O n : Ależ Anielko wczoraj znalazłem w ro
sole twoje włosy, a dziś znowu wyciągam włos . jak batóg długi.
Ona; Och wy kłamcy! Prze4 ślubem mó
wiłeś mi. żebyś mię zjadł z miłości, a teraz nie chcesz zjeść nawet mego włoska!
Hojna.
Podczas manewrów stanęli kwaterą dwaj ofi
cerowie u leśniczyny. Gdy sobie dobrze pojedli, poprosili grzecznie o kawałek drzewa na wykłu- wacze do zębów , . . Leśniczyna zachodzi w gło
wę, co to są wykluwać ze — ona nigdy takich rze
czy nie widziała. Przyniosła gruby kawał drzewa i nóż: — „A niech tam panowie sobie ukroją z tej piachy, czego potrzebują.“
Skaczące żyto.
— Cóż, Janklu, jakże tam żyto?
— Oj, oj? panie Bartłomieju! spadło na łeb, na szyję!
— A to dobrze, bo właśnie chcę dziesięć korey kupić.
— Aj! waj! ono dziś tak podskiknęło, że niech Bóg broni!
Dobra odpowiedź.
Pewnego razu jakiś zawadjaka popchnął na ulicy znakomitego uczonego i jeszcze w dodatku powiedział:
— Nigdy głupcom nie ustępuję z drogi.
— Ja zawsze, — odrzekł uczony, usuwając się na bok, poczem spokojnie poszedł dalej.
Skutki ogólnej biedy.
— Słyszałem, żeście się poprawili, że już nie kradniecie.
— liii ... a bo to jest co kraść ? Organista w klatce.
— A cóż ty tam chłopcze niesiesz w tej klat
ce?
— Ptaka, panie.
— A jak się nazywa?
— Worganista, prose pana.
— Organista? a to dlaczego?
— A bo dużo żre, prosę pana, a kiepsko śpiwo.
Nieszczęście.
— Cóż tam słychać, Wawrzynie ?
— A no, źle, wczoraj mi baba w jezioro wpa
dła i utonęła.
— A to nieszczęście i strata dla was!
— A juści, rok teraz ryb jeść nie będzie można! . . ,
Idiotyczna zada.
Lekarz pyta chorą wieśniaczkę, czy się już kogoś radziła.
— Tak jest, prosiłam o radę naszego apteka
rza w miasteczku,
— No i cóż za tojotyczną radę wam dał?
—Powiedział, żebym poszła do pana, panie
doktorze. _ ..
- - - fś-S... .. . . --- —--- - " ■ ■' " r~
----