• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, 2 września 1926

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, 2 września 1926"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

ŚMIESZEK

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.

.'jug1.1!.1!1.1 ■ !'■■■J ---' J ggggiriiiJ ■■ '1-LU!lg*J ■ *lL"mi!l!Lg™Ł2IU- ._!_' ■'■LHJgB.BJ-.L .'JJWI

Katowice, dnia 2-go września 1926 r.

Kłopoty pana Marka.

(Humoreska).

Jakiś taca Marek tłukł się po piekle, czy też dręczył ludzi swemi dysputami o piekle, — ale nasz pan Marek Jezieniecki nie miał głowy do dysput, dręczył więc ludzi swemi grymasami i sknerstwem. Staremu kawalerowi nikt długo do­

godzić nie mógł, zmieniał więc często restaurację, w których się wiktował. Chciał jeść tanio i do­

brze, chciał zawsze na tym samym siedzieć Stoj­

ku i ż tego samego jeść talerza; o ma,lo co nie żą­

dał, aby tą samą zapałką zapalać to samo cygaro.

Z początku w restauracji starano się dogadzać grymaśniikowL Gdy jednakże płacić należycie nie chciał, a potrawy ciągle odmieniał, niedbano o je­

go kaprysy, choć wiedziano, że się do innej prze­

niesie jadłodajni.

Dbając troskliwie o swój brzuszek, niedziwo- ta, że wypasł się należycie, jjn więcej jednak tył, tem gwałtowniej tracił włosy, — wreszcie wyły­

siał zupełnie. Łysina jego często była przedmio­

tem szyderstw znajomych i sąsiadów przy stole.

Ustawiczne przycinki tak już dojadły Jeziemee- kiemu, że kupił sobie perukę z bujnym włosem i poszedł jadać do innej restauracji, gdzie go je­

szcze nieznano. Wybrał sobie znowu stół i stołek, jaki wydał mu się najdogodniejszym. Nowi towa­

rzysze stołu, poczęli jednak robić rozmaite przy­

cinki jego peruce. Kto ją robił i z czego? — z wło­

sów baranich czy końskich? Kto ma honor, czy bar an, że go człowiek nosi na czubie głowy? czy człowiek, że nosi baranie kudły?... Jezieniecki z barania miną słuchał cierpliwie przycinków, po­

tem odgryzał się z baranią zręcznością, co wpra­

wiało sąsiadów w znakomity humor.

Najczęściej „brano na kawał“ pana Marka w niedzielę i święta, Wtenczas więcej każdy wolne­

go miał czasu i więcej o jedną wypijał szklanecz­

kę, niż zazwyczaj lepszy więc w towarzystwie pa­

nował humor. Jezieniecki postanowił zemścić się na swych sąsiadach. Restauracji zmieniać nie chciał na dnie powszednie, bo grymasom jego do­

gadzano jako talko, ale w niedzielę postanowił iść aż za miasto, gdzie w ogródku porządna była go­

spoda. Będzie miał spacer, co wzmocni jego ape­

tyt; będzie jadaj na śwdeżem powietrzu i będzie miał spokój przy tak ważnej czynności, jaką dlań było jedzenie, a po jedzeniu sapanie. Ileż korzyści naraz!

Prześliczny byi dzionek czerwcowy, gdy pan Marek po raz pierwszy urządził wyprawę za mia­

sto na obiad. Zanim doszedł do celu, spocił się zn&komkie* Dobry znak. pomyślał, ziem dziś te-

dną potrawę więcej. W ogródku pełno było go­

ści. Znalazł się jednakowoż stolik i dla nowego przybysza. Pan Marek usiadł wygodnie, odsap­

nął i począł się rozglądać za usługą. Dwie kel­

nerki kręciły się między gośćmi. Obvdwie młode, fertyczne. prawię do siebie podobne, różniły się chyba tern, że jedna miała gorset niebieski, druga różowy. Kolor bławatów ma łaskę w czerwcu w oczach każdego, więc pan Marek ucieszył się, gdy niebiesko gorsetowa kelnerka zbliżyła się do nie­

go. Zamówił jedzenie i-piwo. Dziewczyna znik­

nęła w kuchni, jakby w jakiejś otchłani i długo się nie pokazywała. Obsłużyła kilku gości i zno­

wu zniknęła w kuchni. Jezienieckiemu zanadto dokuczało gorąco i czekanie, zdjął więc czapkę i perukę, wyciągnął kraciastą chustkę, otarł nią wspaniałą łysinę? na której zapewne liter nagro­

madził się potu.

Kiedy z wycieraniem, sapaniem i chłodzeniem się był gotów, nadeszła kelnerka, niosąc na tacy zamówione potrawy i piwo z apetytną pianką. Na ten widok już zdaleka ślinka płynąć poczęła po zębach panu Markowi. Kelnerka zbliżała się o- streżrie ku niemu, ale niespokojnym wzrokiem śledziła po stolika,ch, jakby szukając jakiegoś go­

ścia. Przeszła koło niego i poszła dalej między stoliki.

— Do mnie, panienko, do mnie — wołał gło­

dny pan Marek — ale kelnerka nie raczyła usły­

szeć tego wołania, ani nawet obejrzeć się na wo­

łającego. Pokręciła się nieco między gośćmi, wre sz-eie /"gniewana, że nie znalazła tego, kto zamó­

wił jedzenie, zniknęła napowrót w kuchni.

— A to duma sroka — mruknął Jezieniecki zły i głodny, — Obsługuje innych, a o mnie zapo­

mniała. Nowego gościa znać nie chce. Nie dosta­

niesz odemnie napiwnego, sroczusiu, nie!

To powiedziawszy przeniósł się na drugą stronę ogródka, gdzie obsługiwała różowo ugór setowana kelnerka, zabrawszy ze sobą laskę i pe­

rukę w kapeluszu tak zręcznie, aby jej tam nikt nie ujrzał. Usadowił się wygodnie, zawołał dzie­

wczynę i zamówił na nowo ob jad. Kelnerka mi­

lutkim uśmiechem zapewniła go, że prędziutko wykona jego zlecenie i zniknęła.

— Ta jakaś rozumniejsza — mruknął Jezie­

niecki — tej "warto dać za usługę kilka groszy.

Poczuł na tern miejscu jakiś przeciąg. Aby nie zaziębić łysiny, wyjął perukę z kapelusza i na­

sadził na głowę, przygłasrkał i czekał mecierpłi-

Sde IIP Wmonfa 71™ o d' ---''

(2)

ŚMIESZEK

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.

.'jug1.1!.1!1.1 ■ !'■■■J ---' J ggggiriiiJ ■■ '1-LU!lg*J ■ *lL"mi!l!Lg™Ł2IU- ._!_' ■'■LHJgB.BJ-.L .'JJWI

Katowice, dnia 2-go września 1926 r.

Kłopoty pana Marka.

(Humoreska).

Jakiś taca Marek tłukł się po piekle, czy też dręczył ludzi swemi dysputami o piekle, — ale nasz pan Marek Jezieniecki nie miał głowy do dysput, dręczył więc ludzi swemi grymasami i sknerstwem. Staremu kawalerowi nikt długo do­

godzić nie mógł, zmieniał więc często restaurację, w których się wiktował. Chciał jeść tanio i do­

brze, chciał zawsze na tym samym siedzieć Stoj­

ku i ż tego samego jeść talerza; o ma,lo co nie żą­

dał, aby tą samą zapałką zapalać to samo cygaro.

Z początku w restauracji starano się dogadzać grymaśniikowL Gdy jednakże płacić należycie nie chciał, a potrawy ciągle odmieniał, niedbano o je­

go kaprysy, choć wiedziano, że się do innej prze­

niesie jadłodajni.

Dbając troskliwie o swój brzuszek, niedziwo- ta, że wypasł się należycie, jjn więcej jednak tył, tem gwałtowniej tracił włosy, — wreszcie wyły­

siał zupełnie. Łysina jego często była przedmio­

tem szyderstw znajomych i sąsiadów przy stole.

Ustawiczne przycinki tak już dojadły Jeziemee- kiemu, że kupił sobie perukę z bujnym włosem i poszedł jadać do innej restauracji, gdzie go je­

szcze nieznano. Wybrał sobie znowu stół i stołek, jaki wydał mu się najdogodniejszym. Nowi towa­

rzysze stołu, poczęli jednak robić rozmaite przy­

cinki jego peruce. Kto ją robił i z czego? — z wło­

sów baranich czy końskich? Kto ma honor, czy bar an, że go człowiek nosi na czubie głowy? czy człowiek, że nosi baranie kudły?... Jezieniecki z barania miną słuchał cierpliwie przycinków, po­

tem odgryzał się z baranią zręcznością, co wpra­

wiało sąsiadów w znakomity humor.

Najczęściej „brano na kawał“ pana Marka w niedzielę i święta, Wtenczas więcej każdy wolne­

go miał czasu i więcej o jedną wypijał szklanecz­

kę, niż zazwyczaj lepszy więc w towarzystwie pa­

nował humor. Jezieniecki postanowił zemścić się na swych sąsiadach. Restauracji zmieniać nie chciał na dnie powszednie, bo grymasom jego do­

gadzano jako talko, ale w niedzielę postanowił iść aż za miasto, gdzie w ogródku porządna była go­

spoda. Będzie miał spacer, co wzmocni jego ape­

tyt; będzie jadaj na śwdeżem powietrzu i będzie miał spokój przy tak ważnej czynności, jaką dlań było jedzenie, a po jedzeniu sapanie. Ileż korzyści naraz!

Prześliczny byi dzionek czerwcowy, gdy pan Marek po raz pierwszy urządził wyprawę za mia­

sto na obiad. Zanim doszedł do celu, spocił się zn&komkie* Dobry znak. pomyślał, ziem dziś te-

dną potrawę więcej. W ogródku pełno było go­

ści. Znalazł się jednakowoż stolik i dla nowego przybysza. Pan Marek usiadł wygodnie, odsap­

nął i począł się rozglądać za usługą. Dwie kel­

nerki kręciły się między gośćmi. Obvdwie młode, fertyczne. prawię do siebie podobne, różniły się chyba tern, że jedna miała gorset niebieski, druga różowy. Kolor bławatów ma łaskę w czerwcu w oczach każdego, więc pan Marek ucieszył się, gdy niebiesko gorsetowa kelnerka zbliżyła się do nie­

go. Zamówił jedzenie i-piwo. Dziewczyna znik­

nęła w kuchni, jakby w jakiejś otchłani i długo się nie pokazywała. Obsłużyła kilku gości i zno­

wu zniknęła w kuchni. Jezienieckiemu zanadto dokuczało gorąco i czekanie, zdjął więc czapkę i perukę, wyciągnął kraciastą chustkę, otarł nią wspaniałą łysinę? na której zapewne liter nagro­

madził się potu.

Kiedy z wycieraniem, sapaniem i chłodzeniem się był gotów, nadeszła kelnerka, niosąc na tacy zamówione potrawy i piwo z apetytną pianką. Na ten widok już zdaleka ślinka płynąć poczęła po zębach panu Markowi. Kelnerka zbliżała się o- streżrie ku niemu, ale niespokojnym wzrokiem śledziła po stolika,ch, jakby szukając jakiegoś go­

ścia. Przeszła koło niego i poszła dalej między stoliki.

— Do mnie, panienko, do mnie — wołał gło­

dny pan Marek — ale kelnerka nie raczyła usły­

szeć tego wołania, ani nawet obejrzeć się na wo­

łającego. Pokręciła się nieco między gośćmi, wre sz-eie /"gniewana, że nie znalazła tego, kto zamó­

wił jedzenie, zniknęła napowrót w kuchni.

— A to duma sroka — mruknął Jezieniecki zły i głodny, — Obsługuje innych, a o mnie zapo­

mniała. Nowego gościa znać nie chce. Nie dosta­

niesz odemnie napiwnego, sroczusiu, nie!

To powiedziawszy przeniósł się na drugą stronę ogródka, gdzie obsługiwała różowo ugór setowana kelnerka, zabrawszy ze sobą laskę i pe­

rukę w kapeluszu tak zręcznie, aby jej tam nikt nie ujrzał. Usadowił się wygodnie, zawołał dzie­

wczynę i zamówił na nowo ob jad. Kelnerka mi­

lutkim uśmiechem zapewniła go, że prędziutko wykona jego zlecenie i zniknęła.

— Ta jakaś rozumniejsza — mruknął Jezie­

niecki — tej "warto dać za usługę kilka groszy.

Poczuł na tern miejscu jakiś przeciąg. Aby nie zaziębić łysiny, wyjął perukę z kapelusza i na­

sadził na głowę, przygłasrkał i czekał mecierpłi-

Sde IIP Wmonfa 71™ o d' ---''

(3)

Nadeszła różowo gorsetowa 'kelnerka, niosąc : w rękach zamówione potrawy. Szukała łysego starucha po wszystkich stolikach, ale niestety nie znalazła go nigdzie, zawróciła więc z graewnem obliczem do kuchni.

— Hej! dziewczyno — wołał zgndewany już pftn Marek — czemuż mi jeść nie dajesz?

Ale kelnerka nie słuchała, utyskiwań czarno­

włosego mężczyzny i zaniosła jedzenie napowrót do kuchni.

Zerwał się ze siedzenia. JezieniecM i pobiegł

•sam do kuchni,' przysięgając zemstę wszelakim dziewczętom .bez wyjątku, czy, one były niebiesko czy różowo u gors eto wane, Wszystkie powinien gospodarz rozpędzić na cztery Wiatry. Już do­

chodził do kuchni, gdy spotkała, go niebiesko- u- gbrsetówana i klaszcząc w ręce zawołała;

— A gdzieżeś to;pan zapodział sie? Szuka­

łam pana.. po wszystkich stołach i musiałam z

;.i piwkiem wracać do kacimi.

— Siedziałem przy tym stole, przy którym zamówiłam obiad u panienki.

. — Ej, żartuj sobie pan zdrów, czyż to ja pier­

wszy miesiąc w obowiąz-kuj abym gości nie umia­

ła znaleść?

— Wołałem przecież na ciebie.

— To jakiś staruch wołał na mnie, który po­

tem u mojej koleżanki zamówił obiad i znikł.

— Et gadasz trzy po trzy, lepiej daj mi co zjeść, abym ciebie nie zjadł z kościami, bo już wy­

trzymać nie mogę.

Zaprowadził Jezieniecki: kelnerkę do stołu dla pewności,alby znowu nie szukała go nadaremnie i z wilcza łapczywością rzucił się do jedzenia.

Sprzątnął prędko jedna i druga potrawę, wylizał Chlebem talerze należycie, wypił jeden ii drugi kufel piwa, uspokiwszy wreszcie wołanie żołąd­

ka, odsapnął jakby po wielkiej pracy 4 zapalił so­

bie cygaro. Wnet zaczęło mu być gorąco-, więc -zdjął zgrabnie perukę i schował ją pod kapelusz.

Kelnerka z różowym gorsetem sppstrze-głszy olbrzymią łysinę Jeziemeckićgo, klasnęła w dło­

nie i uradowana rzekła do swej koleżanki:

— Patrz, oto zjawił się znowu łysy staruch, biegnę zanieść mu jedzenie.

Porwała talerz z rosołem, kufel piwa i z mi - łvm uśmiechem postawiła przed panem Markiem.

— A to co znów? —• burknął gniewnie Jezłe- n-iecki.

— Zamówi ony przez pana ob jad.

— Do dia.ska, przecież obiad już zjadłem i zę­

by po nim wydłubałem...

— Wolne żarty pańskie...

. -— Ależ nie żarty, tylko szczera prawda!

Patrz, oto pies dogryza resztki kości z mego obiadu.

— Rzucił mu je ów przystojny facet, o- bujnej czuprynie, który tu siedział przed panem.

Teraz zrozum i u 1 Jezieniecki powód nieporo­

zumienia z kelnerkami. Chcąc się pozbyć natrę­

ctwa różowo ugorsowanej, rzekł:

— Ależ to ja sam w swej osobie jestem owym przystojnisiom. Zaraz cię o tern przekonam, mo­

ja mała.

To mówiąc wyjął z pod kapelusza, ukrytą pe­

rukę, nasadził -ją. na głowę i robiąc wdzięczną mi­

nę, rzekł:

— A co, czy nie jestem teraz onym ładnym i facetem, który u ciebie obiad zamówił? ..

• " Dziewczyna: dusiła się, aby powstrzymać gło-- śnv śmiech

wv-ko-to- txyttraw, a długi tv|<tucer |>rzycz.ynil caik-- że niemało do zaostrzenia apetytu.

— Aby6 j etin ay daremnie flwa razy nie cho*

dizdła, dajno tu piwu, a rosół zanieś napowrót do kuchni.

*

Odtąd' postanowił Jezieniecki stale takiej trzymać się metody, gdy wyszedł między ludzi:

albo udawać młodzieńca i siedzieć w peruce od początku do końca, choćby go nie wiem jak piekła skóra na głowie i pociła się jeszcze więcej niż dzi­

siaj; albo okazawszy obecnym raz swoją łysinę, już jej nie nakrywać.

SKANDAL

Nie, to skandal, jakich mało!

— Cóż się stało, mój kochany!

— Zmarzłem, jak kość — to się stało, A to dopiero — bałwany!

Wystaw śobi,e, jestem w mieście, Mróz, na niebie ani chmury, A tu narodu ze dwieście Siei i patrzy do, góry.

Patrzę i ja na kominy,

N.ą dachy, precz do okolą, ,

Patrzę, z jakie pól godziny.

No i nic nie widzę zgoła:

Więc pytani się najbliższego, . -

Tuż. obok sąsiada, T

Co tp się stało takiego?

Nie wiem, sucho odpowiada.

. Pytam drugiego — nic, cicho, Pytam, babę — i ta nic nie wie, Myślę sobie, pal ich licho!

Pójdę, bo już byłem, w gniewie.

Albo nie ludzie się roją;

Poczekam chwileczkę, niałą, <

Przecież tak głupcy nie stoją.

Otóż, co się pokazało:

•Jacyś dwaj-się założyli,

Że, gdy kto stanie przed bramą I spojrzy w górę — po chwili Sto ludzi zrobi to samo.

I proszę cię trzy godziny Tłum tak stał na środku drogi, ż łbem do góry -— bez przyczyny, Najbardziej mi zmarzły nogi, Choć tłukłem jedną o drugą.

Bodaj ich djabli porwali!

—: Dlaczegóżeś stał tak. długo?

— A dlaczego oni stali?!...

.

#

Dolar wszystkięm dziś na świecie.

Kto inaczej sądzi — głupi . . . Furda zacność, furda wiara!

"Mądry człowiek wie to przecie, że się wszystko sprzeda, kupi

Za dolara!

Za dolara kupisz żonę, Przyjaciela, druha, brata ...

Za dolara — uciech czara i rozkosze nieskończone . . . Można kupić dziś pół świata

Za dolara!

Każde serce i sumienie, Za dolara kupisz snadnie ...

Wobec złota, cnota — mara! s.

A gdy jego lśnią promienie ' Każdy twarzą w kał upadnie-!*

Za dolayät

(4)

Nadeszła różowo gorsetowa 'kelnerka, niosąc : w rękach zamówione potrawy. Szukała łysego starucha po wszystkich stolikach, ale niestety nie znalazła go nigdzie, zawróciła więc z graewnem obliczem do kuchni.

— Hej! dziewczyno — wołał zgndewany już pftn Marek — czemuż mi jeść nie dajesz?

Ale kelnerka nie słuchała, utyskiwań czarno­

włosego mężczyzny i zaniosła jedzenie napowrót do kuchni.

Zerwał się ze siedzenia. JezieniecM i pobiegł

•sam do kuchni,' przysięgając zemstę wszelakim dziewczętom .bez wyjątku, czy, one były niebiesko czy różowo u gors eto wane, Wszystkie powinien gospodarz rozpędzić na cztery Wiatry. Już do­

chodził do kuchni, gdy spotkała, go niebiesko- u- gbrsetówana i klaszcząc w ręce zawołała;

— A gdzieżeś to;pan zapodział sie? Szuka­

łam pana.. po wszystkich stołach i musiałam z

;.i piwkiem wracać do kacimi.

— Siedziałem przy tym stole, przy którym zamówiłam obiad u panienki.

. — Ej, żartuj sobie pan zdrów, czyż to ja pier­

wszy miesiąc w obowiąz-kuj abym gości nie umia­

ła znaleść?

— Wołałem przecież na ciebie.

— To jakiś staruch wołał na mnie, który po­

tem u mojej koleżanki zamówił obiad i znikł.

— Et gadasz trzy po trzy, lepiej daj mi co zjeść, abym ciebie nie zjadł z kościami, bo już wy­

trzymać nie mogę.

Zaprowadził Jezieniecki: kelnerkę do stołu dla pewności,alby znowu nie szukała go nadaremnie i z wilcza łapczywością rzucił się do jedzenia.

Sprzątnął prędko jedna i druga potrawę, wylizał Chlebem talerze należycie, wypił jeden ii drugi kufel piwa, uspokiwszy wreszcie wołanie żołąd­

ka, odsapnął jakby po wielkiej pracy 4 zapalił so­

bie cygaro. Wnet zaczęło mu być gorąco-, więc -zdjął zgrabnie perukę i schował ją pod kapelusz.

Kelnerka z różowym gorsetem sppstrze-głszy olbrzymią łysinę Jeziemeckićgo, klasnęła w dło­

nie i uradowana rzekła do swej koleżanki:

— Patrz, oto zjawił się znowu łysy staruch, biegnę zanieść mu jedzenie.

Porwała talerz z rosołem, kufel piwa i z mi - łvm uśmiechem postawiła przed panem Markiem.

— A to co znów? —• burknął gniewnie Jezłe- n-iecki.

— Zamówi ony przez pana ob jad.

— Do dia.ska, przecież obiad już zjadłem i zę­

by po nim wydłubałem...

— Wolne żarty pańskie...

. -— Ależ nie żarty, tylko szczera prawda!

Patrz, oto pies dogryza resztki kości z mego obiadu.

— Rzucił mu je ów przystojny facet, o- bujnej czuprynie, który tu siedział przed panem.

Teraz zrozum i u 1 Jezieniecki powód nieporo­

zumienia z kelnerkami. Chcąc się pozbyć natrę­

ctwa różowo ugorsowanej, rzekł:

— Ależ to ja sam w swej osobie jestem owym przystojnisiom. Zaraz cię o tern przekonam, mo­

ja mała.

To mówiąc wyjął z pod kapelusza, ukrytą pe­

rukę, nasadził -ją. na głowę i robiąc wdzięczną mi­

nę, rzekł:

— A co, czy nie jestem teraz onym ładnym i facetem, który u ciebie obiad zamówił? ..

• " Dziewczyna: dusiła się, aby powstrzymać gło-- śnv śmiech

wv-ko-to- txyttraw, a długi tv|<tucer |>rzycz.ynil caik-- że niemało do zaostrzenia apetytu.

— Aby6 j etin ay daremnie flwa razy nie cho*

dizdła, dajno tu piwu, a rosół zanieś napowrót do kuchni.

*

Odtąd' postanowił Jezieniecki stale takiej trzymać się metody, gdy wyszedł między ludzi:

albo udawać młodzieńca i siedzieć w peruce od początku do końca, choćby go nie wiem jak piekła skóra na głowie i pociła się jeszcze więcej niż dzi­

siaj; albo okazawszy obecnym raz swoją łysinę, już jej nie nakrywać.

SKANDAL

Nie, to skandal, jakich mało!

— Cóż się stało, mój kochany!

— Zmarzłem, jak kość — to się stało, A to dopiero — bałwany!

Wystaw śobi,e, jestem w mieście, Mróz, na niebie ani chmury, A tu narodu ze dwieście Siei i patrzy do, góry.

Patrzę i ja na kominy,

N.ą dachy, precz do okolą, ,

Patrzę, z jakie pól godziny.

No i nic nie widzę zgoła:

Więc pytani się najbliższego, . -

Tuż. obok sąsiada, T

Co tp się stało takiego?

Nie wiem, sucho odpowiada.

. Pytam drugiego — nic, cicho, Pytam, babę — i ta nic nie wie, Myślę sobie, pal ich licho!

Pójdę, bo już byłem, w gniewie.

Albo nie ludzie się roją;

Poczekam chwileczkę, niałą, <

Przecież tak głupcy nie stoją.

Otóż, co się pokazało:

•Jacyś dwaj-się założyli,

Że, gdy kto stanie przed bramą I spojrzy w górę — po chwili Sto ludzi zrobi to samo.

I proszę cię trzy godziny Tłum tak stał na środku drogi, ż łbem do góry -— bez przyczyny, Najbardziej mi zmarzły nogi, Choć tłukłem jedną o drugą.

Bodaj ich djabli porwali!

—: Dlaczegóżeś stał tak. długo?

— A dlaczego oni stali?!...

.

#

Dolar wszystkięm dziś na świecie.

Kto inaczej sądzi — głupi . . . Furda zacność, furda wiara!

"Mądry człowiek wie to przecie, że się wszystko sprzeda, kupi

Za dolara!

Za dolara kupisz żonę, Przyjaciela, druha, brata ...

Za dolara — uciech czara i rozkosze nieskończone . . . Można kupić dziś pół świata

Za dolara!

Każde serce i sumienie, Za dolara kupisz snadnie ...

Wobec złota, cnota — mara! s.

A gdy jego lśnią promienie ' Każdy twarzą w kał upadnie-!*

Za dolayät

(5)

Pośpiech sądowy.

Senat kamy, na. którego barkach spoczywało zadanie osadzenia w ciągu siedmiu kradzieży i jedenastu ciężkich uszkodzeń ciała, zasiadł za. zie- lonem suknem, a przewodniczący kazał przywo­

łać pierwszego oskarżonego w osobie Jadwigi Ja­

gody.

Woźny wprowadził babinę, ustawił jg, przed trybunałem, a przewodniczący odczytaj z aktów:

— Jesteś Jadwiga Jagoda, lat 27, rodem z Woli, niezamężna, wyrobnica, niekarana.

— Proszę’też prześwietnego.., — ożwała się oskarżona.

— Nie proś, tylko słuchaj. Prokurator o- sknrża cię ę> to, żeś zabrała Wojciechowi Łukasz­

czykowi z jego posiadania bez jego zezwolenia ko­

rale wartości 10 złotych dla własnej korzyści, al­

bowiem świadkowie. faikt kradzieży potwierdzili, zaczerń .oskarżenie jest uzasadnione.

— Proszę wielmożnego trybu]arza... ■'

Lepiej, śię przyznaj, to" sad przyjmie ci to

za okoliczność łagodzącą. -

— Proszę też pana prokuratora, to nie ja!

— No, kiedy się wypierasz,, to świadkowie wyjaśnia,. Siadaj sobie tam na ławce. Paweł! za­

wołajcie świadków: Jana Kulkę, a potem Wojcie­

cha Luka szyk a.

Ponieważ trybunał miał do osądzenia siedm kradzieży i jedenaście ciężkich uszkodzeń ciała, więc dla szybkości sam przewodniczący dobył za­

pałek z" kieszeni, posunął jedną zamaszyście po pantąlonach i zaświecił świece koło krucyfiksu.

Woźny wprowadził świadków, przewodniczący u- pomniał ich zwykłą formułą na świętość przysię­

gi i zaprzysiągł.

świadkowie jeden po drugim zeznali, że wi­

dzieli, jak Jagoda brała korale ze skrzyni, proku­

rator oświadczył, iż przy oskarżeniu obstaje, jeden z sędziów mruknął: „Septem menses!“ (siedm miesięcy), drugi dodał: „cum voto!“ (zgadzam się), trzeci kiwnął głową, a przewodniczący oghr sił wyrok, zasądzający Jadwigę Jagodę na siedm miesięcy więzienia i zapytał- .

— Od tego wyroku przysługuje ci zażalenie nieważności lub odwołanie. Przyjmujesz wyrok, czy będziesz apelować?

— Proszę też wielmożnego sędziego i całą kancelarię...

— Nie proś, tylko gadaj, czy wyrok przyjmu­

jesz? ,

— Ale proszę jasnego sadu, niech mię wysłu­

chają! Ja!..:

— Więc nie przyjmujesz wyroku ?

Ki ej ja nie .wina, panie trybunale, bo ja. się nazy wam Brygida Pogoda i jestem tu na świadka v. Majchrem...

— Paweł! ty ośle jeden dardańelski — krzyk­

nął przewodniczący, trzasnąwszy o stół aktami,

— zawołaj tu Jadwigę Jagodę; a bodaj go! pół godziny stracone, a tu siedm kradzieży i jedena­

ście ciężkich uszkodzeń ciała!

Z faeuisfczysfyc&łfefle slesstsiicssSIo

Omyłka — wypaddk, do którego nikt nigdy nie chce się przyznać.

Sekret — przedmiot, który najtrudniej echować.

Żebro — najstarszy przodek wszystkich

tńewiasł.

mu. . . iii ni jiiriii" -• —. -; ? magmea

Meołlst«,

; OJajka.)

Kory to było jedno, a osób gromada.

Kwik, tumult! . . . Sąsiad pcha się ha sąsiada.

Każdy chce zdobyć miejsce jak najlepsze:

Zwyczajnie — wieprze.

Więc pierwsze chlewu figury Dwa kury

1 coś pięć najtęższych macior Stanęło rzędem przy krypie, ' Wlazłszy po kolana w zacior,

Żre, mlaska, chlipie. y.

A słysząc te lube dźwięki,

Młodsze karmniki znoszą istne męki. >

Kręcą się, wiercą, tędy, owędy, Szukają przejścia, kwiczą o względy, Lecz do koryta, gdzie rząd starszych osób.

. Przedostać się ani sposób.

Aź knur jeden, znudzony kwikem plebsu: „źryći"

Pysk jadłem uwalany oparł na korycie ' I mlaskając smakowicie,*

Rzekł: * ...

„Motlocliu, wstydź się, wstydź!

Alboż w naszem życiu calem ...

-■ Tylko żarcie - ideałem? : .

. Niski materjalizin! Fe. nie poto żyj cm!

Tu urwał r w pomyjach znów z a tonął ryjem,

V

Symbol narodowości niemieckiej.

Dąb po dziś dzień jest symbolem narodowości niemieckiej. Jest to najsilniejsze i największe drze­

wo lasu, korzenie jego sięgają głębokości ziemi,

•wierzchołek jego, jak zielony sztandar, powiewa dumnie w przestworzach, nimfy poezji żyją w jego pniu, bluszcz najświętszej mądrości pnie się po ga­

łęziach a owoce jego są marne i nie do użytku dla ludzi. .

Mozę byc czems lepszem.

Oficer życząc dobrze żołnierzowi powiada: — Dżułyński, słuchajcie, przecież możecie być czeinś lepszem aniżeli żołnierzem. Jedźcie do Afryki, przedstawcie się słoniowi, a ten litezgrabeusz po­

kocha was i przyjmie za syna.

W ogrodzie zoologicznym.

Chłop patrząc na wielbłądy powiada: — Nie-

\yiem za co ja zapłaciłem wstęp do ogrodu zoolo­

gicznego. Myślałem, żc zobaczę tu ładne zwierzę*

ta, tymczasem widzę same dziwolągi Co .jedna bestia, to brzydsza!

Małżeńskie równouprawnienie.

,

Teść pyta zięcia jak żyje ze swa żoną; Czy czuje się szczęśliwym w małżeństwie:

Zięć: Żyjemy bardzo dobrze, konstytucyj­

nie! Każda strona używa równych praw.

Teść : Cieszy mię to niewymownie, że ró­

wnych praw «udzielasz mej córce. Jesteś postępo­

wym zięciem.

Zięć : O tak - • tylko, że ja tych praw nie udzielam, ale pańska córka sama je sobie bierze ...

Ale ja bronię swych praw należycie. Kiedy żona wali mię warzechą, ja bronię się laską; kiedy mię drapie pazurkami, ja bronię się pazur amfy kiedy kąsze mię ząbkami, ja odgryzam się zębami. Zadr strona nie- ustępuję. Dla każdej równe prawo!

• Cjl ;

(6)

Pośpiech sądowy.

Senat kamy, na. którego barkach spoczywało zadanie osadzenia w ciągu siedmiu kradzieży i jedenastu ciężkich uszkodzeń ciała, zasiadł za. zie- lonem suknem, a przewodniczący kazał przywo­

łać pierwszego oskarżonego w osobie Jadwigi Ja­

gody.

Woźny wprowadził babinę, ustawił jg, przed trybunałem, a przewodniczący odczytaj z aktów:

— Jesteś Jadwiga Jagoda, lat 27, rodem z Woli, niezamężna, wyrobnica, niekarana.

— Proszę’też prześwietnego.., — ożwała się oskarżona.

— Nie proś, tylko słuchaj. Prokurator o- sknrża cię ę> to, żeś zabrała Wojciechowi Łukasz­

czykowi z jego posiadania bez jego zezwolenia ko­

rale wartości 10 złotych dla własnej korzyści, al­

bowiem świadkowie. faikt kradzieży potwierdzili, zaczerń .oskarżenie jest uzasadnione.

— Proszę wielmożnego trybu]arza... ■'

Lepiej, śię przyznaj, to" sad przyjmie ci to

za okoliczność łagodzącą. -

— Proszę też pana prokuratora, to nie ja!

— No, kiedy się wypierasz,, to świadkowie wyjaśnia,. Siadaj sobie tam na ławce. Paweł! za­

wołajcie świadków: Jana Kulkę, a potem Wojcie­

cha Luka szyk a.

Ponieważ trybunał miał do osądzenia siedm kradzieży i jedenaście ciężkich uszkodzeń ciała, więc dla szybkości sam przewodniczący dobył za­

pałek z" kieszeni, posunął jedną zamaszyście po pantąlonach i zaświecił świece koło krucyfiksu.

Woźny wprowadził świadków, przewodniczący u- pomniał ich zwykłą formułą na świętość przysię­

gi i zaprzysiągł.

świadkowie jeden po drugim zeznali, że wi­

dzieli, jak Jagoda brała korale ze skrzyni, proku­

rator oświadczył, iż przy oskarżeniu obstaje, jeden z sędziów mruknął: „Septem menses!“ (siedm miesięcy), drugi dodał: „cum voto!“ (zgadzam się), trzeci kiwnął głową, a przewodniczący oghr sił wyrok, zasądzający Jadwigę Jagodę na siedm miesięcy więzienia i zapytał- .

— Od tego wyroku przysługuje ci zażalenie nieważności lub odwołanie. Przyjmujesz wyrok, czy będziesz apelować?

— Proszę też wielmożnego sędziego i całą kancelarię...

— Nie proś, tylko gadaj, czy wyrok przyjmu­

jesz? ,

— Ale proszę jasnego sadu, niech mię wysłu­

chają! Ja!..:

— Więc nie przyjmujesz wyroku ?

Ki ej ja nie .wina, panie trybunale, bo ja. się nazy wam Brygida Pogoda i jestem tu na świadka v. Majchrem...

— Paweł! ty ośle jeden dardańelski — krzyk­

nął przewodniczący, trzasnąwszy o stół aktami,

— zawołaj tu Jadwigę Jagodę; a bodaj go! pół godziny stracone, a tu siedm kradzieży i jedena­

ście ciężkich uszkodzeń ciała!

Z faeuisfczysfyc&łfefle slesstsiicssSIo

Omyłka — wypaddk, do którego nikt nigdy nie chce się przyznać.

Sekret — przedmiot, który najtrudniej echować.

Żebro — najstarszy przodek wszystkich

tńewiasł.

mu. . . iii ni jiiriii" -• —. -; ? magmea

Meołlst«,

; OJajka.)

Kory to było jedno, a osób gromada.

Kwik, tumult! . . . Sąsiad pcha się ha sąsiada.

Każdy chce zdobyć miejsce jak najlepsze:

Zwyczajnie — wieprze.

Więc pierwsze chlewu figury Dwa kury

1 coś pięć najtęższych macior Stanęło rzędem przy krypie, ' Wlazłszy po kolana w zacior,

Żre, mlaska, chlipie. y.

A słysząc te lube dźwięki,

Młodsze karmniki znoszą istne męki. >

Kręcą się, wiercą, tędy, owędy, Szukają przejścia, kwiczą o względy, Lecz do koryta, gdzie rząd starszych osób.

. Przedostać się ani sposób.

Aź knur jeden, znudzony kwikem plebsu: „źryći"

Pysk jadłem uwalany oparł na korycie ' I mlaskając smakowicie,*

Rzekł: * ...

„Motlocliu, wstydź się, wstydź!

Alboż w naszem życiu calem ...

-■ Tylko żarcie - ideałem? : .

. Niski materjalizin! Fe. nie poto żyj cm!

Tu urwał r w pomyjach znów z a tonął ryjem,

V

Symbol narodowości niemieckiej.

Dąb po dziś dzień jest symbolem narodowości niemieckiej. Jest to najsilniejsze i największe drze­

wo lasu, korzenie jego sięgają głębokości ziemi,

•wierzchołek jego, jak zielony sztandar, powiewa dumnie w przestworzach, nimfy poezji żyją w jego pniu, bluszcz najświętszej mądrości pnie się po ga­

łęziach a owoce jego są marne i nie do użytku dla ludzi. .

Mozę byc czems lepszem.

Oficer życząc dobrze żołnierzowi powiada: — Dżułyński, słuchajcie, przecież możecie być czeinś lepszem aniżeli żołnierzem. Jedźcie do Afryki, przedstawcie się słoniowi, a ten litezgrabeusz po­

kocha was i przyjmie za syna.

W ogrodzie zoologicznym.

Chłop patrząc na wielbłądy powiada: — Nie-

\yiem za co ja zapłaciłem wstęp do ogrodu zoolo­

gicznego. Myślałem, żc zobaczę tu ładne zwierzę*

ta, tymczasem widzę same dziwolągi Co .jedna bestia, to brzydsza!

Małżeńskie równouprawnienie.

,

Teść pyta zięcia jak żyje ze swa żoną; Czy czuje się szczęśliwym w małżeństwie:

Zięć: Żyjemy bardzo dobrze, konstytucyj­

nie! Każda strona używa równych praw.

Teść : Cieszy mię to niewymownie, że ró­

wnych praw «udzielasz mej córce. Jesteś postępo­

wym zięciem.

Zięć : O tak - • tylko, że ja tych praw nie udzielam, ale pańska córka sama je sobie bierze ...

Ale ja bronię swych praw należycie. Kiedy żona wali mię warzechą, ja bronię się laską; kiedy mię drapie pazurkami, ja bronię się pazur amfy kiedy kąsze mię ząbkami, ja odgryzam się zębami. Zadr strona nie- ustępuję. Dla każdej równe prawo!

• Cjl ;

(7)

Pomysł.

Żyd daje 10 groszy synowi na kupienie marki listowej, ódy przybędzie do Brodów, niech na­

pisze czy przybył szczęśliwie, czy pociąg się nie wykoleił, czy nie spadł z wagonu . . .

I c y k : „Mój tatę, ja tych 10 groszy schowam do kieszeni, a wyślę list nieopłacony. Tego listu tatę nie potrzebuje przyjmować, ale to będzie znak, co ja szczęśliwie zajechałem.“

Po ślubie.

Panna Wygrzywalska przyglądała się ślubo­

wi. Wyszedłszy z kościoła mówi do swej przyja­

ciółki: „Moja kochana, jestem ogromnie zgorszo­

na. Przecież przy ślubie powinna panna młoda głośno i wyraźnie powiedzieć „tak!“. A ta imość,

to szepnęła coś pod nosem ni to ni owo. Gdybym ja była na jej miejscu, to odpowiadałabym tak gło­

śno, że byłoby mię słuchać aż pod chórem.“

Także grzeczność.

Feldwebel (do rekruta): „Słuchaj Bałaban, ja cię nie chcę obrażać i nie chcę cię besztać. Jestem bardzo delikatnym człowiekiem. A choć ci ośle uszy przy łbie sterczą, to zamykam oczy. aby nie patrzyć na takiego cymbała.“-

U weterynarza.

' — Czy pan leczy bydlęta?

—i Tak, a co parni dokucza?

Skuteczna kara.

r— Jasiu, czego ty jesteś talki blady?

— Bo wczoraj kupiłem sobie papierosa i przy paleniu tatuś mnie złapał.

■— Aha! i dał ci w Skórę?

— Me, tylko kazał całego wypalić.

Poczciwy Jaś.

Mały Jaś wybiera się z rodzicami do cioci, która właśnie uroczyście obchodzi dzień swoich imienia. Wiadomo, że na imieninach u cioci za­

wsze bywa tort, a tu, jak na złość, młodszy bra­

ciszek Jasia, Kazio, jest niezdrów i musi zostać w domu z nianią., Zanosi się biedaczek od płaczu, alle poczciwy Jaś pociesza braciszka:

— Nie płacz, Kasiu; jak wrócę od cioci, to ci powiem, jaJk mi tort smakował,

Jeszcze by mu się bardziej jeść chciało.

— Łaskawy panie! nic nie jadłem!

. — A czemuż, łotrze nie pracujesz?

— Kiedy, żebym pracował, to by mi sie jesz­

cze bardziej jeść chciało.

Xs Echo.

Góral oprowadzając gości mówi: „W tych ska­

łach każde słowo powtarza echo 7 razy.“

Modulski: „Jakie szczęście, że tu nie mieszkam. Gdy moja żona kłóci się ze mną, a każ­

de jej słowo miałoby echo powtórzyć 7 razy w do­

datku — padam do nóg za taką przyjemność. Pęk- nełyby mf uszy.“ ‘

7 / Szczerz®,

Pan: Czy pan doktór rwie zęby także bez­

płatnie?

Dentysta : Tak,,, ale nie radze pamu,

—— ... - ---irjrv-t 'tFTy.y •».'v

Kłamliwi mężczyźni.

O n : Ależ Anielko wczoraj znalazłem w ro­

sole twoje włosy, a dziś znowu wyciągam włos . jak batóg długi.

Ona; Och wy kłamcy! Prze4 ślubem mó­

wiłeś mi. żebyś mię zjadł z miłości, a teraz nie chcesz zjeść nawet mego włoska!

Hojna.

Podczas manewrów stanęli kwaterą dwaj ofi­

cerowie u leśniczyny. Gdy sobie dobrze pojedli, poprosili grzecznie o kawałek drzewa na wykłu- wacze do zębów , . . Leśniczyna zachodzi w gło­

wę, co to są wykluwać ze — ona nigdy takich rze­

czy nie widziała. Przyniosła gruby kawał drzewa i nóż: — „A niech tam panowie sobie ukroją z tej piachy, czego potrzebują.“

Skaczące żyto.

— Cóż, Janklu, jakże tam żyto?

— Oj, oj? panie Bartłomieju! spadło na łeb, na szyję!

— A to dobrze, bo właśnie chcę dziesięć korey kupić.

— Aj! waj! ono dziś tak podskiknęło, że niech Bóg broni!

Dobra odpowiedź.

Pewnego razu jakiś zawadjaka popchnął na ulicy znakomitego uczonego i jeszcze w dodatku powiedział:

— Nigdy głupcom nie ustępuję z drogi.

— Ja zawsze, — odrzekł uczony, usuwając się na bok, poczem spokojnie poszedł dalej.

Skutki ogólnej biedy.

— Słyszałem, żeście się poprawili, że już nie kradniecie.

— liii ... a bo to jest co kraść ? Organista w klatce.

— A cóż ty tam chłopcze niesiesz w tej klat­

ce?

— Ptaka, panie.

— A jak się nazywa?

— Worganista, prose pana.

— Organista? a to dlaczego?

— A bo dużo żre, prosę pana, a kiepsko śpiwo.

Nieszczęście.

— Cóż tam słychać, Wawrzynie ?

— A no, źle, wczoraj mi baba w jezioro wpa­

dła i utonęła.

— A to nieszczęście i strata dla was!

— A juści, rok teraz ryb jeść nie będzie można! . . ,

Idiotyczna zada.

Lekarz pyta chorą wieśniaczkę, czy się już kogoś radziła.

— Tak jest, prosiłam o radę naszego apteka­

rza w miasteczku,

— No i cóż za tojotyczną radę wam dał?

—Powiedział, żebym poszła do pana, panie

doktorze. _ ..

- - - fś-S... .. . . --- —--- - " ■ ■' " r~

----

(8)

Pomysł.

Żyd daje 10 groszy synowi na kupienie marki listowej, ódy przybędzie do Brodów, niech na­

pisze czy przybył szczęśliwie, czy pociąg się nie wykoleił, czy nie spadł z wagonu . . .

I c y k : „Mój tatę, ja tych 10 groszy schowam do kieszeni, a wyślę list nieopłacony. Tego listu tatę nie potrzebuje przyjmować, ale to będzie znak, co ja szczęśliwie zajechałem.“

Po ślubie.

Panna Wygrzywalska przyglądała się ślubo­

wi. Wyszedłszy z kościoła mówi do swej przyja­

ciółki: „Moja kochana, jestem ogromnie zgorszo­

na. Przecież przy ślubie powinna panna młoda głośno i wyraźnie powiedzieć „tak!“. A ta imość,

to szepnęła coś pod nosem ni to ni owo. Gdybym ja była na jej miejscu, to odpowiadałabym tak gło­

śno, że byłoby mię słuchać aż pod chórem.“

Także grzeczność.

Feldwebel (do rekruta): „Słuchaj Bałaban, ja cię nie chcę obrażać i nie chcę cię besztać. Jestem bardzo delikatnym człowiekiem. A choć ci ośle uszy przy łbie sterczą, to zamykam oczy. aby nie patrzyć na takiego cymbała.“-

U weterynarza.

' — Czy pan leczy bydlęta?

—i Tak, a co parni dokucza?

Skuteczna kara.

r— Jasiu, czego ty jesteś talki blady?

— Bo wczoraj kupiłem sobie papierosa i przy paleniu tatuś mnie złapał.

■— Aha! i dał ci w Skórę?

— Me, tylko kazał całego wypalić.

Poczciwy Jaś.

Mały Jaś wybiera się z rodzicami do cioci, która właśnie uroczyście obchodzi dzień swoich imienia. Wiadomo, że na imieninach u cioci za­

wsze bywa tort, a tu, jak na złość, młodszy bra­

ciszek Jasia, Kazio, jest niezdrów i musi zostać w domu z nianią., Zanosi się biedaczek od płaczu, alle poczciwy Jaś pociesza braciszka:

— Nie płacz, Kasiu; jak wrócę od cioci, to ci powiem, jaJk mi tort smakował,

Jeszcze by mu się bardziej jeść chciało.

— Łaskawy panie! nic nie jadłem!

. — A czemuż, łotrze nie pracujesz?

— Kiedy, żebym pracował, to by mi sie jesz­

cze bardziej jeść chciało.

Xs Echo.

Góral oprowadzając gości mówi: „W tych ska­

łach każde słowo powtarza echo 7 razy.“

Modulski: „Jakie szczęście, że tu nie mieszkam. Gdy moja żona kłóci się ze mną, a każ­

de jej słowo miałoby echo powtórzyć 7 razy w do­

datku — padam do nóg za taką przyjemność. Pęk- nełyby mf uszy.“ ‘

7 / Szczerz®,

Pan: Czy pan doktór rwie zęby także bez­

płatnie?

Dentysta : Tak,,, ale nie radze pamu,

—— ... - ---irjrv-t 'tFTy.y •».'v

Kłamliwi mężczyźni.

O n : Ależ Anielko wczoraj znalazłem w ro­

sole twoje włosy, a dziś znowu wyciągam włos . jak batóg długi.

Ona; Och wy kłamcy! Prze4 ślubem mó­

wiłeś mi. żebyś mię zjadł z miłości, a teraz nie chcesz zjeść nawet mego włoska!

Hojna.

Podczas manewrów stanęli kwaterą dwaj ofi­

cerowie u leśniczyny. Gdy sobie dobrze pojedli, poprosili grzecznie o kawałek drzewa na wykłu- wacze do zębów , . . Leśniczyna zachodzi w gło­

wę, co to są wykluwać ze — ona nigdy takich rze­

czy nie widziała. Przyniosła gruby kawał drzewa i nóż: — „A niech tam panowie sobie ukroją z tej piachy, czego potrzebują.“

Skaczące żyto.

— Cóż, Janklu, jakże tam żyto?

— Oj, oj? panie Bartłomieju! spadło na łeb, na szyję!

— A to dobrze, bo właśnie chcę dziesięć korey kupić.

— Aj! waj! ono dziś tak podskiknęło, że niech Bóg broni!

Dobra odpowiedź.

Pewnego razu jakiś zawadjaka popchnął na ulicy znakomitego uczonego i jeszcze w dodatku powiedział:

— Nigdy głupcom nie ustępuję z drogi.

— Ja zawsze, — odrzekł uczony, usuwając się na bok, poczem spokojnie poszedł dalej.

Skutki ogólnej biedy.

— Słyszałem, żeście się poprawili, że już nie kradniecie.

— liii ... a bo to jest co kraść ? Organista w klatce.

— A cóż ty tam chłopcze niesiesz w tej klat­

ce?

— Ptaka, panie.

— A jak się nazywa?

— Worganista, prose pana.

— Organista? a to dlaczego?

— A bo dużo żre, prosę pana, a kiepsko śpiwo.

Nieszczęście.

— Cóż tam słychać, Wawrzynie ?

— A no, źle, wczoraj mi baba w jezioro wpa­

dła i utonęła.

— A to nieszczęście i strata dla was!

— A juści, rok teraz ryb jeść nie będzie można! . . ,

Idiotyczna zada.

Lekarz pyta chorą wieśniaczkę, czy się już kogoś radziła.

— Tak jest, prosiłam o radę naszego apteka­

rza w miasteczku,

— No i cóż za tojotyczną radę wam dał?

—Powiedział, żebym poszła do pana, panie

doktorze. _ ..

- - - fś-S... .. . . --- —--- - " ■ ■' " r~

----

Cytaty

Powiązane dokumenty

A może słowa Benedykta XVI kończące wykład przygotowany dla uniwersytetu La Sapienza zawierają coś z proroctwa, przepowiadając pojawienie się jakiegoś wielkiego

Dzięki odwadze wiary Jana Pawła II runęły mury, otworzyły się granice, nastąpiło wiele zbliżeń kulturowych, w pewien sposób mistyka i zwrot ku wnętrzu człowieka

W programie ujęte zostały doniesienia z wielu dziedzin medycyny, między inny- mi rodzinnej, alergologii, endokrynologii, gastroenterologii, hepatologii, kardiolo- gii,

„– Spodnie nie dotyczą kota, messer – niezmiernie godnie odpowiedział kocur, – Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie

Ale maszynista musiał wiedzieć, ile dać tego wszystkiego, to już był trochę fachowiec z długoletnią praktyką. Szkoły ceramicznej nie

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

Ale zażądał, by poddano go egzaminom (ostrość wzroku, szybkość refleksu), które wypadły pomyślnie, toteż licencję, w drodze wyjątku, przedłużono na rok. Kilka lat

Mo¿e on s³u¿yæ do negocjowania stawek wynagrodzenia leka- rzy z ich pracodawcami w postaci kierownictwa zak³adów opieki zdrowotnej, ale tak¿e do ustalania stawek