W Y B O R O W Y C H
JAGIEŁŁO
o p o w i a d a n i e h i s t o r y c z n e
K arol Szajnocha.
W pren. 30 i ko
1 9 0 2.
W Y C H O D Z I 0 0 T Y D Z IE Ń
w o b jęto ści Jednego tom n.
Si—
WARUNKI PRENUMERATY
w WARSZAWIE: Z przesyłką pocztową:
Bocznie . . (52 tomy) rs. 10 > p oczriie . . (52 tomy) rs. 12 Półrocznie (26 tomim) „ 5 p 0ł ro « „ ie <26 tomom) „ 6 Kmartalnlę (13 tomom) „ 2 kop. 50 ; .
z » o t o o ™ do domu .5 kop. kw.
\
Krnartalnic (13 tomom) 3 Cena kaidego tomu 25 kop., w oprawie 40 kop.DOPŁATA ZA OPRAWĘ:
Rocznie . . (za 62 tom y) . . rs. 0 kop. — Półrocznie, (za 26 tom ów ) . . „ 3 * — K w a rta ln ie (za 13 tom ów ) . . „ I , 60 Z a zm ianę a d re su n a prow inoyi d o p ła c a się ao kop
R E D A K T O R I W Y D A W C A
Frano. Jul Janowski.
---
faUdakoya i Ad m inia tr ą c y a: W arsz aw a, No w y -Ś w iat 47.—T eleto n u 167U.
we Lwowie P lao M a ry ac k i L 4.
D ru k a rn ia A. T. Je ziersk ieg o , N ow y-Ś w iat 47.
i .
JADWIGA I JAGIEŁŁO.
~</^ o*"
JADWIGA I JAGIEŁŁO
1 3 7 4 - 1 4 1 3
OPOWIADANIE HISTORYCZNE
iMŁ____
C z ę ś ć I I I '
WARSZAWA
D R U K A R N IA
A. T. J E Z I E R S K I E 0
47. Nowy-Świat 47.
> f & Q 6 .
jIo3Bo.ieuo il,enyypoio.
Bapwana 3u fluiiapn 1902 ro.ua.
WYDANO Ż D S ^ Ł E tO i' Eifclio^cki Norotfowol
/ ł ł
G r z y m a l i c i i' N a ł ę c z o.—Spór o arcybiskupstwo. — Sprawa Grzymąlity Domarata.—Zjazd w Radomsku.—Wi
dok zownętrzny.—Głosy przeciw Zygmuntowi.—Konfede- racya.—Zjazd w Wiślicy.—Ustąpienie Zygmunta.—Coraz świetniejsze nadzieje Polaków.—S t r o n n i c t w o 3VI a z o- wi e c k i o. — Bartosz z Wiszemburga, czyli Odolanowa.—
Konfederaci z Bartoszem przeciw Grzymalitom.—Grzyma- łici zaciągają posiłki z Niemiec.— W o j n a .— Bitwa pod Wronkami.—Rozboje.—Posłowie królowej Elżbiety.—Zjazd w Sieradzu. — P i e r w s z a w z m i a n k a o J a d w i dz e . — Zamiary Wielko i Małopolan względem Jadwigi
i Jagiełły.
Mamy przeclewszystkiem wyświetlić dokładniej przyczynę zawziętej niechęci Wielkopolan przeciwko staroście Domaratowi. Wszystko, co o tern wiemy dotychczas, nie zupełnie jeszcze odsłania tajemnicę.
Wroga Grzymalicie zawziętość Wielkopolan, nie była jedynie osobistą. Wrzała w niej uieprzyjaźń dwóch wielkich stronnictw. Właściwa owym czasom, a oso
bliwie Wielkopolsce zasada pospólności rodowej, czy
niła każdego z krewnych jezdnej rodziny członkiem wielkiego stronnictwa rodzinnego, uczestnikiem spły
wającej ztąd na wszystkich opieki i potęgi domowej.
Podobnież i za Grzymalitą Domaratem stała liczna gromada popleczników, składająca się już to z w ła
ściwych krewnych, już to z onycli „stryjców herbo
wych”, już wreszcie z ludzi związanych z nimi jedno
ścią sprawy. Sprawą Domarata był popierany prze
zeń od lat wielu interes dworu. Z nim razem wal czył on o pakt koszycki, sprzyjał cudzoziemczyźuie i nowemu obyczajowi, pragnął widzieć książęcia nie
mieckiego na tronie polskim. Takimże samym du
chem tchnęła cała rzesza spólników Domaratowych.
Tworzyła ona tedy stronnictwo przeciwne dawnej wielkopolszczyźnie. A początek takiej Grzymalitów roli śród Wielkopolan sięga czasów dawniejszych od Domarata.
Pod tym względem stanowili Grzymalici wielko
polscy zdawna osobny w tej krainie związek społe
czny, który, wsiąkając w siebie wszelkie żywioły cu
dzoziemskie, spotężał je spólnym wpływem. Jakoż sa
mo ich pochodzenie było niezbyt stare i niekrajowe.
Herb Grzymała, brama miejska o trzech wieżycach, zwykły znak zniemczałych, magdeburgią obdarzonych miast polskich, przyniesiony został z Niemiec przez teutońskiego przybysza Zelberszwecha. Osiedlił on się pierwotnie w ulubionej Niemcom Małopolsee, w Sandomierskiem, rodzinnem Grzymałów Gnieździe.
zkąd następnie rozszerzyli się po Wielkopolsce. Tak temuż protoplaście rodziny^ jako też całemu rodowi nadaje przywiązana niegdyś do każdego herbu' chara
kterystyka rodowa cechy wcale niemieckie. Zelber- szweeh miał być „człekiem statecznym, w powieści trefnym i skąpym”, t. j. nadrabiającym wymową, a chciwym, za główną zaś rodu jego odznakę poczy
tywano podstępnośó.
Takiemi to przymioty dorobili się Grzymalici z czasem niemałego w Wielkopolsce znaczenia. Już za czasów Łokietka siedział jeden z nich na biskup
stwie poznańskiem. Za Kazimierza W. zasłynął Grzy- malita Janusz Suehywilk, doktór teologii, kanclerz królestwa, najmędrszy z Polaków onego czasu. Przy
chylne cudzoziemczyźnie panowanie Ludwika podnio
sło Grzymalitów do najwyższego szczebla potęgi.
Kanclerz Janusz osiągnął wkrótce arcybiskupstwo
gnieźnieńskie. Jego spółklejnotnik, Domarat z Pierz-
ską. Jego rodzony brat, Dzierzko, kasztelanii w gro
dzie gnieźnieńskim. Grzymalicie Pietraszowi Małosze z Małochowa poruczył dwór wielkorządztwo kujawskie po odjęciu onego braciom Bartoszom. Wreszcie, zasłu
żywszy się dworowi ratowaniem Węgrów w czasie rozruchu krakowskiego, uzyskał Domarat w nagrodę długoletniej wierności jeneralne starostwo Wielkopol
ski, który to najwyższy świecki urząd tej ziemi pod
dawał władzy Domaratowej siedem grodów królew
skich, t. j. Poznań, Kalisz, Gniezno, Kcynię, Konin, Kościan i Pyzdry. Z tych dwa pierwsze zależały bez
pośrednio od jenerała starosty, reszta dostawała się z jego ramienia w zarząd zaufanym stronnikom rodu, jakimi np. okazali się później Grzymała z Oleśnicy, kasztelan kostrzyński, Andrzej z Świerzadowa kamień
ski. Wierzbięta ze Smogulea i inni. W ten sposób znaleźli się „stateczni i wymowni a podstępni” Grzy- malici jako dzierźyciele stolicy duohownej, wielko- rządztwa i tylu kasztelanij, w posiadaniu wszelkiego prawie zwierzchnictwa nad Wielkopolską.
Bolało to gorzko stronników starodawnej wielko- polszczyzny. Pomiędzy tymi celowali osobliwie człon
kowie rodu Nałęczów. Ci należeli do najstarożytniej- szej krwi polśkiej. Jeszcze z czasów pogaństwa po
czątek swój wywodząc, szczycili się Nałęcze doku
mentami, które im już od Mieczysława I miały być udzielone. Później najznakomitsze dostojeństwa, jako to arcybiskupstwa, biskupstwa, kasztelanie, szły kole
ją w ich rodzinie. Tą starożytnością pochodzenia, do
stojeństwami i fortuną w dumę wzbici, odznaczali się Nałęcze z dawien dawna dziwnie rogatą zuchwałością.
Poburzała ona ich nader często do buntów przeciw własnym książętom. Od wielu pokoleń musiał pra
wie każdy władca Wielkopolski rozprawiać się z Na
łęczami. Na sto lat przed Kazimierzem W. uniknął
książę Przemysław I przygotowanego sobie przez
nich wygnania z kraju jedynie tern, iż równie śmiało
Temci pomyślniej powiódł się bunt Nałęczów i Zarę- bów przeciwko Przemysławowi II, odnowicielowi ty
tułu królewskiego, któremu rokoszanie przypisywali zamysł ukrócenia ich zdzierczej możnowładzy. Nie
szczęsny koniec tego zamachu przyprawił, jak wiado
mo, króla Przemysława o śmierć gwałtowną, a kró
lestwo o nową1 przez lat kilkanaście zamieszkę. Za karę tego odjęto Nałęczom różne zaszczyty, mianowi
cie prawo stawania podczas boju w pierwszych sze
regach rycerstwa i noszenia czerwonych szat, t. j.
prawo liczenia się publicznie do magnatów.
Mimo to nie zaprzestali oni trząść Wielkopolską, a gdy po królu Przemysławie zawładnął w niej zniem
czały Henryk Głogowczyk, i ściągnął z Niemiec ogro
mną siłę zbrojną ku zupełnemu przytłumieniu polszczy
zny, Nałęcz Dobrogost z Szamotuł rozgromił do szczę
tu potęgę książęcą i Łokietkowi do Wielkopolski dro
gę otworzył. Ale jeszcze za tegoż samego króla Ło
kietka drugi Nałęcz z Szamotuł, wojewoda poznański i jeneralny starosta wielkopolski, Wincenty, obrażony odjęciem mu wielkorządztwa, pogrążył swoim w spół
c e ^ Krzyżakami podjętym buntem całą krainę Wiel- kapolską w przepaść klęsk i zaburzeń wojennych.
W końcu upamiętał się Wincenty z Szamotuł, i tak ścisłą z królem i ojczyzną ponowił zgodę, iż dotych
czasowi jego sprzymierzeńcy, Krzyżacy, dzięki temu pojednaniu, krwawą pod Płowcami ponieśli ranę.
I zdaje się, jakoby teraz z Wincentym cały ród zu
chwały pojednał się na chwilę z władzą zwierzchni - czą. Za Kazimierza W., w wojnach z książętami ru skimi, stoją Nałęcze mężnie przy królu i odzyskują tern dawny zaszczyt pierwszego szeregu i szat szkar
łatnych. Prócz tego wraca król najmożniejszym z Na
łęczów, t. j. rodzinie Czarnkowskich, odjęty im przez Łokietka gród Czarnków, gniazdo całego domu.
Tak nanowo do czci i znaczenia przychodząc,
nie mieli Nałęcze bynajmniej chęci znosić cierpliwie
go dworskiego stronnictwa, z całem w obecnych cza
sach przygnębieniem miłej Nałęczom staroświecczyzny pobudzała ich znowuż do gwałtownego Grzymalitom i publicznemu porządkowi oporu. A lubo stronnictwo Domaratowe przez zajęcie głównych dostojeństw uro
sło w większą od Nałęczów potęgę, toć mnogie je szcze środki ułatwiły przeciwnikom ten opór. Prze- dewszystkiem groziła Grzymalitom ze strony Nałę
czów owa pospólność rodu, którą się działo, iż „naj
uboższy szlachcic, zebrawszy bratanków i przyjaciół, największego zawojować zdołał magnata.” W duclm tej pospóluości każdy „stryjec herbowy” zamieniał się czasu potrzeby w sprzymierzeńca, a każdy sprzymie
rzeniec prowadził zwykle liczną gromadę potomków.
Śród rojnej bowiem wielkopolskiej braci herbowej w y
darzało się nieraz, iż pod strzechą szlachetną zasiada
ło, przy rodzinuem ognisku dokoła ojca. domu po dwu
dziestu kilku synów, z któiyeh później, jak kronika herbowa opowiada, z ośmiu „zbito” na wojnie, a ze '20 wychodziło na kasztelanów.
Liczne więc zastępy zbroiły się na zawołanie Nałęczów. Najgłośniejszymi ze „stryjców” tego domu byli obecnie:. Jan z Czarnkowa, sędzia poznański, Sę
dziwój Świdwa, kasztelan nakielski, Dzierzko Ostro
róg Grochola, kasztelan santocki. Należy tu wymie
nić także znanego nam już archidyakona gnieźnień
skiego, Janka z Czarnkowa, niegdyś podkanclerzego królestwa, a osobliwie Bartosza z Wiszemburga, albo Wajsborga, byłego wielkorządcę Kujaw, także spół- herbownika Czarnkowskich. Większa część tych Na
łęczów, jak np. uczony dziejopis arehidyakon, złożony przez królowę Elżbietę z podkanclerstwa i nawet z kraju wygnany, jak następuie ten Bartosz z Wi
szemburga, pozbawiony przez królowę jeneralnego sta
rostwa kujawskiego, mieli osobistą urazę do dworu,
wspieranego tak gorliwie przez Grzymalitów. Ztąd
opór starodawnych Nałęczów przeciwko temuż nowo
czesnemu dworowi i wszelkim nowym ustawom nabie
rał wiele osobistej goryczy. I zanosiło się na srogi lada chwila wybuch panującej pomiędzy obudwoma rodami nienawiści. A ponieważ i Grzymalici okrom swojej potęgi urzędowej liczyli także na znamienitą pomoo rodową, przeto mógł ten wybuch długoletnie wywołać zamieszania.
W takim stanie rzeczy zdarzył się wypadek,
który obadwa zwaśnione domy jeszcze śmiertelniej rozjątrzył przeciw sobie. Na kilka miesięcy przed zgonem króla Ludwika umarł arcybiskup gnieźnieński, Grzymalczyk Janusz. Wyniesienie nowego arcybisku pa było w tej chwili ważniejszym, niż kiedykolwiek wypadkiem. Nowy albowiem arcybiskup miał p ra wdopodobnie przeżyć starego kióla i koronować jego następczynię, najstarszą córkę. Przeciwnikom więc na
stępstwa królewien, do których się Nałęcze liczyli w pierw szym rzędzie, uśmiechała się zawsze jeszcze nadzieja jakiegoś niepomyślnego wówczas dla królewien obro
tu rzeczy. Chodziło więc przedewszystkiem o to, aby nowy arcybiskup sprzyjał starodawnemu obycza
jowi, był szczerym Wielkopolaninem, jeśli można, Na
łęczem.
Znalazł się taki kandydat w osobie Dobrogosta, doktora teologii, czyli, jak wówczas mówiono, dekreta- łów, dziekana krakowskiego, kantora poznańskiego.
Miał on wszelkie pożądane zalety. Urodzony na Ma
zowszu w Płockiem, potomek szlachetnej rodziny La- żeńskich, dziedzic nowego dworu, a ztąd Nowodwor
skim niekiedy zwany, spółherbownik Nałęczów, posiadał Dobrogośt nadto zachowanie u króla i Małopolan. Był on bowiem pierwotnie proboszczem, a później dzieka
nem krakowskim i kapelanem, a nawet dworzaninem króla Ludwika. W tym oboim charakterze służył No
wodworski królowi 1 Małopolanom przed kilku laty za posła do Litwy, niosącego braciom Olgierdowi, Kiej
stutowi i Lubartowi list papieża, Grzegorza XI, z na
pomnieniem do przyjęcia wiary Chrystusa. Ale to
Iwszystko nie sprzeniewierzyło Dobrogosta rodzinnej Wielkopolszczyźnie. Owszem, od lat kilku w wielko
polskich znowuż stronach osiadły, zbliżył on się bar
dzo przyjaźnie do młodszego ksiąźęcia mazowieckiego Ziemowita, w mowie potocznej „Semka”, któremu wielkopolscy przeciwnicy dworu, jako Piastowi, dale
ko większą, niż królewnom, okazywali życzliwość.
Jakoż ten przyjazny stosunek z książęciem Sera
kiem poparł najskuteczniej sprawę podniesienia Do
brogosta na arcybiskupstwo gnieźnieńskie. Zaledwie gruchnęła pogłoska o śmierci przeciwnego Piastom a r cybiskupa Janusza Grzymality, obiegł kBiążę Semko arcybiskupi zamek Łowicz, gdzie nieboszczyk Janusz osadził swego bratanka, Dzierzka, kasztelana gnie
źnieńskiego, najżarliwszego Grzymalitę, a szczególne
go wroga ksiąźęcia. Twierdząc, jakoby zarząd zamku i powiatu łowickiego przez czas opróżnienia stolicy arcybiskupiej należał do książąt mazowieckich, mie
rzył Semko widocznie do zupełnego przywłaszczenia sobie Łowicza, jednej z najpiękniejszych posiadłości kościoła gnieźnieńskiego, gdyby któryś z przeciwnych Piastom prałatów dostąpił arcybiskupstwa. To skło
niło kapitułę gnieźnieńską do zgodnego wyboru Do brogosta Nałęcza, przyjaciela Ziemowitowego. Nowo obrany udał się natychmiast w towarzystwie kilku księży i szlachty, pomiędzy którymi sędzia poznański Jan, herbu Nałęcz, do obozu ksiąźęcia pod Łowiczem, gdzie mile odeń przyjęty, szczęśliwie zgodę do skutku przywiódł. Książę odstąpił od oblężenia, a kapituła odjęła zarząd Łowicza Grzymalicie Dzierzkowi, poru- czając go na zawsze jednemu z kanoników gnieźnień
skich. W ten sposób wzięli Nałęcze w sprawie arcy
biskupiej stanowczą nad Grzymalitami przewagę.
Atoli nie było jeszcze końca tej sprawie. Do
tknięci osobiście Grzymalici, postanowili wszelkiemi siłami zapobiedz potwierdzeniu wyboru Dobrogosta.
Jakkolwiek bowiem w onyeh czasach same kapituły
wybierały sobie biskupów i arcybiskupów, zawsze
przecież potrzeba było naprzód przyzwolenia królew
skiego, a następnie za przyczynieniem się królew- skiem zatwierdzenia stolicy apostolskiej. Zakrzątnęli się tedy Grzymalici u króla Ludwika około przeszko
dzenia Dobrogostowi. Najgorliwiej miał psowaó mu tani sprawę wielkorządca Domarat. Przedstawiono królowi, jakoby między Ziemowitem a Dobrogostem zachodziło tak ścisłe porozumienie, że nowy elekt gnieźnieński przyrzekł już Ziemowitowi ukoronować go królem polskim po śmierci Ludwikowej. Przeco gdy stronnicy i posłowie Dobrogosta, pomiędzy który
mi ów sędzia poznański Jan znowuż pierwsze zajmo
wał miejsce, stanęli przed królem Ludwikiem z prośbą 0 zezwolenie na wybór swojego klejnotnika, rozgnie
wany i przestraszony Ludwik oświadczył im wyraźnie, iż nigdy Dobrogosta nie dopuści do arcybiskupstwa.
A gdy sam Dobrogost, bez względu na niechęć króla, wyruszył z Wrocławia po zatwierdzenie papiezkie w drogę do Rzymu, król Ludwik zażądał czemprędzej od przyjaznych sobie książąt niemieckich, przez któ
rych kraje Dobrogost miał przejeżdżać, aby przytrzy
mano nieprzyjaciela.
Skutkiem takiej odezwy przyaresztewany został Dobrogost we Włoszech północnych, w mieście Tre- wiso, należącem podówczas do rakuzkiego książęcia Leopolda, ojca Wilhelmowego, któremu sam Ludwik do odzierżenia tegoż miasta dopomógł. Tymczasem w ciągu kilkumiesięcznej niewoli Dobrogosta w Tre- wizie, ujęty prośbami króla, papież Urban VI miano
wał arcybiskupem gnieźnieńskim Bodzantę herbu Sze
liga, rządcę dóbr królewskich w ziemi krakowskiej 1 sandomierskiej. Wypuszczonemu z niewoli Dobro
gostowi nie pozostało nic innego, jak powrócić spo
kojnie do swego kantorstwa w Gnieźnie. Zuchwały Nałęcz chciał wprawdzie utrzymać się przemocą prze
ciw Bodzancie, i za powrotem do Polski udał się
w pobliże swego protektora Ziemowita do Łowicza,
żądająo od kapituły wydania mu tego zamku w po-
żowi, a to zniewoliło Dobrogosta i przyjaciół do za
niechania dalszych zabiegów. Nie pomogły wszelkie usiłowania przeciwników Domarata i jego rodu; nie dojrzały wszelkie nadzieje, tak blizkie już ziszczenia.
Grzymalici tryumfowali. Nienawiść Nałęczów najwyż
szego dosięgła stopnia.
Z tego to powodu, gdy jednocześnie z powrotem Dobrogosta do Polski król Ludwik zeszedł ze świata, a zaprzyjaźnieni z jego następcą, Zygmuntem, Grzy
malici mieli przez głównego doradcę Zygmuntowego, jenerała starostę Domarata, wszechwładnymi w Wiel- kopolsce zostać panami, uciekła się cała „społeczność’' pokonanych Nałęczów do ostatniego środka obrony i zażądała oddalenia starosty. Zarzucano głównie Do- maratowi, iż w duchu dworskiej i małopolskiej skłon
ności ku możnowładztwu uciemiężał i krzywdził „bra- cię” ubogą, szlachecki gmin wielkopolski. Zygmunt atoli uietylko wzgardził żądaniem szlachty, lecz je szcze surową wichrzycielom zagroził karą. Naten
czas i Nałęczom już nietylko przeciwko Domaratowi i Grzymalitom, ale zarazem i przeciwko Zygmuntowi zabezpieczyć się należało. W tym celu puszczono głos po kraju, aby wszyscy obywatele, Nałęcze i Nie- nałęcze, zgromadzili się do Miłosławia na wspólną około dobra powszechnego naradę. Co gdy się stało, uznano w Miłosławiu przedewszystkiem za rzecz po
trzebną nie rozpoczynać nic bez wiedzy i przyzwolę-.
nia Małopolan. Zmuszała do tego obawa niebezpie
cznego oporu ze strouy szlachty krakowskiej, połą
czona z nadzieją skłonienia jej do spólności. Wy
słane tedy zostało poselstwo do panów małopolskich, wzywając ich na walny zjazd w wielkopolskiem mie- . ście Radomsku, w dzień świętej Katarzyny, d. 25-go
listopada.
Zaproszeni panowie małopolscy nie przybyli wprawdzie na zjazd. Atoli gromadne zebranie się
„całej rzeszy najpierwszych i najstarszych ze szlachty
wielkopolskiej” i zapadła tam w końcu postanowienie większości, uczyniły dzień 25-ty listopada r. 1382 jedną z najpamiętniejszych chwil dziejów polskich.
Osobliwie stał on się przez to ważnym, iż wbrew przeciwnemu usposobieniu obudwóch głównych pro- wincyj polskich Wielkej i Małej Polski wskazał zgro
madzonym w Radomsku Wielkopolanom konieczną po
trzebę braterskiego porozumienia się z Małopolską.
Jakoż więcej niż którykolwiek z wypadków owocze- snych przyczynił się ten zjazd radomski do przygoto
wania ścisłej na przyszłość jedności obudwóch p rze
ciwnych dotąd prowincyj. Z tej przyczyny słuszna wpatrzeć się bliżej w to staroszlacheckie zgromadze
nie w Radomsku.
Najprzód obeznajmy się z przybyłymi tamże urzę
dowymi przewodnikami Wielkopolski. Na pierwszem miejscu godzi się wymienić nowego arcybiskupa Bo- dzantę, lubo on zrazu, mimo swojej godności pierw
szego doradcy Zygmuntowego, dość. biernie się za
chowywał. Towarzyszył mu, jak zwykle, drugi i naj- .główniejszy z doradców, jenerał-starosta Domarat, sól w oku Wielkopolski. Po nich najpoważniejszym po
między jej wielmożami był wojewoda kaliski, piastu
jący zarazem godność starosty krakowskiego, Sędzi
wój z Szubina, herbu Topór. Trzeci z dotychczaso
wych doradców margrabiego Zygmunta, zdawał on się w teraźniejszym poswarku margrabi z Nałęczami przychylniejszym stronnictwu narodowemu, a wrazie zupełnego z niem połączenia, rokował mu wielką po
moc. Podobnąż podporę obiecywała sobie szlachta z obecnego na zjeidzie wojewody poznańskiego, Win
centego z Kępy, herbu Łodzią.
Oprócz tych wszystkich, zjechało się do Radom
ska wielu jeszcze kasztelanów, podkomorzych, pod
czaszych, stolników i innych urzędników ziemskich.
Z tych niektórzy, jak np. kasztelan nakielski, Sędzi
wój Swidwa Nałęcz, jeden z bohaterów późniejszej
walki domowej i Wyszota z Kurnika, jeden z najżar-
Iiwszych zwolenników staropolszezyzny, gwoli której choiał on niedawno z za furty benedektyńskiej w Dy- wionie Bprowadzió do kraju mniemanego jej obrońcę Władysława książęcia na Gniewkowie—odznaczali się gorącą ku paktowi koszyckiemu niechęcią. Wreszcie znajdował się w Radomsku tłum nieudostojnionej ża
dnym tytułem „braci szlachetnej,” której same gmin
ne nazwiska, jak np. Piotrko Dobicki, Dobrogost Włoczejowski, Pietrko Sośnicki, Włodzimierz Borzu- kowski, Szymon Gromowski, znane z podpisów za
wartej pod koniec zjazdu ugody, wprowadzają nas w ówczesną ciżbę drobnego szlachectwa wielkopol
skiego.
Cała ta gromada radomska była zdawiendawna przyzwyczajona do gwarnego sejmikowania. Miejscem obrad teraźniejszych rozwarła się (według zwyczaju) zapewne fara miejska lub kościół istniejącego tu od pół wieku klasztoru franciszkańskiego. Zimowa pora nie pozwalała wykwintności w ubiorze. Ztąd gdyby
śmy chcieli uczynić sobie wyobrażenie obradującej w kościele szlachty, ujrzelibyśmy ją powszechnie otu
loną w one szuby i kożuchy różnego kształtu, które tylorakie w owych czasach pozostawiły po sobie wzmianki. Na szubach pańskich świeciło pokrycie czerwone, podbite i wyłożone przyznanem w statucie dostojeństwu wojewodów i kasztelanów futrem grono- stajowem, łasicznem, kuniem. Lisie i baranie kożu
chy niższych urzędników były pokryte szarem suknem krajowem, a, uboga szlachta nie wzdragała się zape
wne niczem niepokrytych tułubów. Różnym rodzajom kożuchów odpowiadała podobnaż różnorakość pokry
cia głowy. Możniejsi panowie stroili się w ozdobne, krągłe, perłami przetykane mycki, zwane „pętliki,”
na które pod gołem niebem w czas słotny zaciągano
cięższe kaptury. Ludność uboższa, przyzwyczajona
chodzić najczęściej z gołą głową, okrywała się od
słoty i mrozn albo kapturem u opończy, albo dużą,
na uszy nawlekaną czapką futrzaną. W takież same
szerokie buty futrzane chroniły się w zimie nogi, okryte zwyczajnie obuwiem nakształt ehodaczków, 0 szerokiem aż pod kolano sięgająeem sznurowaniu rzemiennem jub taśmowem.
Tak niewojenny ubiór powszedni miewał za ca
łe uzbrojenie wetknięty za pas, .czyli za tobolę pod kożuchem lub szubą kord, będący z początku tylko przedłużonym nożem. Miecz nie uchodził wcale za koniecznie potrzebny przydatek stroju. Nie przypa
sywano go nawet w życiu powszedniem. Trzystopo- wej długości, obosieczny, chowany w skórzaną po
chwę, okręconą na krzyż rzemieniem, którym ją sobie w bitwie przypasywano do pasa, bywał miecz zwy
czajnie noszony w ręku. Uboższy właściciel podpie
rał się nim, jak laską; za możnym, za książęciem niósł go nieodstępujący pana pacholik, giermek. Obra
dy radomskie nie wprawiły go w ruch. A niesrogie- go ich charakteru dopełniała zgodna z futrzaną m ięk
kością stroju łagodność ftzyouomii szlachty zebranej.
Z pod futrzanej odzieży wyglądały oblicza jasne, nie przyćmione żadnym zarostem brody, ozdobne tylko wąsem i krągło dokoła głowy ostrzyżonemi włosami.
Sztucznie ukręcone kędziory pozostawiono wówczas ludom zachodnim. Brodę zapuszczali jedynie starcy 1 umartwiający się postami pokutnicy. Noszenie jej poczytywauo wyobrażeniem krajowem za cechę nieo krzesauości, tak dalece przeciwną zwyczajowej, że wszyscy brodacze, jak np. książę wrocławski, Henryk, ojciec Henryka Pobożnego, lubo jak Krzyżacy, otrzy
mywali od niej odznaczający przydomek.
Nie tak więc srodze marsowo, jak wyobraźnia poetów marzy zwyczajnie o tamtych czasach i lu
dziach, wyglądało nasze zgromadzenie radomskie. Je dynym rysem ponurym, ćmiącym jego fizyonomię ze wnętrzną, było powszechne okapturzenie głów. Wszy
scy przytomni obradnioy, nie dla listopadowej pory zjazdu, lecz w znak obecnego stanu królestwa, obe
cnego osierocenia korony, mieli skronie zakryte ka
pturami, najzwyczajniejszem zresztą odzieniem głowy.
Uchodziło to za tak stanowcze znamię zgromadzenia teraźniejszego, że całe zapadłe w niem postanowienie otrzymało następnie miano: kaptur. Mógł zaś ten sym
boliczny zwyczaj nakrycia przy obradaoh dwojakie mieć znaczenie. Oznaczał on może najprzód żałobę publiczną po śmierci króla, jaką wistooie wyrażano niegdyś kapturem, a obchodzono zdawiendawna po ka
żdym znakomitszym monarsze. Albo też stosował on się do prawnych obyczajów zachodu, mianowicie zwy
czaju teutońskiego, według którego ile razy obrado
wano w imieniu króla, zawsze obradnicy mieli odkry
te głowy i ręce; przy obradach zaś z własnej pełno- mocności, a tern samem przy wszystkich obradach i sądach w bezkrólewiu, przywdziewali kaptury.
Do uzupełnienia tych rysów dodać należy, iż podczas, gdy .,panowie bracia” obradowali pod skle
pieniem kościeinem, w tym samym czasie na dworze, w zabudowaniach klasztornych, w jednej i drugiej go
spodzie miejskiej, pod rozbitą naprędce szopą, obo
zowała nader liczna czereda służby z tłumem koni i wozów. Jakkolwiek bowiem podróż zwyczajnie od
bywała się konno, za każdym jednak podróżnym jeźdź- cem możniejszym ciągnął tabor wozów ze zbroją, ży
wnością, ruchomościami, obrokiem. Na 200 koni po
dróżującego orszaku rycerskiego przypadało nieraz 150 wlokących się za nim wozów. Ztąd na każdem miejscu zjazdu obradowego zbierał się stek rozmaitej ludności służebnej i poddańczej, pomnożony napływem garnących się do niej włóczęgów handlowych, kuglar- skich i wróżbickiełi...
Równaż mnogość i rozmaitość zdań roiła.się w gronie obradującej śród tego zgiełku szlachty. Już to na jednę okoliczność, t, j. na niezdatność Zygmun
ta do rządzenia narodem polskim, coraz powszech
niejsza stawała zgoda. Nieprzyjaźni Nałęozów po
wiodło się rozbudzić mnogie przeciwko niemu nie-
B ib lio ta k a - T . 219. , 2
chęci. Zaczęto mu zarzucać, iż nietylko „w Bamego Domarata, stronnika Niemców, w legł,” lecz w ogólno
ści cudzoziemcom, a zwłaszcza Czechom przychylniej
szy jest, niż Polakom. Obrażało też naród, przyzwy
czajony do swobodnego biesiadowania ze swojemi książęty, że młody margrabia, idąc za ceremoniałem zachodnim, nie dopuszczającym prostej szlachty do sto
łu książąt, kazał szlachtę wielkopolską w porze obia
dowej oddalić z sali jadalnej, czyli, jak to w gniewie nazywano, wypędzać z dworu.
Wreszcie zachwiał margrabia nawet życzliwość Małopolan, nadając probostwo zwierzynieckie prze
ciwko prośbom i wstawieniom się wielmożów m ało
polskich za Polakiem Nankierem, jakiemuś przyby
szowi czeskiemu. Te wszystkie zarzuty brzmiały te raz głośno w ustaoh nieprzyjaciół Zygmunta i coraz jednomyślniejszy wstręt ku niemu budziły. Lecz ko- muż natomiast miano przyznać prawo do tronu? To pytanie wirem nowej niezgody rozrywało w różną stronę umysły. Najżarliwsi przeciwnicy Zygmunta i całego nowoczesnego obrotu rzeczy, Nałęcze, upa
trywali dobro ojczyzny w zupełnem obaleniu traktatu koszyckiego, w odjęciu królewnom prawa następstwa i powołaniu na tron jednego z żyjących jeszcze P ia
stów, młodego księcia Semka Mazowieckiego. Mógłby on zresztą nie wykluczyć córek Ludwikowych od tro
nu, lecz pojąć jednę z nich za małżonkę, mianowicie młodszą Jadwigę. Temu Nałęczów zdaniu oparli się inni twierdzeniem, iż wierni dworowi Małopolanie, sprawcy traktatu koszyckiego, nie poświęcą żadną miarą królewien Ziemowitowi, a prawdopodobne ztąd rozdwojenie Małej i Wielkiej Polski, rozerwanych między królewny i Piasta Semka, pociągnie za sobą wojnę domową, jeśli nie całkowite nawet rozprzężenie ojczyzny. Niektórzy wreszcie stali uporczywie przy utrzymaniu Luksemburczyka na tronie polskim.
W takiej zamieszce głosów przemogło nakoniec
zdanie pośrednie. Było ono wprawdzie nader stanów-
czem co do swojej myśli właściwej, lecz sformułowa
nie onego zalecało się tak dyplomatyczną zręcznością i ogładą, jakiejbyśmy zaledwie spodziewali się po onym wieku prostoty. Pominięto milczeniem obiedwie ostateczności zdań, to jest Zygmunta i Ziemowita, a przyodziano się pozorem niezachwianej wierności domowi królewskiemu i ugodzie koszyckiej. Zaczem, nie zrywając bynajmniej z Małopolską, zamknięto sztandar królewien i to nawet tej poszczególnie kró
lewny, którą, według brzmienia układu koszyckiego, przeznaczyła narodowi samaż matka-królowa. „Rozu
mie się -dodawano nie bez słuszności, komentując do
tyczący warunek koszycki—którą przeznaczy narodo
wi polskiemu na to, aby stale zamieszkała w króle
stwie.”
Owoż ten mało znaczny komentarz zmieniał rzez całą. Po śmierci króla Ludwika sprzeciwili się Węgrzy jego wielokrotnie objawionemu rozdyspono
waniu koron pomiędzy córki, mianowicie przeznacze
niu królestwa węgierskiego Jadwidze. Mając bez na
zbyt gorącej chęci oddać berło jednej z młodocia
nych królewien, przyjąć króla żeńskiego, woleli Wę
grzy królewnę doroślejszą, niż muiej dorosłą. Została tedy nazajutrz po śmierci ojca podniesiona na tron węgierski i ukoronowana w Budzie starsza królewna Marya. Poprzednie przygotowania w Polsce na ko
rzyść Maryi, mianowicie wyprawa tamże jej oblu
bieńca Zygmunta, pozwalały przypuszczać, że Marya i w Polsce zachowa berło. Skutkiem tego byłyby obiedwie korony w dalszej trw ały jedności. Ponieważ to atoli przeciwiło się życzeniom Polaków i wiadomej woli nieboszczyka króla Ludwika, przeto znalazła się w tem broń przeciwko Zygmuntowi, a to przez ubocz
ne oparcie się jego przyszłej małżonce Maryi, nie mogącej bawić stale na ziemi polskiej, ile, źe przy
wiązanej rządami do państw węgierskich.
Nie występując tedy jawnie ani przeciwko Zy
gmuntowi, ani nawet przeciwko Maryi, poddając się
posłusznie wyborowi matki - królowej, oświadczono stanowczo, iż Polacy przyjmą za króla tę z królewien, która, według ugody koszyckiej, będzie im dana do s t a ł e g o p o b y t u w Polsce. Teraźniejsza królowa węgierska Marya — rozumowano dalej —nie może za
pewne odpowiedzieć temu żądaniu. Gdyby przeoieź matka-królowa umiała usunąć tę przeszkodę, Polacy i przyjęciem Maryi dopełniliby układu koszyckiego...
Takie sfomułowanie uchwały zdało się wszyst
kim stronom dogodne. Zaspakajało ono wiernych dworowi Małopolan, z którymi zrywać nie chciano.
Usuwając małżonka Maryi, czyniło ono zadość Wiel
kopolanom. Jakoż przystąpili do tej powszechnej uchwały nawet najznakomitsi Zygmunta i Nałęczów stronnicy.
W liczbie tych nowych i wcale niespodziewa
nych zwolenników partyi szlacheckiej odznaczał się osobliwie sam trzeci z dotychczasowych doradców Zygmuntowych, wojewoda kaliski i wielkorządca kra
kowski, Sędziwój z Szubina, klejnotu Topor. W rzę
dzie przyzwalających na zgodę z Małopolską Nałę- ozów widzimy samych przewódców późniejszej walki Nałęczów z Grzymalitami: kasztelana nakielskiego Sędziwoja Swidę, Wyszotę z Kurnika i wielu innych.
Tylko dwaj najwyżsi dostojnicy koronni, nowy arcy
biskup Bodzanta i wielkorządca Domarat, upierająo się przy Zygmuncie, sprzeciwiali się zgodzie po
wszechnej. Arcybiskup wymawiał się obowiązkiem zaprzysiężonej już Zygmuntowi wierności; Domarat oświadczył surowo, że nie tylko pozostanie wiernym margrabi, lecz owszem, podda mu czemprędzej na
leżące do starostwa wielkopolskiego zamki i miasta.
W ten sposób uchwała pospolita ujrzała się zagro
żoną przeciwieństwem potężnem, mającem najwyższą władzę w swem ręku. Takiemu przeciwieństwu mógł tylko jeden środek oporu sprostać.
Środkiem tym była konfederacya braterska.
Nietylko nie obce czasom dawniejszym, lecz owszem
ściwe, stanowiły konfederacye główną spójnię spo
łeczeństwa owoćzesnego. Wszystkie państwa euro
pejskie wieków średnich — mówi gruntowny znawca onego czasu — były niczem innem ,jak tylko konfede- raoyami, t. j. związkami bardzo różnorodnych cząstek składowych, spojonych z sobą nader niedokładnym węzłem lenniczym, ideami religijnemi i instytueyami w duchu hierarchii, Razem z innemi ludami mieli i Słowianie gorącą skłonuośó do tej formy związków społecznych. Odznaczały się zaś konfederacye sło
wiańskie od innych tern osobliwie, iż dla prawomo
cności postanowień konfederackich potrzeba było ko
niecznie jednomyślnej zgody całego związku. Ztąd każdy głos pojedyńczy, nie zgadzający się ze zdaniem reszty, bywał krwawą przemocą zniewalany do zgody.
Przywiązując tak przesadną wagę do każdego poje- dyńczego nie - pozwalam, miewało to wymaganie zu ■ pełnej jednomyślności nawet w obradach sądowych zastosowanie, a początkami swemi sięga najodleglejszej starożytności. Jeszcze o pogańskich przodkach Po
laków, o nadodrzańskich Lutykach, donoszą naoczne
świadeotwa Niemców: „Jednomyślną obradą uchwały
w zborach swoich stanowiąc, zgadzają się wszyscy
w wykonaniu rzeczy postanowionych. Kto zaś przy
obradzie sprzeciwia się postanowieniu, 'tego chłoszczą
kijami; a jeśli po za miejscem zboru poważy stawić
opór, tedy albo pożarem i oiągłem pustoszeniem
wszystko postrada, albo, według swej zamożności,
pewną sumę pieniędzy wypłacić musi”. Prawie te-
miż samemi . słowy wyraża się późniejszy o kilka
wieków akt konfederaoyi szlacheckiej z roku 1439,
mówiąc o występcach przeciw zainierzonej wówczas
jednomyślności: „Ślubujemy sobie wzajem, pod karą
utraty gardła i majątku, wiary i czci, pomagać jeden
drugiemu wiernie i nieodmiennie, a gdyby kto chciał
się odrywać od społeczności naszej, przeciw takiemu
przyrzekamy sobie wszyscy słowem uczciwości i wia
ry powstać jednomyślną zgodą ku śmiertelnej po mście i zgubie, i prześladować go zagładą naprzód życia, a potem mienia całego“. Tak ścisłą jednością związane stowarzyszenie przybierało już za czasów Kazimierza W. słuszną nazwę „konfederacyi brater
skiej”, „braterstw a” albo „bractwa”. Taki też zwią
zek braterski umyśliła zgromadzona w Radomsku szlachta postawić naprzecie nie zgadzającej się z jej zdaniem potędze arcybiskupa i wielkorządzcy.
Jakoż sprzysiężono się w rzeczy konfederacyą, nazwaną od pory swojego zawiązku k a p t u r e m i stwierdzoną aktem pisemnem. A ponieważ obwa
rowana w ten sposób uchwała radomska, obole zamia
ru usunięcia Zygmunta, miała oraz na celu utrzymanie braterskiej z Małopolską jedności, przeto nadano po- mienionemu aktowi konfederackiemu kształt prawo
mocnego zobowiązania się Wielkopolan względem prowincyi małopolskiej, w szczególności względem głównych ich dostojników. I brzmiał więc ten po dwudniowej naradzie skreślony, a mnogiemi podpisami i pieczęciami umocowany dokument w t r e ś c i jak następuje:
„Zgadza się to z rozumem i kanonami św., aby cokolwiek ku pożytkowi państwa dokonane i wyrze- czoue zostanie, pisemnem także zatwierdzono świa
dectwem. Przeto my: Wincenty poznański, Sędziwój kaliski wojewodowie, Jan kaliski, Sędziwój nakielski, Andrzej szremski, Mojek biechowski, Krystyn zbą- szyński kasztelanowie, Świętosław poznański, Mikołaj kaliski podkomorzowie, Ubisław cześnik kaliski, La
sota stolnik, Józef z Horodyszcz, Wyszota z Kurnika,
Kunat podsędek kaliski, Pietrko Dobicki, Tomisław
z Wyssok, Dobrogost Radomicki, Dobrogost Włocze-
jowski, Szczedzik Dupnicki, Piętro Sośuicki, Mikołaj
Pietrowski, Włodzimierz Borzukowski, Laszek We-
lewski, Szymon Gromowski, Pietryk Stanacki, Mieczko
Krystowski, Niczko Kaczkowski, Jan Popczyc, Janusz
Jarogłowski, Albert z Goraja, jakoteż wszelka reszta
szlachty, rycerstwa i cała społeczność Wielkopolski, przyrzekamy wielebnemu w Chrystusie ojcu i panu Janowi, z przejrzenia boskiego biskupowi krakowskie
mu, jakoteż bronnym i szlachetnym mężom a panom, Dobiesławowi kasztelanowi, Spytkowi z Melsztyna wojewodzie krakowskiemu, Janowi wojewodzie, Janowi kasztelanowi sędomierskiemu, Jaśkowi kasztelanowi woj • nickiemu, tudzież wszelkiej reszcie bronnym i szla
chetnym mężom a panom i całej spolecznośoi ziemi krakowskiej, sędomirskiej, sieradzkiej i łęczyckiej pod przysięgą, jawno i szczerze, jako chcemy dotrzymać wiernośoi i posłuszeństwa córce ś. p. króla Ludwika, tej mianowicie, która nam jako prawa dziedziczka daną będzie d o z a m i e s z k a n i a w k r ó l e s t w i e , według dawniejszych układów i postanowień. Od któ- rychto praw i ustaw nigdy nie odstąpimy. A gdyby kto śmiał powstać przeciw takowym, natenczas my wszyscy jednomyślnie i zgodnie przeciwko niemuż powstać obiecujemy i onego jako wiarołomcę i gwał
ciciela praw naszych chcemy wszystkiemi gnębić si
łami. A gdyby który z panów lub szlachty, jako gor
liwy miłośnik i obrońca naszych przywilejów i praw, musiał toczyć wojnę z wiarołomeą takowym, tedy my wszyscy przyrzekamy wzajemnie bronić i wspierać tegoż obrońcę naszych swobód. Wreszoie, gdyby kto
kolwiek z zagranicy poważył się w czasie bezkróle wia najeżdżać dobra kościelne lub pograniczne ziemie państwa uaszego, obowiązujemy się wszysoy według naszych dostatków bronić ziem najechanych”.
Dokument ten wyprawiła szlachta wielkopolska, rozjeżdżając się z Radomska, do panów małopolskich.
Jednocześnie dostała się na dwór owdowiałej królo
wej Elżbiety wiadomość o zaszłych w Polsce zdarze
niach, mianowicie o odstąpieniu Zygmunta, a pono
wionej dla królewien wierności. Pierwsza połowa tej wieści, niefortunność margrabi, nie wielce, jak się zdaje, zasmuciła królowę. W całem swojem postępo
waniu okazuje się Elżbieta zupełnie obojętną dla losu
i Zygmunta. Toż i teraz nie widzimy z jej strony żadnego kroku ujęcia się za Zygmuntem. Druga wieści polskich połowa, wierność Polaków dla królewien, wymagała wdzięcznego wzajem uznania i utwierdzenia.
W tej myśli wysłała królowa czemprędzej dwóch bi
skupów, Emeryka zagrzebskiego i Jana czanadzkiego, do panów polskich. Tak ci posłowie węgierscy, jak i wielkopolscy wysłańcy z Radomska, zastali teraz w M a ł o p o l s c e zjazd wielki, równoznaczny nie
jako radomskiemu. Odbywał on się w Wiślicy, w 12 dni po zjeździe wielkopolskim, w dzień św. Mikołaja, 6 grudnia 1382.
Jak cała Małopolska, tak też i zjazd wiślicki odznaczał się większą okazałością. Samo miejsce ze
brania, starożytna Wiślica, wzbudzało poszanowanie.
Leżała ona na wzgórzu między szerokiemi łąkami, w pośrodku dwóch odnóg Nidy, jakby na wyspie.
Przygody tułającego się tu niegdyś Łokietka i usta
wodawczy sejm Kazimierza W. uczyniły ją na zaw
sze pamiętną w dziejach. Opasywał ją mur dokoła.
Miała zresztą Wiślica na przyległej łące błotnistej kamienny zamek, trójkątnym obwarowany okopem, a wpośród murów miejskich wspaniałą, z ciosu przez Kazimierza W. wzniesioną kolegiatę. W licznych za
budowaniach miejskich stanęły teraz gościną wszyst
kie prawie znakomitości historyczne obecnej chwili.
Zjechali znowuż arcybiskup Bodzauta ze starostą Do- maratem. Pod ich zasłoną przybył do Wiślicy sam margrabia Zygmunt ze swoim dworem niemieckim.
Duchowni posłowie węgierscy, otoczeni licznym or
szakiem, zastępowali matkę królowę. Możni panowie małopolscy, których dopiero przy zjeździe następnym będziemy mieli poznać sposobność, przyspieszyli gro
madnie na przyjęcie tak znamienitych gości sejmo
wych. Co więcej, według spółczesnego świadectwa,
mieli w Wiślicy zgromadzić się także „ p o s ł o w i e
wszystkich ziem królestwa polskiego”. Lubo Mało
polanie nie mogli, albo nie chcieli przybyć na zjazd wielkopolski w Radomsku, do Małopolski, jako do gó
rującej teraz krainy, mimowolnie wszystko garnęło się i dążyło.
Najważniejszą czynnością tego sejmowego zja
zdu w Wiślicy było wysłuchanie posłów węgierskich.
W obecności Zygmunta, arcybiskupa i Domarata przed
stawieni całemu zgromadzeniu, złożyli oni podzięko
wanie królowej za okazaną w Radomsku wierność królewnom. Dalej prosiła przez tych posłów Elżbie
ta, aby Polacy tak długo tęż samą zachowywali wier
ność, w żadne zresztą względem nikogo, nawet wzglę
dem margrabi Zygmunta, nie wchodząc zobowiązania, aż pókiby im królowa, według przysługującego jej prawa, nie wyznaczyła jednej z królewien następczy
nią na tronie polskim.
• Ucieszeni tą wiadomością Polacy, przyjęli i stwier
dzili jednomyślnie uchwałę zjazdu radomskiego, od
stępując tłumnie Zygmunta, któremu zarzucone w Ra
domsku uchybienia, mianowicie nadanie probostwa zwierzynieckiego Czechowi, zupełnie odstręczyły har
de serca Krakowian. Z woli szlachty zebranej roze
słano po całem państwie rozkazy, aby ani Kraków, ani którekolwiek z miast i zamków polskich nie wa
żyły się wpuścić w swoje bramy Zygmunta. Pozo
stała mu tylko wierność arcybiskupa Bodzanty i sta
rosty Domarata. W końcu i ci przekonali się o nie
podobieństwie utrzymania się Luksemburczyka i za
pragnęli połączyć się z bracią szlachecką. Starosta Domarat ofiarował nawet justyfikacyę z przypisywa
nych mu win. Atoli zwycięzka szlachta nie chciała przyjąć pierwej usprawiedliwienia Domarata, aż póki on, stosownie do dawnego żądania Wielkopolan, nie złoży starostwa generalnego. Z tern umyślił Doma
rat ociągnąć się jeszcze do czasu, przez co przedłu
żyła się waśń. Młody zaś Zygmunt, od kilku miesię
cy tak pewny tronu polskiego, musiał, chcąc nie chcąc,
zdeeyjlowaó się do odwrotu.
Wraz z rozjeżdżającymi się z wiślickiego zjazdu panami udał się Luksemburczyk ku krakowskiej sto
licy. Choiał on tam przed ostateoznem złożeniem broni spróbować, czy zniemczało mieszczaństwo nie wpuści go do miasta. „Odradził to” mieszczanom kasztelan krakowski, stary Dobiesław z Kurozwęk.
Nie pozostało mu tedy nic innego, jak ustąpić z k ró lestwa. Aby się tern prędzej pozbyć natręta, podjęła się szlachta dostarczyć mu bezpłatnie wszelkich po
trzeb podróży. Zaczem, przebywszy Wisłę, publicz
nym podejmowany groszem, ruszył Zygmunt zwolna na Niepołomice, Bochnię i Sądcz, w smutną drogę do Węgier. Pierwsza jego wycieczka w świat histo
ryczny, pierwsze wystąpienie na scenie dziejów, nie
szczęsny wzięło koniec. Najmilsze, bo najwcześniej
sze z marzeń, młodzieńcze marzenie korony polskiej, przyniosło mu gorycz niespodziewanego zawodu, okry
ło go niesławą. Pięć różnych koron zajaśniało pó
źniej na zestarzałej skroni Zygmunta, lecz wszelki ich blask nie zdołał przyćmić bolesnego wspomnienia młodzieńczej niefortunności w Polsce. Przez całe życie ciągnął późniejszego króla i cesarza jakiś dzi
wny urok na wschód, ku stronie polskiej, tak często przezeń w złych i przyjaznych zwiedzanej chwilach.
Atoli ciągnął go tam napróżno. Bo dokonane teraz przez Wielkopolan wyparcie Zygmunta z Polski było początkiem ważniejszych zdarzeń , które wciska
jącemu się i tryumfującemu z nim teutonizmowi za
grodziły do czasu wszelką drogę postępu. Dzięki te muż oporowi wielkopolskiemu, runęły z nadziejami młodego Luksemburczyka, oraz i całego teutonizmu nadzieje. Stara Wielkopolska, stara wielkopolszezy- zna, rozradowały się dawno niedozuaną radością.
Zanosiło się owszem na coraz większą w jej wyobrażeniu pomyślność. Znaleźli się bowiem gor
liwcy, którzy, niezadowoleni odsunięciem Zygmunta,
silili się koniecznie dopełnić dzieła wzniesieniem na
tron polski książęcia narodowego, potomka dawnych
Piastów, Semka mazowieckiego. Na czele tego zwła
szcza w Wielkopolsce szeroko rozgałęzionego stron
nictwa wystąpił znany nam już z kilku okoliczności Bartosz z Wiszemburga, czyli Wajsborga lub też Więc- borga. A ponieważ teraźniejszy jego udział w wy
padkach coraz prze ważniejszego na ich obrót nabiera wpływu, przeto zawiążemy tu bliższą z tym Nałęezemi znajomość.
Był to pan możny, zaszczycony względam i przyjaźnią królów i książąt. Rodzinne jego gniazdo, miasteczko Wiszemburg, czyli Wajsborg lub Więeborg, leżało w północnej Wielkopolsce na pograniczu bran- denburskiem, zwanem pospolicie Krainą, a mieszczą- cem w sobie starodowne włości Nałęczów, jak np.
Czarnków, Człopę, Wałcz i inne. Pochodziła zaś ro dzina Wiszemburgów pierwotnie (według wszelkiego prawdopodobieństwa) ze Szlązka, od bardzo zacnego protoplasty. Na 160 lat przed czasami naszej powie
ści służył u dworu sławnego książęcia szlązkiego, Henryka Brodacza, niejaki Peregryn z Wiszemburga.
Mimo niemieckiego nazwiska posiadłości, od której się mianował, a która nic nie dowodzi, był to praw dopodobnie krajowiec szlązki, t. j. za czasów Henry
ka Brodacza—Polak. Podczas pamiętnego zjazdu mię
dzy Leszkiem Białym, Henrykiem Brodatym i Świę
topełkiem Pomorskim w Gąsawie r. 1227, targnął się ten ostatni na życie obu poprzednich. Leszek zginął, a Henryka zasłonił własną piersią Peregryn, dając gardło za pana. W wynagrodzenie tego obdarzył oca
lony książę potomków Peregrynowych lioznemi włość- mi; z książęty Zaś szlązkimi, mianowicie z Głogow- czykiem Henrykiem, który przeciw Łokietkowi dzier
żył przez niejaki czas Wielkopolskę, a u którego Wi- szemburgi w wielkiem byli zachowaniu, przeszła ro
dzina Peregrynowa do Wielkopolski.
Ojciec naszego Bartosza, także Peregryn, które to imię powtarzało się gęsto w rodzinie, pisał się, we
dług zwyczaju czasu, od innej posiadłości z „Chote-
la ”, albo Chotelski. Syn jego, Bartosz, otrzymał od Kazimierza W. w r. 1369 darowizną miasteczko Ko
źminek z wsiami: Osuchów, Chodupki, Nakwasin i Zło- tniki. Zapewne tenże sam król nadał mu także mia
sto i zamek Koźmin, który w r. 1358 odjęty został przez Kazimierza W. głośnemu wichrzycielowi Maćko
wi Borkowicowi, a później przeszedł w ręce Barto
sza. Następca Kazimierzów, Ludwik, obdarzył Barto
sza na wstawienie się Władysława, książęeia Opol
skiego, starostwem odolanowskiem. Zwyczajem ów
czesnym, służyły Bartoszowi te wszystkie posiadłości za tyle różnych nazwisk. W dokumencie Kazimierzo- wej darowizny Koźminka używa on starodawnej na
zwy rodowej „de Wiszemburg”; później czytamy go Bartoszem z Koźminka, albo Koźmińskim z Odolano
wa, albo Odolanowskim, a niekiedy od innej posia
dłości Złoty, dawano mu jeszcze miano „de Złota”.
W onych zaś czasach, kiedy przy nieustalonym je szcze trybie pewnych nazwisk rodowych wyraz „imię”
znaczył zarazem nazwisko i posiadłość, tak pomyślna obfitość i bałamutnośó nazwisk, świadczyły najdowo- dniej o znacznej w różnych stronach fortunie.
Pomnażał ją Bartosz jeszcze posiadaniem nie
których dóbr w starodawnej ojczyźnie Wiszemburgów na Szlązku i zyskownym urzędem w Polsce, t. j. sta
rostwem ziemi kujawskiej. Zwyczajnym zapewne try
bem wszystkich urzędników tamtoczesnych, wyposa
żanych dochodami z opłat sądowych, miejskich i eło- wych, było mu. to starostwo w pierwszych latach pa
nowania króla Ludwika wypuszczone d z i e r ż a w ą za 800 grzywien rocznej opłaty. Z tak znamienitą fortuną łączył Bartosz wypróbowaną w wielu okoli
cznościach szlachetność i ogładę umysłu. Bogate da
ry Kazimierzowe nie padły zapewne niegodnemu.
W ciągu trzyletniego dzierżenia starostwa kujawskie
go okazał się Bartosz „mężnym obrońcą kraju, gorli
wym przestrzegaozem spokoju i bezpieczeństwa, sro-
■gim prześladowca łupieżców i złodziei”. W szególno-
ści zasłużył on się domowi królewskiemu przytłu
mieniem awanturniczego buntu ksiąźęeia W ładysława Białego.
Przy czem wszystkiem celował jeszcze możny pan na Więcborgu, Koźminie, Koźminku i Odolanowie rycerskim, na zagraniczną stopę polorem i bardzo ży
wym sentymentem honoru. W czasie wojny Włady
sława Białego popadł pewien młynarz i bardzo biegły budowniczy machin wojennych, imieniem Hanko, w niewolę rokoszującego książęcia, który pod słowem uczciwości pozwolił wrócić mu do domu, z obowiąz
kiem stawienia się na każde zawołanie. Gdy wojna nanowo rozgorzała, doszedł Hanka rzeczywiście list Władysławów z napomnieniem stawienia się. Nie wie
dząc, czy ma dotrzymać słowa, udał się młynarz do swojego starosty, Bartosza z Wiszemburga, wojującego właśnie z książęeiem Władysławem, z prośbą o wspar
cie go radą w ciężkiem zwątpieniu. Pozyskanie bu- downiczej pomocy Hanka było dla Władysława nieo
cenioną korzyścią, a każda korzyść książęcia była klęską Bartosza. Mimoto nie ulega Bartosz pokusie utwierdzenia Hanka w widocznej chętce niedotrzyma
nia słowa, lecz oświadcza mu zimno, iż sam powi
nien wiedzieć, co czynić. Hanko wrócił w niewolę,, gdzie książę Władysław Biały za posądzenie o zdradę spalić go kazał.
A gdy książę nakonieo zmuszony został do zu
pełnego poddania się Bartoszowi w zamku Złotoryi i tem jedynie osłodzić sobie chciał niefortunność wo
jenną, iż swojego zwycięzcę Bartosza wyzwał na zwy czajny w takim razie pojedynek rycerski, skory do zadośćuczynienia kardemu honorowemu wezwaniu, Bartosz staje do walki z Władysławem i w naddatek zwycięztwa gruchocze mu prawe ramię. Również ho
norowe Btosunki wiązały Bartosza później z niektó
rymi książęty zagranicznymi, jak np. z W. mistrzem
krzyżackim, Konradem Wallenrodem, utrzymującym
w następnych czasach przyjazną z Bartoszem kore-
spondencyę.
Atoli im większej zamożności i powagi używał możny Wielkopolanin, tem baczniej czuwał dwór po
dejrzliwy nad wszystkiemi jego sprawami. I owóż, zdato się rodzinie królewskiej, źe postępki Bartoszowe nieprzyjaznym tchną duchem. Skutkiem tego zaczął dwór prześladować Bartosza. Odjęto niebezpiecznemu Nałęczowi starostwo Kujaw, ponieważ jego następca,
•małopolski Grzymalita Pietrasz Małocha, większy dwo
rowi czynsz ofiarował. Obrażony tem Bartosz wywarł swój gniew na głównym w Polsce spólniku dworu, Nadirspanie Władysławie Opolczyku, księciu Wieluń
skim, srodze odtąd najazdami Bartoszowemi utrapio nym. Ta zaczepka wojenna rozdrażniła przeciw niemu tem więcej umysł królewski. Około tychże czasów zdarzył się powód do coraz nieprzyjaźniejszyeh z a targów z dworem. Bądźto śród onej zbrojnej zwady z Opolczykiem, bądź przy jakiejś innej okoliczności, popadło odrazu 59 rycerzy francuskich, w drodze na dwór krzyżacki, w niewolę pana Bartosza. Nie było innego sposobu uwolnienia się z niej, jak wypłacić Bartoszowi żądany okup w kwocie 27,000 złotych.
Pożyczył im tę sumę W. mistrz pruski, Winryk z Knip- rode, poczem Francuzi wyszli na wolność.
Sądząc się jednak przeciw prawom rycerskim pojmanymi od Wiszemburga, udali się uwolnieni do króla Ludwika z żałobą na Bartosza i prośbą o do- pomoźenie im do odzyskania pieniędzy. Król Ludwik nie pragnął niczego więcej, jak upokorzyć Bartosza, do czego właśnie nastręczała się teraz sposobność.
Ujął się więc krzywdy Francuzów i rozkazał hardemu Więcborgowi zwrócić im 18,000 złotych. Gdy Bar- - tosz nie chciał dobrowolnie uczynić zadość, nastąpiła egzekucya orężna. Z rozkazu królewskiego podjęli wszyscy starostowie w r. 1381 powszechną przeciwko Bartoszowi wyprawę mająGą pozbawić go trzymanych przezeń zamków. Skończyło się jednak na spusto
szeniu poblizkich włości duchownych i na rozejmie między stronami, mocą którego odłożono całą sprawę
•do wyroku czterech sędziów kompromisarskich.
Wskutek tej umowy wróciły wprawdzie niektóre włości starostwa Odolanowskiego w posiadanie kró
lewskie, atoli główne grody Koźmin, Koźminek, Odo
lanów i inne widzimy nadal w ręku Bartosza. Ztąd, gdy król Ludwik w roku następnym wyprawiał przed swoją śmiercią młodego margrabię po koronę do Pol
ski, pierwszem Zygmunta dziełem miało być stanow
cze rozbrojenie możnego wroga, który, zwłaszcza w czasie bezkrólewia, mógł stać się niebezpiecznym.
Zdobyto na nim podówczas Koźmin. Nabieżyce, Koź
minek. Atoli nadniesiona przy oblężeniu Odolanowa Wiadomość o śmierci króla Ludwika, zmusiła Zygmunta i jego trzech doradców do starania się o hołd Wiel
kopolski w Poznaniu. Zawarto więc znowuż tylko chwilowy z Bartoszem rozejm, po którym później trwalsza, za wyrokiem polubownym, nastąpić miała ugoda. Tymczasem okoliczności inaczej sprawę za- kierowały. Zygmnnt poszwankował w Wielkiej i Ma
łej Polsce, a Bartosz, rozjątrzony przeciwko całemu domowi królewskiemu, obawiając się ciągłego odeń prześladowania, umyślił doprowadzić wypadki do osta
teczności, to jest obalić zupełnie następstwo królewien andegaweńskich i wbrew uchwałom radomskiej i wi
ślickiej — podnieść oręż w obronie Piasta, obwołać Semka królem.
W tym celu udał się zuchwały Nałęcz po woj
sko i pieniądze na Mazowsze do księcia Ziemowita.
Ten ją ł się oczywiście z ochotą przedsięwzięcia.
W
niedostatku pieniędzy, stała zawsze w pogotowiu dla przyjaciół i nieprzyjaciół, dla Zygmunta i Ziemo
wita, lichwiarska pomoc Krzyżaków. W przeciągu niewielu dni pomiędzy zjazdami w Radomsku a Wi
ślicy podpisał Piast mazowiecki w krzyżackim zamku
Strasburg, polskiej Brodnicy, dokument zeznania, jako
on, książę Semko, w dowód szczególnej przyjaźni dla
zakonu, daje mu w zastaw za 7,000 złotych gród
Wiznę z całym okręgiem. Z częścią tych pieniędzy
i uzbieranym naprędce tłumem wojennym ruszył Bar
Zamierzone przezeń ubieżenie królewskiego zamku w Kaliszu nie powiodło się wprawdzie. Za toż wziął Bartosz kika pomniejszych zamków, jak np. utraoony świeżo Koźminek, Chocz, Parsk i skłonił kilku ziemian do połączenia się z Ziemowitem. To było dostatecz- nem do podźwignięcia w całej Wielkopolsce stronnic
twa mazowieckiego, stronnictwa Piasta.
Jednocześnie z tern pojawieniem się nowej partyi wystąpili stronnicy konfederacyi radomskiej ze zbroj- nem upomnieniem Grzymały Domarata, aby ustąpił z generalnego starostwa, t. j. z połączonych z uiem siedmiu grodów królewskich. Następnie wydali kon
federaci radomscy odezwę do całej szlachty wielko
polskiej, aby żaden z ziemian, pod utratą gardła i czci, nie uznawał Domarata starostą, nie przyjmował jego pozwów sądowych, nie składał mu danin i win.
Zresztą trw ali konfederaci w zaprzysiężonej królew
nom w Radomsku i Wiślicy wierności.
Uporczywy Domarat nie usłuchał wyroku konfe
deracyi. Pragnąc ciągle widzieć Zygmunta na tronie polskim, a rozjątrzony przeciw szlachcie z powodu nieprzyjęcia ofiarowanego przezeń w Wiślicy uspra
wiedliwienia, postanowił on utrzymać się orężem przy wielkorządztwie. Owszem, coraz dalej po za granice właściwego Grzymalitom umiarkowania sięgając, za
groził Domarat całemu narodowi wielkopolskiemu, ii do poruczonych swojej pieczy zamków królewskich sprowadzi niemieckie z Zygmuntowej marchii bran
denburskiej posiłki. Te zaś wespół z zaciągnionem przezeń niemieokiem i kaszubskiem źołdaełwem zrzą
dzą swojemi napadami na dwory ziemiańskie, rabo
waniem i paleniem włości szlacheckich, tak wielką szkodę całemu krajowi wielkopolskiemu, że dwa wieki następne nie będą jej mogły naprawić.
W ten sposób zabrzmiała Wielkopolska naraz poszezękiem trzech różnych stronnictw zbrojnych.
Stanęli naprzeciw siebie M a z o w s z a n i e pod sztan
darem Piasta Semka, k o n f e d e r a c i z hasłem kró
lewny zamieszkałej w Polsce, t j. tylko pozornie Ma
ryi, w gruncie zaś innej, i G r z y m a l i c i , wierni margrabi Zygmuntowi. Ale ponieważ ci ostatni, jako najmniej narodowym przejęęi duchem, jawnie na cu
dzoziemskiej polegali pomocy, przeto nastąpiło nie
znacznie połączenie się przeciwko nim obudwóeh stron
nictw poprzednich, narodowych. Zauieohawszy nazwę Mazowszan i konfederatów, nazwały się obie sprzy
mierzone strony powszechnie „partyą ziemiańską”, albo w przeciwieństwie nazwy Grzymalitów, Nałęczami, co przecież nie zatarło zupełnie różnicy zdań, dzie
lącej wistocie sprzymierzeńców. Jedni z nich, t. j. kon
federaci radomscy, ludzie możniejsi, a tern samem bliżsi możnowładztwu małopolskiemu, popierali spólnie z Małopolanami sprawę królewien; drudzy Mazowsza- nie, Indzie w ogólności ubożsi, tłum szlachty drobnej, stali przy Ziemowicie, który zresztą przez poślubienie królewny pojednać mógł obadwa sprzeczne zdania.
I na tęż pojednawczą stronę Piastową przychyliła się z wyjątkiem kilku najgorliwszych stronników dworu, jawnie lub skrycie cała nareszcie Wielkopolska.
Znaleźli się tedy Grzymalici zagrożeni zjedno
czonemu siłami konfederatów radomskich i Mazowszan.
Nie mogąc im podołać, osadził Domarat swoje grody starościńskie należytą załogą i pośpieszył do sąsiednich krain niemieckich po źołdactwo zaciężne. Tymczasem sprzymierzeńcy rozpoczęli kroki nieprzyjacielskie.
Naczelnik stronnictwa konfederackiego, wojewoda po
znański, Wincenty z Kępy, połączył się z naczelni
kiem stronnictwa mazowieckiego, Bartoszem. Natu
ralnym planem ich wojny z Domaratem było opano
wanie jego siedmiu grodów starościńskich, głównej podstawy potęgi wielkorządczej, tj. Poznania, Gniezna, Kalisza, Pyzdr, Konina, Kościana i Kcyni. O zamek kaliski kusił się już napróżno pan Bartosz z Wiszem- burga. Szczęśliwiej powiodło mu się w Pyzdrach.
B ib lio te k a - T. 219. 3