'z-M
n Ż Y C I E
r M I ć c
3w. Genowefy.
napisane
Hftte
hi , U t i lktórzy w s w y c h c ih :S i f c k c h szukają p o c ie c h y J j i v- s w e j
niewir
.4 i,
■
Ż Y C I E
Św. Genowefy,
t o n w
Z a pozwoleniem Zwierzchności duchownej.
A \l. l j. 'vlx.,\ > \K - •: t o V
Ż Y C I E
r
Sw. Genowefy.
napisane dla
M a t e k , d z i e c i ,
Feeielwgreii lm iil3
którzy w sw y c h cierp ieniach szukają p o ciech y w Bogu i w sw e j
niew inności.
N . PIEKARY.
D ruk i nakład Teofila Nowackiego O .-Ś l.
1906.
„O jcze n ieb iesk i! spojrzyj łaskawie na pła
czącą matkg i na dogorywające dziecię. W szak Ty o Boże i w najprzykrzejszej porze roku ży- w sz ptastwa latające nad teini kniejami, nie za
pominasz o najlichszym robaczku, czołgającym się po prochu. Ty im w czasie najostrzejszej zimy zsyłasz pokarm, jesteś więc mocen i mnie podilió wśród tej dzikiej puszczy. Nie daj nam umrzeć z głodu, a kiedyś nas już opatrzył miesz
kaniem to i opatrzysz nas z świętej szczodrobli
wości i pokarmem.“
I .
C renow efa id z i e z a h r a b ie g o Z y g fr y d a . f ^ P 3 ---
awnemi czasy, gdy już światło wiary roz
pędziło ciemności bałwochwalstwa w Niem
czech, i grube obyczaje tego narodu ła godzić się zaczęły; gdy naw et ziemia pod pracowitą ręką pierwszych wyznawców Jezu sa C hrystusa miłą przybierała postać, a nie prze
byte lasy, przepaście, bagniska, w urodzajne zmie
niły się pola i rozkoszne ogrody, żył w N iderlan
dach pewien zacny Brabancki książę, który dla swej nieustraszonej odwagi i niezłomnego mę
stwa, a nadewszystko dla prawdziwej pobożności, nieposzlakowanej poczciwości i prawdziwie chrze
ścijańskiego miłosierdzia, od wszystkich był wiel
biony i kochany. Księżna jego małżonka, była całkiem do niego podobną, tak , źe w obojgu zda
wało się być jedno serce, i jed n a dusza. Ci poczciwi małżonkowie mieli córkę jedynaczkę, imieniem Genowefa, którą kochali nad życie i najtroskliw iej wychowali.
Genowefa też już w dzieciństwie okazywała bystry rozum, szlachetne serce, a we wszystkich jej postępkach sama łagodność jaśniała. Gdy zwyczajem swoim księżna siedziała przy kądzieli, pięcioletnia je j córeczka naśladując matkę, sie
działa obok niej na niskim stołeczku i uczyła się wcześnie puszczać wartkie wrzeciono. Podczas roboty zw ykła była matce roztropne czynić zapy
tania i zawsze trafne dawać odpowiedzi, wymawia
jąc każde słowo z zastanowieniem i rozwagą po
dziwiania godna, tak, źe kto ją tylko słyszał i w idział, winszował matce szczęścia i m ó w i ł Z a i s te będzie z tego dziecięcia coś nadzwyczajnego. A gdy w 10 roku zaczęła z rodzicami chodzić do kościoła, choć już samo jej niewinno i skromne ułożenie najczystszą wyrażało pobożność, przecież gdy w białej sukience klęczała między ojcem a m atka na stopniach ołtarza, a po wzniesieniu swych ocząt w niebo, spuściwszy je skromnie, złożone- mi rączkami, wśród uroczystego nabożeństwa, za
nosiła gorące modły do Boga, każdy patrząc na nię m yślał, źe widzi Anioła z niebios. Jakóż ona była prawdziwym aniołem, niosąc ratunek i po
ciechę ubogim i chorym. Biedne dzieci odziewała sukienkam i zrobionemi z swej własnej przędzy, starszych, w spierała pieniądzini, które je j rodzice dawali na ubiór Rano i wieczór ze zmrokiem, aby ją nie spostrzeżono, pospieszała m ała dziew
czynka z koszykiem w ręku do chorych niosąc dla nich posilający pokarm, lub orzeźwiający a drogi, bo rzadki jeszcze wtenczas w Niemczech owoc, który własnem ustom odjęła. Dorósłszy, była prawdziwym wzorem niewinności i piękności, pracowitość i anielskiej łagodności, tak, że ją wszy
stkie matki swym córkom za przykład dawały.
Zdarzyło s ic , że razu pewnego w bitwie, gdy książę znajdował się w wielkiem niebezpieczeń
stwie waleczny i udatny ryczerz, hrabia Zygfryd, ocidił mu życie. Wdzięczny ksiąź wziął swego wybawcę po ukończonej wojnie do swego domu i poznawszy go zbliska, polubił ja k własnego syna i dał mu Genowefę za żonę. Gdy nadeszedł dzień, w którym od wszystkich uwielbiona Genowefa, dom rodzicielski opuścić m iała, nietylko rodzice
#
— 7 —
ale i wszyscy domownicy i poddani od łez wstrzy
mać się nie mogli, tak dalece, że sama Genowefa choć szczerze do małżonka przywiązana, rozpły
w ała się we łzach.
Czcigodny ojciec błogosławiąc przy pożegna
niu swą kochaną córkę i przyciskając ją do serca, rzekł ze łzami w oczach: Jedźże moje dziecię w Imię Boże! opuszczasz nas oboje już w pode
szłym w ieku; kto wie, czy się już kiedy zoba
czymy. Ale Bóg będzie zawsze przy tobie. Miej- że Go ciągle na pamięci i w sercu, jakoś się od nas nauczyła i nie zbaczaj ani na włos z drogi Jego świętej, a wtenczas będziemy spokojni o ciebie, i gdy nas Bóg do siebie powoła, um rze
my spokojnie.
Potem rozczulona m atka przyciskała j ą długo do swego łona, a z płaczem ledwie te słowa wśród łkania wyrzec zd o ła ła ; „Bądź zdrowa, najdroższa có rk o ! niech cię Bóg szczęśliwie pro
wadzi ! Niewiem jaki los cię czeka, ale sm utne jak ieś przeczucie ściska serce moje. Lecz ty by
łaś zawsze dobrą có rk ą, największą naszą pocie
chą i nie zasmuciłaś nas nigdy. Pozostań za
wsze taką i niewaź nigdy w życiu pełnić coś ta kiego czegobyś się przed Bogiem i przed twemi rodzicami wstydzić musiała. Pozostań dobrą i cnotliw ą, a nic ci się złego nie stanie. Gdybyś
my się już nie mieli widzieć na tej ziemi, z pe
wnością zobaczemy się w niebie.“
N areszcie obrócili się rodzice do hrabiego z temi słow y: „O s y n u ! bierz w Imię Boskie to nasze najdroższe dziecię; jest to nasz najkoszto
wniejszy skarb, któryśmy otrzymali od Boga ko
chaj ją stale i niezmiennie i zastąp jej miejsce rodziców.* Młody małżonek przyrzekł być je j najczulszym opiekunem, a uklęknąw szy z m a -
— 8 —
żonką prosili oboje rodziców o rodzicielskie bło
gosławieństwo.
W tern wszedł do kom naty sędziwy i powa
żny starzec, którego czerstwość zdrowia wykwita na rumianych licach, choć głowa bieluchnym była okryta włosem. B ył to Bogabojny biskup Hidolf, co niedawno dawszy ślub młodej parze,, przybył pasterskie dać błogosławieństwo. — Ten święty starzec obróciwszy mowę do Genowefy, w y rz ek ł: „Kie płacz kochana córko! Bóg dla cię wielkie szczęście przeznaczył, lubo takie szczęście nie wszyscy ludzie d o zn a ją: Przyjdzie jed n ak czas, źe wszyscy, którzy tu jesteśm y wśród łez radości dziękować będziemy Bogu. Pomnij. * córko, na moje słowa, gdy cię co w życiu spotka, a Pan niech będzie zawsze z tobą!*
Słowa te wieszcze czcigodnego i świętobliwe
go pasterza przejęły wszystkich przytomnych smm- tnem przeczuciem jakiegoś zagrażającego nieszęścia, ale oraz pełnem ufności uszanowaniem nieodzo
wnych wyroków Boskich. Nareszcie hrabia pod
niósłszy zbladłą i prawie bezsilnią m ałkonkę, za
prowadził do okazałego powozu, sam zaś usiadł
szy dzielnego rumaka, ruszył w podróż w towa
rzystwie licznych rycerzy.
Q .
H r a b ia S y g fr y d n a w o jn ie . S S a m e k Sygfryda stał na wysokiej skale między rz ek am i: Benem a Mozelą w najrozko
szniejszej okolicy. Gdy hrabia zbliżał się dobra- my zamkowej, wszyscy poddani, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, w świąteczne szaty prfybra- ni, wysypali się na przywitanie młodego państwa.
Bram a zamkowa przyozdobiona była w zielone
^wieńce i kwiaty, a nawet drogę wysłano świeżono
— 9 —
liściem i kwiatami. W szyscy mieli oczy zwróco
ne na Genowefę; a gdy ją tedy ujrzeli, powsze
chne zadziwienie rozeszło się po tłumie, albowiem oblicze Genowefy obok cudnej urody jaśniało anielskim wyrazem. W ysiadłszy z powozu G e
nowefa, przywitała swych nowych poddanych sło
wami pełnemi słodyczy poczem zbliżywszy się do nich, rozmawiała osobliwie z m atkami, trzy maj ą- cemi dzieci na ręku, z tą ujm ującą uprzejmością, źe uradowane niewiasty myślały, źe im Bóg ze
słał anioła pocieszyciela. A gdy jeszcze ogłoszono,.
co im nowa pani uprosiła w drodze u męża, źe wojskowi i w obowiązku służby zostający całoro
czną podwójną dostaną płacę, źe ubodzy hojnie w żywności i drzewie odbiorą w sparcie; wtenczas cały lud uczuciem wdzięczności ku dobrej pani przejęty, wśród radosnych okrzyków i błogo s ła -
— 10 —
wieńst, życzył je j ja k największego szczęścia i wracał uszczęśliwiony do domu.
H rabia Zygfryd i Genowefa byli zupełnie szczęśliwi, lecz ich szczęście po kilku błogo spę
dzonych tygodniach przerwane zostało, jakby dla okazania, że na tej ziemi nie ma trwałego i zu
pełnego szczęścia. Jednego dnia już późno w nocy siedzieli w komnacie małżonkowie; Genowefa przy kądzieli nucąc ulubiona piosnkę, podczas gdy jej małżonek wzorował na lutni, gdy nagle odgłos wojennej trąby zagrzmiał przeraźliwie. „Co to je s t?
zawołał hrabia do koniuszego, który właśnie z po
śpiechem wchodził do pokoju. „W ojna! odpowie tenże, Maurowie z H iszpanii wkroczyli do Francyi, pustosząc wszystko ogniem i mieczem. Dwaj przy
byli rycerze z rozkazami od króla, tej nocy powo
łu ją nas do królewskiego obozu.“ H rabia wyszedł
— 11 —
z pośpiechem powitać rycerzy, wprowadził ich do wielkiej sali, którą zwano rycerską, stworzona zaś hrabina wydwała szafarzowi rozkazy, do przyjęcia i posilenia gości. H rabia Zygfryd całą noc prze
pędził na przygotowaniach i uzbrojeniach wojen
nych, rozsyłaniu posłańców do okolicznych ryce
rzy, na rozporządzeniach w zamku w czasie jego niebytności. Tej jeszcze nocy zamek cały napeł
nił się rycerstwem, brzękiem i szczękiem wojen
nym. H rabina także całą noc była zatrudniona to przyjmowaniem rycerskiem, to przysposobia- niem bielizny i innych potrzeb dla swego kocha
nego małżonka. Skoro świt już wszyscy rycerze uzbrojeni od stóp do głowy w żelazo, stali w go
towości na rycerskiej sali, a wśródku nich wie
wała u hełmu mała kita Zygfryda, jako ich wo
dza; a przed bramą czekała zaś piechota w pra
wnym szyku na chasło, pachołki dosiadali koni.
W tem wyszła na salę Genowefa i rycerskim obyczajem swych wojennych czasach, podała m ał
żonkowi miecz i kopi ją z temi sło w y : „Noś tę f broń za w iarę, kraj i na obronę bezsilnej nie
winności, na postrach nieprzyjaciół.“ To rzekł
szy, padła zemdlona na jego szyję i zbladła jak huśta. Nagle odjast ukochanego małżonka, smu
tn e przeczucia, które ściskały je j serce, złamały je j wrodzoną stałość duszy, rzekła więc płaczli
wym g ło sem : „Ach drogi Zygfrydzie! już cię pewnie nie zobaczę !“ i zakryła twarz chustą. —
„Miej nadzieję w Bogu, odrzekł poważnie hrabia, przeciw woli Jego nic mi się złego stać nie może, wszakże życie każdego człowieka je st w ręku Boga, On jeden mocen zachowa mnie od szwanku.
A kto się Jego boi, nie potrzebuje się obawiać niczego, gdyż zasłoniony puklerzem Jego wsze
chmocnej prawicy, bezpieczniejszy je s t na polu
— 12 —
bitwy ja k my dotąd byliśmy w naazem zacisza.
Uspokój się przeto, kochana żo n o ! i nie turbuj się zbytecznie o moje życie. Pieczę o tobie, o zamku i wszystkich włościan poruczam najprzód Bogu, a potem wiernemu mojemu słudze, który od tej chwili je st rządzcą, zamku i zawiadowcą wszystkich włości moich. Teraz polecam cię o- piece Boskiej ! bądź zdrow a, pamiętaj o mnie i módl się za nasze powodzenie.
Genowefa wyprowadziła męża aż na dziedzi
niec zamkowy, gdzie natychm iast zabrzmiało chra
pliwe wojenne hasło, a blask hełmów uzbrojo
nych rycerzy, odbijających się w promieniach . wschodzącego słońca zdawał się witać i żegnać hrabiego Zygfryda, który ‘tłum iąc poniewolnie wy
dzierające się z jego piersi bolesne uczucia roz
stania, dosiadłszy czemprędzej rum aka, ruszył, a za nim całe rycerstwo wśród brzęku, szczęku, ten - ten t koni, cwałowało przez spuszczony most zam
kowy w pole. Genowefa ścigała wzrokiem ten zbrojny hufiec, póki je j nie znikł z o czu ; poczem zamknęła się z ściśnionym sercem w swej kom
nacie, aby sobie z płaczem ulżyć ciążącego smu
tk u i przez cały dzień nic w usta nie wzięła.
3 .
G e n o w e fa o s k a r ż o n a n ie w in n ie . P o odjaździe Zygfryda, Genowefa żyła na zamku w największe! samotności. Promienie ran nego słońca przez gałęzie ponurnych jodeł i świer
ków otaczający zamek już ją zastawały siedzącą przy krosienkach i haftującą ornat do zamkowej kaplicy, na którego kwiateczki nie jedna łza tęs
knoty spadła, a skoro tylko usłyszała dzwonek kaplicy, spieszyła coprędzej na Mszę świętą gdzie zatopiona stała w modlitwie, słała najgorętsze m o
— 13 —
•dły na ocalenie drogiego małżonka. Przychodziła najpierwej, wychodziła ostatnia; naw et po ©bie
dzie najchętniej w kaplicy przepędzała długie sa
motne godziny na rozmowach z Bogiem i swem stęsknionem sercem. Aby się zaś pożytecznie ro
zerwać, wzywała do siebie dziewczęta z całej wioski leżącej na przedzamczu, i sama je w przę
dzeniu, haftowaniu ćwiczyła, dając im wśród tej ręcznej pracy najzabawniejsze w moralności i re- ligii nauki, -lak zaś od dzieciństwa była opie
kunką ubogich i chorych, tak teraz stała się pra
wdziwą i najczulszą matką. Nie było w całych
włościach biednego, któregoby nie wspomogła, lub nie nastręczyła mu stosownego z a ro b k u ; ka
żdego chorego odwiedzała sama w ubogiej hatce, niosąc mu obok lekarstw a i posiłku słowa pełne pociechy i nadziei, łagodzące ja k balzam najdo
— 14 —
tkliwsze cierpienia. W ieczorem przepędzała w kole wiejskich niewiast lub też późno w nocy przy świetle księżyca, w tórując na lutni, śpiewała po
bożne pieśni.
Rządca zamku, którego hrabia swoim zastępcą wyznaczył i zarząd c a l/ pod jego władzę poddał, zwał sie Gollo, człowiek przebiegły, umiejący każdego sobie ująć swemi gładkiemi słowy, lub wystraszyć posłuszeństwo, a przytem hytry, nie mający wcale sumienia ani Boga w sercu. W ła
sny zysk jego i dogadzanie huciom było jego największym celem. Gdy co przedsię brał, nigdy się o to nie pytał, czy się to godzi, lecz czy mu to korzyść ja k ą przyniesie, lub dogodzi jego roz- wiozlej huci. Zaraz po oddaleniu się hrabiego przybrał postać samowładnego pana Ubrany w kosztowne szaty, wyprawiał codziennie huczne bankiety, wymyślał oraz rozmaite zabawy i ucie
chy. Z sługami najwierniejszego hrabiego obcho
dził się samowładnie, krzywdząc, kto sobie nie skarbił jego względów, naw et najbiedniejszemu wyrobnikowi uszczuplał częstokroć zarobionej p ła
cy, a ubogiego wytrącał z zamku bez kaw ałk»
chleba. Tylko względem P an i samej okazywał dotąd najgłębsze uszanowanie, uprzedzając w szy
stkie je j skinienia i pragnąc sobie uskarbić je j łaskę poświęcenia bez granic. Ale roztopna G e
nowefa postępowała sobie z powagą i godnością trzymała w oddaleniu jego zbyt skore chęci, nie wdawając się naw et nigdy s nim w rozmowę, tylko tyle, ile potrzeba wymagała. Z początku we wszy- stkiem ja k najchętniej zdawał się spełniać je j rozkazy, aby sam lepiej mógł ukryć swe zbrodni
cze zamiary, lecz z czasem podniósł się do tej bezczelnej zuchwałości, że je j raz odkrył swą zbrodniczą miłość, którą ona niezachwiana w uczci-
— 1 5 —
wości i wierności zaprzysiężonej małżonkowi, ze zgrozą i oburzeniem odrzuciła. Odtąd zawiedzio
ny w swych nadziejach sromotnik, zamienił swą gwałtowną namiętność w gwałtowniejszą jeszcze zemstę i zgubę jej poprzysiągł.
Genowefa przewidując grożące je j niebezpie
czeństwo, napisała do męża list, w którym tego człowieka wystawiła w zależytem świetle, dołą
czając najusilniejszą prośbę, aby natychmiast ten niebezpieczny sługa z zamku oddalony został.
W ręczenie tego listu Panu, przyjął na siebie j e den szafarz Drako, który z wszystkich sług h ra
biego był najpoczciwszy i najprzywiązańszy do Pani. Nie mógł go Gollo przyciągnąć na swoją stronę i dla tego już od dawna p ałał ku niemu nienaw iścią, a gdy teraz dowiedział s ię , źe tenże miał pójść od hrabiny z listem do Pana, prze-
— 16 —
■'"biegły złoczeńca domyślił się wszystkiego. Gdy więc Genowefa rano wezwała szafarza, do siebie i wręczyła mu list do męża, rozjuszony Gollo wpada z wciekłością z dobytym mieczem do po
koju hrabiny i w oczach Genowefy topi w pier
siach niewinnego szafarza. To gdy się stało, zrobił się wielki rozruch na zamku, wszyscy zbie
gli się do pokoju hrabiny, która zemdlona nie mogąca z przelęsnieuia i słowa wyrzec, znaleźli prawie nieżywą w krześle, u je j nóg poczciwego szafarza Drako we krwi zbroczonego bez duszy.
Dopiero niegodziwy Gollo w obacności zgroma
dzonego ludu najzłośliwsze na niewinną Genowe
fę począł miotać potwarze, źe wszyscy okropnym widokiem przerażeni i zadziwieni grozą struchleli.
Poczem ten kłamliwy potwarca wziął list hrabiny, napisał inny i natychmiast przez umyślnego po-
17
ała odesłał, w którym naj pobożniej szą i nąjnie
winnie] szą Panią opisał przed Panem jak o wiaro
łomną ; a nie czekając odpisu, zaraz ją w trącił do najciemniejszego w wieży zamkowej lochu.
Znał Gollo bardzo dobrze porywczość swego pana, wiedział, źe jakkolw iek hrabia był szlache
tnego sposobu myślenia, sprawiedliwy i miłosierny, ale obok tych pięknych zalet duszy i serca, zbyt gwałtowny w swoich zapędach, dający się zwykle powodować pierwszemu wrażeniu. T a jed n a nie- powściągniona namiętność, tak rozumował ten prze
biegły złoczyńca, jest podobna do kagańca zarzu
conego na paszczę niedźwiedzia, za pomocą któ rej męża z kądinąd czcigodnego można do wszy
stkiego doprowadzić. Mógi więc prawie z pewnością przewidywać Gollo, źe hrabia w pierwszym unie
sieniu gniewu, wyda rozkaz stracenia Genowefy.
4 : -
G e n o w e fa w tr ą c o n a d o w ię z ie n ia . W ieża przeznaczona na więzienie złoczeńców zawsze w je j sercu wzbudzała dawniej bolesne uczucie i nie m ogła Genowefa kole niej przejść bez tajemnego wzdrygnięcia nad smutnym losem nieszczęsnych ofiar w niej jęczących. A teraz sama wtrącona została do głębokiego lochu. Ścia
ny kamienne, od wilgoci zieloną pleśnią pokryte, posacka także wilgotna z kamienia. Nigdy pro
mień słońca nie dochodził do podziemnej piecza
ry, maleńki tylko u góry otwór obwarowany że
lazną kratą wpuszczał nieco dziennego światełka, które odbite od je j białej szaty malowało tern /okropniej całą zgryzotę tego przybytku zniszcze
nia i śmierci. Tutaj więc na garstce rzuconej słomy siedziała Genowefa dzień i noc, a obok niej stał gliniany dzbanek i kaw ał czarnego chleba.
i Genowefa. 2
— 1 8 —
Przyszedłszy nico do siebie z przelęknienias i żalu, w najgorętszej modlitwie do Boga, upadła na kolana a wzniósłszy ręce do nieba, rz e k ła :
„O najłaskawszy Ojcze n ieb iesk i! tu z głębokości podziemnego więzienia, gdzie żadne ludzie oko nędzy mojej nie widzi i żadne ucho głosu m oje
go nie słyszy, uciekam się do C iebie! Od wszy
stkich opuszczona, nie mam nikogo więcej oprócz C ieb ie! Ale Ty litościwy Boże ! widzisz łzy mo
je, słyszysz moje jęczenie, albowiem Ty wszędzie obecnym jesteś. I w tym więc ciemnym lochu przytomnym jesteś. Moi kochani rodzice nic o mnie nie wiedzą, a mój mąż oddalony nie może na ratunek pospieszyć, ale dłoń Twoja zdolna je st wyrwać mnie z tego miejsca, skruszyć wa
rowne zaniki mego w ięzienia! najdobrotliwszy Ojcze,' zmiłujże się nademną !“
— 19 —
Żal i wielkie wzruszenie, z którym wymawia
ła ostatnie słowa, osłabiały do reszty nieszczęśli
wą Genowefę, usiadła więc znowu na swem nę- dznem posłaniu, nie mogąc naw et płakać. Po chwili dopiero rzekła znowu : . „O ileż są szczę
śliwsi najubożsi lu d z ie ! Oni poglądają na pię
kne i błękitne niebo, oddychają czystem, ożywia
jącym pow ietrzem ! O gdybym zamiast księżni
czką urodziła się w ieśniaczką, albo naw et źebra- ezką, jakże byłabym daleko szczęśliwszą! N a
wet słońce, które Bóg dla wszystkich stworzył, dla mnie nie świeci. A przecież, — znowu pod
niosła myśl do Boga i z oczu puściły się łzy rzewne — a przecież Ty jesteś miłościwym Bo
giem, bądźźe więc w tej czarnej odchłani i słoń
cem m ojem ! T ak jest, gdy wznoszę myśl do Cie
bie, wszystko się rozjaśnia w mej duszy, a moje biedne serce, mrozem rozpaczy ściśnięte, ogniem miłości Twojej ogrzane, znowu się orzeźwiać za
czyna.“
Teraz przypomniała sobie słowa czcigodnego biskupa H idolfa: Otóż to, — oglądając się po swojem więzieniu, — otóż to je s t owe szczęście, któreś mi zw iastow ał, święty m ę ż u ! Za bramą ustrojoną w kwiaty czekało mię więzienie. A prze
cież to musi być mojem dobrem, kiedy Ty, wsze
chmogący Boże ! dopuściłeś, abym uwięzioną była.
Tak jest, najmiłościwszy O jcz e! Ty z miłości ku nam zsyłasz na nas cierpienia, które są zawsze zwiastunami niewyczerpanych Twych dobrodziej
stw. W każdem nieszczęściu mieści się zaród nieszczęścia i błogosławieństwa Twego, tak jak w twardej i gorzkiej łupinie ukryłeś słodkie ziarn
ko owocu. Przyjm uję więc chętnie z Twej Oj- ' cowskiej ręki ten kielich goryczy, bo ty tak chcesz,
i Wspieraj mnie tylko łaską Twoją świętą. Nie ,
— 2 0 —
m ig? nawet gniewać się na tych prześladowców i wznoszę tylko oczy do Ciebie, mój Boże, jako do jedynej mej pociechy, wszakże bez woli Twojej włos z głowy mojej nie spadnie.
Co tej modlitwie uczuła wielką ulgę i pocie
chę w sercu. Zdawało jej się, źe słyszy głos wewnętrzny : „Genowefo nie podawaj się rozpa
czy! Ufaj w miłosierdziu Baskiem, a Bóg Cię ni.i opuści. Skończą się te cierpienia; jesteś w prawdzie teraz w oczach ludzi obwinioną o zbrodnię, ale przyjdzie czas, gdzie tw oja niewin
ność jaśniej okaże się , niż s ło ń c e !“ Te uwagi wiały orzewiający balzam w jej członki i pokrze
piający sen sklejeł je j powieki.
s.
«Genowefa z o s t a j e m a t k a w e w i ę z i e n i a . Genowefa przez kilka miesięcy pozostawała w tern więzieniu. Przez ten długi czas niewolno było nikomu jej odwiedzić, tylko Goiło odm ykał niekiedy warowna zamki je j więzienia i chciał j ą uwolnić, aby tylko złamawszy wiarę m ałżeńską jem u się całkiem oddała. Ale m a zawsze G eno
w ef i odpowiadała: „ W o h , źe mnie ludzie mają za w ystępną, niż przez zbrodnię ocalić życie.“
Tymczasem jej cierpienia powiększyły się je s z cze. Nie długo po odjeździe męża przekonała się, źe zostanę matką. Jakoż ta chwila nadeszła, a strapiona Genowefa powiła na domiar swego nie
szczęścia w więzieniu syna. „O drogie dziecię — rzekła, przyciskając je drzącemi rękami do serca, w jakże okropnem miejscu przychodzisz na świat.
Chodź tu do mego serca, aby cię ogniem m acie
rzyńskiej miłości ogrzała. Aoh, bo nieszczęśliwa m atka twoja nie ma naw et pieluszki, aby cię
— 21 —
w nią owinąć mogła. Ale jakże zbolałą piersią zdołam cię wykarm ić, um ierając prawie sama z nędzy i głodu. W tern okropnym lochu nie ma nawet miejsca, gdzieby wygodnie spocząć mo
gło, moje kochane dziecię; tw oją kolebcczką będą zimne i wilgotne głazy, a twoją pościółką ciemne sklepienie, sączące na nas krople wilgoci i pleśni.
0 zimne i nieczułe głazy, czemuż z wysokości sklepienia rosicie krople na moje kwilence dzie- i cię? Czyż i wy równie jesteście nieczule ja k
ludzie i chcecie w niem wyziębić natychmiast tę słabą iskierkę nędznego życia ? Ale nie, wy głu
che mury, macie więcej czucia od ludzi, wy nie mogąc znieść mojej i mojego dziecięcia nędzy, nad naszą nieszczęsną dolą płaczecie.“
W tem wzniosła myśli do nieba, a wziąwszy na ręce swoje dziecię, tak wśród łez m ów iła: „O wszechmocny B o ż e ! Tyś mi dał to dziecię, Ty wszechocnością Swą wlałeś w nie to życie, niech
że więc Tobie będzie poświecone i do Ciebie cał- : kiem należy; nie mogę go posłać do Twego świę
tego kościoła dla przyjęcia chrztu św„ ale Ty tu . jesteś obecny, a gdzie Ty jesteś, tam i Twój kościół. J a wiec. nieszczęsna musze zastąpić m iej
sce kapłana i chrzestnego ojca. Otóż Ci to dzie
cię moje najdroższe ślubuję, o litościwy B oże!
jeźli je przy życiu i mnie zachowasz, wychować w świętej wierze Twojej : Ojcze, Synu i Duchu święty, zazsczypić w Jego sercu miłość ku Tobie 1 powierzonego mi od Ciebie tego najdroższego skarbu strzedz będę od wszystkiego złego, abym Ci go w dzień śmierci mogła oddać czysty i nie- , pokalany żadnym grzechem, iżbym mogła ostać
się przed sprawiedliwością T w oją, gdy mię w e
zwiesz do zdania rachunku z mego życia.
Poczem modliła się jeszcze długo, a wziąwszy
— 2 2 —
nareszcie kubek z w odą, polata dziecię chrzcąe je w Imię Ojca i Syna i Ducha świętego, dając mu imię Bolesty. , W śród łez i bólu przyszed
łeś na świat, — mówiła, — niechże więc imię Twoje będzie ze chrztu św. Bolesta, a łzy Two
je j matki niech ci służą za wiązanek i upominek macierzyńskiej miłości.*
Potem uwinąwszy dziecię w chustkę, położyła je na swem łonie, a spojrzawszy z żalem na k a
wałek czarnego chleba leżącego obok niej, ciężko westchnęła i rz e k ła : „O biedne dziecin, to bę
dzie na przyszłość twoją straw ą, łzy twojej ma
tki zwilżą ci ten twardy kawałek chleba, który za pomocą Boską dla ciebie i dla mnie w ystar
czy. „ — Gdy dziecię słodkim snem na jej łonie zasnęło, podniosła Genowefa oczy w niebo i ciężko w estchnęła: „O Boże mój ! zlituj się nad tą bie
dną dzieciną. W tern ciemnym i zimnym lochu bez życiodajnego słonecznego światła, bez pokrze
piającego powietrza wnetby kwiatek zwiędnąć i zmarnieć musiał. A jakże się zdoła wypielęgno
wać tak słaba i delikatna istota. O Boże ! wszech
mogący ! nie dajże jej m arnie zwiędnąć, zacho
waj przy życiu ten najdroższy skarb na swieeie, który stokroć wyżej cenię, niż własne życie. Ale Ty uaj miłości wszy Ojcze, jeszcze je bardziej mi
łością ogarniasz wszystkich ludzi. T ak jest, — dodała z rozczuleniem, — wszakże w y rz ek łeś:
„A choćby m atka zapomniała o swoim dziecięciu, ja przecież o tobie nie zapomnę*. Gdy Genowe
fa głośno wymawiała te słowa, dziecię ocknęło i pierwszy raz uśmiechnęło się do m atki Geno
wefa uśmiechała się także pierwszy raz w swem więzieniu, m ów iąc: “śm iejesz się luba dziecino, nie znając okropności twego losu. Ach, uśm ie
chaj s ię , drogie dziecię ! Twój uśmiech wymo-
— 2 3 —
wniej do mnie przemawia, niż tysiące słów.
twych uśmiechających się oczu wyczytuję te sło
wa: Nie płacz mamo, rozwesel zapłakane lica.
Jesteś wprawdzie nędzna, ale Bóg je st wszech
mogący jesteś słab ą, ale Bóg potężny. Ty mnie szczerze kochasz, ale Bóg mnie kocha jeszcze go- ręciej. — A c h ! uśmiechaj się jeno, luba dzie
cino ! dopóki ty się śmiejesz, twa matka płakać nie może“.
Po kilku dniach wszedł znowu do więzienia Gollo, ale tą razą daleko jeszcze straszniejszy niż dawniej i rzekł piorunującym głosem : Już do
syć tych korow odów ! raz przecież musi być ko
niec. Jeżeli jesteś tak nierozsądną, źe za nic ważysz sobie życie, to się przynajm niej ulituj nad n dziecięciem, gdyż ci przysięgam, że jeżeli n ie
i
gniesz mej woli, zginiesz ty i tw oje dziecię.“
— 2 4 —
Na tak straszliwą pogróżkę Genowefa odpo
w iedziała sp o k o jn ie: „W olę tysiąc razy śmierć ponieść, niż zezwolić na grzech i stać się winną w obliczu Boga, moich rodziców i wszystkich lu
dzi“. Goli o w zapalczywym gniewie rzucił na nią wrok wściekłości i z takim hukiem zatrząsł drzwi więzienia, źe przeraźliwy łoskot długo się jeszcze rozlegał po sklepieniach więzienia i w ser
cu strapionej Genowefy.
0 .
G e n o w e fa d o w ia d n j e s i ę o w y r o k u ś m ie r c i.
© koło północy zasztukał ktoś w m ałe okienko więzienia i zawołał stłumionym g ło sem : Spisz, kochana hrabino ? Uzbrój się męztwem, gdyż okropną niosę ci now inę! O B o ż e ! nie mogę mówić od płaczu. Ach, niegodziwy Goiło, żeby przepadł na dno p ie k ła !“
„Kto jesteś ?“ zawołała Genowefa i wstawszy, zbliżyła się do żelaznej kraty w okienku. „Je st
em Berta, córka dozorcy więzienia, — odpowie
działa — przypomnij sobie droga hrabino, ową dziewczynkę, coś j ą w tak długiej horobże czule pielęgnowała Ach, jakże cię nie kochać, n a j
droższa Pani. O gdybym cię mogła ra to w ać!
Ależ a c h ! ja ci przyniosę tę straszną nowinę. — Tej jeszcze nocy chcą cię zam ordow ać! H rabia wydał na cię taki wyrok, bo istotnie ma za taką ja k ą cię Gollo przed nim opisał. K at już je s t na dzisiejszą noc zamówiony, mający ci wydrzeć twe drogie życie. Słyszałam na własne uszy, ja k nie
cny Gollo wydawał rozkazy. O litościwy Boże! — i niewinne dziecię P ani ma także być stracone, bo go hrabia za swojego przyznać nieobce. Trw o
g ą i żalem przejęta, nie mogłam oka zm rużyć,
— 25 —
gdy się już wszystko uciszyło w zamku, wstałam z łoża, na którem chorobą tak długo złożona by
łam i przywlokłam się tutaj, aby cię przestrzedz.
Może mi masz co do zlecenia, może; masz co na sercu, powierz mi najdroższa Pani, a może znaj
dę sposobność okazania twej niewinności.“ Geno
wefa tak się przelękła, źe długo ze strachu sło
wa wymówić nie mogła. Dopiero po niejakiej chwili zebrawszy ostatnie siły, rzekła : „K ochane dziecię , wyświadcz mi tę łaskę , przynieść świa
tła, atram entu, papieru i pióra. Co gdy jej dzie
wczynka przyniosła, Genowefa zaczęła pisać, schy
lona na posadzce, bo nie miała stolika, list na
stępującej treści
„Najdroższy M ężu !“
T u w mojem więzieniu, na kamiennej posadzce, pisze po raz ostatni do Ciebie. Gdy to pismo czytać będziesz, ju ż mnie nie będzie na świecie.
Za kilka godzin stanę przed tronem sprawiedli
wego Sędziego. Jestem jako występna na śmierć skazana, ale Bóg wszystko wiedzący widzi, źe umieram niewinnie. W ierząj, drogi m ę ż u ! ja k Bóg żywy na niebie ! Twoja żona nie skalała się nigdy kłamstwem, i teraz, w chwili tak stanow
czej, powtarzam tobie najuroczyściej, źe niewin
nie um ieram !
Ach najdroższy m ę ż u ! tylko mi ciebie żal, wiem, żeś został haniebnie oszukany, bo inaczej nigdybyś nie zezwolił na stracenie Twej Genowe
fy i Twego dziecięcia. Ale gdy się w czasie przekonasz, źe podejściem zostałeś oszukanym, nie rozpaczaj zbytecznie. W iem, żeś mnie szcze
rze kochał, przeto nie jesteś winien mej śmierci.
Jest to oczywiste dopuszczenie Boskie.
Proś atoli Boga, żeby ci twoję porywczość od
- 2 6 -
puścić raczył, a odtąd nie potępiaj nikogo, póki K go sam wprzódy nie wysłuchasz. T a pierwsza w życiu twojem niesprawiedliwość niechaj będzie i o statn ią, winieneś ją nagrodzić tysiącem szlache- i tnych i miłosiernych uczynków. Rozpaczać i mar- ! <
twić s ię , na nic się nie przyda, pomnij na to, źe j * w niebie tam znów twą wierną Genowefę zoba- i "
czysz, tam poznasz i przekonasz się o jej niewin- i j ności i stałem do ciebie przywiązaniu. Tam zo- | baczysz także drogie nasze dziecię! Tam już nas i nikt nie rozłączy.
Chwile mego życia ju ż są bardzo krótkie, do- I pełniam mego ostatniego obowiązku, aby cię wy- I prowadzić z błędu. Dziękuję ci także za tw ą | miłość, którąś mi za dni lepszych okazywał. J a ' niezachwianą miłość ku tobie zabieram z sobą f do grobu.
Zajmij się memi najszczęśliwszymi Rodzicami, I pocieszaj ich w tern strapieniu, ja już do nich I pisać nie m ogę, bo się zbliża moja ostatnia go- I dżina. — Zapewnij ich więc odemnie, że ich córka 1 nie była w ystępną, źe niewinnie stracona, że w go- I dżinie śmierci jeszcze o niech pamiętała, źe im I dziękuje za wszystko dobre, co dla mnie w życiu I uczynili.
Co si* zaś tyczy Gollo, tego zaślepionego sza
leńca, nie zabijaj go w swym gniewie. Przebacz mu tak, ja k ja mu przebaczam. Słyszże, kocha
ny m ężu ! ja twoja Genowefa błagam cię o to, ! nie chcę bowiem zemsty brać z sobą do grobu, ani dopuścić, aby jed n a kropla krwi z mojej przyczyny była przelana.
I na tych, którzy mi mają życie odebrać nie chciej wywierać zemsty tw ojej, że mnie niewin
n ie z a b ili, owszem winieneś im dobrze czynić.
— 2 7 —
Oni temu niewinni i z pewnością niechętnie wy
konują wyrok.
Poczciwy niewinnie zamordowany Drako byt najwierniejszym twoim sługą. Miejźe więc pie
czę o pozostałej wdowie i osieroconych dzieciach, abyś im miejsce Ojca zastąpił. W inieneś to u- czynić, gdyż przywiązanie jego do Ciebie było przyczyną jego śmierci. Je st więc twoim obowiąz
kiem, abyś go jaw nie ogłosił niewinnym.
To dobre dziecko, które ci ten list odda, n a
grodź. Ona jedna pozostała mi wierną do końca gdy mnie wszyscy opuścili, albo raczej z obawy ściągnienia na się zemsty zarządzcy zamku, nikt się za mną ująć nie odważył.
Dla poddanych okaż się zawsze łaskawym pa
nem, nie uciskaj ich zbytecznie ciężarami, staraj się, aby mieli sprawiedliwych i wyrozumiałych przełożonych, przykładnych kapłanów i troskli
wych lekarzy, i sam każdego, który przyjdzie z ja kiem zażaleniem cierpliwie wysłuchaj. Nadewszy- ' stko zaś bądź litościwym i miłosiernym dla ubo
gich i nieszczęśliwych. Ach ja pragnęłam tak gorąco być ich troskliwą m a tk ą ! Czyńźe teraz
^■dobrze i za mnie. Masz więc podwójny obowią
zek, abyś był ich ojcem.
Już kończę to pismo, i ostatni raz na tej zie
mi żegnam się z tobą N ajdreiszy Mężu! oto cię najusilniej błagam, abvś się zbytecznie z mojej przyczyny nie trapił. W szak ja chętnie um ieram, bo to życie jest znikome, pełne goryczy i nędzy.
A choć byłam ułom ną grzesznicą, przecież w tern, o co mnie obwinił Gollo, byłam zupełnie niewin
ną, jak nasz Zbawiciel na krzyżu. On także raczy być miłościw duszy mojej.
Jeszcze raz bądź zdrów, o najukochańszy m ę-
— 28 —
ź u ! módl się za duszą m o ją, schodzę z tego św iata z sercem pojednanem.
Twoja wierna żona Genowefa.
List ten pisała Genowefa wśród strum ieni łez.
Cały był skropiony je j łzami, tak, źe go z tru dnością czytać można było. O ddała go dziew
czynie m ów iąc: „Schowaj to pismo i niepokazuj nikomu. Gdy zaś mój mąż powróci z wojny, od
dasz mu go sam a“. Tu Genowefa zdjęła z szyi sznurek pereł i oddając je Bercie rzekła P rzyj
mij kochane dziecię tę jedną po mnie pamiątkę za twoje przywiązanie i za te łzy, któreś za mnie wylałaj one były moim ślubnem wianem, i od tej chwili, ja k je otrzymałam od męża, nie schodziły nigdy z mej szyi. Niechże teraz będą twym ślu
by m ubiorem. Choć te perły są warto kilka ty sięcy, jednakże nie chciałabym, abyś z posiadania ich wzbiła się w pychę. O pomnij kochane dzie
c ię , źe tw oja pani nosiła te perły na szyi, którą niedługo miecz katowski przetnie. Ucz się z m e
go losu, źe na świecie wszystko znikome, w Bogu więc tylko samym pokładaj nadzieje ! A więc w ra
caj z Bogiem do domu, bądź dobrą i pobożną.
Dla mnie czas wielki czas obrócić myśli do Boga i przygotować się na drogę wieczności. Bądź zdrowa, poczciwa Berto, zobaczymy się na drugim świecie.
r7.
G e n o w e fa w y p r o w a d z o n a n a ś m ie r ć . Ledw o co B erta odeszła od okienka, aliści otworzyły się z łoskotem drzwi wiezienia i dwaj uzbrojeni pachołcy weszli do niego, jeden z nich trzym ał w ręku zapaloną pochodnię, a drugi nióst szeroki goły miecz. — Genowefa klęczała na zie-
— 2 9 —
mi, trzym ając dziecię na ręku i modliła się gorą
co do Boga. „ W stań hrabino, rzekł grubym gło
sem ten co trzym ał miecz w ręku i miał być je j katem, wstań natychm iast, weź tw oje dziecko i choć z nami". Genowefa zaw ołała: „Boże, bądź mi miłościwi jestem w Twoich rękach; w stała i szła za nimi chwiejącym krokiem . Prowadzili ją długim podziemnem gankiem, któ ry prawie nie miał końca. Pachołek niosący pochodnią szedł przodem, hrabina za nim w środku, a za nią ów z mieczem postępował, obok niej leciał wielki pies brytan. Gdy przybyli do drzwi żelazem oku
tych, ten co niósł pochodnią, dobył klucza, otwo
rzył je i zagasił pochodnię. W yszli z ganku i ujrzeli się pod gołem niebem niedaleko lasu. Było to późno w nocy, niebo iskrzało sie gwiazdami, a księżyc chylił się ku zachodowi. Żaden z tych dwóch oprawców ani słowa do hrabiny nie prze
mówił, prowadząc ją w głąb lasu. T ak ponurem milczeniu zaprowadzili Genowefę w głąb lasu, aź wyszli na goły plac w kniei, który otaczały ciem
ne świerki i ponure jodły. T u odezwał się gro
źno ten, co niósł miecz w r ę k u : „Teraz stój Genowefo i klękaj !“ Genowefa uklękła. „Oddaj tu twoje dziecko, dodał, a ty Hincu zawiąż jej tymczasem oczy". — To mówiąc, u jął dziecię za rączkę, podniósł w górę goły miecz. Tu zadrgnę- ły wszystkie macierzyńskie wnętrzności Genowefy, wyrwała dziecię z rąk oprawcy i tuląc je z całej siły do łona, spojrzała w niebo i zawołała gło
sem zdolnym zmiękczyć najtw ardsze serca : „O wszechmogący B o ż e ! niech ja u m rę , tylko ratuj biedną dziecinę".
„Nie upieraj się, rzekł okrutnik surowo, co być musi to się stanie, oddaj twoje dziecko!" Lecz Genowefa zbierając wszystkie siły, głosem roz
— 3 0 —
dzierającym najtw ardsze serca rz e k ła : „Zaklinam was na ukrzyżowanego Zbawiciela, który wam w dzień śmierci ma być miłościw, nie zabijajcie tej niewinnej dzieciny ! Zabijcie mnie raczej; wszak chętnie umieram, ale mojego kochanego dziecię
cia niezabijajcie! Zanieście je do moich rodzi
ców. Albo jeżeli tego uczynić nie chcecie, i mnie dla tego niewinnego dziecięcia darujecie życie, a ja tu pozostanę w tym odludnym lesie i więcej pomiędzy ludzi nie wrócę. A c h ! wysłuchajcie błagania m atki i dawniejszej Pani, która u nóg waszych żebrze miłosierdzia. Gdybym była wy
stępną, moglibyście mnie zabić lepiej kamieniem;, ale wy drodzy ludzie, wiecie dobrze, że jestem
niewinną. A c h ! przyjdze czas gdy żałować bę
dziecie, żeście się nie dali zmiękczyć mojemi łza
mi. Okażcie miłosierdzie nadem ną, a Bóg okaża
— 3 1 —
je nad wami w godzinę sądu- Nie dajcie się do
czesną nagrodą nakłonić do bezbożnego czynu, za który wieczna kara was czeka. Bójcie się więcej Boga, niż ludzi, nie przelewajcie krwi niewinnej i niestawajcie się mordercami, bo krew niewinna woła o pomstę do Boga, a zabójca niema pokoju na tym ani na tamtym świccie.
„Ja robię co mi kazano, odparł ten co trzy
mał miecz. Czy to słuszna, czy nie słuszna, ja w to nie wchodzę, za to odpowiedzą Gollo i hrabia.*
Ale Genowefa nie przestała ich błagać i za
klinać : „Ach ! spojrzyjcie tylko w niebo, nie wi
d zicie,jak ten księżyc kryje się pomiędzy jodły, aby nie był świadkiem waszego bezbożnego czynu.
Patrzcie jak krwawo zachodzi, ilekroć w życiu
L
ujrzycie czerwoność zachodzącego księżyca zawsze- wam stanie przed oczy krew niewinnie przelana.Tak jest, odtąd to koło miesięczne dla innych ludzi, łagodnym i miłym przyświecające blaskiem, na was krwawym spoglądać będzie obliczem. Czy nie słyszycie ja k smutno w iatr zajęczał po wierz
chołkach drzew, jak drżeniem i ponuro szeleści listek ? ach zlitujcie się ludzie k o ch a n i! je st to głos przemawiający do waszego serca, abyście nie obciążali sumienia waszego morderstwem, naktóre wzdryga się cała natura, albowiem każdy szum wiatru, każdy szelest liści napełni trwogą wasze serca. — W znieście tylko oczy do nieba ilu tu tysiącami oczu niebo n a was spogląda! Mogli- byścież więc w jego obliczu dokonać tak okrop
nego czynu? — Pom nijcie, źe nad temi gwia
zdami je st Bóg, sprawiedliwy Sędzia, przed któ
rego trybunałem z tego czynu ścisły rachunek musicie. A Ty Ojcze n ieb iesk i! zmiękcz a tych ludzi, którzy zapewnie m ają żony i
i
— 32 —
dziatki, wstrzymaj ich ręce od kaźni, którąby na swe całe potomstwo ściągnęli.“
Na te słowa owemu, który szedł był przodem zaczęły spadać łzy z oczu. Wzruszony odezwał się do swego tow arzy sza:
„ K u n cu ! mnie się serce kraje z ż a lu ! D aruj
my życie naszej dobrej Pani. A jeżeli chcesz przelać krew, to miecz twój utop raczej w pier
siach niegodziwego Gollo, który je st zbrodniarzem.
T a zaś nasza kochana Pani w życiu tylko dobrze czyniła. Czyż nie patrzałeś własnem i oczami na je j miłosierne uczynki ? Przypomnij sobie osta
tnią chorobę, jak cię troskliw ie pielęgnowała, po
cieszała troskliwiej niż własna twoja żona.“
„A przecie, odrzekł Kunc, H rabina musi u- mierać, choć widzi Bóg, źe mnie to wiele kosz
tuje. Albowiem gdybyśmy się mieli zmiękczyć, przypłacilibyśmy to własnym życiem, a je j jednak nie ocalimy ; nieubłagany Gollo wynajdzie ją \ choćby się pod ziemię schowała. Zresztą wszak
że wiesz, że mamy przynieść je j język za znak, żeśmy ję zabili “
„1 na to jest sposób, odezwał się znów H inc już pewniejszym głosem. Niech nam przysięźe, źe nieopuści tej p u sty n i, że w tej kniei pozosta
nie na zawsze; niepoczciwemu zaś Gollo przy
niesiemy zaś język twojego psa, a pewny jestem , że miotany zgryzotami sumienia, m spostrzeże tego niewinnego postępu. Ale ja k w idzę, żal ci tego pięknego k ąd la i wolisz zmoczyć okrutne ręce w krwi dwóch niewinnych istó t.“
„Nie znasz mnie H incu, jeżeli myślisz, że ta k okrutny jestem . Bóg wie, że mi jeszcze ni
gdy z tak ą trudnością nie przychodziło odbierać skazanemu na śmierć życie, ja k dzisiaj. Ale znasz naszego rządzcę, jeżeli się dowie, wywrze całą srogość na n a s.“
— 8 3 —
„Oj co tam Gollo, alboż to on wieczny! Gdy htabia powróci i przekona się o wszystkiem, natenczas nie wiem co nas czeka. A prócz tego człowiek nie powinien się baó czynić dobrze, choćby mu przyszło ucierpieć za to .“
Temi radami na reszcie przekonany Kunc, uległ i r z e k ł: „Niechże i tak będzie, ale ty H ra
bino musisz nam przysiądz, źe póki żyć będziesz nie oddalisz się z tej kniei.* N a co gdy Geno
wefa z radością przystała, ostrożny Kunc wyma
wiał
surowem głosem straszną przysięgę, którą Genowefa słowo w słowo za nim powtarzała. N awet i H inc musiał mu także przysiądz na jego ostry miecz, że o tern nigdy nikomu nie wspomni i Hrabiny na puszczy odwiedzać nie będzie. Po Lakiem zabezpieczeniu się, zaprowadzili Geno
wefę jesźcce dalej w głąb kniei za góry i bagna, gdzie jeszcze ludzka noga nigdy nie postała. Tam biedna hrabina z utrudzenia i wzruszenia upadł- eży zupełnie na siłach, padła prawie bez życia pod rozłożystą jodłą. Korzystały z jej omdlenia te dwa draby i spiesznie oddalili się od niej, li
tościwszy jed n ak Hinc obejrzał się jeszcze i r z e k ł:
„Niech mię tu Bóg nad tobą zlituje i nad twym dziecięciem, bo gdyby On nie był miłosierniejszy od ludzi, tobyśmy ci nie wielką wyświadczyli przysługę, żeśmy cię zostawili przy życiu.“
Gdy powrócili do zamku, Gollo siedział w po
koju zafrasowany srodze. „Oto je s t język!“ rzekł pewnym głosem Kunc stanąwszy we drzwiach i pokazał z dala na dłoni skrwawiony psi język.
„Id ź p re c z !“ krzyknął Gollo przeraźliwym gło
sem i uchwycił za miecz, „żebyście mi się Wię
cej nie pokazywali na o c z y ! osobliwsza rzecz, m nlcźał sam do siebie, dawniej ta zemsta na , Genowefie zdawała mu się słodką, a teraz czuję
Genowefa. 8
r
— 34 —
w mem sercu całą okropność piekła. N iestety, kto nie zdoła powściągnąć swej namiętności, po
grąża się w bezdenną przepaść.
8 .
G e n o w e fa z d z ie c ię c ie m p r z e z ła n ię o c a lo n a o d g ło d u .
G d y się Genowefa ocknęła, u jrzała się z swero dziecięciem samotną i opuszczoną wśród dzikiej puszczy. Co gorsza, niebo zaczęło się chmurzyć, gruba ciemność ogarnęła las i gwałtowny wicher zaszumiał po wierzchołkach drzew. N a rozłoży
stej jodle nad głową Genowefy hukała ponura złowieszcza sowa, której odpowiadało w oddale
niu głuche wycie wilka.
W tern położeniu drżała biedna Genowefa, trwogą i zimną przejęta, rz e k ła : „O B oże! ja k ż e okropne je s t moje p o ło żen ie! A przecież i tu , wszechmocny Ojcze jesteś przy mnie i widzisz moje utrapienie. — P rzed Tobą te ciemności nocy są jasn o ścią, boś Ty wszechmocny. Dopiero co uratow ałeś mnie prawie cudem (za co niech Ci będą nieskończone dzięki, z rąk ludzkich, n ie podasz mnie więc na pastwę drapierznego zwie
rza. Twojej dobrotliwej opiece polecam siebie i moje dziecię!“
W śród takich myśli usiadła pod drzewem, a tuląc biedną dziecinę do swego łona i polecając się niebu, czekała cierpliwie dnia. A le była to już pora jesienna, cała okolica przedstawiała dzi
ki i ponury widok wśród najeżonych skał i o - kiem nieprzejrzanej gęstwiny drzew. Mroźny wiatr wschodni przejął zimnem wskroś je j człon
ki, niosąc na przemiany brzydką szarugę z desz
czu i śniegu. Genowefą drżała cała z zimy, prze- moknienia i głodu a biedne dziecię zaczęło pła
— 3 5 —
kać bez utulenia. W stała więc i zaczęła szukać w około wypruchniałego drzewa lub innego jakiego schronienia, upatrując na to pilnie ja k ie go owocu na posiłek, ale nigdzie ani jednej j a gody niezualazła już na wpół z liści opadłych i,
zźółkłych. Zaczęła tedy swemi delikatnem i pal
cami odgrzebywać ziem ie, już po części w grudę ściętej, korzonki z wielką trudnością, jako nie- nawykła do tej pracy, wydobyła kilka, krwią, w łasną z pokaliczonych palcy zafarbowanych. T a
ki korzonek włożywszy w usta zgłodniałego dzie
cięcia, zaspokoiła płacz nieutulony.
Aby obmyślić dla siebie jakiekolw iek schro
nienie, lubo osłabiona wielce, wziąwszy na rękę dziecię, puściła się dalej w głąb puszczy wśród śniegu i deszczu, sama niewiedząc dokąd. Po długiem błąkaniu udało jej się znałeść pomiędzy opokami m ałą przyjem ną dolinę, w którą gdy się spuściła, znalazła nad spodziewanie obrosły drze
wami mały otwór, prowadzący do nie wielkiej- jaskini, gdzie dwoje lub troje ludzi pomieszcze
nie wygodne znaleść mogło. Tu pod skałą wy
tryski w ało z szelestem czyste ja k kryształ źródło.
Łodygi jakieś z gatunku bani pięły się po skale, których liście już były uschły, a owoc dojrzały leżał w około na ziemi, ale go surowego jeść nie można było.
W eszła Genowefa do jaskini i ujrzała się za- . bezpieczoną od deszczu i wiatru. Jednakże na wskroś przemokła, drżała ja k liść osicowy od zim^
na, a do tego, gdy już było około południa, głód je j dojmować zaczął, a biedna dziecina żałośnie zapłakała. U klękła Genowefa w jaskini, złożyła ręce i w te słowa modlić się zaczęła: „Ojcze nie-, bieski ! spojrzyj łaskaw ie na płaczącą m atkę i na dogorywające dziecię. W szak Ty o Boże i w naj-.,
— 3 6 —
przykrzejszej porze roku żywisz ptastw a latające nad temi kniejami, nie zapominasz o najlichszym robaczku, czołgającym się po prochu. Ty im na
wet w czasie najostrzejszej zimy zsyłasz pokarm, jesteś więc moceń i mnie posilić wśród tej dzi
kiej puszczy. Nie daj nam umrzeć z głodu, a kie
dyś już opatrzył nas mieszkaniem to i opatrzysz nas z swej świętej szczodrobliwości i pokarmem.
Niedługo potem rozproszyły się czarne chmu
ry, a jasne i ciepłe słońce zajrzało do jaskini.
W tem zatętniło coś z dala szeleszcząc po opa
dłych liściach. Nagle stanęła łania przed jask i
nią, była bardzo łaskaw a i nie bała się wcale Genowefy, owszem weszła do jaskini, gdzie było je j zwyczajne leżysko i stanęła przed Genowefą.
Genowefa z pierwszego impetu strasznie się prze
lękła, ale widząc to wesołe zwierzątko spokojnie przed nią stojące przypatrując się swym gościom, zbliżyła się do niej i pogłaskała ją. Zwierzę też zdawało się rozumieć jej dobre chęci i zaczęto się łasić i przymilać. Tu Genowefie przyszło na myśl, czyby siebie i swego dziecięcia mlekiem tej wy
żywić nile mogła i przysądziła dziecię do wymie
nia łani, aby ssało. Łania, której zapewnie wilk porwał był młode, miała jeszcze pod dostatkiem m leka i stała spokojnie. P o takim nakarm ieniu uwinęła Genowefa dziecię w swoję chustkę i po
łożyła spać w kąciku jaskini.
Nakarmiwszy i uśpiwszy dziecię, dopiero my
ślała o sobie. Wyszła z jaskini podniosła dwie lóźące banie, rozpołowiła je na dwie częścią wy
brała z nich za pomocą m uszelki, znalezionej przy źródle, miękkie cząstki, porobiła z nich mi
ski, wymyła czysto w Wodzie i przyitiosła do ja skini. Za je j powrotem ju ż zwierzątko położyło się na zwykłem legowisku. Genowefa narw ała
— 3 7 —
prócz tego trawy i różnych liści, podając je lani, która się podniósla i zaczęła jeść z je j ręki, a zjadłszy lizała je j ręce, jakby ćhoac okazać swą wdzięczność. Poczem Genowefa zaczęła doić ła
nię, a gdy ta stała spokojnie napełniła mlekiem jed n ą miskę z bani zrobioną. Po takiem przy
sposobieniu żywności upadła Genowefa na kola
na i m odliła się gorąco do Boga : „O najmiło
sierniejszy B o ż e ! przyjmijże łaskaw ,e łzy moje v hołdzie dziękczynień za ten dar Twój dobro
tliwy. Ty sprawiłeś o Boże, że wśród twardych skał wytrysku je nieprzebrane źródło życia. Ty zrządziłeś, że może ptak jak i opuścił na pustyni ziarnko bani, abym m iała naezvnie do zebrania i przechowania Twego daru. Ty kierowałeś cudo
wnie inojemi krokami do tej jaskini, która jest leżyskiem tego dobrego zwierzątka. Już teraz nie potrzebuję lękać się głodu i spokojnie b dę oczekiwać ziqiy, która mnie nabawiła takiego
kłopotu “ '
Ho tej modlitwie zaczęła pić mleko, , 0 co to za smaczny, orzeźwiający napój,“ dodała, ro
niąc łzy wdzięczności. „.leszcze mi w życiu ża
dna potraw a tak nie smakowała. O Boże, jakże mało um iałam cenić Twe dary, używając wytwor
nych potraw przy pańskim stole mych rodziców.
Przebacz mi, o P a n ie ! żem Gi za nic nie dzię
kowała ja k się należało, przebacz o Boże, że m ając tyle dostatków, nie nakarmiłam więcej zgłodniałych. Ale nigdy nie wiedziałam, jakto głód nieznośny doskwiera okropnie “
Posiliwszy się dobrze mlekiem, wyszła z j a skini uzbierała na skałach i starych drzewach miękiego mchu kilka fartuchów, przyniosła do jaskini i zrobiła dla siebie i dziecięcia wygodne posłanie. Potem zgięła grubsze gałęzie jodły
— 38 —
nad wchodem do jakini, przywiązała j e łodygą i zasłoniła się od wiatru.
Zbierając mech znalazła uschłą laseczkę, obro
słą delikatnym żółtym i zielonym mchem. Geno
wefa złamała tę laseczkę na dwie nierówne czę
ści i przytwierdziwszy prątkiem krórką część do dłuższej, uczyniła krzyż, który w stosownem m iej
scu w jaskini postawiła. T ak urządziwszy ja sk i
nią ja k mieszkalny domek, znużona usiadła na posłaniu, aby wypocząć. Gałąź jodłow a zakryw a
ła prawie wchód cały, a łania swoim oddechem chem zagrzewała jaskinię. Genowefa uczuła p ra
wdziwą ulgę w sercu, dziękowała serdecznie Bogu, źe ją z ciemnego wybawił więzienia i tak bez
piecznie opatrzył jej schronienie przed natarczy
wą hucią srogiego Gollo.
Przyszło je j prawdziwie na m yśl, że i tu znieść będzie m usiała niejedną dolegliwość, lecz spojrzała na krzyż i modliła się : „O najdroższy Zbawicielu, który z miłości ku ludziom umarłeś na krzyżu. Ten znak święty będzie zawsze miał miłość Twoję. Zaczynam w tej odludnej puszczy pustelnicze życie, które pragnę poświęcić Tobie.
Twoim przykładem osładzać będę cierpienia moje i znosić krzyż mój, modląc się : O jc z e ! Twoja, nie moja wola, niech się stanie.“
Po tej modlitwie pierwszy raz od je j uwiezie
nia raiły sen skleił jej powieki. Dziecię także spało obok jej serca, a wierna łania, która jej odtąd nie opuściła nigdy, leżała u je j nóg.
0 .
S m u tn e ż y c ie G e n o w e fy n a p u sz c z y . O dtąd żyła Genowefa na puszczy jako pustel
nica. Minęła zima, nadeszło lato, znów i zima przyszła, tak kolejno jedna pora roku m ijała za
— 39 —
d rtig ą : a w sposobie życia Genowefy nie zaszła żadna zmiana. Gdy w czasie upałów lata sie
działa w cieniu głuchych skał, nic nie słysząc ja k stukanie dziędzoła, gdy w czasie długich wie
czorów jesiennych w ponurem milczeniu siedziała w ciemnościach, gdy w czasie zimy poglądała na zasypy śniegu, a mroźny wicher miotał zawieją aź do je j spokojnego zakątka, wtenczas odzywało się w je j sercu żywe pragnienie, żeby m g ł a zo
baczyć raz jeszcze kochanych rodziców, drogiego małżonka lub przynajmniej jakiego człowieka.
W ted y mimowolnie wyrwało się z jej stęsknio
nego serca głębokie westchnienie : „O jakże są lu d z ie szczęśliwi, źe żyją w towarzystwie, m ogą
sobie na wzajem pomagać, lub też szczęśliwość jed en z drugim podzielać.“ W szelako za każdą rażą myśl jej zwracała się do Boga. „Przecież o Boże ! mówiła, daleko większe jeszcze j e s t szczę
ście, kto może z Tobą przestawać. O jakże mnie ta myśl uszczęśliwia, źe każdej chwili mogę roz
mawiać z T obą, Tobie najwierniejszemu P rzyja
cielow i otwierać serce m o je, ofiarować cierpienia i znajdować w nich najpew niejszą ulgę“. R oz
mowa ta duszy z Bogiem stała się dla niej po
trzeb n ą , przepędzała na niej codziennie kilka ' (godzin tak dalece, źe w swej samotności nie była
nigdy sam otną.
Choć je j szukanie i kopanie korzonków, zbia- ranie owoców leśnych przychodziło z trudnością i wiele zabierało czasu — przecież, zwłaszcza w czasie długich wieczorów, wiele godzin czasu m u
siała siedzieć w nieczynności. W tedy nie raz mówiła do sie b ie : „Gdybym tylko miała druty i przędzę, jakby mi przyjem nie schodziły te dłu
g ie wieczory, moje drogie dziecię opatrzyłabym w e wszystkie potrzeby. — Jakże nie baczni są.
— 4.0 —
ludzie, którzy narzekają na pracę, albowiem naj
trudniejsza praca słodką się być wydaje temu*, kto je st skazany na bezczynność.
Często pragnęła także mieć ja k ą użyteczną i pobożną książkę, lecz ponieważ to było niepodo
bieństwem perswadowała sobie: „W szakże te wszystkie dzieła, które mię tu w około otaczają, są wielką księgą natury, którą mi napisałeś o wszechmogący Boże". N ajdrobniejszy robaczek,, najniepozorniejszy kw iatek wzniecał w niej nie
wymowną radość, gdyż w każdej rzeczy spostrze
gała ślady mądrości, wszechmocności i dobroci Boga. — Gdy spojrzała na różnobarwne kwiatki,"
które jej dolinę tak ślicznie zdobiły, zwykła była m aw iać: „I wy jesteście dla mnie rckojm ą, że Bóg o mnie nie zapomina, On łaskawy Ojciec,, zsyła nam te lube niezapominajki, jako znak swej ciągłej o nas pamięci. Takie kwiąteczki zkazy- wał Jezus, gdy m ów ił: P atrzcie! oto kwiatki polne nic nie pracują i nie przędą, a zaprawdę mówię wam, że Salamon w całej swej okazałości nie był piękniej przybrany, ja k jeden z tych kwiatków. Kiedy więc Ojciec niebieski traw ę polną tak pięknie przybrał, miałźeby o was za
pomnieć m ałow ierni! O niechcę ja być małowier- ną. Choć teraz ani prząść, ani tkać nie m ogę, nie będę się kłopotała o odzienie na przyszłość".
W lecie, gdy w czasie skwarów, chcąc ugasić pragnienie czerpała w pobliskiem źródle chłodną wodę mawiała w uniesieniu wdzięczności: „Czem je s t to źródło dla mych spiekłych warg, tern je s t dla duszy mojej twa nauka, o B o że! ja k to sam powiedziałeś : „Kto pragnie niechaj przyjdzie do mnie i p ije; wodę, którą wąm dam, stanie się źródłem na życie wieczne." T ak je st zaiste, to
— A l —
je st niewyczerpane źródło napawające mnie naj
czystszą rozkoszą i pokrzepiające mnie strapioną, gdy upadam pod brzemieniem nieszczęść.
Często przypatrując się ogromnym skałom, któ
re otaczały jej dolinę, a które mimo najgwałto
wniejszych burz i nawałnic niewzruszone już ty
siące lat przetrwały, przypomniały je j się o w?' Chrystusowe sło w a: „Kto słucha słów moich, ten je st podobny do rozumnego człowieka, sta
wiającego swój dom na opoce. „P ragnę, o Boźę!
budować moje zbawienie na Twem słowie świę
tem , a będzie niewzruszone jako opoka“.
N aw et ciernia i osty budziły w niej zbawien
ne uw ag i: „Nie można z ciernia zbierać gron winnych, ani z ostu fig. Dobre drzewo dobrp owoce rodzi, a drzewo złe wydaje także złe owo
ce. Pragnę o B o ż e ! być zawsze o wem dobrem drzewem i czynić dobrze, ile tylko zdołam. Nie chcę zaś być podobny do ciernia i ostu, które koląc swewi kolcami odstraszają od siebie prze
chodnia. Tak więc słońce, ptaki, źródło, kw iatki, opoki, a nawet ciernia i osty przypominały jej słowa Jezusa Chrystusa, nastręczając zbawienne uwagi, z których w swem nieszczęściu um iała dla siebie czerpać pociechę.
Ale stokroć milszem niż zieloność wiosny, po
wabnej uśmiechające się, niż najkraśniejsze kwia
tki, obfitsze i najzbawienniejsze nauki ja k wszy
stkie wymienione dotąd przedmioty na puszczy, było jej jed y n e dziecię. Drogi je j synaczek, któ
rego dotąd Bolesiem zwać będziemy, był o wem wiosennym uśmiechającym się słońcem ożywiają
cym je j samotny pobyt na puszczy, i do którego się wszystkie je j myśli zwracały, każdego pię
knego poranku wychodziła z nim z ciemnej ja s kini na świeże powietrze, a obnosząc go po roz-