J)@.45. Warszawa, d. 5 listopada 1893 r. Tom X II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią Panow ie:
Alexandrow icz J ., D eike K ., Dicks,tein S., H oyer H., Ju rk iew icz K ., Kw ietniew ski W l., Kram sztyk S „ Na- tanson J ., Prauss S t„ Sztoleman J . i W róblew ski W . Prenum erować można w Redakcyi „W szechśw iata”
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
A d r e s ZRed-eiiccyi: ZKZra/łso-^sfeie-ZFrzed.m.ieiście, ISTr 66.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: rocznie „ 10
półrocznie „ 5
0 czynnościach żołądka.
i.
Strzelec kanadyjski St.-M artin poniósł w r.
1834 ranę, która przebiła mu powłoki brzu
szne i żołądek, a lekarz Beaum ont, który m iał go w swej opiece, skorzystał z tej spo
sobności, ażeby przez przetokę (fistułę), utwo
rzoną, u tego niezwykłego pacyenta, badać czynności żołądka na żywym człowieku.
W kilka la t później Bassow, a niezależnie od niego Blondlot, powzięli myśl sztucznego za
kład an ia p rzetok żołądkowych u zwierząt, zarówno w celu bezpośredniego zdobywania soku żołądka, j a k i obserwowania ruchów tego organu i b adania stanu jego błony ślu
zowej w rozm aitych warunkach. I istotnie, od owego czasu znakomicie powiększył się zasób naszych wiadomości o fizyologii żo
łądka. Bo, chociaż już dawniej, przeszło 100 la t tem u, Spallanzani dobywał sok żołądkowy z żywych zwierząt, zapuszczając n a sznurkach gąbki, które następnie wycią
gał i wyciskał, jednakże dopiero bezpośred
nia obserwacya pozwoliła wyjaśnić pewne czynności żołądkowe, których w żaden spo
sób nie jesteśm y w stanie naśladować w sztu
cznych naszych eksperym entach.
Gdy chodzi wszakże wyłącznie tylko o b a
danie własności samego soku żołądkowego, zakładanie przetok je st zbyteczne. Z a po
mocą sondy możemy wydobyć sok naturalny z żołądka człowieka i zwierząt. A jeszcze częściej postępujem y w następujący sposób:
z żołądków świeżo zabitych zwierząt zdejm u
jem y błonę śluzową, a posiekawszy ją , pozo
stawiamy przez pewien czas w ciepłem miej
scu z rozcieńczonym (0,2 — 0,4% ) kwasem solnym. W otrzymanym płynie zaw arte są dwie najistotniejsze części składowe soku żo
łądkowego: ferm ent traw iący— pepsyna i roz
cieńczony kwas solny, którego obecność jest niezbędna do działania fermentu. P epsyna traw i tylko w ośrodku kwaśnym, a w norm al
nych w arunkach gruczoły, znajdujące się w błonie śluzowej żołądka, wydzielają właśnie i pepsynę i kwas solny. Sok żołądkowy jest kwaśny.
W ielokrotnie badano chemiczne własności soku żołądkowego i jego czynność traw iącą.
W iadom o nam obecnie z całą dokładnością,
7 0 6 WSZECHSW1AT. NTr 4 5 źe zmienia on w znacznym stopniu ciała b iał
kowe, owe niezbędne części składowe p o k ar
m u zwierzęcego, źe sprow adza teź, co praw da mniej głębokie, zmiany w niektórych wo- danach węgla, ja k np. w cukrze trzcinowym, inw ertując go, t. j. zam ieniając n a mięszani- nę cukru gronowego (dekstrozy) i owocowe
go (lewulozy), źe wreszcie pozostaje bez wpływu n a trzecią grupę środków pokarm o
wych, na tłuszcze.
W owych czasach, kiedy sądzono, źe w na
d e r łatw y sposób udać się musi wszelkie zja
wiska życia naśladow ać doświadczalnie, na zew nątrz organizm u, przypuszczano także, źe procesy chemiczne, zachodzące w żywym ustroju, potrafim y odtworzyć w naczyniach laboratoryjnych. Niewszystkie wszakże n a
dzieje w tym względzie się urzeczywistniły.
Jeż eli jed n ak , pomimo to, badam y proces traw ienia n a zew nątrz organizm u, p rzy rzą
dziwszy tylko uprzednio w ten lub ów sposób soki traw iące, jesteśm y do tego najzupełniej uprawnieni. P roces traw ien ia u wyższych zw ierząt zachodzi w jam ac h i kanałach, w których reakcye chemiczne nie m ogą prze
biegać inaczej, niź się to dzieje w naszych kolbach i epruw etkach. W ew nątrz samej j a my ścianki narządów traw ienia żadnego wpły
wu wywierać nie m ogą. W samych tkankach i kom órkach dziać się może inaczej. I bez w ątpienia dzieje się inaczej, ja k tego dowo
dzą liczne przykłady, w których, pomimo wszelkich wysiłków, nie zdołano dotychczas wyśledzić tych dróg, jakiem i pewne reakcye chemiczne przebiegają we w nętrzu orga
nów. D la żołądka n ato m iast wiemy na- pewno, źe tw orzą się w nim te sam e produ
kty traw ienia, k tó re i w sztuczny sposób otrzy
mujemy, działając n a pokarm y sokiem żołąd
kowym. M am y n a to niezliczoną moc dowo
dów jasnych i aż nadto przekonywających.
Mówimy, że żołądek „ tra w i”, chcąc jednym tym wyrazem oznaczyć zadanie tego organu.
Lecz określenie to zupełnie nie je s t ścisłe.
J e s t ono i zbyt obszerne i zbyt ciasne. Z b y t obszerne, ponieważ przypisuje żołądkowi to, co je s t właściwie tylko funkcyą soku wydzie
lanego przez błonę śluzową żołądka. Z byt
ciasne, gdyż w rzeczywistości żołądek spełnia daleko więcej czynności. W ymienimy wszyst
kie te czynności, powiadając: gruczoły błony śluzowej wyściełającej wnętrze żołądka wy
dzielają sok, który traw i przeważnie ciała białkowe; prócz tego błona śluzowa chłonie część strawionych pokarmów, a z produktów białka, czyli t. zw. peptonów, znów odtwarza,, regeneruje białko; wreszcie pod wpływem gę
stego splotu nerwów, rozgałęzionych w ścian
ce tego organu, żołądek wykonywa rozmaite,, dość zawiłe ruchy. P ostarajm yź się poznać bliżej te funkcye żołądka.
Naczczo, kiedy błony śluzowe żołądka nic nie drażni, je st on próżny. Dopiero pod wpły
wem podrażnień, wywieranych przez p ok ar
my, poczyna się wydzielająca działalność g ru czołów. Lecz niepotrzeba naw et bezpośred
niego wprowadzenia pokarmów do żołądka.
Zupełnie ta k samo, ja k na widok smacznego kęska „przychodzi nam ślinka” , ta k teź i g ru czoły żołądka i trzustk i poczynają wydzielać już sok, gdy tylko pokarm ukaże się na stole.
Ten wpływ odruchowy, którego ośrodkiem je s t mózg, występuje najpewniej i wówczas nawet, kiedy tylko pomyślimy o ulubionej p o trawie. A dzieje się to bezw ątpienia pod bezpośredniem działaniem dziesiątej pary n er
wów mózgowych, t. zw. nerwu błędnego (va- gus s. pneum ogastricus), którego gałązki się
gają do żołądka i tw orzą tu sploty na prze
dniej i tylnej ściance. Z drugiej wszakże stro ny i proste mechaniczne drażnienie w nętrza żołądka, np. piórkiem, powoduje wydzielanie się soku. N ależy przypuszczać, źe, podobnie ja k inne gruczoły, ta k i gruczoły żołądkowe są w stanie bezpośrednio, bez współudziału nerwów, przybierać czynny stan wydzielaniar sekrecyi. W ynika zaś to z doświadczeń, w których przecinano wszystkie nerwy, zaopa
tru jące dany organ gruczołowy, a jednakże wskutek bezpośredniego drażnienia otrzym y
wano wydzielinę;
B łona śluzowa żołądka w czynnym s ta nie wydzielania m a czerwieńsze zabarwie
nie, niź w spokoju. Z aopatrujące j ą naczy
nia krwionośne są rozszerzone i przepływ a przez nie większa, niż podczas spokoju, ilość krwi. K ażdy bowiem organ podczas pracy lepiej musi być odżywiany niź w spoczynku, gdyż więcej w7ówczas zużywa żywej siły, k tó rej dostarczać m u może tylko ów „sok oso-
N r 45. WSZECH ŚWIAT. 707 bliwy”, który je st jedynym motorem, rozno
szącym życie do najdalszych zakątków nasze
go ciała. A większe to zapotrzebowanie krwi w tym razie tem mniej nas zdziwi, gdy dowiemy się, źe na sam sok żołądkowy g ru czoły czerpią surowy m atery ał ze składowych części krwi. P epsyna je st niewątpliwie pro
duktem wytworzonym z ciał białkowych krwi, a kwas solny w yrabiają komórki gruczołów żołądkowych z soli kuchennej, której nigdy we krwi nie b rakuje. Sam wszakże sposób, w ja k i gruczoły' dokonywają tych przem ian chemicznych, zupełnie je st dla nas ciemny.
Potrafim y wszakże z łatwością na zewnątrz organizm u wydobyć kwas solny z soli ku
chennej, działając na nią innemi kwasami, albo rozkładając ją w roztworze wodnym za pomocą prąd u elektrycznego. Lecz nie uda
ło się dotychczas dowieść, czy podobnemi środkami posługują się także komórki gru
czołów; choć w wysokim stopniu jest prawdo
podobne, źe istotnie pewne kwasy organiczne, a może i kwas węglany, wydzielają tu kwas solny z soli kuchennej. Zupełnie wszakże nie jest dla nas dotąd dostępną zagadka, w jaki sposób w gruczołach w yrabiają się nieorgani- zowane ferm enty.
K iedy sok żołądkowy w należytem stężeniu j
znajduje się juź w jam ie żołądka, rozpoczyna się dopiero właściwy, dość dobrze poznany już proces traw ienia. C iała białkowe, które przeważnie przyjm ujem y w pokarm ach w sta nie nierozpuszczonym, muszą być odpowiednio przerobione, strawione, rozpuszczone, ażeby mogły przeniknąć przez błonę żołądka i ki
szek i zostać wprowadzone do ogólnego krwi strum ienia. T ej przemiany dokonywa wła
śnie w pewnym stopniu sok żołądkowy; czego zaś zrobić on nie zdoła, to spełni w kiszkach j
sok wydzielony przez trzustkę.
Skutkiem n ad e r pomysłowych i prawdziwie klasycznych b adań Kiilinego i jego uczniów n ad produktam i traw ienia białka znamy dziś cały szereg ciał chemicznych, tworzących się w żołądku i kiszkach, a stanowiących poszcze
gólne etapy pomiędzy zaw artem w pokarm ach naszych białkiem t. zw. rodzimem, a ostatecz
nym produktem traw ienia, peptonem. I przed K iihnem proces traw ienia ciał białkowych był wielokrotnie przedm iotem poważnych badań najzdolniejszych chemików, ja k np. C o m sa r- ta , M eissnera, którzy dość dokładnie poznali
! odpowiednie przemiany chemiczne. Lecz Kiih- nemu zawdzięczamy opracowanie w szczegó
łach i ostateczne niemal zaokrąglenie tego przedmiotu.
I I I .
Kwasy mineralne, a także niektóre orga
niczne (np. octowy) zam ieniają nierozpu-
| szczalne w wodzie białka n a odmianę roz
puszczalną. T a sam a przem iana zachodzi pod wpływem soku żołądkowego z powodu za
wartości w nim kwasu solnego. Otrzymany i zaś w ten sposób produkt dalszemu ulega przerobowi w obecności soku trawiącego, da
ją c naprzód albumozę, a w końcu pepton.
I albumoza i pepton nie utraciły jeszcze w zu
pełności cech chemicznych ciał białkowych, lecz przybrały formę tak ą, w jakiej mogą przenikać przez błonę śluzową przewodu po
karmowego. S ą to rozpuszczalne w wodzie odmiany b iałk a i jako takie mogą być wchła
niane przez ściankę żołądka i kiszek.
Same kwasy są juź w stanie zamienić b ia ł
k a rodzime na albumozę i pepton, lecz po
trzeb a na to dłuższego działania lub zastoso
wania bardzo wysokich tem peratur i znaczne
go ciśnienia. Daleko szybciej natom iast do
konywa się. ten proces pod wpływem fermen
tów trawiących w żołądku, pod wpływem pep
syny i kwasu solnego w tem peraturze ciała zwierzęcego i pod zwykłem ciśnieniem. N o r
m alna tem p eratu ra ciała zwierząt ciepłokrwi- stych stanowi najodpowiedniejszy w aiunek działania fermentów trawiących. Kie znaczy to wszakże, aby działanie to było ściśle do tej tem p eratury przywiązane. Co praw da, w gó
rę na skali tem peratur niezbyt daleko może
my się posuwać bez upośledzenia czynności pepsyny. Około 45° powyżej zera przestaje ona działać i ulega zniszczeniu. N atom iast dość daleką je st najniższa granica, przy któ rej pepsyna wykonywa jeszcze zamianę biał
k a na pepton. Jeżeli pominiemy zupełnie czas potrzebny na „speptonizowanie” białka, to twierdzić możemy, źe jeszcze i przy 0° sok żołądkowy działa zupełnie tak samo, ja k i przy 37 —40°. I przy 0° powstają zupełnie te same produkty traw ienia białka: albumozy i peptony i nawet w dokładnie tych samych stosunkach ilościowych. C ała różnica na tem
708 W SZECHSW IAT. N r 45.
tylko polega, że na to, czego sok żołądkowy dokonywa w tem p eratu rze 40° w ciągu kilku godzin, potrzeba m u przy 0° kilkunastu dni.
F a k t ten stwierdziłem wielokrotnemi b ad a
niami. A jeżeli daw niejsi badacze (Schiff, K iihne, F ick ) podają, że działanie soku żo
łądkowego u staje przy kilku lub kilkunastu stopniach powyżej zera, pochodzi to stąd n a j
pewniej, źe zbyt wcześnie przeryw ali oni swe doświadczenia, nieczekając do chwili ukaza
nia się pierwszych śladów peptonu.
Inaczej wszakże niź w tych doświadcze
niach ze sztucznem traw ieniem , n a zewnątrz organizm u, dzieje się we w nętrzu żołądka.
W ykonałem bardzo wiele prób z żabam i, któ
rym do żołądka w prow adzałem m ałe krążki b iałk a ja ja kurzego i k tó re następnie pozo
staw iałem w rozm aitych tem p eratu rac h . Ż a by, pozostawione w pokoju, szybko traw ią białko, ta k że n az aju trz ani śladu ju ź w żo
łądk u znaleźć niemożna. T ak sam o dzieje się z żabam i trzym anem i przy 10°. Lecz po
niżej -f- 8° naw et po bardzo długim czasie tru d n o dostrzedz śladów traw ienia białka.
R ezu ltatu tego niemożna wytłum aczyć inaczej, ja k tylko tem , źe niżej + 8° ustaje wydzielanie soku. Gdyby w tych nizkich tem p eratu rac h sok istotnie znajdow ał się w żo
łądku, trudno byłoby zrozumieć, dlaczego nie d ziała on tak , ja k w próbach sztucznego t r a wienia. Ze zaś istotne upośledzenie w wy
dzielaniu soku je st tu przyczyną b ra k u t r a wienia, o tem w łatw y stosunkowo sposób mo
żna się przekonać. Przedew szystkiem błona śluzowa w żołądku żab, trzym anych poni
żej -(- 8°, nie zabarw ia n a czerwono niebies
kiego p apieru lakmusowego, co dowodzi, że nie je s t zwilżona kw aśną wydzieliną. Powtó- re zaś, wyraźniej jeszcze przem aw ia za po- wyższem przypuszczeniem takie doświadcze
nie. P rzez kilka dni utrzym ujem y żaby n a lodzie, a po tym czasie w ypreparow ujem y żo
łądki i zeskrobujemy z nich błonę śluzową, k tó rą umieszczamy w kwasie solnym (0,2°/0) oziębionym uprzednio około 0°. Oczywiście ca łą tę procedurę musimy szybko wykonać na płycie lodu, ażeby przez kilka tych chwil nie rozgrzać błon śluzowych. I oto po krótkim czasie otrzym ujem y z tych żołądków sok t r a wiący, któ ry doskonale traw i białko przy wszystkich tem p eratu rac h od 0° do 40°. W i
dać więc, że, pomimo oziębienia zw ierząt, za
chowały one możność wytwarzania soku z czynną pepsyną, lecz nie w ytwarzały go wówczas, gdy znajdowały się w tem peraturze niższej od 8°. Życiowe czynności komórek gruczołowych zostają najwidoczniej w tych w arunkach upośledzone, a znów pow racają do norm alnych swych właściwości, gdy zwie
rzę z zimna przenosimy do norm alnej dla niego tem peratury. Ż aby trzym ane przez dłuższy czas na lodzie i nietrawiące w tych w arun
kach, odzyskiwały zdolność traw ienia, gdy je z lodu zabierałem do pokoju.
B łona śluzowa żołądka zostaje zatem oko
ło 7— 8° wyprowadzona z czynnego swego stanu. I to nietylko pod jednym wrzględem.
N ie tylko gruczoły tej błony p rzestają w tych w arunkach tem peratury wydzielać sok, lecz jeszcze błona śluzowa trac i inną swą zdol
ność, k tó rą posiada w wyższej tem peraturze, mianowicie zdolność odtw arzania b iałk a z pep
tonu.
IV .
Strawionych produktów białka, albumoz i peptonów, nie możemy w norm alnym stanie organizm u wykryć we krwi. I ci, badacze także, którzy wypowiadali, że u d ało im się sposobami chemicznemi wykazać we krwi obecność peptonów, podawali zawsze ta k dro
bne ilości, że nie znaczą one nic praw ie w po
równaniu z temi znacznemi ilościami, które pow stają w przewodzie pokarmowym. Dość powiedzieć, że zdrowy, dorosły człowiek spo
żywa codzień przeciętnie około 100 g białka.
W iadom o również, że ani albumozy ani pe
ptony nie wchodzą w skład tkanek naszego ciała. Gdzież się więc podziewają n a drodze z przewodu pokarmowego do krwi? N a co się zamieniają?
Odpowiedzi n a te pytania nie trzeb a było daleko szukać. Główną składową częścią ko
m órek je s t białko; we krwi w stanie rozpusz
czonym również krąży zarówno białko ja k i osobliwe połączenie b iałk a z barwnikiem, czyli t. zw. hemoglobina, związek chemiczny barw iący czerwone ciałka krwi. Cóż więc naturalniejszego, ja k przypuszczenie, że już w samej błonie śluzowej album ozy i peptony' znów przy bierają postać białka?
Isto tn ie reakcya tak a zachodzi w błonie
N r 45. WSZECH SW1AT. 709 śluzowej, i stoimy tu wobec zjawiska chemi
cznego, którego nie potrafiono dotychczas z ca łą dokładnością naśladować w sztuczny sposób, choć nie b ra k prób, zdążających do tego celu, prób, które niewątpliwie prędzej lub później najpomyślniejszym uwieńczone zostaną skutkiem.
W ielu badaczów (między innymi Mały, Salvioli i H ofm eister) dowiodło bezpośrednio, źe pepton i album oza regenerują się na b iał
ko w ściance przewodu pokarmowego. H of
m eister dzielił żołądek świeżo zabitego zwie
rzęcia n a dwie połowy; jednę połowę rzucał natychm iast do wrącej wody, drugą zaś prze
chowywał przez czas pewien w wilgotnej prze
strzeni przy 40°. P o pewnym czasie oznaczał pepton w obudwu połówkach i zawsze w pierw
szej znajdow ał go znacznie więcej niż w dru
giej. A pochodziło to stąd, że pierwsza po
łowa natychm iast pod wpływem wrącej wody tra c iła swe zdolności życiowe, gdy tymczasem d ru g a przez czas pewien zachowała je jeszcze i dokonywała przez to zamiany peptonu na białko.
To samo zachodzi i w żołądku żaby. W y- płókiwałem żabom żołądki tak długo, aż się upewniłem, źe niema w nich żadnych ciał białkowych; następnie wprowadzałem im roz
twory peptonu i po pewnym czasie, zabiwszy zwierzęta, wycinałem żołądki i wyciskałem z nich ciecz., W tej ostatniej mogłem n aj
dokładniej wykazać obecność białka rodzi
mego.
Gdy wszakże chciałem się przekonać, w j a kich granicach tem peratury ta czynność żo
łą d k a prawidłowo si$ odbywa, znów natk n ą
łem się na punkt 8°, poniżej którego nigdy re- generacyi b iałka z peptonu dostrzedz nie można.
W doświadczeniach laboratoryjnych, kie
dy zamierzamy odtworzyć warunki, śród któ
rych istoty uorganizowane pędzą życie w na
turze, mamy do przezwyciężenia nie małe tru dności. I dlatego we wnioskach, jakie z do
świadczeń tych wysnuwamy, powinniśmy za
chowywać niezwykłą ostrożność. Mogę po
wiedzieć, źe w warunkach, w jakich doświad
czeniach moje wykonywałem, żaby przesta
wały traw ić i przestaw ały regenerować białko już przy 7°. Czyż ta k samo dzieje się na wol- nem powietrzu, w naturalnych w arunkach
istnienia tych stworzeń? Czyż nie mogłoby być, że w tym ostatnim razie okoliczności pe
wne sprzyjają życiu żab i pozw alają im speł
niać funkcye żołądka i w niższych jeszcze tem peraturach? N ie wiem, lecz oprzeć się nie mogę domniemaniu, że istotnie je s t to możliwe. Zwłaszcza natarczywie nasuwa się myśl, że tem p eratu ra -j- 4° Celsyusza je st ową granicą, poniżej której zawieszone zo
sta ją niektóre czynności zwierząt zimnokrwi
stych, a między niemi i czynność traw ienia w naturalnych warunkach. Pam iętajm y, że ja k uczy fizyka, woda największą m a gęstość przy 4°C., iź e pod powłoką lodu pokryw ającą wody w naturze, znajdują się zawsze warstwy o tej tem peraturze.
(Dok. nast.).
D r M. F laum .
ZJAZD I A T E M A T I K Ó W
I W Y ST A W A NARZĘDZI MATEMATYCZNYCH w Monachium.
W obszernych salach politechniki mona
chijskiej stowarzyszenie matematyków nie
mieckich urządziło wystawę, o której pisali
śmy już we „Wszechświecie”. W ystaw a ta otw artą była w ciągu września r. b., a w pier
wszych dniach tegoż miesiąca (od 4-go do 10-go) odbyło się'zgrom adzenie roczne stowa
rzyszenia, połączone z konferencyami nauko- wemi. T ak wystawa ja k i interesujące tem a
ty wykładów, wreszcie otw arte jednocześnie dwie wielkie wystawy sztuk oraz rozpoczęty cykl przedstawień oper W a g n era w teatrze narodowym ściągnęły dość pokaźną liczbę uczestników. Liczba samych matematyków uczestniczących w zjeździe przekroczyła set
kę, pomiędzy zwiedzającymi zaś wystawę byli oczywiście nietylko m atematycy, ale i techni
cy, mechanicy i inżynierowie, dla których wy
staw a narzędzi ścisłych niemały przedsta
710 WSZECHSWIAT. N r 45.
w iała interes. Przybyli z różnych stro n i cu
dzoziemcy, tak, że zjazd m iał c h a rak ter mię
dzynarodowy. Pom iędzy uczestnikam i było wielu pierwszorzędnych lub bardzo znanych uczonych, źe tu wymienimy B rilla z Tybingi, G ordona i N ó th era z E rlang en, K ónigsberge- r a z H eidelberga, B auschingera z M ona
chium, B jerknesa z C hrystyanii, G renhilla i H enriciego z Londynu i t. d.; z młodszych zaś H ilb e rta z K rólew ca, Minkowskiego j z Bonn, Yeronesego z P adw y i t. d. N a po
siedzeniach naukowych wygłosili zajm ujące wykłady B rill i N óther o teoryi funkcyj alge
braicznych, H . W ien er o podstaw ach geome- tryi, Pringsheim o szeregu T ay lo ra i t. p., przeznaczone oczywiście dla m atem atyków fa chowych. P rzystępniejszem dla szerszego ko
ła były wykłady B jerknesa o analogii pomię
dzy zjawiskami elektrycznem i i hydrodynami- cznemi oraz dem onstracye na wystawie narzę
dzi m atem atycznych.
Stowarzyszenie m atem atyków niemieckich, idąc za przykładem B ritish A ssociation, po
stanowiło na zgrom adzeniach rocznych przed
staw iać członkom swoim re feraty o stanie po
jedynczych gałęzi wiedzy. M yśl to ze wszech m iar chwalebna i pożyteczna. K to wie, ja k obecnie rozw ijają się szybko nauki m atem a- I tyczne, ile corocznie wychodzi rozpraw spe- cyalnych na całej powierzchni globu, ile róż
nych kierunków krzyżuje się wzajemnie, ten zrozumie ważność podobnych przeglądów oraz krytycznego rz u tu oka na istniejący kie
runek.
W samych Niemczech m am y obecnie kilka wybitnych szkół, a raczej kierunków badania m atem atycznego. Pom ysły łtiem an n a roz-.
wija szkoła getyngeńska K lein a i jego uczniów, w Berlinie dwie szkoły mistrzów K ro neckera i W e ie rstrassa walczą o palm ę pierwszeń
stwa, w Lipsku genialny m atem atyk norwe
ski L ie za pomocą wielkiej nowej doktryny o przekształceniach przenika do wszystkich niemal dziedzin m atem atyki. A pom ijam tu kierunki pokrewne lub mięszane, m ające ró
wnież bardzo wybitnych przedstaw icieli. K to sądzi, że w m atem atyce panuje cisza króle
wska, ten je st w błędzie; przeciwnie walka j bezkrwaw a wprawdzie, lecz niezmiernie ozy- | wioną wre n a wszystkich polach, a w walce J biorą udział przedstaw iciele wszystkich nie
m al ucywilizowanych narodów. Najw iększem j
je s t obecnie wzajemne oddziaływanie nauki francuskiej i niemieckiej, ale i włosi, angli- cy i Skandynawowie nie trzym ają się na uboczu.
W obec tylu tedy rozm aitych kierunków, wśród tak wielkiej rozmaitości prac, m atem a
ty k pragnący z pożytkiem pracować na polu wiedzy, znajduje się w dość trudnem położe
niu. Zapewne, że może przystać do kierun
ku, najbardziej odpowiadającego swemu u- zdolnieniu, upodobaniu, niewolno m u wszak
że pozostać w nieświadomości co do tego, co się dzieje u pracowników, należących do in
nych kierunków. J e s t to naw et koniecznem, ju ź to dlatego, że kierunki te wzajemnie na siebie oddziaływają, ju ż to dlatego, źe wszyst
kie bądź co bądź do jednego zm ierzają celu, którym je s t udoskonalenie metod i u grun to
wanie podstaw b ad an ia matematycznego.
D la takich właśnie pracowników owe refe
ra ty , dające rzu t oka historyczno-krytyczny n a rozwój pojedynczych dziedzin nauki, m ają niezwykły interes i niem ałe znaczenie. T a kie przeglądy w skazują najlepsze zalety i b rak i różnych metod, ich wzajemny stosu
nek, odsłaniają często drogę do dalszego do
skonalenia, wskazują ważne pytania, ocze
kujące jeszcze rozwiązania. Takim właśnie b y ł refera t B rilla i N o th era o funkcyach al
gebraicznych, takiem i m ają być referaty o te oryi liczb, teoryi szeregów, proponowane na następne zgrom adzenia Towarzystwa. Było
by, sądzę, do życzenia, aby myśl podobnych referatów znalazła uznanie i n a naszych z ja zdach przyrodniczo-lekarskich, a znaczenie jej dla nas byłoby o tyle jeszcze donioślejszem, że przyczyniłoby się do żywszego zaintereso
w ania ruchem naukowym, którego w wielu dziedzinach jesteśm y dotąd biernymi świad
kami.
N ie będę rozwodził się nad tem, ja k waż- nem i pobudzającem dla uczestników zjazdu je s t osobiste wzajemne zetknięcie się, bo rzecz ta dobrze jest ju ż znaną. Powiem ty l
ko, że dla m atem atyków m a ono niemniej- sze znaczenie, niż dla pracujących w innych gałęziach, wiedzy. M atem atyki nauczyć się można wprawdzie i z książki, wątpię jedn ak bardzo, czy postęp tej wiedzy byłby możliwy bez żywego słowa z katedry, lub w semina- ryum naukowem. A le ponieważ i poza szko
ł ą nie przestajem y się uczyć, więc i poza k a
N r 45. WSZECHSWIAT. 7 1 1 te d rą uniwersytecką żywy wykład zwłaszcza
mistrzów wiedzy, m a dla nas powab donio
słości. Są. rzeczy, których uczony m atem a
ty k w drukowanem słowie nie powie, pozosta
w iając czytelnikom mozół szukania drogi, po której kroczył ku prawdzie; w zetknięciu zaś z towarzyszami, w wykładzie niekrępowa- nym wymaganiami książki, opowie niejedno, co nam rozjaśni metody i wskaże wyraźnie kierunki jego poszukiwań.
Tyle o samym zjeździe; przechodzimy te ra z do wystawy. P lan jej w ogólnych zary
sach znany je st naszym czytelnikom, wykona
nie zaś w zupełności odpowiedziało zamierze
niu. Najwięcej zasługi w tej sprawie położył prof. Dyck, który rok cały poświęcił tej p ra cy; to też wszyscy uczestnicy zjazdu oddali hołd należny jego usiłowaniom i poświęceniu.
D odać należy, że rząd bawarski oraz rozmai
te instytucye naukowe niemieckie i zagranicz
ne nie skąpiły komitetowi wystawy swego po
parcia.
W ystaw a mieściła się w czterech wielkich salach na pierwszem piętrze i odznaczała się dstnem bogactwem narzędzi matematycznych
•we wszystkich niemal dziedzinach.
Z sali wchodowej, ozdobionej popiersiem księcia m atem atyków, Gaussa, wstępujemy naprzód do sali z napisem „A nalysis,” którą zdobi popiersie Leibnitza, wielkiego filozofa, jednego z twórców rachunku różniczkowego i wynalazcy m achiny rachunkowej. N a pierw
szem miejscu zw racają uwagę naszę n arzę
dzia rachunkowe rozm aitych kategoryj, słu
żące do wykonywania działań ta k elem entar
nych, ja k i wyższych. Osoby, mające dużo do czynienia z rachunkam i: astronomowie, -rachmistrze wielkich biur, m atematycy w in- stytucyach ubezpieczeń na życie, kasyerzy i t. p. wiedzą dobrze, ja k nużącem je s t wyko
nywanie działań najelementarniejszych, np.
dodawanie i mnożenie liczb zazwyczaj wielo-
•cyfrowych i ja k łatwem iest popełnianie omy
łek. S tąd łatwo rozumieć, że od dawnego
•czasu usiłowano znaleźć sposoby z jednej strony ułatw iające żm udną robotę, z drugiej
•chroniące od możliwych omyłek. Tym to
•usiłowaniom zawdzięczają swój początek ta blice dodaw ania i mnożenia, tablice logaryt- mowe i t. p., tem u wszelkie narzędzia i m a
chiny rachunkowe. Ju ż tablice dają znako
m itą oszczędność czasu i zm niejszają trudy
rachunków. Śmiało rzec można, źe z olbrzy
miego nakładu pracy, jak i pierwsi twórcy t a blic, zwłaszcza logarytmowych, włożyli w tę robotę, ludzkość czerpie i czerpać będzie bez przerwy nieocenione zyski; ale tablice nie d a
ją jeszcze tych ułatwień, jakie zawdzięczamy metodom graficznym, a jeszcze bardziej m a
chinom rachunkowym. P od względem m a
chin rachunkowych wystawa m onachijska by
ła bardzo bogata, zaw ierała bowiem nietylko machiny najnowsze, ale i dawniejsze w mode
lach, opisach lub rysunkach, co pozwalało na utworzenie sobie obrazu postępu historyczne
go w tej dziedzinie twórczości. Znajdujem y tu opis i rysunek machiny P ascala, służącej do dodawania i odejmowania, machiny L eib
nitza, H alina, M ullera i t. p., z nowszych B ark h a rd ta, Thom asa, Sellinga i t. d. Do tego działu kwalifikowałyby się i wynalazki polskie, a mianowicie machiny S tern a i Sztaf- fla, znane nam z wystawy przyrodniczo-lekar-
; skiej w Krakowie w r. 1891, a znajdujące się obecnie pierwsza w dwu modelach, d ru ga w rysunku, w opisie i w modyfikacyi w m u
zeum techniczno-przemysłowem tamże. Ż a łować wypada, że zarząd tego Muzeum, m i
mo zaproszenia do wzięcia udziału w wysta
wie monachijskiej, machin tych nie wysłał.
P ro f. Mehmke, który w urządzeniu działu machin rachunkowych czynny b ra ł udział, wygłosił na jednem z posiedzeń naukowych odczyt, poświęcony historyi machin r a chunkowych, w którym wspomniał między innemi i o wynalazkach w k ra ju naszym po
czynionych, a wiadomość tę oparł na podsta
wie tych danych, jak ie mu drogą pryw atną dostarczone były.
Machiny rachunkowe należą do dziedziny niższych działań arytm etycznych, ale m ate
m atyk, technik, inżynier m a zazwyczaj do czynienia z działaniam i bardziej skompliko- wanemi n atu ry algebraicznej lub przestępnej.
Do tych działań należą: rozwiązywanie ró
wnań, konstrukcya zależności funkcyonalnych, całkowanie i t. p. Interesujących przyrzą
dów tej kategoryi było bardzo wiele. N a pierwszem miejscu postawić tu należy plani
m etry, integratory i integrafy, służące do graficznego oznaczania powierzchni; a pomię
dzy niemi celują integrafy pomysłu A b a k a nowicza, stanowiące, rzec można, epokę w konstrukcyi tych narzędzi m atem atycznych,
712 WS7.F.CHSWIAT. N r 45.
gdyż d a ją nietylko szukane powierzchnie, ale kreślą zarazem ta k zwane linie całkowe, przedstaw iające wartość szukanej całki w k a
żdym momencie pośrednim . In teg rafy A b a kanowicza były wystawione w konstrukcyi in
żyniera C oradiego z Zurychu. Do tej kate- goryi narzędzi i sposobów graficznych należą nom ografy d ’Ocagnea, pozw alające na odpo
wiednich dyagram ach odczytywać szukane wielkości np. pierw iastki rów nania stopnia 3-go, ap a ra ty mechaniczno-graficzne Mehm- kego, Ileuschlego i innych. I w tym dziale będziemy mieli z czasem do zanotow ania do
tą d nieznane wynalazki H oene-W rońskiego.
W tejże sali wystawiony by ł a p a ra t Y eltm an- n a do rozwiązywania układów rów nań linio
wych, oparty n a zasadach hidrostatyki.
N arzędzia powyższe m ają znaczenie prze- dewszystkiem praktyczne, niem niejszą wszak
że doniosłość m ają narzędzia i modele do b a dań czysto teoretycznych, ju żto ja k o środek ułatw ienia wyobraźni w celach instrukcyj- nych, ju ź to dla uzmysłowienia praw d znale
zionych na drodze abstrakcyjnej. Z d aje mi się, źe w łaśnie ten dział okazów, powstałych głównie n a ziemi niemieckiej, a przeważnie w pracowni B rilla w D arm stadzie i w praco
wni m atem atycznej w M onachium wyróżniał wystawę m onachijską. Zw łaszcza świetne i bogate zbiory modeli B rilla, służące do ilu- stracyi tw ierdzeń nowoczesnej teoryi funkcyj, modeli gipsowych, papierowych, drucianych i nicianych — stanowiły ozdobę drugiej sali, poświęconej właśnie teoryi funkcyj. Powszech
nie podobały się piękne modele powierzchni drugiego i wyższych stopni, modele powierzch
ni riemannowskich, modele do teoryi funkcyj eliptycznych, m odularnych, do geom etryi wyższej i t. p.
Przechodzim y do północnego skrzydła gm a
chu, w którem urządzone były również dwie sale: jed n a obejm ow ała geom etryą, druga m echanikę i fizykę m atem atyczną.
W pierwszej znajdujem y a p a ra ty rysunko we, a więc cyrkle rozm aity ch kształtów , do po d ziału kątów, do złotego cięcia i t. p., elipso- grafy, przyrządy do kreślenia rozm aitych linij krzywych i t. p. W tym dziale powinnyby się znaleźć przyrządy Z m urki i szkoda, że mimo czynionych s ta ra ń nie udało się ich ze Lwowa n a wystawę sprowadzić. W idzim y dalej bardzo piękne kolekcye modeli do wy
k ła d u planim etryi, stereom etryi, trygonom e- try i i geometryi wykreślnej. Z w raca uwagę niezmiernie prosty w konstrukcyi i łatw y w użyciu perspektograf H aucka, za pomocą którego, m ając nakreślony rzu t poziomy i pio
nowy ciała, otrzymujemy wprost mechanicz
nie jego obraz perspektywiczny.
W sali drugiej znajdujemy między innemi i ap araty do demonstracyi równoległoboku sił Neesena, do oznaczenia prędkości spadku ciał B arrella, do dem onstracyi praw ruchu przyspieszonego Boltzmanna, niezmiernie in- strukcyjne okazy, przedstaw iające skręcenia pryzm i walca Bauschingera; szeregi modeli cynem atycznych: pantografów, łańcuchów cynematycznych systemów zazębień; a p a ra ty do oznaczania położenia środka ciężkości ciała ludzkiego; działania mięśni F ischera
| i t. p. D alej spostrzegam y przyrządy do uzmysłowienia praw rozchodzenia się fal—
Boltzm anna, modele do objaśnienia załam ań św iatła Boysa, do objaśnienia stru k tu ry k ry stalicznej Schnabla, K ysausa i innych; mode
le powierzchni falowych, rysunki i modele do termodynamiki; ap araty do mechanicznego uzmysłowienia procesów elektrodynamicznych F itz e g ra d a i Lodgea, ap a raty i rysunki B jerknesa do przedstaw ienia analogii zjawisk elektrycznych i hidrodynamicznych, Boltz
m anna do mechanicznego uzmysłowienia dzia
łan ia dwu prądów i t. p.
W tym pobieżnym bardzo rysie pominęli
śmy oczywiście wiele przedmiotów, być może bardzo ważnych. Ale nie szło nam tu wcale 0 dokładność, k tó rą tylko katalog dać może.
Z resztą, z powodu niezmiernego bogactw a ró żnorodnych okazów, poznanie wszystkiego w ciągu dni kilku było niemożliwe; każdy przyglądał się bliżej temu, co go interesow a
ło. K ażdy teź z uczestników mógł niem ałą odnieść korzyść, zwłaszcza, źe wystawcy 1 członkowie kom itetu dawali chętnie i często objaśnienia. W ystaw a robiła wrażenie dzie
ła dobrze obmyślanego i bardzo starannie wykonanego; katalog doskonale opracowany przez prof. Dycka zostanie jej trw a łą i w ar
tościową pam iątką.
N ie będę tu opisywał strony towarzyskiej zjazdu, k tó ra była bardzo dobrze uorganizo- w ana przez prof. Pringsheim a. N a zebra
niach towarzyskich zetknięcie było oczywiście bliższe, rozmowa swobodniejsza. P ro f. L am
N r 45. AYSZECHSWIAT. 713 pe, red ak to r znanego wszystkim m atem aty
kom wydawnictwa „Ja h rb u ch iiber die F o rt- schritte der M athem atik,” w pięknem prze
mówieniu pow itał obcych uczestników i za
znaczył wybitny ch arak ter międzynarodowy pracy na polu m atem atyki. P od wrażeniem n ader uprzejmego przyjęcia oraz podniosłe
go wpływu ducha wiedzy prawdziwej, jak i panow ał n a zjeździe po sześciodniowym poby
cie opuściłem Monachium, niosąc w sercu ży
czenie, abyśmy kiedyś w międzynarodowej pracy naukowej żywszy niż dotąd mogli brać udział.
S. Dickstein.
X I.
T eraz dopiero, skorośmy zrozumieli, co to znaczy polaryzacya obrotowa, wrócić możemy do zjawisk, wywoływanych przez płytki kwar- j cowe, by wyjaśnić, w ja k i sposób sprow adzają j
one skręcanie płaszczyzny polaryzacyi.
W ra z z Fresnelem przyjąć mianowicie m u
simy, źe prom ień prostolinijnie spolaryzowany, w przejściu przez płytę kwarcową, rozkłada się n a dwa prom ienie kołowo spolaryzowane w strony przeciwne, co znaczy, że drgania ich dokonywają się w kółko w jednakim czasie, ale w kierunkach wręcz przeciwnych; oba te promienie przebiegają kryształ z różną szyb
kością, a pod wpływem analizatora przyrządu polaryzacyjnego łączą się znowu w promień spolaryzowany prostolinijnie, ale w płaszczy
źnie innej, aniżeli prom ień pierwotny.
W ja k i to sposób dwa obiegi kołowe sk ła
dać się mogą w drganie prostolinijne, obja
śnia fig. 14. P u n k t o przedstaw ia tu cząstkę eteru, k tó ra ulega jednocześnie wpływowi dwu promieni spolaryzowanych kołowo, w strony przeciwne, tak, źe pod wyłącznym wpływem jednego z tych promieni cząstka obiegałaby kółko w prawo, pod wpływem promienia d ru
giego w takimże czasie okrążałaby je w stro
nę przeciwną. Dajm y, że pod wpływem pierw
szego z tych promieni zajmowałaby ona poło
żenie a, gdzie posiada prędkość styczną aa', pod wpływem zaś promienia drugiego w tejże chwili położenie b z prędkością styczną bb', równą prędkości aa'. Ponieważ więc cząstka eteru podlega współcześnie dwu ruchom w kierunku aa ' i bb', nie posuwa się ted y ani w jednym , ani w drugim, ale przyjmuje kie
runek wypadkowy E S , po linii dzielącej k ąt a o b n a połowy. P o upływie pewnego odstę
pu czasu cząstka ta znajdowałaby się znów pod wpływem pierwszego prom ienia w pun
kcie m, pod wpływem drugiego w punkcie n, posiadając w punktach tych prędkości mm' i nn', które się również sk ład ają w prędkość wypadkową w tymże kierunku R S. P od je dnoczesnym tedy wpływem dwu prom ieni spo
laryzowanych kołowo, cząstka eteru drgać będzie w kierunku prostolinijnym R S , w je- dnę i drugą stronę punktu o, który zajm uje w położeniu równowagi; dwa zatem promienie spolaryzowane kołowo w strony przeciwne składają się w prom ień prostolinijnie spola
ryzowany.
Fig. 14.
W edług objaśnienia tego łatwo ju ż pojąć możemy, ja k ą drogą p ły ta kwarcowa sprowa
dza skręcenie płaszczyzny polaryzacyi.
Dajm y, źe prom ień prostolinijnie spolary
zowany, którego płaszczyzna drg ań przypada w kierunku M N , (fig. 15) padając prostopa
dle do płaszczyzny papieru, napotyka przy wejściu do płytki kwarcowej cząstkę eteru o.
P od wpływem więc promienia tego cząstki eteru drgałyby prostolinijnie w kierunku M N, ale skutkiem właściwości kwarcu ruch ten rozkłada się n a dwa obiegi kołowe, tak źe wewnątrz płyty kwarcowej cząstki eteru obie
W S Z E C H S W IA T . N r 45.
g a ją w strony przeciwne k ó łk a równoległe do okręgu N A M B . Dwa te wszakże promienie kołowo spolaryzowane przebiegają płytę kwarcową z prędkościam i róźnem i, inna więc cząstka o, położona n a kierunku tegoż pro
mienia w miejscu, gdzie on płytę kwarcową opuszcza, pod wpływem prom ienia w lewo spolaryzowanego znajdow ałaby się w punkcie b', współcześnie zaś pod wpływem promienia w praw o spolaryzowanego w punkcie b, przy- czem różnica odległości N b i N b ' zależy oczy
wiście od grubości płyty. P o d wpływem więc j współczesnym obu tych prom ieni kołowo spo
laryzowanych, według wyjaśnienia wyżej wy- [ łożonego, cząstka d rgać będzie prostolinijnie w kierunku linii E S , dwójsiecznej k ą ta b' o b. j
D rg an ia przeto prom ienia po opuszczeniu płyty kwarcowej dokonywać się będą w płasz- ; czyźnie E S , k tó ra z pierw otną płaszczyzną d rg a ń M N tworzy k ą t v.
W obranym tu przykładzie, przedstaw io
nym n a fig. 15, płaszczyzna drg ań E S odchy
lona je st względem płaszczyzny M N w stronę lewą i płaszczyzna zatem polaryzacyi skręco
na je s t n a lewo; pochodzi to stąd, że w tym razie z większą szybkością przebiega przez pły tę kwarcową prom ień, którego drgania w irują w stronę lewą; w przypadku, gdy prędkość większą posiada prom ień o d rg a niach w prawo zw rotnych, płaszczyzna pola-
Tt M
Fig. 15.
ryzacyi skręca w stronę praw ą. Z tłum acze
nia zresztą tego wypływa dalej, źe wielkość skręcenia płaszczyzny polaryzacyi zależy od grubości płyty, a nadto rożnem być m usi dla prom ieni różnobarwnych, które się między sobą różnią szybkością drgań, czyli długością fal. W idzim y więc, że wyjaśnienie takie zdaje dokładnie spraw ę ze wszystkich szcze
gółów zjawiska.
X I I .
W łasność skręcania płaszczyzny polaryza
cyi posiada, oprócz kwarcu, niewielka tylko liczba ciał stałych; dosyć znaczna natom iast ilość cieczy wywołuje to zjawisko. Jed n e z nich o b racają płaszczyznę polaryzacyi w stronę lewą, inne znów w prawą. Do cie
czy „w lewo skręcających” należą między in- nemi: olejek terpentynowy francuski, roztwo
ry gumy arabskiej, chininy, morfiny, strychni
ny, woda laurowiśniowa; do cieczy „w prawo skręcających:” olejek terpentynowy niemiecki i am erykański (otrzymywane z innych drzew iglastych, aniżeli terpentyna francuska), roz
twory wodne cukru trzcinowego i gronowego, roztw ór kam fory w alkoholu, roztw ór kwasu winnego. Przew ażna część olejków eterycz
nych skręca też płaszczyznę polaryzacyi, już w prawo, ju ź w lewo.
W szystkie te wszakże ciecze w daleko słab szej mierze posiadają zdolność skręcania płaszczyzny polaryzacyi, aniżeli k ryształ gór
ski, aby więc otrzymać opowiedziane wyżej objawy barwne, używać należy dostatecznie grubych warstw cieczy. Do doświadczeń słu
żyć może i zwykły przyrząd polaryzacyjny, w którym między polaryzatorem a analizato
rem umieszcza się ciecz w cylindrze; dogodniej wszakże, według B iota, nadaje się przyrządo
wi polaryzacyjnem u budowę tak ą, aby ru rk ę zaw ierającą ciecz można było umieszczać w odpowiedniem korytku. Ponieważ jed n ak siła skręcająca cieczy jest w ogólności bardzo słaba, należy podwyższyć czułość przyrządu, aby można było uchwycić wpływ drobnych naw et obrotów. Celowi tem u odpowiada podwójna p ły tk a kwarcowa Soleila (fig. 16), złożona z dwu spojonych płytek kwarcowych, z których jed n a skręca płaszczyznę polaryza
cyi na lewo, d ru ga na prawo. P ły tk a ta po
siada grubość 3,75 m m , tak dobraną, że mię-
Fig. 16.
dzy nikolami ustawionemi równolegle przed
staw ia zabarwienie purpurowo-fioletowe, k tó re za najsłabszem już obróceniem analizatora przechodzi w jednej płytce w odcień czerwo-
N r 45. WSZECHSWIAT. 715 nawy, w drugiej zaś w niebieskawy. Czułość
naszego oka na drobną, zmianę tej barwy pur- purowo-fioletowej, zwanej „barw ą przejścio
wą,” tem się tłum aczy, że składa się ona | głównie ze skrajnych promieni widma, nie ! zawiera zaś wcale promieni żółtych, które na oko nasze działają najsilniej, w razie więc swej obecności przytłum iałyby drobne zmiany w natężeniu czerwieni i fioletu. Jeżeli tedy między oba nikole wprowadzimy rurk ę zawie
ra ją c ą ciecz, k tó ra płaszczyznę polaryzacyi skręca, barw a przejściowa w obu płytkach ulega przeinaczeniu, a celem odzyskania jej należy o k ąt pewien obrócić nikol, zwrócony do oka obserw atora, wielkość tego k ą ta ohrotu je st właśnie m iarą skręcania płaszczyzny po
laryzacyi.
Skręcenie, sprowadzane przez roztwory, zależy w ogólności od ilości substancyi roz
puszczonej, a w roztworach cukru je s t nawet w prost do ilości cukru proporcyonalne, z wiel
kości zatem k ą ta skręcenia płaszczyzny pola
ryzacyi można bezpośrednio ilość cukru w roz
tworze ocenić. P rzyrządy polaryzacyjne zasto
sowane wyłącznie do oznaczania ilości cukru -w roztworze m ają nazwę „sacharom etrów .”
Doświadczenia wykazały, źe roztw ór cukru, zawierający w objętości 100 centymetrów sze
ściennych 16,417 gram a czystego cukru kry
stalicznego, zaw arty w rurze mającej 20 cen
tym etrów długości, sprowadza również zna
czne skręcenie płaszczyzny polaryzacyi, ja k p łytka kwarcowa grubości 1 m ilim etra. P o nieważ zaś dalej ilość cukru w roztworze pro- porcyonalna je st do k ą ta skręcenia, z odczy
ta n ia więc tego k ą ta bezpośrednio ilość cukru
•obliczyć możemy.
R oztw ór cukru krystalicznego przez goto
wanie z kwasem solnym przechodzi w ciecz, zwaną cukrem przemienionym czyli inwerto
wanym, k tó ra płaszczyznę polaryzacyi skręca n a lewo; ponieważ zaś cukier gronowy prze
mianie takiej nie ulega, daje to możność oce
ny ilości obu tych różnych cukrów, jeżeli się
•wspólnie w roztworze znajdują. Dochodzenie to ułatw iają nowe sacharom etry ulepszonej konstrukcyi.
X I I I .
Objawy polaryzacyi rozjaśniły więc istotę św iatła, o którem mówił Newton— „nil luce
obscurius”, natom iast jedn ak zagmatwały kwestyą eteru, tej substancyi tajem niczej, której drgania właśnie światło stanowią.
W samej rzeczy, dopóki znano te tylko zja
wiska świetlne, które okazują analogią do objawów głosu, można było przyjmować, że i środek rozprowadzający światło je s t sub- stancyą zbudowaną według wzoru, ja k i nam przedstawia środek, którego fale dźwięk roz-
j noszą. M ógł więc E uler, jedyny niemal
j w wieku osiemnastym obrońca teoryi undula- I cyjnej, w słynnych swych listach do pewnej księżniczki niemieckiej określać eter jak o ro-
j dzaj powietrza niesłychanie subtelniejszego
! i sprężystszego, aniżeli zwykłe nasze powie-
j trze. W gazowym takim środku, który się
; opiera usiłowaniom, dążącym do zmiany je go objętości, wytwarzać się mogą łatwo za-
! gęszczania i rozrzedzania kolejne, zatem fale podłużne, ja k to właśnie m a miejsce przy roz
chodzeniu się głosu.— Zjaw iska wszakże pola
ryzacyi świadczą, źe drgania świetlne zacho
dzą w kierunku poprzecznym względem biegu
| promienia, takie zaś drgania poprzeczne z bu-
j dową gazową substancyi trudno pogodzić się dają. Dlatego też obecnie fizycy odrzucają
i w ogólności przypuszczenie o budowie mole
kularnej eteru i skłonni są raczej do przypi- I sywania mu konstytucyi odrębnej, różnej zu-
j pełnie od warunków stanu lotnego. M usi to być substancya ciągła, w sposób nieprzerw a
ny w ypełniająca przestrzeń wszechświata, a obdarzona sprężystością, i>rzez k tó rą opiera się przesuwaniu jednych swych części po dru
gich i dąży do odzyskania pierwotnej postaci, skoro przesunięcie takie nastąpiło. By więc snuć wyobrażenia o tej substancyi nieujętej, niemożna się odwoływać do powietrza; poję
cie o niej d ają nam raczej, według W illiam a Thom sona i Stokesa, ciała podobne do gala
rety lub smoły. Uważać możemy, mówi Thomson, istnienie eteru, jako praw dę nau
kowa stwierdzoną; znaczy to zatem, że jest środek rozlany wszędzie, ciało stałe sprężyste, obdarzone znaczną sztywnością, sztywnością ta k dziwnie wielką względem jego gęstości, że drgania świetlne zachodzić w niem mogą z częstością setek trylionów n a sekundę.
Tajem nicy eteru przeniknąć obecnie dalej nie możemy. Pojm ujem y ju ż wszakże teraz, źe drgania świetlne stanowią pewien rodzaj zakłóceń elektro-magnetycznych, a fale elek-