• Nie Znaleziono Wyników

Biała mitologia : metafora w tekście filozoficznym

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Biała mitologia : metafora w tekście filozoficznym"

Copied!
37
0
0

Pełen tekst

(1)

Jacques Derrida

Biała mitologia : metafora w tekście

filozoficznym

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 77/3, 283-318

(2)

III.

P

R

Z

E

K

Ł

A

D

Y

DEKONSTRUKCJONIZM W BADANIACH LITERACKICH. II

P a m ię t n ik L ite r a c k i L X X V II, 1986, z. 3 P L I S S N 0031-0514

JA C Q U E S D ER R ID A

BIAŁA MITOLOGIA

M E TA FO R A W TEK ŚCIE FILOZOFICZNYM

Egzerga

Z filozofii retoryka. Z całego niem al tom u wydobyć tu taj kwiat,

unieść go, upuścić, wydobyć całą krasę — tego ważkiego kwiatu, jakby

odwracającego się od siebie, zwiniętego w sobie — ucząc się cierpliwości

od szlifierzy drogich kamieni...

M etafora w tekście filozoficznym. Pewni, że rozumiemy każde sło­

wo w tym zdaniu, śpiesząc sdę, by pojąć — wpisać — przenośnię w dzie­

ło filozoficzne, możemy od razu zabrać się do rozpatrzenia kw estii szcze­

gółowej: czy istnieje m etafora w tekście filozoficznym? w jakiej formie?

do jakiego stopnia? czy jest czymś istotnym? czy przypadkowym? itd.

Pewność w net znika: zdaje się, że w ogóle m etafora wymaga użycia

języka filozoficznego, a przynajm niej zastosowania języka zwanego na­

tu raln ym w dyskursie filozoficznym, czyli użycia języka naturalnego

j a k o języka filozoficznego.

Trzeba na to całej książki, a to znaczy filozofii, u ż y c i a [Vusage],

a raczej dobrego użycia filozofii. Wiadomo, że podjęcie spraw y obiecuje

więcej, niż przynosi. Zadowolimy się przeto jednym rozdziałem i użycie

zastąpim y podtytułem — z u ż y c i e [l’usure]. N ajpierw zajmiemy się

pewnym zużyciem się siły m etafory w filozoficznej wymianie. Owo zu­

życie nie jest wynikiem w yczerpyw ania się tropów, które — gdyby nie

ono — pozostałyby nadal żywotne; przeciwnie, konstytuuje najczystszą

historię i stru k tu rę filozoficznej m etafory.

[Jacques D e r r i d a — zob. n otk ę o n im w: „P am iętn ik L itera c k i” 1986, z. 2, s. 251.

P rzekład w ed łu g : J. D e r r i d a , M a r g e s de la philosopie. P aris 1972, s. 247— 324. R ozpraw ę d ru k u jem y ze skrótam i, zo sta ły m ian ow icie opuszczone dw a rozdziały:

L ’Ellipse du soleil: l’én igm e, l ’in c o m p ré h e n sib le , l’i m p r e n a b l e oraz L es Fle urs de la rh étoriqu e: l'h é li o tr o p e .]

(3)

Czy można to u z m y s ł o w i ć inaczej niż przez metaforę? stąd te r­

min zużycie. Istotnie, nie można uchwycić zużywania się zjawiska języ­

kowego, nie opisując go jakimś przenośnym obrazem. Czym będzie w e

w ł a ś c i w y m s e n s i e term inu zużycie się jakiegoś słowa, wypowie­

dzi, znaczenia, tekstu?

Podejm ijm y ryzyko wyszukania w Ogrodzie Epikura przykładu (przy­

kład tylko po to, by rozpoznać w nim pospolity rodzaj) m etafory zuży­

cia się (metafory), zniszczenia tej figury. Zauważmy, że egzerga tego roz­

działu, m etafora zapożyczona od Anatola F rance’a — filozoficzne zużycie

się tej figury — szczęśliwym trafem opisuje również czynne zniszczenie

egzergi.

K rótki dialog między A rystem i Polifilem, zamieszczony niemal pod

koniec Ogrodu Epikura nosi podtytuł Czyli o j ę zy k u metafizyki. Dwaj

rozmówcy rozpraw iają właśnie o figurze zmysłowej, która się k ry je

w każdym pojęciu metafizycznym i która się zużywa do tego stopnia, iż

zdaje się niedostrzegalna. Pojęcia abstrakcyjne zawsze skryw ają figurę

zmysłową. Historia języka metafizyki łączy się z zatarciem jego skutecz­

ności i zużyciem jego obrazowania. Chociaż w rozmowie nie pada to sło­

wo, możemy jednak odszyfrować dwojaką rolę z u ż y c i a s i ę : jest to

zatarcie przez ścieranie, wyjałowienie, wyczerpanie, to jasne, ale także

jest to produkt dodatkowy kapitału, wymiana, która nie uszczuplając

wstępnego wkładu, sprawia, że pierw otne bogactwo owocuje, powiększa

obrót w formie zysku, czyli zwiększenia zainteresowania, pojawienia się

nad-w artości językowej — te dwie historie sensu pozostają nierozerw al­

nie związane.

P olifil: B y ły to raczej rojenia. P rzyszło m i do g łow y, że m eta fizy cy , gdy tw orzą sw e term iny, podobni są (znow u m am y tu obraz, porów nanie, fig u rę po to, by oznaczyć m etaforyzację) szlifierzom , k tórzy zam iast noży i n o ży ­ czek toczylib y na sw y m k ole m ed ale i m on ety, b y zatrzeć na nich n a p is [egzergę], cy frę i rysu n ek . G dy dop row ad zili już do tego, że na ich m o n e­ ta ch w a rto ści p ięciu fra n k ó w n ie m ożna ju ż rozeznać a n i W iktorii, an i W il­ h elm a, ani R epubliki, m ów ią: „M onety te n ie m ają w sobie nic a n g ielsk ieg o , a n i n iem ieck iego, ani fran cu sk iego: p o sta w iliśm y je poza czasem i poza p rze­ strzenią; odtąd n ie są już one w ięcej p ięcio fra n k ó w k a m i: ich w artość jest n ie ­ ocen ion a i obieg n ieo g ra n iczo n y ”. M ów iąc tak, m ają słu szn ość. D zięk i ow ej p racow itej robocie szlifiersk iej sło w a z d zied zin y „ fizy k i” zostały p rzen iesion e w dzied zin ę „ m eta fizy k i”. W idzi się od razu, co na tym tracą; nie od razu się p ostrzega, co na ty m z y s k u j ą 1.

Nie chcemy traktow ać tych rojeń jako podstaw y naszych wywodów,

raczej idzie nam o pokazanie, jak zarysow uje się wew nętrzna logika

naszego problemu, teoretyczne i historyczne w arunki jego pojawienia się.

M amy tu przynajm niej dwa ograniczenia: 1. Polifil, jak się zdaje, chce

1 A . F r a n c e , O g ró d Epikura, P rzeło ży li W. i J. D ą b r o w s c y . W arszaw a 1922, s. 155. W tej sam ej k sią żce m am y coś w rodzaju rojeń na tem at figur a lfa ­ b etu, p ierw o tn eg o k szta łtu n iek tórych liter (O r o z m o w i e , j a k ą d ziś w n ocy m i a ł e m

(4)

M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M

285

uratow ać całość kapitału czy raczej jeszcze przed akum ulacją kapitału,

naturaln e bogactwo, pierw otną cnotę zmysłowego obrazu, zhańbioną i po­

niżoną przez historię pojęcia. Zakłada w ten sposób — a jest to m otyw

klasyczny, locus communis w XVIII w. — że czystość zmysłowego języ­

ka zachowała się u źródeł mowy i że etymon pierwotnego znaczenia,

aczkolwiek przykryty, da się zawsze ściśle określić. 2. Przejście od tego,

co fizyczne, do tego, co metafizyczne, traktow ane jest w myśl owego

etymologizmu jako degradacja. Osądzając więc to, co filozof, bezwied­

nie, dokona z metaforam i, posługuje się ów etymologizm opozycją filo­

zoficzną, która przecież również ma swoje dzieje i swoją historię m eta­

foryczną.

Potw ierdza to dalszy ciąg dialogu: roztrząsa się w nim możliwość

odnowienia czy odtworzenia, spod m etafory, która ukryw a i zarazem

się ukryw a, „pierwotnej postaci” monety zużytej, zatartej, wypolerowa­

nej przez obieg pojęcia filozoficznego. Czy za-tarcie [l’ef-facement] 2 nie

oznaczałoby zawsze zatarcia pierw otnej postaci, gdyby ona sama siebie

nie zacierała?

W szystk ie te słow a, czy to zn iek ształcon e przez d łu gie u życie, czy też w y ­ gład zon e, czy n a w et p rzek u te sp ecja ln ie dla ja k iejś k on stru k cji u m y sło w ej, w szy stk ie je m ożem y sobie p rzed staw ić w ich p ostaci p ierw otn ej. C hem icy w y n a jd u ją odczynniki, d zięk i k tó ry m na p apirusach czy na pergam in ie w y s tę ­ puje atram en t, zatarty doszczętn ie. D zięk i tym w ła śn ie odczynnikom od czy­ tu je się p a lim p sesty .

G dyby analogiczn y sposób p o stęp o w a n ia za sto so w a ć do p ism m eta fizy k ó w , g d yb y rzucić św ia tło na zn aczen ie p ierw o tn e i k onkretne, które sta le acz n ie ­ w id oczn ie tk w i pod zn aczen iem ab strak cyjn ym i now ym , odnalazłoby się w ó w ­ czas m y ś li zgoła dziw ne, a n iek ied y m oże i pou czające 8.

Pierw otne znaczenie, pierw otna postać, zawsze zmysłowa i m aterialna

(w szy stk ie w y ra zy w m o w ie lu d zk iej b y ły u k u te w k szta łcie m a teria ln y m i w szy stk ie one w yob rażały za dni sw ej n o w o ści jak iś obraz, d ostęp n y z m y ­ słom . (...) te n a zw y n ie są w stan ie u jść n ieu n ik n ion em u m a teria lizm o w i n a ­ szego sło w n ictw a ) <s. 161— 162).

nie jest właściwie metaforą. Jest to rodzaj przejrzystej figury równo­

znacznej ze znaczeniem właściwym. Staje się m etaforą dopiero wówczas,

gdy zaczyna jej używać język filozoficzny. Wówczas natychm iast pierw ­

sze znaczenie i pierwsze przesunięcie ulegają zapomnieniu. Nie zauważa

się już m etafory i bierze się ją za właściwe znaczenie. Podwójne zatar­

cie. Filozofia byłaby więc tym procesem metaforyzacji, który sam siebie

likwiduje. Na mocy definicji k u ltu ra filozoficzna byłaby zawsze zatar­

ciem.

Jest to praw o ekonomiczne: aby pracę ścierania uczynić jak najm niej­

szą, m etafizycy chętnie w ybraliby z języka naturalnego słowa n ajb ar­

dziej zużyte:

8 [N iep rzetłu m aczaln a gra słów : e ff a c e m e n t — zatarcie, fa ce — tw arz, oblicze, rów n ież orzeł na m onecie. — P rzy p is tłum .]

(5)

w yb ierają ch ętn ie do p olerow an ia sło w a tak ie, k tóre dochodzą do nich z z a ­ tartym i już n ieco rysam i. T ym sposobem oszczęd zają sobie on i zn aczn ej części m itręgi. N iek ied y b y w a ją jeszcze szczęśliw si, zab ierają się do słó w , które b ę ­ dąc w d ługim i p ow szech n ym użyciu, zatraciły od cza só w n iep a m iętn y ch w sz e lk i ślad rysów , które n o siły <s. 159— 160).

I na odwrót, jesteśm y metafizykami, choć nic o tym nie wiemy, pro­

porcjonalnie do zużywania się naszych słów. Polifil, aczkolwiek nie robi

z tego specjalnego tem atu ani kwestii, nie może jednak nie poruszyć n a j­

istotniejszego problemu: c a ł k o w i t e g o zużycia się znaku. Czym to

jest? I ta strata — tzn. ta nieskończona nad-w artość — czyż nie jest

tym, co metafizyk preferuje, kiedy np. stale w ybiera pojęcia w form ie

negatywnej, a b - s o l u t n y , n i e - s k o ń c z o n y , n i e - d o t y k a l n y ,

n i e - b y t?

Na trzech stron icach H egla, w zięty ch na c h y b ił tra fił w jego F e n o m e n o ­

logii (k sią żk a nader rzadko, jak się zdaje, cy to w a n a w środ ow isk ach a k a d e­

m ick ich F ran cji w 1900 r.), w śród d w u d ziestu sześciu w yrazów , sta n o w ią cy ch p rzedm ioty zdań w ażk ich , zn alazłem d ziew iętn a ście term in ó w n eg a ty w n y ch i sied em p o zytyw n ych : (...) R óżne ab, in, non działają jeszcze en ergiczn iej n iż koło szlifiersk ie. Z acierają w am one za jed n ym p ociągn ięciem w y ra zy jak najbardziej u w yp u klon e. N iek ied y co praw da zw racają w am one ty lk o te sam e w yrazy i oddają je w am z sen sem od w rócon ym (s. 157— 158).

Pomińm y dowcip; pozostaje do zbadania stosunek między m etafory-

zacją, która sama siebie likwiduje, i pojęciami w formie negatyw nej.

Funkcją tych ostatnich jest — przez zniesienie skończonego określenia —

zerwanie więzi łączącej znaczenie z poszczególnym bytem czy wręcz

z całością tego, co istnieje. Zawieszają one również swoją pozorną me-

taforyczność. (Określimy bliżej ów problem negatywności, uznając, nieco

dalej, pokrewieństwo między Heglowskim z n i e s i e n i e m — A u fh e­

bung to także pewna strata i jednocześnie pewna korzyść — i filozoficz­

nym pojęciem metafory).

Taką, o iłem to p otrafił n a leży cie zaob serw ow ać, jest p rak tyk a m e ta fiz y ­ ków , czy raczej „ m eta ta fizy k ó w ”, gd yż jest to jeszcze jed en d ziw , godny u w agi, że sam a w asza nau k a nosi n a zw ę n egatyw n ą, w ziętą z porządku k siąg A ry sto teleso w y ch , i że w y sam i m ia n u jecie sieb ie tym i, którzy idą po fiz y ­ k ach. P rzypuszczam , że rozu m iecie przez to, iż tam ci są na w y so k o ścia ch i że brać m iejsce po nich, znaczy to w zn osić się ponad nich. N iem n iej uzn ajecie ty m sam ym , że jesteście poza naturą (s . 157).

Mimo że m etafora metafizyczna odwróciła wszystkie znaczenia, cho­

ciaż zatarła napisy fizyki, zawsze jednak można by odtworzyć pierw ot­

ny napis i odczytać palimpsest. Polifil oddaje się tej grze. Z pewnego

dziełka, które „przebiega wszystkie system aty filozoficzne, począwszy od

starożytnych Eleatów, aż do ostatnich eklektyków, i kończy na p. bache­

lier”, w ybiera nader abstrakcyjne i spekulatyw ne zdanie: „ D u s z a p o ­

s i a d a B o g a w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e u d z i a ł

w a b s o l u c i e ” (s. 153—154). Następnie dokonuje szeregu podstawień

etymologicznych czy filologicznych, których celem jest obudzić wszystkie

(6)

M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M

287

uśpione figury. Toteż nie zw raca uwagi na to, „w jakim stopniu [myśl

ta] jest praw dziw ą”, lecz „wyłącznie na formę słowną”. Ustaliwszy, że

słowa „Bóg”, „dusza”, „absolut” itd. są s y m b o l a m i , a nie z n a k a m i ,

oraz że to, co symbolizowane, zachowuje naturalną więź z symbolem,

Polifil uważa, że tym sam ym etymologiczne odtworzenie jest upraw nione

(arbitralność byłaby zatem, jak sądzi również Nietzsche, tylko stopniem

zużycia się tego, co symboliczne) i przedstawia w yniki swoich chemicz­

nych czynności:

M iałem ted y słu szn ość, d oszu k u jąc się sensu, zaw artego w sło w a ch d u - s z a , B ó g , a b s o l u t , k tóre to sło w a są sym b olam i, n ie zaś znakam i. •„D u s z a p o s i a d a B o g a w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e

u d z i a ł w a b s o l u c i e ”.

C zym że je st to zdanie, je ś li n ie zbiorem m a ły ch sym b olów , które dobrze już zatarto, zgoda, k tóre stra ciły sw ój p ołysk i sw ą obrazow ość, a le k tóre po­ zostają w d a lszy m ciągu sy m b o la m i m ocą sw y ch w ła śc iw o śc i przyrodzonych. Obraz sp row ad zon y w n ich zo sta ł do sch em atu . A le sch em at nie p rzestaje b y ó jednak obrazem . M ogę w ięc bez zb ytn iego n aciągan ia p od staw ić jeden zam iast d rugiego. W ta k i w ła śn ie sposób otrzym ałem , co n astęp u je:

„ T c h n i e n i e u s i a d ł o n a t y m , k t ó r y j a ś n i e j e , w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e d z i a ł w t y m , k t ó r y j e s t z u p e ł n i e r o z w i ą z a n y ” — skąd o trzym am y bez trudu: „ T e n , k t ó r e g o t c h n i e ­ n i e j e s t o z n a k ą ż y c i a , c z ł o w i e k , z a j m i e m i e j s c e (w ów czas, bez w ą tp ien ia , gdy tch n ien ie z n ieg o uleci) w o g n i u b o s k i m , ź r ó d l e i o g n i s k u ż y c i a , a m i e j s c e t o b ę d z i e m u o d m i e r z o n e w e d ł u g o w e j b ł o g o s ł a w i o n e j m o c y , k t ó r a m u z o s t a ł a d a n a (przez d e­ m onów , jak sądzę) c e l e m r o z p o w s z e c h n i a n i a o w e g o g o r ą c e g o t c h n i e n i a , t e j m a ł e j d u s z y n i e w i d z i a l n e j , w b e z m i a r a c h w o l n y c h p r z e s t w o r ó w (p raw dopodobnie b łęk itu niebios).

I za u w a ż przecie, że w y g lą d a to sn ać na fra g m en t h ym n u w ed y ck ieg o , że tch n ie to starożytn ą m ito lo g ią W schodu. N ie biorę na sieb ie o d p ow ied zialn ości za to, czym o d tw o rzy ł ó w m it p ie r w o tn y w ścisłej zgodzie z praw am i, k tóre rządzą ro zw o jem m ow y.

To nie m a w ie lk ie g o znaczenia. D ość na tym , iż jest oczyw istym , że odna­ leźliśm y sy m b o le i m it w zdaniu, k tóre b yło n a w sk ro ś sym b oliczn e i m ityczn e, gdyż b y ło m eta fizy czn e. S p o d ziew a m się, żem cię, A ryście, przekonał w sp o ­ sób dostateczn y, iż każda próba w y ra żen ia m y śli a b strak cyjn ej n ie m oże być n iczym innym , jak alegorią. D ziw n y ć to zaiste los m eta fizy k ó w , którzy, sądząc, iż udało im się ujść od św iata pozorów , sk azan i są na to, by żyć w ieczn ie p o­ śród a legorii. P o eci sm utni, zajm ują się oni od b arw ian iem b aśn i antyczn ych , a n ie są n iczy m innym , jeno zb ieraczam i baśni. T w orzą bezbarw ną m itologię <s. 174— 176).

Jedna form uła — krótka, skondensowana, oszczędna, niemal niema —

rozciągnięta została w nie kończące się wyjaśnienie, jak u belfra chowa­

jącego się za czyimś autorytetem ; obraca się w kpinę, która pojawia się

zawsze, gdy m am y do czynienia z rozgadanym i rozgestykulowanym tłu ­

maczeniem wschodniego ideogramu. Parodia tłumacza, naiwność m etafi­

zyka, kiepskiego perypatetyka, k tó ry nie rozpoznaje swojej stylistyki

i nie wie, dokąd go ona zaprowadzi.

(7)

tu rę Zachodu; biały człowiek swą własną, indoeuropejską mitologię, swój

logos, czyli mythos swojego idiomu, bierze za uniw ersalną form ę tego,

co powinien chcieć jeszcze nazwać Rozumem. Nie przychodzi to łatwo.

A ryst, obrońca metafizyki, w końcu wychodzi, zdecydowany nie rozm a­

wiać więcej ze złym graczem: „Wychodzę nieprzekonany. G dybyś rozu­

mował ściśle według prawideł, łatwo by mi było obalić tw oje argum en­

ty ” (s. 177).

Biała mitologia — m etafizyka zatarła w sobie samej mit, k tó ry ją

stw orzył i który mimo wszystko pozostaje aktyw ny, żywotny, napisany

białym atram entem — niewidoczny i przy k ry ty rysunek na palimpseś-

cie.

Ten niesym etryczny i kłam liwy dialog nie zasługuje, by go umieścić

na egzerdze tylko dlatego, że jest uderzający; a ponieważ uderza zarów­

no rozum, jak wyobraźnię, obciąża nasz problem niejaką teatralnością.

Istnieją inne racje, byt się nim zająć. W wielkim skrócie:

1.

W ydaje się, że słowa Polifila należą do dziedziny, której historyczny

i teoretyczny porządek, granice, w ew nętrzne podziały, zmiany, trzeba do­

piero zinterpretować. W interpretacji takiej, uwzględniającej problem re ­

toryki, należy przeanalizować teksty Renana i Nietzschego 4, którzy przy­

pom nieli jako filolodzy metaforyczne ich zdaniem źródło pojęć, a zwłasz­

cza źródło tego, co zdaje się podtrzym ywać właściwy sens, właściwość

bycia własnym, czyli byt. Trzeba także zbadać teksty F r e u d a 5, Berg­

sona 6, L e n in a 7, którzy wyczuleni na działanie m etafory w języku teo­

4 E. R e n a n , De l ’origine d u langage, rozdz. V . W: O e u v r e s c o m p l è te s ,

t. VIII, 1848. — F. N i e t z s c h e , N a r o d z i n y tragedii , c z y l i h e ll e n iz m i p e s y m i z m . P rzeło ży ł z język a n iem ieck ieg o L. S t a f f . W arszaw a 1907.

5 Zob. np. tek st B r e u e r a w É tu d e s sur l ’h y s t é r ie , 1895, s. 183, i tam że tek st Z. F reuda, s. 234—235. — Z. Freud: Le m o t d ’esp r it. „Id ées”. „N ou velle R evue F r a n ç a ise ”, p. 223—224; W s t ę p do p s y c h o a n a lizy . P rzek ład S. K e m p n e r ó w n y i W. Z a n i e w i c k i e g o . P rzed m ow a L. K o r z e n i o w s k i . W arszaw a 1957, s. 233—234 (na tem at m eta fo ry przedpokoju); Po za z a s a d ą p r z y je m n o ś c i. P rzełożył J. P r o k o p i u k . W arszaw a 1976, s. 84— 85; M a v ie e t la p s y c h a n a l y s e . „ Id ées”. „ N o u v elle R evu e F ra n ça ise”, p. 111. Z drugiej stron y co do u ży w a n ia sch em atów reto ry czn y ch w d ysk u rsie p sy ch o a n a lity czn y m od syłam o czy w iście do: L a c a n ,

É c rits (zob. J. A. M i l l e r , I n d e x raisonné des c o n c e p ts m a j e u r s ); B e n v e n i s t e , R e m a r q u e s su r la fo n ctio n d e langage dans la d é c o u v e r t e fr e u d ie n n e (1956). W: P r o b l è m e s de li n gu is tique gé nérale. P aris 1966, oraz R. J a k o b s o n , D w a a s p e k t y j ę z y k a i d w a t y p y za k ł ó c e ń a fa t y c z n y c h . W: R. J a k o b s o n , M. H a l l e , P o d ­ s t a w y j ę z y k a . A u toryzow an e w y d a n ie p olsk ie zm ien ion e i rozszerzone. T łu m aczył

L. Z a w a d o w s k i . W arszaw a 1964.

6 Zob. H. B e r g s o n , W s t ę p do m e t a f i z y k i . P rzeło ży ł K. B ł e s z y ń s k i . W:

M y ś l i ruch, d u sz a i ciało. W arszaw a 1963.

7 W rozw ażan iach na te m a t d ia lek ty k i H egla W. I. L e n i n (Z e s z y t y filo zofic zne. P rz e ło ż y ł z jęz. ros. K. B ł e s z y ń s k i . W arszaw a 1956) n a jczęściej określa sto­ su n ek M arksa do H egla jako „o d w ró cen ie” (s. 207), „ p o sta w ien ie na g ło w ie ” (s. 30, 76), a tak że jako „p ozb aw ien ie g ło w y ” („w yrzu cen ie z h eg lo w sk ieg o sy stem u tego,

(8)

M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M

289

retycznym i filozoficznym proponowali lub zgoła stosowali spiętrzenie

sprzecznych m etafor, aby w ten sposób neutralizować bądź lepiej kon­

trolować ich efekty. Rozkwit lingwistyki historycznej w XIX w. bynaj­

mniej nie w ystarcza, by wyjaśnić zainteresowanie, jakie okazywano me­

taforycznym naw arstw ianiom się pojęć. Jest rzeczą oczywistą, że układ

motywów nie napotyka żadnych linearnych ograniczeń chronologicznych

ani historycznych. Kojarzone nazwy, które nieco wyżej zestawiliśmy, po­

kazują to dobitnie, i rozwarstwienie, które chcemy określić lub zacho­

wać, dokonuje się w łonie dyskursów oznaczanych jedną tylko nazwą.

Opracowanie tych problemów musi być poprzedzone przez nowe określe­

nie jedności wszystkich elementów.

2.

Jeśli ktoś doszukuje się w pojęciu ukrytej historii metafory, to

znaczy, że uprzyw ilejow uje kosztem system u d i a c h r o n i ę , to znaczy,

że w yznaje tę s y m b o l i s t y c z n ą koncepcję języka, którą już kró­

ciutko ukazaliśmy: związek między signifiant i signifié, choć ukryty, po­

winien być i pozostać związkiem naturalnej konieczności, analogicznego

uczestnictwa, związkiem podobieństwa. M etafora zawsze była określana

jako trop podobieństwa; podobieństwa, które nie zachodzi po prostu

między signifiant i signifié, lecz już między dwoma znakami, z których

jeden oznacza drugi. Jest to jej właściwość najogólniejsza, upoważnia­

jąca nas do nazwania mianem m etafory wszystkich przywołanych przez

Polifila figur zwanych s y m b o l i c z n y m i lub a n a l o g i c z n y m i

(przenośnia, mit, baśń, alegoria). Jeżeli k ry ty k a języka filozoficznego prze­

prow adzana jest z tych pozycji, to zwrócenie uwagi na m etaforę — tę

szczególną figurę — świadczy o akceptacji perspektyw y właściwej sym ­

bolizmowi. Jest to równoznaczne z tym, że badacz nie będzie analizował

składni, system atyki, lecz semantyczną „głębię”, że bardziej zaintere­

suje go wzajemne przyciąganie się tego, co podobne, niż układ pozycji,

nazw ijm y go „m etonim icznym” w znaczeniu podanym przez Jakobsona 8,

który podkreśla powinowactwo między suprem acją metaforyczności, sym ­

bolizmu (zarówno, powiedzmy, jako szkołą literacką, jak i koncepcją

lingwistyczną) a rom antyzm em (bardziej historycznym czy wręcz histo-

rycystycznym i bardziej hermeneutycznym). Rozumie się samo przez się,

że zagadnienie metafory, jak je tu taj ujm ujem y, nie należy wcale do tej

problem atyki i nie podziela jego przesłanek, lecz przeciwnie, powinno

dopiero je wyznaczyć. Nie idzie wszakże o to, by wzmocnić przez sym e­

co nim rządzi: ab solu tu , Idei, B oga” itd., s. 76, 120) i jeszcze jako ro zw in ięcie „za­ rod k ów ” albo „ziaren ” (s. 163), a n aw et jako „ w y łu sk iw a n ie jąd ra” (s. 114) itd. N a tem a t m eta fo ry w tek sta ch M arksa i w ogóle w literaturze m a rk sisto w sk iej zob. zw łaszcza L. A l t h u s s e r , C z y ta n i e „K a p i t a ł u ” [К. М агха]. W stępem opatrzył T. M. J a r o s z e w s k i . P rzeło ży ł W. D ł u s k i . W arszaw a 1975. Zob. tak że L. A l t ­ h u s s e r , Les A p p a r e i l s id éo lo g iq u es d ’Êta t. „La P e n sé e ”, czerw iec 1970, nr 151, s. Ί—9. — G o u X, N u m is m a t iq u e I, II. W: Tel Q uel, s. 35—36.

8 R. J a k o b s o n , Essais de lin g u is tiq u e gén éra le. P aris 1963, s. 62.

(9)

trię to, co jest przedm iotem ataku Polifila; raczej o to, by zdekonstru-

ować [déconstruire] te metafizyczne i retoryczne schematy, które znaj­

dują się u podstaw jego krytyki, a zdekonstruow ać nie po to, by je

odrzucić i odesłać do diabła, lecz aby je inaczej, na nowo przedstawić,

oraz po to wreszcie, by wyznaczyć historyczno-problem owy teren, na któ­

rym system atycznie można by pytać filozofię o metaforyczne uzasadnie­

nia jej pojęć.

3. Należałoby również zaproponować in terp retację owej kategorii z u -

ż y w a n i a s i ę . Wydaje się, że między tą kategorią i perspektyw ą m eta­

foryczną istnieje więź systemowa. Odnajdziem y ją wszędzie tam, gdzie

tem at m etafory jest uprzyw ilejow any. M etafora również pociąga za sobą

założenie ciągłości [présupposition continuiste]: przede wszystkim historia

m etafory nie w ydaje się przemieszczeniem połączonym z zerwaniam i

i ponownymi wpisaniam i w system heterogeniczny, mutacjami, oddalenia­

m i od źródła, lecz postępującą erozją, stałą u tra tą znaczenia, nieprzerw a­

nym w yczerpyw aniem się pierwotnego sensu. Empiryczna abstrakcja bez

w yryw ania z pierwotnego gruntu. Cytowani autorzy nie muszą dokony­

wać tego zawsze i w pełni świadomie, lecz dokonują za każdym razem,

kiedy w zamyśle ich dominuje m etaforyczny punkt widzenia. Pojęcie

zużycia się m etafory nie charakteryzuje konkretnego, historycznie i teo­

retycznie określonego system u filozoficznego, ale raczej już pojęcie sair.ej

m etafory. Należy do długiej historii metafizyki, którą właściwość zużycia

się wyznacza lub jest przez nią wyznaczana. Tym właśnie zajmiemy się

tu najpierw .

4. P aradygm aty monety, m etalu, srebra i złota narzucają się z upor­

czywością godną uwagi zawsze wówczas, gdy usiłuje się określić proces

m etaforyczny. Zanim m etafora — działanie językowe — odnajdzie swoją

m etaforę w działaniu ekonomicznym, jest konieczne, by jakaś analogia

bardziej ogólna umożliwiła w ym ianę między tym i dwiema „sferam i”.

Analogia w obrębie języka reprezentow ana jest przez analogię między

językiem a czymś innym niż język. Jednakże to, co zdaje się tu taj „re­

prezentow ać”, co jest przenośnią, jest zarazem tym, co otwiera szerszą

przestrzeń dla dyskursu o przenośni i nie daje się już zawrzeć w wąsko

wyspecjalizowanej czy określonej nauce, w językoznawstwie lub filo­

logii.

Zapis rachunkow y jest najczęściej miejscem skrzyżowania się, sceną

w ym iany między zjawiskiem językowym i ekonomicznym. Te dwa ro­

dzaje signifiant uzupełniają się w problem atyce fetyszyzmu, zarówno

u Nietzschego, jak u Marksa 9. W P rzyczyn ku do k r y ty k i ekonomii poli­

9 Zob. K. M a r k s , K a p it a l. W arszaw a 1950, t. I, s. 88: „Skąd b o w iem p łyn ą złu d zen ia sy ste m u m on etarn ego? (...) A n o w o czesn a ek onom ia, (...) czy n ie c h w y ­ ta m y jej na fety szy zm ie, gdy tra k tu je o k a p ita le? (...) G dyby to w a ry m ogły prze­ m aw iać, p o w ied zia ły b y : (...) P o słu ch a jm y tylk o, jak dusza to w a ru ob w ieszcza u stam i e k o n o m isty ”.

(10)

M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M

291

tycznej M arks system atycznie opisuje proces zużywania się „pieniądza

rachunkowego, przemawiającego różnymi językam i”, analizuje relacje

między „różnicą w nazwie” i „różnicą k ształtu ”, przemianę pieniądza ra ­

chunkowego w „złoto sans phrase” i na odw rót [przemianę złota w mo­

netę], idealizację złota, które „staje się symbolem samego siebie ale nie

może służyć jako symbol samego siebie” („Ale żadna rzecz nie może być

swoim własnym symbolem” itd .) 10. Odniesienie w ydaje się raczej ekono­

miczne, m etafora zaś językowa. Nawet jeśli Nietzsche, przynajm niej po­

zornie, odwraca analogię, to — choć z pewnością nie jest to bez zna­

czenia — nie da się wszak ukryć, iż obydwaj używ ają wspólnych term i­

nów i pojęcia wymiany:

10 K. M a r k s , P r z y c z y n e k do k r y t y k i e k o n o m i i p o li ty c z n e j. W: K. M a r k s , F. E n g e l s , D zieła, t. 13, W arszaw a 1966, s. 100 i 105. P rzy p o m in a m y ty lk o te tek sty . A żeb y je zin terp retow ać z naszego p u nktu w id zen ia (krytyka etym ologizm u , p rob lem y dotyczące h isto rii i w a rto ści w ła sn o ści — idion, p r o p r i u m , eigen), n a le ­ żałob y zw rócić szczególn ą u w a g ę na fakt, że M arks n ie ty lk o tak jak in n i (P la ­ ton, L eibniz, R ou sseau itd.) k ry ty k o w a ł ety m o lo g izm jako n ien a u k o w y błąd czy n ad u życie, jak o za sto so w a n ie w a d liw e j ety m o lo g ii. M arks k ry ty k u je etym ologizm n a p rzy k ła d zie w ł a s n o ś c i . N ie m ożem y tu p rzytaczać całej m a rk so w sk iej k r y ty k i D estu tta de T racy’ego, k tó ry igrał sło w a m i p r o p r i é t é [w łasn ość, w ła ś c i­ w ość] i p r o p r e [w łasny, w ła śc iw y ], tak jak „ S tirn er” u to żsa m ia ł sło w a Mein,

M ein u n g ( m i e n , m o n a v is [m ój, pogląd]; tak że H eg el u p ra w ia ł tę g r ę ), E ig e n t u m

i E ig e n h e i t (w ła s n o ść i in d y w id u a ln o ść ). Z a cy tu jm y jed y n ie fra g m en t m ó w ią cy 0 sp row ad zan iu ek on om ii do gry język ow ej oraz o red u k cji w ielo p o zio m o w ej sp ecy ­ fik i p ojęć do w y im a g in o w a n ej jed n o ści ja k ieg o ś ety m o n u (K. M a r k s , F. E n ­ g e l s , Ideo lo g ia n iem ieck a . W: M a r k s , E n g e l s , op. cit., t. 3, s. 247): „»Stir­ ner« o b a lił pow yżej k om u n istyczn ą k o n cep cję zn iesien ia w ła sn o śc i p ryw atn ej w ten sposób, że najprzód p rzem ien ił w ła sn o ść p ry w a tn ą w »p osiadanie [H aben]«, a n a ­ stęp n ie o g ło sił czasow n ik »m ieć [haben]« za sło w o n iezb ęd n e, za w ieczn ą praw dę, bo tak że w k o m u n isty czn y m sp o łeczeń stw ie m oże się zdarzyć, że będ zie »m iał« bóle brzucha. Z u pełnie tak sam o u zasad n ia on tu taj n iem ożn ość zn iesien ia w ła sn o ści p ryw atn ej: p rzek ształca ją w p o jęcie w ła sn o ści, w y k o r z y stu je p o k rew ień stw o ety m o lo g iczn e m ięd zy sło w a m i »E ig e n t u m [w łasn ość]« i »eigen [w łasn y, w ła ściw y ]« 1 ogłasza sło w o »e ig e n « za w ieczn ą praw dę, bo ta k że w ustroju k om u n istyczn ym m oże się w sza k zdarzyć, że b óle brzucha będą m u w ła śc iw e . C ała ta teoretyczn a bzdura szu k ająca u cieczk i w ety m o lo g ii b y ła b y n iem o żliw a , gd yb y rzeczyw ista w łasn ość pryw atna, którą chcą zn ieść kom uniści, n ie zo sta ła p rzek ształcon a w ab­ strak cyjn e p ojęcie w ła sn o ść w ogóle. D zięk i tem u b o w iem n ie m a już, po p ierw sze, potrzeby p ow ied zieć lu b choćby w ied zieć co k o lw iek o rzeczy w istej w ła sn o ści p ry­ w atnej, a po drugie m ożna bez trudu odkryć w k o m u n izm ie sprzeczność, gd yż po zn iesien iu (rzeczyw istej) w ła sn o ści m ożna o czy w iście z ła tw o ścią w y n a leźć n a j­ różn iejsze rzeczy, które dadzą się p odciągnąć pod p o jęcie » w ła sn o ści w ogóle«”. K rytyka otw iera i n ie rozstrzyga o stateczn ie p ro b lem ó w zw ią za n y ch z „rzeczy­ w isto śc ią ” w ła sn o ści oraz z „ab strak cyjn ością” i p o jęciem w ła sn o ści. A oto ciąg dalszy ty ch znaczących u w a g (i b i d e m , s. 148— 149): „Na przykład: p r o p r ié té — w łasn ość i w ła ściw o ść; p r o p e r t y — w ła sn o ść i sw o isto ść; eigen w sen sie m erk an ­ tylnym i w sen sie in d yw id u aln ym ; va leu r , va lu e, W e r t; c o m m e r c e , V e r k e h r ;

échange, A u sta u s c h itd. W szystk ich tych słó w u ży w a się d la oznaczenia zarów no

(11)

C zym że w ięc jest p raw da? M n óstw em zm ien n ych m etafor, m etonim ii, antropom orfizm ów , krótko — sum ą m ięd zylu d zk ich stosu n k ów , k tóre zostały poetyck o i retoryczn ie u w zn ioślon e, p rzek ształcon e, przyozdobione i które, po długim używ an iu , zdają się lu d ziom sk ończone, skan on izow an e i p rzym u sza­ jące: p raw d y są złudzeniam i. Z apom niano, że są one rojen iam i, m etaforam i, które zu żyły się i stra ciły sw o ją m oc z m y sło w eg o od d ziaływ an ia (die a b g e n u tz t

u n d sinnlich k r a f tlo s g e w o r d e n sind), m on etam i, co stra ciły sw ój w izeru n ek (Bild) i które od tej pory n ie są już tra k to w a n e jako pien iąd ze, lecz jako

m etal n .

Jeśli przyjm iem y rozróżnienie dokonane przez de Saussure’a, powiemy,

żę problem atyka m etafory wchodzi w zakres nie tylko teorii z n a c z ę -

n i a, lecz również teorii w a r t o ś c i . De Saussure, gdy uprawomocnia to

rozróżnienie, postuluje konieczność skrzyżowania osi synchronicznej i osi

diachronicznej we wszystkich naukach o wartości, ale też tylko w nich.

Rozwija przeto analogię między ekonomią a językoznawstwem:

d w oistość, o której m ó w im y (syn ch ron ia/d iach ron ia), n arzuca się już k ategory­ cznie n aukom ekon om iczn ym . W nich, od m ien n ie od tego, co się działo w po­ p rzednich przypadkach, ek on om ia p olityczn a i historia ekonom ii sta n o w ią d w ie d yscyp lin y w y ra źn ie odgraniczone w obrębie tej sam ej nauki. (...) P ostępując w ten sposób, jesteśm y p o słu szn i — przy czym n ie zdajem y sobie z tego dobrze sp raw y — w ew n ętrzn ej k onieczności: otóż podobna k on ieczn ość zm usza nas do rozbicia języ k o zn a w stw a na d w ie części, z k tórych każd a k ieru je się sw y m i w ła sn y m i zasadam i. Tu bow iem , podobnie jak w ek on om ii politycznej, sta jem y w ob ec pojęcia w a r t o ś c i ; w obu tych naukach ch od zi o system ró w n o w a żn ik ó w m ięd zy rzeczam i różnego rodzaju: w p ierw szej jest to praca i płaca, w drugiej — elem en t znaczony i e lem en t znaczący 12.

Chcąc zdefiniować pojęcie wartości, zanim jeszcze zostanie ono spre­

cyzowane jako wartość ekonomiczna czy wartość językowa, de Saussure

opisuje jego najogólniejsze cechy, które będą mogły zapewnić — dzięki

podobieństwu lub proporcjonalności — przejście metaforyczne lub ana­

logiczne od jednego porządku do drugiego. Raz jeszcze okazuje się, że

m etaforyzacja przez analogię jest konstytutyw na tak dla obu porządków

[ekonomii i językoznawstwa], jak i dla stosunku między nimi.

Pięciofrankowa moneta znowu służy za przykład:

takim i. W in n ych język ach w sp ó łczesn y ch sp raw a przed staw ia się zu p ełn ie tak sam o. J eżeli św ię ty M aks p ow ażn ie zam ierza w y zy sk a ć tę d w uznaczność, to m oże bardzo ła tw o dokonać szeregu n ow ych św ietn y ch odkryć ekonom icznych, nie u m ie­ jąc ani słow a z ekonom ii. I rzeczy w iście — p rzytaczan e przezeń n o w e fa k ty ek on o­ m iczne, które dalej zarejestru jem y, p ozostają ca łk o w icie w k ręgu tej sy n o n im ik i”. 11 F. N i e t z s c h e , I n t r o d u c ti o n t h é o r é ti q u e sur la v é r i t é et le m en s o n g e au

sens e x tr a - m o r a l. W: Le L i v r e du philosophe. Trad. A. Κ. M a r i e 11 i. A u b ier-

-F lam m arion, s. 181— 182. T en m o ty w zatarcia, zb lak n ięcia obrazu odnajdziem y rów n ież w T r a u m d e u t u n g (s. 302), ale n ie ty le u F reuda, co u N ietzsch ego, m otyw ó w określa w sposób jed n ozn aczn y i jed n ostron n y teorię m etafory. Ta ostatnia w łączon a jest w bardziej ogólną agon istyk ę.

12 F. d e S a u s s u r e , K u r s j ę z y k o z n a w s t a w a ogólnego. T łu m aczyła K. K a s ­ p r z y k . W arszaw a 1961, s. 89.

(12)

M E T A F O R A W T E K Ś C IE FIL O Z O F IC Z N Y M

293

A przecież w y ja śn ie n ie tego zagad n ien ia (sto su n k u znaczenia do w a rto ści) jest rzeczą konieczn ą, w p rzeciw n y m b o w iem razie narażam y się na n ieb ezp ie­ czeń stw o zred u k ow an ia języ k a do zw y k łej nom en k latu ry. (...) A by o d p o w ie­ dzieć na to p ytan ie, m u sim y przede w sz y stk im stw ierd zić, że n a w et poza obrębem języka, jak się zdaje, w sz y stk ie w a rto ści rządzą się tą paradoksalną zasadą: sk ła d a ją się one zaw sze:

1. z rzeczy n i e p o d o b n e j , d ającej się w y m i e n i ć na tę rzecz, której w a rto ść m am y określić;

2. z rzeczy p o d o b n y c h , k tóre m ożna p o r ó w n a ć z tą rzeczą, o k tó ­ rej w artość nam chodzi.

Oba te czyn n ik i są n iezb ęd n e, aby m ogła zaistn ieć w artość. Tak w ięc dla oznaczenia, ile jest w a rta m on eta pięciofran k ow a, m u sim y w ied zieć: a) że m ożna ją w y m ien ić na ok reślon ą ilość czegoś innego, na przykład chleba; b) że m ożna ją p orów n ać z podobną w a rto ścią tego sam ego system u , na przykład z m onetą jed n ofran k ow ą czy też z m onetą in n ego sy stem u (dolarem itp.). T a k s a m o (p o d k reślen ie m o je) w y ra z m oże być w y m ien io n y na coś niepodobnego: w yob rażen ie; poza ty m m oże być p orów nany z inną rzeczą tego sam ego ro­ dzaju: z drugim w yrazem . W artości jego n ie da się w ięc u stalić, gdy ograni­ czym y się do stw ierd zen ia, że m oże być „ w y m ien io n y ” na takie czy inne p o­ jęcie, c z y li że m a ta k ie czy in n e znaczenie; trzeba ponadto porów nać go z w ar­ tościam i podobnym i, z in n y m i w y ra za m i sto ją cy m i w opozycji w zg lęd em niego. Z aw artość jego jest p ra w d ziw ie określona dopiero za pom ocą tego, co istn ieje poza nim . S ta n o w ią c część system u , w yraz p rzybiera n ie tylk o znaczenie, lecz tak że i przede w sz y stk im w artość, a to już zu p ełn ie co innego 1S.

Wartość, złoto, oko, słońce itd. wciągnięte są, i wiemy to od dawna,

w ruch tych samych tropów. Ich wymiana odbywa się przede wszystkim

w retoryce i w filozofii. Uwaga de Saussure’a umieszczona na tej samej

stronie da się przeto porównać z w ersją Polifila („tchnienie usiadło”,

„boski ogień, źródło i ognisko życia” itd.). Przypom ina nam ona, że rzecz

najnaturalniejsza, najbardziej uniw ersalna, najbardziej realna, najjaśniej­

sza, odniesienie najbardziej zew nętrzne — słońce, od chwili, w której

wchodzi (a wchodzi z a w s z e ) w proces aksjologicznej i semantycznej

wymiany, nie w ym yka się całkowicie ogólnemu praw u wartości m eta­

forycznej:

W artość ja k ieg o k o lw iek sk ła d n ik a jest określona tym w szystk im , co go otacza; nie m a ta k ieg o w y ra zu — n a w e t jeśli chodzi o w yraz oznaczający słońce — którego w a rto ść m ożna b y n a ty ch m ia st ustalić, jeśli się nie w eźm ie pod u w agę tego w szy stk ieg o , co znajduje się w ok ół niego; są języki, w których nie da się w żaden sposób p o w ied zieć „u siąść na sło ń cu ”.

W tym samym kontekście — ale nie ograniczając się do niego —

należałoby na nowo odczytać 14 wszystkie teksty Mallarmégo poświęcone

językoznawstwu, estetyce i ekonomii politycznej, wszystko, co napisał

o znaku z ł o t o , w ygryw ającym w tekście efekty przeciwieństw między

13 Ibid em , s. 122— 124.

14 P od ałem tak ą in terp reta cję w La D ouble séa nce (II). W: La D issém in atio n. Paris 1972.

(13)

tym, co właściwe i przenośne, metaforyczne i metonimiczne, między formą

i treścią, składnią i znaczeniem, słowem mówionym i słowem pisanym,

„nadm ierem ” i „niedostakiem”. Należałoby zwrócić szczególną uwagę na

tę stronę, która uzasadnia ty tu ł Złoto w „fantasm agorycznych zachodach

słońca”.

Więcej m etafory

Egzerga zatarta, jak więc odszyfrować w tekście filozoficznym figurę,

zwłaszcza metaforę? N ikt nigdy nie udzilił na to pytanie odpowiedzi

w jakimś system atycznym traktacie i jest to, rzecz jasna, fakt znaczący.

Zamiast ryzykować tutaj prolegomena do jakiejś przyszłej metaforyki,

spróbujm y raczej uchwycić zasadniczy w a r u n e k n i e m o ż l i w o ś c i

takiego zamiaru. Najskromniejsze, najbardziej abstrakcyjne ograniczenie

byłoby następujące: z racji swoich istotnych właściwości m etafora po­

zostaje klasycznym filozofemem [philosophème], pojęciem metafizycznym.

Jest więc uwięziona w sferze, którą ogólna metaforologia filozoficzna

chciałaby opanować. M etafora wywodzi się z sieci filozofemów, które

same odpowiadają tropom lub figurom, s ą i m w s p ó ł c z e s n e i s y s ­

t e m o w o z n i m i z e s t r o j o n e . Ta w arstw a tropów „ustanaw ia­

jących”, ten pokład „pierwszych” filozofemów (załóżmy, że cudzysłowy

są tu w ystarczającym środkiem ostrożności) nie włada samym sobą. Nie

może sobą zawładnąć, ponieważ sam siebie zrodził, rośnie na swoim gru n ­

cie, podtrzym yw any jest przez swą własną podstawę. Cała ta w arstw a

zatem ulega zniesieniu za każdym razem, gdy któryś z jej wytworów —

wT tym przypadku pojęcie m etafory — na próżno usiłuje podporządko­

wać sobie całą sferę, do której pojęcie to przynależy. Gdybyśm y chcieli

uchwycić i poklasyfikować wszystkie możliwe m etafory filozoficzne, przy­

najm niej jedna m etafora zawsze pozostawałaby wyłączona poza system:

przynajm niej ta, bez której nie można by stworzyć pojęcia m etafory,

tzn. dopowiadając rzecz do końca, m etafora m etafory. Ta m etafora „in

plus”, pozostając poza polem, które właśnie ona pozwala opisać, w yryw a

się czy w yabstrahow uje się z tego pola, wym yka się z niego i w ten

sposób w polu m amy jakby jedną metaforę „in m inus”. Z powodu, który

moglibyśmy nazwać skrótowo suplem entarnością tropów, superata staje

się mankiem i taksonomia czy historia filozoficznych m etafor nigdy nie

zostanie zbilansowana. [...]

Aby to wykazać, w yobraźmy sobie jak m iałby wyglądać taki histo­

ryczny i systemowy zarazem wykaz m etafor filozoficznych. N ajpierw

trzeba by ustalić ścisłe pojęcie metafory, starannie odróżnione — w ra ­

mach ogólnej tropologii — od wszystkich w yrażeń, z którym i zbyt często

się je miesza. Załóżmy tymczasowo, iż taka, definicja została przyjęta.

Należy zatem stwierdzić, że do tzw. języka filozoficznego wprowadza się

m etafory innego pochodzenia, albo raczej że znaczenia stają się m etafo­

(14)

M E T A F O R A W T E K ŚC IE FIL O Z O F IC Z N Y M 29 5

ryczne wówczas, gdy zostają przeniesione z ich właściwego miejsca. W ten

sposób klasyfikowałoby się miejsce pochodzenia: istniałyby m etafory bio­

logiczne, organiczne, mechaniczne, techniczne, ekonomiczne, historyczne,

m atem atyczne — geometryczne, topologiczne, arytm etyczne — (zakła­

dając, iż mogą istnieć m etafory m atem atyczne sensu stricto, problem,

k tó ry trzeba jeszcze rozpatrzyć). K lasyfikacja ta, przyznająca zarówno

indygenat, jak i prawo migracji, jest powszechnie uznana przez tych nie­

licznych, którzy badali m etaforykę jakiegoś filozofa bądź konkretnego

systemu.

K lasyfikując m etafory według dziedzin, z których pochodzą, musimy

koniecznie — i to się już zdarzyło — podzielić na dwa rodzaje wszyst­

kie wypowiedzi „pożyczające”, czyli wypowiedzi źródłowe przeciw sta­

wione wypowiedziom zapożyczonym, na takie, które w ydają się same

w sobie źródłowe 1S, i na takie, których przedm iot nie jest już źródłowy,

naturalny, pierw otny. Pierwsze dostarczają m etafor fizycznych, zwie­

rzęcych, biologicznych, drugie — m etafor technicznych, ekonomicznych,

kulturow ych, społecznych itd. To przeciwstawienie źródeł pochodzenia

m etafor (na physis i techne albo na physis i nomos) jest stosowane wszę­

dzie. Zasada tego podziału nie zawsze jest w prost ujawniana. Niekiedy

chce się zerwać z iradycją F ezu ltat jest taki sam. Powyższe zasady takso­

nomii nie w ynikają z jakiejś szczególnej metodologii. Okreśia je pjjęcie

m etafory oraz system m etafor (np. przeciwstawienie źródła pochodzenia,

et утопи, t e g o , c o w ł a s n e , t e m u , c o i n n e ) . Dopóki zatem po­

jęcie m etafory nie zostanie określone, to sama reform a metodologiczna

nic nie wskóra. Np. P ierre Lousi w swojej pracy Les Métaphores de

Platon zapowiada, że nie będzie porządkował m etafor wedle modelu kla­

syfikacji „genealogicznej” ani m igracyjnej. Woli — jak powiada — badać

zasadę wewnętrznego powiązania metafor, aniżeli zajmować się kwestią

zewnętrznego kryterium , jakim jest miejsce ich pochodzenia. Chodziłoby

więc o to, by kierować się intencjam i autora, tym, co autor chce powie­

dzieć, tym, co znaczy gra figur. Zamysł, zdawałoby się, tym bardziej

uprawniony, że m amy tu do czynienia z dyskursem filozoficznym bądź

uw ażanym za filozoficzny; przeto ważna jest, jak wszyscy wiemy, zna­

cząca treść, sens, intencja praw dy itd. Dla każdego, kto chce odtworzyć

Platoński system metafor, wymogiem bezspornym jest zdanie sprawy

z myśli Platona, jej znaczenia i jej w ew nętrznej artykulacji. Bardzo szyb­

ko wszakże spostrzegamy, że w ew nętrzna artykulacja nie jest arty k u ­

lacją samych metafor, lecz idei „filozoficznych”, natom iast m etafory od­

gryw ają wyłącznie — n i e b a c z ą c n a t o, c o c h c i a ł b y L o u i s —

13 T akie, które n a jp ierw s p o t y k a s i ę w przyrodzie, żądają jed yn ie, by je zerw ać jak k w ia ty . K w ia t zaw sze jest m łodością, n ajb liższą naturze i p orankow i życia. R etoryk a k w ia tu np. u P laton a m a zaw sze ta k i sens. Zob. P l a t o n : U czta, 183e. 196ab, 203e, 210c; P a ń s t w o , 474e, 601b; P o li ty k a , 273d, 310d itd.

(15)

rolę pedagogicznego ozdobnika. N atom iast ściśle filozoficzny układ myśli

Platońskiej stanowi tu jedynie anachroniczną projekcję. Rozważmy n aj­

pierw kwestię metody:

M etoda trad ycyjn a w tego rod zaju bad an iach polega na gru p ow an iu obra­ zó w w ed le dziedzin, z k tó ry ch au tor je zaczerpnął. M etoda ta m oże być o sta ­ teczn ie od p ow ied n ia w o d n iesien iu do poety, dla którego obrazy są jed yn ie ozdobnikam i, k tórych piękno św ia d czy o w y ją tk o w y m b ogactw ie w yobraźni. W tak im przypadku n iezb yt tro szczy m y się o głęb szy sens m etafory lub p o­ rów n an ia, przede w szy stk im b o w iem in teresu je nas ich orygin aln y blask. Otóż w a rto ść obrazów P la to ń sk ich n ie p o leg a ty lk o na ich św ietn o ści. K ażdy b a ­ dacz w n et dostrzega, że n ie są one z w y k ły m i ozdobnikam i, lecz że celem ich jest w yrazić id ee lep iej niż za pom ocą d łu giego w y w o d u ie.

Jest to ujęcie paradoksalne i zarazem tradycyjne. Rzadko metaforę

poetycką trak tu je się jako nieistotny ornam ent, zwłaszcza aby ją prze­

ciwstawić metaforze filozoficznej. Rzadko uważa się, że dlatego właśnie

zasługuje ona na badanie dla samej siebie i że ma własną tożsamość

tylko z racji zewnętrzności signifiant. Natomiast nic nie jest bardziej

klasyczne niż ta „ekonomiczna” teoria m etafory przeznaczonej do za­

oszczędzenia „długiego w yw odu” 17 i będącej n a j p i e r w p o r ó w n a ­

n i e m . Louis jednakże utrzym yw ał, że przeciwstawia się tradycji:

18 P. L o u i s , Les M é t a p h o r e s de Pla ton. R ennes 1945, s. 13— 14.

17 M etafora i in n e figu ry, zw łaszcza porów n an ie, są jednorodne; różnią się je ­ d yn ie stop n iem rozw in ięcia. N ajk rótsza ze sło w n y ch figur, m etafora, jest spośród w sz y stk ic h innych rów n ież n a jogóln iejsza i najoszczęd n iejsza. Ta oszczęd n ościow a teoria m oże p o w o ły w a ć się na A ry sto telesa (R e t o r y k a , ks. III, 4, 1406b. W: T r z y s t y ­

l i s t y k i greckie. A r y s t o t e l e s , D e m e tr iu s z , D io niz ju sz. P rzeło ży ł i op racow ał W. M a -

d y d a . W rocław 1953, s. 16. BN II 75): „Także p o ró w n a cie jest przenośnią, gd yż różnica jest m ała. K iedy poeta m ów i o A ch illesie: »jak le w runął«, jest to p orów ­ nan ie; je ś li zaś m ó w i »lew runął«, jest to p rzen ośn ia”.

T en sam m o ty w p ojaw ia się u C y c e r o n a (Mówca. W: P is m a k r a s o m o w c z e

i p o l i t y c z n e M a r k a T uliusza C yceron a. P rzełożon e przez E. R y k a c z e w s k i e g o .

P ozn ań 1873; R o z p r a w a o s t y l u [...] Z ła ciń sk ieg o na p olsk i język przez K. Ż u - k o w s k i e g o przełożona. W ilno 1838), u K w i n t y l i a n a (I n s tit u ti o oratoria , VIII, 6, § 4), u C o n d i l l a c a (De l ’art d ’écrire, II, 4), u H e g l a ( W y k ł a d y o e s t e ­

ty ce . P rzek ład J. G r a b o w s k i e g o i A. L a n d m a n a. O bjaśnieniam i opatrzył

A. L a n d m a n . W arszaw a 1964, t. I, s. 643): „Pom iędzy przenośnią z jednej a po­ ró w n a n iem z drugiej strony m ożna u m ieścić obraz. Ł ączy go b ow iem z przenośnią tak śc isłe p o k rew ień stw o , że jest to w ła śc iw ie ty lk o obszerna przenośnia, która s ta je się dzięki tem u bardzo podobna do p o ró w n a n ia ”. W ątek ten jest ciągle ż y w y (J. V e n d r y e s , J ę z y k . T łu m aczył K. L i b e r a . W arszaw a 1956, s. 170: „P rze­ n o śn ia jest sk rócon ym p o ró w n a n iem ”). W arte u w a g i w y d a ją się tu n ie sam e roz­ w ażan ia na tem at oszczęd n ościow ej roli m etafory, co m ech an iczn y charakter p oda­ w a n y c h przez n ie w y ja śn ie ń (skrót, oszczęd n ość w ilości, sk rócen ie czasu i p rze­ strzen i itd.). Z drugiej stro n y ow o p raw o oszczęd n ości fu n k cjo n u je w ty m p rzy ­ padku n ie tyle w sam ym procesie tw o rzen ia figur, co w r ela c ji m iędzy figu ram i ju ż u tw o rzo n y m i. O szczędność w p ro cesie tw orzen ia figu r n ie m ogłab y być ró w n ie m ech an iczn a i zew n ętrzn a. P o w ied zm y , że n ad m iern y ozdobnik n igd y n ie jest n iep o ­ trzeb n y albo że to, co n iep otrzeb n e, za w sze się m oże przydać. N ie m am y tutaj

(16)

M E T A F O R A W T E K Ś C I E F I L O Z O F I C Z N Y M

297

J eżeli p otrzebne jest k ryteriu m p o zw a la ją ce odróżnić m etaforę od p orów n a­ nia, p o w ied zia łb y m raczej, że porów n an ie jest zaw sze czym ś w rodzaju p rzy ­ staw k i, z k tórej ła tw o zrezygnow ać, n a to m ia st m etafora jest dla sensu zdania czym ś ab solu tn ie n ie z b ę d n y m 18.

Oszczędnościowa procedura skracania nie dokonałaby się więc na ja ­

kiejś innej figurze, lecz bezpośrednio na w yrażeniu „idei”, sensu, z któ­

rym i m etaforę łączyłaby więź w ew nętrzna i istotna. Dzięki tej więzi

właśnie m etafora przestałaby być ozdobnikiem, przynajm niej „ozdobni­

kiem zbędnym” (niniejszy pogląd ma jako motto następującą sentencję

Fénelona: „Każdy ozdobnik, który jest tylko ozdobnikiem, jest zbędny”).

Nie ma nic zbędnego w tym drogocennym ozdobniku, jakim jest m eta­

fora; nic nie obciąża nieuchronnego rozwoju idei, naturalnego rozszerza­

nia się sensu. Z żelazną logiką w ynika z tego, że tak rozum iana m eta­

fora będzie bardziej „zbędna” niż kiedykolwiek, albowiem utożsamiając

się z tym, co ją podtrzym uje, czyli ze znaczoną ideą, nie mogłaby się

od niej odróżnić, a jeśli to tylko pod w arunkiem opadnięcia jako znak

„nadwyżkowy” i natychm iast zwiędły. Celem m etafor znajdujących się

poza sferą myślenia, należących do „w yobraźni”

jest w yrazić m y śli lep iej niż drogą dłu giego w y w o d u . W tej sy tu a cji w y d a ło m i się rzeczą in teresu jącą zbadać, co to są za id ee, co d oprow adziło m nie do teg o , że w m iejsce k la sy fik a c ji trad ycyjn ej w y b ra łem m etod ę inną, którą p osłu żył się już F. D o rn seiff w sw o im stu d iu m o sty lu P indara ie. M etoda ta p o leg a ją ca na gru p ow an iu m eta fo r w e d le w y ra ża n y ch przez n ie idei m a tę w ie lk ą p rze­ w a g ę nad m etodą tradycyjną, że p o zw a la u ch w y cić sposób m y ślen ia pisarza za m ia st in teresow ać się w y łą czn ie jego w yob raźn ią. P ozw ala rów nież, ściśle

ani czasu, ani m iejsca, by p rzean alizow ać tę stron ę z V ases co m m u n ic a n t s (1932), na której B reton, d b ały o reto ry czn e ró w n o w a żn ik i zagęszczan ia bądź p rzem ieszcza ­ nia słó w i o ich oszczędność, zastan aw ia się nad ozdobnikiem : „ N iew ą tp liw ie m am »kom pleks« kraw ata. N ien a w id zę tego p rzed ziw n ego ozdobnika m ęsk iego g a rn i­ turu. Od czasu do czasu zarzucam sobie (i u siłu ję w y tłu m a czy ć to p sy ch o a n a lity ­ kom), że p ośw ięcam się tak n ędznem u zajęciu jak w iązan ie każdego ranka przed lu strem tego sk raw k a m ateriału, który m a jeszcze u w y d a tn ić coś rów n ie id io ­ tyczn ego jak k lap y m arynarki. To po prostu peszy. Tak jak au tom aty na m on ety, pok rew n e d yn am om etrow i, na k tórym z w y cięsk o ćw iczy N ad sam iec J a rry ;eg o (»Przybyw aj, o Pani!«), otóż tak jak ow e a u to m a ty przez zn ik n ięcie żeton ów w szp a ­ rze sym b olizu ją sek su a ln o ść i m eton im iczn ie —■ część za całość — kobietę, tak sam o — w iem o ty m dobrze i n ie b y łb y m zd oln y u d aw ać przed sobą czego in ­ nego — k raw at w e d le F reuda (La Scie nce d es rê v e s , s. 53) jest jed yn ie figu rą penisa. O brazuje go »nie ty lk o dlatego, że zw isa i że jest ch arak terystyczn y dla m ężczyzny, lecz dlatego, że m ożna go w yb rać w e d le sw ego upodobania, k tórego to w yb oru natura, na n ieszczęście, o d m ó w iła m ężczy źn ie« ”. Zob. tak że s. 66 n. w spraw ie „zagęszczan ia” oraz stosow an ia „tego pra\va s k r a j n e g o s k r ó t u , które nadało w sp ó łczesn ej poezji jedną z jej n ajbardzej ch arak terystyczn ych c e c h ”. 18 L o u i s , op. cit., s. 4. L ouis k orzysta tu taj z n a stęp u ją cy ch prac: W. B. S t a n - f o r t , G r e e k M eta p h o r. O xford 1936. — H . K o n r a d , É tu d e s s u r la m é t a p h o r e >

Paris 1939.

(17)

ok reślając sen s każdego obrazu, d ostrzec w n iek tó ry ch d ialogach m etaforę p r z e ­ w od n ią, którą autor „ sn u je” przez c a łe sw o je dzieło. W reszcie m a tę zaletę, że p ozw ala zau w ażyć e w o lu c ję w sto so w a n iu m etafor, p ok azu jąc obrazy n o w e, p ojaw iające się w różnych d ia lo g a ch przy w yrażan iu tej sam ej id ei. S ło w e m m etod a ta n ie zaspokaja w y łą c z n ie p otrzeb y k la sy fik o w a n ia , le c z p ozw ala ta k że lep iej zbadać rolę i w a rto ść o b r a z ó w 80.

Aby nie traktow ać m etafory jako ozdobnika ze sfery wyobraźni czy

retoryki, aby powrócić do w ew nętrznej artykulacji języka filozoficznego,

Louis sprowadza figury do sposobów „w yrażania” idei. B y ł a b y to

w najlepszym razie akceptacja im m anentnych badań struk tu raln y ch prze­

noszących do retoryki (ale czy jest to w ogóle możliwe?) metodę M. Gué-

roulta czy też, mówiąc dokładniej, program V. G oldschm idta21 (cytu­

jąc definicję paradygm atu z Polityki, 27$c, Louis posuwa się do następu­

jącego stwierdzenia: „W ystarczy zastąpić paradeigma przez metaphora,

aby otrzym ać platońską definicję m etafory ”) 22. Jednakowoż w tym przy­

padku za uzasadnieniem metodologicznym kryje się cała filozofia, której

racje nigdy nie są badane: na m etaforze spoczywa ciężar w y r a ż a n i a

i d e i , wydobycia czy też przedstaw ienia treści pewnej myśli, którą oczy­

wiście nazwie się „ideą”, jak gdyby każde z tych słów czy pojęć nie

miało długiej historii (do której należy również Platon) i jak gdyby cała

m etaforyka czy ogólniej tropika nie odcisnęła na nich pew nych śladów.

A utor, pełen rzekomego szacunku dla Platońskich rozróżnień, dzieli swą

pracę na dwie wielkie części: Poszukiwanie i Doktryna, oraz dziewięć

rozdziałów: Działalność um ysłu (refleksja i twórczość), Dialektyka, Dys­

kurs, Człowiek, Dusza, Teoria poznania, Moralność, 'Zycie społeczne, Bóg

i świat. Ileż anachronicznych kategorii i architektonicznych gwałtów n a ­

rzuconych, pod pretekstem wierności, myśli Platona, k tó ry zalecał sza­

cunek dla artykulacji żywego organizmu, a więc również dyskursu. Z fak ­

tu, że rozróżnienia te nie m ają poza platonizm em żadnego sensu, nie w y­

nika jeszcze, że można je z pow rotem stosować wobec system u Platona.

Rozróżnienia te wreszcie nie zw alniają autora od dołączenia w aneksie

w ykazu ułożonego według k ry teriu m tych opozycji, które ustaliliśm y nieco

wyżej (physis/nomos, physis/techne). N atom iast ty tu ł aneksu brzmi: W y ­

kaz metafor i porównań ułożony według dziedzin, z których Platon je

zapożyczył. I. Natura; II. Człowiek; III. Społeczeństwo; IV. Odniesienia

mitologiczne, historyczne i literackie.

Czerpie się więc z jakiegoś oderwanego języka filozoficznego k ry teria

klasyfikacji m etafor filozoficznych. Byłoby to być może uspraw iedli­

wione, gdyby figury te stosowane były z całą prem edytacją przez autora,

k tó ry utożsamiałby się z systemem, bądź też wówczas, gdy mielibyśmy

80 L o u i s , op. cit., s. 14.

21 V. G o 1 d s с h m i d t, Le P a r a d ig m e dan s la d ia l e c ti q u e p latonic ienne. P.U.F., 1947. Zob. zw łaszcza rozdz. III, P a r a d ig m e e t m é t a p h o r e , s. 104— 110.

Cytaty

Powiązane dokumenty

„– Spodnie nie dotyczą kota, messer – niezmiernie godnie odpowiedział kocur, – Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie

Po pierwsze, wyobrażamy sobie, że możliwe (choć mało prawdopodobne) jest to, iż socjologia – w obliczu rosnących wpływów teorii złożoności prezentującej się chętnie

i cho# uatrakcyjnia o rozwa$ania, podkre&#34;laj&amp;c metaforyczne tudzie$ metonimiczne zwi&amp;zki obrazu z rzeczywisto&#34;ci&amp;, czyni&amp;c z niego

3U]HGVWDZLRQHWX]DJDGQLHQLDREUD]XMĊZSRZLHU]FKRZQ\P]DU\VLH ]DUyZQR UR]PLDU\ ]MDZLVND PHGLHZDOL]PX ZH ZVSyâF]HVQHM

Jeśli wiadomo, że wszystkich kuponów jest 185 250 786, to aby dowiedzieć się ile one wszystkie kosztują należy ich ilość pomnożyć przez cenę jednego kuponu; 4

Nagrania maj ˛ a na celu zebranie werbalnych wyra˙ze´n metaforycznych w real- nie u˙zytych (a nie wymy´slonych) wypowiedziach polskich studentów.. Metoda ta b˛edzie oparta na

Dzielimy si˛e z audytorium krytycznymi uwagami na temat proponowanej przez niektórych kognitywistów (Lakoff, Núñez 2000) koncepcji uciele´snionej matema- tyki.. Wspomniani

zowane rzeczy ostateczne, ,,eschata“. Stąd podkreślał, że z przyj ­ ściem Chrystusa i Jego zbawczym dziełem już rzeczywiście zaistniał koniec czasów; to, co się dzieje