Jacques Derrida
Biała mitologia : metafora w tekście
filozoficznym
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 77/3, 283-318
III.
P
R
Z
E
K
Ł
A
D
Y
DEKONSTRUKCJONIZM W BADANIACH LITERACKICH. II
P a m ię t n ik L ite r a c k i L X X V II, 1986, z. 3 P L I S S N 0031-0514
JA C Q U E S D ER R ID A
BIAŁA MITOLOGIA
M E TA FO R A W TEK ŚCIE FILOZOFICZNYM
Egzerga
Z filozofii retoryka. Z całego niem al tom u wydobyć tu taj kwiat,
unieść go, upuścić, wydobyć całą krasę — tego ważkiego kwiatu, jakby
odwracającego się od siebie, zwiniętego w sobie — ucząc się cierpliwości
od szlifierzy drogich kamieni...
M etafora w tekście filozoficznym. Pewni, że rozumiemy każde sło
wo w tym zdaniu, śpiesząc sdę, by pojąć — wpisać — przenośnię w dzie
ło filozoficzne, możemy od razu zabrać się do rozpatrzenia kw estii szcze
gółowej: czy istnieje m etafora w tekście filozoficznym? w jakiej formie?
do jakiego stopnia? czy jest czymś istotnym? czy przypadkowym? itd.
Pewność w net znika: zdaje się, że w ogóle m etafora wymaga użycia
języka filozoficznego, a przynajm niej zastosowania języka zwanego na
tu raln ym w dyskursie filozoficznym, czyli użycia języka naturalnego
j a k o języka filozoficznego.
Trzeba na to całej książki, a to znaczy filozofii, u ż y c i a [Vusage],
a raczej dobrego użycia filozofii. Wiadomo, że podjęcie spraw y obiecuje
więcej, niż przynosi. Zadowolimy się przeto jednym rozdziałem i użycie
zastąpim y podtytułem — z u ż y c i e [l’usure]. N ajpierw zajmiemy się
pewnym zużyciem się siły m etafory w filozoficznej wymianie. Owo zu
życie nie jest wynikiem w yczerpyw ania się tropów, które — gdyby nie
ono — pozostałyby nadal żywotne; przeciwnie, konstytuuje najczystszą
historię i stru k tu rę filozoficznej m etafory.
[Jacques D e r r i d a — zob. n otk ę o n im w: „P am iętn ik L itera c k i” 1986, z. 2, s. 251.
P rzekład w ed łu g : J. D e r r i d a , M a r g e s de la philosopie. P aris 1972, s. 247— 324. R ozpraw ę d ru k u jem y ze skrótam i, zo sta ły m ian ow icie opuszczone dw a rozdziały:
L ’Ellipse du soleil: l’én igm e, l ’in c o m p ré h e n sib le , l’i m p r e n a b l e oraz L es Fle urs de la rh étoriqu e: l'h é li o tr o p e .]
Czy można to u z m y s ł o w i ć inaczej niż przez metaforę? stąd te r
min zużycie. Istotnie, nie można uchwycić zużywania się zjawiska języ
kowego, nie opisując go jakimś przenośnym obrazem. Czym będzie w e
w ł a ś c i w y m s e n s i e term inu zużycie się jakiegoś słowa, wypowie
dzi, znaczenia, tekstu?
Podejm ijm y ryzyko wyszukania w Ogrodzie Epikura przykładu (przy
kład tylko po to, by rozpoznać w nim pospolity rodzaj) m etafory zuży
cia się (metafory), zniszczenia tej figury. Zauważmy, że egzerga tego roz
działu, m etafora zapożyczona od Anatola F rance’a — filozoficzne zużycie
się tej figury — szczęśliwym trafem opisuje również czynne zniszczenie
egzergi.
K rótki dialog między A rystem i Polifilem, zamieszczony niemal pod
koniec Ogrodu Epikura nosi podtytuł Czyli o j ę zy k u metafizyki. Dwaj
rozmówcy rozpraw iają właśnie o figurze zmysłowej, która się k ry je
w każdym pojęciu metafizycznym i która się zużywa do tego stopnia, iż
zdaje się niedostrzegalna. Pojęcia abstrakcyjne zawsze skryw ają figurę
zmysłową. Historia języka metafizyki łączy się z zatarciem jego skutecz
ności i zużyciem jego obrazowania. Chociaż w rozmowie nie pada to sło
wo, możemy jednak odszyfrować dwojaką rolę z u ż y c i a s i ę : jest to
zatarcie przez ścieranie, wyjałowienie, wyczerpanie, to jasne, ale także
jest to produkt dodatkowy kapitału, wymiana, która nie uszczuplając
wstępnego wkładu, sprawia, że pierw otne bogactwo owocuje, powiększa
obrót w formie zysku, czyli zwiększenia zainteresowania, pojawienia się
nad-w artości językowej — te dwie historie sensu pozostają nierozerw al
nie związane.
P olifil: B y ły to raczej rojenia. P rzyszło m i do g łow y, że m eta fizy cy , gdy tw orzą sw e term iny, podobni są (znow u m am y tu obraz, porów nanie, fig u rę po to, by oznaczyć m etaforyzację) szlifierzom , k tórzy zam iast noży i n o ży czek toczylib y na sw y m k ole m ed ale i m on ety, b y zatrzeć na nich n a p is [egzergę], cy frę i rysu n ek . G dy dop row ad zili już do tego, że na ich m o n e ta ch w a rto ści p ięciu fra n k ó w n ie m ożna ju ż rozeznać a n i W iktorii, an i W il h elm a, ani R epubliki, m ów ią: „M onety te n ie m ają w sobie nic a n g ielsk ieg o , a n i n iem ieck iego, ani fran cu sk iego: p o sta w iliśm y je poza czasem i poza p rze strzenią; odtąd n ie są już one w ięcej p ięcio fra n k ó w k a m i: ich w artość jest n ie ocen ion a i obieg n ieo g ra n iczo n y ”. M ów iąc tak, m ają słu szn ość. D zięk i ow ej p racow itej robocie szlifiersk iej sło w a z d zied zin y „ fizy k i” zostały p rzen iesion e w dzied zin ę „ m eta fizy k i”. W idzi się od razu, co na tym tracą; nie od razu się p ostrzega, co na ty m z y s k u j ą 1.
Nie chcemy traktow ać tych rojeń jako podstaw y naszych wywodów,
raczej idzie nam o pokazanie, jak zarysow uje się wew nętrzna logika
naszego problemu, teoretyczne i historyczne w arunki jego pojawienia się.
M amy tu przynajm niej dwa ograniczenia: 1. Polifil, jak się zdaje, chce
1 A . F r a n c e , O g ró d Epikura, P rzeło ży li W. i J. D ą b r o w s c y . W arszaw a 1922, s. 155. W tej sam ej k sią żce m am y coś w rodzaju rojeń na tem at figur a lfa b etu, p ierw o tn eg o k szta łtu n iek tórych liter (O r o z m o w i e , j a k ą d ziś w n ocy m i a ł e m
M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M
285
uratow ać całość kapitału czy raczej jeszcze przed akum ulacją kapitału,
naturaln e bogactwo, pierw otną cnotę zmysłowego obrazu, zhańbioną i po
niżoną przez historię pojęcia. Zakłada w ten sposób — a jest to m otyw
klasyczny, locus communis w XVIII w. — że czystość zmysłowego języ
ka zachowała się u źródeł mowy i że etymon pierwotnego znaczenia,
aczkolwiek przykryty, da się zawsze ściśle określić. 2. Przejście od tego,
co fizyczne, do tego, co metafizyczne, traktow ane jest w myśl owego
etymologizmu jako degradacja. Osądzając więc to, co filozof, bezwied
nie, dokona z metaforam i, posługuje się ów etymologizm opozycją filo
zoficzną, która przecież również ma swoje dzieje i swoją historię m eta
foryczną.
Potw ierdza to dalszy ciąg dialogu: roztrząsa się w nim możliwość
odnowienia czy odtworzenia, spod m etafory, która ukryw a i zarazem
się ukryw a, „pierwotnej postaci” monety zużytej, zatartej, wypolerowa
nej przez obieg pojęcia filozoficznego. Czy za-tarcie [l’ef-facement] 2 nie
oznaczałoby zawsze zatarcia pierw otnej postaci, gdyby ona sama siebie
nie zacierała?
W szystk ie te słow a, czy to zn iek ształcon e przez d łu gie u życie, czy też w y gład zon e, czy n a w et p rzek u te sp ecja ln ie dla ja k iejś k on stru k cji u m y sło w ej, w szy stk ie je m ożem y sobie p rzed staw ić w ich p ostaci p ierw otn ej. C hem icy w y n a jd u ją odczynniki, d zięk i k tó ry m na p apirusach czy na pergam in ie w y s tę puje atram en t, zatarty doszczętn ie. D zięk i tym w ła śn ie odczynnikom od czy tu je się p a lim p sesty .
G dyby analogiczn y sposób p o stęp o w a n ia za sto so w a ć do p ism m eta fizy k ó w , g d yb y rzucić św ia tło na zn aczen ie p ierw o tn e i k onkretne, które sta le acz n ie w id oczn ie tk w i pod zn aczen iem ab strak cyjn ym i now ym , odnalazłoby się w ó w czas m y ś li zgoła dziw ne, a n iek ied y m oże i pou czające 8.
Pierw otne znaczenie, pierw otna postać, zawsze zmysłowa i m aterialna
(w szy stk ie w y ra zy w m o w ie lu d zk iej b y ły u k u te w k szta łcie m a teria ln y m i w szy stk ie one w yob rażały za dni sw ej n o w o ści jak iś obraz, d ostęp n y z m y słom . (...) te n a zw y n ie są w stan ie u jść n ieu n ik n ion em u m a teria lizm o w i n a szego sło w n ictw a ) <s. 161— 162).
nie jest właściwie metaforą. Jest to rodzaj przejrzystej figury równo
znacznej ze znaczeniem właściwym. Staje się m etaforą dopiero wówczas,
gdy zaczyna jej używać język filozoficzny. Wówczas natychm iast pierw
sze znaczenie i pierwsze przesunięcie ulegają zapomnieniu. Nie zauważa
się już m etafory i bierze się ją za właściwe znaczenie. Podwójne zatar
cie. Filozofia byłaby więc tym procesem metaforyzacji, który sam siebie
likwiduje. Na mocy definicji k u ltu ra filozoficzna byłaby zawsze zatar
ciem.
Jest to praw o ekonomiczne: aby pracę ścierania uczynić jak najm niej
szą, m etafizycy chętnie w ybraliby z języka naturalnego słowa n ajb ar
dziej zużyte:
8 [N iep rzetłu m aczaln a gra słów : e ff a c e m e n t — zatarcie, fa ce — tw arz, oblicze, rów n ież orzeł na m onecie. — P rzy p is tłum .]
w yb ierają ch ętn ie do p olerow an ia sło w a tak ie, k tóre dochodzą do nich z z a tartym i już n ieco rysam i. T ym sposobem oszczęd zają sobie on i zn aczn ej części m itręgi. N iek ied y b y w a ją jeszcze szczęśliw si, zab ierają się do słó w , które b ę dąc w d ługim i p ow szech n ym użyciu, zatraciły od cza só w n iep a m iętn y ch w sz e lk i ślad rysów , które n o siły <s. 159— 160).
I na odwrót, jesteśm y metafizykami, choć nic o tym nie wiemy, pro
porcjonalnie do zużywania się naszych słów. Polifil, aczkolwiek nie robi
z tego specjalnego tem atu ani kwestii, nie może jednak nie poruszyć n a j
istotniejszego problemu: c a ł k o w i t e g o zużycia się znaku. Czym to
jest? I ta strata — tzn. ta nieskończona nad-w artość — czyż nie jest
tym, co metafizyk preferuje, kiedy np. stale w ybiera pojęcia w form ie
negatywnej, a b - s o l u t n y , n i e - s k o ń c z o n y , n i e - d o t y k a l n y ,
n i e - b y t?
Na trzech stron icach H egla, w zięty ch na c h y b ił tra fił w jego F e n o m e n o
logii (k sią żk a nader rzadko, jak się zdaje, cy to w a n a w środ ow isk ach a k a d e
m ick ich F ran cji w 1900 r.), w śród d w u d ziestu sześciu w yrazów , sta n o w ią cy ch p rzedm ioty zdań w ażk ich , zn alazłem d ziew iętn a ście term in ó w n eg a ty w n y ch i sied em p o zytyw n ych : (...) R óżne ab, in, non działają jeszcze en ergiczn iej n iż koło szlifiersk ie. Z acierają w am one za jed n ym p ociągn ięciem w y ra zy jak najbardziej u w yp u klon e. N iek ied y co praw da zw racają w am one ty lk o te sam e w yrazy i oddają je w am z sen sem od w rócon ym (s. 157— 158).
Pomińm y dowcip; pozostaje do zbadania stosunek między m etafory-
zacją, która sama siebie likwiduje, i pojęciami w formie negatyw nej.
Funkcją tych ostatnich jest — przez zniesienie skończonego określenia —
zerwanie więzi łączącej znaczenie z poszczególnym bytem czy wręcz
z całością tego, co istnieje. Zawieszają one również swoją pozorną me-
taforyczność. (Określimy bliżej ów problem negatywności, uznając, nieco
dalej, pokrewieństwo między Heglowskim z n i e s i e n i e m — A u fh e
bung to także pewna strata i jednocześnie pewna korzyść — i filozoficz
nym pojęciem metafory).
Taką, o iłem to p otrafił n a leży cie zaob serw ow ać, jest p rak tyk a m e ta fiz y ków , czy raczej „ m eta ta fizy k ó w ”, gd yż jest to jeszcze jed en d ziw , godny u w agi, że sam a w asza nau k a nosi n a zw ę n egatyw n ą, w ziętą z porządku k siąg A ry sto teleso w y ch , i że w y sam i m ia n u jecie sieb ie tym i, którzy idą po fiz y k ach. P rzypuszczam , że rozu m iecie przez to, iż tam ci są na w y so k o ścia ch i że brać m iejsce po nich, znaczy to w zn osić się ponad nich. N iem n iej uzn ajecie ty m sam ym , że jesteście poza naturą (s . 157).
Mimo że m etafora metafizyczna odwróciła wszystkie znaczenia, cho
ciaż zatarła napisy fizyki, zawsze jednak można by odtworzyć pierw ot
ny napis i odczytać palimpsest. Polifil oddaje się tej grze. Z pewnego
dziełka, które „przebiega wszystkie system aty filozoficzne, począwszy od
starożytnych Eleatów, aż do ostatnich eklektyków, i kończy na p. bache
lier”, w ybiera nader abstrakcyjne i spekulatyw ne zdanie: „ D u s z a p o
s i a d a B o g a w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e u d z i a ł
w a b s o l u c i e ” (s. 153—154). Następnie dokonuje szeregu podstawień
etymologicznych czy filologicznych, których celem jest obudzić wszystkie
M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M
287
uśpione figury. Toteż nie zw raca uwagi na to, „w jakim stopniu [myśl
ta] jest praw dziw ą”, lecz „wyłącznie na formę słowną”. Ustaliwszy, że
słowa „Bóg”, „dusza”, „absolut” itd. są s y m b o l a m i , a nie z n a k a m i ,
oraz że to, co symbolizowane, zachowuje naturalną więź z symbolem,
Polifil uważa, że tym sam ym etymologiczne odtworzenie jest upraw nione
(arbitralność byłaby zatem, jak sądzi również Nietzsche, tylko stopniem
zużycia się tego, co symboliczne) i przedstawia w yniki swoich chemicz
nych czynności:
M iałem ted y słu szn ość, d oszu k u jąc się sensu, zaw artego w sło w a ch d u - s z a , B ó g , a b s o l u t , k tóre to sło w a są sym b olam i, n ie zaś znakam i. •„D u s z a p o s i a d a B o g a w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e
u d z i a ł w a b s o l u c i e ”.
C zym że je st to zdanie, je ś li n ie zbiorem m a ły ch sym b olów , które dobrze już zatarto, zgoda, k tóre stra ciły sw ój p ołysk i sw ą obrazow ość, a le k tóre po zostają w d a lszy m ciągu sy m b o la m i m ocą sw y ch w ła śc iw o śc i przyrodzonych. Obraz sp row ad zon y w n ich zo sta ł do sch em atu . A le sch em at nie p rzestaje b y ó jednak obrazem . M ogę w ięc bez zb ytn iego n aciągan ia p od staw ić jeden zam iast d rugiego. W ta k i w ła śn ie sposób otrzym ałem , co n astęp u je:
„ T c h n i e n i e u s i a d ł o n a t y m , k t ó r y j a ś n i e j e , w t a k i e j m i e r z e , w j a k i e j b i e r z e d z i a ł w t y m , k t ó r y j e s t z u p e ł n i e r o z w i ą z a n y ” — skąd o trzym am y bez trudu: „ T e n , k t ó r e g o t c h n i e n i e j e s t o z n a k ą ż y c i a , c z ł o w i e k , z a j m i e m i e j s c e (w ów czas, bez w ą tp ien ia , gdy tch n ien ie z n ieg o uleci) w o g n i u b o s k i m , ź r ó d l e i o g n i s k u ż y c i a , a m i e j s c e t o b ę d z i e m u o d m i e r z o n e w e d ł u g o w e j b ł o g o s ł a w i o n e j m o c y , k t ó r a m u z o s t a ł a d a n a (przez d e m onów , jak sądzę) c e l e m r o z p o w s z e c h n i a n i a o w e g o g o r ą c e g o t c h n i e n i a , t e j m a ł e j d u s z y n i e w i d z i a l n e j , w b e z m i a r a c h w o l n y c h p r z e s t w o r ó w (p raw dopodobnie b łęk itu niebios).
I za u w a ż przecie, że w y g lą d a to sn ać na fra g m en t h ym n u w ed y ck ieg o , że tch n ie to starożytn ą m ito lo g ią W schodu. N ie biorę na sieb ie o d p ow ied zialn ości za to, czym o d tw o rzy ł ó w m it p ie r w o tn y w ścisłej zgodzie z praw am i, k tóre rządzą ro zw o jem m ow y.
To nie m a w ie lk ie g o znaczenia. D ość na tym , iż jest oczyw istym , że odna leźliśm y sy m b o le i m it w zdaniu, k tóre b yło n a w sk ro ś sym b oliczn e i m ityczn e, gdyż b y ło m eta fizy czn e. S p o d ziew a m się, żem cię, A ryście, przekonał w sp o sób dostateczn y, iż każda próba w y ra żen ia m y śli a b strak cyjn ej n ie m oże być n iczym innym , jak alegorią. D ziw n y ć to zaiste los m eta fizy k ó w , którzy, sądząc, iż udało im się ujść od św iata pozorów , sk azan i są na to, by żyć w ieczn ie p o śród a legorii. P o eci sm utni, zajm ują się oni od b arw ian iem b aśn i antyczn ych , a n ie są n iczy m innym , jeno zb ieraczam i baśni. T w orzą bezbarw ną m itologię <s. 174— 176).
Jedna form uła — krótka, skondensowana, oszczędna, niemal niema —
rozciągnięta została w nie kończące się wyjaśnienie, jak u belfra chowa
jącego się za czyimś autorytetem ; obraca się w kpinę, która pojawia się
zawsze, gdy m am y do czynienia z rozgadanym i rozgestykulowanym tłu
maczeniem wschodniego ideogramu. Parodia tłumacza, naiwność m etafi
zyka, kiepskiego perypatetyka, k tó ry nie rozpoznaje swojej stylistyki
i nie wie, dokąd go ona zaprowadzi.
tu rę Zachodu; biały człowiek swą własną, indoeuropejską mitologię, swój
logos, czyli mythos swojego idiomu, bierze za uniw ersalną form ę tego,
co powinien chcieć jeszcze nazwać Rozumem. Nie przychodzi to łatwo.
A ryst, obrońca metafizyki, w końcu wychodzi, zdecydowany nie rozm a
wiać więcej ze złym graczem: „Wychodzę nieprzekonany. G dybyś rozu
mował ściśle według prawideł, łatwo by mi było obalić tw oje argum en
ty ” (s. 177).
Biała mitologia — m etafizyka zatarła w sobie samej mit, k tó ry ją
stw orzył i który mimo wszystko pozostaje aktyw ny, żywotny, napisany
białym atram entem — niewidoczny i przy k ry ty rysunek na palimpseś-
cie.
Ten niesym etryczny i kłam liwy dialog nie zasługuje, by go umieścić
na egzerdze tylko dlatego, że jest uderzający; a ponieważ uderza zarów
no rozum, jak wyobraźnię, obciąża nasz problem niejaką teatralnością.
Istnieją inne racje, byt się nim zająć. W wielkim skrócie:
1.
W ydaje się, że słowa Polifila należą do dziedziny, której historyczny
i teoretyczny porządek, granice, w ew nętrzne podziały, zmiany, trzeba do
piero zinterpretować. W interpretacji takiej, uwzględniającej problem re
toryki, należy przeanalizować teksty Renana i Nietzschego 4, którzy przy
pom nieli jako filolodzy metaforyczne ich zdaniem źródło pojęć, a zwłasz
cza źródło tego, co zdaje się podtrzym ywać właściwy sens, właściwość
bycia własnym, czyli byt. Trzeba także zbadać teksty F r e u d a 5, Berg
sona 6, L e n in a 7, którzy wyczuleni na działanie m etafory w języku teo
4 E. R e n a n , De l ’origine d u langage, rozdz. V . W: O e u v r e s c o m p l è te s ,
t. VIII, 1848. — F. N i e t z s c h e , N a r o d z i n y tragedii , c z y l i h e ll e n iz m i p e s y m i z m . P rzeło ży ł z język a n iem ieck ieg o L. S t a f f . W arszaw a 1907.
5 Zob. np. tek st B r e u e r a w É tu d e s sur l ’h y s t é r ie , 1895, s. 183, i tam że tek st Z. F reuda, s. 234—235. — Z. Freud: Le m o t d ’esp r it. „Id ées”. „N ou velle R evue F r a n ç a ise ”, p. 223—224; W s t ę p do p s y c h o a n a lizy . P rzek ład S. K e m p n e r ó w n y i W. Z a n i e w i c k i e g o . P rzed m ow a L. K o r z e n i o w s k i . W arszaw a 1957, s. 233—234 (na tem at m eta fo ry przedpokoju); Po za z a s a d ą p r z y je m n o ś c i. P rzełożył J. P r o k o p i u k . W arszaw a 1976, s. 84— 85; M a v ie e t la p s y c h a n a l y s e . „ Id ées”. „ N o u v elle R evu e F ra n ça ise”, p. 111. Z drugiej stron y co do u ży w a n ia sch em atów reto ry czn y ch w d ysk u rsie p sy ch o a n a lity czn y m od syłam o czy w iście do: L a c a n ,
É c rits (zob. J. A. M i l l e r , I n d e x raisonné des c o n c e p ts m a j e u r s ); B e n v e n i s t e , R e m a r q u e s su r la fo n ctio n d e langage dans la d é c o u v e r t e fr e u d ie n n e (1956). W: P r o b l è m e s de li n gu is tique gé nérale. P aris 1966, oraz R. J a k o b s o n , D w a a s p e k t y j ę z y k a i d w a t y p y za k ł ó c e ń a fa t y c z n y c h . W: R. J a k o b s o n , M. H a l l e , P o d s t a w y j ę z y k a . A u toryzow an e w y d a n ie p olsk ie zm ien ion e i rozszerzone. T łu m aczył
L. Z a w a d o w s k i . W arszaw a 1964.
6 Zob. H. B e r g s o n , W s t ę p do m e t a f i z y k i . P rzeło ży ł K. B ł e s z y ń s k i . W:
M y ś l i ruch, d u sz a i ciało. W arszaw a 1963.
7 W rozw ażan iach na te m a t d ia lek ty k i H egla W. I. L e n i n (Z e s z y t y filo zofic zne. P rz e ło ż y ł z jęz. ros. K. B ł e s z y ń s k i . W arszaw a 1956) n a jczęściej określa sto su n ek M arksa do H egla jako „o d w ró cen ie” (s. 207), „ p o sta w ien ie na g ło w ie ” (s. 30, 76), a tak że jako „p ozb aw ien ie g ło w y ” („w yrzu cen ie z h eg lo w sk ieg o sy stem u tego,
M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M
289
retycznym i filozoficznym proponowali lub zgoła stosowali spiętrzenie
sprzecznych m etafor, aby w ten sposób neutralizować bądź lepiej kon
trolować ich efekty. Rozkwit lingwistyki historycznej w XIX w. bynaj
mniej nie w ystarcza, by wyjaśnić zainteresowanie, jakie okazywano me
taforycznym naw arstw ianiom się pojęć. Jest rzeczą oczywistą, że układ
motywów nie napotyka żadnych linearnych ograniczeń chronologicznych
ani historycznych. Kojarzone nazwy, które nieco wyżej zestawiliśmy, po
kazują to dobitnie, i rozwarstwienie, które chcemy określić lub zacho
wać, dokonuje się w łonie dyskursów oznaczanych jedną tylko nazwą.
Opracowanie tych problemów musi być poprzedzone przez nowe określe
nie jedności wszystkich elementów.
2.
Jeśli ktoś doszukuje się w pojęciu ukrytej historii metafory, to
znaczy, że uprzyw ilejow uje kosztem system u d i a c h r o n i ę , to znaczy,
że w yznaje tę s y m b o l i s t y c z n ą koncepcję języka, którą już kró
ciutko ukazaliśmy: związek między signifiant i signifié, choć ukryty, po
winien być i pozostać związkiem naturalnej konieczności, analogicznego
uczestnictwa, związkiem podobieństwa. M etafora zawsze była określana
jako trop podobieństwa; podobieństwa, które nie zachodzi po prostu
między signifiant i signifié, lecz już między dwoma znakami, z których
jeden oznacza drugi. Jest to jej właściwość najogólniejsza, upoważnia
jąca nas do nazwania mianem m etafory wszystkich przywołanych przez
Polifila figur zwanych s y m b o l i c z n y m i lub a n a l o g i c z n y m i
(przenośnia, mit, baśń, alegoria). Jeżeli k ry ty k a języka filozoficznego prze
prow adzana jest z tych pozycji, to zwrócenie uwagi na m etaforę — tę
szczególną figurę — świadczy o akceptacji perspektyw y właściwej sym
bolizmowi. Jest to równoznaczne z tym, że badacz nie będzie analizował
składni, system atyki, lecz semantyczną „głębię”, że bardziej zaintere
suje go wzajemne przyciąganie się tego, co podobne, niż układ pozycji,
nazw ijm y go „m etonim icznym” w znaczeniu podanym przez Jakobsona 8,
który podkreśla powinowactwo między suprem acją metaforyczności, sym
bolizmu (zarówno, powiedzmy, jako szkołą literacką, jak i koncepcją
lingwistyczną) a rom antyzm em (bardziej historycznym czy wręcz histo-
rycystycznym i bardziej hermeneutycznym). Rozumie się samo przez się,
że zagadnienie metafory, jak je tu taj ujm ujem y, nie należy wcale do tej
problem atyki i nie podziela jego przesłanek, lecz przeciwnie, powinno
dopiero je wyznaczyć. Nie idzie wszakże o to, by wzmocnić przez sym e
co nim rządzi: ab solu tu , Idei, B oga” itd., s. 76, 120) i jeszcze jako ro zw in ięcie „za rod k ów ” albo „ziaren ” (s. 163), a n aw et jako „ w y łu sk iw a n ie jąd ra” (s. 114) itd. N a tem a t m eta fo ry w tek sta ch M arksa i w ogóle w literaturze m a rk sisto w sk iej zob. zw łaszcza L. A l t h u s s e r , C z y ta n i e „K a p i t a ł u ” [К. М агха]. W stępem opatrzył T. M. J a r o s z e w s k i . P rzeło ży ł W. D ł u s k i . W arszaw a 1975. Zob. tak że L. A l t h u s s e r , Les A p p a r e i l s id éo lo g iq u es d ’Êta t. „La P e n sé e ”, czerw iec 1970, nr 151, s. Ί—9. — G o u X, N u m is m a t iq u e I, II. W: Tel Q uel, s. 35—36.
8 R. J a k o b s o n , Essais de lin g u is tiq u e gén éra le. P aris 1963, s. 62.
trię to, co jest przedm iotem ataku Polifila; raczej o to, by zdekonstru-
ować [déconstruire] te metafizyczne i retoryczne schematy, które znaj
dują się u podstaw jego krytyki, a zdekonstruow ać nie po to, by je
odrzucić i odesłać do diabła, lecz aby je inaczej, na nowo przedstawić,
oraz po to wreszcie, by wyznaczyć historyczno-problem owy teren, na któ
rym system atycznie można by pytać filozofię o metaforyczne uzasadnie
nia jej pojęć.
3. Należałoby również zaproponować in terp retację owej kategorii z u -
ż y w a n i a s i ę . Wydaje się, że między tą kategorią i perspektyw ą m eta
foryczną istnieje więź systemowa. Odnajdziem y ją wszędzie tam, gdzie
tem at m etafory jest uprzyw ilejow any. M etafora również pociąga za sobą
założenie ciągłości [présupposition continuiste]: przede wszystkim historia
m etafory nie w ydaje się przemieszczeniem połączonym z zerwaniam i
i ponownymi wpisaniam i w system heterogeniczny, mutacjami, oddalenia
m i od źródła, lecz postępującą erozją, stałą u tra tą znaczenia, nieprzerw a
nym w yczerpyw aniem się pierwotnego sensu. Empiryczna abstrakcja bez
w yryw ania z pierwotnego gruntu. Cytowani autorzy nie muszą dokony
wać tego zawsze i w pełni świadomie, lecz dokonują za każdym razem,
kiedy w zamyśle ich dominuje m etaforyczny punkt widzenia. Pojęcie
zużycia się m etafory nie charakteryzuje konkretnego, historycznie i teo
retycznie określonego system u filozoficznego, ale raczej już pojęcie sair.ej
m etafory. Należy do długiej historii metafizyki, którą właściwość zużycia
się wyznacza lub jest przez nią wyznaczana. Tym właśnie zajmiemy się
tu najpierw .
4. P aradygm aty monety, m etalu, srebra i złota narzucają się z upor
czywością godną uwagi zawsze wówczas, gdy usiłuje się określić proces
m etaforyczny. Zanim m etafora — działanie językowe — odnajdzie swoją
m etaforę w działaniu ekonomicznym, jest konieczne, by jakaś analogia
bardziej ogólna umożliwiła w ym ianę między tym i dwiema „sferam i”.
Analogia w obrębie języka reprezentow ana jest przez analogię między
językiem a czymś innym niż język. Jednakże to, co zdaje się tu taj „re
prezentow ać”, co jest przenośnią, jest zarazem tym, co otwiera szerszą
przestrzeń dla dyskursu o przenośni i nie daje się już zawrzeć w wąsko
wyspecjalizowanej czy określonej nauce, w językoznawstwie lub filo
logii.
Zapis rachunkow y jest najczęściej miejscem skrzyżowania się, sceną
w ym iany między zjawiskiem językowym i ekonomicznym. Te dwa ro
dzaje signifiant uzupełniają się w problem atyce fetyszyzmu, zarówno
u Nietzschego, jak u Marksa 9. W P rzyczyn ku do k r y ty k i ekonomii poli
9 Zob. K. M a r k s , K a p it a l. W arszaw a 1950, t. I, s. 88: „Skąd b o w iem p łyn ą złu d zen ia sy ste m u m on etarn ego? (...) A n o w o czesn a ek onom ia, (...) czy n ie c h w y ta m y jej na fety szy zm ie, gdy tra k tu je o k a p ita le? (...) G dyby to w a ry m ogły prze m aw iać, p o w ied zia ły b y : (...) P o słu ch a jm y tylk o, jak dusza to w a ru ob w ieszcza u stam i e k o n o m isty ”.
M E T A F O R A W T E K Ś C IE F IL O Z O F IC Z N Y M
291
tycznej M arks system atycznie opisuje proces zużywania się „pieniądza
rachunkowego, przemawiającego różnymi językam i”, analizuje relacje
między „różnicą w nazwie” i „różnicą k ształtu ”, przemianę pieniądza ra
chunkowego w „złoto sans phrase” i na odw rót [przemianę złota w mo
netę], idealizację złota, które „staje się symbolem samego siebie ale nie
może służyć jako symbol samego siebie” („Ale żadna rzecz nie może być
swoim własnym symbolem” itd .) 10. Odniesienie w ydaje się raczej ekono
miczne, m etafora zaś językowa. Nawet jeśli Nietzsche, przynajm niej po
zornie, odwraca analogię, to — choć z pewnością nie jest to bez zna
czenia — nie da się wszak ukryć, iż obydwaj używ ają wspólnych term i
nów i pojęcia wymiany:
10 K. M a r k s , P r z y c z y n e k do k r y t y k i e k o n o m i i p o li ty c z n e j. W: K. M a r k s , F. E n g e l s , D zieła, t. 13, W arszaw a 1966, s. 100 i 105. P rzy p o m in a m y ty lk o te tek sty . A żeb y je zin terp retow ać z naszego p u nktu w id zen ia (krytyka etym ologizm u , p rob lem y dotyczące h isto rii i w a rto ści w ła sn o ści — idion, p r o p r i u m , eigen), n a le żałob y zw rócić szczególn ą u w a g ę na fakt, że M arks n ie ty lk o tak jak in n i (P la ton, L eibniz, R ou sseau itd.) k ry ty k o w a ł ety m o lo g izm jako n ien a u k o w y błąd czy n ad u życie, jak o za sto so w a n ie w a d liw e j ety m o lo g ii. M arks k ry ty k u je etym ologizm n a p rzy k ła d zie w ł a s n o ś c i . N ie m ożem y tu p rzytaczać całej m a rk so w sk iej k r y ty k i D estu tta de T racy’ego, k tó ry igrał sło w a m i p r o p r i é t é [w łasn ość, w ła ś c i w ość] i p r o p r e [w łasny, w ła śc iw y ], tak jak „ S tirn er” u to żsa m ia ł sło w a Mein,
M ein u n g ( m i e n , m o n a v is [m ój, pogląd]; tak że H eg el u p ra w ia ł tę g r ę ), E ig e n t u m
i E ig e n h e i t (w ła s n o ść i in d y w id u a ln o ść ). Z a cy tu jm y jed y n ie fra g m en t m ó w ią cy 0 sp row ad zan iu ek on om ii do gry język ow ej oraz o red u k cji w ielo p o zio m o w ej sp ecy fik i p ojęć do w y im a g in o w a n ej jed n o ści ja k ieg o ś ety m o n u (K. M a r k s , F. E n g e l s , Ideo lo g ia n iem ieck a . W: M a r k s , E n g e l s , op. cit., t. 3, s. 247): „»Stir ner« o b a lił pow yżej k om u n istyczn ą k o n cep cję zn iesien ia w ła sn o śc i p ryw atn ej w ten sposób, że najprzód p rzem ien ił w ła sn o ść p ry w a tn ą w »p osiadanie [H aben]«, a n a stęp n ie o g ło sił czasow n ik »m ieć [haben]« za sło w o n iezb ęd n e, za w ieczn ą praw dę, bo tak że w k o m u n isty czn y m sp o łeczeń stw ie m oże się zdarzyć, że będ zie »m iał« bóle brzucha. Z u pełnie tak sam o u zasad n ia on tu taj n iem ożn ość zn iesien ia w ła sn o ści p ryw atn ej: p rzek ształca ją w p o jęcie w ła sn o ści, w y k o r z y stu je p o k rew ień stw o ety m o lo g iczn e m ięd zy sło w a m i »E ig e n t u m [w łasn ość]« i »eigen [w łasn y, w ła ściw y ]« 1 ogłasza sło w o »e ig e n « za w ieczn ą praw dę, bo ta k że w ustroju k om u n istyczn ym m oże się w sza k zdarzyć, że b óle brzucha będą m u w ła śc iw e . C ała ta teoretyczn a bzdura szu k ająca u cieczk i w ety m o lo g ii b y ła b y n iem o żliw a , gd yb y rzeczyw ista w łasn ość pryw atna, którą chcą zn ieść kom uniści, n ie zo sta ła p rzek ształcon a w ab strak cyjn e p ojęcie w ła sn o ść w ogóle. D zięk i tem u b o w iem n ie m a już, po p ierw sze, potrzeby p ow ied zieć lu b choćby w ied zieć co k o lw iek o rzeczy w istej w ła sn o ści p ry w atnej, a po drugie m ożna bez trudu odkryć w k o m u n izm ie sprzeczność, gd yż po zn iesien iu (rzeczyw istej) w ła sn o ści m ożna o czy w iście z ła tw o ścią w y n a leźć n a j różn iejsze rzeczy, które dadzą się p odciągnąć pod p o jęcie » w ła sn o ści w ogóle«”. K rytyka otw iera i n ie rozstrzyga o stateczn ie p ro b lem ó w zw ią za n y ch z „rzeczy w isto śc ią ” w ła sn o ści oraz z „ab strak cyjn ością” i p o jęciem w ła sn o ści. A oto ciąg dalszy ty ch znaczących u w a g (i b i d e m , s. 148— 149): „Na przykład: p r o p r ié té — w łasn ość i w ła ściw o ść; p r o p e r t y — w ła sn o ść i sw o isto ść; eigen w sen sie m erk an tylnym i w sen sie in d yw id u aln ym ; va leu r , va lu e, W e r t; c o m m e r c e , V e r k e h r ;
échange, A u sta u s c h itd. W szystk ich tych słó w u ży w a się d la oznaczenia zarów no
C zym że w ięc jest p raw da? M n óstw em zm ien n ych m etafor, m etonim ii, antropom orfizm ów , krótko — sum ą m ięd zylu d zk ich stosu n k ów , k tóre zostały poetyck o i retoryczn ie u w zn ioślon e, p rzek ształcon e, przyozdobione i które, po długim używ an iu , zdają się lu d ziom sk ończone, skan on izow an e i p rzym u sza jące: p raw d y są złudzeniam i. Z apom niano, że są one rojen iam i, m etaforam i, które zu żyły się i stra ciły sw o ją m oc z m y sło w eg o od d ziaływ an ia (die a b g e n u tz t
u n d sinnlich k r a f tlo s g e w o r d e n sind), m on etam i, co stra ciły sw ój w izeru n ek (Bild) i które od tej pory n ie są już tra k to w a n e jako pien iąd ze, lecz jako
m etal n .
Jeśli przyjm iem y rozróżnienie dokonane przez de Saussure’a, powiemy,
żę problem atyka m etafory wchodzi w zakres nie tylko teorii z n a c z ę -
n i a, lecz również teorii w a r t o ś c i . De Saussure, gdy uprawomocnia to
rozróżnienie, postuluje konieczność skrzyżowania osi synchronicznej i osi
diachronicznej we wszystkich naukach o wartości, ale też tylko w nich.
Rozwija przeto analogię między ekonomią a językoznawstwem:
d w oistość, o której m ó w im y (syn ch ron ia/d iach ron ia), n arzuca się już k ategory cznie n aukom ekon om iczn ym . W nich, od m ien n ie od tego, co się działo w po p rzednich przypadkach, ek on om ia p olityczn a i historia ekonom ii sta n o w ią d w ie d yscyp lin y w y ra źn ie odgraniczone w obrębie tej sam ej nauki. (...) P ostępując w ten sposób, jesteśm y p o słu szn i — przy czym n ie zdajem y sobie z tego dobrze sp raw y — w ew n ętrzn ej k onieczności: otóż podobna k on ieczn ość zm usza nas do rozbicia języ k o zn a w stw a na d w ie części, z k tórych każd a k ieru je się sw y m i w ła sn y m i zasadam i. Tu bow iem , podobnie jak w ek on om ii politycznej, sta jem y w ob ec pojęcia w a r t o ś c i ; w obu tych naukach ch od zi o system ró w n o w a żn ik ó w m ięd zy rzeczam i różnego rodzaju: w p ierw szej jest to praca i płaca, w drugiej — elem en t znaczony i e lem en t znaczący 12.
Chcąc zdefiniować pojęcie wartości, zanim jeszcze zostanie ono spre
cyzowane jako wartość ekonomiczna czy wartość językowa, de Saussure
opisuje jego najogólniejsze cechy, które będą mogły zapewnić — dzięki
podobieństwu lub proporcjonalności — przejście metaforyczne lub ana
logiczne od jednego porządku do drugiego. Raz jeszcze okazuje się, że
m etaforyzacja przez analogię jest konstytutyw na tak dla obu porządków
[ekonomii i językoznawstwa], jak i dla stosunku między nimi.
Pięciofrankowa moneta znowu służy za przykład:
takim i. W in n ych język ach w sp ó łczesn y ch sp raw a przed staw ia się zu p ełn ie tak sam o. J eżeli św ię ty M aks p ow ażn ie zam ierza w y zy sk a ć tę d w uznaczność, to m oże bardzo ła tw o dokonać szeregu n ow ych św ietn y ch odkryć ekonom icznych, nie u m ie jąc ani słow a z ekonom ii. I rzeczy w iście — p rzytaczan e przezeń n o w e fa k ty ek on o m iczne, które dalej zarejestru jem y, p ozostają ca łk o w icie w k ręgu tej sy n o n im ik i”. 11 F. N i e t z s c h e , I n t r o d u c ti o n t h é o r é ti q u e sur la v é r i t é et le m en s o n g e au
sens e x tr a - m o r a l. W: Le L i v r e du philosophe. Trad. A. Κ. M a r i e 11 i. A u b ier-
-F lam m arion, s. 181— 182. T en m o ty w zatarcia, zb lak n ięcia obrazu odnajdziem y rów n ież w T r a u m d e u t u n g (s. 302), ale n ie ty le u F reuda, co u N ietzsch ego, m otyw ó w określa w sposób jed n ozn aczn y i jed n ostron n y teorię m etafory. Ta ostatnia w łączon a jest w bardziej ogólną agon istyk ę.
12 F. d e S a u s s u r e , K u r s j ę z y k o z n a w s t a w a ogólnego. T łu m aczyła K. K a s p r z y k . W arszaw a 1961, s. 89.
M E T A F O R A W T E K Ś C IE FIL O Z O F IC Z N Y M
293
A przecież w y ja śn ie n ie tego zagad n ien ia (sto su n k u znaczenia do w a rto ści) jest rzeczą konieczn ą, w p rzeciw n y m b o w iem razie narażam y się na n ieb ezp ie czeń stw o zred u k ow an ia języ k a do zw y k łej nom en k latu ry. (...) A by o d p o w ie dzieć na to p ytan ie, m u sim y przede w sz y stk im stw ierd zić, że n a w et poza obrębem języka, jak się zdaje, w sz y stk ie w a rto ści rządzą się tą paradoksalną zasadą: sk ła d a ją się one zaw sze:
1. z rzeczy n i e p o d o b n e j , d ającej się w y m i e n i ć na tę rzecz, której w a rto ść m am y określić;
2. z rzeczy p o d o b n y c h , k tóre m ożna p o r ó w n a ć z tą rzeczą, o k tó rej w artość nam chodzi.
Oba te czyn n ik i są n iezb ęd n e, aby m ogła zaistn ieć w artość. Tak w ięc dla oznaczenia, ile jest w a rta m on eta pięciofran k ow a, m u sim y w ied zieć: a) że m ożna ją w y m ien ić na ok reślon ą ilość czegoś innego, na przykład chleba; b) że m ożna ją p orów n ać z podobną w a rto ścią tego sam ego system u , na przykład z m onetą jed n ofran k ow ą czy też z m onetą in n ego sy stem u (dolarem itp.). T a k s a m o (p o d k reślen ie m o je) w y ra z m oże być w y m ien io n y na coś niepodobnego: w yob rażen ie; poza ty m m oże być p orów nany z inną rzeczą tego sam ego ro dzaju: z drugim w yrazem . W artości jego n ie da się w ięc u stalić, gdy ograni czym y się do stw ierd zen ia, że m oże być „ w y m ien io n y ” na takie czy inne p o jęcie, c z y li że m a ta k ie czy in n e znaczenie; trzeba ponadto porów nać go z w ar tościam i podobnym i, z in n y m i w y ra za m i sto ją cy m i w opozycji w zg lęd em niego. Z aw artość jego jest p ra w d ziw ie określona dopiero za pom ocą tego, co istn ieje poza nim . S ta n o w ią c część system u , w yraz p rzybiera n ie tylk o znaczenie, lecz tak że i przede w sz y stk im w artość, a to już zu p ełn ie co innego 1S.
Wartość, złoto, oko, słońce itd. wciągnięte są, i wiemy to od dawna,
w ruch tych samych tropów. Ich wymiana odbywa się przede wszystkim
w retoryce i w filozofii. Uwaga de Saussure’a umieszczona na tej samej
stronie da się przeto porównać z w ersją Polifila („tchnienie usiadło”,
„boski ogień, źródło i ognisko życia” itd.). Przypom ina nam ona, że rzecz
najnaturalniejsza, najbardziej uniw ersalna, najbardziej realna, najjaśniej
sza, odniesienie najbardziej zew nętrzne — słońce, od chwili, w której
wchodzi (a wchodzi z a w s z e ) w proces aksjologicznej i semantycznej
wymiany, nie w ym yka się całkowicie ogólnemu praw u wartości m eta
forycznej:
W artość ja k ieg o k o lw iek sk ła d n ik a jest określona tym w szystk im , co go otacza; nie m a ta k ieg o w y ra zu — n a w e t jeśli chodzi o w yraz oznaczający słońce — którego w a rto ść m ożna b y n a ty ch m ia st ustalić, jeśli się nie w eźm ie pod u w agę tego w szy stk ieg o , co znajduje się w ok ół niego; są języki, w których nie da się w żaden sposób p o w ied zieć „u siąść na sło ń cu ”.
W tym samym kontekście — ale nie ograniczając się do niego —
należałoby na nowo odczytać 14 wszystkie teksty Mallarmégo poświęcone
językoznawstwu, estetyce i ekonomii politycznej, wszystko, co napisał
o znaku z ł o t o , w ygryw ającym w tekście efekty przeciwieństw między
13 Ibid em , s. 122— 124.
14 P od ałem tak ą in terp reta cję w La D ouble séa nce (II). W: La D issém in atio n. Paris 1972.
tym, co właściwe i przenośne, metaforyczne i metonimiczne, między formą
i treścią, składnią i znaczeniem, słowem mówionym i słowem pisanym,
„nadm ierem ” i „niedostakiem”. Należałoby zwrócić szczególną uwagę na
tę stronę, która uzasadnia ty tu ł Złoto w „fantasm agorycznych zachodach
słońca”.
Więcej m etafory
Egzerga zatarta, jak więc odszyfrować w tekście filozoficznym figurę,
zwłaszcza metaforę? N ikt nigdy nie udzilił na to pytanie odpowiedzi
w jakimś system atycznym traktacie i jest to, rzecz jasna, fakt znaczący.
Zamiast ryzykować tutaj prolegomena do jakiejś przyszłej metaforyki,
spróbujm y raczej uchwycić zasadniczy w a r u n e k n i e m o ż l i w o ś c i
takiego zamiaru. Najskromniejsze, najbardziej abstrakcyjne ograniczenie
byłoby następujące: z racji swoich istotnych właściwości m etafora po
zostaje klasycznym filozofemem [philosophème], pojęciem metafizycznym.
Jest więc uwięziona w sferze, którą ogólna metaforologia filozoficzna
chciałaby opanować. M etafora wywodzi się z sieci filozofemów, które
same odpowiadają tropom lub figurom, s ą i m w s p ó ł c z e s n e i s y s
t e m o w o z n i m i z e s t r o j o n e . Ta w arstw a tropów „ustanaw ia
jących”, ten pokład „pierwszych” filozofemów (załóżmy, że cudzysłowy
są tu w ystarczającym środkiem ostrożności) nie włada samym sobą. Nie
może sobą zawładnąć, ponieważ sam siebie zrodził, rośnie na swoim gru n
cie, podtrzym yw any jest przez swą własną podstawę. Cała ta w arstw a
zatem ulega zniesieniu za każdym razem, gdy któryś z jej wytworów —
wT tym przypadku pojęcie m etafory — na próżno usiłuje podporządko
wać sobie całą sferę, do której pojęcie to przynależy. Gdybyśm y chcieli
uchwycić i poklasyfikować wszystkie możliwe m etafory filozoficzne, przy
najm niej jedna m etafora zawsze pozostawałaby wyłączona poza system:
przynajm niej ta, bez której nie można by stworzyć pojęcia m etafory,
tzn. dopowiadając rzecz do końca, m etafora m etafory. Ta m etafora „in
plus”, pozostając poza polem, które właśnie ona pozwala opisać, w yryw a
się czy w yabstrahow uje się z tego pola, wym yka się z niego i w ten
sposób w polu m amy jakby jedną metaforę „in m inus”. Z powodu, który
moglibyśmy nazwać skrótowo suplem entarnością tropów, superata staje
się mankiem i taksonomia czy historia filozoficznych m etafor nigdy nie
zostanie zbilansowana. [...]
Aby to wykazać, w yobraźmy sobie jak m iałby wyglądać taki histo
ryczny i systemowy zarazem wykaz m etafor filozoficznych. N ajpierw
trzeba by ustalić ścisłe pojęcie metafory, starannie odróżnione — w ra
mach ogólnej tropologii — od wszystkich w yrażeń, z którym i zbyt często
się je miesza. Załóżmy tymczasowo, iż taka, definicja została przyjęta.
Należy zatem stwierdzić, że do tzw. języka filozoficznego wprowadza się
m etafory innego pochodzenia, albo raczej że znaczenia stają się m etafo
M E T A F O R A W T E K ŚC IE FIL O Z O F IC Z N Y M 29 5
ryczne wówczas, gdy zostają przeniesione z ich właściwego miejsca. W ten
sposób klasyfikowałoby się miejsce pochodzenia: istniałyby m etafory bio
logiczne, organiczne, mechaniczne, techniczne, ekonomiczne, historyczne,
m atem atyczne — geometryczne, topologiczne, arytm etyczne — (zakła
dając, iż mogą istnieć m etafory m atem atyczne sensu stricto, problem,
k tó ry trzeba jeszcze rozpatrzyć). K lasyfikacja ta, przyznająca zarówno
indygenat, jak i prawo migracji, jest powszechnie uznana przez tych nie
licznych, którzy badali m etaforykę jakiegoś filozofa bądź konkretnego
systemu.
K lasyfikując m etafory według dziedzin, z których pochodzą, musimy
koniecznie — i to się już zdarzyło — podzielić na dwa rodzaje wszyst
kie wypowiedzi „pożyczające”, czyli wypowiedzi źródłowe przeciw sta
wione wypowiedziom zapożyczonym, na takie, które w ydają się same
w sobie źródłowe 1S, i na takie, których przedm iot nie jest już źródłowy,
naturalny, pierw otny. Pierwsze dostarczają m etafor fizycznych, zwie
rzęcych, biologicznych, drugie — m etafor technicznych, ekonomicznych,
kulturow ych, społecznych itd. To przeciwstawienie źródeł pochodzenia
m etafor (na physis i techne albo na physis i nomos) jest stosowane wszę
dzie. Zasada tego podziału nie zawsze jest w prost ujawniana. Niekiedy
chce się zerwać z iradycją F ezu ltat jest taki sam. Powyższe zasady takso
nomii nie w ynikają z jakiejś szczególnej metodologii. Okreśia je pjjęcie
m etafory oraz system m etafor (np. przeciwstawienie źródła pochodzenia,
et утопи, t e g o , c o w ł a s n e , t e m u , c o i n n e ) . Dopóki zatem po
jęcie m etafory nie zostanie określone, to sama reform a metodologiczna
nic nie wskóra. Np. P ierre Lousi w swojej pracy Les Métaphores de
Platon zapowiada, że nie będzie porządkował m etafor wedle modelu kla
syfikacji „genealogicznej” ani m igracyjnej. Woli — jak powiada — badać
zasadę wewnętrznego powiązania metafor, aniżeli zajmować się kwestią
zewnętrznego kryterium , jakim jest miejsce ich pochodzenia. Chodziłoby
więc o to, by kierować się intencjam i autora, tym, co autor chce powie
dzieć, tym, co znaczy gra figur. Zamysł, zdawałoby się, tym bardziej
uprawniony, że m amy tu do czynienia z dyskursem filozoficznym bądź
uw ażanym za filozoficzny; przeto ważna jest, jak wszyscy wiemy, zna
cząca treść, sens, intencja praw dy itd. Dla każdego, kto chce odtworzyć
Platoński system metafor, wymogiem bezspornym jest zdanie sprawy
z myśli Platona, jej znaczenia i jej w ew nętrznej artykulacji. Bardzo szyb
ko wszakże spostrzegamy, że w ew nętrzna artykulacja nie jest arty k u
lacją samych metafor, lecz idei „filozoficznych”, natom iast m etafory od
gryw ają wyłącznie — n i e b a c z ą c n a t o, c o c h c i a ł b y L o u i s —
13 T akie, które n a jp ierw s p o t y k a s i ę w przyrodzie, żądają jed yn ie, by je zerw ać jak k w ia ty . K w ia t zaw sze jest m łodością, n ajb liższą naturze i p orankow i życia. R etoryk a k w ia tu np. u P laton a m a zaw sze ta k i sens. Zob. P l a t o n : U czta, 183e. 196ab, 203e, 210c; P a ń s t w o , 474e, 601b; P o li ty k a , 273d, 310d itd.
rolę pedagogicznego ozdobnika. N atom iast ściśle filozoficzny układ myśli
Platońskiej stanowi tu jedynie anachroniczną projekcję. Rozważmy n aj
pierw kwestię metody:
M etoda trad ycyjn a w tego rod zaju bad an iach polega na gru p ow an iu obra zó w w ed le dziedzin, z k tó ry ch au tor je zaczerpnął. M etoda ta m oże być o sta teczn ie od p ow ied n ia w o d n iesien iu do poety, dla którego obrazy są jed yn ie ozdobnikam i, k tórych piękno św ia d czy o w y ją tk o w y m b ogactw ie w yobraźni. W tak im przypadku n iezb yt tro szczy m y się o głęb szy sens m etafory lub p o rów n an ia, przede w szy stk im b o w iem in teresu je nas ich orygin aln y blask. Otóż w a rto ść obrazów P la to ń sk ich n ie p o leg a ty lk o na ich św ietn o ści. K ażdy b a dacz w n et dostrzega, że n ie są one z w y k ły m i ozdobnikam i, lecz że celem ich jest w yrazić id ee lep iej niż za pom ocą d łu giego w y w o d u ie.
Jest to ujęcie paradoksalne i zarazem tradycyjne. Rzadko metaforę
poetycką trak tu je się jako nieistotny ornam ent, zwłaszcza aby ją prze
ciwstawić metaforze filozoficznej. Rzadko uważa się, że dlatego właśnie
zasługuje ona na badanie dla samej siebie i że ma własną tożsamość
tylko z racji zewnętrzności signifiant. Natomiast nic nie jest bardziej
klasyczne niż ta „ekonomiczna” teoria m etafory przeznaczonej do za
oszczędzenia „długiego w yw odu” 17 i będącej n a j p i e r w p o r ó w n a
n i e m . Louis jednakże utrzym yw ał, że przeciwstawia się tradycji:
18 P. L o u i s , Les M é t a p h o r e s de Pla ton. R ennes 1945, s. 13— 14.
17 M etafora i in n e figu ry, zw łaszcza porów n an ie, są jednorodne; różnią się je d yn ie stop n iem rozw in ięcia. N ajk rótsza ze sło w n y ch figur, m etafora, jest spośród w sz y stk ic h innych rów n ież n a jogóln iejsza i najoszczęd n iejsza. Ta oszczęd n ościow a teoria m oże p o w o ły w a ć się na A ry sto telesa (R e t o r y k a , ks. III, 4, 1406b. W: T r z y s t y
l i s t y k i greckie. A r y s t o t e l e s , D e m e tr iu s z , D io niz ju sz. P rzeło ży ł i op racow ał W. M a -
d y d a . W rocław 1953, s. 16. BN II 75): „Także p o ró w n a cie jest przenośnią, gd yż różnica jest m ała. K iedy poeta m ów i o A ch illesie: »jak le w runął«, jest to p orów nan ie; je ś li zaś m ó w i »lew runął«, jest to p rzen ośn ia”.
T en sam m o ty w p ojaw ia się u C y c e r o n a (Mówca. W: P is m a k r a s o m o w c z e
i p o l i t y c z n e M a r k a T uliusza C yceron a. P rzełożon e przez E. R y k a c z e w s k i e g o .
P ozn ań 1873; R o z p r a w a o s t y l u [...] Z ła ciń sk ieg o na p olsk i język przez K. Ż u - k o w s k i e g o przełożona. W ilno 1838), u K w i n t y l i a n a (I n s tit u ti o oratoria , VIII, 6, § 4), u C o n d i l l a c a (De l ’art d ’écrire, II, 4), u H e g l a ( W y k ł a d y o e s t e
ty ce . P rzek ład J. G r a b o w s k i e g o i A. L a n d m a n a. O bjaśnieniam i opatrzył
A. L a n d m a n . W arszaw a 1964, t. I, s. 643): „Pom iędzy przenośnią z jednej a po ró w n a n iem z drugiej strony m ożna u m ieścić obraz. Ł ączy go b ow iem z przenośnią tak śc isłe p o k rew ień stw o , że jest to w ła śc iw ie ty lk o obszerna przenośnia, która s ta je się dzięki tem u bardzo podobna do p o ró w n a n ia ”. W ątek ten jest ciągle ż y w y (J. V e n d r y e s , J ę z y k . T łu m aczył K. L i b e r a . W arszaw a 1956, s. 170: „P rze n o śn ia jest sk rócon ym p o ró w n a n iem ”). W arte u w a g i w y d a ją się tu n ie sam e roz w ażan ia na tem at oszczęd n ościow ej roli m etafory, co m ech an iczn y charakter p oda w a n y c h przez n ie w y ja śn ie ń (skrót, oszczęd n ość w ilości, sk rócen ie czasu i p rze strzen i itd.). Z drugiej stro n y ow o p raw o oszczęd n ości fu n k cjo n u je w ty m p rzy padku n ie tyle w sam ym procesie tw o rzen ia figur, co w r ela c ji m iędzy figu ram i ju ż u tw o rzo n y m i. O szczędność w p ro cesie tw orzen ia figu r n ie m ogłab y być ró w n ie m ech an iczn a i zew n ętrzn a. P o w ied zm y , że n ad m iern y ozdobnik n igd y n ie jest n iep o trzeb n y albo że to, co n iep otrzeb n e, za w sze się m oże przydać. N ie m am y tutaj
M E T A F O R A W T E K Ś C I E F I L O Z O F I C Z N Y M
297
J eżeli p otrzebne jest k ryteriu m p o zw a la ją ce odróżnić m etaforę od p orów n a nia, p o w ied zia łb y m raczej, że porów n an ie jest zaw sze czym ś w rodzaju p rzy staw k i, z k tórej ła tw o zrezygnow ać, n a to m ia st m etafora jest dla sensu zdania czym ś ab solu tn ie n ie z b ę d n y m 18.
Oszczędnościowa procedura skracania nie dokonałaby się więc na ja
kiejś innej figurze, lecz bezpośrednio na w yrażeniu „idei”, sensu, z któ
rym i m etaforę łączyłaby więź w ew nętrzna i istotna. Dzięki tej więzi
właśnie m etafora przestałaby być ozdobnikiem, przynajm niej „ozdobni
kiem zbędnym” (niniejszy pogląd ma jako motto następującą sentencję
Fénelona: „Każdy ozdobnik, który jest tylko ozdobnikiem, jest zbędny”).
Nie ma nic zbędnego w tym drogocennym ozdobniku, jakim jest m eta
fora; nic nie obciąża nieuchronnego rozwoju idei, naturalnego rozszerza
nia się sensu. Z żelazną logiką w ynika z tego, że tak rozum iana m eta
fora będzie bardziej „zbędna” niż kiedykolwiek, albowiem utożsamiając
się z tym, co ją podtrzym uje, czyli ze znaczoną ideą, nie mogłaby się
od niej odróżnić, a jeśli to tylko pod w arunkiem opadnięcia jako znak
„nadwyżkowy” i natychm iast zwiędły. Celem m etafor znajdujących się
poza sferą myślenia, należących do „w yobraźni”
jest w yrazić m y śli lep iej niż drogą dłu giego w y w o d u . W tej sy tu a cji w y d a ło m i się rzeczą in teresu jącą zbadać, co to są za id ee, co d oprow adziło m nie do teg o , że w m iejsce k la sy fik a c ji trad ycyjn ej w y b ra łem m etod ę inną, którą p osłu żył się już F. D o rn seiff w sw o im stu d iu m o sty lu P indara ie. M etoda ta p o leg a ją ca na gru p ow an iu m eta fo r w e d le w y ra ża n y ch przez n ie idei m a tę w ie lk ą p rze w a g ę nad m etodą tradycyjną, że p o zw a la u ch w y cić sposób m y ślen ia pisarza za m ia st in teresow ać się w y łą czn ie jego w yob raźn ią. P ozw ala rów nież, ściśle
ani czasu, ani m iejsca, by p rzean alizow ać tę stron ę z V ases co m m u n ic a n t s (1932), na której B reton, d b ały o reto ry czn e ró w n o w a żn ik i zagęszczan ia bądź p rzem ieszcza nia słó w i o ich oszczędność, zastan aw ia się nad ozdobnikiem : „ N iew ą tp liw ie m am »kom pleks« kraw ata. N ien a w id zę tego p rzed ziw n ego ozdobnika m ęsk iego g a rn i turu. Od czasu do czasu zarzucam sobie (i u siłu ję w y tłu m a czy ć to p sy ch o a n a lity kom), że p ośw ięcam się tak n ędznem u zajęciu jak w iązan ie każdego ranka przed lu strem tego sk raw k a m ateriału, który m a jeszcze u w y d a tn ić coś rów n ie id io tyczn ego jak k lap y m arynarki. To po prostu peszy. Tak jak au tom aty na m on ety, pok rew n e d yn am om etrow i, na k tórym z w y cięsk o ćw iczy N ad sam iec J a rry ;eg o (»Przybyw aj, o Pani!«), otóż tak jak ow e a u to m a ty przez zn ik n ięcie żeton ów w szp a rze sym b olizu ją sek su a ln o ść i m eton im iczn ie —■ część za całość — kobietę, tak sam o — w iem o ty m dobrze i n ie b y łb y m zd oln y u d aw ać przed sobą czego in nego — k raw at w e d le F reuda (La Scie nce d es rê v e s , s. 53) jest jed yn ie figu rą penisa. O brazuje go »nie ty lk o dlatego, że zw isa i że jest ch arak terystyczn y dla m ężczyzny, lecz dlatego, że m ożna go w yb rać w e d le sw ego upodobania, k tórego to w yb oru natura, na n ieszczęście, o d m ó w iła m ężczy źn ie« ”. Zob. tak że s. 66 n. w spraw ie „zagęszczan ia” oraz stosow an ia „tego pra\va s k r a j n e g o s k r ó t u , które nadało w sp ó łczesn ej poezji jedną z jej n ajbardzej ch arak terystyczn ych c e c h ”. 18 L o u i s , op. cit., s. 4. L ouis k orzysta tu taj z n a stęp u ją cy ch prac: W. B. S t a n - f o r t , G r e e k M eta p h o r. O xford 1936. — H . K o n r a d , É tu d e s s u r la m é t a p h o r e >
Paris 1939.
ok reślając sen s każdego obrazu, d ostrzec w n iek tó ry ch d ialogach m etaforę p r z e w od n ią, którą autor „ sn u je” przez c a łe sw o je dzieło. W reszcie m a tę zaletę, że p ozw ala zau w ażyć e w o lu c ję w sto so w a n iu m etafor, p ok azu jąc obrazy n o w e, p ojaw iające się w różnych d ia lo g a ch przy w yrażan iu tej sam ej id ei. S ło w e m m etod a ta n ie zaspokaja w y łą c z n ie p otrzeb y k la sy fik o w a n ia , le c z p ozw ala ta k że lep iej zbadać rolę i w a rto ść o b r a z ó w 80.
Aby nie traktow ać m etafory jako ozdobnika ze sfery wyobraźni czy
retoryki, aby powrócić do w ew nętrznej artykulacji języka filozoficznego,
Louis sprowadza figury do sposobów „w yrażania” idei. B y ł a b y to
w najlepszym razie akceptacja im m anentnych badań struk tu raln y ch prze
noszących do retoryki (ale czy jest to w ogóle możliwe?) metodę M. Gué-
roulta czy też, mówiąc dokładniej, program V. G oldschm idta21 (cytu
jąc definicję paradygm atu z Polityki, 27$c, Louis posuwa się do następu
jącego stwierdzenia: „W ystarczy zastąpić paradeigma przez metaphora,
aby otrzym ać platońską definicję m etafory ”) 22. Jednakowoż w tym przy
padku za uzasadnieniem metodologicznym kryje się cała filozofia, której
racje nigdy nie są badane: na m etaforze spoczywa ciężar w y r a ż a n i a
i d e i , wydobycia czy też przedstaw ienia treści pewnej myśli, którą oczy
wiście nazwie się „ideą”, jak gdyby każde z tych słów czy pojęć nie
miało długiej historii (do której należy również Platon) i jak gdyby cała
m etaforyka czy ogólniej tropika nie odcisnęła na nich pew nych śladów.
A utor, pełen rzekomego szacunku dla Platońskich rozróżnień, dzieli swą
pracę na dwie wielkie części: Poszukiwanie i Doktryna, oraz dziewięć
rozdziałów: Działalność um ysłu (refleksja i twórczość), Dialektyka, Dys
kurs, Człowiek, Dusza, Teoria poznania, Moralność, 'Zycie społeczne, Bóg
i świat. Ileż anachronicznych kategorii i architektonicznych gwałtów n a
rzuconych, pod pretekstem wierności, myśli Platona, k tó ry zalecał sza
cunek dla artykulacji żywego organizmu, a więc również dyskursu. Z fak
tu, że rozróżnienia te nie m ają poza platonizm em żadnego sensu, nie w y
nika jeszcze, że można je z pow rotem stosować wobec system u Platona.
Rozróżnienia te wreszcie nie zw alniają autora od dołączenia w aneksie
w ykazu ułożonego według k ry teriu m tych opozycji, które ustaliliśm y nieco
wyżej (physis/nomos, physis/techne). N atom iast ty tu ł aneksu brzmi: W y
kaz metafor i porównań ułożony według dziedzin, z których Platon je
zapożyczył. I. Natura; II. Człowiek; III. Społeczeństwo; IV. Odniesienia
mitologiczne, historyczne i literackie.
Czerpie się więc z jakiegoś oderwanego języka filozoficznego k ry teria
klasyfikacji m etafor filozoficznych. Byłoby to być może uspraw iedli
wione, gdyby figury te stosowane były z całą prem edytacją przez autora,
k tó ry utożsamiałby się z systemem, bądź też wówczas, gdy mielibyśmy
80 L o u i s , op. cit., s. 14.
21 V. G o 1 d s с h m i d t, Le P a r a d ig m e dan s la d ia l e c ti q u e p latonic ienne. P.U.F., 1947. Zob. zw łaszcza rozdz. III, P a r a d ig m e e t m é t a p h o r e , s. 104— 110.