Hrabyk, Klaudiusz
Wspomnienia : część III
Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego 9/4, 543-571
K L A U D IU S Z H R A B Y K
W SPO M N IEN IA
D w a p ierw sze, k o le jn e fra g m en ty W s p o m n i e ń K lau d iu sza H rab yk a o g ło siliśm y w 3 z e sz y c ie -to m u V III „R ocznika”, ob ejm u jąc n im i rozd ziały o p racy d zien n ik a r sk iej autora w K ra k o w ie (1920— 1925), n a G órnym Ś lą sk u (1925— 1926) i p o n o w n ie w K rak ow ie (1926), n a stęp n ie zaś w e L w o w ie od r. 1926. N in ie jsz y fra g m en t ob ej m uje dalszy ciąg ok resu lw o w sk ie g o do 1928 r.
R e d a k c j a [...] Rok 1927 rozpocząłem w e Lw ow ie dalszym ciągiem in icjaty w . W ty m czasie w łaśn ie rozeszły się pogłoski, że rząd zam ierza rozw iązać R adę M iejską L w ow a i m ianow ać kom isarza rządow ego. „Słowo P o l sk ie” podjęło energiczną kam pan ię przeciw zam ierzonem u zam achow i n a sam orząd. Z ram ien ia pism a odbyłem w y w iad y z w szystkim i czołow ym i przedstaw icielam i m iasta, bez w zględu n a ich przynależność polityczną, narodow ość i w yznanie. Rozm ow y w ykazały, że w szyscy jed n om y ślnie w y p o w iad ają się p rzeciw kom isarzow i, a n iek tó rzy dom agają się now ych w yborów . O dbyłem i opublikow ałem w te d y ko lejn e rozm ow y z w ojew odą G arapichem , p rez y d e n te m m iasta N eum anem , w icep rezy d en tam i prof. C hlam taczem i O b irkiem z P P S ; rad n y m i: P róchnickim , prof. T hullie, Te- renkoczym , Bogdanow iczem , red. Laskow nickim , prof. W ereszczyńskim , W łodzim ierskim , Loew enherzem , U kraiń cem F edakiem i przedstaw icielem Ż ydów C hajesem .
K am p an ia d ała re z u lta t o ty le pom yślny, że rząd pom ajo w y w ycofał się n a razie ze sw oich planów , zaprzeczając, jako by m iał zam iar R adę M iej ską rozw iązyw ać. P am iętam , że odm ów ił m i w te d y w y w iad u jed y n ie en decki w icep rezy d en t L w ow a L e o n a rd S tah l, ojciec Zdzisław a, m ego ów czesnego p rzy jaciela politycznego, ośw iadczając, że sp raw a R ady M iejskiej i jej losy w ogóle nic go n ie obchodzą, a on sam ogranicza swój udział w rządach m iasta ty lk o do po b ieran ia p ensji. Jeżeli rzą d — pow iedział m i L eon ard S ta h l — R adę rozw iąże, to ja, jak o w iceprezydent, n ie za m ierzam tem u przeciw działać.
R ząd w końcu R adę M iejską rozw iązał i przez k ilk a la t odbyw ał się n a ra tu sz u lw ow skim k o n tre d a n s k om isarzy rządow ych. B y li nim i kolej
544 K L A U D IU S Z H R A B Y K
no: J a n S trzeleck i p rzy sła n y z W arszaw y, potem prof. P o litech n ik i Lw ow skiej O tto N adolski, n a stę p n ie W acław D rojanow ski także z W arszaw y, najdłużej zapisany n a ty m stanow isku, aż· w końcu w późnych latach trzy d ziesty ch p rezy d en tem m iasta w y b ra n y został prof. S tan isław O strow ski. S ta ry , jeszcze z o kresu austriack iego i u su n ię ty przez sanację, p rez y d e n t Lw ow a, Józef N e u m a n n ,'z m a rł w r. 1933. [...]
In n ą okazją do w y w iad u prasow ego stał się zjazd ro syjskiej organiza cji politycznej R uskie N árodne O bjednanie. Na jego czele sta ł poseł S ie- rieb riannik o w , a w e Lw ow ie przed staw icielam i tej g ru p y b y li adw . d r G łuszkiew icz i sędzia T retiak . G ru p a ta uw ażała się za obyw ateli pol skich narodow ości rosyjsk iej i nie w ykluczała swoich zw iązków politycz n y ch z Rosją. In n ą podobną g ru p ą b y ł odłam rad cy skarbow ego J a n a Sasa Liskow ieskiego, u zn ający jed n a k ty lk o k u ltu ra ln e i ośw iatow e pow iązania z Rosją, ale nie polityczne. O bie g ru p y b y ły przez nas p o p ieran e przeciw ruchow i u k raiń sk iem u . Z p u n k tu w idzenia interesó w polskich w ydaw ało się ko rzy stn iejsze istn ien ie na obszarach w schodnio-południow ych Polski m ożliw ie n ajb ard ziej w pływ ow ych odłam ów przy zn ający ch się do zw iązku raczej z R osją an iżeli z U k rain ą. Z jazd zw olenników posła S ie rie b rian n i- kow a po parliśm y dlatego bez zastrzeżeń, a m oje w yw iady z przyw ódcam i tej grupy, w śród nich z w y m ien io n y m posłem S ierieb rian n ik o w em i drem Głuszkiew iczem , b y ły w y razem naszego życzliw ego sto su n k u do ich ini cjaty w y . W arto dodać, że istn iała tak że lew ica ro syjska z drem W alnic- kim na czele, k tó ry przew odził później „Sełrobow i” o ten d en cjach kom u nistycznych.
K o lejny w y w iad przeprow adziłem z księciem Jan u szem R adziw iłłem , k tó ry p rzy b y ł do L w ow a n a in au g u ra cję g ru p y P ra w icy N arodow ej, tj. k o n serw aty stó w re k ru tu ją c y c h się z m ag nató w i w ielkich ziem ian w scho- dnio-m ałopolskich. R adziw iłła p y tałe m o jego stosun ek do refo rm y ro lnej, idei fed eracy jn ej, m niejszości narodow ych, w yborów sejm ow ych, stosu n k u do OW P.
M iałem też w y w iad z n astęp cą zam ordow anego k u ra to ra Sobińskiego — R iem erem . A le nie ograniczyłem się ty lko do w yw iadów prasow ych. W tym okresie pełn iłem rów nież obow iązki spraw ozdaw cy z R ady M iej skiej i z Izby P rzem ysłow o-H andlow ej. N a w stępie r. 1927 n a łam ach „Słow a Polskiego” ogłosiłem a rty k u ł pt. N iebezpieczny program, w któ r ry m w y stąp iłem stanow czo p rzeciw książce W acław a M ejbaum a pt. P od s ta w y narodowego m y ślen ia i narodowej polityki. K siążka ta ukazała się z końcem g ru d n ia 1926 r. O znaczała ona oczyw istą d y w e rsję w sto sunk u do pow ołanego w łaśn ie do życia Obozu W ielkiej Polski, poniew aż w y raża jąc ideologiczne i polity czn e stanow isko tego obozu, ukazała się poza Obo zem i bez ap ro b a ty jego w ładz. M ejbaum i tow arzysze zostali głęboko za w iedzeni pom inięciem ich w akcji Obozu W ielkiej Polski.
M oje w y stąp ien ie na łam ach „Słow a” — oficjalnego o rg an u p a rty j nego, w k tó ry m g ru p a M ejbaum a odg ry w ała n iepoślednią rolę, było z je d nej stro n y w yrazem dezap ro b aty kół Obozu w obec p u b lik a c ji M ejbaum a, z drugiej zaś św iadczyło o m ojej w zm ocnionej pozycji w red a k c ji dzien nika, k tó ra pozw alała m i na p u bliczną k ry ty k ę poglądów przyw ódców g rupy, k tórej działacze b y li polityczn ym i pu b licy stam i „Słow a P o l skiego” .
Był to pierw szy pow ażniejszy mój sukces na g ru ncie lw ow skim , także na odcinku politycznym . Sukces odniesiony dość szybko, bo w niespełna c z te ry m iesiące od ch w ili m ego p rzy b y cia do Lw ow a.
N iebaw em n a łam ach dziennika w y stąp iłem przeciw in n em u p u b li cyście „Słow a Polskiego” — W ładysław ow i K ozickiem u. Ogłosił on ob szerną recenzję z w ystaw ionej w łaśn ie w e Lw ow ie R ó ży S te fa n a Ż erom skiego, poddając jej treść surow ej k ry ty c e z pozycji ideologicznych. W krótce ukazała się m o ja rów n ie obszerna odpowiedź. O głosiłem ją pod ty tu łem : Czy „Róża” jest agitacją rewolucji? S w oje poglądy w yłożyłem w dw u odcinkach a rty k u łu , w k tó ry m pisałem m. in.:
„Nasz sto su n ek do lite ra tu ry b y ł często naiw n y. N egow aliśm y w niej w szystko, co w ydaw ało się nam nie dość patrio tyczn e. K ażd y odcinek ży cia, k rzy k u społecznego, zagadnień socjalnych —· uw ażaliśm y za n iep o trz e b n y balast, czasem za zbrodnię. M ałostkow o in te rp re to w a liśm y różne szczegóły w lite ra tu rz e , u p a tru ją c w nich zam ach na uśw ięcone ideały polskie. K oroną tego są z a rz u ty przeciw R ó ży i P rzedw iośniu [...] Róża Żerom skiego je s t dziełem zaw ierający m tw ó rczą i po zy ty w n ą m yśl, p rze siąk n iętą n ajd alszą reflek sją n a histo ry czn ą przeszłość i rozw iązującą ciężkie pro blem y współczesnego życia polskiego. Róża w dzisiejszej chw ili historycznej stano w i syntezę m y śli polskiej [...] P ro p a g u je ona rzeczyw iś cie rew olucję. A le m a to być rew o lu cja skierow ana przeciw dotychczaso w em u stanow i rzeczy, przeciw zastojow i m oraln em u i m aterialn em u , przeciw d e stru k c ji i an arch ii p różniactw a, k tó re przy tłacza nas swoim ciężarem . W iec robotniczy (w Róży) o tw iera przed nam i całą rzeczyw is tość i otchłań p ro b lem u socjalnego, k tó ry m y, nacjonaliści, m usim y roz wiązać, jeśli nie chcem y, ab y rozgoryczone m asy nie rzu ciły się do b ra to bójczej w a lk i” .
B ra k jak iejk o lw iek polem iki z ty m w y stąp ien iem zdaw ał się w skazy wać, że re d a k c ja uzn ała słuszność tezy m ojej, a nie W ładysław a Kozic kiego.
WT ty m czasie opublikow ałem recen zję z książki prof. Leopolda Caro pt. M yśli J ap oń czyka o Polsce. R ecenzja ogłoszona pod ty tu łe m Pseudo ja pońskie recep ty przeciw staw iała się tezom prof. Caro, dotyczącym n a cjonalizm u.
546 K L A U D I U S Z H R A B Y K
ca zapow iedziano przem ian ow an ie ulicy P ań sk iej na ulicę Józefa P ił sudskiego. W przeddzień tej cerem onii zam ieściłem dłuższą n o tatk ę w „Sło w ie Polsk im ” , w k tó rej ograniczyłem się do dosłow nego zacytow ania opi su analogicznej uroczystości sprzed 10 laty , k iedy to w dn iu 21 p aździer n ika 1917 r. ta sam a u lica w e Lw ow ie przem ian ow an a została n a ulicę gen. B oehm -E rm ollego, austriack iego zdobyw cy Lw ow a, okupow anego w ów czas przez R osjan. Opis uroczystości ze w szystkim i szczegółam i z n aj dow ał się w ów czesnej „Gazecie L w o w skiej”, oficjalnym organie n am iest n ika au striackiego. W czasie tej uroczystości jed e n z m ów ców zapew nił, że ulica będzie nosiła nazw isko B oehm -E rm ollego „po w ieczne czasy’’. M ojej n o tatc e w „Słow ie” n ad ałem także ty tu ł Po w ieczne czasy i po za cy tow an iu p rze d ru k u , bez k om en tarzy um ieściłem w iadom ość, że naza ju trz , w dniu 19 m arca, odbędzie się p rzy ul. Pańsk iej uroczystość k o lej nego jej przem ian o w an ia n a ulicę J. Piłsudskiego.
N o tatk a spow odow ała gw ałto w ną reakcję. N az a ju trz w red a k c ji „Sło w a Polskiego” zjaw iło się trz e ch u m u n d u ro w an y c h oficerów z 40 pp., kap itano w ie F ranciszek W ąsowicz, Bogdan S o łty s i S tan isław Łodziński, i w gabinecie re d a k to ra naczelnego W ąsow icz zniew ażył czynnie R om a n a K ordysa, ośw iadczając p rzy tym , że n o ta tk a obraziła ko rp u s oficerski. S p raw a w yw ołała szerokie echo. W dw a dni potem zebrali się p rze d staw iciele całej lw ow skiej p rasy , bez w zględu n a jej k ie ru n k i polityczne, i pod przew odnictw em prezesów S y n d y k a tu D ziennikarzy i T o w arzystw a D ziennikarzy, B ronisław a Laskow nickiego i Z yg m u n ta F ry lin g a, podjęli uchw ałę, w k tó rej stw ierdzili, że odm aw iają „p raw a jedno stkom czy g ru pom orzekania, czy n astąpiło nadużycie sw obody słowa i w ysnu w ania z tego k o n sek w encji w form ie sam ow oli. N ależy —■ głosiła uch w ała — tak im w yp adk o m sam osądu rzekom o w obronie k o rp u su oficerskiego raz n a zawsze położyć k re s ” . Na fo ru m sejm ow e została w niesiona in te rp e la cja do m in istra sp ra w w ojskow ych. P rof. O sw ald B alzer nad esłał list do K ordy sa z w y razam i solidarności i oburzenia. W k ilk a ty g odn i później odbyła się w sądzie w ojskow ym rozp raw a przeciw k p t. W ąsowiczowi, w k tórej spraw ca n a jśc ia n a red a k c ję został zw olniony od w in y i k ary , poniew aż, ja k opiew ał w yrok, działał „pod n ieodpornym p rzy m u se m ”. P óźniej w yższa in sta n c ja skazała W ąsow icza na trz y dn i aresztu .
Z inny ch m oich in icjaty w w a rto w spom nieć o w yw iadzie z prezesem S tow arzyszenia W eteranó w A rm ii Polskiej w A m eryce płk. S tarzy ńsk im , baw iącym w ty m czasie w e Lw ow ie z w ycieczką członków sw ojej o rg an i zacji, k tó rą bardzo serdecznie w itano i goszczono. W obszernym w y w ia dzie, jakiego udzielił m i w te d y S tarzy ń sk i, nie ograniczył się on tylko do ogólnych, k o n w en cjon aln y ch uw ag, ale poddał k ry ty c e stosu nki w P o l sce i w ypow iedział ró żn e opinie dotyczące w e w n ętrzn y c h stosunków
poi-skich. S ta rz y ń sk i w y raźn ie w ystęp o w ał przeciw P iłsud sk iem u , angażując się w sw ojej w ypow iedzi n a w e t dość rad y k aln ie.
W czasie p o b y tu w ycieczki w eteran ó w polskich z A m eryki, k tórzy rep rezen to w ali b y ły ch żołnierzy arm ii gen. H allera z U SA z okresu I w o j n y św iatow ej, zm arł nag le w e Lw ow ie u czestnik tej w ycieczki Em il B a n asik z Chicago, re d a k to r „Z jednoczenia” — o rg an u Polsko-R zym sko- -K atołickiego Z jednoczenia w S ta n ac h Zjednoczonych. Podczas pogrzebu, ja k i odbył się n a cm en tarzu Łyczakow skim , przem aw iałem n a d grobem B anasika, żegnając go w im ieniu d zien nik arzy lw ow skich. S po tk an ie z płk. S tarzy ń sk im i o sta tn ia posługa oddana dziennikarzow i p o lsk o -a m e ry k ań skiem u sta ły się pierw szą w m o im życiu okazją do n aw iązania k o n ta k tu z P olonią am ery k ań sk ą, z k tó rą w w iele la t później ta k blisko i bezpo średnio w spółpracow ałem w S ta n ac h Z jednoczonych. Nic je d n a k jeszcze w ów czas nie w skazyw ało n a to, że zn ajd ę się kiedyś w N ow ym J o rk u na długie lata przym usow ego tam p o b y tu [...].
* *
i-i
W lip cu 1927 r. z ram ien ia „Słow a P olskiego” b rałe m udział w po grzebie Ju liu sz a Słow ackiego w K rakow ie i ogłosiłem dw ie obszerne re lacje z uroczystości, k tó ra stała się w te d y potężn ym przeżyciem dla ca łej Polski.
In n y m razem uczestniczyłem w w ycieczce dzien nik arskiej do kopalni soli potasow ych w K ałuszu, z k tó ry c h opublikow ałem dłuższe k o resp o n dencje. Ja k o d ro b n y przy czy n ek do obyczajow ości ów czesnego d z ien n ik ar stw a, w a rto m oże przytoczyć c h a ra k te ry sty c z n y in cy d e n t z tej wycieczki. W czasie w y kw intn eg o obiadu, urządzonego przez d y rek c ję kopalni, za staliśm y obok zastaw y stołow ej dużą k o p ertę, w k tó re j b y ły różne m a te ria ły in fo rm a c y jn e dotyczące p ro d u k cji zakładu, a w śró d nich także m ała k o perta, zaw ierająca b an k n o t 500-złotow y dla każdego z uczestn i ków w ycieczki d zien n ikarskiej. O bow iązyw ała zasada, że d zienn ikarz nie m oże od zain tereso w anych osób czy in sty tu c ji p rzyjm ow ać żadn ych g ra ty fik a cji pieniężnych za sw oje usługi p rasow e w y k on yw ane z ram ien ia pism a, którego był w spółpracow nikiem . Je że li zaś w ręczono m u tego ro d zaju g raty fik ację, b y ł zobow iązany przekazać całą sum ę a d m in istra c ji sw ojego pism a, k tó ra — tra k tu ją c je jak o opłatę in se ra to w ą — m ogła, choć nie m usiała, w ypłacić d ziennikarzow i p rzew id zianą prow izję.
D latego zaw iadom iłem m oich w spółkolegów , że po stąpię zgodnie z tą zasadą i oddam pieniądze a d m in istra c ji „Słow a Polskiego” . K ilk u z nich uw ażało to za niesłuszne i usiłow ało m n ie przekonać, że należy uw ażać otrzy m an e pieniądze za p rez e n t osobisty ze stro n y u przejm ej dyrek cji, rew an żu jącej się n am za tru d poniesiony w zw iązku z w iz y tą w kopalni.
548 K L A U D I U S Z H R A B Y K
Nie podzielałem tej opinii i w końcu w szyscy z nas oddali o trzy m an ą g ra ty fik a cję ad m in istracjo m sw oich pism . Z w olennicy innego rozw iązania tej sp raw y , obaw iając się, że a d m in istra c je dzienników dow iedzą się o ca łej spraw ie od d y rek to ró w ty c h pism , k tó ry m g ra ty fik a c ja będzie do rę czona, dostosow ali się tak że do p o stanow ienia pozostałych kolegów.
O d czerw ca 1927 pow ierzono m i w red a k c ji „Słow a” redagow anie co ty godniowego d o d atk u p t. „Życie P ro w in c ji”, w k tó ry m ogłaszaliśm y liczne rela cje naszych k o resp o n den tó w p ro w in cjo n aln y ch ze w szystkich w ięk szych m iast i m iasteczek M ałopolski W schodniej. Ich ilość i zasięg b y ły dow odem w pływ ów i o ddziaływ ania pism a n a całe społeczeństw o. Ż adne z pism lw ow skich nie posiadało w ów czas ta k rozległej siatk i sw oich s ta łych korespo n d en tó w pro w in cjo n alny ch.
W lipcu św ięciliśm y 30-letni ju b ileu sz naszego seniora red ak cyjn ego W ładysław a Szenderow icza. O dbył się b a n k ie t w H otelu K rakow skim , na k tó ry m sław ili ju b ila ta m ów cy n ie ty lk o z naszej red akcji, a le rów nież przedstaw iciele d zien n ik arstw a w osobach F ry lin g a i Rollego, n ie m ów iąc 0 m nóstw ie depesz i życzeń z całej Polski. Z ram ien ia re d a k c ji p rzem a w iali: K u ch arsk i jak o w ydaw ca, K ordys, Z ah rad n ík , M ękarski i ja. W y daliśm y specjalny, w e w n ętrzn y n u m e r „Słow a Polskiego” z bogatą, żyw ą 1 w dużej części żarto b liw ą treścią, pośw ięconą „ta tu ń cio w i”. N u m er ten , b ędący ju ż w te d y „biały m k ru k ie m ”, nie zachow ał się chy b a w zaw ie ru sze w o jenn ej. Tego ro d zaju koleżeńskie okazje — połączone z bogac tw em pom ysłów i serdecznością p rzy ja zn y c h węzłów, łączących zespoły re d a k c y jn e ow ych czasów — posiadały n iep o w tarzaln y swój urok, s ta now iąc n iezapom niane m o m en ty w spółżycia, solidarności i w zorow ej a tm o sfery obow iązującej w środow isku d ziennikarskim . P am iętam , że po całonocnej, jubileuszow ej lib a c ji o w schodzie słońca ruszy liśm y gro m ad nie n a lw ow ski W ysoki Zam ek, ta m kończąc rozm ow y i w spom inki, k tó re, ja k się w ydaw ało, w y p e łn iły ju ż bogato długie la ta naszego w spółdziała nia. Nie w iedzieliśm y i nie p rzeczuw aliśm y w ów czas ani przez chw ilę, że te sielskie, an ielskie godziny są zaledw ie epizodem , p op rzedzającym późniejsze lata, pełne grozy i śm ierteln ej zagłady.
Je sie n ią 1927 r. ponow iłem k am p anię w spraw ie ju ż siódm ych T a r gów W schodnich, ogłaszając o nich dłuższą serię arty k u łó w . „Słowo P o l sk ie” w ydało specjaln y n um er, pośw ięcony tej gospodarczej im prezie.
P rzeżyłem je d n a k w ty m czasie także inne, szczególne w ydarzenie, k tó re w arto chyba utrw alić. Z początkiem w rześnia lw ow skie koła legio now e p ostanow iły urządzić obchód z okazji 40-1 ecia k ap łań stw a b isk u pa W ładysław a B andurskiego. S p raw a nie okazała się jed n a k łatw a. B iskup B an d u rsk i b y ł w czasie I w o jn y głów nym k apłan em Legionów P iłsu d skiego i zw iązał się zarów no z nim i, ja k z ich kom endantem . U chodził za b iskupa postępow ego, a pon ad to zachow yw ał się podobno czasem w spo
sób n ie licu jący z a u to ry te te m d o sto jn ika kościelnego. B ył n ato m iast znakom itym kaznodzieją, n iew ątp liw ie gorącym p a trio tą i cieszył się po w szechną popularn ością w śród legionistów . W ystarczało to zupełnie, aby idący w łasn y m i drogam i i nie dość zd yscyplinow any p u r p u ra t znalazł się w ciężkim ko nflikcie z całym episkopatem . B an d u rsk i nie p ełn ił fu n k c ji w żadnej diecezji i by ł niedw uznacznie b o jkotow an y i nie zauw ażany przez h iera rc h ię kościelną. O rganizatorzy obchodu lw ow skiego zdaw ali so bie sp raw ę z ty c h tru d n o ści, wobec czego p ostanow ili pokonać je pod stępem .
P la n swój zrealizow ali w sposób dość pom ysłow y. U tw orzono k o m itet 60-lecia S tra ż y P o żarnej Tow. Sokół i jego d elegacja u d ała się n a jp ie rw do lw ow skiego arcy b isk u p a B olesław a T w ardow skiego, ab y zaprosić go do honorow ego p rezy d iu m tej uroczystości. P oniew aż upew niono się, że arcy b isk u p a nie m a w e Lw ow ie, oświadczono w k u rii, że zgodę n a udział w p rezy dium w y raził ju ż poprzednio a rcy b isk u p Józef Teodorow icz i w o bec tego k o m itet zaprasza do u d ziału rów nież drugiego arcy b isk u p a. T w ar dow ski, poinfo rm o w an y n a w czasach o zaproszeniu, nie n a m y ślając się długo p rzy ją ł zaproszenie, ty m bardziej że sp raw a dotyczyła ta k bezspor nej in sty tu c ji społecznej ja k S tra ż P o żarna. M ając pisem ną zgodę jednego arcyb isk u pa, delegacja zw róciła się w te d y do arcy b isk u p a Józefa Teodo- row icza i p rzed staw iając m u pisem ną decyzję T w ardow skiego, a nie w spom inając an i słow em o ju b ileu szu B andurskiego, uzy skała z kolei ap ro b a tę Teodorow icza. P o n ad to do p rezy d iu m honorow ego zaproszono w ojew odę G arap ich a i gen. Sikorskiego, pełniącego jeszcze w te d y fu n k cję dow ódcy okręgu. Po uzy sk an iu zgody obu arcybisku pó w k o m itet ogłosił odezwę z podpisam i w szystkich członków honorow ego prezy d iu m , z k tó rej je d n a k okazało się, że nie chodzi o 60-łecie S tra ż y P o żarn ej, ale o 40-lecie b isk u p a B andurskiego. U roczystości strażackie m iały być w ty m ju b ileu sz u tylk o sk ro m ny m frag m en tem ogólnego obchodu.
W h iera rc h ii lw ow skiej zaw rzało. P raw dopodobnie je d n a k sp raw a skończyłaby się polubow nie, gdyby nie arcy b isk u p Teodorowicz, k tó ry nie dał za w y graną. R eprezen tow ał on w śró d h iera rc h ii kościelnej w Polsce pozycję w y jątko w ą. O rm ian in z pochodzenia, sta ł n a czele diecezji o rm iań skiej w e Lw ow ie posiadającej stare, znakom ite tra d y c je . C złow iek dużej k u ltu ry i w ykształcenia, św ietny, p o ry w a ją c y kaznodzieja — należał do ty p u fan aty k ó w i pow inien był pośw ięcić sw oje zdolności raczej św iec kiej k a rie rz e politycznej. W pierw szy ch lata ch po w ojn ie Teodorow icz b ra ł czynny udział w życiu politycznym , w chodził n a w e t w skład Sejm u, gdzie staw ał na try b u n ie poselskiej, aż w końcu W aty k an zakazał b isk u pom p rzy jm o w an ia m an d ató w sejm ow ych. Teodorow icz nie zrezygnow ał je d n a k z am bicji polity czn ych i rozw ijał je nadal, k o rzy stając z potężnych
550 K L A U D I U S Z H B A B Y K
swoich w pływ ów w n iek tó ry ch kołach społeczeństw a. N ie n ależał do en d ecji i b y ł w rzeczyw istości jej u tajo n y m przeciw nikiem . Z w iązał się n a to m iast z g ru p ą zbliżoną do endecji, k tó rej przew odzili profesorow ie E dw ard D ubanow icz i S tan isław S troński. G ru p a ta znajdow ała się w s ta łym konflikcie z D m ow skim i w ysuw ała w p ew n ym okresie P a d e re w skiego przeciw staw iając go w różnych rozgry w kach — zresztą bezsku tecznie — przyw ódcy N arodow ej D em okracji. W rzeczyw istości g ru p a E. D ubanow icza i S. S trońskiego rep rezen to w ała te n odłam w ielkiej w ła s ności ziem skiej, k tó ry , nie należąc do k onserw aty stów , nie chciał także bezpośrednio w iązać się z D m ow skim jak o parw eniuszem i zbyt s k ra j n y m n acjo n alistą. Teodorow icz udzielał poparcia tej w łaśnie grupie. E n d ecja czyniła w iele, ab y związać z sobą orm iańskiego m etro p o litę, ale p rób y te nie dały nigdy rez u lta tu .
A rcyb isk u p o bdarzał n ato m ia st dużym poparciem m łodzież endecką i in teresow ał się żywo jej działalnością. Praw do podo bnie spodziew ał się, że w te n sposób zyska w śró d niej szczególną popularność i p o tra fi u trw a lić w śró d niej w pływ w iększy niż k tokolw iek inny. W czasie m ego po b y tu w e Lw ow ie pozostaw ałem z m etro p o litą Teodorow iczem w p rz y jazn y ch i -— ja k n a m łodego w ów czas człow ieka — n a w e t bliskich sto sunkach. M iałem do niego w stęp w każdej chw ili i cieszyłem się jego znacznym zaufaniem . B yw ałem gościem w jego rezy d en cji p rzy ul. O r m iańskiej, a w lata ch nieco późniejszych — w sta rc iu z en d ecją — a rc y biskup Teodorow icz udzielił m i n a w e t poparcia sw oim a u to ry tete m .
Po raz pierw szy poznałem arcy b isk u p a w łaśnie w e w rześn iu 1927 r. z okazji obchodu 40-lecia b isk u p a B andurskiego. Pew nego dnia naczelny re d a k to r K ord ys polecił m i udać się do Teodorow icza i przygotow ać m a te ria ł praso w y ściśle w edle jego życzenia i w skazów ek. U dając się z w i zy tą do ta k w ysokiego dostojnika, nie w iedziałem n aw et, jak iej spraw y dotyczy m oja m isja, zastrzeżona jak o ściśle poufna. K ord ys nie p o in fo r m ow ał m n ie o tem acie'ro zm o w y, polecając jed y n ie w ysłuchać stanow iska i w skazów ek arcy b isk u p a. Z ostałem przez niego p rz y ję ty osobiście i Teo dorow icz pow iadom ił m nie, że p o d y k tu je m i a rty k u ł, k tó ry pow inien ukazać się n a z a ju trz ran o w piśm ie, w form ie zw racającej głów ną uw agę czytelników .
U siadłem za b iu rk ie m m ego dostojnego gospodarza, który , chodząc po pokoju, zaczął m i słowo w słowo dyktow ać a rty k u ł dotyczący sp raw y bis k u p a B andurskiego i ty ch w szystkich okoliczności, k tó re zaszły w zw iąz k u z p o d stęp ny m angażow aniem obu arcy biskup ó w do prezy d iu m hono rowego. A rty k u ł b y ł ' w y m ierzo n y zarów no przeciw organizatorom ob chodu, ja k tak że przeciw ju b ilato w i i oczywiście m usiał spow odow ać r e ak cję społeczeństw a zarów no przeciw B andurskiem u , jak kom iteto w i jego
jubileuszu. D y k ta t a rty k u łu trw a ł dość długo, poniew aż b y ł obszerny. N azaju trz, 11 w rześnia, ukazał się pod ty tu łe m P r z y k r a sprawa, jako w y pow iedź red a k c y jn a bez podpisu, na pierw szej stronie. A rty k u ł w y d ru kow any p ó łg ru b y m dru kiem , z ty tu łe m na całą szerokość k olum ny, za ją ł przeszło cztery szpalty. Z p u n k tu w idzenia zarów no sensacji dzienni k arsk iej, ja k politycznej b y ła to klasyczna bom ba p rasow a o skali k ra jow ej. Sądziłem jed n ak , że cała spraw a je st ju ż zakończona, poniew aż sam obchód ju b ileu sz u b isk up a B andurskiego nie in te reso w ał naszej re dakcji. Pozostaw ialiśm y losy B andurskiego i jego zw olenników ich w łas n em u biegowi.
Jak ież więc było m oje zdum ienie, gdy w cztery dni później K ordys zaprosił m n ie ponow nie do swego g ab in etu i zlecił m i z kolei udać się do Z akładu N aukow ego im. dr. Torosiew icza p rzy ul. O rm iańskiej n a uroczystość p o w itan ia b iskupa B andurskiego przez arcy b isk u p a Teodoro- w icza. W pierw szej chw ili sądziłem , że zachodzi jak ieś nieporozum ienie, ale dyspozycja re d a k to ra b y ła jednoznaczna. U dałem się zatem ponow nie n a ul. O rm iańską, ty le że nie do rez y d e n c ji m etro p o lity , ale tu ż obok, do in sty tu c ji podlegającej jego p ro te k to ra to w i. Z nalazłem się n a w idow ni i stałem się św iadkiem niezrów nanej sceny, k tórej nigdy w życiu ju ż nie zapom nę. N a podium , w otoczeniu m ałych dzieci i zakonnic i w śród od pow iedniej dekoracji, zajm ow ał honorow e m iejsce biskup B andurski, a obok niego zn ajdow ał się fo tel onegdajszego m ojego dostojnego roz m ów cy, arcy b isk u p a Teodorow icza, k tó ry zabrał głos i p o w itał ju b ila ta , N ajp ierw w n ajw y k w in tn ie jsz y c h słow ach sław ił długo jego zasługi i cn o ty, a n astęp n ie oświadczył, że ab y położyć k res „dom ysłom i pogłoskom 0 stosun ku ep isk o patu polskiego do ju b ila ta ” , arc y b isk u p sp raw ę tę w im ieniu w łasnym i episkopatu „au ten ty czn ie w y ja śn ia ”, ko rzy stając z „ciepłego, ja k b y rodzinnego środow iska, aby w yró w nać zgrzy ty, b a r-, dzo p rzy k re dla biskupów i dla Ciebier-, księżę b isk u p ie ” .
D osłow ny te k st tego przem ów ienia został m i bezzw łocznie w ręczo n y 1 n a z a ju trz ogłosiliśm y z kolei tę d ru g ą w ypow iedź arcy b isk u p a, w y ra żającą zdecydow anie sprzeczną te n d e n c ję w p o ró w n an iu z pod y k to w a nym m i p rzed tem i w y d ru k o w an y m .a rty k u łem . Nie b ad ałem k u lis tego· epizodu, n ato m iast — opow iadając zau fan y m przyjaciołom o tej m ojej niecodziennej przygodzie p rzy ul. O rm iańskiej — dodaw ałem zawsze,. że n a jej kan w ie po raz p ierw szy w życiu zetk nąłem się z ta k k u n szto w n ą m eto dą podw ójnej d yplom acji w ysokiego kościelnego p u rp u ra ta w roz gryw ce z dru g im dosto jn ik iem Kościoła. P rzyznam , że podziw iałem te n kunszt, ale nigdy nie rozgryzłem jego p o dk ładu m oralnego.
P rz ed ustąp ien iem z red a k c ji „Słow a P olskiego” w r. 1928 opubliko w ałem kilka w yw iadów . W styczniu odbyłem w y w iad z rzekom ym s p ra w
552 K L A U D I U S Z H S A B Y K
cą zam achu na p rez y d e n ta W ojciechow skiego — S tan isław em Steigerern, k tó ry , p o d e jrz an y o te n zam ach, by ł sądzony przed try b u n a łe m doraźnym i n a szczęście nie został sk azan y na śm ierć, poniew aż sp raw cą okazał się później U krainiec, k tó ry zbiegł poza g ranice Polski. P o licja sp re p a ro w ała je d n a k dow ody m ające św iadczyć o zbrodni S teig era i p rzed staw iła sądow i św iadka w osobie b ale tn ic y te a tru lw ow skiego n iejakiej P a s te rn a - ków ny, zeznającej p raw dopodobnie pod w pływ em h isterii, że b y ła naocz n y m św iadkiem w yk o n an ia zam achu przez S teig era. S p raw a ta przez dłuższy okres czasu pow odow ała znaczne nam iętności antyżydow skie. Mój w yw iad ze S te ig e rem w k ilk a la t po jego procesie stan ow ił znaczną sen sację p raso w ą ze w zględu n a k ieru n e k m ojego dziennika. S teig er w roz m ow ie ze m n ą jeszcze raz stw ierdził, że nie m iał żadnego zw iązku z za m achem i że jed y n y m jego prag n ien iem je s t pozostaw ienie go w spo koju, aby m ógł spokojnie pośw ięcić się p rac y zaw odow ej w Polsce jako praw n ik .
D rugi, podobny w y w iad przeprow adziłem z drem D m y trem Ł ew yćkim , prezesem UNDO, czyli U kraińskiego N arodow o-D em okratycznego Z jed n o czenia, najw iększej — ja k ju ż w spom niałem — p a rtii u k raiń sk iej. Szcze gólność-tego w yw iad u polegała n a tym , że „Słowo P o lsk ie ” zajm ow ało bezkom prom isow e, an ty u k raiń sk ie stanow isko i zjaw ienie się jego p rze d staw iciela u przyw ódcy najw iększej p a rtii u k raiń sk ie j było w y d arzen iem co n ajm n iej zaskakującym . Z jaw iłem się w głów nej siedzibie UNDO przy ul. K ościuszki, ośw iadczając, że jestem re p re z e n ta n te m „Słow a P o l skiego” i zam ierzam odbyć w y w iad prasow y z prezesem tej p a rtii. A k tu a ln a b y ła w ów czas sp raw a w spólnej listy m niejszości n arodow ych w w y b orach sejm ow ych i postanow iłem zasięgnąć in fo rm acji w tej spraw ie u czołowego p rzedstaw iciela m niejszości uk raiń sk iej.
M oje p rzyb y cie do głów nej k w a te ry u k raiń sk iej, poprzednio nie za pow iedziane, spow odow ało w y raźn e podniecenie. Po dłuższej chw ili za proszono m n ie do g ab in etu d ra D m y tra Łew yćkiego, w któ reg o to w a rz y stw ie znajdow ało się dw u lub trz e ch in ny ch łudzi. P rzed staw iłem cel m ego przy b ycia i poprosiłem, o w y w iad dla m ojego dziennika. Ł ew yćki zgodził się na rozm ow ę, ale n a m oje ośw iadczenie w języ k u polskim odpow iadał m i ty lk o w jęz y k u u k raiń sk im . P rz ep ro siłe m 'm o je g o rozm ówcę, że języ kiem ty m n ie w ładam , ale rozum iałem , że w te n sposób p rag n ie on pod k reślić suw eren no ść te re n u , n a k tó ry m się zn a jd u jem y i zdecydow ałem się kontyn u o w ać rozm ow ę w te n sam sposób. B yłem zresztą w sy tu a c ji rzeczyw iście p rzym usow ej, poniew aż językiem u k raiń sk im nie w ładałem . Ł ew yćki po k ilk u m in u ta c h rozm ow y przeszedł jed n a k n a języ k polski i prow adziliśm y ją ju ż ta k do końca naszego spotkania. Rozm owa odby w ała się w atm osferze k u rtu a z y jn e j i Ł ew yćki udzielił m i w szelkich w y
jaśn ie ń n a staw ian e p y tan ia. N a z a ju trz w yw iad z nim , p rzed tem przez niego au to ry zo w an y , ukazał się w piśm ie, w yw o łując znaczne z a in te re sow anie opinii publicznej obu społeczeństw . B ył to pierw szy po I w ojnie św iatow ej w yw iad polskiego d zienn ik arza z czołow ym u k raiń sk im p rz y w ódcą politycznym , re p re z e n tu ją c y m opozycyjny, jeśli nie w rogi, sto su nek do Polski.
Z in n y ch w yw iadów chcę zanotow ać m oje rozm ow y z w szystkim i bez w y ją tk u p rzed staw icielam i list w yborczych w e Lw ow ie p rzed w y b o ra m i w m arc u 1928 r., w śró d n ich listy żydow skiej i u k ra iń s k ie j. M etoda tego ro d zaju obiektyw izm u w sto su nk u do przeciw ników politycznych, i to w okresie przedw yborczym , nie należała w ty c h czasach do codziennego sy stem u służby dziennikarskiej w piśm ie o c h a ra k te rz e p a rty jn y m .
Z końcem stycznia rozpoczął się w ielk i proces przeciw dom niem anym spraw com m o rd u k u ra to ra S tan isław a Sobińskiego. N a ław ie oskarżonych zasiadło 17 członków ta jn e j, terro ry sty cz n e j U kraiń skiej O rg anizacji W oj skowej , a w śród nich dw u oskarżonych o dokonanie m ordu: W asyl A tam ańczu k i Iw an W erbyćki. In n i b y li o skarżeni przez p ro k u ra to ra o akcję szpiegow ską. R ozpraw ie przew odniczył sędzia A ngielski w zes pole złożonym z sędziów: D w orzaka, M ayera i Z góralskiego..O skarżał p ro k u ra to r L aniew ski, specjalizu jący się m. in. w procesach uk raiń sk ich . Na ław ie obrońców znaleźli się n a jw y b itn ie jsi p rzed staw iciele u k raiń sk iej p a- le s try lw ow skiej : H ankiew icz, Szuchew ycz, Starosolski, D aw ydiak, M a- ritc za k i W ołoszyn, w im ieniu w dow y po k u ra to rz e Sobińskim w y stęp o w ał adw. N ow ak-Przygodzki, o d g ry w ający rolę w Z w iązku Obrońców’ Lw ow a z r. 1918. Z ram ien ia „Słow a P olskiego” b yłem spraw ozdaw cą prasow y m n a ty m procesie i przez długie tygo dn ie ogłaszałem , niem al stenograficznie, rela cje z jego przebiegu. Był to po procesie krako w sk im z r. 1923 d ru g i z kolei pro ces-m o n stre, w k tó ry m b rałe m udział z ra m ie nia prasy. N ie dokończyłem m oich obow iązków w ty m procesie, ponie waż pod sam jego koniec u stąp iłem z red ak cji. W yrok w procesie był skazujący, ale okazał się straszliw ą pom yłką. D w aj oskarżeni o dokona n ie m ordu, j a k się później okazało, zostali w yznaczeni przez sw oją o rg a nizację do odegrania ro li w innych, ab y w te n sposób u łatw ić zatarcie śla dów p raw d ziw y ch spraw ców zam achu. N a szczęście nie zapadły w y ro k i śm ierci, ale w ięzieni i skazani w yszli po k ilk u lata ch n a w olność. S p o ty kałem później jednego z nich, bodaj W erbyćkiego, w k a w ia rn iac h lw ow skich.
P ro cesy u k raiń sk ic h n acjonalistów , k tó re w ty ch lata ch odbyw ały się dość często i w k tó ry c h uczestniczyłem jako dziennikarz, posiadały zu pełnie szczególny k lim at. N a ław ach oskarżonych zasiadali in te lig e n tn i lu dzie i n iew ątp liw ie ideow cy, k tó rz y dokonyw ali aktó w terro ry sty cz n y c h ,
554 K L A U D IU S Z H R A B Y K
ale sądzeni b y li jak o zbrodniarze. O brońcy pro sili zawsze try b u n a ł, aby skazanych n a śm ierć nie w ieszano, ale rozstrzeliw ano tak, ja k żołnierzy. P a m ię ta m przem ów ienie adw . Szuchew ycza, k tó ry przed sądem odczyty w ał różne w ypow iedzi P iłsudskiego n a tem a t rew olu cyjn ej w a lk i z Ro sją i pow ołując się n a nie, w skazyw ał, że jego oskarżeni, k lienci u k ra iń scy, sto su ją te sam e zasady w imię w łasny ch ideałów narodow ych. Ro biło to n a nas w szystkich duże w rażenie, chociaż nie pom niejszało p rze konania, że z p u n k tu w id z e n ia . in teresó w p ań stw a a k ty te rro ru nie m ogą pozostaw ać bezkarne. Czaił się w ty ch procesach niew ypow iedziany d ra m a t i nierozw iązalna, zdaw ało się, traged ia. Z im na lite ra p raw a pozosta w ała tu w w y ra ź n y m konflikcie z rzeczyw istością i faktam i, k tó re p rze m aw iały o k ru cieństw em i fanatyzm em z jed nej stro n y , zacietrzew ieniem i bezw zględnością w sto su n k u do a sp iracji u k raiń sk ich z drug iej.
W ym ow a ty c h procesów , p o w tarzający ch się bez końca w ciągu w ielu lat, nie pow odow ała w opinii polskiej w e Lw ow ie żadnego otrzeźw ienia, trak to w an o je jak o n a tu ra ln ą rea k c ję przeciw zbrodni, o p a rtą n a zasa dach fo rm aln ej spraw iedliw ości. Z aślepienie w tej sp raw ie było n ieog ra niczone i trw ałe. O skarżano za zbrodnie w szy stkich wokoło, n ie z n a jd u jąc żadnej w in y po w łasnej stro n ie i nie szukając p rzyczy ny w błędach p o lity k i polskiej w obec społeczeństw a u kraińskiego. To b ył bodaj n a j w iększy d ram a t w całym ty m tru d n y m problem ie.
Na procesie spraw ców zam achu n a Sobińskiego zakończyłem m o ją w spółpracę ze „Słow em P o lsk im ”.
In ic jaty w y p rasow e ożyw iły k lim a t dziennika i rychło zdobyłem u sta loną pozycję w red ak cji. Z anim je d n a k do tego doszło, n a sam ym w stę pie, jesien ią 1926'r., zaszedł incyd en t, k tó ry łączył się z in ic ja ty w ą p ra sow ą w spom nianego tu ju ż B olesław a Eustachiew icza. Do „Słow a P o l skiego” przyb y łem , ja k ju ż w iadom o, bezpośrednio po okresie bezrobocia i tę okoliczność w yd aw n ictw o w yzyskało, ab y zaoferow ać m i skrom ne w a ru n k i w ynagrodzenia. Było ono znacznie niższe od poborów reszty zes połu redakcyjnego. B yłem z tego oczywiście niezadow olony, nie w idząc pow odu, ab y m m iął ulegać w yzyskow i i d y sk ry m in acji całkow icie w m o im przek o n an iu nieuzasadnionej.
W ty m w łaśnie czasie E ustachiew icz, k tó ry pozostaw ał w bliskich sto su nkach z W łodzim ierzem D zieduszyckim , zam ożnym potom kiem znanej ro d ziny a ry sto k ra ty cz n e j, posiadającym am bicje i zaintereso w ania poli tyczne, nam ów ił hrabiego do przeznaczenia 30 tys. zł na założenie now ego dziennika w e Lw ow ie. M iał on w yrażać bardziej zdecydow aną linię a n i żeli zjałow iałe politycznie „Słowo P o lsk ie”, opanow ane przez M ejb aum a i M ękarskiego. W kon tak cie z E ustachiew iczem pozostaw ał W. S w irsk i i p rzy jego p o śred n ictw ie E ustachiew icz zw rócił się do m nie z prop
ozy-с ją, abym w stąp ił do re d a k c ji organizow anego pism a. P oniew aż zaofero w ał m i znacznie lepsze w a ru n k i p rac y i szersze m ożliwości, a pism o m iało posiadać k ieru n ek , k tó ry nie budził w e m n ie zastrzeżeń ideolo gicznych i politycznych, o fertę p rzy jąłem , po czym zaw iadom iłem K o r dysa, że odchodzę ze „Słow a P olskiego” .
K ordys, k tó ry zapoznał się ju ż z m oim stylem i in ic ja ty w ą w pracy , zapytał, ile m i ofiarow ano w no w y m piśm ie. K ied y w y m ieniłem sum ę, re d a k to r „Słow a Polskiego” bez chw ili w ah an ia zaproponow ał m i podw ój n ą staw kę w po ró w n an iu z p ropozycją Eustachiew icza. T a o ferta nie w y magała żadnego nam ysłu. „Słowo P o lsk ie” m iało ustalo n ą opinię i po zycję, podczas gdy nowe, zam ierzone pism o pod k ieru n k iem E u stachie w icza było n a razie efem erydą. U regulow anie w a ru n k ó w p ra c y w „Sło w ie ” stało się dla m n ie p ełn ą saty sfak cją, wobec czego propozycję K o r dysa bezzw łocznie p rzy ją łe m i uniew ażniłem um ow ę z E u stac h iewiczem. Jeg o dziennik w jak iś czas później ukazał się w kioskach, d ru k o w an y w D ru k a rn i A kadem ickiej p rzy ul. K rzy w ej, ale w ychodził ty lk o trz y m iesiące, po czym upadł. A lek san der M edyński złośliw ie zanotow ał w k ro nice w ypadków , że policja skonfiskow ała na ry n k u lw ow skim znaczną ilość tego pism a u jed n ej z p rzek up ek , k tó ra uży w ała tej m a k u la tu ry jak o b y do zaw ijania sprzedaw anego m asła.
Po u p ływ ie je d n a k n iem al p ó łto ra roku, pom im o w ysokiego poziom u „Słow a Polskiego” i jego pełnej żyw otności, z końcem g ru d n ia 1927 r. n astąp ił pow ażny i raczej niespodziew any kryzys. D otychczasow y w y d a w ca pism a b. m in. W. K u c h a rsk i — ja k głosił w y d a n y k o m u n ik a t — p rze lał p ra w a w łasności do w y d aw n ictw a w jed n ej połow ie n a rzecz Spółki W ydaw niczej: S tan isław G łąbiński, Zdzisław P ró ch n ick i i L eo n ard S tahl, w drugiej na rzecz W acław a M ejbaum a i K o rn ela K rzeczunow icza — przedstaw icieli g ru p y „Zespołu S tu ”. Oznaczało to zw rot, k tó ry dla „Sło w a” w o statecznym bilansie zakończył się d ram aty czn ie, poniew aż dzien n ik te n w kilk a la t później został zlikw idow any.
Pow odów załam ania w r. 1927 było kilka. D ziennik posiadał w p ra w dzie, ja k n a ówczesne czasy, dość znaczny n akład, w ynoszący około 12 tys. egzem plarzy, ale nie chroniło to pism a od trudności. K u ch arsk i nie chciał n adal pokryw ać niedoborów , a p a rtia rów nież nie rozporządzała d osta teczny m i fundu szam i n a stałe i znaczne su bw encjonow anie pism a, d ru k a rn i i dom u. P o w ażny w pływ n a sy tu a c ję „Słow a” w y w a rły tak że zm ia n y w e w n ętrzn e w Polsce. Pom im o znacznych dotychczasow ych w pływ ów end ecji w tej części k r a ju n a stro je i sy m p atie ogółu społeczeństw a na w schodzie polskim w y p o w iad ały się w znacznej części za P iłsudsk im , a w każdym razie nie by ły ch ętn e zby t gw ałtow nej p rzeciw n iem u opo zycji. We Lw ow ie pow stało pism o san acy jn e pt. „D ziennik P o lsk i”, re d a
-556 K L A U D I U S Z H H A B Y K
gow ane n a jp ie rw przez R om ana L u tm an a, a n astęp n ie przez O lgierda Górkę. Pism o w p raw d zie nie posiadało jeszcze dostatecznie um ocnionego g ru n tu w śró d społeczeństw a, ale niem niej stanow iło o rgan p rzeciw sta w iający się p ublicznie sugestiom „Słow a P olskiego” . Znaczną część czy telnik ó w „Słow a” tw o rzy li od daw na u rzęd nicy i ludzie uzależnieni w ró ż nej form ie od rządów i w y czek ujący w ty m czasie ostrożnie na dalszy rozwój w ypadków . N iech ętn i rad y k aln ej opozycji b y li rów nież ziem ia nie. W ładze san acy jn e p o d jęły ak cję częstych k o n fisk at pism a, co n a ra żało je n a znaczne s tr a ty finansow e.
W r. 1928 — w pół ro k u po zam achu m ajow ym — „Zespół S tu ”, istn ie jąc y fo rm aln ie ju ż od r. 1923, zaproponow ał K u ch arsk iem u odstąpienie udziałów pism a. P e rtra k ta c je w tej spraw ie prow adzili M ejbaum i K rze- czunowicz. K u c h a rsk i uzależnił sw oją zgodę od decyzji J a n a R ozw adow skiego, k tó ry w e Lw ow ie rep rezen to w ał najw y ższy szczebel Ligi N aro dowej i b y ł głów ną, chociaż ściśle zakonspirow aną, postacią e n d e cji, lw ow skiej. Jeg o znaczenie w p a rtii w ynikało jeszcze z u d ziału w K o m ite cie N arodow ym w P a ry ż u w czasie I w ojny, do którego lw ow ski zw ierz chnik L igi N arodow ej w chodził obok R om ana Dm owskiego, Ignacego P a derew skiego, E razm a P iltza, M ariana Seydy, K o n stan tego S k irm u n tta , W ładysław a Sobańskiego i M aurycego Zam oyskiego.
Rozw adow ski w y raził zasadniczą zgodę na p rzejęcie pism a przez „Z e spół S tu ”, u zależniając je jed n a k od u stalen ia różnych w arun k ów . U jęte one zostały w k o n tra k c ie kupn a-sp rzed aży, p odpisanym w g ru d n iu 1927 r. pom iędzy M ejbaum em i K rzeczunow iczem a K u ch arskim . K u c h a rsk i od stąp ił w te d y połow ę w łasności pism a, d ru k a rn i i dom u „Słow a P o lskie go” grupie M ejbaum a za cenę 400 tys. zł, z ty m że pierw sza płatność w w ysokości 200 tys. zł p rzy p a d a ła n a połowę stycznia 1928 r., a całość sp ła t m iała być zakończona z końcem g ru d n ia 1930 r. P rz ed te m K u c h a r ski w ym ów ił jed n a k p racę K ordysow i i p rzekazał k ierow nictw o dzien nik a M ejbaum ow i, k tó ry objął bezzw łocznie red akcję.
Rola K ucharskiego w tej tra n sa k c ji nie b y ła dostatecznie w y raźna. N iew ątpliw ie zachow ał on fo rm aln ą lojalność w sto su n k u do w ładz p a r tii, uzależn iając tra n sa k c ję z M ejbaum em od zgody decy du jących czyn ników Ligi, ale później — po sporządzeniu pism a — podrażn ion y p ra w dopodobnie k u n k ta to rstw e m rzeczników p a rtii, k tó rzy zaprzepaścili po siadane w sprzed any m piśm ie w łasne a tu ty , ogłosił list n a łam ach „Słow a Polskiego”, w y ra ż ają cy o stry sprzeciw wobec różnych ośw iadczeń p artii. Po sp raw ie „Słow a P olskiego” K u c h a rsk i ju ż nigd y nie pow rócił n a a ren ę polityczną.
W te n sposób zrobiono p ierw szy krok, w n astęp stw ie którego pism o dostało się fak ty czn ie pod d ecydujące w pły w y g ru p y M ejbaum a. Jak o
p a rtn e ró w ze stro n y endecji o trzym ał on trz e ch stateczny ch, starszych panów , nie posiadających jed n a k żadnego p rak tyczneg o zw iązku an i z pis m em , ani ze znajom ością sprav/ w ydaw niczych i red a k c y jn y c h . Nie in te resow ał się n im i an i sta ry S tan isław G łąbiński. pochłonięty w ielk ą poli tyką, ani poczciwy, ale niezdolny z n a tu ry do decyzji Zdzisław P ró ch - nicki, an i ty m bardziej w icep rezy d en t m iasta L eon ard S tah l, uw ażający się za w ysłużonego p a rty jn e g o em ery ta. N atom iast M ejbaum i jego lu dzie w średn im , najlepszym , w ieku znajd o w ali się bezpośrednio w red a k cji, a obecnie także ju ż w w ydaw nictw ie.
F o rm aln y m prezesem „Zespołu S tu ” był prof. A lek san d er D om asze- wicz, b y ły lek arz Piłsudskiego, zdolny i w y b itn y ch iru rg , późniejszy se n ato r, człow iek osobiście uroczy, ale do p o lity k i w m an ew ro w an y przez M ejbaum a i nie m ający o niej żadnego w yobrażenia. M ejbaum zajm o w ał stanow isko sek retarza, a do w ładz w chodzili m. in.: S tefan Uhm a, prof. A dam F ischer, K azim ierz B rończyk, S tefan M ękarski i A nton t No- w ak-P rzygodzki. Ci dw aj o statn i w spólnie z M ejbaum em o dgryw ali głów n ą rolę, angażując różnych lu d zi nie m ający ch an i aspiracji, ani z ain te resow ań politycznych, choć niezadow olonych z dotychczasow ego sta n u rzeczy głów nie w endecji.
S p raw a całkow itego opanow ania pism a przez now ych nabyw ców je d nej połow y w łasności „Słow a Polskiego” stała się w tej sy tu a c ji k w estią tylko krótkiego czasu. R ealizatorem tra n s a k c ji n a g ru ncie lw ow skim ze stro n y czynników rządow ych, ja k się później okazało, b y ł now y w o je w oda lw ow ski P io tr D unin-B orkow ski, z k tó ry m „Zespół S tu ” przez sw oje k oneksje z ziem iaństw em pozostaw ał n a jp ie rw w pośrednich, a potem już bezpośrednich stosunkach.
A le w łaściw e sp ręży n y tej tra n s a k c ji znajd ow ały się znacznie w yżej, o czym stało się w iadom o dopiero po 35 latach, z u jaw n io n y ch rela cji K azim ierza Sw italskiego, byłego p rem iera rzą d u w okresie Piłsudskiego, a w k ry ty c z n y m dla „Słow a Polskiego” m om encie (w lata ch 1927— 1928) d y re k to ra d e p a rta m e n tu politycznego M in isterstw a S p raw W ew nętrznych, k ieru jącego w te d y w raz z W alery m Sław kiem a k cją w yborczą BBWR.
Z książki M ichała P ie trz a k a (Reglam entacja wolności prasy w Polsce) dow iadujem y się, że „w okresie k am p an ii w yborczej do S ejm u w 1928 r. celem osłabienia p ro p agand y opozycyjnej i p o p ieran ia list p rorządow ych uciekano się (ze stro n y czynników rządow ych sanacji) do m etod p rze k u py w an ia prasy. Je d n y m z przejaw ó w tej p o lity k i rzą d u sanacyjnego — pisze P ie trz a k w oparciu o a k ta sp raw y K. Sw italskiego zn ajd u jące się w Sądzie W ojew ódzkim dla m. st. W arszaw y — było n abycie w końcu 1927 r. przez podstaw ione osoby 50% udziałów endeckiego »Słowa P o l skiego« w e L w ow ie i przep ro w ad zen ie zm iany k ie ru n k u politycznego
558 K L A U D IU S Z H K A B Y K
pism a. T ra n sa k c ja ta, k tó rą z ram ien ia rzą d u przeprow adził K azim ierz S w italsk i p rzy pom ocy w ojew ody P io tra D unin-B orkow skiego, koszto w ała sk arb p ań stw a 120 tys. zł”1.
W ydaje się, że D unin-B orkow ski był w tej sm u tnej spraw ie raczej ty lk o tech niczn y m w yk on aw cą in ic ja ty w y K azim ierza Św italskiego, po niew aż niedługo potem w szedł on w o stry k o n flik t z now ym i d y spon en tam i podstępem zakupionego „Słow a P olskiego” i na łam ach innègo ju ż w ted y pism a endeckiego w e Lw ow ie podejm ow ał z M ejbaum em i to w a rzyszam i o stre polem iki, ja k b y — nie będąc ju ż w ojew odą — usiłow ał się odciąć w te n sposób od m oralnej odpow iedzialności za tę aferę.
D unin-B orkow ski, człow iek n iew ątpliw ie in telig en tn y , b y stry , a po siad ający pow iązania z ziem iaństw em , osiągnął swój cel w „Słow ie P o l skim ” łatw iej, aniżeli m ógł się tego na pew no spodziew ać. N apotkał bo w iem w „Zespole S tu ” lu d zi szczególnie m iękkich m o raln ie i łatw y c h do pozyskania [...]
W spółpraca „Z espołu S tu ” z B orkow skim nie trw a ła długo, poniew aż w k rótce, w kilk a m iesięcy po opanow aniu „Słow a”, B orkow ski odszedł do P oznania, gdzie jako w ojew oda m iał praw dopodobnie pod jąć an alo giczną pró bę z „ K u rierem P o zn ań sk im ” i tam tejszy m , bardzo silnym , ośrodkiem endecji. Na grun cie poznańskim D unin-B orkow ski nie uzy skał je d n a k sukcesów . N atom iast n astąp ił o stry k o n flik t pom iędzy nim a M ej baum em n a tle sp ra w y u k raiń sk iej. Je j echem była publiczna scysja p ra sowa n a łam ach „ K u rie ra L w ow skiego”, nowego pism a endeckiego w e Lw ow ie, ja k ą b y ły w ojew oda stoczył z red a k to re m „Słow a P olskiego” . W „ K u rie rz e ” w y stąp ił oczywiście ty lko Borkow ski, k tó re m u ch ętn ie uży czyliśm y gościny, ty m b ardziej że nie pozostaw ił suchej n itk i n a sw oim n ied aw n y m p up ilu . M ejbaum replikow ał na łam ach „Słow a P olskiego”, w y stęp u jąc z kolei przeciw sw em u w czorajszem u p ro tek to ro w i. B yła to je d y n a m o raln a saty sfak cja, ja k ą uzyskaliśm y po u tra c ie „Słow a P o l
1 W ed łu g u stn ej rela c ji W ła d y sła w a Ś w irsk ieg o (p rzeb yw ającego po II w o jn ie w e W rocław iu) w ch arak terze d y sp o n en ta i p rzed sta w iciela k a p ita łó w p rzezn aczo n y ch n a za k u p ien ie p o ło w y w ła sn o ś c i „S łow a P o lsk ie g o ” p rzez gru p ę M ejb au m a w y stę p o w a ł K rzeczu n ow icz. P a rtn erzy M ejbaum a ze stron y en d e c ji .byli p rzekonani, że K rzeczu n ow icz n ie ty lk o rep rezen tu je te k a p ita ły , ale że ta k ż e w y ło ż y ł je z w ła sn y c h fu n d u szó w . W ś w ie tle rela c ji K. Ś w ita lsk ie g o ok azu je się, że K rzeczu n o w icz p o d ją ł s ię p o u fn ej r o li rzeczn ik a k a p ita łó w w y a sy g n o w a n y c h z fu n d u sz ó w M in isterstw a S p ra w W ew n ętrzn y ch i p rzek azan ych gru p ie M ejb au m a n a za k u p ie n ie p o ło w y w ła sn o śc i „ S ło w a ”. W n ieco p ó źn iejszy m o k resie n a stą p ił b liżej dotąd n ie w y ja śn io n y k o n flik t m ięd zy M ejb au m em a K rzeczu n ow iczem , który w y stą p ił z „Z espołu S tu ”, ale m im o to n ie u ja w n ił w ła śc iw e g o p och od zen ia p ie n ię d z y p rze zn aczon ych na p o d stęp n e w y łu d z e n ie p ism a od jego w ła śc ic ie li. M o ty w y tej d y sk re cji, w sp ra w ie na p ew n o w ą tp liw e j z p u n k tu w id zen ia m oraln ego, tak że n ie zo sta ły w y ja śn io n e .
skiego”, pośrednicząc w publicznej polem ice pom iędzy spraw cam i w y łu dzenia p ism a od jego p raw o w ity ch właścicieli.
P rz eję cie połow y w łasności „Słow a P olskiego” przez „Zespół S tu ” oznaczało porażkę p a rtii w e Lw ow ie, po k tó rej p a rtia już się n igd y nie podniosła. „Zespół S tu ” nie odegrał w p raw dzie w przyszłości żadnej roli politycznej, n a to m ia st m an e w r K azim ierza S w italskiego i D u n ina-B o r- kow skiego w yznaczył tej g rup ie rolę ud erzeniow ą na głów ną pozycję p rz e ciw n ik a sanacji. Rolę tę zgodnie z p lan em rzą d u „Zespół S tu ” skutecz nie odegrał, doprow adzając n astęp n ie do u p a d k u pism a i nie stw arzając w jego m iejsce an i żadnej now ej try b u n y , an i w iększego ośrodka poli tycznego.
W krótce po przejęciu połow y w łasności pism a „Zespół S tu ” ogłosił n a łam ach „Słow a” sw oje credo, polityczne. „P ań stw o narodow e — gło siła ta d e k la rac ja — .jak o pań stw o socjalne, m usi się oprzeć n a pełnej solid arno ści k a p ita łu i p rac y oraz na m ożliw ie n ajw iększej sam o w y star
czalności. N ie w olno bogacić się z k rzy w d y inn ych i kosztem całości za rów no jednostkom , ja k narodom . W ładza najw y ższa m usi należeć do n a rodu· N aród zaś w inien tę w ładzę spraw ow ać przez g ru p ę rządzącą, jak ą w y tw a rz a w sobie n a drodze n a tu ra ln e g o doboru. E lita rządząca w in n a się opierać m o raln ie i fizycznie n a organizacji w szy stk ich narodow o czyn n y c h obyw ateli, w ładzę sw ą w ykonyw ać przez lu d zi k o m p ete n tn y c h i przy pom ocy społecznych korp oracji. T ak p o jęty ju trz e js z y u stró j n a ro dow y różnić się będzie zasadniczo od dotychczasow ego u s tro ju p a rla m e n tarneg o, dem oliberalnego, k tó ry ginie i d e g e n eru je się n a n aszych oczach. G dy elitę dem o lib eralną, w czorajszą tw orzyło się i tw o rzy jeszcze dzisiaj przez w ybór, to ju trz ejszą , n arodow ą tw orzyć się będzie przez dobór” .
D ek laracja b yła k łębem zakłam anych frazesów , nie zn ajd u jący ch żad nego p o k ry cia w rzeczyw istej postaw ie jej autorów , p rzed staw icieli ty p o w ej b u rżu a z ji in teligenckiej, uzupełnionej gronem posiadaczy w ielkiej w łasności ziem iańskiej, nie po siadających nig dy żadnego zw iązku ze św ia te m robotniczym i zajm u jący ch w yniosłe stanow isko g ru p y rzekom o eli ta rn e j. W yznaniem ty ch ludzi pozostaw ała n ad al kon cepcja k a p ita listy c z n a ze w szystkim i jej cecham i w dziedzinie w yzy sku stosow anego w obec k lasy robotniczej i przew agi posiadaczy oraz podległości św iata pracy. O św iadczenie „Zespołu S tu ” nie w yjaśn iało rów nież, k to m iałby dokony w ać „d o b o ru ” g ru p y „rząd zącej” . W olno się b yło jed y n ie dom yślać, że rolę tę „Zespół S tu ” re z e rw u je dla siebie. W każdym razie d e k la rac ja ta, podQbnie ja k m an ifest Obozu W ielkiej Polski, ograniczała się do czysto ogólnikow ej frazeologii, nie p recy zu jąc żadnego ko n k retn eg o i p ra k ty c z nego p ro gram u. O św iadczenie „Z espołu” w po ró w n an iu z d ek la rac ją O W P zaw ierało jed y n ie w iększy zapas pozornie now ych frazesów , co jed n a k
560 K L A U D I U S Z H R A B Y K
przyczyniało się do ty m w iększego m ętn ia c tw a ideologicznego tego do ku m en tu . Losy pism a w tak im rę k u w ró żyły najgorsze p ersp ek ty w y .
Z początkiem sty czn ia z a w a rta została um ow a pom iędzy M ejbaum em a p a rtią, n a m ocy k tó rej ustalono, że „Słowo P o lsk ie” pozostaje w y ra z i cielem ideologii zaw artej w dziełach i pism ach J a n a Popław skiego i Ro m an a Dm owskiego, p o piera działalność polityczną k ie ru n k u rep re z en to w a nego przez Z w iązek L udow o-N arodow y w granicach, k tó re — ja k zastrze gli się przedstaw iciele „Z espołu S tu ” , a co lekk om yśln ie ap robow ali rzecz n icy p á rtii — n ie n a ra ż a ją b y tu w y d aw n ictw a oraz o tw iera ją łam y dla p ro p ag an d y ideologicznej „Zespołu S tu ”.
U tw orzono R adę Zaw iadow czą, złożoną z K o rn ela K rzeczunow icza, W acław a M ejbaum a, Z dzisław a Próchnickiego i L eo n ard a S tah la, z tym że w spornych sp raw ach polity czn y ch rozstrzygać będzie sam R om an Dm owski, a w sp raw ach ad m in istra c y jn y ch S tefan Uhm a, d y re k to r M iej skiej K om unalnej K asy Oszczędności w e Lw ow ie, członek „Zespołu S tu ”. K ierow nictw o re d a k c ji pow ierzono w ted y ostatecznie M ejbaum ow i, k tó ry m iał stale w spółdziałać z przydzielonym m u przez p a rtię re fe re n te m po lity czn y m w osobie Zdzisław a S tah la. Poniew aż nie osiągnięto porozum ie nia co do osoby re d a k to ra naczelnego, sp raw ę tę odroczono. W te n spo sób —■ nieodpow iedzialnie z p u n k tu w idzenia interesów p a rtii ■—· sfo rm u łow ana um ow a o tw ierała n ajszersze pole do n ajb ard ziej dow olnych in te rp re ta c ji. „Zespół S tu ”, p ozostający w ścisłym porozum ieniu z D u n i- nem -B orkow skim , a w rzeczyw istości z K azim ierzem Ś w italsk im z M ini ste rstw a S p raw W ew n ętrzn y ch , rozum iał sw oją sy tu a c ję w piśm ie jako rolę jedynego dy sp o nen ta. Obecność Zdzisław a S ta h la jako rzecznika in teresów p a rtii nie posiadała n ajm niejszego znaczenia w ty m układzie, tym bardziej że sam S ta h l znajdow ał się na rozdrożu w porach un kach z p artią. S ta h l u stą p ił z red a k c ji w niespełna zresztą dw a m ie siące później.
Stało się to w bezpośrednim n astęp stw ie w yborów , k tó re p rzyn iosły druzgocącą klęskę endecji. W ybory r. 1928 odbyw ały się jeszcze w o tyle· n o rm aln y ch w aru n k ach , że rząd nie zastosow ał szczególnych nacisków i m etody fałszow ania w yników w yborczych. Do w yborów zgłoszono w ca łym k ra ju 717 list, z czego w e Lw ow ie 11. N ajw iększa ilość list, bo 20, zgłoszona b y ła w okręgu złoczowskim i 19 w przem yskim . O rgia rozbicia i szaleństw a p a rty jn e g o św ięciła w te d y p raw dziw e triu m fy . L ista rzą dow a o trzym ała n u m e r 1 i nazw ano ją po p u larn ie „ je d y n k ą ” . L ista en decka, n azw ana B lokiem K atolicko-N arodow ym , oznaczona została n u m e rem 24. W e Lw ow ie po raz pierw szy kand yd ow ał znany ad w okat J a n Pieracki, głośny w późniejszym okresie jako jed e n z oskarżycieli sejm o w y ch m in istra sk a rb u Czechowicza, pociągniętego do odpow iedzialności
i postaw ionego p rze d T ry b u n a łe m S ta n u za użycie p ienięd zy rządow ych na cele w yborcze listy san acy jn ej [. . .]
Jego p rzeciw nikiem z listy „ je d y n k i” b y ł w e Lw ow ie m in. E ugeniusz K w iatkow ski. W w yb o rach obaj zdobyli m an d aty , z ty m je d n a k że „ je d y n k a ” uzyskała 24 tys. głosów, lista zaś endecka zaledw ie 15 tys. D w a dalsze m a n d a ty zdobyli syjoniści. K om uniści lw ow scy u zyskali w te d y 3500 głosów. W yniki w yborcze w całym k ra ju okazały się je d n a k dla en d ecji w ręcz k a ta stro faln e . Z pozycji najw iększego w S ejm ie stro n n ictw a spadła do g ru p y rozporządzającej zaledw ie 37 m an d atam i, w obec 128 m an d ató w listy sa n ac y jn ej, 63 P P S , 36 W yzw olenia, 9 N arodow ej P a rtii R obotniczej, 15 praw icow ego S elrobu, 56 b lo k u m niejszości narodow ych oprócz 6 m an d ató w Z jednoczenia N arodow ego Żydów , 31 b lo k u kato lic- ko-ludow ego, 5 Jed n o ści R obotniczo-C hłopskiej, czyli kom unistów , 9 U kraińskiej Socjalistycznej W łościańsko-R obotniczej P a rtii, czyli k o m u nistów u k raiń sk ich i k ilk u inn y ch drobn iejszy ch g ru p ek [. . .]
W „Słow ie P o lsk im ” n a z a ju trz po ogłoszeniu w yników w yb orów u k a zał się re d a k c y jn y a rty k u ł, w k tó ry m zaskoczeni i oszołom ieni sta rz y czy teln ic y endeckiego d ziennika czy tali w yw ody S te fa n a M ękarskiego:
„K lęska w yborcza K o m itetu K atolicko-N arodow ego je s t znacznie w ię ksza niż ta, k tó rą przew idyw ano. Z w ielkiego niegdyś stro n n ictw a zostały ru in y , k tó re nie po w in n y ju ż być zaw adą w reg e n e rac ji n acjonalizm u polskiego. R uch d em o k raty czno -n aro do w y w Polsce, od czasów P o p ław skiego i pierw szych la t działalności Dm owskiego, uległ w o sta tn im d w u dziestoleciu ew olucji, aż zgubił się całkow icie w k le ry k a ln y m zaułku k o n trrew o lu cy jn eg o legitym izm u. W przy stosow an iu sw ych ideałów do w a ru n k ó w realn ych , do rzeczyw istości rządów zaborczych, do interesov/ i p o trzeb sfe r gospodarczych, do ciem noty i m ałoduszności m as w y b o r czych, w dem agogicznych sw ych postaw ach i nie kończących się o p o rtu - n isty czn ych kom prom isach — m o raln ie i m yślow o w yrodził się i w y ja ło w iał. R uch d em o k raty czn o -naro d o w y w Polsce zdep raw o w an y o p o rtu n i- styczn ym sto su nk iem do p ań stw a zaborczego, n a ja k i skazała go p o lity ka re a ln a jego przyw ódcy, zdem oralizow any dem agogią, do k tó re j zm uszał go d em o lib erałn y u stró j R zeczypospolitej, u tra c ił zdolność opanow ania polskiej rzeczyw istości. Nie m ógł się odrodzić politycznie i gospodarczo w u m iarko w anie lib e raln y c h okopach O W P an i w ak cji w yborczej kom i te tu katolicko-narodow ego, k tó ry nie b ył niczym innym , ja k ty lk o kom i tete m pogrzebow ym Z w iązku L udow o-N arodow ego” .
Nie m ożna było oczekiwać bard ziej rażącego p io ru n a z jasnego nieb a aniżeli te n a rty k u ł na łam ach „Słow a P olskiego”, sztandarow ego organu N arodow ej D em okracji od przeszło ćw ierćw iecza.
M ejbaum nie ograniczył się jed n a k do tego tylko a ta k u . Ju ż n azaju trz, 9 m arca, „Słowo P o lsk ie ” pisało w n astęp n ej enu ncjacji: „W dn iu wczo
562 K L A U D IU S Z H R A B Y K
rajsz y m pod jęliśm y o tw a rtą w alk ę o uzdrow ienie i reg e n e rac ję obozu n a rodow ego, k tó ry w ielo letn ia b łęd n a i zła p o lity k a przyw ódców ZLN do p row adziła do ru in y . »Słowo Polskie« je s t organem k ie ru n k u naro d o w e go, a będąc w ie rn e sobie i ideologii na łam ach i ego tw orzonej przez J a n a Popław skiego, nie m oże dłużej b ezk ry ty czn ie popierać sam obójczej poli ty k i Z w iązku Ludow o-N arodow ego. Będąc organem narodow ym , »Słowo Polskie« nie m oże być dalej p a rty jn y m organem ZLN i organem tak im być p rzestaje. P rz esta ją c służyć jednej p a rtii, »Słowo Polskie« pop iera w szystkie bez w y ją tk u u g ru p o w an ia polityczne, k tó re stoją n a gruncie zasad m o raln y ch K ościoła katolickiego i służą uczciw ie in tereso m n a ro du i państw a. W obec rzą d u »Słowo Polskie« zajm u je stanow isko rzeczo wej k ry ty k i. P o lity k ę rzą d u będzie zw alczać lu b p opierać zależnie od te go, czy uw ażać ją będzie za k o rzy stn ą dla n a ro d u i p aństw a, czy też za złą” .
W rzeczyw istości za „katolickim ” p ara w an e m ty ch zaw iłych d e k la ra cji „Słowo P o lsk ie ”, pod k ieru n k iem M ejbaum a i tow arzyszy z „Zespołu S tu ”, stało się w ty m d niu organem san acy jn y m i w ciągu ju ż k ilk u n a stęp n y ch dni u jaw n iło n ied w uznacznie sw oje stanow isko. E nd ecja została w te n sposób pozbaw iona głów nego swego ram ien ia n a te re n ie całej lw ow skiej dzielnicy. Cios b y ł druzgocący.
W ładze p a rty jn e ogłosiły ośw iadczenie podpisane przez główne, lo kal n e a u to ry te ty p a rtii: S tan isław a G łąbińskiego, J a n a Pierackiego, Z dzisła w a Próchnickiego, J a n a Rozw adow skiego, W ładysław a Sw irskiego i Leo n a rd a S tah la. „ A rty k u ła m i ty m i — ośw iadczali p rzyw ódcy endeccy — dopełnił d r W acław M ejbaum m ia ry i w y k re ślił się ostatecznie z naszych szeregów . Istn ieje m y i dalej istnieć będziem y. P rz e trw a m y i te n ciężki okres, ja k p rz e trw a liśm y ty le gorszych rzeczy”. W ośw iadczeniu stw ie r dzono, że w r. 1922 „Słowo Polskie” stało się w połow ie w łasnością p a rtii, a w połow ie W ładysław a K ucharskiego, k tó ry jak o jej pełnom ocnik zaj m ow ał się a d m in istra c ją dziennika. W r. 1926 K u c h a rsk i u ja w n ił chęć sprzed an ia sw oich udziałów , o czym pow iadom ił p a rtię, ale spraw a w y m agała dłuższego czasu. W połow ie g ru d n ia 1928 r. K u c h a rsk i niespodzie w anie sprzedał sw oją połow ę M ejbaum ow i.
O św iadczenie p a rtii pok ry w ało się z ośw iadczeniam i M ejbaum a. N ie w ątp liw ą w inę ponosił K u ch arski, k tó ry nie tylko w św ietle obu w ypo w iedzi sp rzedał sw oje u działy now ym nabyw com , ale m ianow ał p rzed tem red a k to re m M ejbaum a. W n iedług i czas później ośw iadczenie lokalnej p a rtii p o tw ierd ziły c e n tra ln e jej czynniki, zapow iadając proces przeciw M ejbaum ow i. A nalogiczne ośw iadczenie w y d ała M łodzież W szechpolska, w zyw ając n iek tó ry ch członków organizacji, zaangażow anych w „Zespole S tu ”, do opuszczenia jego szeregów. Z arządzono o ficjalnie b o jk o t pism a, k tó ry dał p e łn y rez u lta t, poniew aż głów ną bazą czytelnictw a tego