• Nie Znaleziono Wyników

Semantyka śmiałej metafory

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Semantyka śmiałej metafory"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Harald Weinrich

Semantyka śmiałej metafory

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 62/4, 243-264

(2)

HARALD WEINRICH

SEM ANTYKA ŚM IAŁEJ METAFORY

1

Są w yrażenia, któ ry ch n ik t nie lubi. Słusznie też zalicza się do nich „że ta k pow iem ” . J e st to w yrażenie m ałoduszne, m a ono jed n ak sw oją m ałą literack ą historię. J a k wiadomo, jest k alką łacińskiej form uły „ut

ita dicam ”. R etoryka an ty k u i czasów późniejszych zalecała ją mówcom

w sy tuacji zw racania się do audytorium w sposób, do którego ono nie przyw ykło, p rzy użyciu różnych sztuczek, a więc także śm iałej m etafory.

„E tiam in üs quae licentius translata e ru n t” [Także w tych, k tó re swobod­

niej były przełożone] — m ów i K w inty lian 1. W m owie sądowej, zdanej na przychylny oddźw ięk audytorium , bezpieczniej jednak w ogóle unikać ryzykow nych przenośni. Dlatego Cycero zalecał: „videndum est ne longe

sim ile sit d u c tu m ” 2 [należy dopatrzyć, aby porów nanie nie było za daleko

przeprow adzone]. M etafora pow inna być jego zdaniem pow ściągliw a (p u -

dens), nie zaś odw ażna czy n aw et zuchw ała 3. We F rancji o zaleceniu ty m

będą pam iętać jeszcze Fénelon i W olter. Fénelon pozostaw ia tru d n e i śm ia­ łe m etafo ry (les m étaphores dures et hardies) nacjom obdarzonym b u j­ niejszym te m p e ra m e n te m 4, n ato m iast W olter w ystępuje w ogóle p rze­ ciw ko jakim kolw iek karkołom nym zestaw ieniom w y ra z o w y m 5. W stylu

[Harald W e i n r i c h — niem iecki romanista i teoretyk literatury, autor m. in. następujących książek: Tempus. Besprochene und erzählte W elt (Stuttgart 1964);

Linguistik der Lüge (Heidelberg 1967).

Przekład w edług: Sem an tik der kühnen Metapher. „Deutsche V ierteljahrs­ schrift für Literaturw issenschaft und G eistesgeschichte” 1963, z. 3, s. 325—344.]

1 K w i n t y l i a n , Institutio oratoria 8, 3, 37. Za C y c e r o n e m , De oratore III, s. 165. Por.: H. L a u s b e r g , Handbuch der literarischen Rhetorik. München 1960, § 549.

2 C y c e r o , De oratore III, 163.

3 C y c e r o , R e tory ka Hereniusa IV, 34, 45.

4 F é n e l o n , Lettre à l’Académ ie Française, III; Oeuvres. Éd. 1843, t. 3, s. 417. 5 V o l t a i r e , Connaissance des beautés et des défauts de la poésie et de l’é ­

(3)

obrazow ym reg u łą stała się w ięc m ałoduszność. R ozpow szechnienie form u­ ły u t ita dicam w e w szystkich językach eu ropejskich (por.: so to say, pour

ainsi dire, p er со si dire...) lepiej niż cy taty potw ierdza skuteczność zaleceń

reto ry k i u potom nych, któ rzy przecież częstokroć dalecy od p rak ty k i są­ dow ej, nie ta k bardzo m usieli się liczyć z apro batą publiczności.

Obok Cycerona — m ów cy sądowego, potom ność odkryła jed n a k rów ­ nież Cycerona filozofującego, k tó ry jako gorliw y im presario filozofii grec­ kiej rozpow szechnił w świecie łacińskim m. in. A rystotelesow ską psycho­ logię w yobraźni tw órczej. W zw iązku z p ró b ą w yjaśnienia, czym m iano­ w icie jest m etafora, jak o podstaw ę p ro p on u je on przyjąć, że cechą już sam ej w yobraźni tw órczej jest gardzenie tym , co bliskie i łatw o u ch w y t­ ne, a kojarzenie tego, co odległe. „ (...) ingeni specim en est quiddam trans-

ilire ante pedes p o titu m et alia longe rep etita su m ere” 6 [cechą charak ­

tery sty czn ą w yobraźni je s t p rzeskakiw anie tego, co zn ajduje się pod no­ gam i, a łączenie elem entów odległych]. M yśl tę Cycero p rzejął od A rysto­ telesa i jego to a u to ry te t przyczyni się do następstw , jakie w yw oła ona w europejskiej tra d y c ji literack iej. In te n c ją zarów no A rystotelesa jak i Cycerona nie była zach ęta do śm iałych przenośni, ale późniejsi te o re ty ­ cy m etafo ry ki opartej n a w yobraźni tw órczej m ogli to w łaśnie ta k rozu­ m ieć i rzeczyw iście ta k rozum ieli. U jm ow anie zagadnienia z A rystotele- sow skiego p u n k tu w idzenia kazało im spraw ność m etafo ry w sferze w yo­ b raźn i w idzieć w jej zdolności łączenia tego, co najodleglejsze. Em m anuele T esauro nie był pod ty m w zględem odosobniony. O drzucano u t ita dicam, przyzn ając m etaforze p raw o do najw iększej n a w e t śm ia ło śc i7. Ten sam Cycero, k tó ry zalecał u t ita dicam , pozw alał także z niego rezygnow ać. S taw iało go to w opozycji do siebie samego, a także do A rystotelesa.

W ielokrotnie już zaobserw ow ano, że rów nież now sza liry k a w ym aga od m etafo r skojarzeń m ożliw ie odległych, a więc śmiałości. Hugo F riedrich np. pisze:

6 C y c e r o , De oratore III, 160. Za A r y s t o t e l e s e m : R e to ry k a III, 11 (1412a 10) oraz P o e ty k a 1459a 4. Ingenium odpowiada u A rystotelesa eixpuia. Do Cycerona por. H. F r i e d r i c h , Der fre m d e Calderon, 1955, s. 24, przyp. 8.

7 Oto dowody: Em m anuele T e s a u r o : ,,1’ingegno consiste (...) nel ligare in-

sieme le rem ote & separate notioni degli propositi obietti: ąuesto apunto e 1’offi- cio della Meta fo ra” (Cannoschiale Aristotelico, 1654, s. 337). [talent polega na łą ­

czeniu razem odległych, oddzielnych pojęć m otyw ów -tem atów : tj. dosłownego znaczenia i koniecznej m etafory]. — Podobnie Baltasar G r a c i â n : „Concordar

los extrem os en el desem peno que en la ponderación se descordaron, fuc siempre gran ventaja de esta sutile za” (A gu deza y arte de ingenio. Discurso VII). [Tak go­

dzić skrajności przy w ykonaniu, ażeby przy reflek sji nie zgadzały się — oto co stanow iło zawsze w ielk ą przew agę subtelnego stylu.]. — Obaj powtarzają A r y ­ s t o t e l e s a , Poetyka 1459a 4. Por. także: Guido Morpurgo T a g l i a b u e , Ari-

sta telism o e barocco. W: Retorica e barocco. E. Castelli, Roma 1955, s. 119—195,

(4)

Nowoczesna metafora rozw iewa jednak albo niszczy analogię, nie wyraża przynależności, lecz przemocą zespala to, co rozbieżne. Jej powszechną w ła ści­ w ością jest m ożliwie duża odległość m iędzy przedmiotem a obrazem (co zresztą przypom ina literaturę barokową 8).

Ilu stra c ji może dostarczyć Rim baud, a także wszyscy pow ołujący się n a niego. M etaforyka ponow nie staje się tak śm iała, że zda się być sw ą w łasną śmiałością odurzona. Z pięćdziesięcioletnim opóźnieniem w sto­ sunku do p rak ty k i teoria m etafory m ianuje surrealistycznym to, czego in ten cją zawsze była przew aga nad zastaną rzeczywistością. Z inicjatyw ą w ystąp ił P ie rre R everdy w 1918 r. w swym efem erycznym czasopiśmie „N ord-S ud”. K ategorycznie odrzucał w ątłe porów nania.

On crée, au contraire, une forte image, neuve pour l’esprit, en rapprochant sans comparaison deux réalités distantes dont l’esprit seul a saisi les r a p ­ ports 9.

[Przeciwnie, stworzono śm iały obraz, nowy dla umysłu, przybliżając bez porów nyw ania dwie odległe rzeczywistości, których w zajem ne zw iązki poj­ m ow ał jedynie umysł.]

W yrażenia réalités distantes i esprit zdradzają, że m a tu n a m yśli m e­ taforę o p artą n a odległym skojarzeniu uciekającym się do w yobraźni tw órczej, k tó rą już poznaliśm y u A rystotelesa, Cycerona i teoretyk ów m e­ tafo ry barokow ej. R everdy form ułuje następnie coś w rodzaju m etafo­ rycznego praw a [M eta p h em g esetz].

Plus les rapports de deux réalités rapprochées seront lointains et justes, plus l’image sera forte (Ibidem).

[Im bardziej w zajem ne Ywiązki obu rzeczywistości zbliżonych będą odda­ lone i trafne, tym bardziej obraz będzie silny.]

Pow ołuje się na niego A ndré Breton, śmiałość m etaforyki czyniąc w pierw szym m anifeście surrealistó w punktem program u całego ruchu. Całkow ita samowola m etafor m a być dowodem najpełniejszej swobody ducha lirycznego 10. W rozpraw ie Les Vases com m unicants [Naczynia po­

8 H. F r i e d r i c h , Die S truktur der modernen Lyrik, 1956, s. 151; oraz po­ dobnie w cześniej: Der Fremde Calderon, s. 24. Następnie G. R. H o c k e , Man ie­

rismus in der Literatur, 1959, s. 68 i n.

9 Marzec 1918. Powtórnie w książce: Le Gent de Crin, 1927, s. 34.

10 „Pour moi, la plus forte (sc. image surréaliste) est celle qui présente le degré

d ’arbitraire le plus élevé, je ne le cache p as: celle qu’on m e t le plus longtemps à traduire en langage pratique. — Toutes ces images semblent témoigner que l’e­ sprit est mûr pour autre chose que les bénignes joies qu’en général il s’accorde”

( B r e t o n , Manifestes du Surréalisme, 1962, s. 53 i 55). [Dla m nie najm ocniejszym (tj. obrazem surrealistycznym) jest ten, który ukazuje stopień arbitralności naj­ bardziej górny, nie ukrywam: taki, który od najbardziej dawna trzeba było tłu ­ maczyć na język praktyczny. — W szystkie te obrazy zdają się świadczyć, że duch

(5)

łączone] (1932), któ rej ju ż sam ty tu ł stanow i w y raz program u w dzie­

dzinie m etafory, rozw ija on dalej sugestie zaw arte w m anifeście:

Comparer deux obje ts aussi éloignés que possible l’un de l’autre, ou, par toute méthode, les m e ttr e en présence d ’une manière brusque et saisissante, dem eure la tâche la plus haute à laquelle la poésie puisse p réten dre {...). Plus l’élém ent de dissemblance im m éd ia te parait fort, plus il doit etre surm onté et nié 11.

[Porównywać dwa przedm ioty oddalone od siebie, jak tylko to jest m ożli­ we, czy posługując się zupełnie inną m etodą, powoływ ać je do istn ien ia nagle, szokująco — oto n ajw yższe zadanie, jakie poezja m oże sobie staw iać (...)• Im bardziej elem ent bezpośredniego niepodobieństw a w ydaje się silny, tym bar­ dziej trzeba go przezw yciężyć, zaprzeczyć.]

W śm iałości m eta fo r w idzi zgoła jed y n e k ry te riu m mogące być po d sta­ w ą hierarch ii poetów u p raw iający ch liry k ę 12. R ozpoznajem y tu w yraźnie niew zruszone praw o, k tó re surrealiści w yprow adzili ze sw ych alogicznych stan ów snu i tra n su : im w iększy d y stan s dzieli czynnik k ształtu jący obraz („obraz”) [Bildspender („Bild”)] od podlegającego ukształtow an iu obrazo­ w em u („rzecz”) [Bildem pfänger („Sache”)], ty m śm ielsza jest m etafora. Im śm ielsza zaś je st m etafora, ty m lepszy p oeta 13. M yśl to kusząca. M ieliż- by śm y z pom ocą ta k sform ułow anego p raw a m etafo ry uzyskać m iarę ran g i i w artości te k stu w olną od przypadkow ości indyw idualnego sm aku artystycznego?

Nic dziwnego, że k ry ty k a literack a zw róciła uw agę na te rozw ażania. P ierw szy b y ł R. A. Sayce, k tó ry n a przykładzie Balzakow skiej m etafory

des steppes de pierre de taille (step ciosowych kam ieni) ukazał duży dys­

tan s m iędzy dw iem a połączonym i w obrazie sferam i i w prow adził pojęcie

angle of an image u , co tłum aczę jak o rozpiętość obrazu [Bildspanne].

dojrzał do czegoś innego niż dobrotliwe uciechy, na jakie sobie zazwyczaj pozwala].

11 A. B r e t o n , Les Vases communicants, 1955, s. 148.

12 Ibidem, s. 148.

13 Por. także L. A r a g o n , Le Paysan de Paris (1926): „Le vice appelé Surréa­ lisme est l’em plo i déréglé et passionel du stu péfia nt im a g e” (s. 80). ,,(...) Les fo r ­ m e s vulgaires de la connaissance ne sont, sous le p r é te x te de la science ou de la logique, que les étapes conscientes que brûle m e rve ille u s em e n t l’image, le buisson ard e n t” (s. 245) [Ułomność zwana surrealizm em to posługiw anie się bez ładu i sk ła­

du, w sposób nam iętny, zdum iew ającym obrazem (s. 80) (...) Wulgarne form y pozna­ nia — pod pretekstem naukow ości czy logiki — to tylko etapy świadom ości, które zadziwiająco przeskakuje obraz, krzew gorejący].

14 R. A. S a y c e , Style in French Prose. A Method of Analysis. Oxford 1953, s. 62. Przykład zaczerpnięty z Balzaka pochodzi z pow ieści La Cousine Bette, rozdz. 13 [K u zyn ka Bietka. Przekład T. Ż e l e ń s k i - B o y . W arszawa 1949, s. 65]. Pierw ow zór tego sposobu rozpatrywania znaleźć można u I. A. R i c h a r d s a, The

(6)

N aw iązując do Sayce’a, rów nież Stephen U llm ann w swych interp retacjach stylu uw zględnia rozpiętość obrazu i poddaje m etafory kilku francuskich pisarzy analizie, w której posługuje się podobnym pu nktem w idzenia. Z b adań jego w ynika, że m etafory P ro u sta są dlatego takie dobre, ponie­ waż z reguły operują nadzw yczaj dużą rozpiętością obrazu. Kiedy jednak rów nież u P ro u sta rozpiętość ta m aleje, jak w następ ujący m przykładzie: ,,Çà e t là, à la surface, rougissait com m e une fraise une fle u r de n ym p h éa (...)15 [Tu i tam , na pow ierzchni różowił się jak poziom ka kw iat n enu - faru], w tedy n aw et w ielki m istrz m etafo ry naraża się n a opinię, że jego przenośnie są słabe. U llm ann nazyw a takie m etafory „pseudoprzenośnia- m i” 16. D ystans m iędzy poziom kami a liliam i w odnym i u P ro u sta albo m iędzy ucztą w eselną a in n ą biesiadą u A lain-F ourniera nie daje obrazow i literackiem u w ystarczającej, jego zdaniem, energii, aby m ógł zmusić nas do podziw u. Dobre są tylko śm iałe m etafory, a im śmielsze, tym lepsze.

Zadziw iające, jak bardzo podobne są pochw ały m etafory od A rysto­ telesa do U llm anna. Dotyczy to n aw et sform ułow ań, choć przynajm niej na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat należy w ykluczyć bezpośredni n a w ró t do A rystotelesa. Nie łudźm y się jednak, jednom yślność je s t po­ w ierzchow na. W rzeczyw istości — mówiąc o śm iałej m etaforze każdy z auto rów m a n a m yśli coś innego. Rzadko te spraw y precyzuje się ściśle, choć najczęściej trzeba się uciekać do przykładów . I tak dla A rystotelesa m etafo ra jest śmiała, kiedy porów nuje sędziego rozjemczego i ołtarz. Nie od razu bowiem daje się tu zauw ażyć tertiu m com m une [trzeci w spólny elem ent] i trzeb a sobie dopiero uprzytom nić, że tak jeden, ja k i drugi m ogą stać się ucieczką 17. Cycero odrzuca zw rot Charybdis bonorum [Cha­ ry bda dóbr] jako śmiały, poniew aż jest on nieco bardziej m etaforyczny od vorago bonorum [otchłań dóbr] 18. B altasar G raciän, m ówiąc o śm ia­ łych przenośniach, m a na m yśli najrozm aitsze koncepty w rodzaju „N ilu łez” i „żywego grobu” 19. Surrealiści m ają poczucie tw orzenia m etafory dopiero, kiedy — jak L au tréam o n t — zgrom adzą n a stole sekcyjnym

pa-15 M. P r o u s t , Du Coté de chez Swann. 1946, wyd. NRF, t. 1, s. 229.

16 St. U l l m a n n,The Image in The M o d e m French Novel (Gide, Alain-Four-

nier, Proust, Camus). Cambridge 1960, zwłaszcza s. 118, 152, 170-186. Por. rów nież

tego autora L’Image littéraire — quelques questions de méthode. (Actes du VIIIe

Congrès de la Fédération Internationale des Langues et Littérature s modernes).

Lüttich 1961, s. 42—60; zwłaszcza: „Si les deux term es sont trop proches l’un de

l’autre ou, comme dirait Sayce, si l’angle de la métaphore n’est pas assez large — il n’y aura pas d ’im age” (s. 45). [Jeśli oba pojęcia są sobie zbyt bliskie lub — jak

pow iedziałby Sayce — jeśli rozpiętość m etafory nie jest zbyt w ielka — nie będzie obrazu]. — Por. następnie tegoż autora Semantics. Oxford 1962, s. 212 i n.

17 A r y s t o t e l e s , R e to ry k a III, 11 (1412a 13). 18 C y c e r o , De oratore III, 163.

(7)

rasol i m aszynę do s z y c ia 20 albo — ja k A ndré B reton, k tó ry idzie za w schodnim i w zoram i — połączą w przenośni architektoniczn y ornam ent z m asłem 21. D aje się w ty m zauw ażyć u m y śln ą niezam ierzoność. N a ko­ niec k ry ty c y R. A. Sayce i S tep h en U llm ann d a ją w yraźnie do zrozum ie­ nia, że m iarą śmiałości jest dla n ich realn y dystans m iędzy jej obydw om a składnikam i: elem entem k ształtu jący m obraz o raz podlegającym ukształ­ to w aniu obrazow em u. J e s t to najściślejsze i najb ardziej jednoznaczne postaw ienie spraw y. I chyba tak że najśm ielsze. M etaforyka o tw iera tu bow iem dostęp m etafizyce. Z akłada się, że dla określenia stopnia śm ia­ łości m etafo ry trzeba zm ierzyć rzeczyw isty dystans m iędzy dwom a jeste s­ tw am i albo p rzy jąć go jako znany. O ile je s t to w ogóle możliwe, podlega to kom petencji ontologii. O ile nie, niekoniecznie m usi być pychą. P ow ią­ zanie m etafo ryk i z ontologią n ie byłoby zresztą nowością, dokładniej m ó­ wiąc, d a tu je się ono, odkąd w reto ry ce typologię m etafo r oparto na czte­ rech m ożliw ych połączeniach ożyw ionego i nieo żyw ioneg o 22. Je st to p u n k t jakiegoś zaczepienia.

Czy jed n a k rzeczyw iście? J a k w łaściw ie określić dystans w sferze b y tu m iędzy dw om a przedm iotam i, k tó ry ch nazw y chcem y połączyć w m e­ taforze? Czy w olno nam polegać n a A rbor Porphyriana, owej próbie zw ią­ zanej z nazw iskiem neo p lato n ika P orphyriosa, a zm ierzającej z pomocą

genus i d iffere n tia specif ica do połączenia w szystkiego, co istnieje, w je ­

d en system , w któ ry m człow iek jak o anim al rationale [zwierzę rozumne] rów nież m iałby sw oje m iejsce? M iejsce — ja k się później będzie m ówić — m iędzy aniołem i zw ierzęciem . Czy też pow inniśm y się raczej skłaniać ku w arstw ow ej „budow ie realnego św iata”, jak ą w yobraża sobie Nicolai H artm an n i w k tó re j m iejsce anioła zajm u je dysponujący zdolnościam i in te le k tu a ln y m i człow iek? Pokusa, aby nie dow ierzać ty m różnicom on- tologicznym , jest w ielka. Z drugiej stro n y p ew n e w yobrażenia o u w a rs­ tw ieniu tru d n o je st usunąć z naszych pow szednich pojęć o bycie, jak rów ­ nież z przyrodniczej system aty k i. Któż odw ażyłby się zaprzeczyć, że czło­ w iek i zw ierzę są sobie bliżsi niż człow iek i roślina albo człowiek i k a­ m ień. Zgodnie z consensus p lu riu m [zgodą większości] p rzy jm ijm y więc,

20 L a u t é a m o n t , Les Chants de Maldoror VI (O euvres complètes, 1956, s. 327. Według Маха E r n s t a parasol i m aszyna do szycia mają „całkow icie od­ rębną realność” i na stole sekcyjnym „są sobie ob ce”. (Z braku dostępu do tekstu cytu ję za: Y ves D u p l e s s i s , Le Surréalism e. Paris 1953, s. 24).

21 A. B r e t o n , op. cit., s. 148.

22 1) ab in am im ali ad inanimale [od tego, co nieożyw ione, do tego, co n ieoży­ w ione]; 2) ab inanimali ad animale [od tego, co nieożyw ione, do tego, co ożyw io­ ne]; 3) ab animali ad animale [od tego, co ożyw ione, do tego, co óżywione]; 4) ab

animali ad in animale [od tego, co ożyw ione, do tego, co nieożyw ione] (według

K w i n t y l i a n a ; Institutio oratoria VIII, 6, 9—11). Por. także: C. B r o o k - R o - s e, A Gram m ar of Metaphor, 1958, s. 5.

(8)

że tak a h ierarch ia bytów jest p rzynajm niej w ogólnych zarysach udow od­ niona i pozw ala określić dystans m iędzy czynnikiem kształtującym obraz a podlegającym k ształtow aniu obrazowem u. Czy wobec tego pow inniśm y rów nież zgodzić się z regułą, że m etafora jest ty m śmielsza, a w konsek­ w encji tym lepsza, im w iększy d ystans bytow y dzieli jej składniki? Nie, tego nam nie w olno robić. Reguła ta jest błędna, naw et gdy zaakceptuje się jej założenia. A by ją obalić, w ystarczy dokonać przeglądu naszych zw ykłych doświadczeń zdobytych w obcowaniu z językiem . W najbardziej potocznej m o w ie . nieu stan nie używ am y m etafor, które zgodnie z tą re ­ gułą w ypadałoby uznać za najśm ielsze, poniew aż tak w ielki dystans dzieli ich składniki. Rzeka i m ow a ludzka, woskowa tabliczka i pamięć, zapa­ lona św ieczka i p raw da — m ożem y w tych w ypadkach w yobrazić sobie pom iędzy n im i bez m ała całe drzew o Porphyriosa, a przecież potocznie m ów im y o potoku w ym owy, w yry ciu w pamięci, św ietle praw dy i b y n a j­ m niej nie m am y przy ty m poczucia śmiałości ow ych w yrażeń. W łaśnie m etafo ry łączące pierw iastek m aterialny i niem aterialn y są ta k częste, że u n ik an ie ich w ym aga pewnego w ysiłku, który w dodatku dość często okazuje się darem ny. N iem al większej śmiałości dowodzi unik anie takich przenośni niż posługiw anie się nimi.

R eguła głosząca, że „im w iększy dystans dzieli składniki m etafory, ty m jest ona śmielsza i lepsza”, je st więc błędna. Je st jednak błędna w sposób interesujący. Jej błędność jest bowiem także pochodzenia m eta­ forycznego. Zw róćm y uw agę na przenośnie, z k tórych pomocą regułę tę form ułow ano. U A rystotelesa jest to celny łucznik (suoToyo; ), którego am bicja sportow a w ym aga, aby trafić dokładnie w cel z możliwie jak najw iększej odległości. Cycero m ówi o przeskakiw aniu (transilire), którą to przenośnię podchw yci G arcia Lorca jako salto ecuestre 23 [koński skok]. Są to bez w y ją tk u m etafory sportow e: strzał, skok, a więc dziedziny, w k tó rych pokonanie odległości jest czynnikiem sukcesu. Z upełnie in n e były przenośnie surrealistów . W ywodziły się ze św iata techniki, i to n a j­ częściej z zakresu gospodarki energią. Przygodnie mogło to być budow ­ nictw o m ostów 24, przew ażnie jed n ak chodziło o elektrotechnikę. Składniki m etafo ry przy p om in ają tu bieguny m aszyny elektrostatycznej — im w ięk­ sze m iędzy n im i napięcie, tym piękniejsza pow stanie iskra. Słowam i B re­ tona :

23 Garcia L o r c a , La imagen poética en Góngora. Obras complétas. Ed. Aguilar 1955, s. 72. Por. także L. A r a g o n , Le Paysan de Paris, 1926, s. 246: „les étapes

conscientes que brûle m e rveilleusem ent l’image {...)”.

21 A. B r e t o n , Signe Ascendant, „Néon” I (1948), cyt. za: J.-B. B é d o u i n ,

André Breton. Paris 1950, s. 43. Przygodnie spotyka się także przenośnie chem icz­

ne (por. M. R a y m o n d , De Baudelaire au Surréalisme, 1947, s. 286). Wywodzą się z Alchim ie du V e rbe R i m b a u d a .

(9)

La valeur de l’im age dépend de la beauté de l’étincelle obtenue; elle est, par conséquent, fonction de la différence de pote nti el entre les deu x conduc­ teurs 25.

[Wartość obrazu zależy od piękna iskry, jaką otrzym ujemy, jest ona w re­ zultacie funkcją różnicy potencjału pom iędzy dwoma przewodnikami.]

Porów naw cze „ ja k ” czy in ny tego rodzaju spójnik byłoby tylko prze­ szkodą i osłabiałoby napięcie. C zysta m etafo ra jest w yn ikiem krótkiego spięcia:

Tout com me dans le monde physique, le court-circuit se produit quand les deu x „pôles” de la machine se tro u ve n t réunis par un conducteur de résistance nulle ou trop faible. En poésie, en peinture, le surréalisme a fait l’impossible pour multiplier les courts-circuits 26.

[Wszystko jak w św iecie fizycznym , krótkie spięcie następuje w tedy, k ie­ dy opór w przewodniku łączącym oba „bieguny” jest zbyt słaby lub w ogóle go nie ma. W poezji, m alarstw ie surrealizm dokonał rzeczy niem ożliw ych, by pom nożyć owe krótkie spięcia.]

Z rozum iały staje się ty tu ł Les Cham ps m agnétiques [Pola m a g n e ty cz­

ne], k tó ry w spólnie w ym yślili sobie A ndré B reton i P hilip pe S oupault

w 1921 roku. Chodzi tu nie o to, że w szystkie owe m etafo ry są nowoczes­ ne, o parte n a skojarzeniach z dziedziny techniki. Nie należą one do rzad­ kości, bo i dlaczegóż m iałoby być inaczej. In teresu jące jest natom iast, że pochodzą z dziedziny inży n ierii (in g e n iu m !). D aje się je klasyfikow ać w edług znanego ju ż nam schem atu: im w iększa rozpiętość m ostu, tym śm ielsza jego ko nstru kcja. Im w yższa zapora, ty m w iększa w ydajność energii. Im w iększe napięcie, ty m w iększa moc prądu . Odległość, dystans, napięcie w e w szystkich w yp adk ach określają tu stopień trudności, której przezw yciężenie je st m ia rą śmiałości. Było ta k w przy p ad k u sportu i tak też je s t w technice.

P rzenośnie z dziedziny sp o rtu ja k i z dziedziny techniki są o parte na ty m sam ym m odelu m yślow ym i n a ty m sam ym system ie w artości. W U llm annow skiej teorii rozpiętości o brazu energię m etafory określają w y rażenia im pact „zderzenie” 27 i tension „napięcie” 28. Obojętne, czy

25 A. B r e t o n , Manifestes Surréalistes, 1962, s. 52 — Prem ier Manifeste. 26 Ibidem, s. 193 — Second Manifeste. Por. rów nież A. B r e t o n , Les Vases

communicants, 1955, s. 149. Uderzające, jak m etaforyka odwołująca się do e lek ­

tryczności powraca w krytyce; por. M. R a y m o n d , op. cit., s. 286 i 287.

27 S. U l l m a n n , The Image in The Modern French Novel, 1960, s. 170: „the

»angle« of the image is sm aller and this in e v ita b ly w eaken s its im pac t”. [„rozpię­

tość obrazu jest m niejsza i to w sposób nieunikniony osłabia jego zd erzenie”]. 28 S. U l l m a n n , S ty le in The French Novel, 1957, s. 214: „The distance be­

tw e e n tenor and vehicle — the »an gle« of the m etaphor (...) — produces an ele­ m e n t of te nsion'w hich is an im portan t factor in the ex pressive force of the

(10)

ima-owo napięcie i zderzenie odniesiem y myślima-owo do A rystotelesow skiego łucznika, czy do zapory w odnej będącej źródłem energii. K onsekw encje m odelu m yślowego są jednakow e. J a sam dopiero później zrozum iałem , czem u nie odpow iadało m i utw orzone przez Sayce’a pojęcie angle of an

image, które, k ieru jąc się wyczuciem , przetłum aczyłem jako rozpiętość

obrazu. W takiej postaci lepiej pasowało do opisanego pola obrazowego, którego sugestiom nieśw iadom ie uległem , jak zresztą inni.

W ym ienione poprzednio praw o m etafory jest — jak w idzim y — błęd­ ne. Sam o m a ch a ra k te r m etaforyczny i bezw iednie przejm u je konsekw en­ cje w artościow ania, k tó re może m ieć zastosowanie w yłącznie w sferze czynników kształtu jący ch obraz, nie zaś podlegających ukształtow aniu obrazow em u. Techniczno-energetyczny model m yślowy, jakkolw iek n a ­ rzuca się sugestyw nie ze sw ym prestiżem nowoczesności, jest dla m eta ­ foryki nieprzy d atn y. B ynajm niej nie dlatego, by w ogóle wszelkie m eta­ fory w yw odzące się z techniki m iały być niebezpieczne w języku czy literatu rze. W zasadzie dostarczają rów nie złych modeli m yślow ych jak inne przenośnie. W ykazują przy ty m pew ną w artość heurystyczną. P rz e ­ nośnie ze św iata techniki — n a jp ie rw artystyczno-rękodzielnicze, n a stę p ­ nie coraz częściej odw ołujące się do realiów przem ysłow ych — stw orzyły m odele m yślowe, z pom ocą który ch nowoczesna poetyka uczyła się poj­ m ow ać i w yrażać. J e s t więc zupełnie nie do pom yślenia, aby w now o­ czesnej lite ra tu rz e mogło zabraknąć m etafor opartych n a technice. Nie są one tylko dla ozdoby, zresztą chyba nigdy nie służą w yłącznie tem u celowi. K ry ją jed n ak rów nież pew ne niebezpieczeństw a. K ieru ją m yśla­ mi, w skazują now e drogi, od innej strony u k azu ją to, co znane. Jednak, jeśli idzie o n ie same, niew iele troszczą się o to, co praw dziw e, a co błędne. M ają w łasn ą logikę.

2

D otychczas prześledziliśm y pojęcie śmiałej m etafory od starożytności aż po współczesność. Stw ierdziliśm y przy tym, że m im o zew nętrznej iden­ tyczności teorii każdy z autorów posługujących się tym pojęciem m iał na m yśli in ną rzeczyw istość językow ą i literacką. O bserw ow aliśm y także, jak owo pojęcie samo kształtow ało się pod w pływ em m etafor i n a koniec popadło w błąd. U siłow aliśm y n a błąd ten zwrócić uw agę i w dalszym ciągu będziem y starali się go sprostować, nie rezygnując p rzy tym całko­ w icie z tradycy jn ego m odelu myślowego.

ge” [Odległość pom iędzy przedstawieniem głównym a przedstaw ieniem wtórnym —

rozpiętość obrazu (...) — stwarza elem ent napięcia, który jest ważnym czynnikiem siły ekspresyw nej obrazu].

(11)

W yjaśnię to na p rzykładzie końcowego frag m en tu M étropolitain, poe­ m a tu prozą z Ilu m in acji R im bauda, w ielkiego czarodzieja m etafo ry:

Le m atin où avec Elle, vous déb a ttîte s parmi les éclats de neige, les lèvres vertes, les glaces, les drapeaux noirs et les rayons bleus, et les parfum s pou r­ pres du soleil des pôles — ta force.

[Poranek, kiedy wraz z Nią szam otaliście się wśród lśnień śniegu, zielonych warg, lustrzanych tafli, czarnych chorągwi i niebieskich promieni, i purpuro­ w ych arom atów biegunow ego słońca — tw a siła.]

W e fragm encie ty m m. in. m am y do czynienia z g rą barw . Chorągw ie są czarne, prom ienie niebieskie, aro m aty słońca są purpurow e, a w argi — zielone. K ażde z ty ch oznaczeń koloru m a jed n a k in n ą w artość eksp re­ syjną. Bez w ah an ia ak ceptu jem y czarne chorągw ie, m ając być m oże na m yśli flagi pirackie — choć to o statn ie je st w istocie zupełnie obojętne. Od razu też ak cep tujem y niebieskie prom ienie, gdyż istotnie m ogą być w łaśnie takie. Inaczej rzecz się m a z p u rp u ro w y m i arom atam i. N atu raln ie p rzy stajem y i na to, bo ta k chciał R im baud. Ten czy ów czytelnik będzie świadom , że chodzi tu o synestezję, k tó ra m a za sobą długą tra d y c ję re ­ toryczn y ch i poetyckich licencji. W iedza o ty m nie je st jed n ak nieod­ zowna. Chodzi mi o to — podkreślam — że p u rp u ro w ą barw ę arom atów ak ceptujem y m etaphorice (ponieważ synestezje są tylko szczególną klasą m etafor). M etaphorice, tzn. słysząc ten zwrot, zachow ujem y m niej lub bardziej przy tłu m io n ą świadomość, że arom aty w rzeczyw istości nie są ani purp urow e, ani nie m ają też żadnego innego koloru, tu zaś zabarw ie­ nie uzyskały z rę k i poety. Jesteśm y m niej lu b bardziej św iadom i sprzecz­ ności tkw iącej w tej m etaforze i to w łaśnie stanow i dla nas jej urok. Podobnie je s t z każdą in n ą m etaforą, każda bowiem zaw iera sprzeczność zachodzącą m iędzy jej składnikam i, a u ja w n ia ją, kiedy zostanie p o tra k ­ tow an a dosłownie. Czy naw a p ań stw a je s t koniec końców czy nie jest statkiem ? O dpow iedź zawsze m usi brzm ieć: ta k i nie. P aństw o jako tw ó r społeczno-polityczny oczywiście nie je st statkiem , a zarazem jest nim, poniew aż chce tego konw encja sty lu obrazowego. J e st to sprzeczność tkw iąca w k a ż d e j m etaforze.

Raz jeszcze pow rócę do u tw o ru R im bauda. C ytow any fra g m en t zaw ie­ ra prócz w ym ienionych jeszcze jed n ą m etafo rę kolorystyczną: les lèvres

vertes. To rodzaj przenośni u lubiony przez poetę; w jego poem acie S ta te k p ija n y znajd u jem y np. n astęp u jące: „l’azur v e rt”, „des vins bleus”, „la n u it v e rte ”, [„zielony la z u r”, „sine w in a ”, „noc zielona”]. Dla w szystkich

ty ch m etafo r ch arak tery sty czn e je s t to, że p ojaw iające się w nich barw y przedm iotów odpow iadają w m ałym stopniu lu b w ogóle nie odpow iadają rzeczyw istym . W argi, k tó re się w iduje, zazwyczaj nie b y w ają zielone. A jed n ak są takie, poniew aż R im baud określa je w te n sposób. W żadnym w y p ad k u nie należy jed n a k p rzy jąć banalnej praw dy, że norm alnie m ają

(12)

in n y kolor, w przeciw nym bowiem razie unicestw i się całe napięcie prze­ nośni. Stajem y w ięc ponow nie w obliczu sprzeczności leżącej u podłoża w szystkich m etafo r i stanow iącej o ich uroku. Sprzeczność tkw i w nich zawsze, choć m niej lu b bardziej może się ujaw niać. Chciałbym to pod­ kreślić z całym naciskiem .

D la pełniejszego w yjaśnienia niech będzie m i w olno posłużyć się jesz­ cze dwom a przykładam i. Po pierw sze, chciałbym powołać się na w spół­ czesne m alarstw o, które, jak wiadomo, nie u znaje za oczywiste, aby p rzed­ m ioty m iały narzucać określone zabarw ienie. K onie spotykam y w rzeczy­ w istości czarne, szare, b ru n atn e lub białe, nato m iast m alarze chcą je mieć niebieskie albo zielone, dodając w te n sposób do siły w yrazu przedm iotu siłę w y razu autonom icznie potraktow anego koloru. W gruncie rzeczy jest to przeniesienie na płótno przenośni typ u lèvres vertes. O braz językow y stał się po p ro stu obrazem. Bez w ątpienia niebieskie konie świadczą o pew nej śmiałości m alarza. W ydaje mi się jednak, że owa śmiałość nie polega n a niem ożności realnego pow iązania koloru niebieskiego i konia. Bez trudności bowiem akceptujem y, kiedy na płótnie koń otrzym a skrzy­ dła, choć z latan iem rów nie m ało m a wspólnego. Co więcej, latający koń w y d aje się nam pom ysłem nie ta k śmiałym , ja k koń niebieski. Sprzecz­ ności tkw iące w tych dw u m alarskich przenośniach są chyba tego samego stopnia, jed n ak n arzucają się nam z różną siłą. Nie sądzę, aby m ożna to w yjaśnić baśniow ą egzystencją Pegaza. Dla zapobieżenia podobnej in te r­ p reta cji dam jeszcze jed en przykład, ty m razem literacki.

Oto początek słynnej Fugi śm ierci [Todesfuge] Paula Celana: Schwarze Milch der Frühe w ir trinken sie abends

Wir trinken sie mitta gs und morgens w ir trinken sie nachts Wir trinken und trinken...

[Czarne m leko poranku pijem y w ieczorem / Pijem y je w południe i rano pijem y je nocą / Pijem y i pijemy...]

Te trzy w ersy pow inny w ystarczyć. W iersz rozpoczyna się trój czło­ now ą m etaforą, k tó rą m ożem y potraktow ać jako połączenie dwóch p rze­ nośni, a m ianow icie czarnego m leka i m leka poranku. Zw róćm y uw agę zwłaszcza na pierw szą z nich. Stopień jej śmiałości je st taki sam jak m etafo ry zielonych w arg w w ierszu Rim bauda. K toś obeznany z re to ry ­ ką powie, że m am y tu do czynienia z oksymoronem. Praw da, ale term in ten nie pow inien nam przesłaniać faktu, że oksym oron jest oczywiście m etaforą. P aradoksalna, sprzeczna z przyjętym i w yobrażeniam i jest bo­ wiem, jak to już w ielokrotnie powiedzieliśmy, każda m etafora. Czarne m leko w tym w ierszu jest w rów nie m ałym stopniu rzeczyw istym m le­ kiem, jak np. m leko z pobożnych rozm yślań czy mleko z przypowieści b iblijnej. T rzeba wiedzieć, że w edług dawnej trad y cji czarne m leko —

(13)

to m elancholia. Rów nocześnie jed n a k w iedza ta nie jest potrzeb na — ra ­ czej przeszkadza, niż pom aga. Sprzeczności pow inniśm y tolerow ać i tole­ ru je m y je, gdyż przenośnie przyzw yczaiły nas do ich znoszenia i do przyzw alania, aby um ożliw iały n am w ychodzenie poza nam acalną rze­ czywistość. R efleksja u jaw n iła b y nam sprzeczność rów nież w ty m w y ­ padku, gdyby w yrażen ie brzm iało (niech P au l Celan w ybaczy m i te n eks­ perym en t): „sm utne m leko p o ran k u ” . P o p ro stu m ów iąc — m leko p rze­ cież bynajm niej nie jest sm utne. Nie je st i jest zarazem . M leko nie jest rów nież czarne. Tkw i to mocno w naszej świadomości, a przecież p rzy sta ­ jem y na jego czerń. P a u l Celan ta k chciał. Sprzeczność jest w obydw u przypad kach tak a sama, ale nie u św iadam iam y jej sobie jednakow o w y ­ raźnie. Ł atw iej je st n am przyjąć, że m leko jest sm utne, niż to, że jest czarne. Podobnie u R im bauda uległej przyjm ow aliśm y p u rp u rę arom atów niż zieleń w arg. M etafory czarnego m leka i zielonych w arg są śmielsze, ale czem u?

Sądzę, że objaw ia się tu określony stosunek do rzeczyw istości. Jeśli jak ieś w yrażenie daje się bez tru d u uzgodnić ze zmysłowo spraw dzalną rzeczyw istością, p rzy jm u je m y je bez w ah an ia: białe m leko. K iedy n ato ­ m iast w y rażen ie oddala się od zm ysłow o spraw dzalnej rzeczyw istości i łą ­ czy bardzo różne przedm ioty, pow iedzm y: coś m aterialnego' z n iem a te ria l­ nym , rów nież nie w zdragam y się tego przy jąć: sm utn e mleko. Zaliczają się do tego rodzaju nasze n ajb ard ziej potoczne przenośnie. Skoro jed n ak w yrażenie zaw iera jak ieś d r o b n e o d s t ę p s t w o od rezu ltató w do­ świadczeń, k tó ry ch przedm iotem je st zm ysłow o spraw dzalna rzeczyw i­ stość, wów czas dostrzegam y sprzeczność i m etafo rę odczuw am y jako śm ia­ łą: czarne m leko. Śm iałość jej nie w y n ik a z tego, że ta k bardzo odbiega od pow szednich obserw acji, lecz z tego, że odbiega ta k nieznacznie. Nie przenosi n as do zupełnie innej dziedziny, lecz tylko o k ro k — do innego koloru. W łaśnie owa bliskość jest tym , co nie daje spokoju, podsuw a py­ tan ie o praw dziw ość czy fałszywość. Nie m ożem y się pow strzym ać w n a­ szych w yobrażeniach od staw ian ia obok siebie bliskich skądinąd przed­ m iotów i w yrokow ania o m ożliwości ich połączenia. Iry tu ją c e jest, kiedy wówczas nie daje się ich połączyć. W ty m m iejscu m ożem y znów pow ró­ cić do pojęcia rozpiętości obrazu. Od niego w łaśnie bow iem zależna jest sprzeczność tkw iąca w m etaforze. Od rozpiętości obrazu zależy jed n a k przede w szystkim to, czy ow ą sprzeczność zauw ażym y i w zw iązku z tym przenośnia zrobi n a nas w rażenie śm iałej. P rzy dużej rozpiętości obrazu sprzeczność pozostaje z reg u ły nie zauw ażona. N atom iast jego m ała roz­ piętość zm usza nas, aby ową sprzeczność spostrzegać, i m etaforze nadaje c h a ra k te r śmiałości.

Coś w rod zaju „złudzenia optycznego” istn ieje w ięc zarów no w p rzy ­ pad ku „obrazów ” językow ych ja k i optycznych. Ję zy k w prow adza nas

(14)

w błąd, a m y chętnie się z tym godzimy. Odpowiada nam , kiedy język je st w zgodzie z u ch w y tn ą rzeczywistością. O dpow iada nam również, kiedy zuchw ale łączy to, co najodleglejsze. U czestniczym y w tej grze bez n ajm niejszych uprzedzeń. Je d n ak w w ąskiej strefie m iędzy m ow ą nie- m etaforyczną i daleką przenośnią stajem y się niepew ni i nie w iem y już, czy zn ajd u jem y się w sw ojskim świecie działania czy w świecie m yśli, rów nie swojskim , choć na innej zasadzie. W łaśnie bliskie przenośnie są szokujące, brzm ią obco i robią w rażenie śmiałych. Przenośnie dalekie są niegroźne. W spraw ach języka jesteśm y ortodoksyjni, skłonni do to le ran ­ cji raczej wobec pogan niż heretyków .

P rag n ę uw zględnić w niniejszych rozw ażaniach zjawisko, które logika określa m ianem contradictio in adiecto. Na czym ono polega? Dla logika, jako niezgodność m iędzy podm iotem a predykatem , stanow i istotę sprzecz­ ności. Dla nas contradictio in adiecto jest przenośnią jak inne, m ówiąc ściślej, jest szczególnym rodzajem przenośni. M ożemy to w yjaśnić z po­ m ocą znanego przykładu. Z w rot „kw adratow e koło” — to contradictio in

adiecto, gdyż podm iot „koło” zaw iera p red y k at „koliste”, a tym sam ym

w yklucza p red y k a t „k w adratow e” . J e st to dość przekonyw ające, tylko że w łaśnie to sam o m ożna powiedzieć o każdej dowolnej przenośni. W eźm y ban aln ą m etaforę „głębokie m yśli” . Podm iot oznacza tu rzecz pozbawioną cechy przestrzenności, w łaściw ie w yklucza więc każdy p red y k a t oznacza­ jący przestrzenność. Zachodzi tu tak a sam a sprzeczność, ja k w poprzednio w ym ienionym przykładzie. Dotyczy to rów nież popularnego przykładu sprzeczności, jak im je st „drew niane żelazo” . Przenośnia ta nie zaw iera w iększej sprzeczności niż np. „d rew niany rozum ” . Różnica polega jedynie na tym , że raz sprzeczność p rzy jm u jem y bez sprzeciw u, kiedy indziej zaś nie. T olerujem y ją, kiedy rozpiętość obrazu jest tak duża, że w szelka w e­ ry fik a cja i tak nie m a szans. N atom iast budzi w nas opór, kiedy owa roz­ piętość jest ta k m ała, ja k w przy p ad k u koła i k w adratu, k tó re bez tru d u m ożem y sobie w yobrazić jedno obok drugiego. Są to przecież pojęcia jako term in y geom etryczne sąsiadujące ze sobą. Sprzeczność tej m etafory nie może więc pozostać nie zauważona. Logik będzie jej z tego powodu u n i­ kał, poeta w łaśnie n a tej zasadzie będzie ją cenił, gdyż tak a m etafora jest z n a tu ry śmiała.

S precyzujm y teraz pojęcie rozpiętości obrazu. Sayce i U llm ann chcieli pojm ow ać je ontologicznie. Nam nato m iast nasuw a się zastrzeżenie, że drzew o P orph y rio sa nie n ad aje się, by sporządzić z niego coś na kształt łaty m ierniczej. Zam iast ontologią należy posłużyć się logiką, której i tak niepodobna oddzielić od m etaforyki. Przenośnie w yk azu ją m ałą rozpię­ tość obrazu, kiedy czynnik k ształtu jący obraz jest bliski pojęciowo czyn­ nikow i podlegającem u u kształtow aniu obrazow em u lub którejś z jego cech. N atom iast kiedy czynnik kształtu jący obraz jest daleki od podlega­

(15)

jącego u k ształto w an iu lu b k tó rejś z jego cech — rozpiętość obrazu jest duża. Pojęciow ą bliskość i odległość m ożna w ogólnych zarysach ustalić w zależności od tego, czy łatw o będzie znaleźć pojęcie nadrzędne. W p rzy ­ padk u koła i k w a d ra tu stanow i je oczywiście „fig u ra geom etryczna” . Po­ jęcie to stw arza ram y dla pew nego przy m usu w eryfikacji, k tó ra następn ie u jaw n i sprzeczność. Zachodzi to zwłaszcza w nom enklaturze, z niej też przezornie dobierane są n ajb ard ziej p rzekonyw ające przy kład y contra-

dictio. Podobnie określa bliskość pojęciow ą rów nież K a n t 29, ograniczając contradictio in adiecto do zdań analitycznych. G dybym tylko mógł z całą

pew nością stw ierdzić, gdzie p rzebiega g ranica m iędzy sądam i analitycz­ nym i i syntetycznym i! Podobne rozw ażania prow adziłyby jed n a k za da­ leko, p rzerw ijm y je więc, a b y z tego, co zostało pow iedziane, w yciągnąć kilk a w niosków dotyczących sem an ty ki przenośni.

Przede w szystkim odnośnie do m etody. W nauce o lite ra tu rz e i w ję ­ zykoznaw stw ie nie należy do dobrego tonu, aby się zbytnio w daw ać w lo­ gikę, a odnoszę w rażenie, że logicy żyw ią podobne uprzedzenia. J e s t to godne ubolew ania, gdyż logika pojęć i sem an ty k a synchroniczna, tzn. se­ m an ty ka, k tó ra przed każdym zjaw iskiem nie ucieka zaraz w historię, tw orzą całość, są być m oże jed n y m i ty m sam ym . Je d n a k rów nież logika pojęć je s t niezadow alająca, dopóki nie zdecyduje się przyjąć do w iado­ m ości zjaw iska m etafo ry ja k rów nież s tru k tu ry pola sem antycznego i m e­ taforycznego. To z kolei u d aje się, ja k długo pozostaje w sferze nom en­ k latu ry , najczęściej m atem aty czn ej. Szeroko po trak to w an a m etaforyk a m ogłaby w ięc stać się pom ostem m iędzy dyscyplinam i. Oczywiście m eta­ fo ry k a A rystotelesow ska będzie tu niew ystarczająca, podobnie jak A ry- stotelesow ska logika nie w y starcza ju ż w spółczesnym przedstaw icielom tej dyscypliny. P rzypuszczalnie w iąże się to jedno z drugim . A rystoteles u ją ł przenośnię jako rodzaj porów nania, w czym duża zasługa Hom era, z któreg o czerpał p rzy k ład y 30. N astępcom dało to podstaw ę do sform u­

łow ania znanej definicji: ,,m etaphora brevior est sim ilitude>” 31 [m etafora to krótsze porów nanie]. Pod w zględem m etodycznym m iało to tę zaletę, że pozw alało nie ro zp atry w ać m etafo ry jak o p redykacji, a w ięc w ra ­ m ach logiki. Oto p o dstaw a daw nej teorii przenośni, z k tó rej w ynika w szystko dalsze. K iedy chcem y w ydobyć now e aspekty m etafory, m usi­ m y zaniechać tej definicji. P rzen o śn ia nie je s t skróconym porów naniem , lecz co n ajw yżej p o rów nanie je st rozszerzoną przenośnią. Różnica ta jest istotna, od niej m ianow icie zależy, czy zaliczym y m etaforę do p redykacji

29 [I. К a n t, K r y t y k a czyste go rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n . Warszawa 1957, s. 302—306.]

30 A r y s t o t e l e s , R e to ry k a 1406b 20 i n. 31 K w i n t y l i a n , op. cit., s. 8, 6, 8.

(16)

czy też nie. Zgodnie z poprzednim i rozw ażaniam i jako now ą podstaw ę m etafo ryk i prop o nu ję tezę: m etafora jest to sprzeczna predykacja. Śm iałą m etafo rą jest wobec tego predykacja, której sprzeczności niepodobna nie zauważyć.

Pozw ala to w ysnuć dalszy wniosek. Daw na m etaforyka opierała się na prześw iadczeniu, że przenośnie językow e odzw ierciedlają analogie, odpo- w iedniości i podobieństw a istniejące w porządku rzeczy lub naszym m yśle­ niu. T e rtiu m comparationis jest dane, a język z pomocą przenośni przy­ daje m u tylko m niej lu b bardziej pięknej szaty słów. W ty m m iejscu w y ­ p adn ie zgłosić pow ażne w ątpliw ości i w łaśnie od strony rozpiętości obrazu m ożem y podjąć n a now o kw estię tertiu m comparationis. W łaśnie w p rzy ­ padk u bardzo śm iałej m etafory o m ałej rozpiętości obrazu w raz z poję­ ciem n ad rzęd n y m przychodzi nam bowiem n ajłatw iej na m yśl „to trzecie w spólne” . N ajłatw iej zresztą w szkolnych przypadkach contradictio in

adiecto. Porów nanie koła i k w ad ratu nie nastręcza najm niejszych tru d n o ­

ści, gdyż m ają m nóstw o cech w spólnych i na tej podstaw ie łatw o jest znaleźć dla nich pojęcie nadrzędne. N atom iast w p rzypadku m etafo r o sze­ rokiej rozpiętości obrazu, a więc najbardziej oklepanych, trzeb a m ozolnie szukać tertiu m com parationis i zazwyczaj m usim y poprzestaw ać n a objaś­ n ian iu jednej m etafo ry z pomocą drugiej, której te rtiu m także jest nam nie znane. M iędzy p raw dą i św iatłem nie m a tertiu m , które by samo nie m iało ch a ra k te ru m etaforycznego. Osobliwe tertium , k tó re n ajtru d n iej znaleźć tam , gdzie najbieglej tw orzym y przenośnie! Skoro jed n ak tak jest, narzuca się nam pewność, że nasze przenośnie nie odzw ierciedlają, jak tw ierdzono daw niej, realn y ch lub założonych wspólnot, lecz że tw orzą analogie, u stan aw iają odpowiedniości i są in strum entem tw orzenia.

Nie jest to jed n ak spraw a dotycząca w yłącznie sem antyka, lecz w rów ­ nej m ierze m iłośnika litera tu ry . Z contradictio in adiecto m a on oczy­ w iście m niej do czynienia. W iąże się to z małą, jak dotąd, literacką p ro ­ d uktyw nością n o m en k latu ry tej dziedziny, w której mogą jed y nie w y stę­ pować szkolne przy p adk i contradictio. Co zresztą jest konieczne. M ała — w praw dzie nie ekstrem alnie — rozpiętość obrazu m ożliw a jest jed n ak rów nież poza obrębem n om enklatury. Także i tu mogą więc prosperow ać śm iałe m etafory, na porządku dziennym jest np. oksym oron. N iektóre je ­ go p rzyk ład y znane z lite ra tu ry — to zarazem szkolne przypadki contra­

dictio, jak np. „głupi rozu m ”, „Concordia dicors” [zgoda niezgodna]. O blis­

kości pojęciow ej głupoty i m ądrości, zgody i niezgody św iadczy łatwość, z jaką o d n ajd u jem y dla nich odpow iednie pojęcia nadrzędne. W p ierw ­ szym p rzyp ad k u — „stan um y słu ”, w drugim — „zachow anie społeczne” . D latego też n aty ch m iast u p rzy tam n iam y sobie przeciw ieństw o. Inne oksy- m orony jedy nie zbliżają się do contradictio. Niebo i piekło w połączeniu m etaforycznym daw ałyby contradictio, ale R im baud w Sezonie w piekle

(17)

m ów i: le paradis de tristesse 32 [raj sm utku]. O dw róceniem pojęć przypo­ m in a to słyn ny oksym oron fe lix culpa [szczęsna w ina]. Istnieje nieskoń­ czenie w iele niuansów śmiałości m etafory, ale istn ieje także jej pew ien typ. Z tego rów nież trz e b a zdaw ać sobie spraw ę.

Zrozum iałe staje się, czem u lite ra tu ra w łaśnie śmiałość poetyckiej eks­ p resji odkryw a jako korzyść p ły nącą z odw rócenia się od estetyki um iaru. Czem u sięga do określonych typ ó w m etafory i p osługuje się nim i z up o­ dobaniem i program ow ym naciskiem . M am n a m yśli np. rangę synestezji, tzn. syn estezy jn ych przenośni, w now oczesnej liryce, np. w Teofila G au tier

S y m p h o n ie en blanc m a je u r lu b u R im bauda w e w spom nianym już p rzy ­

kładzie les p a rfu m s pourpres. Człony przenośni są tu stosunkow o bliskie pojęciowo, gdyż nad rzęd n e pojęcie „w rażenie zm ysłow e” nie n astręcza trudności. M etafory te są w praw dzie śm ielsze od w ielu innych, w szelako nie ta k śmiałe, jak n ieu nik nio n e contradictiones. Silne odczucie przeci­ w ień stw a zależy od k ontekstu, sta n u naszej świadom ości i przyzw yczajeń. W przybliżeniu to sam o m ożna pow iedzieć o innym ty p ie przenośni, k tó ­ ry jakkolw iek znany ju ż lite ra tu rz e antycznej, a szeroko rozpow szechnio­ n y w liryce barokow ej i now oczesnej — pozostał bez nazw y. C h a ra k te ry ­ zuje się połączeniem dw óch różnych elem entów (w sensie daw nej nauki o żyw iołach) i ty m sam ym m ałą rozpiętością obrazu. „E lem ent” jako po­ jęcie n ad rzęd n e n asu w a się stosunkow o łatw o. Do tego ty p u m ożna zali­ czyć m o ntes de agua y piélagos de m ontes [góry w ód i ocean gór] G on- gory 33 i courants de la lande [strum ienie wrzosowiska] R im bauda 34. Ten o statn i pew nego razu m iesza n a w e t w szystkie cztery żyw ioły: les fe u x

à la pluie du v e n t de diam ants [ognie na k ształt ulew y diam entow ego

w iatru ] 35. Przenośnie te są niew ątp liw ie śm iałe, ale ich sprzeczność nie je st nieunikniona. J a k w y n ik a z potocznych określeń, takich ja k „ton b a rw y ”, „ sta tek p o w ie trz n y ”, m ożna się przyzw yczaić do przenośni łączą­ cych dw a żyw ioły lu b dom eny dw u różnych zmysłów. Ożywione przez niecodzienny kontekst, n a w e t te przenośnie bądź co bądź pozw alają roz­ poznać ślady ich p ierw o tn ej śmiałości. Poeci w iedzą o tym i b y n ajm n iej nie m uszą p rzy ty m być logikam i. W ystarczy im spraw ność posługiw ania się m etaforą, k tó rą to um iejętno ść w sposób przyrodzony posiadał np. R im baud. W ielokrotnie cytow aliśm y przenośnie, k tóre w yszły spod jego pióra. Ich śmiałość je st nieprzypadkow a. W czesny u tw ó r R im bauda A rs

poetica, jego poem at Ce q u ’on dit au Poète à propos de fleurs — to n

ie-32 J. A. R i m b a u d , Une Saison en Enfer, Délires I. 33 L. de G о n g ó r a y Argote, Soledad primera, V. 44. 34 J. A. R i m b a u d , Les Illuminations. Marine.

35 J. A. R i m b a u d , Les Illuminations. Barbare. Por. także m ieszankę trzech .sk ład n ik ów : Je voyais une m e r de fla m m e s et de fumée au ciel ([W idziałem m o­

(18)

m ai A rs metaphorica. J a k mówić o kw iatach, gdy nie chce się stale tylko opiew ać lilii „ces clystères d ’extases” [kąpieli ekstazy] ? — p y ta Rim baud. Z czym m ożna porów nać kw iaty ? Oto jego rad a dla siebie i innych poe­ tów : „ T rouve des fleurs, qui soient des chaises” [Znajdź kw iaty, k tóre by były krzesłam i]. K w iaty pow inny być porów nyw ane do krzeseł lub kam ieni. To śm ielsze niż porów nyw anie ich do słów czy idei. W łaściwa stre fa sprzeczności jest jeszcze m ilsza poecie: A u coeur de tes oreilles [w sercu tw ych uszu] — pisze Rim baud, a W alth er K iichler nie p ostępuje słusznie, tłum acząc tę m etaforę jako „w uszu tw ych głębi” [in deiner Ohren

T ie fe ] 36. Zw iększenie rozpiętości o brazu pozbaw ia przenośnię jej całej

śmiałości i dow iadujem y się z niej tylko tego, co już w iem y albo czego m ożem y się dowiedzieć rów nież w inn y sposób.

3

Dotychczasowe rozw ażania zm ierzały do takiego naśw ietlenia m etafo­ ry, któ re daw ałoby ogólny w gląd w to zjawisko. Z konieczności m usiało ono być przy ty m izolowane. W zasadzie jest to jed n ak niedopuszczalne, poniew aż w żyw ej m owie przenośnie w y stęp ują nie w izolacji, lecz zaw ­ sze w kontekście. N ieuw zględnianie dotychczas tego problem u w ypadnie teraz nadrobić. C hciałbym przy ty m w ykazać, że z jednej stro n y — p rze­ nośnia śm iała z p u n k tu w idzenia sw ej stru k tu ry w skutek określonego ko n tek stu może być tej śmiałości pozbawiona, z drugiej zaś — przenośnia sam a w sobie niezbyt śm iała może nabrać tej cechy dzięki szczególnej pozycji w kontekście i trad y cji literackiej.

N ajp ierw w kroczym y na via negativa [drogę negacji]. M etaforę sta ­ nowi — a jest to właściw ie jed yn a m ożliwa jej definicja — w yraz tak zdeterm inow any przez kontekst, że należy przez niego rozum ieć nie to, co zazw yczaj znaczy. W głów nej m ierze od kontekstu zależy, czy przenośnia tłum aczy się sam a czy pozostaje zagadką. Silna determ inacja konteksto­ w a zm usza najbardziej n aw et obce w y razy do uczestnictw a w pom yślanej całości znaczeniow ej. W łaściwość tak ą m ają lub przynajm niej pow inny m ieć np. tek sty naukow e, tzn. zorientow ane m etodycznie. Silna w nich d eterm inacja kontekstow a n eu tralizu je z p u n k tu w idzenia czytelnika n a ­ w e t tak ie przenośnie, w yjąw szy ekstrem alny ty p contradictio in adiecto, k tó re p rzy rozluźnionej więzi kontekstow ej być może odczuw ałby jako śm iałe. W spom nę tylko, że K artezjusz jak o autor Discours de la M éthode je s t o w iele bardziej przych y lny m etaforze niż np. Racine albo La Fon­ taine. Jeg o m etafo ry k ę m ożna nazyw ać kwiecistą, m im o to jed n ak nie

38 J. A. R i m b a u d , Quatrain. W: Sämtliche Dichtungen. Heidelberg 1960, s. 107. Przekł. na jęz. niem. W. K i i c h l e r .

(19)

je s t o na śm iała. Zbyteczne je st w ięc w nauce pojaw ianie się od czasu do czasu obrazoburców , k tó rzy z poszczególnych dyscyplin u siłu ją w yrugo­ w ać w szelkie przenośnie w im ię ich nienaukow ego ch arak teru . Je st to zresztą darem ne przedsięw izęcie i ty m bardziej darem ne, im bardziej ścisła jest nauka. N iepotrzebne, gdyż tek sty naukow e dzięki silniejszej d eterm in acji kontekstow ej lepiej znoszą nagrom adzenia przenośni niż w n iejed n y m p rzy p ad k u proza literack a. R ozw iązania te chciałbym w y ­ jaśn ić przy pom ocy m etafo ry ,,step ciosowych kam ien i” (steppes de pierre

de taille), k tó rą Sayce w ychw ycił u Balzaka. Sayce odczuw a ją jako

śm iałą. C hętnie zgadzam y się z nim , w praw dzie nie ze w zględu n a dużą rozpiętość obrazu tej przenośni, lecz odw rotnie, poniew aż rozpiętość ta je st stosunkow o m ała. N adrzędne pojęcie „ k rajo b raz” nie jest zbyt od­ ległe, bez trudności m ożem y w ięc jednocześnie w yobrazić sobie m iasto i step. M imo to w kontekście przenośnia ta p rzestaje być śm iała. Z n aj­ d u jem y ją w X III rozdziale pow ieści K u z y n k a B ietka, zatytułow anym

L u w r. Na początku rozdziału B alzak opisuje stan dzielnicy P a ry ża poło­

żonej w okół L uw ru, k tó ra sku tkiem prow adzonych p rzy nim robót b u ­ dow lanych stała się jed n y m w ielkim placem budow y. Ludzie opuścili tę dzielnicę, dom y są w rozbiórce. P o n u ry widok. Balzak opisuje go z iry ­ ta c ją człowieka, k tó ry kocha sw oje m iasto. W zburzenie podsuw a m u p rze­ nośnie, k tó re niczym dosadne w y rażen ia rozproszone są po całym opisie. D om y ró w n ają się k ry p to m albo „żyw ym grobom ”, zaułki — „m ordow ­ niom ” , a w szystko razem w ygląda jak ciastow ata m asa albo w łaśnie jak step ciosow ych kam ieni. To n iew ątpliw ie hiperbola, ta k źle nie było. Nie su g e ru jm y się jed n ak hiperbolicznością, m eta fo ra jest bow iem śm iała nie za jej spraw ą. „G óra p rzew in ień ”, „m orze łez”, „chłop jak d ąb” — po­ w iedzieć tak, to użyć hiperboli, k tó ra jed n ak nie je st dowodem śmiałości. T a — jak pow iedzieliśm y — tkw i w m ałej rozpiętości obrazu, zm usza nas do skonstatow ania sprzeczności. N ależy jed n ak uw zględnić cały kontekst, i to nie tylko najbliższy. S k raw ek tu nie w ystarczy. (Dlatego przenośni p raw ie niepodobna cytować.) W pow ieści B alzaka n a tu ra ln y k o n tekst w y ­ znaczają ram y opisu, k tó ry ściśle trzy m a się swego przedm iotu. D eterm i­ n a c ja kontekstow a je st w ięc silna. Ż adnem u czytelnikow i ani przez chw ilę n ie może się w ydaw ać, że chodzi tu nie o Paryż, lecz o rzeczyw isty step. T ym bardziej że bezpośredni k o n tek st brzm i: „des steppes de pierre de

taille et de d ém olitions” [stepem ciosow ych kam ieni i gruzów (przeł.

T. Żeleński-B oy)]. M ała m etafo ry czn a zagadka zn ajduje n atychm iast roz­ w iązanie. Ju ż choćby z tego tylko w zględu przenośni nie m ożna uznać za śm iałą. Dla potw ierd zen ia poró w najm y to z M étropolitain — poem atem prozą zaczerpniętym z Illu m in ation s R im bauda. Z najdujem y tam podobną przenośnię: „désert de b itu m e ” [p u sty nia asfaltu]. D eterm inacja k o n tek ­ sto w a jest w praw dzie słaba, ale bezpośrednio poprzedza tę m etaforę w y­

(20)

krzy k n ik La V ille [Miasto]! Jako czynnik determ inujący to w zupełności w ystarcza.

W chodzi tu w grę jeszcze inny p u n k t w idzenia. M etafora jest silnie zdeterm inow ana kontekstow o nie tylko od strony opisu przedm iotu, lecz także z persp ek ty w y innych przenośni. Balzak przygotow ał nas na poja­ w ienie się m etafo ry „stepu ciosowych kam ieni”, już w początkow ych zdaniach rozdziału nazyw a bowiem dzielnicę „ее quartier désert” [opusto­ szałą dzielnicą]. W krótce po ty m po w tarza ten przym iotnik. Bezpośrednio po użyciu naszej m etafory w zm acniając przeistacza go w rzeczow nik: „ces déserts” [te pustkow ia]. Słyszym y n astępnie o w ietrze i zimie. Tuż przed m etaforą stepu, jako w a ria n ty przygotow ujące, znajdujem y m eta­ fory „bagno” i „ocean” — rozległością przypom inające step. W szystko to przygotow uje i w spiera m etaforę, kiedy ta się wreszcie pojaw i. O dbie­ ra jej w szelką m ożliw ą śmiałość. N ajsilniejszą podporę przenośni stano­ w ią p rzy tym sąsiednie m etafory, jeśli pochodzą z tego samego pola o b ra ­ zowego. Rów nież p o l e o b r a z o w e [Bildfeld] należy więc uw zględnić jako sem antyczną ojczyznę m etafory. Renesansow e w iersze o łow ach m i­ łosnych, m iłosnej w ojnie, ogniu i chorobie w całokształcie swej m etafo­ ryk i m ogą być śmiałe, ich pojedyncze przenośnie — nie. Otoczenie innych m etafo r obezw ładnia je. Je d n ak całość m etaforyki ty ch w ierszy także da­ leka je s t od śmiałości. Rów nież w czasach O drodzenia nie było bowiem rew elacją, że m iłość jest jak łowy, jak w ojna, jak ogień lub jak choroba. W poezji pow iedziano to już w iele razy i odm alow ano w w ielu w a ria n ­ tach. B yły to już nie tylko m etafo ry tego lub innego w iersza, lecz pola obrazow e języka. A więc nie tylko literackie, lecz i sem antyczne tw ory. Owe pola obrazow e rów nież są podporą poszczególnych przenośni. Na n iek tó ry ch obszarach m etaforyki m ogą one naw et odgryw ać rolę zasad­ niczą, m am na m yśli zwłaszcza przedm ioty niem aterialne. Przenośnia, k tó ra w ypełnia tylko określone m iejsce w znanym z daw ien daw na polu obrazow ym z tru d e m może być uznana za śmiałą. M ożna się nie w iem ja k w ysilać, aby w polu obrazow ym odnaleźć terra incognita [ziemię n ie ­ znaną]. Co najw yżej będzie to śmiałość niższego stopnia. P oprzestają n a ty m niekied y m anieryści i poeci skłonni do afektacji. W poszukiw aniu no­ w ych sposobów przenośnego określenia choroby m iłosnej stu d iu ją m ed y ­ cynę, póki nie o d k ry ją kilku zaledwie now ych sym ptom ów, bo b y n a j­ m niej nie terapii. Takie m etafo ry mogą jedynie spraw iać w rażenie śm ia­ łych.

P rzedstaw iliśm y — jak sądzę — okoliczności, w których m etafora nie byw a śm iała lu b kiedy zdarza się jej to jedynie sporadycznie. Silna d e te r­ m inacja ze strony k o n tek stu podlegającego kształtow aniu obrazow em u, sąsiedztw o innych podobnie pom yślanych m etafor i zadom ow ienie w tr a ­ dycy jnym polu obrazow ym — w szystko to osw aja nas z m etaforą n aw et

(21)

wówczas, kiedy z tego lu b innego w zględu w y d aje się nam dziw na. Kiedy jed n a k słyszeliśm y ją już nie po raz pierw szy, kiedy stała się kliszą, w e­ szła w potoczny obieg, wów czas n a tu ra ln ie tym tru d n ie j m ówić o jej śmiałości. To oczyw iste.

Rozw ażanie powyższe m ożem y teraz odwrócić i zadać sobie pytanie, w jak i sposób sam a z siebie n iezb y t śm iała przenośnia m oże stać się śm iałą pod w pływ em k o n tek stu — p o z y c y j n i e , jak by powiedział g ram aty k . Z góry uprzedzając, m uszę stw ierdzić, że m etafo ra m oże p rzy ­ czyniać się do śmiałości sform ułow ań z m etaforycznością nic n ie m ającej w spólnego. O rd y n arn e słowo w tekście podniosłym lu b patetyczne w po­ tocznym m ogą spraw iać w rażen ie śm iałych. E rich A uerbach w swej książ­ ce M im esis w ykazał, ile w pew n ych okresach trzeb a było odwagi, by zde­ cydow ać się na tak ie n aruszen ie sty lu i np. n a scenie zadać pytanie, która godzina. S ty l odczuw any jako stosow ny m oże być naru szan y także przy użyciu przenośni. S ztukę tę posiadł zwłaszcza M olier. To, co w kom edii było jeszcze dopuszczalne, w in n y ch g atu n k ach oznaczało odwagę. Nie b y ła to jed n a k śm iałość n a tu ry m etaforycznej, n aw et jeśli o bjaw iała się za pośrednictw em m etafor. Tej pożyczanej odwagi — a je st jej w iele ro dzajó w — nie będziem y m ieli na m yśli, m ów iąc w dalszym ciągu o śm ia­ łości m eta fo r w y nik ającej z kon tek stu .

M ożna by w ięc po p ro stu odrzucić w ym ienione poprzednio okolicz­ ności i w yobrazić sobie przenośnię, k tó ra nie je st zn an ą z g ru n tu kliszą, k tó rej d eterm in acja ko n teksto w a jest słaba, k tó ra nie m a w pobliżu żad­ n y ch pokrew nych m eta fo r i nie należy do żadnego łatw o nasuw ającego się pola obrazowego. Zapew ne, wów czas m ożem y spodziew ać się śm iałej m etafory, n a w e t kied y nie zachodzi contradictio. P rz y jrz y jm y się jednak raczej rzeczyw istem u tekstow i. Będzie to k ró tk i w iersz, którego autorem je s t P a u l Celan. J e s t on z a ty tu ło w an y Eine Hand, pochodzi z tom iku

S p ra ch g itter (1955) i brzm i n astęp u jąco:

Der Tisch, aus Stundenholz, m it d e m Reisgericht und d em Wein. Es w i r d

geschwiegen, gegessen, getrunken. Eine Hand, die ich küsste, leuchtet den Mündern.

[Stół, z drewna godzin, na nim / potrawa z ryżu i w ino. / M ilczy się, je, ■pije.

Ręka, którą całowałem , / p rzyśw ieca ustom.]

U tw ó r składa się jed y n ie z k ilk u w ersów . Języ k je st zwięzły, lako­ niczny. Słow a nie p ow inny przeszkadzać m ilczeniu. Są tu tylko dw ie p rze­ nośnie, n a początku i n a końcu w iersza: „stół z d rew n a godzin” i „ręka p rzyśw iecająca u stom ” . P o patrzm y przez chw ilę na w iersz jako na kon­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wynagrodzenie Wykonawcy, o którym mowa § 5 może być za zgodą Zamawiającego rozliczane, na podstawie faktur VAT (częściowych) wystawianych przez Wykonawcę na kwotę

……… zł netto /litr (zgodnie z cennikiem publikowanym na stronie www.orlen.pl). Zmiany wynagrodzenia następować będą w formie aneksu na podstawie przedstawionych przez

Płatność realizowana będzie miesięcznie (jako stały miesięczny abonament) przez okres 24 miesięcy a dodatkowe koszty napraw/wymiany uszkodzonych części płatne będą

2. Dane osobowe Wykonawcy i jego przedstawicieli będą przetwarzane w celu zawarcia i realizacji umowy, a podstawą prawną przetwarzania danych osobowych jest Art. Dane

przez Podwykonawców lub dalszych Podwykonawców przed dniem Odbioru częściowego robót budowlanych, lub jeżeli roszczenia Podwykonawców lub dalszych Podwykonawców nie

Przyjmujący zamówienie zobowiązuje się do zachowania w tajemnicy informacji organizacyjnych oraz wszelkich innych ustaleń dotyczących Udzielającego zamówienie nie

przez Podwykonawców lub dalszych Podwykonawców przed dniem Odbioru częściowego robót budowlanych, lub jeżeli roszczenia Podwykonawców lub dalszych Podwykonawców nie

a) Zmiana umowy w zakresie terminu płatności, terminu i zasad usuwania wad oraz innych nieistotnych zmian. zmiana nr rachunku bankowego). c) Zmiana danych