• Nie Znaleziono Wyników

Dziewica z Algieru, czyli Bóg prowadzi i cudowną opieką otacza wszystkich, którzy ufność w nim swą pokładają

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dziewica z Algieru, czyli Bóg prowadzi i cudowną opieką otacza wszystkich, którzy ufność w nim swą pokładają"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

P ra c o A ii* -

2 1 3 3 0 4

i

t

\

(2)
(3)
(4)
(5)

DZIEWICA

f

r f i *

z

A L G I E R U

czyli

Bóg prowadzi i cudowną opieką otacza wszystkich, któ­

rzy ufnoso w nim swą pokładają.

i

MIKOŁOW,

Drulnem i nakładem Jul Nowackiego,

(6)

S / J J Lm

r

V

Ct u f t id i f , } , U w ■ ’l (

(7)

ROZDZIAŁ I.

K arol Bomont należał do najzacniejszych ludzi swego m iasta rodzinnego; zajmując zna­

kom ite miejsce jako kupiec bogaty, odznaczał się we wszystkich interesacli niezwykły prawo­

ścią, i poczciwością, w towarzystwie um iał się wziąść w sposób miły i uprzejmy, a w rodzi­

nie swej był najczulszym i najlepszym ojcem i małżonkiem.

Żona jego M ałgorzata, była pod każdym względem godną jego towarzyszką, łącząc w sobie wszystkie przymioty, na których się za­

sadza szczęście domowe; dla tego też wielkie ku niej całej familii było przywiązanie.

I kochali się oba małżonkowie z wielką czułością i serdecznością, a miłość ta wzajem­

na uzupełnioną była od czasu, kiedy Bóg m ał­

żeństwo ich, piękną dziewczynką, m ałą Hanu­

sią, obdarzył. Dziewczę zdało się być zupeł- nern obrazem swej m atki; było ta k dobre i ła ­ godne jak ona, przytem urodziwe, a rodzice nie zaniechali niczego, coby ducha i jej serce uszlachetnić mogło. Słońce szczęścia w całem swem blasku niezachmurzonem świeciło tej m a­

łej zacnej ro d zin ie! dla niej tylko dni pogodne jaśniały. Lecz niezadługo zbliżyło się zdała czarne ciemne przeznaczenie losu, które fami­

lią w noc sm utku pogrążył? miało.

Bóg — a Opatrzność jego nigdy nie dzia­

ła bez celu, — nawiedził ją, aby ją doświad­

czyć i aby Hanusię bohaterkę, naszej opowie­

(8)

ści po ciężkich próbach tem jaśniej i świetniej uwydatnić.

Bomout był kupcem w B rytanii jeszcze na szczycie i w pełni swego szczęścia; handel jego był rozległy, a dobrobyt i m ajątek poza­

zdroszczenia godzien. W tem dnia jednego, jak gdyby błyskawica na niebie pogodnem, doszła go wiadomość okropna, że ojciec jego, który z nim w tem samem mieście równie wielki prowa­

dził handel i do którego z całą dziecinną, przywią­

zany był miłością, w podróży przez morze śród­

ziemne napadnięty od gorsarza algierskiego, nietylko wszystko utracił, ale sam jako niewol­

nik do obcych zagnany został krajów. Wszy­

stkie poszukiwania czyniono w tej mierze, wszy­

stkie wydatki i nakłady spełzły na niczem, a zmartwiony syn nie mógł się nic dowiedzieć o losie i pobycie swego ukochanego ojca.

Przysłowie mówi: że nieszczęście nigdy samo nie przychodzi. Tak samo rzecz się mia­

ła z Karolem Bomontem. Jeszcze rana, jaką sercu jego zadała strata ojca, się nie zagoiła, gdy nowa a straszna nowina odbiła się o jego uszy. Miał z domem pewnym handlowym w Ma­

drycie bliskie stusónki, największa część m ają­

tku jego w nim deponowaną była, — gdy na­

gle od przyjaciela pewnego dostaje wiadomość, że dom ten bliski jest upadku, ponieważ dwa wielkie okręty jego kupieckie, również od al- prie -skich rozbójników morskich z całym ładun­

kiem zabrane zostały. Może mógłby Bomont jeszcze pewną część swego m ajątku ocalić, j e ­ żeli natychmiast osobiście pojechałby do M a­

drytu; oddal więc swe intcresa zaufania godne- tmaa

(9)

ibu zastępcy i puścił się wraz z żoną i dzie­

ckiem w drogę; wszak oni w obecnem smutnem położeniu byli mu jedyną pociechą, nie chciał więc się rozstać z nimi. — Bez wypadku do­

stali się do stolicy hiszpańskiej i niestety prze­

konali się o prawdziwości upadku domu han­

dlowego; bankroctwo jego zupełne, pozwoliło Bomontowi tylko nader m ałą część znacznego swego m ajątku uratować.

Bomont przybył do M adrytu w czasach bardzo niespokojnych; król Karol III. nie mógł dłużej z obojętnością znosić bezczelną zuchwa­

łość afrykańskich swych sąsiadów, postanowił więc z całą swą powagą i naciskiem wojsk swoich przeciw nim wystąpić. Przygotowania odbyły się jak najśmieszniej i najgorliwiej. P rze­

szło 32000 ludzi, jądro całego wojska tak lą ­ dowego jak morskiego, stało pod bronią, aby zemścić się krwawię na Algierze z popełnio­

nych okrucieństw. Dwadzieścia cztery okręty wojenne wyjęło kotwice, aby żeglować ku wy­

brzeżu Afryki. Widok tej wspaniałej floty z swemi chorągiewkami i wiejącemi wśród wia­

tru banderam i, był m ajestatyczny; lecz dowó­

dcy hiszpańscy manewrowali bez porównania źle; przy wylądowaniu dali wojska swe na p a­

stwę własnym arm atom ; omieszkali zabrać ba- tarye nieprzyjaciół, które ogromną im czyniły szkodę; wreszcie po okropnych stratach, użyli nocy ciemnej, aby wsiąść na okręta i do ojczy­

zny powrócić, ku wielkiemu zdziwieniu korsa­

rzy, którzy ze świtem dnia, znaleźli opuszczo­

ną zatokę m orską i w ten sposób panami zo-

(10)

o

Stali wielkiej liczby arm at, aminicyi i przybo­

rów wojennych i rannych.

Pomiędzy ostatniemi znajdował się także Bomont; dla którego już nic nie pozostało w ojczyźnie postanowił zrozpaczony wziąść udział w wyprawie, aby w ten sposób może znaleść ślady w Algierze samym, zaginionego ojca.

Umysł jego czysty nie znał szlachetniejszego celu, za którym by mógł puścić się z re sztk a­

mi swego m ajątku; poszedł więc ze swoimi wraz z wojskiem do tego barbarzyńskiego k ra ­ ju i czuł się w bezpieczeństwie będąc przeko­

nany o zupelnem zwycięstwie hiszpanów. Lecz losy miały być inne; w natłoku ogólnego za- mięszania, jakie przy wylądowaniu powstało, wraz z m ałżonką niebezpiecznie został ranio­

nym. Smutna to okoliczność nastąpiła owej nocy, gdy hiszpanie znowu okrętów7 dosiadywa- li; była to noc zimna i drżysta, a to w ystar­

czało, aby rany obojga małżonków uczynić śm iertelnem i; słońca wschodzącego już nie uj­

rzeli, na obcój niepoświęconej ziemi rychły swój grób znaleźli! Opuszczona i sam otna Hanusia łam ała ręce nad trupam i ukochanych rodziców, pełna rozpaczy; jej Aniół stróż oddalił od niej wszelką przygodę; teraz jednakże stała tak sa­

motna wśród obcej nieprzyjacielskiej krainy, jak gdyby jagnię pomiędzy drapieżnemi w ilka­

mi. — Ranek zaświtał po swej straszliwej nocy, którą w niewymownej przepłakała żałości;

teraz zbudził ją głuchy hałas z rozpaczy, pod­

niosła oczy i ujrzała dziką rotę barbarzyńców, jak z daleka ku niej się zbliżała. Wrodzony wszystkim stworzeniom instykt, zachowania

(11)

własnego, obudził się także w niśj i gnał j4 uporczywie do opuszczenia tego miejsca stra­

szliwego. Ja k gdyby sarna przestraszona zgra­

ją, chciwych zdobyczy bartów, poskoczyła aby się ukryć w pobliskiej gęstej rogoży. — B ar­

barzyńcy przybyli na swych szybkich koniach, wywijając krzywemi szablami groźnie w powie­

trzu, dopadli obozu i biada nieszczęśliwemu, który żywcem w ich popadł ręce. — bez mi­

łosierdzia natychm iast go mordowali. Jęki bo­

lesne nieszczęśliwych bram iały do uszu H anu­

si i strach śm iertelny przeszedł przez jój ko­

ści. Tak m inęła długa straszna godzina, na­

reszcie wyszaleli barbarzyńcy chciwość, ich mor­

derstw i łupów nasyconą była i bogatą obła­

dowani zdobyczą, powrócili do m iasta, aby tam podzielić zasługę swego okrucieństwa.

I snów cisza grobowa rozległa po okoli­

cy i pochmurnie z poza obłoków zasłony ze­

szło słońce. I Hanusia odważyła się teraz o­

puścić tę kryjówkę, aby to miejsce straszliwe na zawsze opuścić. Ale nadziem ska jakaś siła ciągła ją jeszcze do trupów rodziców; tam le­

żeli na piasku powalani krwią własną. S trata ich jak gdyby ciężar stócentnarowy spadła na młody um ysł dziewicy i całując ich zimne a m artw e ręce, które tak często podnosiły się do błogosławieństwa, w ołała łkając: „Boże mój,“

wszystko, ach wszystko straciłam ta k młoda, tak niedoświadczona, bez rodziców w kraju, gdzie ludzie czekają zdobyczy, jak gdyby dzikie ty­

grysy, — dokąd pójdę, u kogo znajdę pomocy w mej nieograniczonej samotności? Zmiłuj się nademną dobrotliwy Boże! poślej mi na pomoc

(12)

twego potężnego Anioła, aby mnie zachował na wszystkich drogach, żebym nie ugodziła o ostry kamień m ą nogą!“ Łzy przytłtum iły jej głos, gdy raz jeszcze jeden ręce w śnie wie­

cznym pogrążonych rodziców konwulsyjnie przy­

cisnęła do u st swoich, aby na zawsze opuścić to miejsce przerażenia. Nie będąc sama świa­

domą sobie dokąd się m iała udać, szła bez ce­

lu naprzód; z każdem krokiem czuła się słab­

szą, — nieszczęśliwa od dwunastu godzin nic nie jadła, a natu ra zaczęła się w następstwie praw swych domagać. Nareszcie ujrzała w da­

li osadę. Niewiedziała wprawdzie jak ją tam przyjm ą; lecz jednak w ufności na Boga ośmie­

liła się tam dotąd zwrócić swe kroki. Była to osada Maurów. Zbliżyła się do pierwszego namiotu i w chwili, gdy doń dochodziła, otwo­

rzyły się drzwi i na znak pomyślny wybiegło z niego dziewczę w nównym mniej więcej co ona wieku. Z zadziwieniem patrzały na siebie przez czas pewien, potem jednak Hanusia pod napływem uczuć rzuciła się młodej Afrykance w objęcia. „O tylko chwil kilka pozwól mi tutaj odpocząć,“ łkała, „bo umieram z męcze­

nia !“ Ńierozum iała jej wprawdzie Mirca, — tak było imię dziewczynie, — ale widok nie­

szczęśliwego przemawia tak wyraźnie do każ­

dego serca czułego, że odgadła natychm iast treść jej mowy. Przyw ołała swą m atkę, któ ­ ra równie na pierwsze wejrzenie, opuszczoną się zajęła, której Hanusia nie przestała prosić, aż ta nie dała jej w namiocie miejsca do wy­

poczynku na posłaniu z liści, gdzieby na śmierć zmęczona wypocząć mogła. Kilka chwil wy­

8

(13)

starczyło, aby uśpić om dlałą prawie Munusig.

Z widocznem upodobaniem p atrz ała czuła nie­

wiasta na śpiącą delikatną dziewczyng. Oba­

w iała sig powrotu swego mgża, któryby z pe­

wnością nie pochwalił jej gościnności względem

„dziecka chrześciańskiego,“ któryby może na­

wet słodko uśpioną zamordował w gniewie.

Znalazła sposób, „szkoda by było,“ rze­

k ła do siebie samej, „gdyby to młode życie zginąć miało, pójdg do starego Aldamara, któ ­ ry jako pustelnik żyje w górach i poproszg go o obrong dla młodi chrześcianki, jeżeli mi swej nie odmówi pomocy, natenczas biedaczka oca­

loną bgdzie przed chciwością naszych mgżów;

oni wiedzą, że żyje w związku z istotam i nie- bieskiemi i nie odważą sig podjąć czogoś prze­

ciw jego woli.“ Nie czekając dłużej pobiegła znajomemi drogami, do spokojnej, a odległej chaty Aldamara, starca sgdziwego z długą, po­

ważną, siwą brodą. Ten w ysłuchał ją wzra- stającem interesem i udał sig natychm iast ra ­ zem z nią w drogg do namiotu. — Był czas największy; bo powrócił już był pan namiotu do domu i zobaczył z zadziwieniem obcą oso' bg; domyślał sig związku rzeczy, k lął na rnigkie serce swej żony i był właśnie przytem by pize- bić swym sztyletem pierś słodko uśpionej i o ni- czem uiewiedzącej dziewczyny, gdy nagle drzwi sig otworzyły i poważna postać Aldam ara w nich sig ukazała. Jedno spojrzenie wystarczyło aby pojąć całe niebezpieczeństwo, w którem młode życie wisiało. „Nie waż sig“ zawołał groźnie podnosząc prawicg, .przelać krwi tego dziecka, które wyższe ma przeznaczenie na

(14)

przyszłość od Boga w ytknięte; klątw a proroka trafiła by cię, gdybyś przeszkodził gwałtem je ­ go przeznaczeniu: niech raczej będzie pierwsze twe staranie, pielęgnować dziewczynę starannie, aż nie wyczytam zupełnie wyraźnie dalszych jej losów, które napisane są w gwiazdach!“

Tak rzekł starzec, a M aur krwi chciwy, nie omieszkał uczynić wedle rozkazu; zgiął się z uszanowaniem przed wielkomożnym mężem i na bok ze wstydem nóż swoj odłożył; płaszcząc się przed nim w pokorze, polecił Hanusię opie­

ce żony i nieszczęśliwa dziewczyna wyratowa­

n ą była na ten raz,

ROZDZIAŁ II.

Ponure niebo nocne rozpościerało się przez niegościnne pola Algieru, a wśród cmy nocnej poznać było można pojedencze przedm ioty tyl­

ko w niewyraźnych zarysach; w tem rozdzieli­

ły się nagle chmury i księżyc wytoczył się sre- brzystemi promieńmi z łagodnem swem świa­

tłem przez cichą okolicę. W tem ujrzeć było można w jego blasku młode dziewczę, szybkim krokiem spieszącą, przez góry ścieżką wiodą­

cą do samotnej chaty Aldamara. Była to H a­

nusia. Aldam ar od dni kilku nie pokazał się w namiocie Maura, a ten krwi chrześciańskiej chciwy, nie powstrzymywany już strachem przed poważnym starcem, daw ał znów już nie dwu­

znacznemu słowy do zrozumienia, że przy lada sposobności, zgładzi Europejkę ze św ia ta ; gro­

źbom jego tawarzyszyły tak dzikie spojrzenia, że żonie jego o zamiarach męża nie pozosta­

10 -

(15)

wało żadnych wątpliwości. Dla tego pewnego wieczora, gdy mąż wyszedł do swych towarzy­

szów w rozboju, wzięła m ałą Hanusie, która już pojmować zaczęła mowę krajowców, z sobą przed nam iot i rzekła: „Biedne dziecko nie wystrasz się słowami memi. Mam niepłonny powód do obawy o życie twe, jeżeli czas dłu ­ ższy pozostaniesz w naszej chacie; m ąż mój nie może więcej ciebie tu spotkać, gdy pow ró­

ci i jeszcze w tej chwili musisz szukać ra tu n ­ ku w spiesznej ucieczce. Weź to zawiniątko z pożywieniem i odzieżą i idź przez góry dró­

żką, k tóra do chaty Aldamara wiedzie. Dobry aniół będzie nad tobą czuwał, żeby cię nie spotkało nieszczęście w drodze.11 Łzy przytłu­

m iły głos szlachetnej kobiety i Hanusia płaka­

ła także przy tej niespodziewanej zmianie swe­

go losu. ,.Allah i jepo dobry prorok niech b ę­

dą z tobą!“ rzek ła jej kobieta w pożegnaniu i już znajdowała się sam otną w niegościnnych górach. Raźnie postępowała po kamienistej drodze, z której zbłądzić nie było można, w tem wykręciwszy koło skały, ujrzała w dali światło; okolica dokąd okiem spojrzeć, była niezam ieszkałą, więc owe mile światło pocho­

dzić tylko mogło z gościnnej chaty Aldamai’a i podwoiła swe kroki, aby stanąć jak najprę­

dzej na jego progu. Wielkie było jego zadzi­

wienie, gdy zoczył dziewczynę jego pieczy raz poleconą u siebie, gdy atoli opowiedziała mu przyczynę swej nocnej wędrówki pospieszył po­

dać jej owoce i chleb ku pokrzepieniu. Gło­

dna była, a gdy zaspokoiła głód swój odszu­

k a ła zmęczona daleką drogą, wkrótce swe po­

- 11 -

(16)

12 -

sianie, które jej przypotował starzeć, aby za­

paść wnet w sen słodki i ożeźwiający.

Słońce już stało dnia następnego wysoko na niebie, gdy sig obudziła i czuła sig odro­

dzoną. — Było jej gdy sig w nibezpieczeń- stwie znajdowała, podobnie ja k żeglarzowi, k tó ­ rego łudź chwiejące fale morskie, każdej chwi­

li pochłonąć groziły i którem u sig udało bez przypadku dostać do ojczystej i bezpiecznej ziemi. Prędko podskoczyła z łoża, aby Bogu za spoczynek ożywiający podziękować. Tak n a­

potkał ją pustelnik, a ponieważ nie chciał prze­

rwać jćj dziecgcej' modlitwy, więc został na wstępie do jaskini, lecz szelest nóg jego go zdradził, Hanusia zwróciła główkę i zaledwie swego wybawiciela zoczyła gdy już pełna ra ­ dości i upojenia w jego sig rzuciła ramiona.

Przecudny nastąpił porannek, słońce świe­

ciło w najczystszym blasku na czystem lazuro­

wym tle nieba, a głęboko pod nogami rozpo­

ścierała sig okolica w pomroku porannego świa­

tła. Szlachetny Adamar schwycił dziewczynę za rgkę i usiadł z nią w cieniu olbrzymiego drzewa korkowego. Hanusi było tak rzewnie na sercu, że mimo woii łzy jej po licach spły­

wały. Starzec p atrzał na nią uważnie i szu­

k a ł sposobu, aby smutne jej myśli rozpędzić,

„nie należę,11 zaczął, „bynajmniej do okrutnych barbarzyńców tego kraju, urodziłem sig raczej w pięknej Francyi gdzie przed laty miałem handel rozległy i daleki. C ała m a dusza przy­

wiązaną była do jedynego syna, choć ten miał własny handel i w świetnych żył stusonkach, jednak troska ma o niego nie m iała granic i

(17)

myśląc, że nie mogę mu wcale ku zupełnemu szczęściu dosyć pozostawić, udałem się na mo­

rze w pewnej nadziei, że okręty me, wielkie z podróży przyniosą bogactwa. Żaden przypa­

dek nie napotkał nas w drodze, już zdała wy­

brzeże ojczyste mile mi się uśmiechało, gdy na horyzoncie ukazał się okręt, który pełnem i ża­

glami za nam i gonił. Któż opisać zdoła nasze przerażenie, gdyśmy zauważyli, że to je st k o r­

sarz alg iersk i! O ujściu nie było mowy, okręt nieprzyjbcielski p łynął bez porównania szybciej od naszego. Wnet zbliżył się do nas na wy­

strza ł arm atni i pow itał nas pełnym ładunkiem, przez co z naszej załogi siedmiu ludzi trupem padło, a okrętu Doczna ściana zdruzgotaną zo­

stała tak, iż na łaskę poddać sig musieliśmy.

Okręt nas zrabowano, — nas skrępowanych zawleczono na statek korsarski. Potem powró­

cili do Tunezyi; zaledwie tam przybyli, sprze­

dali towary na targu, a nas w niewTolę. Nie­

szczęściem byłem sprzedanym nieczułemu bar- barzyńcowi, u którego przez lat dziesięć najo­

krutniejsze znalazłem obejście. Mogłem losu memu ulżyć, gdybym się był zdecydował, tak jak żądał tego pan mój i przeszedł na wiarę Mahometa. Lecz dałbym się był raczej na śmierć udręczyć, zanim bym był stał się nie­

wiernym Bogu mych ojców. Razu pewnego zmęczony ustawicznemu dręczeniami skorzysta­

łem z nadarzonej sposobności i uciekłem z rą k tyrana. Błądziłem przez kilka dni, przez duie w ciągłej trwodze przed moimi prześladowca­

mi, w nocy przed dziekiemi zwierzętami; ko­

rzenie i jagody były mym pokarmem jedynym.

13

(18)

j L-IUU

Tak przyszedłem razu pewnego nad skałę spa- dzitą, gdzie bolesne i bojaźliwe jęki zabrzm ia­

ły o ucho moje; nadstawiłem ncha uważnie i usłyszałem wyraźnie z głębokości jęki i woła­

nia. Ostrożnie zbliżywszy się ku miejscu i przez gałęzie drzewa ujrzałem Araba leżącego pod koniem ; ru n ą ł w przepaść ze zwierzęciem, koń złam ał sobie nogi, a on nie m iał siły wydosta­

nia się z pod niego. Sił mych natężenie wy­

starczyło, aby go uwolnić. Skaleczył sobie znacznie nogę, a jednak pierwsza jego troska była o szlachetnego rum aka. W idząc że zła­

m ał nogi łzy wystąpiły mu z oczu; „o ty bie­

dny towarzyszu,“ rzekł, „ stra ta twa bardzo mnie dotyka, pomódź już tobie nie mogę i zbrodnią by było, gdybym cię tu długo bez pomocy po­

zostawił; przyjm więc z rą k mych ostatnie do­

brodziejstwo!11 Na te słowa dobył pistoletu z za pasa, — strzał zagrzm iał — i zwierzę po­

zbawione było bólu na wieki. — Teraz zbli­

żył się Arab do mnie i objął mnie wdzięcznie w swe ramiona. „Nie ocaliłeś niewdzięcznika,“

rzekł do mnie, „powiedz w jaki sposób najgo­

dniej, szlachetność tobie twą zapłacę!11 — „Ty sam jeszcze potrzebujesz pomocy,11 odrzekłem,

„krew ci się mocno leje i noga twoja ciężko ranna; niech wiec wpierw dzieło zaczęte dokoń- czę!“ Miałem flaszeczkę z balzamem przy so­

bie, — podarłem mój turban i zawiązałem je ­ go rany. Torba z Chlebem i butelka z wódką, którą m iał przy sobie dostarczały nam poży­

wienia dopóki Arab nie mógł znów władać swe- mi członkami. Wtedy pożegnał się ze mną, aby powrócić napowrót do swego szczepu, któ ­

(19)

rego był naczelnikiem; na znak szczerej swej przyjaźni podarował mi łu k i sajdak, obiecując, iż w krotce 'więcej o sobie da słyszeć. — Czte­

ry razy tem czasem słońce bieg swój ukończy­

ło na niebie, ponury siedziałem wieczorem dnia następującego w mej samotności i zaledwie się spodziewając, że Arab dopełni jeszcze swego przyrzeczenia, gdy tuż za sobą, usłyszałem ni­

by szelest kroków. Sądząc, że zwierz drapie­

żny się zbliża napiąłem łu k spiesznie, ale wnet starzec w ystąpił z tłum okiem na plecach ze zarośli. Pozdrawiający mnie uprzejmie spoglą­

dał na łuk, który jeszcze wciąż napięty w mych się rękach znajdował, potem rzucił tłum ok na ziemię i uchwycił kolana moje. „Bądź pozdro­

wiony zbawco ukochanego pana mego!“ zawo­

ła ł do mnie, „mam rozkaz zaprowadzenia cie­

bie do mieszkania jego, lecz musisz zmienić odzież na tę, którą tobie przyniosłem reszta to już trosk a mego pana.“ U brałem się w sza­

tę, którą i dzisiaj jeszcze na mnie widzisz i k tó rą tylko ludzie znakomici noszą i puściłem się w drogę za przewodnikiem moim.

Przyszedłszy do obozu Araba, wyszedł ze wszystkiem i poddanemi swemi mi na przeciw i zaledwie mnie zobaczył upadł do nóg moich i zawołał: „Oto mędrzec, któregom poznał wśród gór skalistych, gdzie zatopiony w pobo­

żnym żyje rozmyślaniu, którego wielki Allah posłał, by mnie od pewnej wybawić śmierci!'1 S tałem najprzód jakby zkamieniały, lecz w kro­

tce pojąłem fortel męża, który miał na celu zapewnienia mi życia przed barbarzyńcami i polepszenia mego bytu. Znalazłem się wnet

15

(20)

w podaną mi r o l ę ; — wybudowałem sobie cha­

tę wśród gór; szczepy sąsiednie często umie nawiedzały i żyłem z podarónków tych, którzy przyszli by czcić mą mądrość. Tak minęły dwa lata, w tem dnia jednego przyszedł do mnie mój przyjaciel i rzek ł: — „Musisz opuścić tg okolicę, sługa mój oddał sig pijaństw u i poru­

szył w takim stanie rzeczy, k tóre nam obydwóm nader niebezpiecznemi stać sig mogą; oto zło­

to i broń idź w góry Algieru, gdzie bezpiecznie żyć będziesz; mam nadzieję, że cię raz jeszcze zobaczę.11 Rozstaliśmy sig z smutnem sercem, jam tu dotąd się udał, a tyś m iała sposobność zauważenia, w jakiej tutaj żyję powadze. Dziś już niczego bym nie pragnął, aby żyć w roz­

koszach, a jednak resztę dni mych bym poło­

żył, gdyby Opatrzność jeden raz jeszcze do­

zwoliła oglądać mą ojczyznę, śliczną Francyę.11 Tak skończył poważny A ldam ar swą opo­

wieść i prosił Hanusię, aby mu o pięknej opo­

wiadała Francyi. Ta zaczęła swe krótkie lecz pełne przygód opowiadanie; zw rastającą uwa­

gą słuchał Aldamar na jej słowa. „Nazwij mi,“

rzekł nareszcie w gwałtownym niepokoju, „ n a ­ zwisko twego ojca!'1 — „Karol Bam ont“ rze­

kła Hanusia, a starzec z głośnym wrykrzykiem upadł na ziemię. „O mój Boże“ zawołał przy­

szedłszy do siebie lejąc łzy gorące z sędziwych swoich oczu, „tak nieszczęśliwie m usiał mój ukochany Karol skończyć; bo wiedz Hanusiu, jestem twym dziatkiem nieszczęśliwem H enry­

kiem Bomont!“ — Zadziwienie było te ra s po stronie Hanusi; darem nie starałoby się nasze pióro opisać sceny czułości, przy tem niespo-

- 16

(21)

dziewanem się spotkaniu, gcly tak dziwnie przez Opatrzność prowadzeni otchnęli z gwałtownego wzruszenia.

ROZDZIAŁ III.

H anusia żyła przy boku dziadka w nie­

zakłóconym spokoju, i m iała tylko jedno ży­

czenie, aby przez całe życie przy nim żyć było jćj dozwolonem. Lecz dziadek był podeszłym w wieku i ciało jego już dość słabowite i cóż się z niej stać miało, jeżeli pobożny starzec swe oczy na wieki zamknie? — Ale Opatrz­

ność, k tóra ją dotąd prowadziła, wkroczyła w chwili stanowczej, aby jej nowe życia tory o­

tworzyć. Dnia jednego, gdy dziadek i wnu­

czka w spokojnem zaciszu siedzieli razem w chacie, dały się słyszeć szeleszące po liściu lek­

kie kroki; starzec sta n ą ł przed drzwiami, aby zobaczyć przychodnia i któż opisze radość H a­

nusi na widok Mircy i jej matki! „Mąż mój,“

rzek ła m atka Mircy, „z towarzyszami swemi po­

szedł na wyprawę, a ja korzystam ze sposobności, aby tobie kochany Ojcze przynieść czego do życia, potrzeba i przytem zaraz obaczyć co się z biednej prześladowanej stało dziewczynki!

Chwała prorokowi, że ją szczęśliwie do swej doprowadził chaty.11

„Ale powiedz mi szanowny ojcze," ciągła dalej ,.co z dziewczynką czynić zamyślasz, jest jeszcze wprawdzie młoda, ale jednak już w la­

tach, gdzie trzeba myśleć stanowczo o przy­

szłości. Zaproponowała bym tobie coś, ponie­

waż na praw dę, jestem jej życzliwą. — Mam

_ 1 7

(22)

krewną w Algierze z tą pomówię, aby wzięła dziewczę do siebie i wyuczyła ją rozmaitych robót niewieścich; je s t ona poczciwą kobietą i bez wątpienia staranie mieć będzie o sierotę.1*

Z uwagą słuchał Aldamar słów niewiasty;

znalazł istotnie, że propozycya była dobrą i prosił ją, aby potrzebne do wypełnienia jej po­

mysłu, przyczyniła kroki, co doprawdy w prze­

ciągu dwóch dni uczyniła. — Dzień w którym Hanusia do wspomnianego wstąpić m iała domu, szybko nadszedł i ze łzam i w oczach opuściła Hanusia chatę, k tó rą tak pokochała; Aldam ar jej towarzyszył. W milczeniu i wolnym kro­

kiem spuszczali się z gór; bo i starcowi cię­

żko było się z nią rozstać. Stanęli w Algierze i Aldamar poznał że nadzieje, jakie m iał w du­

chu, co do osoby Zoraidy, bo takie było imię przyszłej pani Hanusi, — wcale go nie zawio­

dły; poleciwszy więc swą wnuczkę jej staraniu, pożegnał się z nią czule. —

Hanusia cieszyć się mogła, że w tak do­

bre dostała się ręce i pobyt jej w domu Zo­

raidy, był jej bardzo przyjemny; urządzono dla niej ł^dną izdebkę i nie zbywało jej na żadnej wygodzie. Przez cztery lata przebywała H a­

nusia w tym domu; były to chwile najprzyjem­

niejsze z jej młodego życia, pani jej była na­

prawdę czcigodna matrona, która prawdziwie po macierzyńsku się starała, aby młode dzie­

wczę wo wszystkich wyuczone zostało robotach i zatrudnieniach kobiecych. Tak wyrosła na urodziwą dziewicę, natura wyposarzyła ją nie- pośledniemi wdziękami, duch jej był w ykrztał- cony, głęboko w sercu żyła pobożna dziecięca

18

(23)

wiara w Boga, który losy jej trzym ał w wiedzy;

jednem słowem była ona jak najdoskonalszą nie­

wiastą. Pewnego wieczora zwróciła się jej p a ­ ni przy wiecerzy, w te słowa do niej: „Żeli- ndo, (tym imieniem ją w domu nazywano,) je ­ steś już teraz pod każdem względem tak da­

leko w twych umiejętnościach, że możesz objąć intratne miejsce. Bogaty Mazułinanin, który był kiedyś wysokim urzędnikiem w Konstanty­

nopola, lecz m iał nieszczęście i popadł w nie­

łaskę u sułtana, szuka poczciwej służebnicy dla swej małżonki i na proroka, miejsce to jest dla ciebie bardzo stusowne; spodziewać się mo­

żesz prócz uprzejmego obejścia, nietylko dobrej zapłaty, ale otwiera ci się także sposobność wykrztałcenia się w delikatniejszych robotach kobiecych. Mówiłam już w tej mierze z Ab- dalą, a ten przyjął mą propozycją; spodziewam się w najbliższym czasie odwiedzin twego dzia­

dka, któregom zawiadomiła, a jeżeli ten, czego nie wątpię, myśl m ą pochwali, natenczas każ­

dego czasu możesz nowe twe objąć miejsce.11 Hanusia nie w ątpiła na chwilę, że pani jej jalinajlepsze o nią ma chęci, jednak na myśl rozstania łzy jej się zakręciły w oku. D zia­

dek przybył; pierwsza jego droga była do Ab- dali i jedno spojrzenie w rodzinę tego zacnego Turka, wystarczyło, aby go przekonać, że i w tym domu wnuczka jego w dobrych znajdować się będzie rękach. I ta k już następnego dnia poszła Hanusia na nowe miejsce, a po krótkim czasie p rzestała być sługą Fatymy, (takie by­

ło imię jej pani,) ta bowiem wnet wysoką jej 19 ~

(24)

wartość poznawszy, jak gdyby z przyjaciółką z nią się obchodziła.

Jednego poranku pomocną była, jak zwy­

kle Fatymiu przy robieniu toalety, w tśm otwo­

rzyły się drzwi i młody człowiek, wzrostu m a­

jestatycznego i szlachetnych rysów twarzy w stą­

pił, był to Omar, jedyny syn rodziny, który właśnie z dłuższćj podróży był powrócił. Spoj­

rzę. dwóch młodych ludzi spotkały się mimo­

wolnie i nagle przedrgnęło duszę Hanusi nie­

wypowiedziane uczucie, jakiego jeszcze nie d o ­ znała nigdy, tak iż żywem oblała się rum ień­

cem. Szybko oczy spuściwszy zauważyła jednak, że twarz jego ogniem zapłonyła. Nie ulegało wątpliwości — cała postać szlachetnej dziewi­

cy, zrobiła nagłe wrażenie na duszę czystą i niezepsutą młodego Turka; od tego dnia był jak przemieniony, dawniej porywczy i ognisty, pełen zapału we wszystkich swych ruchach, stał się teraz smutny i na całej jego istocie legł wyraz pewien malaucholiz i zamyślenia.

Godzinami mógł siedzieć w pokoju swej m atki i przysłuchiwać się Hanusi, gdy z lutni śliczne wydobywała akordy i pieśni, lub podziwiać jej wprawność i zręczność w haftowaniu, albo in­

nych robótkach kobiecych; z wyrazem najczy­

stszej i najserdeczniejszej miłości spoczywały w takich chwilach jego oczy na jej twarzy, a i ona spodobać sobie m usiała w młodzieńcu, co w rozmowie zdradzał najpiękniejsze przy­

mioty serca i duszy. Nigdy jeszcze nie mówili z sobą na uboczu; lecz gdy jednego wieczoru Hanusia sama przechodziła się po terasie do­

mu, zoczyła nagle Omara przed sobą. Zlękła

20

(25)

się mocno, czując niestosowność tego spotka­

nia, a Omar zgadł pewnie myśli, jakie nią, za­

panowały. „Na Boga i proroka jego,“ rzekł z zapałem, „przysięgam tobie, że żaden zamiar nieczysty do ciebie mnie nie prowadzi, lecz da­

wno już coś pędzi mnie do oświadczenia słod­

kiego, żeby, ponieważ widocznie i dusze nasze są pokrewne — i serca niemi były i żebyśmy złączeni rę k ą kapłana, na zawsze wzajemnie sobie należeli; ta modlitwa moja codzienna i gorąca, aby możliwość ta nastąpiła!11 Szelest przeszkodził mu odczekania odpowiedzi od Ha­

nusi, — powróciła szybkim krokiem do Fatymy.

ROZDZIAŁ IV.

Uczucie, że posiada pełne zaufanie swej pani i miłość czystą i bez interesow ną m ło­

dzieńca szlachetnego czyniło Hanusię nieskoń­

czenie szczęśliwą, lecz znów przekonać się mia­

ła nieboga, jak blisko w życiu ludzkim mie­

szka sm utek obok radości. — Sprawa jej p a­

na pomyślny w Konstantynopolu wzięła obrót i była nadzieja, że stracona łaska su łtan a znów powróci O ilekolwiek przyjemny był mu po­

byt w Algierze, jednak ustawicznie tęsknił za m iastem rodzinnem i nie zwłaczał żadnej chwili by udać się tam osobiście, aby wyrobić sobie pozwolenie powrotu w porty. Syn jego Omar mu towarzyszył, a dom w Algierze pozostawio­

ny został opiece niejakiegoś Masufa. Człowiek ten był równie fałszywy jak niewierny, pomimo to udało mu się pozyskać jak najzupełniejsze zaufanie Abdali, — % Masnfejn wkradł sig

« . 21

(26)

żły duch, w to ciche grono rodziny; w posia­

daniu -wszystkich złych stron i przywaro w Ma- zułm ana zwrócił zupełnie swą uwagę na H a­

nusią i ognisty wzrok jego jaki często spoczy­

w ał na dziewczynie zdradzając wyraźnie, jak a dzika namiętność w jego piersi wrzała. Ale dopóki była poufałą swojej pani, nie ważył się jej zbliżyć. Wymyślił więc pan djabelski, wy­

parcia ją z serca Fatym y; um iał rozm aite klej­

noty usunąć z pokojów pani i zwrócić podej­

rzenie kradzieży, na czystą niewinną służebui- cę; pani dotąd zawsze tak łagodna, codzień chłodniejszą ku niej się staw ała; dnia jednego nawet kiedy Hanusia udała się na taras, aby tam wypłakać się w swem strapieniu, była świadkiem jak Masuf, który z towarzyszem ró­

wnie przyszedł w to miejsce, przyjacielowi swe­

mu z radością szyderczą opowiadał, iż mu się udało wyrobić rozkaz aresztowania dziewczyny, który ją zupełnie w moc jego odda. Hanusia z przerażenia, blisko była omdlenia. — Po raz drugi stała samotna i bez pomocy w świecie wypchnięta na nowo w przyszłość niepewną.

Chciała upaść do nóg mylącej się pani i udo­

wodnić jej swą niewinność, — lecz ta nie dała jej już wstępu do siebie. Jedna rzecz mogła ją tylko wyratować od grożącego upadku — ucieczka, jak najspieszniejsza. Obznajomiona doskonale z wyjściami wszystkiemi domu, ko­

rzystała ze sposobności, podczas gdy m ieszkań­

cy byli zgromadzeni przy wiecerzy, zarzuciwszy lekki płaszcz na siebie i wymknęła się m ałą furtką na wolność.

22

(27)

W zam iarze jćj było udać się w góry rło

^.ldamara, aby u niego poszukać pewnego schro- aiania. Tym czasem na zmierz w owych stronach tylko krótko trwały, nastąpiło nagle noc czarna i ciemna, gdy przez czas pewien dopiero była w drodze, zabłądziła w ten sposób i zupełnie z dobrej zeszła drogi, — żadna gwiazda nie oświecała grubemi chmurami zasłonionego nie­

ba, gdy nagle za sobą usłyszała stąpanie kopyt końskich i głosy ludzkie. Podwoiła swe kroki, lecz w nieszczęsny sposób ugodziła nogą o ko­

rzeń w yrastający z ziemi, upadła skronią o o­

stry kam ień i zmysły ją opuściły. —

H anusia leżała w omdleniu, jak długo sam a nie mogła powiedzieć; — niezwyczajne kołysanie przyprowadziło ją nazad do zmysłów, noc ją otaczała, a gdy rękom a koło siebie m a­

cała, dotknęła się mocno zamkniętych jedwa­

bnych zasłon, z czego wnieść mogła, że się znajduje w lektyce, nie mogąc jednak sobie bie wyjaśnić, w jaki sposób do niej się dosta­

ła i dokąd niesioną bywa. N adstaw iła ucha,

— wyraźnie zauważyła stąpanie koni i przy­

tłum ione głosy męzkie, tak iż co minutę trwo­

ga jej w zrastała. Nareszcie posadzono lekty­

kę, odemknięto karetę i gdyby był dzień, mo­

głaby była spostrzedz Hanusia, starą, brzydką twarz mężczyzny z ogromną brodą spozierają­

cą ciekawie we wnętrze lektyki. ,,Żyje,“ za­

w ołał starzec głosem niewyraźnym, „to dobrze, Pan mi błogosławił, że znów wydrzeć mogę śmierci ofiarę. D elikatna gołąbko, nie bój się niczego, jesteś w najlepszych rękach, bo musisz wiedzieć, żp jestem sławnym lekażew

(28)

Szmulem, powszechnie znanym ze swych cudo*

wnych kuracyi, jakim już dokazałem na cier­

piącej ludzkości. Jestem poważny i szanowa­

ny od wszystkich; lecz jeżeli mogę być dobro­

czynnym dla opuszczonych ubogich, cieszy mnie to bardziej, niż znalezienie szczerego złota.

Wypocznę tutaj nieco i pokrzepię ciebie, potem zaraz ruszymy dalej, aby jeszcze przed świ­

tem stanąć w mem pomieszkaniu, gdzie cze­

kają na mnie moi chorzy!11 H anusia chciała mu odpowiedzieć, lecz starzec się oddalił, wy­

dał sługom kilka rozkazów i kazał jej podać świeżych owoców. W net potem zasłonięto sta ­ rannie lektykę i pochód dalej ruszył. N are­

szcie się zatrzymano; niebo rumieniło się już nad wysokiemi górami Atlasu, od pierwszych promieni wschodzącego słońca, gdy Hanusię wyniesiono z lektyki w podwórzu samotnej chwili i wprowadzono w pokoje wygodnie i wy- kwitnie urządzonego domu. Tu oddał j ą Szmul starej, brzydkiej kobiecie z rozkazem, aby pil­

nie i starannie się znią obchodziła. S tara obsy­

pywała dziewicę pochlebstwami tak, iż na niczem jej nie zbywało. Kąpiel wonna urządzoną zo­

stała natychm iast, przyniesiono szaty koszto­

wne i przeznaczono dwie niewolnice na jej służbę, przytem chłodzące napoje i przysma- czki wciąż były w pogotowiu. — Henusia o­

pływała w zbytkach jak gdyby sułtanka i nie mogła sobie wyjaśnić czemu się to wszystko dzie­

je, tylko serce z dnia na dzień niespokojniej jej biło w piersi. I naszym czytelnikom bez wątpienia rzecz zda się podejrzaną, odsłonimy więc w kilku słowach tajemnicę:

(29)

Szmul był rzeczywiście lekarzem ; lecz przytem. trudnił się szkaradnem rzemiosłem, znęcania młodycb dziewcząt do domu swego bądź to fortelem bądź gwałtem i zatrzymywa­

nia ich tam pod rozmaitemi płohemi powoda­

m i: gdy potem bogaty jaki basza lub inny p an znakomity dom jego zwiedził, a on przy­

tem nie potrzebował lękać się zdrady, wtenczas sprzedaw ał swe ofiary, k tóre musiały zalu­

dniać haremy tych bogaczy, z których dopiero śm ierć je wyrywała. Na takiej to wyprawie znalazł Szmul na drodze leżącą bez zmysłów Hanusię i natychm iast swoje z nią wykonać chciał zamiary. —

Pewnego wieczora, gdy Hanusia położyła się do łóżka i po krótkiej, gorącej modlitwie

■właśnie zasnęła, nagle coś niby szelest wścia- nie usłyszała; lampka nocna paliła się jeszcze obok niej, podniosła się więc w łóżku i skie­

row ała oczy na punkt, zkąd szelest, jak się zdawało, pochodził. Któż atoli opisze jej trw o­

gę, gdy się otworzyły skryte drzwi w tapecie i m łoda dziewczyna w nocnej szacie w stąpiła 1

„Nie lękaj się, drogie dziecię," szeptała nieznajoma stłumionym głosem, „przybyłam, aby Cię wyratować z tego podejrzanego domu.

I mnie gwałtem doń zaprowadzono, lecz udało mi się przekupić sługę; stoję w bardzo bli­

skich stosunkach do konsula francuskiego w Algierze a sługa ów d ał się namówić do od­

dania listu mego; dla tpgo nie bój się, moja luba, w krótkim czasie będziemy wybawione."

£atw o wystawić sobie można, jak wdzięczną była Hanusia tej szlachetnej istocie; obiecany

Dziewica z A lgieru, 2

25

(30)

ratunek nie dał długo na siebie czekać. - Drugiego wieczora było w pałacu bardzo wt soło; krzątając się biegała służba po kornns tach, wszystkie pokoje rzęsisto były oświecont muzyka i śpiewy brzmiały — a to wszystk świadczyło o tem, że w domu je st wielkie tc warzystko. — Każdy odgłos radości, odbijają cy sig z odległych pokoi o uszy Hanusi, strc chern ją przejmował, w tem weszła star:

„P an,“ rzekła, „m a dziś wielkie towarzystw<

chce widzieć i Ciebie w gronie wesołych, a j mam rozkaz zaprowadzenia cię bezzwłoczni na salę.“ Cóż pozostawało Hanusi jak by posłuszną zaproszeniu. Gwałtownie biło j<

serce, gdy zoczyła jak oczy tylu bogatych dostojnych panów na nią były skierowane lecz nie była jeszcze długo w sali obecm gdy ulubiony sługa Szmula z bladą twarz wpadł do swego pana. „Panie,“ zawołał, „zg;

ngliśmy, dom otoczony jest żołnierstwem dej;

są tam i oficerzy ze świty konsula francuskie go, a dowódzca ma rozkaz przyaresztowani Ciebiel“ N astąpiło pomięszanie niedoopisani;

blady i drżący Szmul podskoczył wołają w złości „to zdrada 1“ i pobiegł by szukać schn nienia, uchwyciwszy dłoń Hanusi i ciągną ją za sobą — niechciał tej zdobyczy tak wn<

utracić. Lecz już na schodach wypadli m na przeciwko żołnierze uzbrojeni, chciał rozpaczy stawić opór ich przeważnej sile - wtem zagrzm iał w ystrzał z pistoletu — a b<

zecnik leżał trupem na ziemi.

Hanusia była ocaloną i cieszyła się ni<

skończenie widząc, że i owa uprzejm a istot

26

(31)

k tó ra sig tak serdecznie jej losem zajęła jesfc w bezpieczeństwie. „Czyś to Ty doprawdy, Maryniu,“ zawołała Hanusia z upojeniem rzu­

cając się w obięcia dziewczyny z czułym uści­

skiem. Obie wyratowane wsadzone zostały natychm iast w lektykę i zaniesione w pręd­

kim pochodzie do A lgieru; tam zatrzym ała się lektyka przed domem Konsula, a szlache­

tny człowiek, któremu, krewna jego Marya przedstaw iła jako rodaczkę, co mógł to czynił, aby przez uprzejme obyjście zapomniała rychło o przetrwanych losach nieszczęśliwych.

ROZDZIAŁ V.

Jeżeli podróżnego w dzikiej, samotnej oko­

lic y zaskoczy nagle burza, gdzie cochwilę jest w niebezpieczeństwie postradania życia od ra ­ żącego piorunu i gdzie łoskot błyskawicy na­

pełnia duszę drżeniem i jeżeli niespodzianie do­

staje się do gościnnej gospody, w takim razie w podobnym będzie usposobieniu, jak Hanusia, gdy następującego poranku się zbudziła w domu francuskiego konsula. Zaledwie opróżniła łóże, gdy czuła przyjaciółka jej Marya weszła, by objaśnić jej nagłą zmianę w jej losie. Na­

rzeczony Maryi, którem u z dworu znacznego domu owego list posłała, wstawił się za dzie­

wczynami nieszczęśliwemi u konsula francu­

skiego, a ten udał się osobiście do deja Al­

gierskiego, aby najspieszniej dokonać oswobo­

dzenia obu dziewcząt.

Lecz dalszy pobyt w Algierze zdawał sig niestosowny; całe zdarzenie musiało ściągnąć na siebie uwagę, przytem obawiać się było-

27

2*

(32)

trzeba, że przyjaciele Szmula w swym ślepym fanatyzmie wszystkie poruszą sprężyny, aby pomścić się śmierci swego rodaka. Dla tego korzystały ocalone ze sposobności, by udać sig na gotowym do odjazdu okręcie napowrót do pięknej Francyi. Tam Marya chciała ze swym narzeczonym połączyć się u ołtarza, a Hanusia pozostać m iała u niej, jako kochana, przy­

padkiem dziwnym poznana przyjaciółka i to­

warzyszka. Przyszłość więc dla ostatniej wy- pogodzać się poczęła, jednak opuszczała Afrykę z ciężkim sercem — m iała się rozłączyć ze swym dziadkiem bez pożegnania, a i myśl, że szlachetnego Omara już może nigdy nie zo­

baczy ciężko ją trapiła. Tymczasem żelaznej konieczności oprzeć się nie mogła i m usiała słuchać zostawiwszy list, uwiadamiający sta­

rego Aldam ara o wszystkich szczegółach.

Drugiego rana powitało słońce pierwsze- mi swemi promieniami okręt, który już z roz- piętemi żaglami posuwał się po otwartym oce­

anie. W iatr dął pomyślny tak, iż już po kil­

ku dniach wynurzyło się w oddaleniu wybrze­

że upragnionej ojczyzny. Z upojeniem witali drogą Francyą; jeszcze tylko krótki czas i sta­

nęli w olbrzymim Paryżu. Hanusia nie przypo­

m inała już nic sobie z tego m iasta, opuściła bowiem była stolicę z rodzicami w najpier­

wszej młodości.

Ponieważ Paryżanie zawsze interesują się rzeczami nadzwyczaj nemi, więc i Hanusia, sko­

ro tylko wieść o jej dziwnych losach się roze­

szła stała się przedmiotem ogólnej ciekawości.

Nawet do uszu królowej doszła o niej nowina,

28

(33)

tak iż ta zawołać ją do siebie kazała. Dopie­

ro słów kilka z nią mówiła, gdy coś nadzwy­

czajnego w całćj postaci Hanusi, tak królową, ujęło, że wypowiedziała życzenie zatrzym ania jej u siebie. Hanusia pozostała; życie h ała­

śliwe na dworze nie było wprawdzie podług jej myśli; um iała jednak znakomicie użyć sig w krótkości w swe nowe stanowisko, wypeł­

n iała swe obowiązki sumiennie i tylko wten­

czas udział b rała w zabawach licznych, gdzie brakować nie mogła bez wzbudzenia uwagi.

Razu pewnego huczna była w Tuleryacli zabawa — Hanusia najchętniej by u siebie po­

została była, ale królowa życzyła sobie jej obecności; Kostium Algierski m iał ją ukrywać, lecz coś oryginalnego w jej wszystkich ru ­ chach ściągnęło oczy wszystkich za nią; prze- dewszystkiem zaś czarna, hiszpańska maska, bez ustanku ostrem okiem ją śledziła. Hanu­

sia zaledwie to spostrzegła, gdy zimny dreszcz, nie wiedziała sama dla czego, ją przeszedł.

Postanowiła pozbyć się natręta, zamienić w przyległym pokoju maskę, ale złowieszcze do­

mino krok w krok ją prześladowało i właśnie chciała wystąpić z sali, gdy uczuła nagle zi­

mne pchnięcie sztyletu. Z głośnym okrzykiem up adła na ziemię; wszystko ją otoczyło, za­

prowadzono ją do przyległej komnaty i odda­

no lekarzom ; lecz zbrodniarza pomimo najpil­

niejszego śledzenia odnaleźć niebyło można — m aska hiszpańska znikła bez śladu. Czytel­

nik przeczuwa może, że przebiegły, brzydki Masuf um iał pójść śladem swej ofiary aż na.

dwór królew ski; rzeczywiście zbójnicza dłoń:

29

(34)

jego, zraniła ciężko Hanusię; lecz m iara zło­

czyńcy jeszcze nie była pełną a zasłożona k ara z zupełnie z innej spotkać go m iała strony.

Celu swego nie osiągł jednak; pchnięcie nie ugodziło żadnej szlachetnej części i Hanusia znów wyzdrowiała; lecz minęły m iesiące a ru ­ mieniec zniknął z jej twarzy; tymczasem czuła, jak wesołość stara umysłu z wolna powracała i dziękowała Bogu, który w w iatr obrócił za­

machy zbrodnicze.

M usiała jeszcze bardzo ochraniać swe słab e zdrowie, życzyła więc sobie zamienić pobyt, który tak wielkie do sił jej staw iał wy­

magania zamienić ze spokojniejszem stanowi­

skiem. Dla tego w sam czas, przyszły jej za- prosiny przyjaciółki Maryi, której mąż był osiadł w Calais. Skoro tylko siły na to ze­

zwoliły, opuściła hałaśliw ą stolicę, aby prze­

siedlić się do m iasta na prowincyi i tam żyć w zaciszu. — Żywe jej usposobienie nie po­

zwalało jej próżnować, trudniła się więc robie­

niem kwiatów z wosku, zręczny nauczyciel udzielił jej w tym względzie potrzebnych wia­

domości, tak iż wnet m istrza swego prześci­

gnęła w tej sztuce. Rysowała doskonale i ro­

b iła sobie sama wzory dla swych twiatów, który wyrabiała z takim gustem i delikatno­

ścią, że były doprawdy jedyne w swym ro­

dzaju. Tak pędziła Hanusia dni wesołe i by­

łaby zupełnie szczęśliwą, gdyby nie od czasu do czasu występowały przed jej duszę obrazy z przeszłością przypominające jej niepoweto­

waną stratę drogich osób.

30

(35)

ROZDZIAŁ VI.

Rocznica straty ukochanych rodziców sig zbliżyła i bolesne w Hanusi sercu wzbudziła wspomnienia. Obraz drogiego dziatka, którego pozostawiła w górach Algierskich, sta n ą ł jej w pamięci a i myśl o szlachetnym przyjacielu młodości Omarze wyciskała nie jedną cichą łzę. Takie było jej położenie, gdy łódka jej żywota, która na czas krótki stanęła w porcie spokojnym, na nowo ci śniętą być m iała na wezbrany ocean życia; znów cień czarny, zło­

wrogiego i zbrodniczego Masufa ją ścigał;

w chytry sposób pędzony nienasyconą chęcią zemsty wytropił miejsce jej pobytu i knuł nowe celem zniszczenia jej zamiary. Wpię- knem otoczeniu m iasta Calais leżała wiła K a­

w alera Rosilon, męża pełnego cnót i zasług;

pani Rosilon stara i poważna m atrona od da­

w na w ścisłej z przyjaciółką Hanusi żyła za­

żyłości tak też i dziś znów zaprosiła ją na m ały wieczorek familijny, kończoncy się balem.

H anusia jej towarzyszyła,! a gospodarz domu otworzył z nią taniec. Dopiero krótki czas trw a ła zabawa, gdy nagle głos „gore!-1 dał się słyszeć; przez niebaczność płomień lampy jednej zajął drogerye i z szybkością błyskawi­

cy żywioł złowrogi rozszerzał się do koła.

Popłoch nie opisany pow stał w towarzystwie, wszystko cisnęło się ku wąskiemu wejściu i ju ż przybudowana galerya z drzewa sta ła w płomieniach. Hanusia w natłoku zgubiła przy­

jaciółkę, nadarem nie szukała wyjścia i dym gęsty groził jej zaduszeniem, gdy nagle uczu­

31

(36)

ła się być ujętą silną dłonią i podniesioną do góry, — nieznajomy jej mężczyzna, pochwy­

cił ją siłą olbrzymią i wyniósł po przez dym i płomień na wolne powietrze.

Hanusia była tak ogłuszoną, że d ała się wziąść jak dziecko, a mężczyzna zaledwie wy­

niósł ją z natłoku, gdy zawołał na powóz.

„D okąd mnie P an prowadzisz? Pan Bóg wie gdzie są moi przyjaciele11? zapytała głosem głuchym - trwoga odjęła jej nieomal mowę.

„Tylko spokojnie, moja Pani,“ brzm iała odpo­

wiedź, ,,ja zaprowadzę Panią n a bezpieczne m iejsce!11 i wóz odjechał. Hanusi nieznana była okolica a towarzysz jej sta ra ł się ją na, jaki tylko bądź sposób rozerwać, tymczasem zmęczenie jej było tak wielkie, że mimowoli powieki jej zapadły i nareszcie sen słodki j%

u ją ł w swe ramiona. Lekkie wzruszenie zbu­

dziło ją w końcu i znajdowała się w zupeł­

nej ciemności we wielkiej sieni. „Mój Boże.11 zawołała z trwogą, „gdzie jestem ? — „W m ej woli,“ odrzekł nieznajomy, uspokój się Pani, jutro rano odwiozę Panią dalej na swe sta re miejsce.

Wszystko dla jej wygody przygotowano, dwie służące weszły i zaprowadziły H anusię do pokoju ślicznie umeblowanego. „Gdzie je ­ stem ?-1 powtórzyła owe zapytanie, ,,w woli pana Beltem p11 odpowiedziano; przypomniała sobie, że widziała tego pana w towarzystwie u pani Rosilon i uspokoiła się. Na drugi dzień rządała, aby ją odwiedziono do swoich, lecz odpowiedziano jej, że pan nagle wyjechał, zostaw iając rozkaz surowy mieć pilne o niej

32

(37)

staranie i nie wypuszczać jej przed swym po­

wrotem. Hanusia m usiała chcąc nie chcąc pozostać wypełniając swój czas, aby się nieco rozerwać, przechadzkami po parku prześlicz­

nym, czasem udaw ała się do m ałej kaplicy zamkowej, klękała tam na stopniach ołtarza modląc się serdecznie w swym serca, niepo­

koju, który nagle j% w dziwnym jakim ś prze­

czuciu opanował. — Razu pewnego skończyła właśnie modlitwy i wyjść chciała z kaplicy, gdy kaw ał papieru do nóg jej upadł. W pier­

wszej chwili się przelękła, wnet jednak zwy­

ciężyła jej ciekawość, podniosła kartkę i czy­

ta ła : „Piękna nieznajoma, ktokolwiek jesteś, słuchaj ostrzeżenia męża, którym u los Twój leży n a sercu, — jesteś w złych rękach i stra­

szne niebezpieczeństwo grozi Tobie.“ Jeżeli masz odwagę przybyć na to miejsce święte o północy, to pomówię z Tobą o środkach ra ­ tunku. Tylko odwagi, Twój duch opiekuńczy strzedz Ciebie będzie!11

Wielki strach objął Hanusię i wahała się długo iść na przeznaczone miejsce. Godziny wolno upływały jej dnia tego, a im grubszy cień nocny się na ziemię spuszczał, tem nie­

spokojniej biło jej serce. Nareszcie służba ud ała się na spoczynek, Hanusia jeszcze się w ahała, ale trw oga przed niebezpieczeństwem wspomnianem w liście, była zbyt elka, aby nie m iała iść na owe tajem ne zaproszenie.

K ilka tylko jeszcze m inut brakło do północy, gdy wtem otworzyła po cichu drzwi od swego pokoju i udała się do kaplicy. Ciemne chmu­

ry nie pozwalały księżycowi zsyłać swe blade

33

(38)

światło na ziemię, żadna gwiazdka nie migo­

ta ła na niebie, a wicher zwolna się zrywający zwiastował wybuch bliski nawałnicy. Z puka- „ jącem sercem otworzyła powoli bramę kaplicy, uklękła na stopniach ołtarza i zapomniała w pobożnej cichej modlitwie o strachach w ota­

czającej ją nocy. — Tak m inęła mniej więcej godzina, gdy dotychczasowa cisza przerwana została dziwnym szelestem. Hanusia zadrzała, a strach jej wzrósł jeszcze na widok podno­

szącej się zwolna n a posadzce wielkiej płyty marmurowej; chciała uciec lecz strach nie- okleślony przykuł) ą do miejsca, że powstać wca­

le nie mogła. Teraz gdyby z grobu w ystąpiła z pod ziemi postać żyjąca, Hanusia spostrze­

g ła głowę srebrno włosą, a wnet potem sta ł przed nią sędziwy licho ubrany starzec, któ ­ rego poważna twarz wzbudzała w niej zau­

fanie.

„Witajmi, kochana nieznajoma," pnczął starzec drżącym głosem. „Dziękuję Tobie za zaufanie, jakiem mnieś obdarzyła." Usiadłszy na ławce spowiadać poczęła Hanusia swe losy i w jaki sposób na teraźniejsze miejsce sig dostała. „Żałuję Cię mocno,“ rzek ł starzec, powtarzam Tobie raz jeszcze jeden, żeś w złych rękach, ale ufaj w Bogu, który za­

wsze ma pieczę nad niewinnością i mnie. który co tylko będzie w mych siłach uczynię, aby Cię wyrwać z grożącego niebezpieczeństwa.

Jeżeli potem będziesz w bezpieczeństwie,

■oddasz list ten, który Ci wręczam hrabiem u Bordo, memu przyjacielowi.“ „Bo wiedz11 cią­

g n ął dalej z tajemniczą miną, ,.jam je st p ra ­

34

(39)

wdziwy właściciel tego zamku i dóbr doń na- należącyck. Żem był bezdzietny przyjąłem . mego siostrzeńca jako dziecko, aby nudność jego i wdzięczność osłodziła mi na starość moje dni samotne. Ale wychowałem przy mej piersi żmiję jadowitą. — był mym dziedzi­

cem i p ragnął mych bogactw, a ja — żyłem m u za długo!! I tak pozyskał pieniądzmi mego lekarza i namówił go, aby mi zadał trucizny; lecz ta ogłuszyła mnie tylko i po­

zbawiła przytomności i pochowano mnie żyw­

cem. Kiedym się zbudził, znalazłem się w tym podziemnym sklepie; dotąd zanieść mnie kazał lekarz, a gdy przy odwiedzeniu grobu po czasie krótkim znalazł, żem powrócił do życia; wymógł na mnie straszliwą przysięgę, że tu reszty mego żywota dokonam. Widzisz więc w jakim opłakanym stanie żyję; przez dzień zamknięty jestem w mym lochu, w nocy zaś wychodzę znajomem mi wyjściem, aby świe- żem oddechnąć powietrzem; godzinami całemi klęczę tutaj u stóp Ukrzyżowanego modląc się gorąco, że Bóg tak długo mnie zachował przy życiu, abym mógł się stać obrońcą zagi­

nionej niewinności!“

Tak mówił starzec i wystawie sobie mo­

żna, jakie wrażenie słowa tego wywarły na Hanusię. Zadrżała na myśl w jakiem biedny starzec zostaje położeniu i wdzięczną mu była za ofiarowaną pomoc. Nad ranem dopiero, o godzinie kiedy starcowi zwyczajnie przyno­

szono pożywienie się oddaliła. Lecz snu zna- leść nie mogła, wszystkie jej siły duchowe w gwałtownem były naprężeniu. — Następu­

35

(40)

jącego poranku ożywiło się na zamku, pan bo­

wiem powrócił, lecz nie pokazał się Hanusi — napisała mu więc żądając stanowczo wypusz­

czenia, na co on odpowiedział, że na wieczór będzie m iał szczęście się z nią do zobaczenia.

ROZDZIAŁ VII.

Śliczny nadszedł wieczór, żadna chm urka nie ćmiła nieba błękitu i w spokojnym blasku rozpościerał księżyc swe światło śrebrzyste.

O tym to czasie zameldował się u Hanusi pan zamku prosząc zarazem, aby wzięła udział przy wieczerzy w parku przy tak ślicznej nocy letnićj. Odmówić nie mogła, gdy ze zwykłą sobie grzecznością przyszedł po nią, by ją za­

prowadzić do ogrodu. Pomimo grzeczności jego nie mogła Hanusia pozbyć się przykrych myśli i m usiała wydawać się panu Beltemps dość nudna, bo widocznie z przekąsem rzek ł do niej: „Pani musisz się źle w mej obecno­

ści bawić, lecz poczekaj Pani — postaram się już o dalszą zabawę i jak się zdaje, to osoba ta nie długo na się daje czekać, bo oto sły­

szę już jej kroki w aleji.“ „Zakazuję sobie każde towarzystwo,“ zawołała Hanusia powsta­

jąc nagle z miejsca; lecz dojść niełagodnie przytrzym ał ją jej towarzysz a w tej samej chwili zbliżył się mężczyzna otulony w szeroki płaszcz ze wciśniętym głęboko na oczy kape­

luszem.

„W sam czas przychodzisz braciszku,"

zawołał do nadchodzącego Beltemps, „spróbuj jak nieprzystępne niewinniątko ku Tobie się weźmie!“ Z szyderczem spojrzeniem i lekkim

36

(41)

37

pokłonem oddalił się, Hanusia chciała uciec, ale olbrzymią siłą trzym ał ją nieznajomy i któż opisze jej przerażenie, gdy po odrzuceniu płaszcza i kapelusza poznała w obcym, Masufal Ten głośnym zaparsknął śmiechem. „Naresz- ście jesteś w mej mocy i ani potęgi piekła już mi Ciebie nie wydrą I Zostaniesz moją żoną; lecz nie ożenię się z tobą z miłości bo nienawidzę ciebie, boś mi wstrętna, lecz w ła­

śnie w tem ma być moja zem sta; widok mój będzie dla ciebie okropny, a ja przyczynię sig jeszcze do tego, aby każdą chwilę twego ży­

cia ci zatruć.1-

Hanusia bliską była omdlenia — upadła na kolana i błagała litości — piekielny śmiech tylko był odpowiedzią, zaczęła wołać o po­

moc. Lecz wybuch ten trwogi rozstrząsł tylko bezecnika. „Jeszcze sprzeciwiasz się memu postanowieniu,“ zawołał zajadle, „dobrze, więc umrzyj z mej ręki!11 Schwycił swą ofiarę le­

wicą i już zam ierzała się prawica do śm ier­

telnego ciosu, gdy padł w ystrzał gdyby z łuku i ugodził Masufa, jakby piorunem rażony upadł na ziemię.

„Do kroć milionów,11 zaryknął, „to tra ­ fiło!11 Zebrawszy wszystkie swe siły powstał raz jeszcze wymierzył drgającą ręką w piersi dziewicy, ale zimna dłoń śmierci w niwecz obróciła zamierzoną zbrodnię i zadrżąc okro­

pnie ru n ą ł na ziemię bez ducha. Hanusia s ta ła jak wryta i dopiero wtenczas przyszła do siebie, gdy silna dłoń wstecz za sobą ją po­

ciągła; był to starzec z lochu grobowego, który j ą wyratował jeszcze w ostatniej chwili. „Od­

(42)

wagi11, mówił, „Bóg na czas ku Twej mnie posłał pomocy 1“ I prowadząc j ą spiesznie przez ogród do tajnego wyjścia, pożegnał sig z nią ściśnieniem ręki i dodał: „Uciekaj z tego miejsca nieszczęsnego jaknajprędzej; niech Bóg Cię prowadzi, a jeżeli będziesz w bezpie­

czeństwie, to pomnij mego nieszczęścia i przede- wszystkiem pamiętaj o liście.11

Dziewczyna wymknęła sie przez furtkę;

nieświadoma drogi, oboczona nocą uciekała ja k sarna spłoszona przez zarośla i krzaki, póki sił starczyło; lecz zmęczona zdarzeniami, które co dopiero się odegrały, upadła wreszcie bez siły w ciemnej gęstwinie i bez zmysłów. — Jak długo tak nieprzytomna mogła leżeć, nie- wiedziała; głośne szczekanie psów obudziło ją ze snu i wystraszyła się niemało, widząc koło siebie dwa olbrzymie brytany, które z otwartem i pyskami dziko na nią spozierały. Krzyknęła głośno, ale w tej samej chwili zabrzm iało trzaskanie z bicza o jej uszy i w prędkim galopie nadbiegło kilku jeźdźców, na których zawołanie psy ucichły. Pan w latach zszedł z konia i przystąpił do Hanusi. Zdumiony zawołał: „Doprawdy, rzadki przypadek znaleść tu w zaroślach dziewczynę; widocznie jesteś nieszczęśliwą —• zaufaj mi i na Boga, hrabia Bordo nigdy jeszcze nie zostawił nieszczęśli­

wego bez pomocy!11

Hanusia zaledwie to imię usłyszała, gdy nowej nabrała otuchy. „H rabia Bordo?!11 za­

wołała, „w takim razie szczęście dotąd mnie przywiodło, bo mam list do Pana, Panie Hrabio!11

„Ty list do innie?" rzekł nato, doprawdy dzi-

38

(43)

39

my przypadek, ciekawym, jaka nowina przez

;iebie odkrytą mi b ę d z ie !“ Z pospiechem:

■tworzył list, podczas gdy całe towarzystwo idujące obstąpiło go do koła. Poważna cisza tanowała, hrabią czytał z początku spiesznie,, m et jednak zmłeniło się całe jego wejrzenie, iko pałało ogniem, czoło się zmarszczyło, a

>ięść zacisła. Skończywszy list spojrzał ku liebu, łzy zakręsiły mu się w oczach i zaw ołał:

,Mój drogi przyjaciel, mój biedny przyjaciel tiłodości!“ a zwróciwszy się do Hanusi d o d ał:

Rzeczy te muszę bliżej5 poznać, pójdziesz więc

;e mną i wyjaśnisz mi sprawę.11 U stało polo­

wanie od tej chwili n a rozkaz hrabiego, który

;awołał swój powói, by udać się z Hanusią v prost do domu swego około milę od Kalais tddalonego. Dziewczyna opowiedziała szczegó- owo hrabiem u wszystko co wiedziała o żywcem )ogrzebionym, a hrabia natychm iast potrzebne lo wybawienia przyjaciela uczynił kroki. Po

> dniach zaproszono Hanusię do stołu hra-

>skiego; lecz jak się zdziwiła, widząc pomiędzy gośćmi pana w podeszłym wieku z gwiazdą

>rderu na piersiach. „Tak, to ona,“ zawołał starzec i zam knął ją w swem objęciu. „Mój 3oże,“ wybełkotała Hanusia, „to obrońca mój

! zamku strasznego, obrońca życia mego i mej

’.noty!“ Podczas obiadu dowiedziała się, że hrabia sprawę swego przyjaciela oddał do sąflu bez zwłoki, który wysławszy na miejsce komi- syą uwolnił starca z ciemnicy, a dręczyciela

|ego pociągnął do odpowiedzialności.

I o losach i przypadkach młodej Hanusi Sowiedział si rabia; poznał, źe dziewczyna

A

Cytaty

Powiązane dokumenty

&#34;W jaki sposób mają się uczyć te szlachetne kobiety i ci szlachetni mężczyźni, którzy chcą postępować zgodnie z dogłębną praktyką Najwyższego

Wypróbuj różne kształty i powiedz, który z nich powoduje przepływ powietrza najbardziej laminarny, a który burzliwy.. Dawid

System zbiórki odpadów budowlanych – przez PSZOK, firmę odbierającą odpady komunalne w gminie w ramach ustalonych limitów lub przez firmy komercyjne..

Tak więc mogę mieć tylko jedną własność, kiedy mnie boli, ponieważ ból jest identyczny z pobudzeniem włókien nerwowych C, jednak zgodnie z opisem pojęcia bólu i

Oto lista podmiotów, u których legalnie można obstawiać zakłady bukmacherskie:.. Nazwa spółki

Przykład: Jeżeli overlay wynosi 20%, kursy 2.40, a bankroll 1000 zł, Metoda Full Kelly poleci obstawić 143 zł, czyli 14,3% twojego bankrolla.. FRACTIONAL KELLY

Zaplanowały dwie bramki, a po obu stronach bramek ustawiły ławki, każdą w odległości trzech metrów od bramki. Posadziły też, wzdłuż boiska, co dwa metry po

Od drzwi do końca klasy zawiesić na wysokości 1 metra długą półkę, na której ustawią swoje prace – metr odpowiedniej deski kosztuje 16 zł.. Na tylniej ścianie