lustrowany dodatek tygodniowy
Wyprodukowany w Ameryce pierw
szy motor rakietowy, o mocy «.000 BP. Motor ten może nadać samo
lotowi szybkość większą od szyb
kości dźwięku.
,*«j S0W.3CHI& ŚCHUŁAit,A3
Z o k a z ji k o n f e r e n c ji m o s k ie w s k ie j
¡w sttusov• '.sr. : .
r..
„Niemcy nie pogodzą się z no
wą granicą na wschodzie, nie po
godzą się z granicą na Odrze i Nysie Łużyckiej. Granica ta sta
nowić będzie stale zarzewie no
wych niepokojów w Europie“ — oto jeden z najczęściej spotyka
nych argumentów, przy pomocy których usiłuje się kwestionować słuszność obecnej zachodniej gra
nicy Polski. Dla uzasadnienia naszego stanowiska w kwestii granicy zachodniej dysponowaliś
my i dysponujemy poważnymi argumentami, argumentami na
tu ry gospodarczej, ludnościowej, moralnej i strategicznej. Brako
wało nam jednak dotąd jednego kapitalnego argumentu, argumen
tu natury polityczmo-moralnej i psychologicznej.
A rg u m e n tu tego dostarczają hann. obecnie niemieckie materiały źródłowe i niemiecka literatura naukowa. Szczątki tych materia
łów zachowały się w różnych ośrodkach na Ziemiach Odzyska
nych. Zawierają one wprost sen
sacyjne dowody na potwierdzenie słuszności polskiej tezy co do u- regulowania granicy polsko-nie
mieckiej. Z materiałów tych wynika ponad wszelką w ątpli
wość, że już na długo przed dru
gą wojną światową przewidywali
Niemcy możliwość utraty ziem wschodnich i to nie tylko ziem położonych na wschód od Odry.
W toku swych poszukiwań we Wrocławiu napotkał autor n in ie j
szych uwag mnóstwo tego rodzaju wypowiedzi niemieckich na temat zagrożonego wschodu. Przytoczy
my tu jedną z wielu, posiada
nych pod ręką. Według niej („Die Flucht von 900.000 Deutschen aus dem Weiehseüamde“ ) „główne niebezpieczeństwo niemieckiego wschodu“ polega na:
„niesamowitym wzroście na
tężania pędu na zachód ucie
kających ze wsi do miast mas.
Długofalowa polityka polska l i czy się z tym zjawiskiem, jako z czynnikiem, który i bez w o j
ny i bez międzynarodowych zabiegów zdobędzie Nadodrze z żelazną koniecznością dla pol
skiej m igracji i polskiej siły rozrodczej“.
W znamienny sposób poruszył ten sam problem na osiedleńezo- politycznej konferencji w r. 1930:
w Dreźnie autor książki p. t.:j
„Naród i przestrzeń“ , dr. Johan- j nes Dierkes, mówiąc:
„Musimy osiedlić nowych lu -j dzi na wschodzie, gdzie wscho-\
dnie narody, Polacy, L itw in i, prą naprzód z życiową energią
m S M i i ' ' l
— w p^eeiwnym razie będzie Laba w przeciągu 20 lat wscho
dnią granicą Niemiec! Musimy sobie i jasno przedstawić te
rzeczy tak, jak one w rzeczy
wistości wyglądają i jak ieł jeszcze ciągle nie rozumieją In cizie z Niemiec środkowych“ .
Ta niezwykła wypowiedź jest jednym z licznych objawów charakterystycznego kompleksu wschodniego, ja k i w ciągu -ostat
nich kilkudziesięciu lat syste
matycznie narasta} w Niemczech, zwłaszcza u Niemców wschod
nich. Wielorakie . są przyczyny tego kompleksu Wspomnimy o niektórych.
W ciągu ostatnich dwóch wie
ków ustalił się w Niemczech wła
ściwych, między Renem a Łabą
— pewien dziwny i zmęmienny stosunek niechęci do tzw. nie
mieckiego wschodu, a na tym tle stosunek obcości ziem wschodnich w organizmie .Prus i Rzeszy. Z braku miejsca nie możemy tutaj bliżej rozwinąć tego ciekawego procesu. Ograniczymy się jedy
nie do jego stwierdzenia. Proces ten kształtował się niewątpliwie na tle zetknięcia się żywiołu nie
mieckiego na terenach wschod
nich z elementem polskim i słowiańskim, stawiającym w y ją t
kowy opór procesom asymilacyj- no-germanlzacyjnym. Stosunek obcości i niechęci, pociągnął jed
nak za sobą daleko idące , i brze
mienne w następstwa konsekwen
cje. Stał się jedną z przyczyn systematycznego spychania ziem wschodnich w polityce gospodar
czej Niemiec. W w yniku tej po
lity k i, ziemie wschodnie nie tylko nie osiągnęły w ciągu 19 i 20 wie
ku tego poziomu rozwoju gospo
darczego, ja k i przypadł w udziąle terenom między Łabą i Renem czyli „Westełbienk ale co wię
cej, poziom gospodarczy terenów’
wschodnich obniżał się z biegiem la t coraz b a rd z ie j. W rezultacie
„O ste łb ie ir, oo wu^a ustaliła się w terminologii niemieckiej narwę, dla ziem na wschód od Łaby - stały się w stosunku- do właści
wych Niemiec krajem o charak
terze kolonialnym i jako taki były też eksploatowane. W licznych relacjach, czynią w tym względzie niedwuznacznie zarzuty przed
stawiciele niemieckiego wschodu organom, centralnym
Ten nieprawidłowy . unonnai- ny rozwój gospodarczy ziem wschodnich, wywołał, a w , każ
dym razie zaostrzył dla Niemców, inny, na dłuższą ’ metę niebez
pieczny proces, mianowicie pro
ces demograficzny. Od mniej więcej połowy 19 w ieku notujemy systematyczny odpływ ludności ze wschodu na niemiecki zachód.
Odpływ ten kształtuje się z ęta- sem jako zjawisko trwałe, które
go na przestrzeni 100 la t nie zdo
łały zahamować, żadne środki za
radcze, jakie próbowano tu wie
lokrotnie stosować. Największe nasilenie przybrała ta emigracja po pierwszej wojnie światowej i rzecz znamienna, nie zdołał jej zahamować — zaledwie nieco zmniejszyć — nawet narodowy socjalizm. Dla przykładu pod«
my, że Śląsk Dolny-, stracił je
dynie w pięcioleciu 1920—1925, 72 tysięce osób. Jakże śmieszne muszą się wydawać wobec tego niektóre lamenty, odnoszące się do wysiedlania Niemców z Zierr.
Nadodrzanskich. Przecież to jest tylko prawidłowe dokończenie owego procesu, który zaczai się juz przed 100 laty.
- c n d a ls z y n a s t r o n ie 2y
mau-^axscasR. seKOŁAjju&s.
żfSf&RSRHE
u w » ** 3k tvh K * ń, v ł\
>ń* g l*:
< .okrm l.othif* ’
. pass?
Mapy, które powyżej i obok reprodukujemy, pochodzą z nie
mieckiego atlasu historycznego, wydanego przez berlińską firmę Dietricha Reimera jeszcze przed pierwszą wojną światówą., Jedna mapa dotyczy okresu 500 lat po Chrystusie, drugo lat $43 i SM po Chrystusie.
Widać z nicii wyraźnie, ze w tym. czasie nu ziemiach, Które Niemcy chcieliby spowrotem zągarnąć, nie było śladu niemczyzny i nie tylko od Ódry na wschód, ale nawet od Łaby na wschód za
mieszkiwały narody słowiańskie. .
Warto zaznaczyć, że w okresie hitlerowskim .¡Historischer SchUi atlas“ K ieperta'i Wolfa, z którego pochodzą obie mami, «*0»*
famy z użytku szkolnego i handlu
DODATEK TYGODNIOWY „DZIENNIKA ZACHODNIEGO*
Nr 11 (ŚW IA T 1 2YCIFDF r a n c S s x e k G o « # » # «
Z dziejów odrodzenia narodowego górnego siaska
Od roku 1906 do plebiscytu
T r f ł f T ł T T T r r T T T T T I T T T T ł T T T r T T ł T I T T T T T T T T T T T T T T T T ł T f ł ł f T ł f T T Y T ł T T T T ł l f r m ▼▼T«yv 7 V - V • » y r f w y r r v ł ł T m T T m m m T T O S trajk szkolny, w roku 1906.
objął całą regencję poznańską, większą część bydgoskiej, dotarł na Pomorze i zaczął się objawiać nawet na Śląsku, gdzie w Zabrzu zastrajkowalo troje dzieci robot
ników polskich i gdzie tylko prze
ważny wpływ kardynała Koppa uniemożliwił rowszerwnie się strajku. Na Śląsku t e r najpierw :apad) w yrok sądu w Zabrzu, który odebrał rodzicom prawo w y
chowywania strajkujących dzieci, przekazując je do zakładu po
prawczego.
Ks. kardynał Kopp wezwał gór
nośląskie duchowieństwo, by wstrzymało się od wszelkich czynności, które by mogły ułatwić rozszerzenie się strajku szkolnego aa tym terenie. Równocześnie j kardynał rozwiązał polskie sto-1 warzyszenie teologów góra oślą- i sk/ch, w seminarium biskupim we' Wrocławiu,
Nim jeszcze „Górnoślązak" ka-j Łowicki, w roku 1906, przeszedł i na własność nowej spółki, redak- j tor : poseł. Wojciech Korfanty,
■wystąpił z redakcji ..Górnośląza-!
ka" i założył własnym kosztem nowe czasopismo, „Polak“, w y
chodzące także . w Katowicach, 3 razy na tydzień. „Polak“ był pismem jeszcze bardziej rady
kalnym niż „Górnoślązak“ , a w dodatku usposobionym bardzo pieprzy jaźnie do części ducho
wieństwa. Wydawnictwo „Kato
lika“ w roku 1910 przejęło wyda
wanie „Polaka“, a poseł Korfanty przyłączył się do wspólnej re
dakcji
Z początkiem grudnia 1906 r.
zaczął wychodzić w Mikołowie, nakładem Karola M iarki, tygod
nik ilustrowany dla ludu, „Ro
dzina“ . Czasopismo to wychodziło około dwóch lat.
W ynik wyborów z dnia 28 stycznia 1907 r. wykazał masową dezercję spod sztandaru centro
wego, do obozu polskiego. Cho
ciaż ędezwy centrowe były pod
pisane przez 343 księży, poMrie zaś tylko przez 13, to Jednak Po
lacy zyskali od razu tezy, a przy wyborach ściślejszych Jeszcze dwa, razem pięć mandatów. K lę ska centrowców była sromotna.
O g ra n ic z e n ie p ra u j lu d n o ś c i p o ls k ie j
Oma 22 listopada 1907 r. wniósł rząd niemiecki w parlamencie projekt ustawy, pozbawiającej Polaków prawa odbywania zgro
madzeń publicznych i ogranicza
jącej znacznie prawo stowarzysza nia się ludności polskiej.
Dnia 23 listopada 1907 r. wniósł rząd w sejmie pruskim ustawę, upoważniającą go do nabywania ziemi polskiej na kolonizację nie
miecką, w drodze wywłaszcze
nia.
W dniu 23 stycznia 1908 r. od-i były się wybory do parlamentu i niemieckiego, w okręgu pszczyń- sko-rybnickim, w których kandy
dat polski, ks. Józef Wajda, uzy
skał 14.795, zaś kandydat centro
wy, ks. Bojdo) tylko 3,011 głosów.
Ks. Wajda był posłem do 1912 r., j po czym jego miejsce zajął ks. i Paweł Pośpiech.
Eksterminacyjna polityka n ie -' miecka względem Polaków osią
gnęła punkt, kulm inacyjny w j dwóch ustawach, które wyszły w j roku 1908. Była to pruska usta- 1
wa o wywłaswasenhi, s dnia 26 marca 1908 r. 1 niemiecka ustawa 0 stowarzyszeniach, z dnia 8 kwietnia 1908 r. Na mocy kagań
cowego paragrafu tej ustawy od
mówiono w roku 1909 prawa przemówień polskich nawet na zjeździe katolików we Wrocławiu.
Gdy w roku 1908 przypadły wy
bory do sejmu pruskiego, kom
promis pomiędzy Centrum, a Po
lakami, doszedł łatwo do Skutku, przy czym obok hr. Oppersdorffa 1 Napieralskiego, ks. Kapiea ode
grał — jako pośrednik — wielką rolę. Polakom przyznano z góry cztery mandaty, Pszczyna, Rybnik, Racibórz i Opole. Ks. Kapiea kandydował i przeszedł w okręgu opolskim. W ogóle zwyciężyli wszyscy kandydaci kompromisowi tak, ’iż na całej lin ii święcono trium f zgody i porozumienia.
Związek Wzajemnej Pomocy, dla którego „K a to lik “ wydawał osobny tygodnik, „Praca", rozwi
ja ł się dobrze, rozrósł się znacz
nie i licząc tysiące członków,
połączył się w roku 1909 ze Zje
dnoczeniem Zawodowym Polskim, powstałym w 1902 r. w Westfa
lii.
Dnia 18 kwietnia 1910 r. zało
żono w Bytomiu Związek Kół Śpiewaczych z inicjatyw y Micha
ła Wolskiego, pierwszego prezesa Związku, gorącego patrioty i bo
jownika o prawa pieśni polskiej.
Zgoda na Górnym Śląsku Dnia 16 listopada 1910 r. odbyło alę w Katowicach wielkie zebra
nie mężów zaufania obozu Napie- rabtkiego i Korfantego, na którym nastąpiła sławna swego czasu zgo da na Górnym Śląsku. Oświadcze
VV tymże roku 1914 urządził So
kół górnośląski po raz pierwszy zlot na własnym terenie, w Zado- lu pod Ligotą. W roku tym okręg liczył 21 gniazd, a w nich 820 członków.
Na całym Śląsku było w 1914 roku 157 bibliotek Towarzystwa Czytelni Ludowych. Były to bi
blioteki małe, liczące przeciętnie po 160 tomów.
Sekretariat T C L dla Śląska W roku 1917, a więc w czasie, kiedy wojna światów« była jesz
cze w pełnym toku, prezes głów
nego zarządu Towarzystw Czytel
ni Ludowych, ks. Antoni Ludw i-
Nowe metody w odlewnictwie
i
brązu wynaleziono w SzwecjiDzienniki sztokholmskie podały, że znany odlewnik posą
gów z brązu, p. P. G. Bergman, wyjechał do Stanów Zjedno
czonych. W jednej ze swych walizek zabrał on ze sobą dwie gałązki świerkowe, odlane z brązu. Te gałązki są wymownym przykładem, że czterdzieści lat doświadczeń, dokonywanych zarówno przez siego, ja k i wcześniej przez jego ojca, dopro
wadziły do nowej metody odlewania w brązie, której rezul
taty są wręcz zdumiewające.
Odlewy otrzymywane, dzięki nowemu epoeobowl, są tak precyzyjne, że można je porównywać z rzeźbami. Tak np.
dwie gałązki świerkowe były związane nitką, która nie zo
stała usunięta przed dokonaniem odlewu. I cóż się okazało? — Nitka została uwidoczniona z całą dokładnością. Odlew liścia metodą Bergmana pokazuje całe jego unerwienie. Odlew ko
nika polnego wzbudził powszechne zdumienie — nawet drobniuebne wioski, pokrywające łapki owada, znalazły od
bicie. Wynalazek stanowi tajemnicę Bergmana, którego za
proszono do USA, gdzie ma przedłożyć amerykańskim kole
gom w yniki swej wieloletniej pracy. (i. s.)
Niemiecki kompleks wschodni
Dokończenie ze strony 1) Dla ścisłości musimy tu zauwa
żyć, że istotnym czynnikiem, jaki w omawianych zjawiskach migra
cyjnych, odegrał zasadniczą rolę, był fakt atrakcyjności niemiec
kiego zachodu, na którego rozwój była .przede wszystkim nastawio
na centralna polityka. Jeśli do . zagadnienia emigracji ze wscho
du na zachód, dodamy jeszcze fakt stałego zmniejszania się przyrostu, naturalnego, występu
jącego u ludności niemieckiej, , wobec dynamiki biologicznej grup , słowiańskich, to nic dziwnego, że problem wschodni, urósł z czasem w świadomości Niemców wschod
nich — a nawet nie-wschodnichj
— do najbardziej ponurego za-j gadnienia, tym ■ bardziej ponure- ; go, że ich niezmordowane w y -, saki skierowane do spowodowa- j .nia zasadniczej zmiany w polityce!
rządu Rzeszy odnośnie ziem I wschodnich, nie dawały pozytyw-!
nyeb rezultatów. W stosunku j czynników centralnych do terenów i wschodnich, przejawia się kon-j - sekwentnie moment natury poli-j tycznej — baza ekspansji na wschód — inne momenty (gospo
darcze, ludnościowe, kulturalne) schodzą na plan dalszy.
O m ów ion e powyżej zjawiska w .szczególności w odniesieniu do zagadnienia odpływu ludności
• pi endeckiej ze wschodu na za
ch ci a więc inaczej wyludniania su; izw. niemieckiego wschodu w; ..o r/yły w rezultacie ten spe
cyficzny kompleks wschodni, jaki ugniatał niemiecką świadomość . nar-xlce.vo-poUtyczna. Zważywszy, że przeciętna gęstość zaludniania prowincji wschodnich (bez Ślą
sk® Dolnego) wynosiła około 90— 55 na km3 — przeciętna dla
■Prus 131 — łatwo zrozumieć po
wstanie wspomnianego komplek
su (por. Denkschrift — Dis Not der preussischen Ostprovinzen
■ Str. 128). Cały ter; skomplikowa
ny problem i już wprost uraz wofaodai. muaiał z biegiem oeasu
wytworzyć podłoże, zwłaszcza u bardziej myślących Niemców, do przypuszczeń i obaw, że tak jak dotąd nieodwracalne zjawiska dziejowe mogą doprowadzić do u tra ty całego wschodu na rzecz dynamicznego biologicznie sąsiada polskiego. Różnica zaś między niemieckimi przypuszczeniami i dzisiejszą rzeczywistością, polega jedynie na tym, że rzeczywistość ta zrobiła Niemcom nie byle jaką niespodziankę. U tracili bowiem jedynie tereny na wschód od Odry. Większość zaś wypowiedzi i relacji niemieckich mówi zaw
sze o możliwościach utraty całe
go obszaru na wschód od Łaby, całego „Ostelbien“ .
Już na tle powyższych uwag niepoważnie wyglądają obawy, że obecna granica polska na Odrze i Nysie Łużyckiej jest niebez
pieczna z punktu widzenia po
koju, bo stanowić będzie rzekomo permanentne zarzewie wojny, Formujemy tu nieco odmienny punkt widzenia. Niemcy pogo
dzili się już dawno z możliwością utraty tych ziem i dojrzeli psy
chicznie do ich utraty. Pociągnię
cie granicy między Polską a Niem
cami wzdłuż Odry i Nysy Łużyc
kiej daje o wiele większą gwa
rancję pokoju w tej części Euro
py, niż jakakolwiek granica nie
miecka, wysunięta bardziej na wschód, odbiera bowiem Niem
com możliwość stworzenia no
wych podstaw pod ekspansją wschodnią; burzy wreszcie m it o potędze wschodniej Niemiec.
Jest to czynnik z punktu widzenia psychologicznego i moralnego w y
jątkowego znaczenia. Każda tana granica niemiecka, wysunięta bardziej na wschód, stwarza u Niemców niebezpieczne apetyty w kierunku ekspansji wschodniej.
W tym znaczeniu, granica taka stanowiła nic trmego, Jak pre
miowania dotychczasowych zbro
dni niemieckich.
Ałojay Twrg
nie w tej sprawie, wspólnie pod
pisane przez Korfantego i Napie- ralsktego, posiada niewątpliwie wybitną wartość historyczną. Zgo da na Śląsku była nadzwyczajną sensacją dla prasy polskiej i nie
mieckiej wszelkich odcieni.
„Górnoślązak“ już w roku 1906 tak jak i „Straż nad Odrą“ prze
szedł na własność nowej spółki, z
„Katolikiem “ na czele. Korfanty wprawdzie założył w roku 1906
„Polaka“ , a w roku 1907 „K u rie ra Śląskiego" ale oba pisma, tak ja k i wychodzący od roku 1903 w Gli-wieach „Głos Śląski“ Siemia
nowskiego, w roku 1910 skapitu
low ały również przed „K a toli
kiem “ . Napieralski uchodził z»
polskiego króla prasowego n * Górnym Śląsku,
W pierwszych tygodniach 1911 r. wychodzić poczęła „Gazeta L u dowa“ pod redakcją Edwarda Ry- barza. M iała ona stać na straży
„narodowej samodzielności“ , a za
razem opierać się na „zasadach katolickich“ , przyrzekała „obronę w iary katolickiej, ale zarazem wńl kę z germanizacją przez Kościół“ . W roku 1912 „Gazeta Ludowa“
przeszła na własność ks. Pawła Pośpiecha, który ją prowadził w duchu i'adykalnym. W końcu 1920 r. odkupił ją Napieralski.
Wybory do parlamentu niemiec kiego w roku 1912 wykazały, iż sprawa polska na Górnym Ślą
sku nie idzie naprzód. Zamiast do
tychczasowych pięciu mandatów, zdobyto tylko cztery, z tego trzy dopiero przy wyborach ściślej
szych. ,
W Raciborskiem polski kandy
dat, ks. Jan Banaś ż Łubowic, do
stał 4-131 głosów, gdy centrowiec, Sapletta, ich m iał 11.920.
Generalny strajk w górnictwie
W roku 1913 po raz pierwszy stanął do w alki górnik polski, walczący o swoje prawa. Chociaż na przeszkodzie stały związki nie
mieckie i kapitaliści, to jednak polski górnik walkę rozpoczął. Do w alki stanęło około 90.000 górni
ków i strajk ogarnął wszystkie kopalnie węgla na Górnym Ślą
sku. W walce tej odniósł górnik pierwsze zwycięstwo. Chociaż nie uzyskał wszystkiego tego, czego pragnął, to jednak wywalczył so
bie w całej pełni to, że od tego czasu ustały różne szykanowania robotników ze strony pracodaw
ców ł poczęto się z nimi obcho
dzić po ludzku. W a lk * trwała przeszło 6 tygodni
W roku 1914 redaktorka. Janin*
Omańkowska, późniejszy poseł na sejm śląski, zaprosiła przedstawi
cielki wszystkich towarzystw ko
biecych do Bytomia, gdzie zorga
nizowano jedną organizację pod nazwą „Związek Polskich Towa
rzystw Kobiecych",
czak, zjechał na Śląsk do Gliwic i tam urządził sekretariat TCL dla śląska. Sekretariat ten orga
nizował biblioteki w poszczegól
nych miejscowościach, łącząc je w powiatowe komitety. W r. 1922 sekretariat przeniesiony został do Królewskiej Huty.
W listopad»® 1918 r. zwołany
został drugi zjazd przedstawicie
lek wszystkich towarzystw kobie
cych do Bytomia, gdzie zorgani
zowany w r. 1914 „Związek Pol
skich Towarzystw Kobiecych“ o- trzymal nazwę, „Związek Towa
rzystw Polek“. Wkrótce potem po
częto tworzyć organizacje powia
towe, które zajęły się zakładaniem kół w poszczególnych miejscowo
ściach.
Ponowne zwycięstwo Korfantego
Dnia 6 czerwca 1918 r. odbyły się w okręgu Gliwice—Lubliniec wybory uzupełniające do parla
mentu niemieckiego, któro przy
niosły Korfantemu 11.812 głosów, czyli 4.666 głosów więcej, aniżeli otrzymał centrowiec Nehlert.
Wrażenie zwycięstwa Korfantego w Gliwicach było piorunujące.
Cała prasa polaka i niemiecka ko
mentowała ten niespodziewany wynik.
Na ogólnopolskim zjeździe Rad Ludowych z Pomorza, Wielkopol
ski i Śląska, w dniach 4— 6 gru
dnia 1918 r. w Poznaniu, śląsikie rady zorganizowały się w „Pod- komta&rłst Rad Ludowych dla Górnego Śląska“. Na czele tego podkomisariatu stanął radca spra wiedliwości, Kazimierz Czapla, z Bytomia.
Według rozporządzenia z dnia 31 grudnia 1918 r. nauka religil polskich dzieci miała się odbywać w polskim języku. Poza tym mia
no uczyć języka polskiego te dzie
ci, których rodzice tego by sobie życzyli.
Jakże jednak m ieli rodzice w y
razić swoje życzenie, jeżeli nie o tym nie wiedzieli? Rozporządzenie ministerialne ogłoszono tylko w
„Amtliches Schulblatt“ . Chciano wykonanie tego rozporządzenia wyrwać spod kontroli publicznej, albo przynajmniej odłożyć na pó
źniej.
Dnia 1 maja 1919 r. lud polski urządził w Katowicach, Bytomiu, Zabrzu, Rybniku, Raciborzu im ponujące demonstracje narodowe.
Zebrane masy ludu uchwaliły na
stępującą rezolucję:
„Żądamy »atychmiastowago zniesieni* stanu oblężenia V wszelkich środków, krępują
cych wolność ludu. Żądamy wolności’ słowa, wolności dla prasy, zebrań i organizacji Żą
damy usunięcia G rem - i H ei- mateebutra i wwfcąpiiewia, #»
przez straż obywatelską, którą należy utworzyć. Stawiamy po
stulat narodowy odłączenia Gór nogo śląska od Prus i przyłącze nia go do Polski“.
W dniu 14 maja 1919 r. komi
sarz Hoersimg rozwiązał podkoml- sarlat Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu, który kierowa} pol
skim ruchem na Górnym śląska i utrzymywał go w gnuntoaeh pra
wa. Równocześnie wojskowe w ła
dze uchwaliły rozpocząć areszto
wanie przywódców polskich w dhi z góry przygotowanych ltot.
Zarządzenie plebiscytu na Górnym Śląsku Ostateczny traktat pokojowy * dnia 28 czerwca 1919 r. zairząibaa- jący plebiscyt, dał ludowi górno
śląskiemu możność wypowiedze
nia Się za Polską w tajnym głoso
waniu, ,
W wyborach gminnych z dnia 9 listopada 1919 r. Polacy odnieśli zwycięstwo (większość gmin po
wiatów bytomskiego, katowickie
go, zabrskiego, gliwickiego, tar- nogórskiego, rybnickiego, pszozyń skiego, lublinieckiego, oleskiego i strzeleckiego). Większość polska w radach gminnych tych 10 powia
tów wyraża się stosunkiem 70:30.
Rozporządzenie Komisji M ię dzysojuszniczej w Opolu, w roku 1920, stworzyło możliwość zapisy
wania dzieci, uczęszczających wówczas do istniejących szkól po
wszechnych, na naukę polską. Za rządzenie to jednak praktycznego zastosowania nie znalazło i pozo
stało w teorii. W szkołach ówcze
snych było bowiem bardzo mało takich nauczycieli, którzy mogli by prowadzić naukę w Języku polskim.
Rzeczywistość
wyglądała trochę inaczej
Na marginesie artykułu: „Śląski Drzymała - Antoni Chruszcz“
Po<j powyższym tytułem ukazał się w n r 7 dodatku „Św iat i życie“
z dnia 18 lutego 1947 r. artykuł Zdzisława Hierowskiego, w któ
rym autor na tle pruskiej ustawy osiedleńczej, skierowanej przeciw, ko ludności polskiej, opisuje życie i śmierć osadnika Józefa Chrusz
cza. A rtyku ł, dobrze opracowany, jest jednak nieścisły o ile to do
tyczy zdań: „...był w trzech w o j
nach...“ „Zapomniał bowiem (tj.
Chruszcz), że był Polakiem. Zacho wał wprawdzie instynktownie mo
wę i obyczaje polskie, ale jako czynny i uświadomiony Polak n i
gdy nie występował“ . Otóż tw ie r
dzenia te m ijają się z prawdą, i na leży je, o ile pozornie drobna spra wa Chruszcza ma przejść do h i
storii ruchu narodowego na Ślą
sku, sprostować i przekazać po
tomności we właściwym świetle.
Chruszczowi wyrządzono może mi mowolną krzywdę. ■
Chruszcz Franciszek urodził się dnia 1 listopada 1846 r. *) w Krzyż kowicach pod Pszowem, gdzie je
go ojciec był gajowym. Po skoń
czeniu szkoły powszechnej praco wał na kopalni „Anna“ w Pszo
wie. W 1866 r. musiał stanąć do poboru i został zapisany do pie
choty. Do odbycia służby wojsko
wej zaciągnięto go w 1867 r. do Nysy i w trzecim roku służby na
dano mu stopień kaprala. Z akty
wnej służby w garnizonie nyskim nie powrócił do domu, ty lk o mu
siał w 1870 r. wyruszyć na wojnę framcusko-niemiecką, gdzie uzy
skał stopień sierżanta (Vicefełd- webel), został ranny w nogę i od
znaczony żelaznym krzyżem. Po powrocie z w ojny ożenił się w R y
dułtowach, żył z drobniej renty
•) Datę urodzenia podałem tog księgi poborowej rocznika 1846, jest ona niezgodna z dokumentem Smier ci, gdzie wiek Chruszcza, w dniu jego zgonu, podano na 60 lot, 9 mie- ś ją i v 4 dni
wojskowej i z dochodów z małego sklepiku, obrabiał kawałek włas
nej ro li i tru d n ił się podobnie jak jego ojciec, przyrodoleezmetwem.
Chruszcz nie mógł przeto, jak myl nie twierdzi autor powyższego ar
tykułu, „bić się w trzech w o j
nach gdyż jako niespełna 18 wzgl. 20 letni młodzieniec nie mógł, ani też nie brał udziału w wojnie w 1864 r. przeciwko Danii i w 1866 r. przeciwko Austrii. Brał, udział w wojnie przeciwko Fran
c ji w 1870/71 r „ a żadnej innej.
W 1878 r. wyjechał do Botropu w W estfalii i tam pracował prze
szło 18 la t na kopalni. Jako Polak z przekonania, zapisał się tam do polskiego towarzystwa św. Bar
bary, brał czynny udział w pra
cach tego towarzystwa, a był na
wet kolporterem gazet i książek polskich. Zarzut więc, stawiający polskość Chruszcza w bardzo w ąt
pliw ym świetle, jest niesłuszny, gołosłowny.
Przebieg dramatu, któ ry się ro
zegrał w Pszowie w dniu 8 sierp
nia 1906 r. wg jedynego świadka, murarza Franciszka Morawca z Pszowa, był następujący:
Około godziny 13-tej, przybył na obejście Chruszcza żandarm M oritz ' Roth, stacjonowany w Pszowie, wraz z wymienionym Morawcem, któ ry owego dnia za
trudniony był na szybiku wenty
lacyjnym w Zawadzie, odległym od miejsca wypadku około 3 km.
„Amtsvorsteher" Petruske i za
rządca kopalni Anny w jednej o- sobie odwołał go z pracy i przy
dzielił do dyspozycji żandarma.
W ch w ili pojawienia się żandar
ma i murarza, Chruszcz przyjm o
w ał pacjentów pod szopą. Gospo
darz, widząc niezwykłych, a zna
nych mu osobiście gości, podszedł do nich i zapytał spokojnym to
nem o celach wizyty. ’ Żandarm oświadczył osadnikowi w języku niemieckim krótko, że piec ku- oh«i>ay, »budowany w prowizo
rycznym mieszkanku w byłym do
le do kiszenia paszy i komin zo
staną zburzone. Chruszcz prosił o zaniechanie tego zamiaru, gdyż uda się jeszcze raz do policji z pro śbą o odwołanie tego fcakazu. Żar.
darm nie zwrócił jednak żadnej uwagi na Chruszcza i nakazał m u
rarzowi przystąpić do burzenia.
Chruszcz udał się w międzyczasie do wsi. Po powrocie, widząc spu
stoszenie, oświadczył żandarmo
wi, że nie zginął na wojnie, lecz teraz będzie musiał zginąć z w iny prześladującego go „Amtsvorste- hera“ i z w iny żandarma. Słowa te przetłumaczył Morawiec żandar
mowi na język niemiecki. Żan- ,darm jednak oświadczył w języ
ku niemieckim: „dalej burzyć, co może nam ten głupi Chruszcz, zrobić". Bardzo obrażliwymi sło- w m i i butą praskiego żandarma do ostateczności podrażniony Chruszcz, widząc się pozbawić nym przytułku i zrujnowanym, u- dał się w przystępie rozpaczy do pobliskiej szopy skąd po chwili padły dwa strzały, kładąc żandar
ma trupem na miejscu. Morawiec zbiegł i doniósł o wypadku policji.
Na miejscu wypadku zjawiła się niezadługo żandarmeria i uzbro
jeni urzędnicy z psami. Chruszcz widząc się otoczonym, schronił się do pobliskiego lasku, gdzie cel
nym strzałem w serce, pozbawił się życia. M iał on zezwolenie na posiadanie broni, gdyż był dzier
żawcą polowania.
Tak zginął „śląski Drzymała“ , inwalida wojenny, robotnik, » później osadnik. Powodem ¿eg*»
tragicznej śmierci były pruskie ti- stawy osadnicze, skierowane prz»
ciwko Poląkom i szykany p ru skich urzędników wykonujący*3"
gorliwie wszystkie nakazy swych mocodawców, gdy były one skie
rowane przeciwk'> tedności pol
skiej.
Iń w M M Ś Httbomr
Nr 11 (ŚWIAT I ŻYCIE) DODATEK TYGODNIOWY „DZIENNIKA ZACHODNIEGO** m
W ro c ła in s k ie Z a k ła d y N a u k o w e E ch a p o b y tu d e le g a c ji R z ą d u C z e c h o s ło w a c k ie g o
u jW a rs z a w ie
Seminarium matematyczne
Główny rozwój matematyki pol
skiej przypada właściwie dopiero na okres między dwiema wojna
mi światowymi. W ielkim „no- vum“ w tej dziedzinie było wyda
wane w Warszawie czasopismo
„Fundamenta Mahematicae“ , któ
rego pierwszy numer ukazał się w 1920 r. Pismo to miało za za
danie zgrupować prace, odnoszą, cę się do działów, którym i zajmo
wało się specjalnie środowisko warszawskie, a była to teoria mnogości i jej zastosowania. P i
smo założyli i redagowali profe
sorowie: Zygmunt Janiszewski, Stefan Mazurkiewicz oraz Wac
ław Sierpiński.
W piśmie tym, o charakterze międzynarodowym i takiej jego wartości, zamieszczał swe prace także szereg znanych uczonych zagranicznych. Stało ono na tym Poziomie, że niejednokrotnie sa_
mo przyjęcie pracy przez Redak
cję, było powodem do uznania jej jako doktorskiej.
Przed wojną wyszły 32 tomy
„Fundamenta Mahematicae“ . Pó Wojnie natomiast ukazał się je
den, pod każdym względem do
równujący poprzednim, ale nie
stety, mimo, że materiały dawno przygotowane są do druku, — wydanie dalszych napotyka na trudności. Powód — brak odpo
wiedniej drukami.
św iato w a sława
Tymczasem polskie wydawnic
twa matematyczne za wszelką cenę winny być nadal wydawane.
Bo jeżeli sami nie zawsze potra
fim y ocenić, co posiadamy, to czasem powiedzą nam o tym ob
cy. W czasie wojny n. p. firma nowojorska Stochert odbija me
todą fotograficzną prawie wszyst
kie tomy „Monografia Matema
tycznych“ . Dziwne tylko robi na naś wrażenie napis, podający rn. im. miejsce wydania jak w ory
ginale: „Warszawa — Lwów-1934“ , gdy z drugiej strony karty ty tu łowej figuruje: „Printed in Chi
na". Czyż potrzeba bardziej do
bitnego świadectwa stopnia po
pularności wydawnictwa i jego Wartości dla nauki światowej? —
Drugim centrem nauk matema
tycznych był Lwów. Prof. Ste
fan Banach i prof. Hugo Stein
haus zaczęli tam w 1929 r. w y.
dawać „Studia Mathematicae“ . dochodząc do dziewięciu tomów dorobku ogólnego. Pismo to tak
że miało żywy kontakt z zagra
nicą nie ustępujący „Fundamen tom".
Aby nauka mogła krzewić się szerokie i nieskrępowanie po trz e b n y jest do tego specjalny
„ k lim a t“ , czy nazwijmy to —- atmosfera naukowa. Wytworzvlv ja właśnie redakcje wspomnia nych wyżej wydawnictw i w * gółności oba srodowislA które wsp<ftpracy, ' k o m u ^ ą c
Ä Ä s r s s ' a r
oddział* St.^R wsp,?lne wysiłki
w ro rta ° w id • w ię c m a te m a ty k i
^ o ö a w s k i e j S1ę g a g l ę b o k o d o
g a ia ^ ir ,pr2edY 0jennych- Poma.
£ " L temu wybitnie czterej pro-
^ o w i e kierownicy Semika.
M atem atycznego U n iw e rs y - w ru 1 P o lite c h n ik i w e W ro c ła w iu .
Najbardziej zasłużeni _ P roh Dr. Hugo Steinhaus, je-
z twórców lwowskiej szkoły matematycznej i profesor tam tej.
szego uniwersytetu w okresie przedwojennym, założyciel i re
daktor czasop. „Studia Matem.“ , zajmuje się specjalnie statystyką matematyczną i rachunkiem pra
wdopodobieństwa, analizą fu n k
cjonalną. szeregami ortogonalny
mi. Z większych dzieł, wspólnie ze swym uczniem, docentem U. J.
K. Stefanem Kaczmarzem, zagi
nionym w czasie . wojny, wydał monografię p. t.: „Theorie der Orthogonalreihen“ . Następnie, z najbardziej znanych: „Kalejdo
skop matematyczny“ , książkę, która w Ameryce wyszła pod ty tułem: „Mathematical Snapshots“
„Czym jest i czym nie jest mate
matyka“ oraz około 80 prac z różnych dziedzin. Prof. Stein
haus jest obecnie dziekanem Wy
działu Matematyki Fizyki i Che
mii, czyli tzw. „Wspólnego“ dla Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu.
Niedawno prof. Steinhaus . o- trzymał od Polskiego Towarzy
stwa Matematycznego nagrodę im.
Stefana Banacha za okres pracy jego w latach 1939—1945.
Prof. Dr. Władysław Slebodziń- ski, będąc docentem Uniwersy
tetu Warszawskiego, wykładał przed wojną w Poznaniu. Jest wybitnym specjalistą w zakre
sie geometrii różniczkowej, zaj
muje się specjalnie dziedzinami, tworzącymi podstawę matema
tyczną ogólnej teorii względności.
W wyższych uczelniach wrocław
skich zajmuje jedną z katedr ma
tematyki i pracuje oprócz, tego jako zastępca profesora na kate
drze mechaniki teoretycznej.
Prof. Dr. Bronisław Knaster był przed wojną docentem Uniwersy
tetu Warszawskiego. Specjalno- ścą jego jest topologią, w której to dziedzinie uważany jest za in dywidualność, cieszącą; się w iel
kim uznaniem. W swoim czasie zdefiniował on pewne osobliwe twory, dziś zwane w matematyce
„kontynuami knasterowskimi“ . Konstrukcja takich kontynuów u_
chodzi za jedną z najbardziej skomplikowanych tej gałęzi wie
dzy. Prof. Knaster jest także znawcą spraw drukarskich i wchodzi do Rady Drukarni U ni
wersytetu i Politechniki we Wroc
ławiu.
Prof. Dr. Edward Marczewski, jest uczniem szkoły warszawskiej, gdzie się habilitował, — specjali
stą w teorii fu nkcji rzeczywistych, a zwłaszcza w teorii m iary i sta
łym współpracownikiem „Funda
menta Mathematicae“ . Tak, jak i prof. Knaster, w czasie . wojny wykładał w Uniwersytecie Lwow skim.
Współpraca zakładów
Premier Gottwald (z lewej) i gen. Svoboda przed płytą Nieznanego Żołnierza na Placu Zwycięstwa, na której delegacja Rządu Czecho
słowackiego złożyła wieniec.
Na trybunie honorowej podczas defilady na placu na Rozdrożu.
Od prawej: żona premiera Gottwalda, premier Cyrankiewicz, premier Gottwald, wicepremier Gomółka, minister gen. Svoboda-
Fanfarzyści w czasie defilady. Oddziały Wojska Polskiego defilują.
naukowych
Na charakterze Seminarium Matematycznego wraz z Zakła
dem Mechaniki Teoretycznej, w y
bitne piętno wycisnęła symbioza Uniwersytetu i Politechniki. Po
nieważ Zakład obsłużyć musi studentów dwu uczelni,, jest chy
ba największym tego rodzaju w Polsce. Zasadniczo związanych z nim jest 6 katedr, z których dwie na razie nie obsadzorie. Z młodszych sił pomocniczych nau
kowych posiada obecnie Zakład 9 osób.
Różnorakiej pracy w Zakładzie jest mnóstwo. W pierwszym pół
roczu br. jednocześnie kształcono około 1.300 studentów: matema
tyków, fizyków, astronomów, przyrodników, elektro-mechani- ków studentów Wydziału Budo
wlanego, architektów i rolników.
W drugim półroczu prof. Knaster ma nawet wykładać „metody statystyczne" dla psychologów i medyków. Przy tak dużej różno
rodności studiujących, każdy w y
kład wymaga innego podejścia,
TA TR Y W
innego doboru przykładów. Wpra
wdzie jak największą uwagę przywiązuje się do pracy nauko
wej, niemniej czyni się wiele w ysiłku i. starań, aby jak naj
lepiej wypełnić także i obowiązki dydaktyczne w stosunku do wszystkich grup studentów. W pierwszym etapie pracy — bezpo
średnio po uruchomieniu Uczelni, głównym staraniem było zaspo
kojeni© tych właśnie potrzeb. W szczególności połączenie Uniwer
sytetu z Politechniką, będzie miało — jak się zdaje — ten rezul
tat, że zagadnienia matematyki stosowanej będą tu opracowywa.
ne w silniejszym stopniu, niż t,o ma miejsce zwykle na uniwer
sytetach.
Wspólne posiedzenia Cotygodniowe zebrania nauko
we, w jakich biorą udział wszy
scy pracownicy naukowi Zakładu, są trojakiego rodzaju:
Piątkowe posiedzenia Oddziału Wrocławskiego Polskiego Towa
rzystwa - Matematycznego (naj
starszego z istniejących towa
rzystw naukowych we Wrocła
wiu, gdyż pierwsze jego zebranie odbyło się już 20 października 1945 r.), są poświęcone wyłącz
nie referowaniu własnych* rezul
tatów naukowych. Od czasu do czasu biorą w n ic h ' udział także i goście spod Wrocławia, jak prof. Stan. Gołąb i prof. Otto N i- kodym z Krakowa, prof. Włady
sław Orlicz z Poznania, prof.
Kazim. Kuratowski z Warszawy.
Obecnie są w planie dalsze zapro
szenia, projektuje się przyjazd k ilk u aktywnych matematyków z najmłodszego pokolenia.
Prowadzone wspólnie przez czterech profesorów seminarium wtorkowe, poświęcono przeglądo
w i publikacji. A ktyw ny udział, przez referowanie najnowszych prac, biorą wszyscy pracownicy naukowi Zakładu i k ilk u zaawan
sowanych w nauce studentów.
Praca ta nie ogranicza się zresztą
jedynie do referowania artyku
łów, przeczytanych w czasopis
mach. Na jednym z najbliższych posiedzeń np. będzie omawiana praca prof. Hadwigera z Berna Szwajcarskiego, nadesłana świeżo do „Fundamentów“ . Na jednym z odbytych już posiedzeń — asy
stent Hartman referował w yniki prac prof. Jarnika z Pragi cze
skiej, nadesłane mu w liście, w ramach dwustronnej wymiany myśli. Na posiedzeniach tych o- mawia się też kwestie natury dydaktycznej, związane z co.
dzienną pracą w Uniwersytecie i Politechnice.
Trzecim rodzajem posiedzeń jest Konwersatorium z teorii mia
ry i teorii ergodycznej. Prowadzi je prof. E. Marczewski. W czasie ( tych posiedzeń referuje ostatnio | swą pracę doktorską asystent:
Hartman. Wszystkie tematy o prą-!
cowywane i omawiane są t u 1 szczegółowo i z dowodami, w przeciwieństwie do dwu poprzed
nio wymienionych zebrań, Brak książek
Jedną z najważniejszych porno- ! cy naukowych każdego Zakładu
— jest jego biblioteka. W tym wypadku — księgozbiór Senjina.
rium Matematycznego ma jeszcze wielkie braki. Z dawnej uniwer
syteckiej biblioteki matematycz
nej nie zachowało się prawie nic.
Wszystko spłonęło bowiem wraz z Instytutem w czasie oblężenia Wrocławia. Z tych zaś książek, którą Niemcy ewakuowali z mia
sta na prowincję, a które zdołano odszukać, otrzymano na razie ok. 100 tomów. Obecny więc księgozbiór jest trojakiego po
chodzenia. Jedna jego część — to zbiór pierwotny katedry mate
m atyki dawnej niem. Politechni
ki. Drugą zebrał prof. E. M ar
czewski spośród opuszczonych prywatnych księgozbiorów ponie
mieckich. Trzecią część stano- j wią nabytki nowe, zwłaszcza z I dziedziny polskiej literatury ma- j tematycznej. Biblioteka w ten [ sposób skompletowana, liczy o- . becnie 2.000 tomów, ok. 4.000 od
bitek i niewielką liczbę czaso-, pism. Z tego zbiór literatury niemieckiej jest dość obfity, pol
skich książek jest już także sporo.
Stosunkowo bardzo niewiele udało się zebrać wydawnictw rosyjskich, francuskich i angielskich. Główną : bolączką jest niezorgańizowany;
dopływ czasopism. Zwłaszcza z o- kresu wojennego reprezentowane są tylko bardzo niieliczme. Można uzyskać wiele literatury zagra
nicznej drogą wymiany. Lecz n aj
pierw musi być pokonana główna przeszkoda, jaką jest sprawa dru
ku. Katalogowanie jest w peł
nym toku. Biblioteka, do czego przywiązuje się wagę specjalną,
jest dla studentów czynna co
dziennie.
Seminarium Matematyczne we Wrocławiu posiada pewną okaza
ła księgę, zatytułowaną: „N o w i księga szkocka“ . T ytuł dla nie wtajemniczonego brzmi co n aj
mniej zagadkowo. A historia tej księgi jest następująca:
Historia pewnej książki Może nie wszyscy zdajemy so
bie sprawę z faktu, że matema
tycy, to jednak wesoły naród.
Tworząc pewną grupę, związaną węzłem wzajemnych zaintereso
wań, zbierali się oni niegdyś we Lwowie w kaw iarni „Szkockiej“ . A gdy m ów ili o matematyce. — chętnie smarowali stół, serwetki, cenniki itp., wypisując na nich trudne, nierozwiązane zagadnie
nia .matematyczne. Stawiający dane zagadnienie przed forum zebranych, za rozwiązanie zobo
wiązywał się na piśmie do re
wanżu, w postaci przeważnie mniejszej lub większej ilości p i
wa albo kolacji u George‘a. By zapobiec rozproszeniu się owych ulotnych, a nieraz bardzo cen
nych kartek, prof. Banach sprawił braci matematycznej gru
by zeszyt, zdeponowany u płat
niczego, który miał za zadanie podsunąć książkę, aby do niej, zamiast na stoliku czy serwetce wpisywać dane zagadnienie. Za
razem zaznaczało się wysokość ewentualnej nagrody.
Ten właśnie wesoły zwyczaj wznowiony został we Wrocławiu i stąd osobliwy ty tu ł książki. Do tej wrocławskiej — wpisano już 38 różnych zagadnień. Figurują w niej m. in. goście obcy, jak prof. Sarnik, który za rozwiąza
nie postawionego przez siebie za
gadnienia stawia nawet 100 czy 300 litró w piwa pilzneńskiego.
Młodzi matematycy chcieliby rozszerzyć tę „Nową księgę szkoc
ką“ przez wydawanie małego pis
ma, poświęconego nie rozwiąza
nym zagadnieniom.
W czasach niemieckich 1 Wroc
ław nie , był zbyt silnym środo
wiskiem nauk matematycznych.
Nie wydano niczego godnego u- wagi. Przejściowo wykładali tu wprawdzie w ybitn i uczeni jak Lejeune-Dirichiet, Kneser, Rade- rnacher — ale na tym właściwie koniec.
Dziś Wrocław bierze żyws' u.
dział w pracach Polskiego Tow.
Matematycznego. Jest ono jako całość aktywniejsze obecnie, niż przed wojną. Sprawia to rozpro
szenie poszczególnych matematy
ków, siedzących w takich środo
wiskach, jak Lublin, Toruń, Łódź, Gliwice i szukających dlatego ściślejszego ze sobą kontaktu. Tę aktywność P. T. M „ grupującego
w swych szeregach wszystkich pracowników naukowych danej dziedziny, należy , w dużej mierze zawdzięczyć prezesowi jego, prof. K. Kuratowskiemu oraz po
parciu Wydziału Nauki w M in i
sterstwie Oświaty, specjalnie zaś naczelnika, dra Geblewicża.
Konferencja m atem atyków Pierwsza powojenna konferen
cja matematyków polskich odbyła się właśnie we Wrocławiu w dniach 12—14 grudnia 1946 r.
Wzięli w niej udział prof. Wacław Sierpiński, prezes Towarzystwa Nauk. Warszawskiego oraz prof.
K. Kuratowski, prezes Pol. Tow.
Mat, jak też delegaci ze wszyst
kich większych ośrodków nauko
wych w kraju. Na konferencję przybyli też znakomici goście zagraniczni w osobach prof. Sor
bony Amanda Denjoy, członka Paryskiej Akademii Nauk; prof.
Gustawa Choąuet, wybitnego ma
tematyka młodszego pokolenia oraz prof. Vojtecha Sarnika z Pragi czeskiej. Podczas zjazdu wygłoszono ponad 20 referatów naukowych. W jego ramach od
była się też akademia żałobna, poświęcona pamięci zmarłego we Lwowie w .1945 roku prof. St.
Banacha. Za wzorową organizację Zjazdu, którą do zawdzięczenia mamy prof. E. Marczewskiemu, otrzymał Oddział Wrocławski spe
cjalne podziękowanie.
W maju br. planowana jest na
stępna konferencja matematy
ków polskich, tym razem w K ra
kom ;p.
Konferencja wrocławska zaję
ła się wśród innych, także jedną z największych ogólnopolskich bolączek, jaką jest niemożność wydrukowania dawno już goto
wych prac. Na wniosek Zarządu P. T. M „ uchwalono rezolucję, uważającą za jedną z najpilniej
szych potrzeb utworzenie w Pol
sce drukarń specjalnie nauko
wych, które by mogły drukować wydawnictwa i książki matema
tyczne.
Sprawa drukarń jest tym po
ważniejsza, że właściwie jedyną formą, jedyną możliwością otrzy
mania czasopism zagranicznych jest obecnie wymiana. A my w tej chwili prawie nic nie możemy posłać, a tym samym otrzymać.
Toteż bez pomocy Rządu i cen
tralnego kierownictwa drukarń, trudno będzie wyjść z im pasu.
W związku z ruchem, przeja
wiającym się wśród starszych matematyków, powstało aktyw
ne koło Matem.-Fizyczne studen
tów Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu, które urządziło sobie bibliotekę, organizuje refe-
(Dokońezenie na str. 6-tei)
w DODATEK TYGODNIOWY „DZIENNIKA ZACHODNIEGO* Nr 11 (ŚWIAT I ŻYCIE)
A L B E R T A C R E M E N T / V O W E L / 1
D ra m a t bez słów
Nie było — ¿da się — spokoj- niojszego, domowego ogniska.
W mieszkaniu, które zajmowa
li. po rozmieszczeniu mebli, po wzorowym zawsze ustawieniu ar
tystycznych drobiazgów, poznawa io się regularność ich życia.
Żyli w stanie małżeńskim już przeszło 20 lat i byli — zdawać by się mogło — szczęśliwi. Nie w sposób sisumny i hałaśliwy.
Instynktownie nienawidzili hala- au. I to całkiem poważnie!
Potrafili bez ukrytych uraz csynić sobie wzajemnie drobne ustępstwa, tak niezbędne w po
życiu małżeńskim. Gdy się jedno drugiego o coś pytało, robiło to z uprzedzająca grzecznością. A kiedy prowadzili dyskusję, czyni
li to zawsze głosem równym, spokojnym.
Prawdę mówiąc, byli bardzo b ojażliw i oboje. On był powieś- ciopisarzsm. Atoli nazwisko je
go, Lucjan Richez. nie wychodzi
ło poza obręb pewnego rozgłosu.
A le to mu starczyło. By fortuna przyszła do niego, wraz ze sła
wą w ielkich 'nakładów, trzeba by było włóczyć się po salonach pokazywać na uroczystościach;
zawsze się od tego wstrzymywał.
,.Zbytnia skromność“ — mawiali przyjaciele. W rzeczywistości:
bralc odwagi.
Gdy w racał, całował małżonkę w czoło, wygłaszając przy tym niezmiennie to samo zdanie:
„Mam nadzieję, że nie nudziłaś się zbytnio beze mnie, moja ko
chana?“
Na co otrzymywał zawsze tę
samą rnn.t.1 więcej odpowiedź:
„Nie, tyle jest do roboty w miesz kaniu. ale mimo to cieszę się, że cię znów widzę“.
Pani Richez uczestniczyła zresz ta w pracach swojego męża, jed
nak w sposób barcfeo dyskretny.
Jej to przypadło w udziale przepisywać na maszynie opowieś ci. które mąż publikował perio
dycznie w „W ielkim Dzienniku“.
Przepisywała je. wkładała do koperty i wysyłała. Ta skromna praca starczyła jej. by się uwa
żać za współpracowniczkę. Nie
stety. nawet nie przeczuwała dra matu, który jej groził.
Bo i jakże w wieku lat 50-ciu człowiek taki, jak Lucjan Richez mógł sobie zawrócić głowę ko
bietą rozwiedzioną, której prawie że nie znał.
A wszakże te właśnie się przy
darzyło. Rozwódka nazywała się Hortensja Balezka. Ładna, o- toczona nimbem awantumiczoś- ci, imponowała tym, powieścio- pisarzowi, który widział już w marzeniach karierę, jaką by zro
bił przy boku takiej, jak ona istoty. A że był bojaźliwy, wo
dziła go za nos Pewnego dnia żądała, by ją poślubił, tak jak się żąda jakiegoś cacka z fantazji.
Trzeba było więc prfeede wszyst kim się rozwieść, Cóż! To powin
no być rzeczą łatwą. Po dokła
dnie 23 latach małżeństwa, żona jego nie powinna go już kochać.
Żyli razem raczej siłą przyzwy
czajenia niż uczuć. Separacja winna się odbyć bez zmartwień- Hortensja Balezka mówiła głosem
ciepłym, tonem zdecydowanie kategorycznym. Całkowicie prze
konała Lucjana Richez. który wróciwszy do domu nie omiesz
k a ł zresztą ucałować małżonki w czoło, mówiąc: „Mam nadzieję, że nie n/udzilaś się zbytnio beze mnie, moja kochana?“
„Nie. tyle jest do roboty w mieszkaniu! Ale mimo to cieszę się, że ■ cię znów widzę“.
Wieczora tego, szukał środków zrealizowania swego projektu.
Oczywiście nie o to chodziło, by uciec jak złodziej. Aby uspokoić swoje sumienie, musiał mieć szczęście jego domowego ogniska jest tylko czczym słowem, teraz, gdy miłość wygasła. Chodziło o jasne stawienie sprawy. A gdy już raił ustali się fakty separa
cja sama się im narzuci. Tak, ale w jaki sposób dwoje ludzi nie
śmiałych mogło się zdobyć rów
nocześnie na iasne stawienie spra wy? Gdy sobie przypomnimy, że Lucjan Richez był powieściopi- sarzem, nie weźmiemy mu za złe, że w tych okolicznościach, zna
lazł w swej wyobraźni nowy pre cedems.
Aby zobrazować swej żonie nowowytworzoną sytuację, zreda
gował opowieść, w której, za po
średnictwem zmyślonych postaci
— wyjaśnił całą historię. Dla lepszego zrozumienia dodał zręcz nie parę intymnych szczegółów tak, aby pani Richez nie miała żadnych złudzeń co do właściwe
go znaczenia tej opowieści. W zakończeniu rozwiódł dwoje mał żonków zaznaczając że żona, w
której sercu nie zostało już nic z dawnei miłości, odeszła bez ża
lu na Południe, gdzie, mając za
pewniony byt materialny, mogła pędzić szczęśliwe dni na łonie rodziny...
Gdy oddawał ów tekst pani Richez, nie odbyło się bez wzru
szenia. Ale Hortensja Balezka powinna być zadowolona. Pilno mu też było donieść je j o tym
„wyczynie“.
Gdy wracał, pytał się sam sie
bie w duchu, jak też żona go przyjmie. „Mam nadzieję, że nie nudziłaś się zbytnio beze mnie, moja kochana?“ — spytał nie
pewnym głosem. A ta mu na to ze zwykłą pogodą w oblicz«:
„Nie, tyle jest do roboty w mieszkaniu... Ale mimo wsfeystko cieszę się, te cię znów widzę'1.
Czyżby nie zrozumiała? Lucjan sądził, że odłożyła na jutro ko
pię opowieści. Zapytał się wprost o to. Powiastka została dokład
nie przepisana ńS maszynie, od
czytana uważnie i odesłana do
„Wielkiego Dziennika“.
Dlaczego więc nic n>e mówiła?
Milczenie jej było niezrozumiałe.
Bezsprzecznie i ona była nieśmia ła. Ale teraz gdy sytuacja przed
stawiała się tak jasno w swej brutalnej prawdzie, gdy chodzi, i- już tylko o wyciągnięcie z niej odpowiednich konkluzyj, — zre- sfctą wcale nie groźnych, — zda
wało mu się, że można już mó
wić. Cała trudność polegała na tym. od czego zacząć.
Lecz i na to znalazł się sposób!
Gdv opowieść ukazała Sie w dru-
iï*srÆ&€:Æ 9 $i€M§ c ś e c f z l e d . .
ZO FIA BRONIKOW SKA
D o s y n a
. . . Dalekie cię nęcą podróże . . . Nad mapą pochylony — godzinami wyznaczasz dalekie trasy,
przemierzasz lądy nieznane i oceany olbrzym ie — wzdłuż i wszerz . . . A nocą ci się śni
niezwykłych przygód ogrom.
Że ty tak samo . . . Że ty też
ja k Józef Conrad, jak Jack London . . .
I nawet nie wiesz o tym , że może w tej samej ch w ili w jakim ś dalekim, obcym kra ju czyjaś głowa nad mapą się chyli, a oczy są pełne łez
i serce pełne tęsknoty . . . Za słońcem
pszeniczno-złotym, za wierzbą rosochatą pochyloną nad stawem — za błękitnie bieloną chatą . . . Tobie — śnią się w marzeniach egzotyczne dżungle —
słoneczny urok In d ii, drapacze chmur . . .
A ktoś inn y — stamtąd — wspomina:
Śląsk!
Mazowsze!
Pomorze
i sine pasmo
g ó r ! . . .JÓZEF BARANOW SKI
O dobrej mieiniórce
Przyleciała wiewióreczka Do swej koleżanki:
/ — M oja droga, moja złota, Takie zimne ra n k i. . .
A orzeszki wszystkie zjadłam I smaczne żołędzie,
Chłodno — głodno w m ojej dziupli, Nie wiem, co to będzie.
■ •
Bądź tak dobrą i poratuj Biedną w iew ióreczkę,.
Choć żołędzi parę funtów, Orzeszków troszeczkę.
— Ależ chętnie, moja droga, Mam dosyć zapasu,
Zima już na ukończeniu, Coraz cieplej w lasach.
Zamów tylko dwa zajączki, Niech przyjadą wozem, M ój braciszek zapakować Towar m i
pomoże.— Ach, dziękuję ci, dziękuję!
— A leż nie ma za co!
Pospiesz się i z zajączkam i Zaraz do nas w racaj.
hu. Lucjan riie h e z . znalazł w niej to, czego szukał. Żona jego zmie
niła ¡zakończenie opowieści. Dwo je małżonków kontynuują jeszcze kroki rozwodowe, ponieważ mąż tego się domaga, ale żona. która nawet po 23 latach małżeństwa nie przestała go kochać, chociaż może nieraz miłość swą źle w y
rażała, umiera z rozpaczy.
To była odpowiedź!
Lucjan Richez ją zrozumiał Tego samego dnia zerwał z Ba- lęzką. Lecz podobnie jak i żona — nie zdradził się, że wię o jej przypadkowej współpracy,
nigdy się jej n e przyznał, że czy tał zakończenie w jej interpreta
cji. Takie to zdarzają się czasem dramaty bez słowa!
„Mam nadzieję, że nie nudzi
łaś się zbytnio beze mnie, moja kochana?" — zapytał się tylko odrobinę łagodniej niż zwykle, gdy wrócił.
„Nie, tyle jest do roboty w mieszkaniu... Lecz mimo to cie
szę się, że cię znów widzę“ — odrzekła żona wyciągając ku nie
mu ramiona. —
Przekład! K. Tomaszewskiego
Przed wiosennym sezonem
Wprawdzie przeciągająca się nadmiernie zima straszy nas cią
gle przeróżnymi niespodzianka
mi, ale i tak wiemy doskonałe, że to ostatnie je j wyczyny. P rak
tyczna kobieta już po Nowym Roku rozmyślać poczyna o wio
śnie, tej płaszczowo-kostiumowej, bo wiadomo, że gdy pewnego dnia spod śniegu wyjrzą pierw
sze kwiatki, już na szycie, o d i wie żanie i przeróbki będzie stanow
czo za późno.
Skąpe na razie wiadomości o wiosennych niespodziankach mo
dy podają, iż:
w kostiumach obowiązuje ża
kiet lekko wcięty w talii, jedno
Ostatni krzyk mody — kostium i jednobarwny, w kolorze szarym.
i Żakiet zaokrąglony z przodu, o kloszowej, „tiurniurowej“ lvnn tyłu i oryginalnych kieszeniach.
lob dwurzędowych, na wzór mę
»kich m arynarek;
najw ięcej noszone będą spód
nice sportowe, z jedną głęboką fałdą na przodzle. Długość spód
nicy 5 —- 7 cm poniżej kolan;
ififl« widziane będą do kostiu
mów bluzki fantazyjne, z pliso
wanym i żabotami, koronką itd.;
kolory tylko najjaśniejsze: sza ry we wszystkich odcieniach, re
zedowy, niebieski i żółty. Beige , wchodzi zdecydowanie na m iej- I zoo popielatego!
powszechnie noszone będą wsze lakie kraty, mniejsze i większe, zależnie od smukłości sylwetki.
Poza tym nie należy przejmo
wać się tym, co zobaczymy w żur nalach, i pamiętać, że prawdziwą elegancję tworzą nie ekstrawa
gancje mody, ale osobisty wdzięk, smak i umiar.
Elegancki kostium przedpołudnia- wy. Żakiet w paseczki, o cieka
wym wyzyskaniu pasków na przodzie, spódniczka gładka, lek
ko skloszowana.