Edmund Mazur
Z mojego raptularza
Palestra 21/5(233), 98-101
1977
98 E d m u n d M a z u r N r 5 (232)
ap elacy jn y m je st m ożność o rzekania sądu IT in sta n c ji co do isto ty spraw y. W d yskusji poruszono m.in. problem m ożliwości z a w arcia ugody przed sądem II in stan c ji w sy tu acji, gdy sąd I in stan c ji uzn ał ta k ą ugodę za niedopuszczalną w św ietle art. 203 § 4 k.p.c. D o k to ran t sta n ą ł n a sta n o w isk u , że w w y p ad k u gdy sąd po p rzep ro w ad zen iu ponow nego dow odu r p rz e słu c h a n ia stro n stw ierdza, iż ta k a ugoda nie n aru sz a in te re su stron, pow inien on p rzek azać sp raw ę do ponow nego rozpoznania sądow i I in sta n c ji w m y śl art. 385 § 4 k.p.c., nie może zaś w nieść ta k ie j ugody do protokołu.
K olejny in te re su ją c y p roblem podniesiony w d y sk u sji dotyczył in te r p re ta c ji art. 381 § 2 k.p.c. R ozw ażano, jakiego ro d za ju w sp ó łu czestn ictw a dotyczy te n p r z e pis przy przyjęciu, że rozszerza on rów nież pod w zględem podm iotow ym k o n tro lę sądu rew izyjnego. D o k to ra n t tw ierdził, że ta k ie rozszerzenie g ran ic podm iotow ych k o n tro li sądu rew izyjnego dotyczy w spółuczestników m a teria ln y ch .
U w zględniając podnoszone przez recen zen tó w i d y sk u ta n tó w w alo ry p ra c y oraz św iadczący o teo rety czn ej w iedzy d o k to ran ta p rzeb ieg obrony, R ada N aukow a I n s ty tu tu P ra w a Cyw ilnego U n iw ersy te tu W arszaw skiego p o stan o w iła jed n o g ło śn ie nadać adw o k ato w i K azim ierzow i K rzem ińskiem u ty tu ł d o k to ra n a u k praw n y ch .
Magdalena Bosakirska
M I Ę D Z Y
IV A M I
EDMUND MAZUR
Z mojego raptularza
Zagonieni sp raw am i, przytłoczeni codziennym „m ły n em ” sp raw ied liw o ści — nie zaw sze m am y czas i ochotę na rozm yślanie o sensie tego, co robim y, n a re fle k sje o życiu i o naszym w nim m iejscu. C zasam i je d n a k , przy sp rzy ja ją cy c h okolicz nościach albo w czasie „białej n ocy”, o św ietlam y te u k ry te dośw iadczenia, w ią żem y ze sobą fa k ty i p ró b u jem y w yciągać w nioski, i to zarów no w nio sk i n a j bard ziej osobiste ja k i ogólniejszej n atu ry .
M uszę przyznać, że m oje doznania i oceny po ta k im „ ra ch u n k u su m ie n ia ” są słodkie i jednocześnie gorzkie, z przew agą tych ostatnich. Z p u n k tu w idzenia osobistego, je ste m p raw ie zadow olony: m am zawód, k tó ry lu bię i do k tó reg o u p o r czyw ie dążyłem , m am dom i rodzinę, gdzie czuję się dobrze, i chciałbym , aby to przek o n an ie było podzielone przez pozostałych członków tejże rodziny, m am z a jęcia n a tu ry zaw odow o-społecznej, p ra c u ję w sam orządzie adw o k ack im , gdzie czuję się potrzeb n y i gdzie •— dodam niesk ro m n ie — ta m oja działalność je s t c h y ba doceniana, od czasu do czasu coś napiszę i opublik u ję, m am z a in te re so w an ia w ychodzące poza sferę zaw odow ą, m am p rzy je m n e hobby d o sta rc za ją ce m i m iłych przeżyć i w zruszeń, no i m a te ria ln ie jakoś sobie radzę. C zuję się u ży teczn y i p o
trze b n y . Z d a ję sobie spraw ę z fun k cji p rofesjonalnej, ja k ą spełniam w w ym iarze sp raw ie d liw o śc i i ,w społeczeństwie, widzę swój zaw ód i siebie w p ersp e k ty w ie czasu, re a ln ie o ceniając plusy i minusy.
P o w in ien e m w ięc być zadowolony, ba, szczęśliwy naw et. A je d n a k odczuw am ja k iś niepokój i trw ogę: w ydaje mi się, że ciągle zbyt m ało daję i biorę, że mój ślad, k tó ry chciałbym „ocalić od zapom nienia”, je st zbyt nikły, podobny do b ru zd y w odnej po przep ły n ięciu łódki. Szukam gorączkowo odpow iedzi i w y jaśn ien ia tych doznań i odczuć, ale... w y łan iają się tylko p y tan ia, p y ta n ia , p y ta n ia, ja k w ni-e kończącym się procesie z niezliczoną liczbą św iadków , ciągle zm ien iający m się kom plecie o rzek ający m i cyklicznie na nowo fo rm u ło w an y m akcie oskarżenia. M ożna o nich chw ilow o zapom nieć, ale nie m ożna od nich uciec an i też uzyskać zad o w ala ją cej odpow iedzi. I to je st ten męczący stan, gorzko odczuw ana sy tu a cja, u św ia d a m ia n a konieczność przeżyw ania, przem ijan ia i ciągłego niepokoju cisnących się law inow o pytań. Ale czy nie może być tej odpow iedzi? Ba, gdybym w iedział, p rz y ją łb y m to ja k o w łaściw ość psychofizyczną n a tu ry ludzkiej, jako coś, co je st n ie u ch ro n n e i konieczne, ja k np. odżywianie. A może to je s t w łaśn ie' rodzaj p o żyw ienia d la człow ieka, dla jego mózgu i innych narządów , dla jego in te le k tu ? M oże to je s t ta siła napędow a, która nam każe żyć, działać, w ierzyć i w ątp ić? Nie w iem , nie m ogę znaleźć zadow alającej odpowiedzi.
Męczy m nie od pew nego czasu pytanie dotyczące istn ie n ia życia jako takiego, tej u k ry te j siły pow odującej poczęcie, narodziny, rozw ój, zgon. Z biologii w iem y w szystko albo p ra w ie w szystko o koniecznych czynnikach pow odujących p o w sta n ie now ej je d n o stk i ożyw ionej m aterii. Uczeni całego św ia ta od w ieków sk rzę tn ie b a d a ją i o p isu ją rozw ój i życie każdego gatunku, każdej rośliny, ziąrn k a, k w iatu , owocu, każdego stw orzenia. Ale nigdzie nie znalazłem (i chyba nie znajdę) o d pow iedzi n a p ro ste pytan ie: co pow oduje, że pow stanie określonych w a ru n k ó w d a je w efek cie now ą kom órkę ożywioną, inną zupełnie od poprzednich, a je d n a k ta k podobną, że n ie m al identyczną? Co nakazuje i pow oduje ciągły rozw ój now ych a je dnocześnie znan y ch form życia? N auka odpow iada, p o d su w ając tu w iadom ości o genezie, insty n k cie, woli itp. Je st to je d n ak tylko um ow ne określenie zao b serw o w an y ch i dośw iadczalnie spraw dzonych zjaw isk przyrodniczych, m niej lub b ard z iej dokład n y ch — nic ponadto. P odejrzew am y istnienie ja k ie jś u k ry tej, nie znanej jeszcze, w spólnej w szystkim ożywionym jednostkom siły w ita ln ej lu b też is tn ie nie je d n o stk i en erg ii biologicznej tkw iącej w nas i w szystkich p rze jaw ac h życia, p rzeczuw am y ją i pró b u jem y nieudolnie opisać, zbliżyć się do niej choćby w y o b ra ź nią. Czy je d n a k kiedyś będziem y w stanie dotrzeć do źródła życia, poznać jego istotę, nie p o w staw an ia, lecz istnienia, w ykorzystać ją pożytecznie, nie niszcząc, uszk ad zając czy defo rm u jąc? Znowu pytania, p ytania, p y ta n ia.
K iedyś uczono m nie — i sam w to w ierzyłem — że przestępczość je st u w a ru n k o w an a sto su n k am i społeczno-ekonom icznym i. Rychło przek o n ałem się, że je st to tylko p ó łp raw d a. Owszem, stosunki społeczno-ekonornicze m a ją w pływ na p r z e stępczość w sensie ich rodzaju, geografii w ystępow ania, nasilen ia, ilości itp., ale jej nie o g ran ic za ją an i też nie w aru n k u ją . Z likw idow anie jakiegoś u s tro ju czy form acji, stw o rzen ie nowych w aru n k ó w społecznych, ekonom icznych i k u ltu r a l nych nie znosi autom atycznie przestępczości jako zjaw isk a społecznego. G inie jed en rodzaj p rze stęp stw (w drodze faktycznej lub praw n ej), a w to m iejsce p o ja w ia się in n y lub inne, w ygasa gdzieś jak iś rodzaj przestępczości, ale p o ja w ia on się n a ty c h m ia st w ja k im ś innym m iejscu lub k ra ju , i to p rzew ażnie w w iększym jeszcze ro zm iarze lub nasileniu. Zdobycze cyw ilizacji i k u ltu ry doskonalą a p a ra ty ścigania, ale zw ykle je s t to działanie następne, już po spełnionym przestęp stw ie,
100 E d m u n d M a z u r N r 5 (233)
będące w ynikiem dośw iadczenia i nagrom adzonych spostrzeżeń. N au k a h isto rii p ań stw a i p raw a daje św iadectw o istn ien ia jakiegoś w spółczy n n ik a przestępczości tow arzyszącego nam niezm iennie od z a ra n ia ludzkości. N aw et legendy, baśnie, podania, n aw e t znane nam religie, ta k zdaw ałoby się b lisk ie doskonałości ideału, z a w ie ra ją w sobie elem en ty d obra — zła, czynów n ag a n n y ch i za słu g u jący ch na pochw ałę i ap ro b a tę, p rze stęp stw a i kary. C h a ra k te ry sty cz n e, że w łaśn ie religie o p e ru ją najczęściej i w w yszukany sposób pojęciam i ja k n a jb a rd z ie j p ra w n y m i z pogranicza czynu (uczynku), nagrody, k ary , reso cjalizacji, o dpłaty, oceny, k la syfikacji, fo rm u łu ją c je oczywiście z p u n k tu w idzenia p rez en to w an e j m oralności i etyki, a dla w y w arcia określonego celu, zachow ania się czy społecznego o d d zia ływ ania.
W szystko w ięc to p raw d a, w szystko to w iem y i m ożem y sobie b ard z iej lub m niej uczenie w ytłum aczyć, ale je st to przecież nic innego ja k opisyw anie sp o strz e żeń istn iejący c h ju ż kiedyś fak tó w o różnym ilorazie. Nie m ożem y n a to m ia st o d pow iedzieć sobie n a zw ykłe, p ro ste pytan ie: dlaczego człow iek popełn ia p rz e stępstw o? Dlaczego nie re sp e k tu je u stanow ionych przez siebie ry g orów zachow ań, nakazów i zakazów ? N au k a p ra w a m ów i, że w inne są te m u sto su n k i społeczno-eko nom iczne, inni zaś tw ierdzą, iż w inę ponosi niedoskonałe praw o. Od wiekówT przeto doskonalim y, zm ieniam y, ulepszam y i p o p raw iam y zarów no sto su n k i sp o łeczne i ekonom ikę życia ja k i p raw o z w szystkim i jego odgałęzieniam i. Z jaw isko istn ieje je d n a k n a d a l i ja k uczy sta ty sty k a , b y n ajm n ie j nie m aleje. Z adow alam y się i cieszym y, jeżeli ty lk o nie ro śn ie albo jeżeli uda się n am zm niejszyć k tó rą ś z g ru p przestępczości, k lasy fik o w a n ą przez nas ja k o groźną lu b n ajg ro źn iejszą. A może źródeł tego należy szukać gdzie indziej? Może to sam sy stem o rg an iz ac ji sp o łe czeństw a, rodzący i niosący za sobą ogrom nakazów i zakazów , je s t p rap rzy c zy n ą tych konfliktów ? A może cała nasza k u ltu ra , w yrosła na strac h u , p rzy m u sie o k re ś lonych zachow ań z system em n agród i k ar, pow inna ulec p rze w a rto ścio w a n iu ? Może w yznacznikiem po stęp o w an ia ludzkiego pow inien być ja k iś inny, nie o d k ry ty jeszcze lub nie uśw iadom iony sobie czynnik? Może cały skom p lik o w an y system istn ien ia n ajp rz eró żn iejsz y ch „ ta b u ” je s t błędny i sam p ow oduje p o w sta w a n ie i istn ien ie konfliktów ? Znow u p y ta n ia, py tan ia, p ytania.
W ystęp u jąc ja k o obrońca w sp raw ac h k arn y c h w ciągu całego p rzew odu s ą dowego, a w szczególności w jego części fin aln ej, i słu c h ając potem zapadłego w y ro k u skazującego, zad aję sobie p y ta n ie, czy orzeczona k a ra spełni swój cel w ychow aw czy. M yśl ta je st szczególnie n a trę tn a przy sk a za n iu na k a rę p o zb a w ie nia wolności. W ciągu o statn ich dziesiątków la t m ożem y zauw ażyć, że w ym iar k a r pozbaw ienia w olności zdradza w y ra źn ie ten d en cję zw yżkującą. Dziś nikogo nie dziw i w y m iar 5 lub 10 la t pozbaw ienia wolności. W ym iar w g ran ic ac h 1—3 lat p rz y jm u je się na ogół ja k o łagodny. M ówim y, że trzeb a k a ra ć , i to surow o. Je d n o cześnie sty k am y się na co dzień ze zjaw iskiem p o w rotności do p rze stęp stw a, k tó re przecież św iadczy o m ałej skuteczności ta k iej polityki. Od n ie d aw n a dopiero p rz y ję liśm y zasadę „ro z w a rstw ie n ia ” przestępczości, n ie k tó re jej ro d z a je p rze su n ęliśm y do w ykroczeń, w prow adziliśm y też now e k a ry o c h a ra k te rz e nieizolacyjnym . M usi u p ły nąć sporo czasu, by dokonać pełnej oceny skuteczności ty c h poczynań. A le ju ż dziś m ożna z w ielkim praw d o p o d o b ień stw em stw ierdzić, że zm iany te nie n a ru s z a ją istoty system u i w rzeczyw istości kręcim y się w kółko. Czy nie stać nas n a w y rw a n ie się z tego zaklętego k ręgu? C hyba m ożem y to uczynić, gdyż rozporządzam y dostateczną bazą. K łopot w tym , że nie w iem y, w ja k im iść k ie ru n k u . In tu ic y jn ie w yczuw am y nasze n ie d o sta tk i, ale jeszcze nie w iem y, co i ja k trze b a zrobić, ab y r a d y k a ln ie lub stopniow o przejść n a w yższy etap. P rz y p o m in a ją m i się w nik liw e i tr a f n e ro z w a
ża n ia prof. K ępińskiego o istocie chorób, w ty m także społecznych, o źródłach ich po w sta w a n ia , objaw ach, rozw oju i skutkach. P rof. K ępiński czynił te spo strzeżen ia nie tylko z pozycji klin icy sty , ale rów nież z pozycji człow ieka o g a rn ię tego obsesją pomocy. Czy nie m a w spólnego m ian o w n ik a m iędzy chorobą je d n o stk i <w znaczeniu m edycznym ) a zjaw isk iem społecznym szerszego zasięgu? Czy nie
m ożna tu doszukać się analogii z w szystkim i jej n astęp stw a m i? Znow u p y ta n ia, p y ta n ia, p y tan ia.
S taro ży tn y filozof pow iedział: „w iem , że nic nie w iem ”. P ow tarzam y to do dzisiaj p rzy różnych okazjach. W ydaje mi się, że ten szanow ny m ędrzec w iedział w ięcej niż w spółcześni m u ludzie, stw orzył chyba now ą gałąź wiedzy o „n iew ie d zy ”. Ale czy w iedza o „niew iedzy” je st ju ż n au k ą ? A jeżeli tak, to z jakiego poziom u należy p atrzeć? Czy z poziom u m rów ki, czy z poziom u człowieka, a może jeszcze wyższego? W szak sam a w ysokość w sensie p rze strzen n y m d aje tylko m o żliw ość ogarnięcia w iększego horyzontu, ale jeszcze nie dowodzi, iż horyzont te n je s t w idziany...
T rzeba kończyć, odezw ała się „ K a ta ry n k a ”.
H E C E H I Z J E
F eliks Z e d l e r :
Dochodzenie roszczeń majątkowych od małżonków, Wyd. Prawn.
1976.
W ydana w ro k u ubiegłym przez W ydaw nictw o P ra w n icz e p rac a F e li k sa Z edlera sta w ia sobie za cel om ó w ien ie zagadnienia odpow iedzialności m ałżonków w sferze m a jątk o w e j oraz zagadnień procesow ych i eg z ek u c y j nych, ja k ie są z ty m zw iązane.
Z akres p rac y je st w ięc n ie zm ier nie szeroki. Z jednej bow iem stro n y a u to r om aw ia zag ad n ien ia p ra w a m a terialn eg o , z drugiej zaś — problem y procesow e. Z n a tu ry rzeczy m usi to w 200-stronicow ej p rac y prow adzić do skrótow ego ujęcia te m atu , a n a w e t do pom inięcia n ie k tó ry ch zagadnień. A u to r zastrzega się zresztą (na str. 25 pracy), że za jm u jąc się zagadnieniem odpow iedzialności m ałżonków za d łu gi jednego z nich, nie będzie om aw iał w szystkich kw estii, ja k ie są z tym zw iązane, gdyż p rze k ra cza to ram y oraz cel jego pracy. C ałą uw agę — ja k zapow iada a u to r — sk o n c en tro w ał
on na tych kw estiach, k tó re dla m a ł żeńskich stosunków m ajątk o w y ch są istotne. Są to w ięc te zagadnienia, k tó re a u to r w y b ra ł pod określonym k ątem w idzenia.
Nie ulega w ątpliw ości, że praca p isa n a je st przede w szystkim pod k ątem w idzenia potrzeb p ra k ty k i. S ta nowi to w dużej m ierze o jej w a r to ś ci. Z agadnienie bow iem dochodzenia roszczeń od m ałżonków , zwłaszcza w sy tu a cji gdy dłużnikiem je st tylko jedno z nich, p ojaw ia się w p rak ty c e bardzo często i je st n ie jed n o k ro tn ie źródłem w ielu trudności, w y stę p u ją cych zarów no w sferze procesow ej ja k i egzekucyjnej. S ystem atyczne więc ujęcie tego te m a tu zarów no od stro n y m a te ria ln o p ra w n e j ja k i p ro ce d u ra ln ej je st rzeczą dla p ra k ty k a bardzo p o żyteczną.
Na w stępie au to r om aw ia za g ad n ie nia odpow iedzialności m ajątk o w ej