• Nie Znaleziono Wyników

Przyczynek do przyrodoznawstwa anegdoty

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przyczynek do przyrodoznawstwa anegdoty"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Karel Čapek

Przyczynek do przyrodoznawstwa

anegdoty

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (22), 149-167

(2)

Świadectwa

K areł Ćapek

Przyczynek do przyrodoznawstwa anegdoty *

P rzystęp u ją c do a nalizy n iek tó ryc h cech p r z y - rodniczych a negdoty i dow cipu w ogóle, ośw iadczam z góry, że 1. nie potrafię podać p rzy k ła d u ani je d n e j p ra w d ziw e j anegdoty, poniew aż ża d n ej nie pam iętam ; są ludzie, k tó r z y noszą w głow ie po k ilk a se t kaw ałó w i potrafią sypać n im i p rzy ka żd ej okazji; je st to jaka ś w y ­ ją tko w a zdolność, coś w rodzaju cudow nego rachm istrzostw a. J e ste m w ró w n e j m ierze n iezd o ln y do p rzyto czenia n a w e t je d n e j anegdoty, ja k i do tego, by obliczyć w pam ięci, ile je st siedem ra zy trzynaście albo którego m a m y dzisiaj. D latego też proszę, abyście odpow iednie p r z y k ła d y p rzyp o m n ie li sobie sam i, lecz nie chciałbym p ó źn iej zostać p rzez nie zasyp a n y. Szczególną pam ięcią do anegdot odznaczają się, o ile m i wiadom o, przede w s z y s tk im h isto rycy, dyplom aci i k o m iw o ­ jażerow ie. 2. N ie potra fię podać ża d n ej m e ta fiz y c z n e j d efin ic ji an eg ­ d o ty albo dow cipu; nie odw ażam się na p rzed sta w ien ie głębszego w y ­ jaśnienia, dlaczego to, co ko m iczn e, je s t ko m iczn e. Na p rzyk ła d m ó j przyja ciel tw ierdzi, że śm ieszne je s t to, co je st w ja kiś sposób n ie sto ­ sowne; p o w ied zm y, że baw iący się k o te k je s t nieodparcie śm ie szn y dlatego, że się bawi, chociaż m a w ąsy. A le zgodnie z tą definicją opat

* P ie rw szy z tłumaczonych szkiców — K pHrodopisu anekdoty — pochodzi

z 1925 r., drugi — K alen dafe — z 1929 r. P rzekładu dokonano na podstaw ie te k stó w pomieszczonych w tomie: K areł Capek: Marsyas ciii na okraj literatury (1919—1931). Praha 1971, s. 42—51, 132—141. (Red.).

(3)

ze Strah o va p o w in ien w yw iera ć w ra żen ie nieodparcie k o m iczn e dlatego, że zachow uje się pow ażnie, a c zko lw ie k nie m a wąsów, co z pew nością nie je s t ca łkiem zgodne z praw dą. N iech n am w y sta rc zy , że kom iczne jest to, co w organizm ie lu d zk im w y w o łu je skurcz p r z e ­ pony, któ ra w yrzu cając p ow ietrze p rze z s tr u n y głosowe w górę, pow oduje owo «hahaha». M yślę, że je s t to dobra definicja, poniew a ż je s t ścisła i nic nie m ów i. 3. T a k sam o nie za m ierza m w stępow ać w ślady Z y g m u n ta Freuda i badać „ sto su nku zachodzącego m ię d zy dow cipem i podśw iadom ością”, ani też sięgać do głębszych pokładów psychologi, któ re za zw ycza j k r y ją się w spodniach lub w spódnicy. P ow iedziałbym , że rów nież od pasa w z w y ż istn ieje dość dużo zaga­ d e k w życiu człow ieka. Na p rzyk ła d zagadkow e je st to, skąd biorą się anegdoty. Jest to problem rów nie tr u d n y ja k p yta n ie, skąd w zięła się m ateria żyw a .

* * *

Sądzę, że n ik t jeszcze nie p rzyła p a ł anegdo ty w chw ili je j narodzin. K ażda anegdota zaczyna się od słów: «Czy zna pan ju ż tę now ą anegdotę?» Istotną częścią a negdoty je s t to, że ktoś ją od kogoś usłyszał; ten, od kogo ją posłyszano, u słyszał ją zn o w u od kogoś, kto ją od kogoś usłyszał, i ta k dalej w nieskończoność. Żadna anegdota nie zaczyna się od słów: «Proszę posłuchać anegdo­ ty , któ rą w łaśnie w y m yśliłe m » . A n egdota nie m a autora, ale j e ­ d yn ie narratora. Nie w y m y śla się je j, ty lk o podaje się ją z u st do ust. Nie je s t znane ani histo ryczn ie po tw ierdzon e ani jed n o nazw isko tw ó rc y anegdoty; a jeśli kto ś p rzedstaw ia jakiś ka w a ł jako w ła sn y , m ożecie być pew ni, że jest to oszust i D y m itr Sam ozw aniec. W y ­ daje się, że w szy stk ie anegdoty istn ieją na św iecie w iecznie, p o nie­ w a ż nie m ożna określić ich historycznego początku. B yć m oże zro­ d ziły się gdzieś na A n tla n ty d zie , gdzie n ie k tó r zy d o szu ku ją się pra- począ tków w sze lk ie j k u ltu r y . A lbo zo sta ły przeniesione do nas z in ­ n y c h gwiazd, m oże za po śred n ictw em m eteorów , tą sam ą drogą, k tó ­ rą, w ed łu g A rrheniusa, przed o sta ły się sta m tąd za ro dki m a terii ż y ­ w e j. N ie k tó rzy tw ierdzą, że w Polsce są rabini, k tó r z y w y m y śla ją ka w a ły. W ierzę w p ra w d zie w rabinów cudotw órców ; ale w ró w n ej m ierze m ó g łb y m i kto ś próbować udow odnić, że m a terię ż y w ą stw o ­ r z y ł ja kiś g a lic y jsk i rabin, albo że pism o lu d zkie, m ow a, zn a k swa­

(4)

151 ŚWIADECTWA

s ty k i i w y ro b y z brązu pow stały p ierw otnie w Podw ołoszyszce za cu­ d o w n y m p rzy c zy n ie n ie m się m iejscow ego rabina.

N a leży raczej sądzić, że anegdoty, podobnie ja k pieśni i przysłow ia ludow e, nie m ają w ogóle autorów , ale są je d y n ie z w y k ły m p rzeka ­ zem u stn y m .

* * *

Drugą zasadniczą, dość zagadkow ą cechą a n e ­ g d o ty je st to, że zaw sze pojaw ia się ona ja ko z g ru n tu nowa. S zc ze ­ gólna wartość, p o w iedzm y, podania ludow ego polega na ty m , że jest stare; szczególna w artość an egdoty polega na ty m , że je s t nowa. Istn ie ją ludzie, k tó r z y zbierają stare le g e n d y albo n a w e t stare ta b akierki, ale żaden m aniak nie zbiera sta rych anegdot, by móc rozkoszow ać się ich w artością historyczną. Jeśli k to ś chce opow ie­ d zieć anegdotę, w p ierw z a p y tu je «Czy znacie ju ż państw o anegdotę 0 t y m proboszczu». W y je j jed n a k nie znacie; i w ty m m om encie d o ­ piero zaczyna anegdociarz opowieść o ty m , ja k to jed e n proboszcz 1 ta k dalej (zapom niałem ju ż, co było dalej). No cóż, paradoksalność te j nowości polega na ty m , że nieom al w s z y s tk ie a negdoty (oprócz k ilk u w ą tp liw y c h p rzyp a d kó w , ja kie stanow ią an egd oty o fiatach i radiu) są n ie zw y k le stare; n iektó re z nich zachow ały się w tekstach greckich, inne zapisali m isjonarze działający w śród lu d ów p ierw o t­ nych; sądzę, że w szy stk ie p ra w d ziw e a n eg d o ty są bardzo stare, ba, co w ięcej, że n ig d y nie b y ły now e. W historii n o w o ży tn e j m ożna zaob­ serw ow ać peum ą periodyczność w ystęp o w a n ia anegdot; anegdota k r ą ży ja kiś czas z u st do ust, następnie zn ika , a po latach ponow nie się w yłania jako całkiem nowa. M ożna pow iedzieć, że an egdoty w ę ­ d ru ją po elipsie ja k k o m e ty . Z pew nością każda anegdota m a w ła ś­ c iw y sobie czas obiegu; n iek tó re w racają po trzech latach, inne po sześćdziesięciu albo po stu; są rów n ież ta kie, k tó re zbliżają się do nas raz na sto tysię cy lat. Cóż to za w dzięczne pole do badań!

* * *

S tw ie rd ziłe m ju ż, że anegdot się nie w ym yśla ; z całą pew nością jed n a k rozm nażają się one. R o zm nażają się podob­ nie ja k niektóre o rganizm y niższe albo ja k se m p e rviv u m , a m iano­ w icie przez pączkow anie. A negdota nie w yra sta na tw a r d y m drze­

(5)

w ie życia, ale b u jn ieje na in n e j anegdocie; dlatego anegdoty k r ą ­ żą często pow iązane w p ę k i lub w iązki. T a k sam o w rozproszonych anegdotach m ożna w y k r y ć ro d zin y, któ re drogą pączkow ania o ddzie­ liły się od ja k ie jś d a w n ej an eg do ty m a cierzystej: są to w a ria n ty, aberracje, m ieszańcy, h y b r y d y i n o w o tw o ry. M yślę, że nie istnieje w ięcej n iż tu zin p o d sta w ow ych rodzajów , ja k np. dow cipy o teścio­ w ych , o d łużnikach, o ch ło pku ro ztro p k u i g łu p im Jasiu. Cała his­ toria pow szechna dodała do tyc h p ra lu d źkich ty p ó w niew iele, na p rzyk ła d roztargnionego profesora, n ieb oszczyka cesarza, ko leje m iejscow e, tram p a i k ilk u in n ych .

* * *

F a k tem jest, że istn ieją dow cipy o lekarzach i adw okatach, o Ż ydach i księżach, o profesorach i w ieczn ych s tu d e n ­ tach, ale n ie m a dow cipów o kam ieniarzach, oraczach, m urarzach, drw alach i in n y c h im podobnych profesjach. Sądzę, że dzieje się ta k nie z tego pow odu, iżb y lud szanow ał bardziej drw ali niż księży; ale raczej dlatego, że proboszcz je st bardziej rozm iło w a n y w anegdotach n iż drw al. J eśli istn ieje ta k dużo szm oncesów to nie dlatego, iżb y Ż y d b y ł ogólnie u zn a w a n y za specjalnie rozw esela ją cy obiekt, ale raczej ze w zg lęd u na to, że Ż yd zi, ja k w iadom o, są n a m ię tn y m i anegdocia- rzam i. A n egd ota i dow cip odw ołują się do in te le k tu ; dlatego ro zw i­ jają się n a jb u jn ie j w obrębie kla s odznaczających się przew agą in te ­ lektu a ln ą; nie n a le ży w ięc uw ażać ich za poezję czysto ludową. T r z e ­ ba jed n a k zw rócić uwagę na to:

1. Że, chociaż je st cała masa dow cipów lekarskich i praw niczych,

strasznie m ało jest inżyn ierskich . In żyn iero w ie, proszę państw a, nie m ają żad nej trad ycji; a trzeba tysiącleci, b y pow stał gru nt, na k tó r y m m o g ły b y rozim jać się anegdoty.

2. Że z rzem ieśln ikó w n ajbardziej u p rzy w ile jo w a n y m i są szew cy i k ra w c y (nic m i nie uńadom o o anegdotach ślusarskich, tokarskich, zeg a rm istrzo w skich i innych). Praw dopodobnie dlatego, że k ra w iec ­ tw o i szycie b u tó w było w pradziejach zajęciem ko biecym , ta k więc p ierw szy m ężczyzn a , k tó r y zaczął szyć, w y d a ł się ó w c ze sn ym m y ś li­ w y m i w o jo w n ik o m czym ś nieopisanie za b a w n ym . T a k sam o na c zarow ników i za klin a czy p ra d a w n y w o jo w n ik spoglądał z p e w n y m lekcew ażeniem : stąd praw dopodobnie biorą sw ój prapoczątek ane­ gd o ty o księżach, pra w n ika ch i lekarzach. B yć m oże jed n a k, że obok

(6)

153 ŚWIADECTWA

tego istnieją ró w n ież jakieś inne p r z y c z y n y , przede w s z y s tk im jakiś zw ycza j.

3. Z e istn ieją p ro fesje baśniowe albo m ity c zn e , któ re m ają praw o

w stę p u je d y n ie do bajek: np. pasterze, drw ale, p rzew o źn icy i rycerze. Żaden adw okat, ksiądz, rabin albo handlarz ko n i nie je s t bohaterem p ra w d ziw e j bajki, lecz w y stę p u je je d y n ie w anegdocie. B a jka w ielbi niew inność, siłę i dzielność. A negdota opiew a przesadę. B a jka je st n a ­ turalna i w iejska . A negdota je st m iejska . B a jk i są stare ja k bogowie. A n e g d o ty są ta k stare ja k m iasta. A n e g d o ty o chłopach m alują je d y ­ nie k o n ta k t chłopa z m iastem ; albo chłop je st sp ry tn ie jszy , albo g łu p szy n iż ludzie w mieście. B a jka je s t rodzinna; anegdota je st społeczna. W zw ią zku z ty m bajka posiada cechy w y b itn ie żeń skie, podczas g d y anegdota m a charakter w y b itn ie m ęski.

D latego te ż a n eg d o ty tem a ty c zn ie poruszają się w obrębie za in tere­ sow ań p rzew ażnie m ęskich: ło w y, życie płciow e, procesy, handel i blu źnierstw o , teściow e i długi.

W e źm y na p rzy k ła d dow cip y o teściow ych, któ re k w itły jeszcze nie ta k daw no (przed tzw . u p a d kiem o b yczajów i ro zkła d em życia ro ­ dzinnego). W rzeczyw isto ści teściow e m a ją nie ty lk o zięciów , ale także syn ow e; w kaw ałach w y stę p u ją one jed n a k je d y n ie jako teściowe zięciów . Jeszcze nie c zyta łem ani nie słysza łem anegdoty, w k tó re j zn a la złb y odbicie k o n flik t sy n o w e j i teściow ej. Tak samo rzuca się w oczy fa k t, że w czasach su ro w y c h obyczajów panujących w życiu ro d zin n y m roiło się od kaw a łó w na te m a t zły c h żon i m ężó w pan toflarzy, podczas g d y an eg do ty o ty m , ja k to m ę żc zy źn i potrafią zadręczać sw e żony, są praw ie nieznane. P o stro n n y obserw ator w y ­ ciągnąłby stąd w niosek, że w rodzinie m ą ż b y w a ł osobą m n ie j w ięcej bierną, narażoną na uszczypliw ości ze stro n y teściow ych i m ałżonek. Taka in terp reta cja b yła b y bardzo jednostronna. K a w a ły na tem a t teściow ych i zły c h żon istn ieją dlatego, że pow tarzają je m ężczyźni, a nie k o b iety. P u n k t w idzenia an egdoty je s t typ o w o m ęski. D ow cip je st w ogóle m ęską fo rm ą w yp o w ied zi.

Ulegam p okusie, by doszukiiDać się pochodzenia anegdot w pradzie­ jach, a m ianow icie w s ta ry m p o rzą d ku p le m ie n n y m , w k tó r y m gm ina dzieliła się na m n ie j w ięcej za m k n ięte społeczności m ęskie i żeńskie. Po dzień d zisiejszy istnieją w śród p lem ion p ierw o tn ych w spólne d om y m ęskie, do k tó ry c h ko b ie to m w stę p je s t w zb ro n io n y pod karą śm ie r­ ci; odbyw ają się ta m m isteria m ęskie i p rzek a zy w a n e są niedostępne dla żeńskiego ucha w ie lk ie tajem nice; ja k przyp u szcza m , przede

(7)

w szystkim , d y sku to w a n o ta m od po czą tku św iata o polityce i opo­ w iadano k a w a ły o teścio w ych i żonach. R ecytow an o rónw ież w iersze bohaterskie, ale to je s t ju ż innego ty p u literatura. Dlatego też po d zie ń d zisiejszy a n eg do ty są dom eną m ężczyzn , tak samo jak p rzed ­ m io tem kobiecych m isterió w są raczej p lo tki. M ężczyźni znalazłszy się w m ę sk im to w a rzystw ie stroją sobie ża rty; k o b ie ty w sw oim gro­ nie rozm aw iają w sposób nieskończenie pow ażny. M ężczyźni w cza­ sie sw ych ta jn y c h obrzędów m ielą ję z y k ie m w esoło i hałaśliwie; k o b ie ty w czasie sutych żeń skich m isterió w szepczą poufnie o spraA w ach ta jn ych . C hętnie posłuchałbym , o c zy m m ię d zy sobą ro zm a ­ w ia ły w estalki.

Z pew nością nie pozbaw ioną uzasadnienia jest hipoteza, że anegdoty o teściow ych są je d n y m z n a jsta rszych za b y tk ó w daw nego u stro ju społecznego, a m ianow icie u stro ju m atriarchalnego. M ożliw e, że je st to ostatni r e lik t m ęskiego ruch u oporu p rzeciw odw iecznej p le m ie n ­ n e j w ła d zy kobiet. U w ie lu p lem ion p ierw o tn y c h teściowa po dzień d z is ie js z y stanow i tabu, jest świętością; m ę żc zyźn ie nie w olno p ie rw ­ szem u w szcząć z nią ro zm o w y i nie w olno w yp o w ied zieć je j im ienia; nie w olno na nią spojrzeć, a jeśli ją spotka, p o w in ien zaw sze ustąpić je j z drogi. Bardzo m ożliw e, że k a w a ły o teściow ych są p rzed h isto ­ ryczn ą reakcją na to k u lto w e tabu; ich źró dłem jest, m ożna p o w ie ­ dzieć, rozkosz płynącą z bluźnienia.

Jeśli to praw da, to z kolei in n y rodzaj dow cipów , a m ianow icie k a ­ w a ły o spadkobiercach, k tó r z y nie mogą doczekać się śm ierci stry ja albo ciotki, p rzy p o m in a ły b y in n y odw ieczny obrzęd, a m ianow icie zabijanie i ew en tu a ln e zjadanie nadm iernie p odstarzałych k rew n y ch . Pradawność naszych anegdot n a jlep iej widać na zadziw iająco częs­ ty m poja w ia n iu się kaw ałów o m y śliw y c h i ryb akach od św ięta, ja k k o lw ie k w iększość z nas na nic nie polowała, w y ją w s z y chyba m u c h y lub chim ery. D zieje się tak praw dopodobnie dlatego, że ło w y najstarszą i czysto m ęską sprawą; z upodobaniem ś m ie je m y się z tego, nad c zym m ógł ju ż pękać ze śm iech u człow iek ja skin io w y: p o n iew a ż p e w n e jest, że ju ż p raczłow iek ch w y ta ł się za brzuch z wesołości, g d y to w a rzysz jego łow ów nie tra fił m a m u ta. Nasze n a jb a rd ziej codzienne k a w a ły ro zkw ita ją b ujnie na g łęb okim i ta je m ­ n ic z y m ru m o w isk u dziejów . Nasze a n egdoty są rów nie z a b y tk o w e ja k sk o ru p y popielnic.

(8)

155 SWDADECTWA

Pozw ólcie m i proszę uczynić m ałą dygresję: m ó­ w i się, że k o b ie ty m ają k r ó tk i rozum , że są n ieko n sekw en tn e, gadat­ liw e i jeszcze coś w ty m guście. Jeśli o m n ie chodzi, w inię je za coś daleko bardziej straszliw ego, za brak poczucia hum oru. Należy w p raw dzie przyznać, że chętnie śm ieją się i lubią się bawić; ale ich sto su n e k do k o m izm u je st raczej p a sy w n y n iż a k ty w n y . P raw dopo­ dobnie dlatego, że sypanie docipam i w ym a ga p ew n ej dozy agresyw ­ ności oraz grozi n ieb e zp iec ze ń stw e m w ysta w ien ia na szw ank god­ ności w łasn ej, a płeć piękn a je s t szczególnie na ty m p un kcie u w ra żli­ wiona; ja k sądzę, k p in y padające z kobiecych ust ra n iły b y i tam , gdzie nie rani dow cip chłopięcy. J a k k o lw ie k by było, anegdoty są a r ty k u łe m m ęskim ; te n a jlep sze w ogóle stanow ią tajem n icę m ęską, podobnie jak m a te m a ty k a w yższa , teologia sp e ku la tyw n a i inne w y ­ soce in te le k tu a ln e zainteresow ania. N ie ulega w ątpliw ości, że dow cip je s t e le m e n te m zdobyw czości m ęskiej; m łodzieniec, k tó r y poluje na serce d zie w czy n y , m u si być, stosow nie do reguł uw odzenia, d o w ­ cipny; m u si ją bawić i rozśm ieszać; m u si zdobyw ać ją s w y m duchem . D ow cip je s t częścią jego seksualnego r y n sz tu n k u , podobnie ja k pióra i ostrogi są częścią m ę sk ie j u ro d y koguta. «Och, ja k i z pana figlarz» w zdycha d ziew czyn a ju ż na p o ły zdobyta.

N atom iast błysko tliw a kobieta robi w ra żen ie osoby poniekąd ze p su ­ tej; k o b ie ty cnotliw e to gorszy, czują bow iem , że za ty m dow cipem k r y je się energia, agresyw ność, cy n izm i swoboda obyczajów! M efisto z pew nością sypał kaw ałam i ja k kom iw o ja żer, M ałgorzatka była po­ w ażna ja k ucieleśnienie cnoty; ale k ie d y Faust opowiadał je j k tó ry ś z kaw ałów zasłyszan ych od M efistofelesa, szeptała om dlew ając z po­ dziw u: «Ach, panie, ja ki pan jest n ieb ezp ieczn y!»

* * *

P raw dziw e a negdoty są na m iejscu jed yn ie w gronie m ę żc zyzn nie dlatego, że są niem oralne, ale dlatego, że są zw ięzłe. K o b ie ty dają p ierw szeń stw o raczej pieszczotliw ości, igrasz­ k o m sło w n ym , w eso łem u dialogowi, ich rozkosz narasta pow olniej i trw a d łu żej. A n e g d o ty i dow cip to je st nagłe w yładow anie; sprawa załatw iona za je d n y m zam a ch em i koniec. K o b ie ty chcą się bavńć; m ę żc zyźn i chcą się w y ła d o w y w a ć . P ointa je s t błyskaim cą, która ucina rozm ow ę; n a le ży p o te m n a w ią zyw a ć gdzie in d ziej a ko b iety, ja k w iadom o, n iech ętn ie zaczyn ają i n iech ętnie w idzą koniec. A lb o­

(9)

w ie m ta k początek, ja k i koniec w ym a g a ją charakteró w a g resyw ­ n y c h i poniekąd g w a łto w n ych .

* * *

Praw ie w szy stk ie a n eg do ty są w zasadzie w e r ­ balne; nie załatw ia się ich czyn em , ty lk o sło w e m ; je st to dialog w m in ia tu rze albo sytu acja osiągająca sw ó j p u n k t szczy to w y ja ką ś reakcją w «mowie niezależnej» Z tego w zg lę d u anegdoty nie należą do lite ra tu ry epickiej, ale d ra m a tyczn ej; je s t to ko m edia zred u k o ­ w ana do k ilk u seku nd. Dowcip, anegdota i igraszka słow na nie są zabawą w rzeczy, ty lk o zabaw ą w słowa; je s t to n ieu sta nn e za d zi­ w ienie nad sensem i b ezsensem słów; je st to oderw anie słów od ich pow ażnej i rzeczow ej celowości. C złow iek podobno stał się czło w ie­ k ie m w chw ili, g d y zaczął m ów ić; następnego dnia stw o rzy ł dowcip, ze zd ziw ien iem stw ierdzając, że sło w em m ożna się bauńć. Z w ierzęta potrafią się w praw dzie uśm iechać, ale nie mogą tarzać się po zie m i ze śm iechu, poniew aż nie są w stanie w y m y śla ć dow cipów ; nie mogą sk o kie m sło w n y m oderwać się od rzeczyw istości, któ ra w końcu zaw sze je st jakoś pow ażna. W iększość starych, głów nie h isto rycz­ nych anegdot po prostu uw iecznia jakąś p rzed ziw n ą w yp o w ied ź; d a w n y człow iek popadał w zd u m ien ie z pow odu ku g la rstw a słów r p rzy pom ocy k tó ry c h m ożna rzeczy nicować; zd u m ienia tego nie w y z b y ł się ani nie nasycił się n im po dzień dzisiejszy. P r y m ity w n e rozkoszow anie się dow cipem w y p ły w a z sa ty sfa kc ji, ja k ie j dostar­ cza poczucie przew agi sło w nej w walce z życiem . S p r y t i podstęp, pyskatość i w ym ow ność są od początku ta k im sa m y m p rzed m io tem podziw u, ja k dzielność i siła. N ie je st praw dą, że broń duchow a jest p ó źn ie jszy m złagodzeniem w a lk i fiz y c zn e j o życie; s p r y tn y O dyseusz był ró w ieśn ikiem silnego A jaksa; obok praczłow ieka, k tó r y w o kó ł siebie m łócił k ije m , istniał ju ż z pew nością praczłow iek, k tó r y płatał p sikusy.

* * *

Z a jm ijm y się, nie bez zażenow ania, ta k z w a n y ­ m i sło n ym i anegdotam i. N ie p ró b u jm y n a w e t zaprzeczać, że p r z y ­ n a jm n ie j połowa w szy stk ic h dobrych kaw ałów je st sk ra jn ie bez­ w styd n a . G d y b y śm y b yli p sych o a n a lityka m i, d o szlib yśm y do w n ios­

(10)

157 SWflADECTWA

ku , że w słonych kaw ałach zn a jd u ją ujście tłu m io n e popędy płciowe. N ie ste ty , ja k się w yd a je, p o p ęd y płciow e znajd ują ce ujście w tyc h seksu a ln y ch anegdotach nie są ta k bardzo stłu m ion e, ba, na odwrót, to przede w s z y s tk im zdrowi, ju rn i ja k K ozacy, n a w et żonaci m ę ż­ c zyźn i, w ró w n e j m ierze dalecy ascezie co i donżuanerii, ży w ią szczególne upodobanie dla tego rodzaju bezeceństw . M oralista o b w i­ n iłb y ich o rozpustę; tym c za se m to ty lk o k ip i to, co je st pod p o ­ k r y w k ą . Tajność, w ja kie j o d byw ają się in ty m n e sp raw y człow ieka, z b y t na n im ciąży; m ilczy się o nich ja k o p o n u ry m p rzestępstw ie; w reszcie m u si się to jakoś w y d o b y ć na św iatło dzienne. K o b iety s ze p te m opowiadają sobie o sw ych n a jw ię k szy c h intym nościach; z m ę żc zy zn w y la tu ją one w postaci n iep rzy zw o ite g o i bezosobowego kaw ału; no tak, ju ż to m a m y z głow y. W tłu s ty c h kaw ałach dochodzi do w yładow an ia nie popędu płciowego, ale m ilczenia płciowego. K o ­ b ie ty o ty m szepczą, ale z powagą, co je s t zresztą u nich zupełnie naturalne; m ę żc zyźn i d o w cip ku ją z d z ik im lekcew a żeniem .

P o w iedzia łb ym , że bagatelizują wagę płci. Starają się uczynić te sp ra w y bła h szym i, n iż one są w istocie. Coś w nich opiera się tem u, a b y tę stronę życia brać zb y t pow ażnie. D aje to im ja kieś poczucie wolności. W ierzą w praw dzie, że szla c h e tn y H ekto r w yru sza jąc w bój pożegnał się z A ndrom achą tak, ja k to opiew a H om er w pieśni szós­ tej; sądzą jed n a k, że następnie u lży ł sobie k ilk o m a p ie p rzn y m i aneg­ dotam i, po c zym poszedł i poległ w walce o spraw ę n a jzu p e łn ie j m u obojętną.

* * *

O k a ż d y m sła w n y m m ę żu krążą anegdoty, k tó ­ re u trw a la ją ja kiś godny p od ziw u w e r d y k t sło w ny, w yp o w ied zia n y w odpo w ied niej sy tu a c ji życio w ej. C zy ta m je ze szczegó lnym up o­ dobaniem , dow iadując się stopniow o, iż te n sam zadzw ia jący w e r d y k t padł z u st W ikto ra Hugo, P itta Starszego, G oethego, Jana Sebastiana Bacha, F ry d e ry k a W ielkiego, Ignacego L oyoli, Ceciliusa M etellusa i w ielu in n y c h m ężów . A n e g d o ty h isto ryczn e są pocieszającym do­ w o d em p e w n e j niezm ienności dziejó w , ja k ró w n ież niezniszczalności dóbr duchow ych, k tó ry c h są integ ra ln ą częścią.

(11)

M ożna b y przechadzać się bez końca po b u jn ych łąkach anegdot i dow cipu. M ożna by zastanow ić się nad złośliw oś­ ciami, w ja kie o b fitu ją i zająć się roztrzą sa niem dow odów p rze m a ­ w iających za ty m , że bez p e w n e j dozy o kru cieństw a h u m o r by zginął; ludzie doskonale dobrzy są n u d n i ja k F enelon. L u d zio m w y d a je się kom iczne, że kto ś się potknął; g d y b y nie w yda w ało się im to śm iesz­ n y m , nie je st w yklu czo n e, że rzu cilib y się na niego i bezbronnego rozszarpali. M ożliw e, że dowcip je d y n ie r e d u k u je lu d zkie o k ru cie ń ­ stw o, że go spycha z k o le in y czyn ó w w ko lein ę słów . P ew n e je s t ty lk o to, że pełni dużą i nie zbadaną fu n k c ję społeczną, ta k samo ja k niew ą tp liw ie pełn i doniosłą fu n k c ję biologiczną. D ow cip to je st atak i obrona; jest to p rzeja w przew agi i broń słabszego, ale rów no cześ­ nie ma tysiąc in n ych pow odów i celów; je d n y m z nich b yw a fa n ta s­ tyczna i w yzw olona bezcelowość.

Jeśli za trzy m u ję się tu ta j na progu, gdzie otw ierają się różne p e r­ s p e k ty w y , czynię to u m yśln ie. N ie chciałem tw o rzyć teorii, która by niw elow ała, dzieliła i upraszczała gęstw inę niezliczon ej liczb y a neg­ dot; na odw rót, kiero w a łem się p rześw ia d czeniem , że dziedzina ta je st daleko bardziej sko m pliko w a n a i dziw na n iż sądziliśm y. M ożna dokonać odkrycia, że p rzez puszczę prow adzą w y d e p ta n e ścieżki, ale m ożna ta kże odkryć, że puszcza je st puszczą. C hciałem pow iedzieć jed y n ie to, że ta dziedzina litera tu ry jest pełna ta jem nic, co w y ­ rzek łszy , oddalam się od n iej na czubkach palców.

Kalendarze

Istnieją, oczyw iście, różne kalendarze, na p r z y ­ kład fachow e; są kalendarze lekarskie, leśnicze, ogrodnicze i inne; tu ta j jed n a k b ęd ziem y m ieli na uw adze jed y n ie kalendarze zw ane lu d o w ym i, kalendarze dom ow e, rodzinne, ro zryw ko w e, k ro to c h w il- ne, kalendarze z dewizą:

„na czas wesela i smutku, dla umysłu i serca, dla miasta i dla prowincji dla domu i dla rodziny"

B ę d zie m y się zajm o w a li lek tu rą ludową, któ ra dociera ta k że tam , dokąd nie dociera żadna literacka sława św iecka, n a w e t sam pan

(12)

159 SWlUAjDECTW A

Z a h ra d n ik-B ro d sk y; literaturą, któ rą się czyta i w S tr ib m e j S k a lic y r V e t m y m J e n ik o v ie , V lachovej B iezi, w D eśtn ie, D rnholcu, A n d e lsk ie j Hore i T rh o v e j Zahradce, a n a w e t w K ryra ch , Blśanach, C kyn iu , K okorach, O u ś te k u i in n ych ta je m n ic zyc h i do te j p o ry nie zbada­ n ych m iejscow ościach. W rozw ażaniach literackich pojaw ia się często C zy teln ik ja ko stw orzen ie, któ re albo nie hołd u je n o w o czesn ym p rą ­ dom, albo na o d w ró t — idzie z d u ch em czasu; ale g d y w te n sposób d y s k u tu je się o c z y te ln ik u w ogóle, n ik t nie in teresu je się b liżej N ie ­ z n a n y m C zy te ln ik ie m w S ta rem S e d liśtu albo N o v y m K nin ie, nie pouńem ju ż w K rsach albo Z liviu ; a to jeszcze m ó w im y o m iastach, m iasteczkach i jarm arkach, nie w spom inając p rzyle g ły c h w si, osa- m o tnion cyh osiedli, ka rczm p r z y ro zsta jn yc h drogach, choć w s z y s tk ie one należą do s fe r y k u ltu r y ludo w ych , ro d zin n ych i d o m ow ych k a ­ lendarzy. T a k w ięc te n N ie zn a n y C z y te ln ik nie hołd uje w p raw d zie n ow o czesn ym prądom , ale za to k ro czy pew n ie ze sw ą dobą, p o nie­ w aż co roku k u p u je sobie n o w y ka lend a rz na odpow iedni rok bieżący. N ie w ie w p ra w d zie, ja k i k ie ru n e k litera cki p a n u je w ty m roku, ale m oże się dow iedzieć, jaka w ty m ro ku p an u je planeta. J e st to c zy ­ teln ik, k tó r y nie ż y je pod zn a k ie m r o m a n ty zm u albo pod zn a kiem zw ro tu do rea lizm u , ale raczej pod zn a k ie m B y k a , Barana, W odnika i innych w ieczn ych zn a kó w Zodiaku. J e st to, m ożna b y pow iedzieć, c zyte ln ik zu p ełn ie pozaczasow y i nieom al w ieczn y. T ajem n ica k a le n ­ darzy spoczyw a w ty m , że to jest jed y n a napraw dę litera tura na czasie, poniew aż zachow uje sw ą w artość je d y n ie w odniesieniu do roku bieżącego; a p r z y ty m jest to litera tu ra w n a jw y ż s z y m stopniu niezm ienna i ustalona. N ie je st to litera tura na wieczność; je st to li­ teratura je d y n ie na rok, ale ja k w iadom o, rok powraca co roku. Istn ieje literatura, któ ra trw a w ieczn ie ja k p ira m id y egipskie; i na odw rót istn ieje literatura, któ ra nie trw a w pam ięci lu d u ani w h is­ torii litera tu ry, ale która rokrocznie się p ow tarza ja k G rom nice, k o ­ łatki w ielkanocne i Trzech ogrodników .

* * *

K alendarze te dzielą się na dw ie części: ko s­ m iczną i m n ie j w ięcej św iecką. K osm iczna część poucza nas o tym , c zy panującą w ty m ro ku planetą jest M e rk u ry czy Mars, S a tu rn czy W enus; dalej ja ki je s t ka lenda rz chrześcijański, ju la ń ski, b iza n ty jsk i, od stw orzenia św iata, od założenia R zy m u , ży d o w sk i i m a hom etański,

(13)

ta k że w ie m y p r z y n a jm n ie j to, ile czasu ubiegło. P o tem podaje ja kieś tajem n icze c y fr y , k tó ry c h n ik t nie p o tra fił m i w yja śn ić, jak Złota Liczba, E p a kty, S ło n eczn y Krąg, R zy m sk a Liczba i N iedzielne Pismo. Ż y je m y w w iększości w y p a d k ó w ja k b ezrozum ne zw ierzęta; n ie k tó ­ r z y z nas mogą w p ra w d zie praw ie do kładnie podać, którego je st dzisiaj, ale praw ie n ik t nie w ie, że tegoroczne E p a k ty są X I X i że Złota Liczba je st obecnie II. Po czym n a stęp u ją Ś w ię ta Ruchom e i C ztery Suche Dni; sk ło n n y je ste m m iem ać, że ta k zw ane Ś w ięta R uchom e są w kalendarzach jed y n ą zm ien n ą rzeczą i służą jako ro ­ dzaj specjalnej r o zry w k i dla czyteln ika . No, patrzcie ty lk o , powiada c z y te ln ik ze zd ziw ien iem , D ziew iąta N iedziela p rzypada w ty m ro ku na 27 lutego — k to by to w ze szły m ro ku przyp uszczał.

N a stęp uje część astronom iczna, z k tó re j d o w ia d u jem y się, że tego ro ku wiosna zaczyna się dokładnie dnia 21 marca o 3,36 rano, gdy słońce w stę p u je pod zn a k Barana; p o tem są zn a ki na niebie zapo­ w iadające cuda, ja kie będą w yczyn ia ć p le n e ty , i k ie d y będzie zać­ m ien ie słońca i księżyca. W ten sposób rok człow ieka je st opraw iony w gw iezdne ram y; p la n e ty krążą nad naszą głową, zw ierzęta n ie ­ bieskie takie ja k L e w i Panna, W o d n ik i R y b y podają sobie ręce w k o sm iczn y m kołobiegu; czym się n a m p rzypo m ina, że ro k na ziem i je st ta kże ro kiem w e W szech św iecie.

Szczególnie bogatą lek tu rą je st samo kalen d a rium . C zy m je st dla nas, p o w ied zm y, d zień 23 marca? N ie k tó rzy ludzie, ja k na p rzyk ła d m ó j brat, urodził się w ty m dniu; ale dla pozostałych je s t dzień rów nie k ró tk i, bez znaczenia i b yle ja k i ja k np. 17 stycznia albo 21 listopada. C z y te ln ik kalendarza m oże się jed n a k o m arcu doczytać w ie lu rzeczy: że w ed łu g kalendarza katolickiego je st to św ięto św . Serapiona, w e ­ dług kalendarza czeskiego — V ladka, że je st to S u c h y D zień i ścisły post w strzem ięźliw ości z u m a rtw ie n ie m (abstrahując od czterd zie­ stodniow ego postu), że tego dnia niebo zn a jd u je się pod zn a k ie m P anny, że słońce w schodzi o 5,58 a księżyc o 16,00, że w ed łu g S t u ­ letniego K alendarza p o w in ien być deszcz i śnieg i że w H oiovicach i H usincu odbyw a się w ty m d n iu ja rm a rk z byd łem . To je s t k o sm ic z­ na i religijna treść 23 marca; c zy te ln ik kalendarza tego dnia dokładnie w ie, co go czeka. Praw dę po w ied zia w szy, jego naium a pew ność u le g ­ łaby zachw ianiu, g d y b y za jm o w a ł się badaniam i p o ró w n a w czym i, po­ n iew a ż w ed ług innego kalendarza na ten sam rok 23 m arca n ie jest d n iem św. Serapiona, ale św. V iktoriana, słońce stoi pod zn a k ie m L w a i w schodzi o m in u tę w cześniej, podczas g d y księ ży c w schodzi

(14)

161 ŚWIADECTWA

dopiero w 3 m in u ty po 4 godzinie, n a stępn ie je st ty lk o post w s tr z e ­ m ięźliw ości, ale bez u m artw ienia; S tu le tn i K alend arz p rzew id u je p o ­ godę chm urną i burzliw ą a ja rm a rki odb yw ają się w Sangebergu i Sla vko w ie. Z czego w y n ik a , że w sze lk a k r y ty c z n a działalność ba­ daw cza prow adzi w n ie u n ik n io n y sposób do re la ty w iz m u i m arnego sc ep tycyzm u . Na szczęście c zy te ln ik kalendarza czyta je d y n ie k a le n ­ darz, w w y n ik u czego je s t rów nie m ało n arażony na r e la ty w izm ja k prasa, k r y ty k a literacka i w ogóle w iększość ludzi.

* * *

Obecnie p r z y s tę p u je m y do literackiej, r o z ry w ­ ko w e j, czyli kro to ch w iln ej części kalendarza. P rzy in n ej okazji (m ó­ wiąc o pow ieści dla służących) za u w a ży liśm y , że ro m a n ty czn y c zy ­ te ln ik lu d o w y z upodobaniem obraca się w lep szy m to w a rzystw ie , żyją c w ie lk im i nam iętnościam i, rycerską dzielnością i diabelskim i in tryg a m i. C zy te ln ik kalen d a rzy nie je st ta k ro m a n tyczn y; jego gust skłania się raczej w stronę realizm u.

M ateria kalend a rzo w ej litera tu ry je s t zu p ełn ie taka sama, ja k ży cio ­ w a m ateria je j czyteln ikó w ; je s t to św ia t chłopów i chałupników , drobnom ieszczańskiego handlu, n ie k tó r y c h rzem iosł (szczególnie ko- w alstw ), a o dziw o, często ta kże g ajów ek i leśniczów ek. Jeśli boha­ te re m akcji je s t księgow y, rządca lub przedsta w iciel fa b r y k i w X ,. przenika ju ż do w sp om nia n ej m a terii ży cio w e j ży w io ł pański, a n a w e t spanoszony i w p e w n e j m ierze po d ejrza n y; w ta k im p rzy p a d k u h is­ toria ko ń czy się fatalnie: spanoszony księg o w y sp rzeniew ierza p ie ­ niądze, a bogaty chłop Jira p ó źn iej p o k u tu je za to, że z p y c h y dał m u za żonę sw ą córkę L id u szkę, zam iast tego, aby w ydać ją za m ąż za zacnego, ale biednego sąsiada Vaclava. Oto dokąd prow adzi pycha i w y w yższa n ie się nad in n ych . D latego też, c zy te ln ik u , bądź w ie rn y sw em u stanow i; dlatego c zyta j o ty m , ja k to m iłość łączy w ierne serca z ubogiego szałasu i zam ożnego gospodarstwa; ja k dobrze się w iedzie p ra co w item u ko w a lo w i i ja kie szczęście k w itn ie m ło d y m m a ł­ żonkom w gajówce. N ig d y rzecz dobrze się nie sko ńczy, g d y p rzy p lą ­ cze się do akcji ja kiś pan; śliskie są drogi pańskie; karciarstw o, h u ­ lanki, rozpusta i inne zgubne nam iętno ści w ielkiego m iasta są za p i­ sane na zb la zo w a n ym obliczu pana księgow ego; długi, w e k sle i inne pańskie sp ra w ki doprow adzają sta ry g r u n t do licytacji, ba — na w et ii

(15)

szczęście rodzinne nie m ieszka tam , gdzie na ru szo n y został tra d y ­ c y jn y ład o p a rty na ręko d ziele i sta ro św ieckiej oszczędności.

M ożem y w ró żn y sposób definiow ać litera tu rę realistyczną; w w ie ­ lu p rzypa d ka ch rea lizm je s t ty m ro d za jem litera tu ry, w k tó r y m akcja k o ń c zy się źle i ponuro, podczas g d y litera tu ra rom antyczna prow adzi do końca raczej triu m faln eg o . W litera tu rze realistycznej um iera się śm iercią naturalną, np. na rozedm ę płuc, w yp ad ek, zapa­ lenie n e r e k albo starość, podczas g d y w litera tu rze ro m a n tyczn ej um iera się na s zty le t, tru cizn ę albo p o jed y n e k . N astępnie literatura ro m a n tyczn a jed y n ie p rzed sta w ia akcję, poczynając od tego, że A n ­ gelika, w y ró słszy ju ż na śliczną pannę, spotkała pana d’Evrem onta; natom iast literatura rea listyczna p rzed sta w ia życie, to znaczy, o ile to je st m o żliw e, całe życie; za n im w iejska A n iela w yro śn ie na śliczną pannę, m u szą się n a jp ie rw pobrać je j rodzice, następnie dokupić sobie kozę, kro w ę i k a w a łe k g ru n tu , p o tem dopiero m ają córkę A nielę, k tó ra w końcu w y ch o d zi za m ąż za biednego kow ala, ma u d a ­ n e dzieci i d o żyw a późnego w ie k u , piastując na s w y m łonie w nuczęta. Opowiadanie z kalendarza prow adzi za zw ycza j sw ych bohaterów od stan u przed na tu ra lnego aż do błogosław ionej starości lub n a tu ra lnej śm ierci. C zy te ln ik re a listy c zn y in teresu je się nie akcją, ale życiem . Jego ciekaw ości nie zaspokaja ro zw ikła n ie in try g i, ale dopiero ro z­ w ikła n ie losu człow ieka i jego rodziny. A ngelice z p r zy c zy n ro m a n ­ ty c zn y c h nie w olno zestarzeć się i utyć; dlatego też literacko ko ń czy się ona w kw iecie w ie k u bądź w tru m n ie , bądź w objęciach pana d’E vrem on ta . R ea listyczn y czło w iek w ie jed n a k o ty m , że pocałunek ko ch a nkó w nie oznacza żadnego końca, a ty lk o początek; ba, co w ię ­ cej, n a w e t ko łyska , któ ra pojaw ia się po roku, nie oznacza końca, ty lk o początek, poniew aż trzeba dzieci w ychow ać, w yposażyć, ożenić czy w yd a ć za m ąż. M o g lib y śm y w ięc pow iedzieć, że p rzed m io tem realizm u je s t nie człow iek, ty lk o rodzina.

N astępną cechą ro m a n ty zm u je st to, że m ó w i on o spraw ach i osobis­ tościach, któ re są od c zyte ln ik a bardzo odległe, ja k np. w ojew odow ie, opaci, w iern e sługi, osobistości h istoryczne, stare za m ki, podziem n e k o ryta rze i inne rzeczy tego pokroju; podczas gdy realizm p rzed sta ­ wia osoby i środow isko znane i zw ycza jn e, ja k ch ciw y chłop T ouźil i m a rn o tra w n y chłop Vacha, ksiądz, g ajow y, pastuch, stara do jarka i im podobne. C zy teln ik re a listy c zn y in te re su je się je d y n ie ty m , co ju ż zna; podobnie ja k profesor K re jć i uw aża za rzec zy w iste je d y n ie to, co je s t dostępne jego dośw iadczeniu. Jeśli jed n a k za sta n o w im y się

(16)

163 ŚWIADECTWA

nad lu d o w y m i korzeniam i upodobań literackich, m u s im y w p e w n e j m ierze zw e ry fik o w a ć sw e ustalone sądy. Na p rzyk ła d m ó w i się, ze ro m a n ty zm apeluje do fa n ta zji c zyteln ika ; m ożna te m u jed n a k za ­ przeczyć w ysu w a ją c zarzut, że lu d o w y c zy te ln ik w w iększości p r z y ­ padków w żaden sposób nie um ie sobie w yobrazić w o je w o d y , h ra ­ bianki Cecylii, p u steln ika P etra albo diabelskiego a w a n tu rn ika R a j­ m unda, poniew aż są dla niego rów nie a b stra k c y jn i ja k Cnota, P ię k ­ no, Z ło i inne pojęcia ogólne. R o m a n ty zm nie je st fa n ta sty c zn y ; jest jed y n ie fik c y jn y ; zaspokaja potrzebę fik c ji. W prow adza sw ego c z y ­ te ln ik a w św iat, k tó r y nie jest zasadniczo fa n ta sty c zn y , ale k tó r y jest zasadniczo n ierealny; m ożna pow iedzieć, że Iga z m iłosierdzia. D la­ tego też ro m a n ty zm jest p rzew a żn ie le k tu rą dla lu d zi m łod ych, słu ­ żących, dla kobiet, a ogólnie rzecz biorąc dla istot u ciska n ych spo­ łecznie i nieszczęśliw ych. Jego posłannictw o nie polega na w y w ie ­ raniu w p ły w u na praw dziw e życie, ale na u m o żliw ien iu u p o jn yc h chw il zapom nienia i ucieczki od rzeczyw istości. D latego te ż m u si t r z y ­ mać w napięciu, być a ry sto k ra ty c zn y, w ie lk o d u szn y i n a m ię tn y . I dlatego te ż m u si w nieod w o ła ln y sposób ko ń czyć na ty m , od czego się p ra w dziw e życie zaczyna, to jest na m a łżeń stw ie.

I na odw rót — m ów i się, że rea lizm trz y m a się rzeczyw istości. G d y ­ b y śm y jed n a k m ie rzy li lu d o w y realizm ty m , co w ie m y o rze c zy w is­ tości, stw ie rd zilib y śm y, że ta ka lendarzow a rzeczyw istość je st aż n a z­ b y t w y m y d lo n a i naiw na. N a w et n a jp ro stszy c zy te ln ik uśw iadam ia sobie, że sp ra w y w okół niego w yglą d a ją inaczej, rzeczyw istość jest tw ardsza i bardziej skom plikow ana. N a w et najba rd ziej n a iw n y c z y ­ te ln ik nie je st aż ta k głupi, ja k te opowiadania, któ re z ta k im nabo­ że ń stw e m czyta. W ie o ży ciu w ięcej; poznał je na w ła snej skórze. Jako raport o rzeczyw istości literatura ta b yłab y skra jnie nieza dow a­ lająca. Jed n a kże c z y te ln ik k a len d a rzy nie pragnie dow iedzieć się, że coś takiego napraw dę się stało albo że mogło się stać, ale jego za in ­ teresow ania są głębsze: że ta k się za zw ycza j dzieje albo, że się tak m a dziać. N ie chodzi m u o rzeczyw istość, ale o dośw iadczenie; a lu ­ dowe dośw iadczenie nie ogranicza się je d y n ie do tego, co ludzie w i­ dzą i słyszą, ale o b ejm u je ta kże szereg p ra w id eł m oralnych, p r z y ­ słów, przesądów , obyczajów i ko n w encji. Jego nie in teresu je godny uw agi fa k t, że chłop L iska je st troszkę le k k o m y ś ln y , ale m o ra ln y fa k t, że go ta lekko m yśln o ść doprow adzi do zg u b y — zasługu je na to. W iedzcie bow iem , że nie popłaca ską p stw o i rozrzutność, n ie ­ p osłuszeństw o ani m a łżeń stw a zaw ierane nie z m iłości, lecz dla p ie ­

(17)

niędzy, ani te ż długi, pycha, len istw o i inne g rzechy w sto su n ku do m a ją tku . Tak, ta k to jest, dobrze to napisano; no, jeszcze trochę po­ c zeka jm y, a i nasz sąsiad podobnie źle skończy! D latego opowiadania z kaledarza są rokrocznie nieom al te same, poniew aż opierają się na te j sam ej tab licy w artości; zaw sze su kces w ień czyć będzie działania ludzi zapobiegliw ych i oszczędnych, podczas gdy chciwość, m arno­ tra w stw o i pycha doczekają się zasłużonej ka ry. P raw idła i obyczaje m oralne są nieskończen ie prostsze n iż życie człow ieka; tu n ik t się ciebie nie p y ta o to, ja k i jesteś, co cię boli i ja kie utajo ne k o m p le ksy p o k u tu ją w tw e j d u szy, ty lk o czy gospodarujesz ż y c ie m rozsądnie i stosow nie do u zn a n ych norm . L u d o w y realizm nie je s t po zn a w a ­ n iem rzeczyw istości, ale u zn a w a n iem rzeczyw iście obow iązujących k o n w e n c ji życio w ych i praw ideł.

* Ht *

G d y jed n a k m ó w im y ju ż o kon w en cjach i p ra ­ w idłach, m u s im y zw rócić uw agę na to, że są za zw yczaj stare, u ś w ię ­ cone stu le tn ią tradycją. Z ycie now oczesne, pod k tó r y m to pojęciem ro zu m iem y p o lityk ę , m a s z y n y gospodarcze, spółdzielczość i inne osiągnięcia, któ re sku teczn ie p rzekszta łca ją charakter dzisiejszej wsi, coraz bardziej oddala się od ow ej patriarchalnej tab licy w artości. Opow iadanie z kalendarza trzy m a się upo rczyw ie starego porządku; powraca z upodobaniem do czasów p rzeszłych , do św iata n a szych dziaduniów i babuń; szczególną sym p a tię ż y w i do w o je n n apoleoń­ skich i w łoskich batalii, a pokrzep ien ie zn a jd u je w epoce p a ń szczy ź­ nianej. Na te j podstaw ie h isto ry k lite ra tu ry sk ło n n y b y łb y m niem ać, że to są r e lik ty tra d ycji B o że n y N e m co v e j i realizm u fo lk lo r y s ty c z ­ nego; nie m a m ochoty się sprzeczać, ale sądzę, że p rzyc zy n a zn a jd u je się znacznie bliżej, a m ianow icie w dośw iadczeniu. D ośw iadczenie, to w w iększości w spom inanie. C złow iek dośw iadczony, a w ięc p a m ię ­ tający, nie w yk rę ca się ty m , co się stało w lu ty m bieżącego roku, ale m ó w i o ty m , co się stało, zanim został re k ru te m w ća slaw skim regim encie, chw ileczkę, to było czterdzieści sześć albo czterdzieści osiem lat tem u . D ośw iadczenie g u stu je bardziej w ty m , co stało się przed pięćdziesięciu la ty n iż w ty m , co stało się przed pięciu la ty. To, co się działo w ze sz ły m roku, je s t czym ś w rodzaju śm ie tn ik a przyp a d ko io ych i n iep o trzeb n ych rzeczy; to, co się p rzyd a rzy ło przed pięćdziesięciu la ty, je s t c zym ś po d o b n ym do pieczołow icie ułożo nej

(18)

165 Św i a d e c t w a pa m ią tki. K apelu sz sprzed ro ku jest szmatą; ka p elu sz po n ieb o szczy­ k u dziaduniu je st czcigodnym eksp o n a tem rodzinnego m u ze u m . Z ty c h i in n yc h pow odów w opow iadaniu z kalendarza nie zdarza się, aby spanoszony chłop Jira p rzyłą c zył się do w schodnioczeskiej sieci e le k try c zn ej albo ro zjeżdżał się na m o to ro w y m pługu; chłop Jira jeszcze nadal nosi spodnie skórzane i nie pozw ala sw o jej córce na m iłość do ubogiego kom ornika, ja k to byw ało w zw y c za ju od nie­ p a m iętn ych czasów. To, co jest, m a charakter in cyd en ta ln y; to, co byw ało, ma trw ałą w artość m oralną i d ostojeństw o życiow ego p o ­ rządku.

Czasowe ra m y są jed n a k m ało w ażne; m ateria te j lite ra tu ry zn a jd u je się poza czasem; jest stara, poniew aż jest w ieczna. Jest to przede w s z y s tk im miłość, połączona za zw ycza j z przeciw nościam i; albo k o ­ chają się dzieci d w u w rogich rodzin, albo jedno je st bogate a drugie biedne; a poniew aż n ie k ie d y zw ycięża miłość a n ie k ie d y wola rodzi­ ców, macie tu ju ż m a tem a tyczn ą m ożliw ość sześciu ró żn ych in tryg . N astępnie w y stę p u je tu ta j dziew czyn a uw iedziona i opuszczona, k tó ­ ra, ja k pięknie m ó w i się w je d n y m z kalen d arzy na rok 1929, «po­ niew czasie opłakuje swą ochotę». P o tem jest m a łżeń stw o szczęśliw e albo nieszczęśliw e; nieszczęście polega na ogół na ty m , że m ąż przepija m a ją tek. W y ją tk o w o ty lk o (z pew nością pod w p ły w e m w y so k ie j lite ­ ra tury) m a m y do czynienia ze zdradą; na szczęście ko ń c zy się ona w sposób stra szliw ie p rzy k ła d n y . To w y c ze rp u je e ro ty c zn y krąg za­ gadnień; ja k widać nie m a w n im m iejsca dla ko m p leksó w seksual­ n y c h ani na niezgodę charakterów , nienaw iść i inne c zy n n ik i ero­ tyczne, któ re tak k o m p lik u ją życie i litera tu rę piękną. T ak, miłość je st m o ty w e m n a jsiln ie jszy m , chociaż jest to m iłość cnotliw a.

A drugim m o ty w e m , z n a m ie n n y m dla lite ra tu ry z kalendarza, jest m a ją tek. Z za p a rty m tch e m śledzi c zy te ln ik pełną napięcia akcję mów iącą o t y m , ja k to zapobiegliw a i oszczędna A nna, z b y t biedna dla Jana, syna S to u p y, k u p u je kozę i sprzedaje koźlęta, k u p u je pole i sprzedaje plony, po czym k u p u je gospodarstw o S to u p y i oddaje rękę bied nem u parobkow i; otóż to, ja ka ż to apoteoza pracy i składania grosika do grosika! W kalendarzu zn a jd zie m y jeszcze zasłużone s u k ­ cesy, owoce pracy i błogosławioną starość; oszczędności, wiano, d zie­ dzictw o odgryw ają ta m rolę pow ażną i nieom al św iętą.

Istn ieje niepisane a doniosłe przyka za n ie m oralne: dbaj p rzykła d n ie o sw oje m ienie. Z g u b n y m i na m iętno ścia m i są: skąp stw o , m a rn o tra w ­ stw o, pycha, karciarstw o, kłu so w n ictw o , procesowanie się i lenistw o.

(19)

In n e nam iętności, ja k rozpacz, poniżenie, dziw actw o, bunt, apostol­ stw o, poznanie i cokolw iek bądź innego, co d ręczy osam otnioną d u ­ szę, nie m ają praw a w stęp u do tego m oralnego św iata. O kazuje się, że potoczna m oralność ludow a je st nastaw iona przede w s z y s tk im na ochronę m a ją tku , czyli u trzy m a n ie ro d zin y jako je d n o stk i gospodar­ czej. Pod ty m w zg lęd em opowiadania z kalendarza są literaturą n a ­ praw dę rodzinną, toczą się ta k ja k ro dzinne ro zm o w y , w osiem dzie­ sięciu procentach kolo k w e stii m a ją tk u i m a teria ln ej prosperity. A poniew aż chodzi o litera tu rę piękną, k ło p o ty te są idealizow ane; cnota m a jątko w a prow adzi zaw sze do zasłużonego sukcesu i szczęś­ cia, podczas g d y g rzec h y m a ją tko w e doczekają się sp ra w iedliw ej k a r y w ty m e ko n o m iczn ym w szechśw iecie.

* * *

L itera tura z kalendarza, ta k ja k każda ludowa lektu ra , je st niezachw ianie o p tym istyczn a ; cnota je st zaw sze nagro­ dzona a grzech u karany. M im o w szy stk ic h zły c h doświadczeń, któ re ludność w ciągu 7438 lat (w edług b iza n ty jsk ie j ery) w ży ciu zaznała, u tr z y m u je się tu ta j poczciw a w iara w im m a n e n tn ą spraw iedliw ość św iata. W yo b ra źm y sobie, że b y się w ka len da rzu ro d zin n y m czytało o ty m , ja k to doskonale pow odzi się n ikc ze m n iko w i, a ja k człow iek c n o tliw y i zapobiegliw y upada pod ciężarem życia. Sądzę, że w ty m m om encie na sta łby koniec św iata albo w ja kiś in n y w id o czny sposób zaw alił się ład ko sm iczn y. Zna la złem w kalendarzach k ilk a tragicz­ n y c h p rzyp a d k ó w m ów iących o ty m , że okropnie k o ń c zy li ró w n ież ludzie porządni; ży w ię straszliw e p o d ejrzenie, że ty c h p rzyp a d k ó w n ik t sobie nie w y m y ślił, ale że napratvdę m ia ły m iejsce p rzed te m , niż je pani A n u śe K riżo va albo pan A. V. R a c e k -Z v ić in sk y przelali na papier. N iespraim edliw e p rzyp a d k i fa k ty c z n ie zdarzają się; ale nieod- p u szcza ln y m p rzew in ie n ie m było b y, g d y b y je sobie ludzie ponadto jeszcze w y m yśla li.

* * *

Mając na w zg lęd zie dobro c zyteln ika , troszczą się kalendarze rów n ież o jego rozw eselenie tzw . kro toch w ila m i albo w e so łym i obrazkam i z życia. Ich p rzed m io te m byw a ja kie ś w y d a ­ rzenie na polow aniu na zające albo p rzy w yśw ięca n iu kościoła, na

(20)

167 Św i a d e c t w a ja rm a rku albo p rzy podobnych urozm aicających życie okazjach. P rzy kła d to zn a m ien n y: hum or m a zaw sze charakter epizod yczn y. Istn ieją ty lk o kom iczn e m o m e n ty , ale życie człow ieka nie je s t k o ­ m iczne. K om iczne są jed y n ie sytu a cje; bieg życia je st p o w a żn y i w z r u ­ szający. N a w e t w n a jsła w n iejszych pow ieściach h u m o ry sty c zn y c h m a m y ty lk o epizody kom iczne, naw leczone na szn u rek. H um o r ma charakter chim low y; tragedie i proza ro m a n tyczn a m ają akcję za­ m kniętą; realizm je s t w yra ze m trw ania, a je d y n ie śm ierć nie pozwala m u na to, aby był n ieskończony. A le to je st ju ż inna historia.

* * *

M ó w im y o litera tu rze z kalendarza, a nie o je j autorach. Ich osobowość nie rzuca się w oczy; g d y b y nie to, że zło żyli pod sw y m i u tw o ra m i podpisy, nie ro zezn a lib yśm y n a w e t ich płci. Z cierpliwością i pokorą znoszą niezm ien n o ść i konw encjonalność ż y ­ cia; nie próbują się przeciw n ie m u burzyć, ta k ja k tw órczością swą czynią to a u torzy pod ju d zan i p rzez d e m o n y am b icji i in te le k tu a lizm u . Piszą ta k nieosobiście ja k u rzęd n ik w cm en ta rn ej kancelarii; m yślę, że piszą rów nież ta k kaligraficznie. Sław a literacka nie w yciśnie im pocału nku na czole, ale ta kże, ja k się to m ów i, zaw istna k r y ty k a nie obrzuci błotem . A lb o w iem k r y ty k a nie zn a jd u je czasu na zauw a­ żenie tego, co czytają tysiące n iezn a n ych c zy te ln ik ó w . K r y ty k a m usi przeanalizow ać zbiorek 17 w ie rszy w y d a n y c h w 250 n u m ero w a n ych egzem plarzach. In te re su je się literaturą, ale nie in te re su je się je j m arginesem . T y le ty lk o , że na ty m m arginesie s p o ty k a m y różne rzeczy: przede w s z y s tk im lud.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Poprzez precyzyjne i związane z fizycznymi zjawiskami towarzyszącymi rozwojowi pożaru, określenie wymagań i ocenę właściwości ogniowych wyrobów, a następnie

Modelkonstrukcjiprogramugraficznego kompilatorkompilator Program binarny protokolu X Window do serwerarzacych obiekty graficznewysokiego rzedu two−Program zródlowy

Poziom trudności zadań jest taki jak na maturze głównej i nie zniechęca do rozwiązywania testów... O ile procent ma mniej pieniędzy pan Kowalski niż

Turzyca nitkowata Carex lasiocarpa Turzyca dzióbkowata Carex rostrata Klon jawor.

Rysunek techniczny -wykład Geometryczna struktura powierzchni Tolerancja wymiarów liniowych PasowaniaPasowania Tolerancja geometryczna A.Korcala Literatura źródłowa:

W obserwacyach swych Salet przekonał się dowodnie, że gwiazda, znajdująca się na g ra ­ nicy widoczności, bądź ukazuje się, bądź znika, gdy nikol obraca się

Pawlak powiedzia³, ¿e podczas spotkania klubu PSL z premierem Donaldem Tuskiem pod koniec czerwca ludowcy mówili o potrzebie pilnych zmian w ustawie o KRUS w dwóch sprawach

a) dzieci obojga Rodziców/ Opiekunów prawnych pracujących zawodowo lub uczących się;.. W sytuacji, gdy dwoje lub więcej dzieci ma pierwszeństwo w przyjęciu do Żłobka,