• Nie Znaleziono Wyników

"Żmut", Jarosław Marek Rymkiewicz, Paryż 1987 : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Żmut", Jarosław Marek Rymkiewicz, Paryż 1987 : [recenzja]"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Zbigniew Jerzy Nowak

"Żmut", Jarosław Marek Rymkiewicz,

Paryż 1987 : [recenzja]

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 81/2, 370-388

(2)

dokom tajemniczym , budzącym grozę, rodzącym poczucie zagubienia i n iebezpie­ czeństwa.

Skoro mowa o podobieństwach i różnicach prozy w. XVIII i X IX , warto zw ró­ cić jeszcze uwagę na w zrost w okresie porozbiorowym liczby utw orów o charak­ terze sentym entalnym. P ow ieści przedstawiające em ocjonalno-m iłosne perypetie ko­ chanków należały w czasach stanisław ow skich do rzadkości i naw et te, które w ó w ­ czas powstały, znalazły w iększy rezonans w w. X IX niż w XVIII. Mamy na myśli Panią Podczaszynę (1786) Michała Dymitra K rajewskiego, w której nieszczęsne losy i śm ierć bohaterki w yciskały z oczu łzy odbiorcom X IX -w iecznym , jeśli w ie ­ rzyć słowom Juliana Bartoszewicza к Także odm ienne były interpretacje i oceny miłości. W czasach Stanisław a Augusta cnotliw a m iłość była z reguły nagradzana. Historie o m iłościach tragicznych posiadały pointę dydaktyczną, która służyła ce­ lom wychow awczym . Przestrzegano w nich przed groźnymi skutkam i nam iętności. N atom iast później naw et m iłość w ystępna nie podlegała anatemie. Panow ało przekonanie o w ysokiej etyce ludzi czułych, tragiczne perypetie i końcową śm ierć traktowano nie w kategoriach kary za grzechy, ale jako zrządzenie losu. Można także m ówić o większym bogactw ie życia psychicznego przedstaw ianych postaci i zdem okratyzowaniu bohaterów, którzy w ystępują w tzw. literaturze niższego lotu,, obliczonej na szerszy krąg odbiorców.

Autorka om awianej książki zauważa, że obce pierwowzory opowieści druko­ wanych w polskich periodykach funkcjonow ały na Zachodzie rów nież w czaso­ pism ach lub niew ielkich zbiorkach. Tłumaczenia i adaptacje, podobnie jak to działo się w przypadku powiastek, n ie były spóźnione w stosunku do publikacji zachod­ nich. Polski czytelnik zapoznawał się z autentycznym i nowościam i, co świadczy o dużym w ów czas ożyw ieniu kulturalnym i rosnących wym aganiach odbiorcy.

Książka Zofii Sinko Proza fabularna w czasopismach polskich 1801—1830 jest pracą pionierską i stanow i cenny wkład w poznanie zupełnie dziewiczych obsza­ rów piśm iennictw a pierwszego trzydziestolecia X IX wieku. Przedstawiony tu sze­ roki zakres problem ów badawczych, w ielka erudycja, ogrom m ateriału poddanego obserwacji, w nioski i sugestie dotyczące ew olucji prozy fabularnej w Polsce w koń­ cu XVIII i w pierwszych dziesięcioleciach X IX w. — wszystko to świadczy o nau­ kowym znaczeniu i w artości publikacji. Należy jednak zwrócić uwagę rów nież na fakt, że autorka podjęła zadania wym agające w ielkiego nakładu pracy i czasu, a w ykonała je ze w zorową skrupulatnością utwierdzającą czytelnika w zaufaniu do form ułowanych tez i obserwacji ogólnych.

Irena Łossow ska

J a r o s ł a w M a r e k R y m k i e w i c z , ŻMUT. Paryż 1987. Instytut Literacki, ss. 288. „Biblioteka »Kultury«”. Tom 427.

1

Źm ut jest esejem historycznoliterackim . R ym kiewicz dąży do prawdy o życiu m łodego M ickiewicza i jego epoce. A le równocześnie — w zgodzie z poetyką ese ­ ju — opowiada o drogach wiodących do owej prawdy, także o bezdrożach. Ponad­ to, i to w cale często, głosi tezy czy opinie bardziej ogólne. N ie pom ylim y się za­ pewne, jeśli powiem y, że światopogląd Rym kiewicza — posłużm y się jego sło­ w am i — jest determ inow any przez „poczucie fragm entaryczności egzystencji. Frag­

1 J. B a r t o s z e w i c z , K s ią d z Michał D ym itr K r a jew sk i. „Tygodnik Ilustro­ w any” 1864, nr 224.

(3)

m entaryczności i — jak by to powiedzieć — jej niewykończenia, nieobrębienia” (s. 157). A do tego dołącza się „fragmentaryczność naszego języka” (s. 158). Stąd niechęć autora do konstruowania całości, np. monografii. Stale też akcentuje Rym ­ kiew icz dialektyczny zw iązek między podmiotem poznającym a poznawanym przed­ miotem, m iędzy tworzoną przez nas kulturą a nami, przez nią kształtowanym i. Dla Rym kiewicza przeszłość jest „żmutem”. Wyraz ten, przywołany przez n ie­ go do życia, pochodzi z polszczyzny kresowej i oznacza „bezładnie poplątane w ło ­ sy, sznurki, tasiem ki” (s. 7). Autor niejednokrotnie wyraża swój sceptycyzm, czy „uprawianie historii jako obiektywnej nauki jest w ogóle m ożliw e” (s. 264), skoro w źródłach w ystępują sprzeczne informacje, a przeszłość składa się z faktów za­ pamiętanych i tych, które zostały zapomniane. Stąd w obrazie przeszłości poja­ w iają się luki, które w ypełniam y przypuszczeniami i domysłami.

Autora Ż m u t u bawi (tak: z pewnością bawi!), że przeszłość tworzą fakty o rozmaitym stopniu realności: te rzeczywiste, te m ożliw e i te zm yślone. Z nich R ym kiewicz rad by budować historię, która byłaby nachylona ku fabularyzacji. W ten sposób — jak pisze — uzyskuje on wgląd w intencje historii i jej zam ysły (s. 143).

I w Ż m u c ie daje R ym kiewicz wyraz swem u sceptycyzm owi, jeśli idzie o trw a­ łość osiągnięć historycznoliterackich. Narracja Ż m u t u byłaby także sw oistą pre­ zentacją głoszonej już wcześniej koncepcji:

„Historia literatury” — powiada R ym kiewicz — „która n ie posługuje się do­ mysłem , fantazją, zm yśleniem , kłam stwem naw et — byle tylko to kłam stwo ow oc­ nym się stało — czymże jest? Jest nauką ścisłą. To, że historia literatury może być nauką ścisłą — niby językoznawstwo — już nam udowodniono. Mniejsza o skutki, nie są zbyt szkodliwe. A le dlaczego historia literatury powinna być nauką ścisłą, a n ie swobodną refleksją umysłu nad poczętym i w swobodzie dziełam i umysłu? {...]. Historia literatury jest służącą w domu literatury. Jeśli pani posłu­

guje się zm yśleniem i kłamstwem , jeśli pani — znana rozpustnica — fantazjuje do w oli, dlaczegóż by służąca inaczej m iała postępować?” 1

Rym kiew icz w ątpi też, czy jest m ożliw y pełny opis czyjegoś życia, bo „życie jest n ie do opisania i każdy opis musi się z tym liczyć” (s. 19). W Ż m u c ie spoty­ kamy się rów nież z przeświadczeniem , które już znamy z książek Rym kiewicza o Fredrze i Słow ackim : że ten, kto opowiada o cudzej psychice, m ówi w istocie 0 własnej.

Przedstawienie ogólnych poglądów Rym kiewicza nie jest sprawą łatwą. Po­ jaw ia się rów nież kłopot z rejestracją jego tez szczegółowych. A lbowiem autor Ż m u t u w ypow iada je często in sta tu n a s c e n d i ; ponadto równocześnie twierdzi coś 1 nie twierdzi. Trafnie ten m o d u s p r o c e d e n d i ujęła Alina W itkowska, om awiając jego książkę o Fredrze: „U Rym kiewicza w ystępuje coś w rodzaju m yślenia kom ­ plikacjam i i antynom iam i rozdwajającym i w iększość orzeczeń na równoczesne tak i n ie” 2.

2

Jaki jest tem at Ż m u t u ? Autor określa go tak: „romanse Adama M ickiewicza z hrabiną Puttkam erową oraz z innym i paniam i” (s. 211). I na tejże stronicy zgła­ sza rów nocześnie swą w ątpliw ość: „Być może, tem atem tej książki w ogóle nie jest romans M ickiewicza z Marie oraz jego romans z Karoliną [Kowalską], lecz

1 J. M. R y m k i e w i c z , A l e k s a n d e r F redro j e s t w z ł y m h um orze. Warszawa 1977, s. 56—57.

(4)

coś innego. Co, nie wiem . Całkiem inny temat, nie znany temu, kto się nim zaj­ muje. Pam ięć wyruszająca na poszukiw anie samej siebie. Pam ięć szukająca sw ego tematu. Brzmi to dość niejasno, z czego w ynika, że m oje odczucia także są n ie ­ jasne i nie potrafię ich w yartykułow ać”.

A le czytelnik opowiadałby się za pierwszą autorską enuncjacją. A enuncjacja druga da się w łączyć do w ielu innych wyznań Rym kiewicza, np. o pow staw aniu jego książki, jej tytule, wyzyskanej literaturze przedmiotu, stosunku do postaci w ystępujących w Zm ucie, interpretacji własnych w ierszy, itd.

Autor składa też w ażkie ośw iadczenie, że pisząc Zm ut, wzorow ał się nieco na „rozdziałkach” Tomasza Zana (s. 199—200). A w iem y, że filom ata kształtow ał je pod urokiem Sterne’a. Toteż Z m u t przypomina sztukę pisarską Sterne’a: takie jej w łaściw ości, jak fragmentaryczność, dygresyjność, autotem atyczność, eksperym en­ ty z czasem, rolę szczegółu, a przede w szystkim — dom inującą rolę narratora. Ale n ie trzeba zapominać, że kompozycja Zm utu w ynikła przede w szystkim z koncepcji historii głoszonej przez autora. O swej książce R ym kiew icz powiada: „Żmut jako obraz żmutu. Poplątanie jako obraz tego, co splątane” (s. 8). Wśród sw oich proto­ plastów literackich w ym ienia R ym kiewicz Boya: „Bawiło go nicow anie legend, w ięc przypuszczam, że m iałby ze m nie pociechę” (s. 142). Może miałby. A le ten m iłośnik francuskiej clarté nie pochwaliłby zapew ne poplątanej narracji Zm utu.

Do swej opowieści w plata R ymkiewicz liczne zm yślone fabuły czy fabułki, które m ają czytelnikowi ukazać m ożliwości tkw iące w przeszłości. Oto np. co by to było, gdyby car Mikołaj I, przejeżdżając ulicam i W ilna, rzucił okiem na balkon nad Zieloną Apteką państwa M acewiczów i dostrzegł nie panią Joannę M acewiczową, ale jej siostrę, doktorową K arolinę Kowalską: „Doktor K ow alski otrzymałby p ew ­ nie posadę cesarskiego lejbmedyka, a Karolinę nazw ano by Wenerą Carskiego Sioła albo Peterhofu. W latach czterdziestych Andrzej Towiański, pragnąc pozyskać Mikołaja I dla Sprawy Bożej, próbowałby zapew ne wykorzystać w pływy, które Wenera Peterhofu miałaby na dworze północnego cesarza” (s. 176). Pom ysł godny zaiste Teodora Parnickiego! Albo co by to było, gdyby M ickiew icz poślubił We- reszczakównę (s. 67—70) *. Itd. W takich fabułkach spotykam y często dialogi w y ­

głaszane w znakom icie im itowanej polszczyźnie w ileńsk iej.

R ym kiewicz w Z m ucie chyba doszedł do kresu m ożliw ości tkw iących w ga­ tunku, którego jest twórcą: jest to m ianow icie odm iana eseju, stanowiąca połą­ czenie wyw odu naukowego (i to dokumentowanego!) z niezw ykłym fantazjotwór- stw em historycznym. Albo, m ówiąc słow am i autora: gatunek ów to rezultat „do­ ciekliw ości filologa” i „im aginacji rom ansopisarza” (s. 166). Toteż czytelnikowi mniej świadom em u rzeczy może się zacierać granica m iędzy rzeczyw istością h isto­ ryczną a zm yśleniem . W yróżnikiem gatunku byłaby także sw oista strategia w y ­ wodu, przejawiająca się w takich środkach, jak antycypacje, retardacje, sprosto­ wania św iadom ie wcześniej wprowadzonych błędnych inform acji, dopełnienia itp., których sprawcą jest stale obecny i widoczny autor. W toku lektury można n ie­ kiedy doświadczać jego męczącej obecności — chyba znak, że Z m u t znalazł się na granicy maniery.

Można jednak rów nocześnie podziwiać m isterną kom pozycję i narrację Zmu~

• Pom ysł ten przypomina w iersz A. M. S w i n a r s k i e g o Małżonek Maryli (w antologii: A d a m M ickiewicz w poezji polskiej i obcej. Opracował J. S t a r ­ n a w s k i . W rocław 1961, s. 552—556). Zauważyć trzeba w szakże, iż wiersz S w i­ narskiego pom yślany był tylko jako zabawa literacka polegająca na św ietnej p a­ rodii Pana Tadeusza, gdy Rym kiewicz, rozpatrując ew entualne skutki ożenku M ickiewicza z Marylą, staw ia rów nocześnie pytania o rolę jednostki w procesie dziejowym.

(5)

tu — utworu literackiego, którego koronę stanowią 3 w iersze Rym kiewicza w łą ­ czone w tok jego w yw odów . Są to transpozycje św iata przedstawionego Ballad i roman sów. R ym kiew icz radzi czytać cykl M ickiew iczow ski jako jeden poemat 0 randze do dziś olśniew ającego wzoru (s. 75, 155). Spośród owych wierszy Rym ­ kiew icza należy w yróżnić utwór pt. Pojedź, w którym zabrzm iały rytmy niektó­ rych ballad M ickiew icza i żałobne echa Dziadów:

Pojedź a pojedź daleko Tam za litew ską rzeką Za W ilią i za Niem nem Twoja stolica cieni

Tw oje królestwo podziem ne A wszyscy powieszeni Tam za Mendoga gajem O św icie upiór w staje

[... ]. [s. 155—156]

3

W Zm ucie R ym kiew icz w alczy z Formą Romantyczną, która — jego zda­ niem — terroryzowała historyków literatury, a ci z kolei postępow ali podobnie z czytelnikam i. P isze np. : „Romantyczna Forma zabraniała [...] temu, kto opowia­ dał o m iłości, wspom inać o pieniądzach. Bardzo ciekawa jest ta długotrwała n ie­ chęć Rom antycznej Formy — naszej, polskiej — do pieniędzy. [...] Ruble na płaszcz 1 majtki, brudne kołnierzyki, ile kosztuje pud św iec i ile można zarobić na tomiku w ierszy: o tym można było pisać w listach, ale ’ / poematach i pow ieściach poe­ tyckich n ie w ypadało” (s. 199).

4

Autor Ż m u tu jest erudytą, który opanował rozległą literaturę przedmiotu do­ tyczącą M ickiew icza oraz jego epoki. I rów nocześnie wzbogacił ją o nowe usta­ lenia. A w ięc np. skreślił szczegółową opowieść o K arolinie Kowalskiej (a przy sposobności w prow adził poprawki do jej biogramu w Polskim słow niku biogra­ ficzn ym ); opowiedział o dochodach nauczyciela kowieńskiego, w yliczając przy tym rodzaje ów czesnego pieniądza; uporządkował w iadom ości o pierwszych sympatiach M ickiewicza; zajął się w sposób dokładny topografią Tuhanowicz i nowogródzkiej Góry Mendoga; w yjaśnił też genezę m iana Die, którym obdarzano Marię Puttka- m erową w korespondencji filom ackiej. R ym kiewicz przypuszcza, że szło w tym przypadku o niem iecki rodzajnik określony die, w skazujący, że to w łaśn ie o niej, Maryli, jest mowa. Warto dodać, że w niektórych listach w ystępuje forma Dei (może omyłkowo?). Ponadto autor Z m utu przybliżył nam Wilno epoki m ickiew i­ czowskiej.

5

Z kolei kilka dopełnień i sprostowań, które zanotowaliśm y na m arginesach Zm utu. R ym kiewicz przypuszcza np., że „ślub hrabiostwa Puttkam erów odbył się zapew ne w kościele parafialnym w Worończy” (s. 161). Natom iast w edług Edwarda Chłopickiego ślub daw ał w Tuhanowiczach ksiądz K ow alew ski z Worończy. W cza­ sie uczty w eselnej m iała przygrywać kapela w o jsk o w a 4.

(6)

Rym kiewicz jakby powątpiew ał, czy M ickiew icz w idział się z Marylą przed sw oim wyjazdem do Rosji (s. 114). N ie ma- jednak powodu, by podawać w w ątp li­ w ość fakt ustalony przez autorki K r o n i k i 5. Ostatnie spotkanie poety i P uttkam e- rowej odbyło się w pierwszych dniach października 1824. Ze swej strony m oże­ my naw et poinform ować, o czym była m.in. mowa podczas w ileńsk iego pożegna­ nia. M ianowicie Maryla w trosce o zdrowie poety prosiła go, by nie p alił zbyt w iele: „Lulka — pisała Maryla 10 grudnia 1825 do Onufrego Pietraszkiew icza przebywającego w ów czas na zesłaniu w Rosji — najwięcej Mu [tj. M ickiewiczow i] szkodzi na piersi, uproś go, aby nie palił albo przynajmniej zm niejszył dozys pa­ lenia, jak niegdyś obiecał przy ostatnim w idzeniu się” 8

Na s. 256 pisze Rymkiewicz: „Chciałbym przedstawić jej i[tj. Maryli] życie m iędzy rokiem 1824 a 1863 [...]. Zbieram tu w szystkie inform acje na tem at jej życia po roku 1824, do których udało mi się dotrzeć. Jest tego, niestety, n iew iele”. Chyba jednak to i owo dałoby się dorzucić.

Szkoda np., że R ym kiewicz nie uwzględnił w spom nień Janiny z Puttkam erów Żółtowskiej, prawnuczki Maryli. Pam iętnikarka zanotowała inform acje przekazane przez profesora Jana Balińskiego, psychiatrę petersburskiego (żył w latach 1827—

1902) — oto jej słowa: „pamiętał [Baliński] mego pradziadka W awrzyńca

i jego żonę. Pan W awrzyniec, jak go nazywał, bardzo ładnie um iał czytać w ier­ sze, szczególnie Fredrę, cieszono się więc, ile razy zaw itał do Jaszun. Pradziadek W awrzyniec lubił polować z chartami i jeździć po sąsiadach, a m niej chętnie prze­ siadyw ał w domu. Żona jego, istota naprawdę poetyczna, chodziła w białej sukni i dużym słom ianym kapeluszu, nie znała się na sprawach praktycznych ani na gospodarstwie, ale czytała Byrona, siedząc na gałęzi kwitnącej jabłoni” 7.

„Do pierwszej św iatow ej w ojny — pisze ponadto Żółtowska — w jednym z biurek w Bolcienikach leżały jeszcze paczki listów M arii z W ereszczaków do męża. W m oim d zieciństw ie słyszałam zdanie, że są »nudne i dotyczą sam ych spraw majątkowych«, zapew ne dlatego, że nie były pisane stylem pani de Sévigné. O w ielkiej m iłości najw iększego z poetów polskich wspom inano od czasu do czasu pod w pływ em artykułu albo czyjegoś pytania, ale strona ludzka tego literackiego romansu mało kogo interesow ała” 8.

Janina Żółtowska, urodzona w r. 1889, nie pam iętała już starego dworu w B ol­ cienikach, który został zburzony około r. 1895 przez jej ojca (wnuka Maryli), bo „był stary i trudny do odnow ienia”. „Słyszałam potem z opowiadań — dodaje pamiętnikarka — że był murowany, miał ganek z kolum nam i, podwójny dach kryty gontem, a w ew nątrz m alowane sufity, z których jeden przedstaw iał scenę z Apollinem . Nie sfotografowano go naw et przed zburzeniem. Z um eblowania za­ chowały się prostackie em pirow e m eble i te służyły później po gościnnych poko­ jach” ®. Oto klasycystyczna sceneria dla romantycznej historii m iłosnej.

A dalej. R ym kiewicz zwraca uwagę, że Puttkam erowie zostali pochowani

osob-1 M. D e r n a ł o w i c z , K. K o s t e n i c z , Z. M a k o w i e c k a , K ro n ik a ż y ­ cia i tw ó r c z o ś c i M i c k ie w ic z a . L a ta 1798—1824. W arszawa 1957, s. 474—475.

8 Bibl. Katolickiego U niw ersytetu Lubelskiego, rkps 719. Panu Andrzejowi P a -l u c h o w s k i e m u , dyrektorowi Bib-lioteki, dziękuję bardzo za inform acje o tym rękopisie.

7 J. z P u t t k a m e r ó w Ż ó ł t o w s k a , Inne czasy, in n i ludzie. Londyn 1959, s. 92.

8 Ib id em , s. 14.

* I b id e m , s. 13. — Dodajmy, że w Bolcienikach zachow ał się do dziś dwór w zniesiony w końcu X IX w. w stylu angielskiego gotyku. Jego zdjęcie pom ieściła B. W a c h o w i c z w książce M a l w y na lew a d a ch (Warszawa 1983).

(7)

cno: W awrzyniec na Cmentarzu Ew angelickim w W ilnie, Maryla przy kościele w Bieniakoniach. I dodaje: „jest w tym coś dziwnego, że m ałżonkowie zostali pochow ani oddzielnie. Czy m ożna to w ytłum aczyć różnicą wyznania? Miłość i po­ czucie w ięzi m ałżeńskiej to są rzeczy m ocniejsze niż takie różnice” (s. 161). Nie ma chyba w tym nic dziwnego: Puttkam er zm arł nagle w W ilnie 30 stycznia 1850 st. st. i pogrzeb odbył się w tym m ie ś c ie 10. Puttkam erowa zmarła 28 grud­ nia 1863 st. st. w B rażelcach n , nie dziwota w ięc, że pochowano ją w pobliskich Bieniakoniach, gdzie znajdow ał się jej kościół parafialny.

W awrzyńca Puttkam era w ychow yw ał gorliw ie w duchu w yznania ew angelicko- - reform owanego jego dziad, generał W awrzyniec Puttkam er (zmarł w 1809 roku). W latach 1807—1810 młody W awrzyniec uczył się w kalwińskiej szkole w Słucku. Takie w ychow anie dom ow e i szkolne przyczyniło się do tego, że w przyszłości zo­ stał działaczem kalw ińskim , o czym szczegółowo opowiedział jego syn Stanisław w biografii o j c a 12. A le pan W awrzyniec, gorliw y kalw in, był równocześnie tole­ rantem : św iadczy o tym jego opis katolickiej pielgrzym ki do K alw arii pod W il­ nem 1S. Opis, w ykonany zapew ne u schyłku życia, jest pełen zarówno sym patii dla pielgrzym ów , jak i uczuciowej aprobaty dla owej praktyki religijnej, w której lud litew sk i znajdow ał pociechę w swej n ied oli życiowej. Z opisem tym łączy się osobista refleksja człow ieka, który, choć w ykształcony na U niw ersytecie W i­ leńskim w atm osferze późnego Oświecenia, żyw ił krytycyzm wobec tej formacji kul­ turowej: w tedy bowiem — pisze — „odrzucono Ewangelią, a na to m iejsce w y ­ m yślono E n c y k lo p e d ią . [...] System at ten, na tak słabej podstawie oparty, n ie mógł się utrzymać, religia otrząsła się z kurzu i now ym blaskiem jaśnieć poczęła” 14. Innym św iadectw em tolerancji ze strony pana Lorensa (tak go nazyw ali filo ­ maci i Maryla) m oże być fakt odnotowany przez Odyńca: „Puttkamer był w yzna­ nia ew angelicko-reform ow anego, ale to mu nie przeszkadzało w cale bywać z żoną i m odlić się w katolickim k ościele” 15. Było to w ięc coś w ięcej niż realizacja fran­ cu sk iego modelu: „accom pagner sa f e m m e à la m e s s e ”. Taka tolerancja, niem al w du­ chu w spółczesnego nam ekum enizm u, nie była w ów czas regułą. Tak np. Weronika Osten-Sacken z G ojcieniszek, słynna ów czesna piękność, kochała się w filarecie i pamiętnikarzu Stanisław ie Morawskim. Ale jego ojciec Apolinary — ponieważ Sackenówna była protestantką — o m ałżeństw ie syna z nią n ie chciał słyszeć: „Nie dlatego — tłum aczył pam iętnikarz — żeby był fanatykiem , ale że, zdaniem

10 Jak inform ują w ilnianie, tam tejszy Cmentarz Ew angelicki został zam ienio- Tiy na park po drugiej w ojn ie św iatow ej. Nie wiadomo, czy zachowała się płyta z grobu Puttkam era z w yrytym na niej napisem pióra A. E. O d y ń c a { W s p o m n ie ­ n i a z p r z e s z ł o ś c i o p o w ia d a n e D e o ty m i e . Warszawa 1884, s. 248):

Przechodniu, stój! bo stoisz nad męża mogiłą, Co żyjąc stał na czasu swego w ysokości; Serce jego dla Prawdy i dla Cnoty biło. A całe życie jego pasm em ofiar było,

Służąc Ludzkości w Bogu, a Bogu w Ludzkości.

Fotografię grobu Puttkam era pom ieścił L. U z i ę b ł o w artykule P a m i ą tk i 'po M i c k i e w i c z u w W i ln i e (w: K s ię g a p a m i ą t k o w a na u czc z e n ie s e tn e j roczn icy u r o d z i n A d a m a M i c k i e w i c z a (1798— 1898). T. 2. W arszawa b.r., s. 249).

11 R y m k i e w i c z podaje m ylną datę dzienną: 27 grudnia (s. 161).

12 Bibl. Jagiellońska, rkps 3094. Z tego rękopisu B iografię W a w r z y ń c a P u t t ­ k a m e r a p is a n ą p r z e z je g o s y n a ogłosiła K. G r z y b o w s k a („Twórczość” 1947, z. 3).

18 O publikowany w „Pamiętniku N aukow o-L iterackim ” (Wilno) 1850, t. 2, z. 6. 14 Ib id e m , s. 147.

(8)

jego, tyle jest w życiu powodów, które ciągle pracują na rozdw ojenie m ałżeństw a, że nie trzeba w to m ieszać jeszcze i różnicy religii [...]” ie.

Jeszcze jednym przykładem sw oiście pojm owanej tolerancji w rodzinie P utt­ kam erów m oże być podział w yznaniow y w śród ich dzieci: córki były katoliczka­ mi, synow ie — k a lw in a m i17. Zofia, najstarsza córka Puttkam erów, znana była ze sw ej p ob ożn ości18 Wydana za w dow ca Andrzeja K alinow skiego, gim nazjalnego nauczyciela m atematyki, a potem inspektora i dyrektora Instytutu Szlacheckiego w W ilnie, była prawdziwą matką dla swych licznych pasierbów z pierw szego i dru­ giego m ałżeństw a męża. Jednym z nich był Józef Kalinowski, oficer rosyjski, po­ w staniec z r. 1863, zesłaniec syberyjski, karm elita (imię zakonne: Rafał), którego beatyfikow ał na Błoniach K rakowskich w czerwcu 1983 Jan P aw eł II. W rozwoju duchow ym Józefa odegrała ważką rolę Zofia, jego macocha, córka rodziców szcze­ rze religijnych 15.

O Stanisław ie, m łodszym bracie Zofii, „długoletnim kuratorze zgromadzenia k alw inów żmudzkich i litew sk ich ”, pisze Żółtowska, że „był bardzo oszczędny, żył skrom nie, przew ażnie w W ilnie, bo naw et na letn ie m ieszkanie w yjeżdżał do oko­ licznych domków z ogrodam i” 29 Obok n ieśw ietn ego przecież zam ążpójścia naj­ starszej córki Z ofii*1 jeszcze to jeden dowód, że hrabiostwo Puttkam erowie zbyt bogaci nie byli i n iew iele zostaw ili dzieciom w spadku.

O Karolinie, najmłodszej córce Puttkam erów, Rymkiewicz pisze: „Pani R ychle- w iczow a umarła dopiero w roku 1923 i nie m ogę pojąć, dlaczego nikt nie pró­ b ow ał z nią porozmawiać na tem at jej rodziców i rodzeństwa. Tak jakby K allen ­ bacha, Kleinera, Szpotańskiego etc. ten tem at w ogóle n ie in teresow ał” (s. 265). Potrzebne jest tu sprostowanie. Stanisław Pigoń, jako profesor U niw ersytetu S te­ fana Batorego w W ilnie od r. 1921, zetknął się z Karoliną i zapisał — niestety! — tylko tyle: „Jako leciw a dama zw ierzała ona ongiś i m nie w W ilnie szczegóły o swej matce takie, że najtęższe uszy mogłyby spuchnąć. Nie powtarzam ich, bo n ie gustuję w plotkach. Nie odniosłem też wrażenia, żeby to św iadectw o było w e w szystkim w iarygodne i odpow iedzialne” *2.

19 S. M o r a w s k i , K i l k a lat m ło d o ści m o j e j w Wilnie. (1818—1825). Opra­ cow ali A. C z a r t k o w s k i i H. M o ś c i c k i . W arszawa 1959, s. 307.

17 Ż ó 11 o w s к a, op. cit., s. 5.

18 Sporo informacji o niej podają: P. J e a n - B a p t i s t e [ B o u c h a u d ] , J o se p h K a li n o w s k i. Liège 1923. — Cz. G i l OCD, O. Rafał K a li n o w s k i. 1835—1907.

K raków 1984.

19 J. K a l i n o w s k i ((O. R a f a ł od św. Józefa OCD), L isty. Wydał Cz. G i l OCD. T. 2. Lublin 1978, s. 14) w liście z Permu z 2/14 lutego 1873 do swej siostry przyrodniej, Marii, pisał, że ona i jej matka (tj. Zofia z Puttkam erów) przyczyniły się do jego nawrócenia. — B o u c h a u d (op. cit., s. 77) przytacza list Zofii da J. Kalinowskiego z 26 grudnia 1873 z opisem Św iąt Bożego Narodzenia w jej w i­ leńskim domu: „Hier j'ai pa ss é to u te la m a tin é e à lire et à p r ie r a v e c m e s d o m e ­ stiq u es. C ’é t a i t plaisir d e v o i r c o m m e ils é ta i e n t a tt e n d r i s qu an d j e le u r e x p li q u a is le m y s t è r e d e la nais sance d e n o tr e S a u v e u r et, e n effet, r ien ne saurait m i e u x a d o u c ir leurs tr a v a u x e t le u r p a u v r e vie , que la p r e m i è r e a p p a r i ti o n de Jé sus p a u v r e e t la c o n te m p la t io n d e sa p a u v r e t é ”. Bouchaud zapewne przetłum aczył tekst polski.

20 Z ó 11 o w s к a, op. cit., s. 6.

21 Poślubiła ona Andrzeja K alinow skiego w r. 1847 (zob. G i l , op. cit., s. 18). Prostuję rów nocześnie mą om yłkę w biogram ie Puttkam era w P o ls k i m s ło w n ik u b i o g r a f i c z n y m (t. 29 (1986), s. 476), gdzie inform ow ałem , że ślub Zofii Puttkam e- równy odbył się przed rokiem 1846.

(9)

To był chyba w ypadek w yjątkowy. Bo pozostałe dzieci Puttkam erów m ów iły 0 m atce w sposób w strzem ięźliw y albo w ogóle o niej m ilczały. Widać to zw łasz­ cza w e w spom nianej już biografii Wawrzyńca Puttkam era, skreślonej przez syna S tanisław a zapew ne rychło po śm ierci Maryli, a w ięc po roku 1863 — jakby z in ­ tencją rehabilitacji ojca, na którego cień rzuciła poezja M ickiewicza. Janina Żół­ towska podała, że na chrzcie nie otrzymała im ienia Marii, „bo Maria z W eresz-czaków budziła u Puttkam erów pew ne zakłopotanie” 28. To był rok 1889, w któ­ rym — powtórzm y — pamiętnikarka przyszła na św iat. A nieco wcześniej S ta­ nisław Puttkam er, jej dziad, w liście z 13/25 października 1885 do W ładysława Bełzy napisał zw ięźle, by nie rzec oschle: „Portretu ani fotografii mej Matki nie mamy i nigdy nie zdejm owano. Portret zam ieszczony w K r o n ic e Pańskiej [tj. w K ro n ic e p o to c z n e j i a n e g d o ty c z n e j z ż y c i a A d a m a M i c k ie w ic z a n a p o d s t a w i e o p is u w i a r y g o d n y c h ś w i a d k ó w . Lw ów 1884] może przypomina rysy mej Matki, kiedy była młodą, ale jest w yidealizow any”. R ów nocześnie Stanisław w tymże liście złożył jednak hołd patriotyzm owi (wyraźnie religijnem u) swej matki, która zmarła w roku pow stania styczniowego: „Nie przeżyła w ypadków tego roku. [...] Cierpiąc w ielk ie boleści przed śm iercią, ostatnie słowa pow iedziała: »za kraj, za m ęczenni­ ków«” 24. A w biografii ojca tenże Stanisław podał, że Puttkam er w chw ili zgonu „wydał słaby głos psalm u umierających, jaki dziad jego [tj. generał W awrzyniec] przed śm iercią śp iew ał”. Takie były ostatnie słow a małżonków...

Archiwum W ereszczaków, niestety, nie istnieje: uległo zniszczeniu w W ar­ szaw ie w r. 1944. Korzystał jeszcze z niego Stanisław Szpotański, który w św ietle listów Maryli do jej brata Michała z lat 1833—1855 charakteryzował ją m.in. jako „naturę bardzo pobożną” 25. U w ydatnić w ięc trzeba i ten rys osobowości Maryli, jeśli już m ów im y o jej późniejszych latach.

6

Można odnieść w rażenie (może się zresztą m ylę), że Rym kiewicz, opowiadając szczegółowo o K arolinie K owalskiej i jej roli w życiu M ickiewicza, równocześnie jakby pom niejszał postać Maryli. Szkoda więc, że tak dociekliwy interpretator ko­ respondencji filom atów n ie zwrócił baczniejszej uw agi na lektury Maryli: dom i­ nuje w nich oczyw iście literatura, ale trafiają się i pozycje z historiografii ów ­ czesnej, dotyczące np. rew olucji francuskiej. Czytała dzieła Jana Jakuba, Chateau- brianda, Goethego, Scotta, interesow ała się pieśniam i Bérangera. Zawstydzała Odyńca, że nie czytał dzieł autora N o w e j H eloizy. Obchodziła ją twórczość poetycka filom atów . N ie ma w ątpliw ości, że teksty M ickiew icza były dla niej źródłem głę­ bokich przeżyć, bo w idziała w nich zapis w łasnych dziejów ; była zresztą św iado­ m a rangi twórczości ukochanego. Śledziła prasę w ileńsk ą i m iała o niej sw e zda­ nie. W liście do Tomasza Zana z 2 II 1822 pisała: „Wielka była dla m nie surpryza, gdym znalazła rozdziałki Pana Tomasza, umieszczone w »Brukowiakach« (do któ­ rych m iałam zawsze awersją); przestałam odtąd deklamować przeciw Szubrawcom 1 ich »Brukowiakom «” 2tt. Skąd ta niechęć do „W iadomości Brukowych” i do Szu­ brawców? Może satyryczny i polem iczny charakter pism a nie odpowiadał jej sen­

23 Ż ó ł t o w s k a , op. cit., s. 5.

24 Wł. B. {W. B e ł z a ] , M aryla. S zk ic lite r a c k o -b io g r a fic z n y . Warszawa 1886, s. 70.

25 S. S z p o t a ń s k i , Do biografii M a r y li W e r e s z c z a k ó w n y s z c ze g ó łó w tr o c h ę . „Tęcza” 1930, z. 8.

2e Cyt. za: W. M i c k i e w i c z , Ż y w o t A d a m a M i c k ie w ic z a . T. 1. Poznań 1890, s. 92.

(10)

tym entalnej naturze? A może jest tu echo jakiegoś konfliktu z panem W awrzyń­ cem, który należał do Towarzystwa Szubrawców?

N iew ątpliw ie Puttkam erowa interesow ała się U niw ersytetem W ileńskim . Z jej listu do Tomasza Zana z grudnia 1822 wolno w nioskow ać, że bywała na „lekcyi sławnego L elew ela”. W dniu 20 października 1821 została członkinią Towarzystwa W spierania N iedostatnich Uczniów U niw ersytetu w W ilnie, w płacając w pisow ego 3 ruble srebrem i składkę m iesięczną tejże wysokości. Na liście członków Towa­ rzystwa 27 znajdujem y profesorów U niwersytetu, filom atów , księgarzy i kupców w ileńskich, duchownych i arystokratów, a w ięc elitę ówczesnego Wilna, która prag­ nęła pomóc studiującej m łod zieży28. Zapytajmy: czy wśród panien i pań, które znali w owym czasie M ickiewicz i filom aci, znaleźć można osobę o takich szero­ kich zainteresow aniach i horyzontach jak Maryla?

Wiadomo, że podczas śledztw a wszczętego przez N ow osilcow a przeciw fila ­ retom Puttkam erowa wraz z innym i paniami w ileńsk im i niosła pomoc uw ięzio­ nym. Zapewne, że M ickiewiczowi bezpośrednio nie pomagała: byłaby w kłopotliwej

sytuacji, zresztą apogeum ich uczuć już minęło. N ie opublikowana dotąd korespon­ dencja w ięzienna filo m a tó w 2* pozwala wnosić, że Maryla um iała dochować w ier­ ności przyjaciołom w godzinie próby. W zmianki o Peri pojaw iają się w listach, jakie ślą filom aci z w ięzienia do Onufrego Pietraszkiew icza, który przebywając na w olności był łącznikiem i organizował dla nich pomoc, a n aw et ryzykował bez­ pośrednie kontakty z uwięzionym i. Tomasz Zan m artw ił się głów nie o innych, np. o sw ych braci Ignacego i Stefana, rów nież objętych śledztwem . Pragnął, by ich uwolniono; w grudniu 1823 dwukrotnie pisał do Pietraszkiew icza, by W awrzy­ niec Puttkamer zwrócił się do księcia Konstantego R adziw iłła w sprawie poręki dla b ra ci80. W tym że m iesiącu w tejże sprawie zw racał się Zan do Pietraszkie­

wicza: „Niech Peri mocno do samego S tr y ja 81 napisze i zaklnie na dawną przy­ jaźń, aby przyjechał lub czynił starania o ich [tj. braci Tomasza] uw olnienie” 82 W grudniu 1823 Maryla przesłała Stefanow i Zanowi do klasztoru franciszkanów w ino i pierożki, i coś, „co m iał znaleźć między pierożkam i” 8S. Tomasz Zan prosił Pietraszkiewicza, by inform ow ał Marylę o jego życiu w ięziennym i podziękował za otrzymany od niej k rzyżyk 84. Starał się też ją uspokoić (chyba na przełomie lat 1823 i 1824) o losy korespondencji: „Niech Onuffry Pietraszkiew icz] powie

27 O publikowały ją „Dzieje Dobroczynności K rajowej i Zagranicznej z W ia­ domościami ku W ydoskonaleniu Jej Służącym i” (R. II, W ilno 1821, s. 2235 n.).

28 „Dzieje Dobroczynności Krajowej i Zagranicznej [...]” (jw., s. 2223—2224) in­ formują: „U nas bardzo skromny i oszczędny student potrzebuje na roczne w U ni­ w ersytecie utrzymanie się, na stół, stancją, odzienie, książki itp. najmniej rubli sto pięćdziesiąt srebrem. Takiej sumy potrzebuje corocznie, aby za lat kilka został uczonym i nabył talentu. Zważmyż teraz, w ielu m oże być w okręgu naukowym w ileńskim takich ojców, co by m ogli przez ciąg lat kilku dawać sw ym synom po sto pięćdziesiąt rubli gotowym i pieniędzm i. Znajdziemy, że liczba mogących to uskutecznić cale jest n iew ielk a”.

29 Muzeum Literatury im. A. M ickiewicza w W arszawie, rkpsy 36, 37, 38, 47. 80 Jw., rkps 37, k. 14, 15.

81 Mowa o ks. W alentym Zanie, który był proboszczem w Połoneczce, majątku k sięcia Konstantego R adziw iłła w Nowogródzkiem . Ks. Zan zmarł w 1828 roku.

82 Muzeum Literatury im. A. M ickiewicza w W arszawie, rkps 37, k. 19. 88 Jw., rkps 47, t. 1, k. 24. Informacja z listu K azim ierza Piaseckiego, który był również w ięziony u franciszkanów.

(11)

M. Put., że ja m iałem zwyczaj w szystkie listy palić, niech o tym powie nieznacz­ nie, to ją uspokoi w iele, że ja równie spokojny i doradzać sobie umiejący, jak zaw sze, że rozdziałek przyślę” *®.

7

Chciałoby się też czasem w ystąpić w obronie dawniejszych badaczy, o których jest m owa w Żm ucie. Szkoda np., że Rym kiewicz opowiedział tylko w skrócie „przy­ gody, jakie miała pani Kowalska z historykam i literatury” (s. 37). Rolę Kowalskiej w życiu poety, jako jego kochanki i opiekuńczej przyjaciółki, już przed R ym kie­ w iczem przedstaw iła Maria Czapska, i to w n ik liw ie i w cale ob szern ie8e. A w y ­ ników dociekań Czapskiej nie kw estionow ał w zasadzie Stanisław Pigoń87, choć rów nocześnie przestrzegał badaczkę przed m itologizow aniem pięknej doktorowej.

Dlaczego W ereszczakowie n ie dali Maryli M ickiewiczowi? „Historycy litera­ tury — pisze Rym kiewicz — zastanaw iając się nad tą sprawą powiadali [...], że panna W ereszczakówna nie mogła oczyw iście pójść za biednego nauczyciela z K ow ­ na, b ow iem coś takiego po prostu było w ów czas nie do pom yślenia. Była z dobrej rodziny, która m oże i miała jakieś kłopoty finansow e, ale jednak była dość m a­ jętna, a zatem mogła iść tylko za kogoś, kto byłby rów nie dobrze urodzony i rów ­ n ie m ajętn y” (s. 67). Potrzebne tu sprostowanie: nie wszyscy historycy literatury tak głosili. Stanisław Pigoń w szkicu biograficznym W i e k k lę s k i napisał: „Legen­ dą jest, że między M ickiewiczem a W ereszczakówną leżała zapora różnicy spo­ łecznej. I m p e d i m e n t u m d ir im e n s było inne. Inteligent pracujący, o szlacheckim pochodzeniu, i panna ze dworu, którą trzeba było wypchnąć z zadłużonego m a­ jątku — nie były to przecież pozycje nie do powiązania. M ickiew icz w Kownie m iał kolegów -nauczycieli, którym życie tak w łaśnie się ułożyło. Jeśli naw et ist­ n iała jaka drobna różnica w uposażeniu m aterialnym obojga zakochanych, była chyba do przełam ania; trzeba było do tego trochę stanow czości ze strony panny, przecież czytelniczki P a w ł a i W irgin ii. Rzecz w tym, że niczego ona tu przezwy­ ciężyć nie chciała, nie w iem y nic, żeby próbowała” **.

Czy rzeczyw iście P an i T w a r d o w s k a — jak głosi R ym kiewicz — to taki tekst, który był „odsuwany na bok i trochę lekcew ażony”, bo jako „jasny” (tj. pełen hum oru) nie przystawał do mrocznego romantyzmu litewskiego (s. 100). Kleiner np. p ostaw ił w łaśnie Panią T w a r d o w s k ą obok P o w r o tu t a t y i Lilii, a w ięc tych ballad, które „zachowały świeżość niezblakłą” 8S.

P ostaw m y też znak zapytania nad w nioskiem wysnutym przez Rym kiewicza z literatury przedmiotu, że „pierwowzorem dworu z Pana T a d eu sza [...] był za­ p ew ne dw ór w Czombrowie” (s. 180). N ie jest to takie pewne. Bo np. Leonard Podhorski-O kołów ten pierwow zór w cale przekonywająco lokow ał w Tuhanowi- czach, przeciw czemu oponował zresztą Pigoń, przyznając „Poecie w jego procesie tw órczym swobodę nie werystycznego kopiowania konkretnie rejestrujących się zjaw isk, ale w łaśn ie szerokiego syntetyzow ania terenu w jego realistycznej repre­ zentatyw n ości” 40.

85 Jw., rkps 47, t. 2, k. 79. Być może, iż Maryli chodziło o listy sprzed śledztwa.

88 M. C z a p s k a , K o w i e ń s k a W e n e r a . „Droga” 1932, nr 12. Przedruk w:

S z k i c e m i c k i e w i c z o w s k i e . Londyn 1963.

87 Zob. jego recenzję S z k i c ó w m i c k i e w i c z o w s k i c h Czapskiej w „Pamiętniku L iterackim ” (1964, z. 3, s. 258). Przedruk w: D r z e w i e j i w czoraj.

88 S. P i g o ń , Z a w s z e o N im . Kraków 1960, s. 252. 89 J. K l e i n e r , M ic k ie w ic z . T. 1. Lublin 1948, s. 319.

(12)

8

A le to ostatecznie drobiazgi, o które zbytnio prawow ać się n ie warto. Przejdź­ my do spraw najważniejszych, które poruszył Rym kiewicz.

Przypom nieć w ięc trzeba najpierw, że dla autora Żm utu życie M ickiew icza „jest wzorem , archetypem życia polskiego” (s. 19). Albo jeszcze inaczej: dzieje M ickiew icza to „istota naszych, polskich dziejów ” (s. 68). A le Rym kiew icz, sza­ cując życie poety tak wysoko, ma rów nocześnie odwagę ukazania m łodego M ickie­ w icza w odm ienny sposób. Pisze:

„Ten, którego znamy, to postać z legendarnej opowieści: romantyczny kocha­ nek spalający się w ogniu romantycznej m iłości, litew sk i Werter marzący, śniący w kow ieńskim klasztorze — św ieca dopala się w lichtarzu i nocny m otyl wpada w płom ień — o utraconej na zawsze kochance. A le zanim ukształtow ała się ta le ­ gendarna postać, był ktoś inny: m łodzieniaszek z prow incji, filut, student smalący1 cholew ki do jakiejś szlachcianeczki z zaścianka, panienki z pensjonu. I nie da jednej, bo do kilku, a może nawet do kilku naraz. Można się bowiem d oliczyć ' kilku panien, w których się durzył, które czule — jak m ów ili filom aci: po zan ow - sku — kochał” (s. 15—16).

To zadanie R ym kiewicz w ypełnił. Snując zaś opowieść o rom ansie z K ow al­ ską, zw rócił uwagę na jego echa w Grażynie i K on radzie Wallenrodzie w postaci opisów doliny kowieńskiej. Ona to bowiem nieraz była tłem owej historii m i­ łosnej. A naliza m otywu doliny kowieńskiej w obu poem atach M ickiew iczow skich, aludująca do romansu z piękną doktorową, jest w ysoce subtelna, bo R ym kiew icz stroni od płaskiego biografizmu czy psychologizmu. A równocześnie analiza ta za­ chęca, by pójść śladam i Rymkiewicza. W skażmy w ięc jeszcze jedną poetycką re­ m iniscencję doliny kowieńskiej, ale w jakże odm iennym kontekście. M ówim y o w ierszu zwanym dawniej Snem w Dreźnie, dziś tytułem stał się jego incipit: „Śniła się zim a”. Jest to zapis snu, jaki m iał poeta w D reźnie 23 marca 1832. Je­ den z najciekaw szych tekstów M ickiew iczowskich. Jego zawartość ujął chyba naj­ trafniej Juliusz Kleiner, pisząc, że jest to „sen patrioty-chrześcijanina i kochanka, sen m arzącego o Polsce i o zbaw ieniu Europy, sen o m inionej bezpowrotnie m i­ łości, sen w yrzutów sum ienia ogólnych i osobistych — i sen pojednania” 41. W dru­ giej części snu, niby baśniowej, w ystępuje Ewa-H enrieta, która w edług K leinera staje się zastępczynią Maryli: toteż krajobraz w łosk i ustępuje w tym śnie obra­ zom Litwy. Ewa — na m ocy transpozycji tak znam iennej dla marzenia sennego — staje się jakby jaskółką i mówi:

„Lecę popłukać pióra m oje w Niem nie. W iem ja o twoich wszystkich przyjaciołach, Znajdę ich: leżą w grobach, po kościołach. Muszę i w lasy, w jeziora przepadać, I drzew popytać, i z ziółkam i gadać, One o tobie dziw ne rzeczy w iedzą,

Wszystko, gdzieś chodził, co robił, powiedzą”. I reakcja śniącego:

„I prosiłem ją, by m nie w zięła w drogę. Zląkłem się tylko, że chce na doliny Iść pytać o m nie drzewa i krzewiny. I przypom niałem nagle w szystkie błędy, C hw ile pustoty, szaleństwa zapędy, I czułem serce tak mocno rozdarte, Tak jej, i szczęścia, i nieba niew arte.

(13)

Wtem obaczyłem jaskółkę, z powrotem Już leci: za nią jakby wojsko czarne: Sosny i lipy, piołuny i cząbry, Świadczyć przeciwko m nie —”

Czyż na sam ym dnie tego dręczącego rachunku sumienia, jakim był głów nie ó w sen, nie pojaw ia się po latach dolina kowieńska jako wyrzut, jako sceneria tego, co było grzechem w obec Ewy, a w łaściw ie w obec Marii z Tuhanowicz? Jeśli taka interpretacja prowadzi do wniosku zbyt ryzykownego, bo mogącego w ieść na manowce, to i tak, jeśli się kreśli dzieje m iłosne młodego M ickiewicza, nie w olno zapominać, że był on naturą etyczną. Wskazują na to i inne jego utwory, także te z okresu w ileńsko-kow ieńskiego. Dopiero w tedy obraz poety z ow ych lat b ę­ dzie bardziej zbliżony do rzeczywistości.

9

R ym kiewicz odrzuca tw ierdzenie dawnej historii literatury, jakoby M ickie­ w icz po raz pierwszy przyjechał do Tuhanowicz w roku 1818 czy 1819. R espektuje natom iast w yn ik badań autorek K r o n ik i ż y c i a i t w ó r c z o ś c i M i c k ie w ic z a , głoszą­

cych, że stało się to dopiero w sierpniu 1820. Wtedy poeta poznał W ereszczakównę, która w ow ym czasie była już narzeczoną W awrzyńca Puttkamera. R ym kiew icz dowodzi — po pierw sze — że między sierpniem 1820 a zam ążpójściem Maryli w lutym 1821 nie było jeszcze w ielkiego uczucia między nią a poetą. To legenda sfabrykowana przez historyków literatury. W edług Rym kiewicza — po drugie — rom ans hrabiny i nauczyciela kowieńskiego (i to z jej inicjatywy) rozpoczął się m iędzy lutym a kwietniem 1821 (s. 141—142).

T w ierdzenie drugie trzeba by podeprzeć przekonywającym i dowodami, któ­ rych brak. Dowodem przecież nie może być obrazek (prawda, że sugestyw ny!) rzekom ego spotkania zakochanych w dolinie kowieńskiej na przedwiośniu 1821, skom ponow any przez autora Z m u tu .

Co do twierdzenia pierwszego. Otóż w brew R ym kiewiczowi wolno dom niem y­ w ać, że jednak w Tuhanowiczach w sierpniu 1820 roku zaczęło pow staw ać coś w ięcej niż przelotne zadurzenie.

R ym kiew iczowi jest nie na rękę fakt, że K u r h a n e k M a r y li (z refrenem : „Nie m asz, nie m asz Maryli!”) powstał w listopadzie 1820, bo to by przeczyło jego tezie. Podaje w ięc w w ątpliw ość bezsporne ustalenie tekstologów, którzy stw ierdzili, że w autografie tego utworu jest data: „Dnia 8 9bra K ow.” Nie zajrzał do edycji krytycznej W i e r s z y M ickiewicza, gdzie by znalazł stosowną dokumentację co do chronologii utworu i jego odbioru w listopadzie i grudniu 1820 w W iln ie 42.

Ponadto pom inął znam ienny ustęp o Maryli w liście M ickiewicza do Józefa Jeżow skiego z 29 XI / 11 XII 1820: „Napisz, proszę, czybyś nie mógł być u W eresz- czaków. [...] Ja bym przez ciebie pisał. [...] Ale w eź z sobą lorynetkę, jaką m asz najlepszą, i bądź ścisłym obserwatorem qua filozof moralny i K u n s tr ic h t e r , a po­ tem napisz do mnie o każdym przedmiocie! Niegodziwy, zapom niałeś rysowania! Jeślib yś um iał zdjąć rys — ten rys podoba mi się, bo piękną duszę oznacza” 4*.

R ym kiewicz pominął również rondo Jana Czeczota w jego liście z grudnia 1820:

42 Zob. A. M i c k i e w i c z , D zieła w s z y s t k i e . T. 1, cz. 1: W i e r s z e 1817—1824. Opracował Cz. Z g o r z e l s k i . W rocław 1971, s. 205—206 i 209.

42 A. M i c k i e w i c z , D zieła. Wyd. Narodowe. T. 14, cz. 1. W opracowaniu S. P i g o n i a . W arszawa 1953, s. 125.

(14)

„Nabawiłaś go, Mario, przyjemnych kołopotów, Przyw iózł do nas od ciebie myśli, serce smętne, Nierad będąc ze wczesnych, niem iłych powrotów...” 44

A czy nie zasługuje na baczną uwagę św iadectw o Franciszka M alew skiego, któremu M ickiew icz nieraz się zwierzał i który, jak pow szechnie wiadom o, b y ł św iadkiem w ysoce wiarygodnym. Oto co M alewski pisał w liście do Jeżow skiego z 3/15 w rześnia 1821: „Widziałem się z nim {tj. M ickiewiczem] w Nowogródku, opo­ w iadał mi sw oje z Marią przygody [...]. To jest m iłość prawdziwa, jaką pojm o­ w ałem sobie kiedykolwiek. Dusze dwie były dla siebie przeznaczone i od d zieciń­ stwa kształciły się jedna dla drugiej. Pierw sze spotkanie się łączy obiedw ie na zawsze, w obu roznieca płom ień mocny, palący” 4δ. List ten M alewski pisał w parę dni po kontakcie z M ickiewiczem i innym i filom atam i w Nowogródku. N ie za­ wiodła z pew nością M alewskiego pamięć: w iernie zanotował w yznanie poety, że pierw sze spotkanie w Tuhanowiczach (a w ięc w sierpniu 1820) dało początek w ie l­ kiej m iłości. W relacji M alewskiego słychać naw et echo predestynacji m iłosnej gło­ szonej przez romantyzm, które zabrzmi rów nież w ustach Gustawa w IV cz. D zia­ d ó w :

„[...] nas Bóg urządził ku wspólnem u życiu, Jednakowa nam gwiazda św ieciła w pow iciu,”

Uchylić też trzeba jeszcze jedno przypuszczenie Rymkiewicza. W liście do Jana Czeczota i Tomasza Zana z 10/22 maja 1820 M ickiewicz wspomina o pannie W., z którą go swatano w Kownie: „nieszpetna, roztropna, m ówi po francusku i n ie­ miecku — gra i śpiewa nieosobliw ie — i posagu 20 tysięcy” 4e. Ale poeta ow em u m ałżeństwu był niechętny, bo przekreślałoby jego prace pisarskie, obowiązki filo- m ackie i zamierzony wyjazd za granicę. Kim była panna W., biografowie M ickie­ w icza nie zdołali ustalić. Rym kiewicz przypuszcza (s. 172), że owa tajemnicza W. to Wereszczakówna 47. Oddalić należy stanowczo tę hipotezę, bo: 1) Maryla w ow ym czasie była już narzeczoną Puttkamera; 2) Maryla znała języki francuski i w łoski, nie znała natomiast — jak panna W. — niem ieckiego.

10

Jeszcze parę uwag, które można by opatrzyć takim nagłów kiem : historia literatury feruje inne wyroki niż eseista zdom inowany przez swój gust czy anty­ patie.

Jest taki słynny, wielokrotnie przytaczany list M ickiewicza do Maryli z 17/29 października 1822, pisany w parę dni po sprzeczce między nim i w W ilnie. Oto choć parę zdań z tego dramatycznego listu:

„Kochana Mario, ja ciebie szanuję i ubóstw iam jak niebiankę. Miłość moja tak jest niewinną i boską, jak jej przedmiot. [...] Jakże ja śm iałem ciebie zasm u­ cić! Ja tobie w inienem , jeżeli jest co w duszy mojej dobrego i pięknego, jeżeli m iałem w życiu kiedy chwilkę niebieską. Jesteś moim aniołem stróżem, w szędzie obecna. Strzegę się, abym cię naw et myślą nie obraził. [...]

Moja najdroższa, jedyna! nie w idzisz przepaści, nad którą stoim y!” 48

44 A rch iw u m filomatów. Cz. 1 : Korespondencja. Wydał J. C z u b e k . T. 3. Kraków 1913, s. 60—62.

45 Ibidem, t. 4, s. 6—7.

45 M i c k i e w i c z , Dzieła, t. 14, cz. 1, s. 85—86.

47 Przy okazji sprostujm y pomyłkę, jaka się wkradła do tekstu Zm utu: M ic­ kiew icz m iał pensji rocznej jako nauczyciel nie 30 rs., ale 300. Zob. też na s. 147 podobną mylną inform ację o rocznym dochodzie Tomasza Zana.

(15)

R ym kiew icza razi ten list; zestawia go z marną sentym entalną powieścią, np. z V a lé r ie pani de Krüdener. Pisze: „U początków romantyzmu polskiego jest Schiller, którego M ickiewicz czyta w K ownie, lecz także sentym entalna idiotka, m a d a m e de Krüdener, ze swoim marudnym i ckliw ym pow ieścidłem ” (s. 92). Za­ uważmy, że w spółczesny historyk literatury francuskiej staw ia panią Krüdener wśród przedstaw icielek „werteryzmu kobiecego”. A w jej powieści V alérie w idzi prezentację „doskonałego rzemiosła pisarskiego” i nawet ocenia tę powieść „jako jedno z arcydzieł zwierzeń literackich”, które jest obrazem złożonej osobowości au­ to r k i49. Co w ięcej: książka pani de Krüdener zapowiada dzieła Chateaubrianda· i Nervala.

Dla Rym kiew icza D z ia d ó w część IV jest „zapisem histerii m iłosnej”, a dzia­ łanie tego utworu „jeszcze przez kilka dziesięcioleci było paraliżujące, bowiem z monologu G ustawa w ynikało, że do Absolutu dociera się poprzez niezw ykłe prze­ życia m iłosne, a stać się godnym takich przeżyć można było tylko wtedy, kiedy porzucając to, co rzeczywiste, wchodziło się w krainę m rzonek” (s. 93—94). W tek ście Ż m u t u jedna to z nielicznych wzm ianek o IV części D zia d ó w .

R ym kiew icz — jak wolno w nosić — jest temu utw orow i w yraźnie niechętny,, bo daje on inny obraz m iłości poety i M aryli niż ten, który został skreślony w Ż m u c i e (o czym za chw ilę). Może ta niechęć Rym kiewicza w ypływ a z jego za­ łożeń m etodologicznych: bo, jak pamiętam y, stroni on od grzechów biografizmu czy psychologizmu. Godne to z pew nością pochwały: wiadomo, że rzeczyw istość w dziele literackim ulega przetworzeniu i n ie wolno identyfikow ać jego bohatera z osobą twórcy. A le to dzieło rozpatrywane od strony genezy jest jednak w ja­ kim ś stopniu św iadectw em przeżyć twórcy, a przynajmniej poszlaką na ich temat. A i poszlaka jest ważna, jeśli zbliża nas do prawdy. Delikatna to materia. Z literatury przedmiotu pozw olę sobie przytoczyć opinię poety i rów nocześnie św ietnego znaw cy M ickiewicza:

„Nie m ożna zdobyć na podstawie lektury V it a N u o v a żadnych pewnych szcze­ gółów odnoszących się do postaci rzeczywistej Beatrycze, lecz można określić cha­ rakter m iłości Dantego. Niepodobna ufać szczegółom i detalom poematu M ickie­ w iczow skiego — naw et wtedy, gdy je potwierdzają inne świadectwa, bowiem są przetworzone do tego stopnia, że stają się czymś innym, ale wyczytać nietrudno z nam iętnych złorzeczeń i z czułych uniesień Gustawa — nienasycenie m iłosne” M.

11

R ym kiew icz na podstaw ie w nikliw ej analizy korespondencji Maryli i filom a­ tów doszedł do wniosku, że Puttkam erowa usiłow ała w Bolcienikach popełnić sa­ m obójstwo między 18'30 IX a 26 IX/8 X 1822 (s. 221), zażyw ając dużą dawkę- la u d a n u m , tj. „roztworu opium, rodzaju m orfiny” (s. 222). A le odratował ją le ­ karz Ferdynand Nowicki, filareta. Teza Rym kiewicza jest n iew ątpliw ie praw dzi­ wa, jego argum entacja nie budzi w ątpliw ości 81.

49 L it e r a tu r a francuska. Pod redakcją: A. A d a m , G. L e r m i n i e r, E. M o- r o t - S i r. T. 2, cz. 1: J. G a u l m i e r , W olność i t r a d y c ja (1780—1815). Tłum a­

czyła J. A r n o l d - E j s m o n d . Warszawa 1980, s. 23—25. 60 M. J a s t r u n , M ic k ie w ic z . T. 1. W arszawa 1950, s. 62.

51 Do podobnego wniosku, niezależnie od Rym kiewicza, doszła M. Z i e l i ń s k a w książce O p o w i e ś ć o G u s ta w ie i M aryli, c z y li teatr, ż y c i e i lite r a tu ra (Warszawa 1989, s. 149—153). Według Zielińskiej „Maryla zażyła truciznę, bo nie była pewna uczuć Adama, czyli, mówiąc wprost, uświadom iła sobie, że on jej nie kocha, że

(16)

Co spowodowało ten rozpaczliwy krok Puttkam erowej? R ym kiew icz przypusz­ cza, że spodziewała się dziecka, które m iało być ow ocem jej romansu z M ickie­ wiczem . Dziecko to, im ieniem Ewelinka, m iało jakoby przyjść na św iat w roku 1822 lub 1823 (zob. s. 225). Według autora Z m u t u Ewelinka byłaby najstarszym dzieckim Puttkam erowej, a Zofia, urodzona w r. 1825, byłaby dzieckiem drugim. R ym kiew icz przytacza następujący fragm ent listu Ignacego D omeyki z dn. 20 XI/2 XII 1828, z Zapola, do Onufrego Pietraszkiew icza:

„Ew elinkę już dawno Marya oddała na pensyą, na której niegdyś byłeś nau­ czycielem. Marya Ci donosi, że pani Bobrowska jedynie na Tw oje w staw ien ie się przyjęła Ew elinkę prawie za same tylko dom ow e produkta żyw ności i za opłatę celniejszych metrów; za swoją zaś pracę żadnej nie żąda nagrody. Mało jednak m ają nadziei korzyści stąd dla Ewelinki, która zaw sze jednostajnie ma być po­ nurą i jakby nieczułą na w szelkie w rażenia” 52.

Z listu Domeyki wysnuw a R ym kiewicz dwa w nioski: 1) Puttkam erow ie m ieli z Ewelinką „jakieś kłopoty w ychow aw cze”; 2) „Pragnęli pozbyć się tego niechcia­ nego dziecka z domu” (s. 233), jeśli się zważy, że jego ojcem nie był W awrzyniec Puttkamer.

Jednak na tych wnioskach Rym kiewicza poprzestać n ie można, bo list Do­ m eyki nastręcza dalsze pytania. Otóż czy Puttkam erowie, pragnąc uporać się z tak kłopotliw ą sprawą, targowaliby się z Bobrowską prowadzącą pensję w W ilnie, o w a­ runki przyjęcia Ewelinki? Czyżby byli tak niezamożni, że m usieli prosić o pomoc Onufrego Pietraszkiew icza (dawnego nauczyciela na pensji Bobrowskiej), który — dodajmy — przybył z Moskwy do kraju i przebywał tu od kw ietnia do końca czerwca (lub do początku lipca) 1828, załatw iając interesy bogatego, nie znanego nam bliżej ziem ianina 58

A dalej. W roku 1828 Ewelinka w ch w ili oddania jej na pensję w ileńską liczy­ łaby sobie 5, najwyżej 6 lat. Czy w tym w ieku m ogłaby już pobierać lekcje tańca, języka obcego (czy języków) itd., których zapew ne m ieli jej udzielać „celniejsi m etrzy”. Warto tu przy okazji przypomnieć, że Maryla w liście do brata Michała z 15 marca 1835 donosiła, że odwozi córkę Zofię na pensję Ksawerego Deybla do W ilna „dla tańców ” 54. Ale Puttkam erówna liczyła w ów czas blisko lat 10.

Z kolei dalsze pytania. Dlaczego to p. Bobrowska „za swoją pracę żadnej nie żąda nagrody”? Dlaczegóż by Ewelinka m iała korzystać z takiej ulgi czy przyw i­ leju? A może chodzi tu nie o córkę Maryli (jak dowodzi Rymkiewicz), ale o inne dziecko, którego rodzice czy krewni zasługiw ali na szczególne w zględy Bobrow­ skiej? Może R ym kiew icz nie dotarł do w szystkich źródeł m ówiących o tej intry­ gującej sprawie?

Szukajm y zatem. Może w korespondencji filom atów z ich lat rosyjskich coś się znajdzie?

Tomasz Zan w liście z Orenburga z 12 grudnia 1828 do Adama M ickiewicza i Franciszka M alewskiego dzielił się z nim i w iadom ościam i otrzymanymi z kraju. Inform ow ał też przyjaciół o sw ych siostrach:

„Bonka moja w yszła za mąż za biednego, jak ojciec pisze, lecz poczciwego

52 A r c h i w u m fi lo m a tó w . Т. 1: N a zesła niu . Pod redakcją Cz. Z g o r z e l s k i e - go. W rocław 1973, s. 144.

58 Ib id e m , s. 226—228. Cz. Z g o r z e l s k i przytacza listy Pietraszkiew icza skła­ dające się na relację o jego pobycie w Polsce. Zob. też P o lsk i s ł o w n i k b io g r a fic z n y t. 26 (1981), s. 172. W maju i czerwcu 1828 Pietraszkiew icz dwukrotnie złożył w i­ zytę Puttkam erom w Bolcienikach.

54 Informacja S. S z p o t a ń s k i e g o (Z p o w o d u a rt y k u łu prof. S. Pigonia.

(17)

szlachcica. Scholka służy panną. Ewkę dobra Maria wychow uje, oddała ją na pen ­ sją w W ilnie” 55

Rodzice Tomasza Zana, Karol i Katarzyna z Dylewskich, dochowali się licz­ nego potom stwa: synów — Tomasza, Ignacego i Stefana, oraz córek — Benedykty, Scholastyki i E w e lin y 5®. Ponadto państwu K arolostwu zmarli w dzieciństw ie: W in­ centy (ok. 1810 r.), Antoni, Franciszka i Izabela (ta ostatnia w 1806 r .) 57. W domu Zanów nie przelewało się: Karol adm inistrow ał cudzymi majątkami. W dzienniku prowadzonym na wygnaniu i w listach stamtąd słanych Tomasz Zan daje niejedno­ krotnie w yraz swej trosce o losy ojca i rodzeństwa (matka zmarła już przed ro­ kiem 1824). Ojciec, obarczony kłopotami, nie m iał pociechy ani z Ignacego (dok­ tora m edycyny), który był karciarzem, ani z beztroskiego Stefana, który n iew iele zdziałał w w ileńskiej p a lestrz e5β. U cieszył się w ięc Tomasz z zamążpójścia swej siostry Benedykty za szlachcica K rajew sk iego5e. Scholastyka, druga siostra, chyba nie w yszła za mąż; w r. 1842 przebywała w Duszczycach (koło Mołodeczna) — może jako panna resp ek tow a60. Od trzeciej siostry (Tomasz nazyw ał ją Ewelinką, Ewką, Eweliną) otrzym ywał w latach 1828—1830 lis t y 61.

W ięzy przyjaźni m iędzy M arylą a Zanem trw ały, jak pamiętam y, podczas śledztw a w ileńskiego; a w latach zesłania — można tak pow iedzieć — n aw et w zm ocniły się. Dziennik prowadzony w ów czas przez Tomasza dowodzi, że w cale często z nią korespondował. N azyw ał ją „najukochańszą siostrą” i czytał jej „sło­ wa an ielskie” (notatka z 21 grudnia 1824). W dniu 25 grudnia 1824 m odli się za rodzinę, także za Puttkam erową. M yśli o niej w dniach 5—8 marca 1825. Dnia 2 lipca 1825 pragnie napisać do Marii, aby go „nie w ypuszczała ze swojej pa­ m ięci — tego, który jej przyjaźń i chw ile z nią przepędzone za najszczęśliw sze w spom ina”. A pod datą 8 lutego 1828 Tomasz w swym dzienniku zapisał: „Przy­ jem ność nieoczekiwana, słodka, m elancholiczna w zapomnieniu w czasie czytania listów Marii, Stefana [brata], Ew elinki, pana Wawrzyńca. Podarek Marii — srebr­ ny pugilares, nie tak sztuką roboty, jak zam iarem drogi” ®*. Zwróćmy uwagę, że list Ew elinki dociera do Zana z listam i hrabiostwa Puttkamerów.

Chyba się n ie pomylimy, jeśli powiem y, że tajem nicza Ewelinka, która tak niepokoi Rymkiewicza, była siostrą Zana. Zapewne siostrą najmłodszą. Powtórz­ my zdanie z listu Zana do M ickiew icza i M alewskiego z grudnia 1828: „Ewkę dobra Maria wychow uje, oddała ją na pensją w W ilnie”. Można by zapytać: dla­ czego to Puttkam erowa opiekow ała się Ew elinką Zanówną? Odpowiedź jest prosta: Maryla była związana serdeczną przyjaźnią z Tomaszem Zanem; znała też z p ew ­ nością n iełatw e położenie jego rodziny. W zięła w ięc Ew elinkę do Bolcienik, a po­ tem oddała ją na pensję Bobrowskiej do Wilna. Bobrowska przyjęła Zanównę na warunkach ulgowych zapew ne nie tylko dzięki w staw iennictw u Pietraszkie­ w icza; była bowiem w ogóle przychylna filom atom . N azw isko w łaścicielk i pensji

53 (G. C z e r n i c k i ] , Ż y w o t i korespondencje Tomasza Zana. Kraków 1863, s. 26.

56 M. D u n a j ó w n a, D z i e c i ń s t w o i lata sz k o ln e T o m a s z a Zana. W ilno 1932,

s . 6—7.

57 T. Z a n , Z w y g n a n ia . D z ie n n i k z lat 1824—1832. Z autografu w ydała M. D u- n a j ó w n a . Wilno 1929, s. 101. 58 [ C z e r n i c k i ] , op. cit., s. 22. 59 Z a n , op. cit., s. 133—134. 60 [ C z e r n i c k i ] , op. cit., s. 100. 61 Z a n , op. cit., s. 111, 166—167, 194. 82 Ib id em , s. 22, 24, 47—49, 59, 111. 25 — P a m i ę t n i k L i t e r a c k i 1990, z. 2

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ilość miedzi otrzymywanej z je­ dnego ogniska określa się na 5— 10 kg, ponieważ zaś liczba ognisk pracujących jednocześnie na każdym z odnalezionych 10

Hence, whenever we claim that the human being is endowed with dignity and that guarantees his special position in the world, we are prone to be dubbed speciesists, namely those

w jego obecnym brzmieniu, tzn., że „(..) sąd rewizyjny (...) przekazuje sprawę do ponownego rozpo­ znania w innym składzie sądowi, który rozpoznawał ją w pierwszej

Długa historia badań nad mitotwórstwem nie pozostawiła po sobie precyzyjnie określonego przedmiotu badania, a definicji mitu jest tyle, ilu jest jego badaczy. Nie- którzy uczeni,

The indices that efficiently measure stock exchange effectiveness are as follows: aver‑ age market capitalisation, i.e., average stock exchange value of a company listed in the

Parafrazując założenia indukcji analitycznej Floriana Znanieckiego (ojca socjologii poznańskiej), na podstawie zebranych tekstów można dostrzec, co się obecnie bada, ale

Figure 2, which contains a typical flow of an NGS pipeline, shows that BWA-MEM contributes about 36% to the overall processing time of the entire pipeline. Therefore, it is an

skupia się jednak na analizie „starego” (sprzed ery Internetu) fandomu, jakim jest Star Trek, dlatego też schemat „od przyjaźni do miłości” jest dla niej sche-