•<t
» . 1 ^ 3 H o l i X I I .
Wychodzi codzienhie o gadzinie 7.
tauo, z wyjątkiem ” i dni poświąte
Przedpłata wj)
MiKJSfOWA kw artalnie
rnoaitfCKnie .
Z przesyłką poez
A;
Si
►
44
w pańatt ie Austrjackiem 5 ałr. — ct.
do Prag i Kzegzy niem ieckiej 3 talary IB ggr
„ Szw ecji i Oanji B .
„ Francji . . . . 21 franków
„ A n glii Jelg-ji i Turcji . 1 5 ,
w W łosh i k sięstw Naddnn. 13 .
Numer pojedynczy kosztuje 8. centów.
We Lwowie, Sobota dnia 28. Czerwca 1873.
Przedpłatę i ogłoszenia przyjm ują:
W e L W O W lK t Blóre t l a l n U l r e c l l . O » e « l / Ń » .
rodowej* praw alley H obksklsfo pod lioebp t t - (d « -
w niej alica Nowa liczba 901). A f e n c j i t < l * i e n u i -
k ó w P ln tlŁ O W U ltlffO a r. 9 plac katodratay- w
K U Ą K O W ltt: Księgarnia JóaafaCasefca w rynkuTtY. A -
R Y ZU : na sata Francję i Angljs Jedynie p. pułkow nik
Racakowaki, rae Jacob 13. W W IE D N IU : p, łlakaen-
atetn et Fogler, ar. 10 W akllfaokfasae 1 A. O ppelik.
W ollaeile, 2t», W FR A NK FU R CIE: nad Menem i H am
burgu: p. Haaeenstein ot Fogler.
O G ŁOSZENIA prsyjaaujp się aa opłatę « centów
od miejsca objętości Jednego w iorsta drobnym d -u -
kiem, opróca opłaty stęplowej 30 ct. aa kaadoraaows
am iestetenie.
Listy reklamacyjne nieopieeaętowane nia a l * -
frankow aniu. •*
Manaskrypta drobne ale tw ra e a ję się lecą .y w a
ja nisacaooe.
Od administracji.
Zapraszamy szanownych prenum era
torów naszych do wczesnego odnowienia prenum eraty ua III. kw artał 1873.
Cena prenum eraty na Gazetę Na
rodową pozostaje ta sama, t. j . : z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą wraz z „T y
godnikiem Niedzielnym :“
rocznie 20 złr. — ct.
półrocznie . • 10 „ - „
kwartalnie 5 „ —
miesięcznie 1 „ 70 „
W m i e j s c u bez „Tygodnika Nie- dziolnego** wynosi prenum erata:
rocznie . 15 złr. — ct.
półrocznie . • 7 „ 50 „ kwartalnie . • 3 „ 75 „
miesięcznie 1 „ 30 „
„Podróż po Australii** S. Wiśniow- skiego w dwóch tomach, otrzymają P. T.
prenuraeratorowie „Gaz. Nar.** za prze
słaniem 3 złr. w. a., co równocześnie z prenum eratą uskutecznić można.
Lwów d. 28. czerwca.
(Hygieua szkolna, kwaterunkowe trzędui- ków, okręg lwowskiej komendy jen — Niena
wiść wojskowości do centralistów. — Czy niema r a tunku dla prasku? — Przestroga dla świata ku
pieckiego i przemysłowego na prowincji. — Przyczyna pewnej rzeczy.)
Pisma wiedeńskie podają następującą ważną wiadomość: „Celem zupełnego prze
prowadzenia nowych ustaw o szkołach ludo
wych, należy także pod względem budowy i urządzenia lokalów szkolnych, tudzież hygie- ny szkolnej (zdrowia) poczynić stosowne za
rządzenia, gdyż normy, w odnośnych usta
wach i regulatywach podane, są niedostate
czne i potrzebom już nie odpowiadają. Z po
wodu różnic w rozwoju szkół, stosunkach klimatycznych i szkolnych ustawach pojedyn
czych krajów pod względem kompetencji — jiormy dotyczące nie dadzą się zgeneralizo- wać; sprawa ta musi dla każdego kraju z
»- osobna być traktowaną i załatwioną. Aby to ile możności przyspieszyć i w głównych pun
ktach wszelką możliwą jednostajność uzy
skać, ministerjum oświaty przesłało niedawno temu wszystkim krajowym Radom szkolnym projekt rozporządzenia i zarządziło, iż za
warte w nim co do h y g i e n y s z k o l n e j postanowienia mają być we wszystkich kra
jach natychmiast zaprowadzone, wszakże pro
wizorycznie, dopóki dla każdego kraju z o- sobna ostateczne rozporządzenie ministerjal- ne nie nadejdzie. Zarazem wezwano krajowe Rady szkolne, aby projekt ten corychlej pod rozbiór wzięły, do stosunków szkolnych swe-
go okręgu administracyjnego zaaplikowały, potrzebne ewentualnie zmiany wniosły i ope
rat ministerstwu do stanowczej decyzji przed
łożyły."
Tagespresse donosi: „Urzędnicy przedli- tawscy otrzymają k w a t e r u n k o w e (Quar- tiergeld) już dnia 1. lipca na 3. kwartał, rząd bowiem słusznie uznaje, że urzędnik ze swego szczupłego dochodu nie zdołał złożyć sobie tyle, aby mógł zapłacić za 3.
kwartał, skoro od d. 1. lipca kwaterunkowe ustaje a w jego miejsce dodatek aktywalny wypłacanym będzie.“
Na podstawie nowego spisu ludności, tudzież zmian w komitatach węgierskich i sprowincjonalizowaniem Pogranicza poczynio
nych, nastąpiły zmiany co do poborowych okręgów uzupełniających. W Galicji 1 na Bukowinie jednak nie zajdzie żadna zmiana, gdyż jeneralnej komendzie lwowskiej przy
dzielone będą i nadal te same co dzisiaj o k r ę g i p u ł k ó w nr. 9, 10, 13, 15, 20, 24, 30, 40, 41, 45, 55, 56, 57, 58, 77 i 80.
N i e n a w i ś ć w o j s k o w o ś c i do c e n t r a l i s t ó w wzmaga się z dniem każdym, i doszła już do bar <zo wysokiego stopnia.
Fałszywie pojęty liberalizm z jednej a pod
żegania berlińskie z drugiej strony spowodo
wały nieraz centralistów w Radzie państwa i w delegacjach do uchwał, albo przynaj
mniej wniosków i mów, z których jawnie przebija się dążność paraliżowania sił woj
skowych Austrji. W dziennikach zaś swoich centraliści, i to tych, które najwięcej między warstwami nie wykształco nemi się rozchodzą, szerzą wręcz dezorganizację pod względem rygoru i karności wojskowej; a nadto uufeją nabywać to prawdziwe, to przekręcone, to na
wet z kretesem zmyślone rozkazy dzienne i rapporta, kompromitujące wojskowość albo same przez się, albo dodanemi do nich ko
mentarzami zjadliwemi. Nie obywa się też i bez wypadków, że pisma centralistyczne albo całą armię, albo pojedyncze oddziały, urzęda lub osobistości najohydniej, najnikczemniej spotwarzają—bez regresu, bo dziennikarze ci albo pojedynku unikają, albo są tak jawnie podli, że ich wyzywać nikt uczciwy nie może. Nie pomaga nawet wytoczenie proce • su, bo nie było jeszcze w miastach centra
listycznych (a w innych takie procesa nie wydarzają się) wypadku, aby sąd przysię
głych uznał dziennik winnym obrazy czci wojskowości lub wojskowego.
Czy otworzą się oczy wojskowości? Wą
tpimy. Będzie ona podobno i nadal potępiać—
centralistów, ale centralizm — popierać.
Na nic się nie przydały wszelkie kon- cepta rządu, banków i gazet centralisty
cznych, — dla giełdy wiedeńskiej snąć nie ma ratunku. Dnia 25., jak czytamy nawet w Nowej Pressie, było gorsze od nowej deru- ty — choć i ta wpadła — zniechęcenie naj
zupełniejsze, a jak wiemy z kursu telegrafo
wanego z dnia 26., i w tym dniu nie ustą
piło, mimo dobrych notowań za granicą.
Rozporządzenie o ułatwieniach likwidacji i
fuzji i komitet ratunkowy na nic się nie zdały.
Już pod dniem 14. bm. pisała Tagespresse:
„Jakżeż może to rozporządzenie skutkować, jeżeli likwidacja jest stratą pieniędzy, a mniej
sza o to, czy się za trzy miesiące albo dopiero w rok — nic nie dostanie? jeżeli do fuzji dążą tylko te zakłady, które nic do stracenia niemąją, a na fuzji zyskać mogą?
Jak niedawno Wecbslerbank, tak teraz bau- banki są powodem deruty. Okazuje się bo
wiem, że każda cegła, na ich budowle wło
żona, to nowy kamień na ich grób, bo nikt nie kupi gmachów, przez nie budowa nych. Otóż dla nich potrzebny jest komitet ratunkowy, ale na wielką skalę. Go do do
tychczasowego komitetu, w spisie subskryp
cyjnym napotykamy już, choć nieliczne, dat
ki po 1.000 i 2 000 złr. Przestrzegamy stan handlowy, że lepiej zrobi, jeżeli swoje zaso
by dla siebie zachowa. Komitet gatunkowy bowiem może być skutecznym dla banków i firm finansowych; wiedeński świat kupie
cki jest za wielki dla działania komitetu, i tylko sam sobie poradzić może."
Półurzędowo zagraża rząd bankom, któ
re likwidować nie chcą a powinny, że ma środki zmusić ich do tego. Wczoraj wspo
mnieliśmy, że bez przymusu sję niąobejdzic.
Ale jeśli owemi „środkami" są hómisje do zbadania stanu tych banków — to rząd chy
ba nie pamięta, że takie komiąje albę nic nie obaczą, albo kilka miesięcy badać mu
szą, aby stan prawdziwy obaczyly. X
Z obowiązku p r z e s t r z e g a m y świat handlowy na prowincji, a mianowicie u nas przed nowym pomysłem, który się wylągł w N. Pressie (koniec artykułu wstępnego w numerze czwartkowym). Wzywa ona rząd,
„aby energicznie wziął się do wskrzeszenia zaufania i pokrzepienia ruchu geszeftowego, tj.
aby k o m i t e t o m r a t u n k o w y m d a ł s t a n o w i s k o c e n t r a l n e , wszystkie gałę
zie handlu i przemysłu zapładniające". Nie potrzebujemy wyłuszczać, do czego by zi
szczenie tego konceptu poprowadziło. Oto taki centralny komitet wiedeński zagarnąłby fundusze <żyli kredyt komitetów prowincjo
nalnych na wyłączny użytek giełdowego o- kpiszostwa wiedeńskiego. Tagespresse (ob.
pow.) słusznie przestrzega) świat kupiecki, aby nie dawał nic na komitet ratun
kowy, bo ten tylko giełdę ratowai n»«że, ale aby sam o sobie, odrębnie od g w iy pa
miętał.
Jeżeli się utworzy u nas komitet ra tunkowy, to niechaj tylko kupców i przemy
słowców obejmie, tudzież banki nieszwindlo- wskie, a powtórc niechaj nie wchodzi w ża
dne stosunki z wiedeńskim komitetem ra
tunkowym, który ma przedewszystkiem rato
wać giełdę, — ale niech się uda wprost do c. k. banku nar., który da kredyt takim ko
mitetom, jeżeli się. w firmę handlową zwią- żą i wszelkie sprawki giełdowe ze swej czynności wykluczą. W tym duchu wydał p. Lucam, jen. sekretarz c. k. banku nar.
pod d. 21. bm. okólnik imieuiera dyrekcji banku do starających się o kredyt w tym
banku firm węgierskich. (Obacz Pester Lloyd, z poniedziałku d. 23. bm. — Możemy na
szym kupcom i przemysłowcom udzielić tego numeru.)
D l a c z e g o rząd i sfery centralistyczne tak się krzątają około ratowania zgniłek fi
nansowych, dlaczego ułatwiono likwidację i fuzję — dzisiaj już dokładnie wiemy. Oto dlatego, aby uratować je od bankructwa!
Uratować zaś od baukructwa nie ze wzglę
du na akcjonarjuszów i publiczność, ale na menerów centralistycznych. Z wyjątkiem Herbsta bowiem wszyscy menery centralisty czni są ferwaltungsratarai albo dyrektorami jednego lub i kilku takich banków zgniłych, więc w razie bankructwa onych, popadliby i ci menerzy w konkurs, a zatem nie mogliby być posłami ani do sejmów ani do Rady państwa. Dobitnie okazało się to w „prze
mysłowym i komercjalnym banku dla Górnej Austrji i Salzburga1* w Lincu.
Ruch wyborczy.
Z podpisami pp. Zeithammera i Cziźka (a więc od obu frakcyj czeskich) wyszedł na
stępujący okólnik do czeskich Wydziałów po wiatowych:
„Szanowni panowie! Klub mężów zau
fania, wybrany przez posłów czeskich, zasta
nawiał się nad kwostją co ma naród czeski czynić wobec wyborów bezpośrednich do Ra
dy państwa, i przedewszystkiem zgodził się w tem, że naród nasz winien jak najliczniej wziąć udział w wyborach skoro rozpisane bę
dą, ale zarazem już teraz wszystkie potrze
bne poczynić przygotowania. Przedewszyst
kiem potrzebne jest postawienie kandyda
tów. Gdy jednak okręgi wyborcze, jako z kilku okręgów sądowych składane, są bardzo rozległe a przeto wyborcy trudno aby się mogli porozumieć na kandydata, któryby wszystkim się podobał: uzuał klub mężów zaufania za konicczue, i sam ułożył listę kan
dydatów, a to na podstawie wyniku licznych zapytań i po troskliwem zbadaniu wszystkich każdego pojedyńczego okręgu stosunków. (Na
stępuje wymienienie kandydata). Upraszamy, abyście panowie nas zawiadomili, jeżeli prze
ciw temu kandydatowi żadnych ważnych za
rzutów niemacie. W imieniu klubu mężów zaufania" itd.
O broszurach i radzie mizernego p. Lu- kesza pisma czeskie zupełnie milczą. Tylko Poseł e Prahy powiada pokrótce, że przyto
czone przez p. Lukesza powody muszą Cze
chów skłonić owszem do niewstępowania do Rady państwa; i że cudu wstąpienia wcale nie dokażą broszury nieznanego proroka, który będąc niesłychanie... mądrym, bawi się oraz w denuncjanta."
W czem ratunek?
Gdy pierwszy krach powstał na giełdzie wiedeńskiej, starano się mu za-
pobiedz zamknięciom giełdy.
To pogorszyło jeszcze rzecz.
Więc ogłoszono moratorjum 8dnio- we a tymczasem z inicjatywy rządu wy
sadzono kom itet pomocy! Ale skutek był fatalny.
Po upływie moratorjum i po roz
poczęciu działania przez komitet pomo
cy, kursa zaczęły joszczo więcej spadać.
Więc rząd chwycił się znowu nowego środka: zawiesił §. 14. ustawy bankowej i pozwolił bankowi narodowemu odbijać dowolną ilość banknotów bez wszelkiego względu na ilość złota i srebra, jaką posiada w swych piwnicach. Nic to je dnak nie pomagało, papiery spadały da
lej, a oprócz tego ażio srebra i złota po
szło w górę, czyli inaczej, wartość ban
knotów się obniżyła.
Rząd ujrzał się więc spowodowanym chwycić się iunych, nowych środków pomocy dla giełdy. Spowodował wytwo
rzenie nowego komitetu pomocy, mające
go się opierać na silniejszych podstawach jak dawniejszy. Miał być złożony 30mi- lionowy kapitał, któryby służył ua po
krycie stra t, jakie by konsorcjum ratu jąc innych ponieść mogło. A bank na
rodowy na tej podstawie miał dostarczyć banknotów ile potrzeba będzie.
Trzydziestu milionów nie zebrano, lecz tylko sześć czy siedm. Kom itet po
mocy od 10 dni rozpoczął swą czynność, a już widzieliśmy skutki j e j : nowy krach, nowy spadek papierów i tych na
wet banków, których reprezentanci w ko- initecio pomocy zasiadają. •
I znowu ministerstwo chwyciło się nowego środka. Próbowało skłonić za
chwiano banki i przedsiębiorstwa finansowe do dobrowolnej likwidacji, do fuzji,‘obie
cując zwrot lub obniżenie nalożytości, o- płaconych skarbowi. B yła to ofiara ko
sztem podatkujących, ratowanie kosztom Skarbu państwa. Lecz i to nic pomogło.
Pomimo tego nowy prask nastąpił, no
wy spadek papierów.
P y tan ie teraz, jakiogo środka chwy
ci się miuisterstwo obecnie, po tylu do
znanych zawodach. Czy już niema sposo
bu ratow ania,już nie krachu giełdowego, lecz krachu handlowego i przemysłowego, który się teraz rozpoczyna?
Ministerstwo obecne nie posiada w swym ręku żadnego, bo związane jest tysiącami względów ze światom finanso
wym i giełdowym. W łaśnie to względy naprowadzały ministerstwo do chwytania
Polacy wychodźcy do Ameryki
przez A. J . (Dalszy ciąg).
Coraz to jaśniej zarysowywało się ob
szerne miasto, jak gdyby wynurzało się z wód głębiny, nareszcie zarzucono kotwicę.—
Na brzegu cisnęło się pełno obdartych Mu
rzynów, czatujących na kieszenie Europej
czyków. Z pomiędzy tłumu wysunęło się kilku ludzi ubogo ubranych , rzucając się na szyję nowo przybyłym Poznań- czykom. — Byli to także mieszczanie z Janowa, od roku tu przebywający. — Wi
tajcie bracia, witajcie! wołali dawniejsi wy
chodźcy, a płócienne ich kurtki wśród zimy dziwnie odbijały przy sutych kożuchach su
knem krytych, i rogatych czapkach Poznań- czyków.
— Witajcie bracia, odrzekli nowo przy
byli — co wy tu robicie ?
— A czekamy na was, czekamy, żeby was powitać.
— Bóg wam zapłać kochani, ale wy sobie czas marnujecie, to szkoda.
— Co to szkoda! my dla was wszystko gotowi zrobić, a zresztą, my teraz bez ro
boty, to i straty niema żadnej.
— Jakto ? w Ameryce niema roboty ? — z zdziwieniem zapytali przybyli — czy to być może ? a pisaliście przecie ?
— No widzicie, trafi się i tak, trafi się i owak, różnie bywa — czasem trzeba i po
czekać.
— O! to złe nowiny na początek, ale trudna rada, potem pogadamy o tem, a te
raz prowadźcie nas do siebie.
— A naturalnie, naturalnie, pójdziemy do miasta, my tu jesteśmy jak w domu,
wybierzemy dla was i tani i dobry zajazd.
— Alboź to wy w zajeździe mieszkacie ? nie macie swego mieszkania ?
•— A to po co? jak jest robota, to się człek i tam gdzieś prześpi w warstacie, a jak niema roboty, no to się idzie do szyn
ku, na piwo, a tam przy ciepłym piecu można i całą noc przesiedzieć — tu nie trzeba mieszkania, to drogo kosztuje.
— No a gdzież wy macie wasze rzeczy?
— Rzeczy? a to jakie? po co nam rze
czy ? to co na sobie, to wszystko, — my tu w Ameryce inaczej źyjemy, z rzeczami to tylko kłopot — oto, zedrze się jedno, to się rzuci - a kupuje nowe, tak najlepiej.
Nowoprzybyli spojrzeli po sobie, lecz ła
twy sposób życia nie bardzo trafiał do ich przekonania, ale klamka raz zapadła, nie było co medytować, zaczęli więc zbierać swoje bagaże.
— A ileż to będzie kosztować nocleg w zajeździe?
— E l bagatelka, za kolację, uocleg, śniadanie, zapłacicie tylko po dolarze.
— No, ale nas jest sześciu, możemy wziąść jeduą izbę.
— A jeduą, jedną, ba! w osobnej to po trzy dolary trzeba zapłacić.
— Jakto, sześciu w jednej izbie, i za to sześć dolarów? to znaczy około ośmiu talarów !
— A to już taki zwyczaj, takie prawo, tam może i dwunastu będzie spało, a każdy dolara zapłacić musi — tu Ameryka.
— A to ładnych rzeczy się dowiaduje
my, a czemużeście nam tego dawniej nie pisali ?
— Ależ poczekajcie, poczekajcie, pobę- dziecie dłużej, to się przyzwyczaicie — za to, co to tu za swoboda, człowiek wolny, nie zna pana, nie zna musu, powiadam wam,
| że niema jak Ameryka, tu ci nikt nie po- i wie Ty, każdy mówi Ju.
— Co to znaczy <7 m ?
— No to tak jak Panic.
— Ej mój kumie — odezwał się nowo przybyły stolarz — toć ja i w domu nie byłem niewolnikiem, tylko panem na wła
snym zagonie, a, żeby mi miał kto mówić Panie, kiedy mi głodno i chłodno, to do
prawdy nie warto było po to przyjeżdżać do Ameryki.
— No, no, zobaczycie, ale tymczasem pójdźmy, boć musimy coś wypić na przywi
tanie. — I starzy znajomi p o b rali po śnie
gu do miasta, dźwigając tłumoki.
To była historja majstrów, rzemieślni
ków; zobaczmy teraz, co spotyka rolników.
W kilka miesięcy później, przejeżdżając przez Baltimore, spotkałem gromadkę ludzi, nędznych, schorzałych, obdartych, pół nagie dzieci tuliły się do łona matek — starzy i młodzi siedząc na ziemi, obojętnie patrzali na przechodzących, jakby w odrętwieniu stracili poczucie swej nędzy, stracili wiarę w jutro, bo to jutro czekało ich z większą jeszcze natarczywością głodu i zimna. Od ludzi nic już spodziewać się nie mogli, boć to ludzie doprowadzili ich do tej przepaści, wydarłszy ich z domowych ognisk, łudząc i kusząc tu ich sprowadzili, wyzyskali ostatni
grosz, ostatn e siły do pracy, a w końcu rzu
cili jako rzecz nieprzydatną.
Byli to także wychodźcy z Europy, Niemcy, Kaszubi, a pomiędzy tymi znów kilka familji polskich z okolicy Trzemeszna z Poznańskiego.
Usiadłszy przy nich zapytałem, jakim sposobem doszli do obecnego stanu. Męż
czyźni spojrzeli na mnie milcząco, jakby nie rozumieli pytania. Kobieta tuląc do sie
bie drobną dziatwę, napróżno szukała ka
wałka chleba w torbie — w kieszeni ani centa, — pobiegłem do sklepiku, przyniosłem chleba, i rozdałem pomiędzy głodne dzieci, a matka zaczęła opowiadanie.
— Jesteśmy z Poznańskiego, była tam i chata własna i gruntu kawałek; we wsi, to albo krewuiaki, albo znajomi od najmłod
szych lat, i żyło się jakoś, ale cóż, człowi k zawsze i ragnie czegoś więcej; widzieliśmy, że inni idą do Ameryki, bo tani i gruntu darmo i podatków ma się nie płacić, nawet rekruta nie biorą — jak zaczęli nęcić a na
mawiać, no tak i /.durzyli zupełnie. Sprze
daliśmy wszystko, byle zebrać jak najwięcej talarów i dostać się do błogosławionej Ame
ryki.
Zaraz w Bremie wzięli nas do kantoru, opowiadali cuda, jakie to szczęście czeka każdego, ktokolwiek odda się w ich opiekę, a pojedzie do Ameryki. Bodajby jej nigdy nie było na świecie. — Jak zaczęli racho
wać, to za przewóz do Ameryki, to za wpis, za zmianę, pieniędzy, za mieszkanie w Bre
mie, tak i zabrali połowę naszych pieniędzy.
Mój Boże, tyle pieniędzy własnemi rękami oddaliśmy Niemcom, aby sobie tu grób wy
kopać.
1 zapłakała biedna matka, za nią dzieci. — Wiatr zimny dął od morza, a nie było czem otulić zziębniętej dziatwy. — Po chwili matka mówiła dalej: Pojechaliśmy wreszcie okrętem, ale tej podróży nie zapo
mnę do śmierci. W ciemnej, wilgotnej izbie tyle napakowali ludu, że ruszyć się było niepodobna, ciasno, duszno, a jak przyszły choroby, jęk, płacz, wrzask dzieci, robactwo, Boże, chyba już i na sądnym dniu nie zo
baczę tego. Przeszło dwa tygodnie trwały te męczarnie; ile tam zraarło, któż tam wie!
pozostałych na pół żywych wyrzucili na brzegu tej zachwalonej Ameryki.
Ztą I zabrali nas znów do kantoru, dali i kwaterę i kazali cierpliwie czekać, aż wy- uajdą nam ziemię do kupieuia. Po tygodniu zapłaciliśmy za wikt i mieszkanie, pieniędzy
coraz mniej, a gruntu obiecanego niema.
Nareszcie zawołali nas znów do kantoru, ga
dali tam coś, ale nikt nie rozumiał ich mowy, w końcu kazali nam podpisać jakiś papier, podobno kontrakt na kupno ziemi — podpisywali inni, podpisaliśmy i my, kazali zapłacić komisowe, zapłacić zadatek, naresz
cie jeszcze kolej do tego miejsca, gdzie leży kupiony grunt, — po obrachunku w kiesze
ni nie wiele już zostało, bo jak człowiek raz oddał się w ich ręce,robili już co chcie- li. Upakowawszy znów nasze manatki, wsie
dliśmy n i kolej. Drugiego dnia jazdy, po
wiedzieli nam, żeśmy przybyli ua miejsce, wyrzucono nasze pakunki wśród pola, zaro
śli, nigdzie śladu mieszkania ludzkiego, najmniejszego schronienia.
Przewodnik z kantoru, kazał nam po czekać, a sam poszedł szukać właściciela, o parę mil zt.ąd mieszkającego. Tymczasem rozglądaliśmy się. po tej pustyni, serce kra
jało się z holu, oczy zalewały się łzami, w około pusto, głucho, ani żywej duszy; krza
ki, zarośla, a dalej lasy. Wrócił przewodnik z właścicielem tego gruntu, i tu pokazał nam, że miejsce gilzie jesteśmy, jest naszą własnością, grunt, podzielony już na chuby.
Macic grunt, a teraz bierzcio się do pracy a pamiętać o warunkach kontrak
tu, pierwsza rata przypada za rok, od dnia kupna, zatem przygotować się do zapłace
nia. Przewodnik wytłómaczył nam po nie
miecku, ro mówił właściciel.
— Ale gdz eż my będziemy mieszkać?
zapytaliśmy przewodnika, napróżno szukając w około jakiegokolwiek schronienia.
— A to już wasza rzecz — kupiliście ziemię, oto ją m acie; jest drzewo, budujcie co chcecie, jak wasza wola.
Budować? ależ my nie mamy na
rzędzi, sprzężaju, nie inamv nic. Przewodnik ruszył ramionami, pogadali jeszcze coś z właścicielem, w końcu powiedział nam, że jeśli mamy pieniądze, możemy pójść do wła
ściciela i tam kupić co nam potrzeba, lub też do miasteczka o kilka mil oddalo
nego.
Ciągłe wydatki wyczerpały nasze zaso
by, do tego stopnia, że kiedyśmy złożyli co kto miał, pokazało się, że za to nie wiele będzie można kupić, trzech wysłaliśmy do miasteczka po sprawunki, pozostali zaś wzię
li się do robienia jakiegoś szałasu, dla za
słonięcia chrciażby dzieci od wiatru, desz
czu i dzikiego zwierza. Ile tam człowiek wycierpiał, niech Bóg broni, nie da się opo
wiedzieć. Już toż było i czas myśleć o za
siewach, a pole jeszcze nie karczowane, czernie tu żyć cały rok, z czego zapłacić
ratę, po którą ma przyjść gospodarz? Teraz dopiero stanęła nam straszna rzeczywistość przed oczami — obcy, nieznani, ani do ko
go się udać, ani rozmówić; jedyni sąsiedzi, to dzikie zwierzęta napełniające lasy.
Wysiani do miasta za kupnom powró
cili, przyprowadziwszy konia, wóz, krowę, trochę narzędzi i żywności. Wzięliśmy się wszyscy do pracy, do karczowania, kopania.
Nareszcie zasialiśmy trochę kukurudzy, kar
tofli i innych rzeczy. Czas było pomyśleć o zimie, więc jedni dalej karczowali pole, a inni wzięli się do stawiania domu; przy pra
cy tej siły się targały, zasłabł jeden, drugi, a tu ani doktora, ani apteki^— ba nawet pieniędzy już nie było, zaczął * i głód do
kuczać.
Przecież jakoś Bóg się ulitował, docze
kaliśmy się. sprzętów. Część sprzedaliśmy aby kupić soli i potrzebniejszych rzeczy. Minęła z biedą zima, wiosną znów do pracy, ale nędzne pożywienie sił nie dodawało, robota szła coraz gorzej, pojawiła się jedna, za nią druga mogiła, już tez i wszyscy zaczęliśmy upadać, bez nadziei aby z tej biedy można się było wydobyć.
W tym czasie zjawia się właściciel po pierwszą ratę, a u nas ani grosza w zapa
sie —- rozpatrzył się w naszej biedzie, wi
dział, że pracujemy, widział że ulema co za
brać, dał się uprosić, do jesieni, kiedy po sprzęcie coś się sprzeda.
Na domiar biedy trafiliśmy na wielkio upały, kukurudza zaledwie zeszła już ją przypaliło, a to jedyny nasz skarb. W je
sieni nie wiele dało się zebrać, o sprzedaży nie było co myśleć, wtem przychodzi znów właściciel po pierwszą zaległą ratę, a u nas pustki. Teraz już nie pomogły ani prośby ani łzy, posiał po jakiegoś urzędnika i ten kazał nam pójść precz.
Wzięliśmy trochę kukurudzy na wóz, resztę zabrał właściciel, a tym sposobem dom, karczowanie pola, tyle krwawej pracy przepadlo — no i przywlekliśmy się tu, sa
mi nie wiedząc co dalej poczniemy; podo
bno przyjdzie się z biedy, głodu, zamrzeć na drodze, bo któż się ulituje, kto przyjmio do roboty człowieka, z którym się nie potrafi rozmówić?
I znów biedna kobieta zalała się Izami.
(Dok. u.)