• Nie Znaleziono Wyników

,\ó 14 (1250).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ",\ó 14 (1250)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\ó 14 (1250). W arszawa, dnia 1 kw ietnia 1906 r. Tom XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NA UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A ,, W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W a r s z a w ie : roczn ie m b . 8 . kw artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : r o czn ie rub. 1 0 , półro czn ie rub. ó .

Prenum erow ać można w R ed ak cyi W szech św ia ta

i w e w sz y stk ic h księgarniach w kraju i zagranicą.

R edaktor W sz ec h św ia ta p rzyjm u je ze sprawam i red akoyjnem i codzien n ie od god ziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 1 4 .

0 E K SPE R Y M E N C IE W PSYCHOLOGII.

Szkic informacyjny.

§ 1. Z wyobrażeniem eksperym entu zwy­

kliśmy kojarzyć poczucie nader wielkiej, la­

boratoryjnej ścisłości.

W yrazy „eksperym ent11, „doświadczenie11 spotykam y zazwyczaj poraź, pierwszy, ucząc się fizyki lub chemii, a te nauki z pośród wszystkich realnych m ają w przekonaniu wielu przywilej szczególnej dokładności, je ­ żeli nie całkow ity monopol na ścisłość. Ten popularny pogląd bynajm niej nie jest na gruntow nej znajomości metod naukowych oparty. W pływ m a tu raczej większa popu­

larność i efektowność zdobyczy naukow ych w rodzaju wynalazków R oentgena i M arco­

niego od odkryć W ebera i W u n dta, jak i ge­

om etryczny w ygląd laboratoryów fizycznych 1 chemicznych; nazwy takie ja k „fakultet fizyko-m atem atyczny“, „nauki ścisłe11, za­

równo ja k i zaliczanie długiego szeregu in ­ nych m łodszych nauk do kategoryi „filozo­

ficznych11, „nieścisłych11; a przedewszystkiem znaczenie, jakie fizyka i chemia m ają w ży­

ciu praktycznem .

W rezultacie, jeżeli ktoś, znajdujący się pod wpływem powyższych okoliczności, p rzy­

stąpi do kw estyi eksperym entu w psycho­

logii, niechybnie dwie napotka trudności. Po pierwsze, rzuci mu się w oczy ogromna nie­

uchwytność m ateryału psychologii. W praw ­ dzie „wszystko płynie11, wprawdzie nie po­

siadamy również ani bezwzględnie herm e­

tycznych naczyń, ani absolutnych izolatorów, ale już samo zbliżanie się do absolutu w y­

tw arza stan badania zwany ścisłym. Chemik np. usiłuje z powodzeniem otrzym ać i prze­

chować bardzo czysty pierwiastek, zoolog—

schw ytać zwierzę i przechować tru p a w po­

staci jaknajm niej zdeformowanej przez śmierć, a potem zastosowują obaj dowolnie lancety, odczynniki i t. d. Cóż podobnego może robić psycholog? I tu pytania podzie­

lą się zależnie od stanowisk. Jeżeli chodzi o to, że metafizycznej duszy ująć dla do­

świadczenia niepodobna, to psychologia dzi­

siejsza nie przeczy tem u ani też tego żałuje.

Jeżeliśm y zaś pojęli, że na tem at dusz, bo­

gów i innych rzeczy, o których się śniło filo­

zofom, wszystko przypuścić i niczego do­

wieść nie można, jeżeli więc każemy psycho­

logii zająć się badaniem stanów psychicz­

nych a nie mitycznej duszy, to powstanie, być może, dla nas inna kwestya: W jak i spo­

sób można stany psychiczne — więc czerwień,

ból, napięcie i t. d. — które stokroć szybciej

poruszają się od cząsteczek w dyfuzyi (na­

(2)

210

W S Z E C H S W 1 A T

j\® 14 wiasem, znacznie szybciej niż to profan przy­

puszcza)—ująć, izolować chociażby dla do­

kładnej analizy tylko? Z tak sform ułow a- nem pytaniom pozostaje w ścisłym zw iązku drugie: J a k można zmierzyć, opisać czy wo- góle porozumieć się co do cech stanu p sy ­ chicznego, skoro w spraw ach rozum owań, wspólnie w idzianych faktów , celowości po­

stępow ania i innych operacyach pojęciowych ludzie tak często nie m ogą dojść do ładu, oczywiście z powodu różnych w łaściw o­

ści duchowych: tem peram entu, inteligencyi i t. p.

§ 2. Może ciekawem będzie zwrócenie uw agi na fakt, że pom iędzy eksperym entam i fizycznemi a psychologicznemi niema w y­

raźnej granicy. Innem i słowy, że istnieje grupa doświadczeń, które są równocześnie eksperym entam i fizyki i psychologii, ponie­

waż stw ierdzają takie między zjaw iskam i zależności, które są dla obu nauk jednym z punktów wyjścia. Przerabiając wszystkie doświadczenia fizyczne, natrafim y chcąc nie- chcąc i na psychologiczne.

W eźm y dla przykładu doświadczenia foto- m etryczne. Posługując się dowolnego r o ­ dzaju fotom etrem , możemy na podstawie pewnej liczby faktów wyprowadzić ind u k­

cyjnie wniosek, że siła św iatła jest odwrotnie proporcyonalna do kw adratu odległości świe­

cącego ciała od ekranu. J a k wiadomo, mo­

żna to praw o dowieść w ten sposób, że, usta­

wiając jedno źródło św iatła (np. gru p ę świec) w odległości a od ekranu, drugie zaś—w o d ­ ległości a n od innego ekranu i um ieszcza­

ją c oba jednakow e ekrany w identycznych poza tem w arunkach (np. robiąc doświadcze­

nie w ciemni i t. d.), przekonyw am y się, że d rug ie źródło św iatła należy uczynić n 2 r a ­ zy silniejszem od pierwszego, aby oba ekra- ny były jednakow o oświetlone — jeżeli d łu ­ gość a przyjm iem y za jednostkę. Jed n ym

więc z probierzów słuszności praw a jest fak t, że: ekrany są w pew nych w ypadkach oświe­

tlone równie silnie. Ale wniosek ten — jak wogóle każdy wniosek in d u kcy jn y — będzie słusznym tylko o tyle, o ile znajdzie potw ier­

dzenie w każdym w ypadku — bez w yjątku.

Obowiązkiem więc fizyka będzie wykazać, czy siła św iatła je s t zawsze odw rotnie p ro ­ porcyonalna do kw adratu z odległości. Pozo­

staw iając odległości źródeł św iatła oraz siłę

j pierwszego źródła bez zmiany, uczyńmy dru-

! . , , 151 ,

gie nie n lecz np. n razy silniej szem od pierwszego. W edług powyższego praw a ekrany nie pow inny być teraz równie silnie oświetlone: drugi winien być jaśniejszym.

A jednak, o ile dotychczasowe badania stw ierdziły, żadne oko nie dojrzy różnicy w jasności obu ekranów. Jeżeli natom iast siłę drugiego źródła św iatła jeszcze zwię-

152 , 76 kszym y i uczynim y n :

kszą od siły pierwszego, to część badaczy do­

strzeże już różnicę, dla reszty zaś ekrany bę­

dą wciąż jeszcze równie jasne. Wreszcie, doprowadźm y siłę św iatła ze ■ ■ ■ 152 ^ - n 2 do

: ^ razy wię-

153 51 n 2 jednostek, a dla wszystkich

150 50

właścicieli oczu norm alnych lub opatrzonych znośnemi okularam i będzie oczywistem, że d rugi ekran jest jaśniejszym . W idzimy więc, że zwiększenie siły podniety świetlnej o

151 ° ° 1 - 2, a dla niektórych o 150

152 - n ‘

150 n

L n 2 —w2 = w r n 2 jednostek — nie wy-

150 7t>

wołuje żadnej zmiany w czuciach. P rzepro­

wadzając dalej doświadczenie, zmieniając podniety, a podstaw iając kolejno wszystkie

1 1

j . ,

znajdujące się między ^ a - jedno­

stek odchylenia od « 2, znajdziemy wreszcie granicę, t. j. takie m inimum zwiększenia, które w arunkuje zmianę w czuciu.

Czytelnik spostrzegł ju ż zapewne, że ten sam szereg doświadczeń doprowadził do dwu sprzecznych z sobą wniosków, które mogą nie przeszkadzać sobie wzajemnie tylko pod ty m w arunkiem , że uspraw iedliw im y każdy z odm iennego stanow iska Otóż, te dwa sta ­ nowiska w kwesty i tych samych doświad­

czeń są: interesem fizyka oraz interesem psy­

chologa. Dla obu badaczów jest oczywistem, że wrażliwość (w najszerszem tego słowa znaczeniu) oka ma wpływ na rezu ltat do­

świadczeń. Ale ta wrażliwość będzie dla fizyka kwestyą mniejszej lub większej do­

kładności eksperym entu; przypuści on, że gdyby istniały bezwzględnie czułe oczy, to ogólnik o odwrotnej proporcyonalności kwa-

| dratów z odległości do siły oświetlenia dałby

(3)

jYo 14

W S Z E C H Ś W IA T

211 się dowieść zupełnie dokładnie. Przypuszczę- |

nie to będzie popraw nem , ile że 1) ze stano­

wiska energetyki nie podobna zrobić odw rot­

nego przypuszczenia, t. j. przyjąć, że n 2 je­

dnostek św iatła równie silnie oświetla co i l o l

—--i-i- n 2 jedn., w tych samych pozostałych

IO U

w arunkach, a 2) że skoro w tym przypadku, kiedyśm y zwiększyli n 2 o -jr- n 2, ujaw niła się zależność sądu obserw atora od jego oka, to możliwe (nic tem u nie zaprzecza), że w ra ­ zie nie tak wielkiego zwiększenia ten sam czynnik się ujaw nił, ale obecnie ju ż dla w szystkich obserwatorów.

Dla psychologa zaś, o ile nie ma on jakichś specyalnych celów na widoku, zbyt m ała wrażliwość oka nie będzie okolicznością nie­

pożądaną. K ażde oko posiada sobie właści­

we m inim um zwiększania, czyli t. zw. wzglę­

dny próg różnicowy. P ró g ten zależy nie tylko od oka, lecz i od barw y światła, od czasu ekspozycyi oka na działanie podniet i t. d., ale nie zależy od a ani od n ani też wogóle od odległości i pierwotnej siły świa­

tła, o ile odległość lub siła nie przewyższają zbyt znacznie norm alnych wielkości, wo­

bec których zwykliśmy obserwować barw y i kształty, lub też nie są od nich znacznie mniejsze. Tę niezależność progu różnicy stw ierdził pierwszy E. H. W eber. Zastoso- wując rozm aite w artości zmiennych a i w, m oglibyśm y dowieść, że w pewnych g ran i­

cach stosunek geom etryczny wielkości pod­

niet, w yw ołujących dw a czucia, których in ­ tensyw ność jest zaledwie dostrzeżona dla danego oka, w pozostałych jednakow ych wa­

runkach je s t wielkością stałą; czyli, że względny próg różnicy od warunków, o któ­

rych m owa wyżej, jest niezależny. W na­

szym przykładzie względny próg różnic jest w pierwszym razie większy od y^Q~ a niniej­

szy lub równy w drugim zaś waha się i D

pomiędzy — ■ wyłącznie a -jr- włącznie.

* O ou

B ouger np. jako wielkość względnego pro­

gu różnic podaje liczbę 1/64, ') Vołkmann 7,oo2) i t. d.

’) „Traite d’ optique sur lagradation de la lu- raiere par Lacaille“. 1760.

Powyżej opisaną metodę znalezienia pro­

g u Fechner nazwał metodą ledwo dostrze­

galnej różnicy, potem przechrzczono ją na metodę zmian minimalnych; obie nazwy wskazują, że względny próg różnic jest pew- nem minimum. Metod podobnych, polega­

jących na planowem w yw oływ aniu czuć ro z­

maicie uszeregowanemi grupam i jednakich jakością lecz różnych wielkością podniet, jest więcej. Przytoczę: m etodę przepoławia- nia, metodę błędnych i słusznych wypadków i t. d. Zagadnienie, którem u służą, W undt nazwał problem atem ujęcia intensywności czuć. Nazwa całkowicie d ow olna,3) na r a ­ zie przez inną nie zastąpiona. G dyby w y­

razy „czułość", „wrażliwość" m iały ściśle określoną treść (dotychczas używałem tych słów w możliwie najszerszem znaczeniu), m ożnaby wprowadzić nazw ę np. kwestyi czułości zmysłów, ale dotychczas nie zdobyli się na to naw et Niemcy, którzy posiadają w tej m ateryi wiele u tarty ch term inów o wy­

raźnych znaczeniach, jak np. „Reizempfind- lich k eit1', 4) „Reizem pfanglichkeit“ 5) i w. in.

Zresztą, psychom etry a, t. j. ta część psycho­

logii, która posługuje się mierzeniem, prze­

kracza w wielu punktach zakres niniejszego problem atu.

Problem at ten, zrodzony, ja k widzieliśmy, przez badania fizyków, jest na dziś jednym z najbardziej odosobnionych w psychologii;

zajm uje się bowiem takiem i „ujęciam i11, bu­

duje takie praw a, które nie wchodzą w kon­

ta k t zupełnie niem al z teoryam i psycholo- gicznemi innych dziedzin. Liczne odchyle­

nia, częste w praktyce laboratoryjnej od praw W ebera lub M erkla tłum aczy się dotąd ogól­

nikowo niewiadomemi spraw am i fizyologicz- nemi. A więc: psycho-neurologicznemi — niedyspozycyą psychologiczną, wahaniem napięcia uw agi i t p., lnb też sprawam i, któ­

re zaszły zapewne w ciele badanego ustroju (np. człowieka) poza systemem nerwowym.

2) Fechner „Elemente der PsychophysikK, Lipsk, 1889.

3) Ponieważ to zagadnienie l-o nie obejmuje niektórych kwestyj ujęć (Auffasungen) intensyw­

ności czuć, i 2-o obejmuje nie tylko kwestye in­

tensywności.

*) Odwrotność wartości progu podniety dla da­

nej jednostki.

5) Wartość szczytu podniety.

(4)

212

W S Z E C H Ś W I A T

JMi 14 D rugi w ypadek zachodzić może np. w razie

spraw dzania praw a W ebera dla czuć dotyku.

Doświadczenie to można zrobić w ten spo­

sób, że ciężarki różnej wagi, lecz opatrzone spodem jednakowej wielkości i form y, kła­

dzie się wielokrotnie na to samo miejsce d a­

nej części ciała (np. danego palca), opartej 0 nieruchom ą podstawę. (Nawiasem, gdyby palec nie był oparty, doświadczenie d o ty ­ czyłoby nie dotyku lecz czuć m ięśniow ych 1 dotykowych lub tylko pierw szych x). Otóż w tych doświadczeniach odchylenia od p ra­

wa może powodować zm iana wielkości od­

kształcenia i współczynnika sprężystości2) m iękkich części palca, położonych przy tej części powierzchni nadskórka, na k tó ry od­

działyw am y ciężarkiem — i w to w ciągu krótkiego czasu (np. kw adransa), w ciągu którego odbywało się doświadczenie. Z m ia­

na ta w arunkuje czas ruch u naciskającego ciężaru, a więc i przyśpieszenie—a co zatem idzie - siłę uderzenia. A zm iany tej każdora­

zowo stwierdzić ani zmierzyć nie umiemy.

Co praw da, we w szystkich chyba dośw iad­

czeniach psychologicznych zwalam y pewne zjaw iska na karb czynników nieznanych.

Ale w powyższych w szystkie odchylenia | w ten sposób tłum aczym y.

W spom niane eksperym enty m ają ogrom ­ ne znaczenie historyczne: one to zapoczątko­

w ały w Niemczech ruch w psychologii, k tó ­ rego rezultatem było przeciw staw ienie współ­

czesnej nowej psychologii—psychologii m e­

tafizycznej H erbarta, Schopenhauera i in.

Zdaje się, że przeważnie z pow odu tego zna­

czenia otoczono tę dziedzinę wielką pieczoło­

witością. A paraty używane tu ta j są liczne i pomysłowe. W powyżej opisanem dośw iad­

czeniu nad dotykaniem ciężarków nie k ła ­ dzie się na skórę, lecz na specyalną wagę ci­

śnień, która, poz:i innem i stronam i dodatnie- mi, m a również i te, że elim inuje do pew ne­

go stopnia zm iany w przyśpieszeniu nacisku.

Obok fotom etru postaw iono p rzyrządy Mas- sona, Delboefa i t. d.

‘) P. „Beitrage zur Analyse der Unterschieds- empfindlichkeit" G. E. Mullera i Lillie J. Mar­

tina, Lipsk, 1899, gdzie czucia mięśniowe bada­

ne są niezależnie od dotykowych.

2) P. A. Witkowski „Zasady fizyki11, Warsza­

wa, 1892, rozd. IX.

§ 3. W iadomo, jak zdumiewająco do­

kładne wyniki osiągnęli ze swych badań astronomowie. Przepow iadają bezwzględnie zjaw ienia się, zaćmienia ciał niebieskich z do­

kładnością kilku sekund. Spostrzeżenia, pro­

wadzące do tak precyzyjnych rezultatów m u­

szą być oczywiście robione nader ściśle.

Jednym z punktów wyjścia dla badań astro­

nom icznych je st fakt, że dane ciało niebie­

skie przeszło w danym momencie przez pe­

w ną prostą, zajm ującą określone względem ziemi położenie. Linię tę określają zapomo- cą włókien, krzyżujących się w polu widze­

nia teleskopu. Ponieważ badacz nie może jednocześnie patrzeć na gw iazdy i na zegar, więc musi uciec się do jakiegokolw iek środ-

j

ka pomocniczego. Takim środkiem jest mię­

dzy innem i „metoda oczu i uszu". Astronom słucha od pewnej chwili (kiedy wie, że m o­

m ent obserw acyjny niezadługo nastąpi) ude­

rzeń w ahadła zegarowego i patrzy przez te*- leskop. Ma więc zwróconą uwagę równo­

cześnie na dźwięki zegaru (liczy je) oraz na włókna i ruch ciała obserwowanego. Oka­

zało się, że tak nastaw iona uw aga zachow u­

je się bardzo rozmaicie. Zdarza się, że ba­

dacz widzi dwie gwiazdy zam iast je d n e j1), lub też wyznacza chwilę przejścia gwiazdy 0 przeszło sekundę później lub wcześniej niż inny badacz. Przyczem stwierdzono, że wo- góle często w yniki obserwacyi tegoż zjaw i­

ska astronomicznego przez dwu różnych lu­

dzi różnią się o dziesiąte części sekundy.2) W ten sposób dokonali znowuż odkrycia psy­

chologicznego — astronomowie. Od tego prym ityw nego dla psychologii eksperym en­

tu, wykazującego, że dźwięki i promienie świetlne, działając równocześnie na odpo­

wiednie organy czuć u tegoż osobnika — nie zostają równocześnie uświadomione, psycho­

logia przechodzi do zmierzenia różnicy cza­

sowej. Metoda oczu i uszu nie wystarcza, w ykazuje bowiem jedynie tę różnicę, która zachodzi m iędzy spostrzeżeniami dwu jakichś

:) Tageblattder Naturforscherversammlung zu Speyer, 1861, str. 25.

2) Zadaleko zaprowadziłoby wyjaśnianie w tem

miejscu, co czyni astronom, jeśli zobaczy ciało

niebieskie w miejscu skrzyżowania się włókien

w czasie pauzy między dwu uderzeniami wahadła,

1 w jaki sposób oblicza ułamki sekundy.

(5)

,\o 14

W S Z E C H Ś W IA T

213 astronomów. Stw ierdza tylko, że np. błąd,

k tóry popełniał R obertson — jeśli przypuści­

m y, że jego kolega M ain nie popełniał błę­

dów tego ty p u —w ynosił w 1840 r. 0,15 sek.

opóźnienia, zaś w 23 lata później 0,7 sek. po- śpieszności. Ale M ain m ógł również popeł­

niać błędy.

Wobec tego, psychologia włącza tę m eto ­ dę do ogólniejszej „m etody kom plikacyj“. ( Ta ogólniejsza m etoda posiada dyscypliny,

i

usuwające niedogodność, zaw artą w jej astro­

nom icznym pierwowzorze, — i w tym celu (obok innych) posługuje się ostatnim w yra­

zem rozwoju techniki, „aparatem w ahadło­

wym do doświadczeń k o m p lik a c y jn y c h lu b też cokolwiek mniej dogodnym „zegarem koinplikacyjnym “. W zegarze tym rolę cia­

ła niebieskiego odgrywa czarna skazówka, poruszająca się jednostajnie na białem tle tarczy w kierunku zwykłym. Niezwykłą n a­

tom iast cechą tego zegara jest bardzo do- ! kładne zastosowanie doń udoskonalonego m echanizm u t. zw. budzików: każdemu po­

łożeniu skazówki może towarzyszyć krótki, głośny dzwonek (uderzenie w bębenek, stuk i t. d.), Osoba doświadczana nie wie, na ja ­ ki pu n k t obwodu tarczy nastaw iony jest dzwonek, a kiedy ów sygnał usłyszy winna zauważyć, w jakiem położeniu znajdow ała się (jaką kreskę wskazywała) w tej chwili strzałka. Ciekawe, że osoby zapytane o to, często odpowiedzieć ńie um ieją, wypowia- j dając jedynie oświadczenie, że w chwili dźwięku widziały skazówkę gdzieś w polu wycinka np. 15°. Trzeba w tedy doświad­

czenie powtarzać kilkakrotnie. Ażeby jednak podczas dłuższego eksperym entowania uwa­

ga się nie wyczerpała, posługują się dość skomplikowanym aparatem , który umożli­

wia osobie doświadczanej zachowanie skupie­

nia. Opisywać ów przyrząd bez pomocy ry ­ sunku byłoby dość trudno; zadowolę się wzmianką, że stosując to udoskonalenie m oż­

na oznaczać położenie skazówki, nie wodząc oczyma po obwodzie kręgu. Skazówka za­

kreśla więc w ielokrotnie koło i tyleż razy rozlega się dźwięk krótki. Teraz badany od­

powiada, że w danem położeniu strzałki sły­

szał dzwonek. Okazuje się, że w rzeczy sa­

mej w chwili pow stania sygnału strzałka

j

nie doszła jeszcze do wskazanego subjektyw- nie punktu (zachodzi błąd zw any „pozytyw- |

n y m “) lub też, że już zdążyła przejść przez ów p u n k t („błąd negatywny'*). Oznaczamy k ąt błędu, a znając szybkość ruchu strzałki—

czas błędu. Ponieważ błąd zależy od uw a­

gi, więc też nie można go traktow ać w oder­

waniu od tych przynajmniej czynników, 0 których wiemy, że w pływ ają na stan uwa­

gi: od czasu obrotu czy szybkości ruchu, dłu­

gości skazówki i promienia tarczy, ilości ob­

rotów i t. p. Największy zaobserwowany błąd (w doświadczeniu udanem, t. j. kiedy badany wogóle był w stanie dać jakąkolw iek odpowiedź) rów na się (według W undta) mniej 0,12 sek. w razie 6 do 8 sek. czasu ob­

rotu i 25 cm długości strzałki. Błąd może rów nać się i zeru, i to w dwu przypadkach.

Popierwsze, jeśli—jak się łatwo domyśleć — czas obrotu je s t dość wielki czyli szybkość ruchu wystarczająco mała; dla niektórych osobników w ystarcza ju ż 9 sek. obrotu. Po- drugie — co trudniejszem byłoby do przewi­

dzenia — jeśli szybkość jest nie zaduża ale 1 nie zamała: jeśli czas obrotu równa się, za­

leżnie od osobnika, 2 do 5 sek. Dzieje się to w związku z ogólną zasadą, że w razie małej prędkości ruchu strzałki robim y zwykle błę­

dy negatyw ne (np. w razie 6 —8 sek, obrotu, ja k wyżej), w razie większej szybkości pozy­

tywne. Otóż w punkcie granicznym pom ię­

dzy błędam i obu kategoryj zachodzi ów dru­

gi przypadek braku błędu.

Doświadczenie można dowolnie kom pliko­

wać. Jeżeli zegar jest odpowiednio przysto­

sowany, można, nie przerywając ruchu strzał­

ki, zmieniać szybkość. W tedy błędy wzra­

stają. Dla wielu pomiarów tego rodzaju za jednostkę czasu przyjm uje się sigmę (a = 0,001 sek.), a doświadczenie wykazuje błędy wielkości np. 10,2 a. Astronomowie, pracujący z teleskopem, mogą w dogodnych warunkach popełniać błędy, wynoszące za­

ledwie około 0,1 sek.

§ 4. Ujrzeliśmy, że fizyka i astronom ia podzieliły się z psychologią prawem posiada­

nia tych eksperym entów, które w ykazują, że badając pewne zjawiska, popełniamy błędy zupełnie niezależnie od mniejszej lub w ię­

kszej dokładności, z k tórą wykonywamy te eksperym enty. Fotom etrycznych i astrono­

micznych doświadczeń, o których wyżej, mi­

mo wszystkie wysiłki, nie można dokonać

bez błędu. Dopiero psychologia o tyle się

(6)

214

W S Z E C H Ś W IA T

A'ó 14 tym doświadczeniom przysłużyła, że zacho­

dzące złudzenia zmierzyła i tym sposobem określiła przybliżenie słuszność tam tych po­

m iarów . Zresztą zasługa ta przypada prze- dewszystkiem nie psychologom, lecz samym fizykom i astronomom , którzy dla swego praktycznego użytku zrobili przygodnie sze­

reg odkryć psychologicznych. B łędy w ten sposób usunięte są kategoryą zjawisk, które zazwyczaj nazywam y subjektywnem i, t. j.

faktam i, o których niem a sensu mówić, o których nigdy nie mówimy, nie uw zględ­

niając jednocześnie osobnika, którego d oty­

czą; np. astronom a M aina lub R obertsona.

N astępnie, oczywiście, możemy te indyw idua kategoryzow ać, tw orzyć z nich klasy; a k a ż ­ da klasa będzie posiadała pewne właściwości subjektyw ne. N adając tak ie znaczenie w y ­ razowi „subjektyw ny “, możemy określić psy ­ chologię, jak o naukę, objaśniającą pow sta­

wanie zjaw isk subjekty wnych. Takiemi zja­

wiskami nie są bynajm niej wyłącznie złudze­

nia i inne błędy. Owszem, wszystkie bez w yjątk u strony psychologiczne traktow ać można wyłącznie w związku z pewnymi osobnikam i, i dlatego wszystkie są subjek­

tyw ne. T en ostatni w yraz m a kilka innych znaczeń, m ających niejakie z powyższą tre ­ ścią tego słowa podobieństwo. Mówimy np.

o poglądach, nie m ających uznania powszech­

nego, że są subjektyw ne, chociaż au tor lub wogóle zwolennik takiego poglądu może nas w związku z sam ym poglądem zupełnie nie interesow ać. Dalej, wiadomo np., że na n a ­ czynie sześcienne ze szkła możemy patrzeć przez boczną ściankę skośnie w dół pod ta ­ kim kątem , że nie będziemy widzieli dna — jeśli naczynie je s t próżne, natom iast część dna zobaczymy — po napełnieniu naczynia wodą. To zjaw isko „podniesienia się“ dna je st powszechnem, brak tego zjaw iska oba­

lałby zasadę optyczną D escartesa, a więc tw ierdzenie fizyki; mimo to Goethe zalicza je do subjekty wnych. *) Mimo wieloznacz­

ności tej nazw y nieporozum ienia zdają się być niemożebne; n ik t nie zaliczy chyba po­

wyższego doświadczenia Goethego do ekspe­

rym entów psychologicznych. K w esty a ta

*) Entwurf einer Farbenlehre, tom 35 „D ziełu w wyd. Kalischera, Berlin u Hempla, str. 138, p. 188.

je s t jednak o tyle bardziej, niżby się zdawać m ogło, skomplikowana, że można ją tra k to ­ w ać wyłącznie ze stanowiska historycznego.

Tenże sam Goethe np. twierdzi, że zjaw isko rozkładania się prom ienia słonecznego, prze­

chodzącego przez pryzm at, na promienie w i­

dmowe (barwne) wogóle nie zachodzi. Z ja­

w ia się tylko obraz „niegotow y“, t. j. zależny od położenia ekranu, na który pada. Owo w idm o nie jest nieprzerw anym szeregiem barw , ponieważ barw y graniczą z sobą nie­

jasno. I autor F a u sta pyta w bardzo ostrej polemice, zwróconej przeciwko Newtonowi:

skąd wzięły się przerw y pomiędzy barw am i i w id m a?1) W ynikałoby stąd, że, wobec nie­

zgodności zdań obserwatorów, fizyka musi i tu ta j przyzw ać do pomocy eksperym ent psy­

chologiczny. Psycholog znalazłby zapewne w przyszłości doskonalsze m etody wyjaśnie­

nia błędu (którem u uległ Newton, Goethe lub obadwaj), ale naprzód pow tórzyłby dośw iad­

czenie fizyka, i w ten sposób należałoby za­

liczyć eksperym ent New tona i do psycholo­

gicznych. Ale do tego nie przyszło. Później­

sze doświadczenia, a naw et już w części wcześniejsze, np. chociażby odkrycie promie­

n i ultraczerw onych przez Herschla w r. 1800 (Goethe w ydał swoję „Fahrbenlehre" w ro­

k u 1810), rozstrzygnęły spór rzecz Newtona.

Zastosow anie do obserwacyi i tw o rze n ia 2) w idm a soczewek achrom atycznych, aparat H elm holtza do m ieszania barw i t. p. usu­

nęły wszelkie wątpliwości. Na razie więc przynajm niej nie istnieje kwestya subiekty­

wności zjawiska, o które chodzi, i psycho­

logia wkroczyła tu co praw da, lecz z innego końca. G dyby jed n ak tych odkryć nie do­

konano, zarzut Goethego trw ałby może w ca­

łej pełni. W pewnym więc momencie h i­

storycznym doświadczenie fizyczne Newtona kwalifikowało się do zaliczenia go do psy­

chologicznych; dzisiaj zaś już się do tego nie nadaje. W ręcz przeciwnie wyrazić się można o doświadczeniach podanych w §§ 2 i 3.

A. Spitzbartk.

(ON)

:) Taż rozprawa i wydanie, szczególniej str.

3 5 8 — 9, p. p. 86 — 9.

2) Achromatyczny systemat soczewek Huy-

gensa.

(7)

M 14

W S Z E C H Ś W IA T

215

W SPO M N IENIA

Z M IĘDZY NA ROD OW EG O ZJAZDU BOTANIKÓW .

Hasło łączności międzynarodowej, które coraz częściej rozbrzmiewa na rozm aitych polach życia społecznego, dotychczas najsil­

niejszy oddźwięk znajduje w szeregach ludzi, pracujących naukowo. Solidarność m iędzy­

narodowa uczonych powinna być wzorem solidarności społecznej. Jeżeli oderwiemy się na chwilę od spraw politycznych, gdzie do ­ tąd w całej pełni kw itnie zasada „oko za oko“, gdzie częstokroć dla zaspokojenia am - bicyi niewielkiej garstk i, stojącej u steru na­

wy państw owej, lub też interesów małej g ru ­ py osób poświęca się całe hekatom by lu d z­

kie, gdzie odbywa się nieraz system atyczna polityka ucisku i podsycania waśni narodo- | wościowych, to z zadowoleniem możemy stwierdzić fa k t pokojowego współdziałania uczonych, przedstawicieli częstokroć wrogich politycznie narodów, pom agających sobie wzajemnie w rozstrzyganiu zagadnień n a­

ukowych i pracujących w ytrw ale w imię wspólnego ideału praw dy i dobra ludzkości.

Ta właśnie dobrze zrozum iana potrzeba soli­

darności międzynarodowej powołała do ży­

cia zjazdy specyalistów, na których załatw ia­

ją się spraw y, obchodzące ogół pracowników danej gałęzi wiedzy, odbywa się ożywiona wym iana m yśli w formie różnorodnych od­

czytów, zaznajam iających zwięźle z najśwież- szemi w ynikam i badań, a wreszcie zapozna- I nie się osobiste i miłe spędzenie czasu w g ro ­ nie towarzyszów pracy naukowej.

Pod tem właśnie hasłem — „viribus uui- tis “ — odbył się ostatni, Il-g i z kolei zjazd międzynarodowy botaników w W iedniu od 11 do 18 czerwca 1905 r. pod przew odnic­

twem profesorów J . W iem era i R v. W ett- steina.

W dzień otw arcia zjazdu po zwykłem za­

gajeniu przez prezesa i szeregu urzędowych przemówień przedstaw icieli państw a, m iasta, Akadem ii, uniw ersytetu wiedeńskiego oraz paryskiego biura kongresowego, n astąpił wykład treści ogólnej, k tó ry ty m razem

przypadł w udziale prof. Reinekem u (z Kie- lu), autorowi „Filozofii botanik i11, znanemu wyznawcy kierunku neowitalistycznego. Mó­

wił on „O hypotezach, założeniach i zagad­

nieniach w biologii11 — mówił rzeczy znane, poruszając stare, jak świat aforyzmy, że za­

wsze należy odróżniać fak ty ściśle spraw ­ dzone od założeń i hypotez, kierując ponie­

kąd wodę rozum owań na swój m łynek w ita­

li styczny.

J a k człowiek pryw atny wtedy jest dopiero sobą, gdy zrzuca szaty odświętne i z zapa­

łem zabiera się do pracy, w którą wkłada ca­

łą duszę, tak samo i na zjeździe dopiero po odbyciu niezbędnego, a mówiąc nawiasem, nudnego obrzędu otwarcia, zadrgało życie na posiedzeniach specyalnych, gdzie w szere­

gu ciekawych odczytów starano się zaznajo­

mić słuchaczów z najnowszym stanem badań w pewnych dziedzinach.

Takim ciekawym i bardzo wszechstronnie opracowanym tem atem była „Ilistorya roz­

woju flory Europy od czasów epoki trzecio­

rzędowej".

Najpierw prof, Penck (z W iednia) dał krótki rzut oka na czysto geograficzną stro­

nę zagadnienia, zwracając uwagę na rezul-

! ta ty własnych badań w Alpach; dowodzi on,

J

że E uropa środkowa na początku epoki trz e ­ ciorzędowej przebyła aż 4 okresy lodowe je ­ den po drugim . Prof. E n g ler (z Berlina), I autor klasycznego dla geografii dzieła „Ent-

wickelungsgeschichte der Pflanzenwelt seit T ertiarzeit“ mówił o kw estyach zasadni­

czych pochodzenia i rozwoju flory, o rozsie­

dleniu gatunków teraz i dawniej, o endemi- zmie i innych ogólnych zagadnieniach fito- geografii. Po ty m wstępie ogólnym nastą-

! piły odczyty specyalne, dotyczące historyi rozwoju flory na pewnych terytoryach.

Prof. G unnar Anderson (ze Stockholmu) przedstaw ił dzieje rozwoju flory Skandynaw ­ skiej. W rozwoju tym rozróżnia on 6 okre­

sów florystycznych, którym nadaje nazwy w edług charakterystycznych roślin — okres dębika (Dryas octopetala), brzozu, sosny, dę-

! bu, buku i świerku. Zw rócił on uwagę na

| bardzo ciekawy fakt, że w ostatnim okresie

i

na półwyspie Skandynaw skim nastąpiło

j

znaczne obniżenie się tem peratury lata. W y-

j

kład był świetnie ilustrow any obrazami zbio-

I rowisk roślinnych Skandynawii.

(8)

216

W S Z E C H Ś W IA T

JMs 14 Z nany badacz torfow isk Europy środko­

wej dr. C. W eber (z Bremy) zobrazował sto ­ sunki rozwoju flory na niżu Niemieckim.

Zw raca on uwagę, że w Niemczech udało się stw ierdzić fak t istnienia kilku epok lodo­

wych, niema jednak śladów istnienia b a r­

dziej ciepłego klim atu w tak zw. okresie „li- torynow ym “.1) Zato możemy twierdzić, że klim at Niemiec odznaczał się stosunkowo

j

większą suchością tak, że niektórzy uczeni

j

nazyw ają go w prost klim atem stepowym. ! W edług W ebera, nie należy jed n a k przypu-

j

szczać, że w owym okresie na niżu Niemiec- | kim rozciągały się typowe stepy takie, jak ie | widzimy na południu Rosyi, dla w ytłum a- I czenia niektórych faktów dość przyjąć, że niektóre rośliny i zw ierzęta stepowe m ogły

j

wówczas dalej i łatw iej posunąć się na za-

j

chód, gdzie przechowały się obecnie ich śla- | dy. Rzecz ciekawa, że według badań W ebe­

ra świerk w Niemczech północnych osiedlił ! się znacznie wcześniej niż w Skandynaw ii,

i

a m ianowicie pod koniec okresu dębu, ty m ­ czasem do Skandynaw ii w edług badań G-. An­

dersona dostał się dopiero w najnow szych czasach (w geologicznem znaczeniu), posu­

w ając się i dotąd n a południo-zachód i zdoby­

w ając wciąż nowe stanow iska. W eber zw ra­

ca również uwagę, że należy być nadzwyczaj ostrożnym w przyjm ow aniu pew nych roślin charakterystycznych za pozostałości epoki lodowej; dowodzi on np., że niedaw no zna­

lezione stanowisko brzozy karłow atej (Betu- i la nana) w okolicach B rem y je s t nowszego 1 pochodzenia, gdyż krzew ina ta rośnie tam dopiero od jakichś lat 30-u.

Dopełnieniem tego obrazu rozw oju flory niemieckiej był odczyt prof. O. Drudego (z Drezna) o rozw oju flory na w yżynach po­

łudniow ych Niemiec. W ykazał on, jak z do­

kładnego zbadania flory obecnej i porów na­

nie z szatą roślinną krajów sąsiednich m ożna w yciągnąć wnioski o czasie jej pow stania i kierunku w ędrówek pew nych typów roślin.

W końcu prof. J . B rią u e t (z Genewy) wy- x) W rozwoju morza Bałtyckiego w epoce po- lodowcowej rozróżnić można 3 stadya: yoldiowe morze słone (Yoldia-Meer), ancylusowe słodko­

wodne jezioro (Ancylus-See) i litorynowe słone morze (Litorina-Meer). Nazwy te pochodzą od nazw charakterystycznych muszelek Yoldia arcti- ca, Ancylus fluyiatilis i Litorina baltica.

łożył stan dotychczasowych badań nad hi- storyą rozw oju flory Alp zachodnich w zwią­

zku z badaniam i geografów nad okresami lodowemi w E uropie środkowej.

W ścisłym związku z tą kwestyą, opraco­

waną w ten sposób siłami zbiorowemi, zosta­

ły jeszcze niektóre odczyty wygłoszone w in ­ ne dni kongresu lub też n a posiedzeniach

„W olnego zjednoczenia botaników system a­

tyków i geografów" (Freie Vereinigung der system atischen B otaniker und Pflanzenge- ographen), którego zjazd doroczny odbywał się jednocześnie ze zjazdem m iędzynarodo­

wym, a mianowicie: prof. L. Adamowica (z B elgradu) „O rozwoju flory półwyspu B ał­

kańskiego od czasów epoki trzeciorzędowej

„O fitogeograficznem znaczeniu i podziale półw yspu B ałkańskiego11, prof. W illego (zC hrystyanii) „O pierw iastkach arktycznych we florze N orw egii11, G. Tanfiljewa (z P e­

tersburga) „O stepach R o s y i p r o f . Palacky- ego (z P ragi) „O pochodzeniu flory afryk ań­

skiej “ i prof. G. Becka von M anagetta (z P ra ­ gi) „0 znaczeniu flory K a rstu dla historyi rozw oju flory Europy “.

Z innych działów botaniki przedstawiono tego rodzaju zbiorowy zarys badań dotych­

czasowych w dw u dziedzinach, a mianowicie w kwestyi regeneracyi i asymilacyi. Ogólne zagadnienia procesu regeneracyi w świecie roślin przedstaw ił prof. Goebel (z Mona­

chium), o przebiegu zaś tego zjawiska w ko­

rzeniach mówił prof. Lopriore (z K atanii), ilustrując w ykład wybornemi obrazami pre­

paratów mikroskopowych. Stan badań do­

tychczasowych nad asymilacyą u roślin zie­

lonych jasno i zwięźle przedstaw ił prof. H.

Molisch (z Pragi), o badaniach nad asym i­

lacyą roślin pozbawionych chlorofilu refero­

w ał prof. Hueppe (z Pragi).

W związku z tą kw estyą był drugi b ar­

dziej specyalny odczyt prof. H. Molischa

„O barw niku b runatnie (Pheophyceae) i o- krzem ek (Diatomeae)“. W podręcznikach czytam y, że wodorosty te zawierają dwa barw niki, chlorofil i fikofein, m askujący zie­

leń pierwszego. Molisch jednak dochodzi do przekonania, że tego rodzaju podział nie ist­

nieje za życia, organizm u, w ystępuje zaś do­

piero po jego śmierci. W edług jego zdania,

w w odorostach tych istnieje tylko jeden

barw nik, posiadający zdolność asymilacyi,

(9)

.N p 14

W S Z E C H Ś W IA T

217 bru n atn y (pheophyll), k tó ry łatwo rozpada

się, dając chlorofil. Prócz tego badacz w y­

m ieniony znalazł w tych wodorostach i łatwo siniejący barw nik t. zw. leukocyan. Rzecz ciekawa, że barw niki, zaw arte w ciele gnia- zdosza (Neottia Nidus avis) z rodziny storczy­

kowych bardzo przypom inają barw niki b ru ­ natnie.

Duże zainteresowanie wyw ołał ładnie ilu­

strow any odczyt D. H. Scotta (z K ew pod Londynem) „0 podobnych do paproci rośli­

nach nasiennych flory węglowej “, dotyczący bardzo ważnego odkrycia w dziedzinie pale­

ontologii roślin.

W ostatnich czasach nieraz zwracano uwa­

gę, że paprocie, znajdow ane w w arstw ach paleozoicznych, budow ą anatom iczną łodygi i liści różnią się znacznie od norm alnego ty ­ pu, zbliżając się pod tym względem do kło- | dziniastych (Oycadeae), i znane są pod na- ! zwami Lyginodendreae, Medullosae, Cyca- doxyleae, Cladoxyleae i inne. W tych sa­

mych warstw ach, gdzie są liście owych pa­

proci, znajdowano również nasiona i owoce, opisywane pod nazw7ami Lagenostom a, Car- polithes i inne.

Badania dokładne preparatów m ikroskopo­

wych w ykazały w owych nasionach i liściach wspólność budowy niektórych szczegółów, jak włoski, gruczołki i t. p. Budowa pyłku i pylników przypom ina budowę Cycadeae.

Niedawno udało się znale'ść tego rodzaju na­

siona (Carpolithes g ran u latu s Gr.), siedzące bezpośrednio na liściach, uważanych dotąd za liście paproci — Pecopteris Pluckeneti.

W obec tego należy przyjąć, że nie wszystkie t. zw. paprocie epoki węglowej i permskiej (Aneimites, Sphenopteris, Neuropteris, P e ­ copteris i inne) można zaliczyć do tego dzia­

łu, gdyż niektóre z nich musimy uważać za rośliny nasienne, przedstaw iające form y przejściowe pomiędzy prawdziwemi papro­

ciami (Filices), a kłodziniastem i (Cycadeae).

Z drugiej strony odkrycie to świadczy, że rośliny nasienne zjaw iły się na ziemi daleko wcześniej, niż dotąd przypuszczano.

Nie będę wyliczał wszystkich wykładów, wygłoszonych podczas zjazdu, wspomnę ty l­

ko jeszcze o paru ciekawszych.

J . P . Lotsy (zL ejdy) przeniósł nas w świat mikroskopowy, mówiąc „O wpływie cytolo­

gii na system atykę11. Przedstaw ił on,rezul­

taty badań Strassburgera i jego szkoły, do­

tyczące zm iany chrom atyny w jądrach i i-e- dukcyi chromosomów i zwrócił uw agę na znaczenie ty ch procesów w porównaniu z przem ianą pokoleń u roślin niższych. Nie­

które wnioski tego autora oparte na tej te- oryi znane są czytelnikom „W szechśw iata“

z przekładu odczytu p. t. „Pokolenie X i po­

kolenie 2 X 11.1)

Z bogatym światem przyrody zwrotniko­

wej i w arunkam i pracy naukowej w insty­

tucie botanicznym w 'B uitenzorgu na Jaw ie zapoznał członków zjazdu GL H ochreutiner (z Genewy), ilustrując odczyt ciekawemi ob­

razami. Ogród i pracownia tam tejsza, po­

zwalająca mieć na miejscu ogromnie bogaty m ateryał do badań, posiada dla rozwoju bo­

tan ik i znaczenie pierwszorzędne, takie, jak np. stacya biologiczna w Neapolu dla rozw o­

ju zoologii.

O statni zjazd botaników dokonał ważnego dzieła—ustalenia nom enklatury. Sprawę tę poruszył poprzedni zjazd, który odbył się w P aryżu w r. 1900, przekazując ją komisyi międzynarodowej, która w ciągu kilku lat zebrała odpowiedni m ateryał i przedstaw iła

•go do rozstrzygnięcia zjazdowi w W iedniu.

Praw o głosow ania w decyzyi ostatecznej mieli tylko członkowie komisyi m iędzynaro­

dowej, wnioskodawcy, którzy zawczasu w y­

stąpili z odpowiedniemi projektam i i przed­

stawiciele tow arzystw i instytucyj botanicz­

nych. Godziny popołudniowe przez cały czas trw ania kongresu były poświęcone de­

batom nad tą sprawą, która szczęśliwie zo­

stała doprowadzona do końca, wprowadza­

jąc pewne stałe zasady, gdyż od czasu ko­

deksu Decandollea „Lois de la nom enclature botaniquew (1867), (który nie był uświęcony powagą zjazdu międzynarodowego) wyszedł na jaw cały szereg niedokładności, które po­

zwalały niektórym botanikom iść w tej spra­

wie swoim dworem. Za pun k t oparcia dla wszystkich spraw dotyczących pierwszeń-

| stw a (priorite) nazwy przyjęto wydanie dzie­

ła Linneusza „Species plan taru m “, t. j.

r. 1753. Dyagnozy nowych gatunków po-

!) Patrz Wszechświat T. X X IV . 1905. Str.

593.

(10)

218

W S Z E C H Ś W I A T

Ne 14 w inny być ogłaszane przedewszystkiem po 1

łacinie, bardziej szczegółowe opisy mogą być

j

dodane i w innych językach europejskich.

Nie obeszło się jednak bez „liberum v e to “.

Rolę krew kiego szlachcica na sejm iku ode- i g rał dr. Otto K untze, ogłaszając ustnie i w d ruk u p rotest przeciw „niepraw idłow o­

ściom" w działalności komisyi i uznając przez to zjazd obecny za „niekom petentny41 w tej sprawie. J)

P. Kuntzem u, autorowi 4-tomowego dzie­

ła: „Revisio generum p lan taru m 11 i innych dotyczących tej kwestyi, nie można odmówić kompetencyi w spraw ach nom enklatury.

Stało się jednak z nim to, co często dzieje ! się ze specyalistami, że spraw y ogólne widzą ] pod wązkim kątem swej specyalności. P sy- I chologicznie łatw o zrozumieć, że jeżeli ktoś, j jak ów oponent, włożył ogrom benedyktyn- j skiej pracy w rewizyę nazw, to chciałby, że-

j

by rezultaty jego poszukiw ań były przyjęte przez ogół. Należy jednak zwrócić uwagę, że spraw a ta, której szybkie załatw ienie ma w ażne znaczenie dla ułatw ienia rozum ienia się wzajemnego w pracy naukow ej, jest wła- { ściwie nie tyle spraw ą naukową, ile form al- | ną. Chociażby więc ktoś na zasadzie źródło­

wych badań dowiódł, że większość roślin w rozpowszechnionych obecnie pracach nie- -|

słusznie nosi pewną nazwę, to zastosowanie wyników tych poszukiw ań archiw alnych dla i postępu wiedzy m ogłoby się stać tylko prze-

j

szkodą, boć nie je s t rzeczą ta k łatw ą w yrzu­

cić z pamięci cały szereg nazw starych, któ­

re wiek cały przetrw ały bez zm iany i zacząć w imię praw historycznych nazyw ać rzeczy inaczej. Nic więc dziwnego, że zjazd w tej spraw ie stanął na stanow isku wygody, sta­

rając się ustalić na przyszłość zasady nomen­

k la tu ry w ten sposób, żeby nie w prow adzać zbyt wielkich zm ian w tem, co ju ż istnieje, do czego przyw ykliśm y wszyscy.

W ypracow ane na zjeździe p raw id ła d o ty ­ czą tylko wyższych roślin P rzyszły zjazdy ł ) Dr. Otto Kuntze. Protest gegen den voll- machtswidrig arrangierten und wegen vieler Un- regeltnassigkeiten inkompetenten Nomenclatur- Kongres auf dem internationalen Botaniker-Kon- i gress in Wien nebst Kritik der atirftigen Re- j sultate der internationalen Kommision und Vor- ' schlag zu einem baldigen kompetenten Kongress. j San-Remo, 1905.

k tóry ma zebrać się w roku 1910 w Brukseli, ma nadać sankcyę ostateczną praw idłom do-

| tyczącym nom enklatury roślin niższych oraz kopalnych, a także ustalić nom enklaturę w geografii roślin.

Bolesław Hryniewiecki.

(I)N)

NO W E STUDYA

N A D H ISTO LO G IĄ I CZYNNOŚCIĄ GRUCZOŁU GAZOW EGO I OW ALU

W PĘ C H E R Z U PŁA W N Y M RYB KOŚCISTYCH.

P a n i K arolina Reis i prof. Józef Nussba- urn ogłaszają w „A natom ischer Anzeiger"*

dalszy ciąg swych badań nad gruczołem g a­

zowym, o których już raz miałem okazyę zdawać spraw ę we Wszechświecie (ob. .M® 32 z r. 1905). AV ostatniej swej pracy pp. R.

i N. zajm ują się histologią i fizyologią g ru ­ czołu gazowego i t. zw. owalu u przedsta­

wicieli ryb kościstych należących do rodzin Ophididae i Percidae. Oddawna ju ż przy­

pisywano t. zw. ciału nabłonkowemu pęche­

rza rolę wydzielania gazu, lecz nie zbadano dokładnie histologii ani fizyologii tego proce­

su. Poraź pierwszy J . M uller (w r. 1840) opisuje ciało nabłonkowe, jako gruczoł ko­

mórkowy, połączony z siatką cudowną (rete mirabile) i w ydzielający powietrze pęcherza.

C orning (18881) i Coggi (1886) potwierdzili

! na drodze badania mikroskopowego swoistą

i

rolę wydzielniczą ciała nabłonkowego: skon- j statow ali jego obfite unaczynienie i znaleźli m iędzy jego kom órkam i św iatła przewodów

| gruczołowych. Badania Moreau (1876) i Hiif- nera (1892) nad stroną fizyologiczną procesu i wykazały, że hypoteza zwykłej dyfuzyi po-

| w ietrzą poprzez naczynia włoskowate do I św iatła pęcherza nie wystarcza wobec tego, że stosunek procentowy tlenu i jego ciśnie­

nia cząstkowe (parcyalne) w pęcherzu mogą być wyższe niż w pow ietrzu otoczenia. P o ­ d łu g H iifnera źródłem tlenu są rzeczywiście naczynia włoskowate, ale za środek przenoś­

ny służą właśnie kom órki nabłonkowe, które

ja k gdyby w ypom pow ują tlen z tych naczyń.

(11)

W S Z E C H Ś W IA T

219 Tej problem atycznej roli fizycznej ciała na- |

błonkowego przeciw staw ia J a g e r (1903) jego

i

funkcyę chemiczną. Przypuszcza on, że pod wpływem toksyn, w ydzielanych przez kom ór­

ki nabłonkowe, giną ciałka krwi w naczy­

niach włoskowatych i ze szczątków krwinek wydziela się w znacziiej ilości -tlen wolny.

Coś podobnego opisywali autorzy w poprzed­

niej swej pracy (ob. J\[° 32 r. z.). U Macro- poda viridi-auratus. podług p. Reis i prof.

Nussbaum a w niektórych m iejscach w na- czyniach krwionośnych gruczołu widać szcze-

j

gólne ciało ziarniste, zapewne produkt roz­

padu ciałek krw i, z tego, podług autorów, należy przypuszczać, że tworzenie się wy­

dzieliny gazowej w otaczających kom órkach gruczołowych odbywa się kosztem rozpada- I jących się krwinek. Gaz wydziela się w za-

rodzi kom órek gruczołowych w postaci pę­

cherzyków, które łączą się w większe pęche- rze i zapewne pod działaniem zwiększonego | ciśnienia gazowego w stępują do św iatła pę-

i

chór z a pławnego. Ale prócz tego rozpadu ciałek krwi autorowie opisują rozpad samych komórek nabłonkow ych i jego produkt — masę ziarnistą lub kłaczkowatq, w światłach kanalików gruczołowych i w świetle pęche­

rza, i dalszą przem ianę chemiczną tej masy, dającą właśnie zaw artość gazową pęcherza.

Ciekawie pod względem budowy i funkcyi przedstaw ia się gruczoł gazowy pęcherza ryb z rodziny Ophididae. S am pęcherz ryb tych jestto podłużny worek zwężający się ku ty - i łowi i tępo zakończony. U oddzielnych g a ­ tunków różni się (podług Mullera) obecno­

ścią lub brakiem części kostnych w swej ścianie.

Pod względem histologicznym pęcherz Ophididae podobny jest do pęcherza Fiera- sfer, opisanego przez Bykowskiego iN ussba-

j

uma. Ściana jego składa się z trzech błon i z w arstw y nabłonku wyściełającej światło ! jego. B łona zewnętrzna zawiera falisto prze-

j

biegające pęczki włókienek, które tw orzą i dwie warstw y: jednę równoległą z osią po-

j

dłużną pęcherza, d ru gą — warstw ę obwodo­

wą; w niektórych miejscach w arstw a podłuż- ; na leży nazew nątrz, a w łókna obwodowe po | stronie w ew nętrznej, w innych znowu rzecz j się m a przeciwnie. Między włókienkami leżą liczne kom órki z jądram i pałeczkowate- mi. W łókienka te barw ią się podług van i

Giesona na kolor czerwony, nie są więc włók­

nami sprężyeiemi, za jakie je uważał Emery.

W łókna sprężyste, jak tego dowodzi barw ie­

nie podług W eigerta, tworzą samodzielną warstw ę graniczną błony zewnętrznej.

Błona średnia składa się z cienkiej w ar­

stwy włókienek, przebiegających obwodowo, poczęści też wzdłuż osi pęcherza.

Błonę wew nętrzną tw orzą cienkie włókna blaszkowate, nie należące ani do grupy włó­

kien sprężystych ani klejodajnych, i liczne naczynia krwionośne, które w dwu miejscach ściany pęcherzowej dosięgają szczególnego stopnia rozwoju i tw orzą narządy naczynio­

we. Za tą skórką naczyniową, w prost ku św iatłu pęcherza zwrócona jest w arstw a na­

błonka płaskiego, a nabłonek ten na stronie brzusznej ku przodowi pęcherza przechodzi w wielowarstwowy gruczoł gazowy, który w postaci tarczki o form ie podkowy sterczy ku św iatłu pęcherza. P o d tarczką tą, p ra ­ wie w jej środku, w cienkiej w tem miejscu skórce naczyniowej, znajduje się t. zw. na­

rząd naczyniowy przedni (organo vascolare anteriore), składający się z żylnej i tętniczej siatki cudownej (rete mirabile); z tego narzą­

du naczyniowego biorą początek naczynia włoskowate gruczołu gazowego. Szczegóło­

wy opis unaczynienia narządu tego znaleźć można w pracy Bykowskiego i Nussbauma w Spraw. Ak. Um. z r 1904. Co dotyczę naczyń włoskowatych, to te przebiegają w nabłonku w najrozm aitszych kierunkach;

nie przylegają one ściśle do ścianek kom ór­

kowych, tak że tworzą się przestrzenie około- naczyniowe, przez które przerzucone są n i­

teczki pochodzenia łącznotkankowego, łączą­

ce ścianę naczyniową z obwodem komórek nabłonkowych.

Końcowe rozgałęzienia naczyń włoskowa­

tych wstępują głęboko do ciał komórek, czę­

sto dosięgając aż jądra. W około naczyń krwionośnych tw orzy się w komórkach g ru ­ czołowych obwódka (rąbek, Saum) drobno­

ziarnista, któ rą autorowie wyprowadzają z prądów dyfuzyjnych zachodzących w so­

kach odżywczych pomiędzy naczyniami wło- skowatemi a kom órkam i gruczołowemi. Roz­

m iary komórek gruczołowych w ahają się w szerokich granicach pomiędzy 12 a 80 ij ..

Komórki większe leżą u podstaw y narządu

nabłonkowego, komórki małe bliżej światła

(12)

220

W S Z E C H Ś W I A T

JSfi 14 pęcherza. Deineke (1904) opisał komórki

większe u Perca pod nazwą komórek olbrzy­

mich; komórki małe podług niego powstają z komórek olbrzym ich drogą podziału jądra, a następnie samego ciała komórkowego.

Sposób, w jak i Deineke opisuje fragm entacyę jąd ra komórek olbrzymich, dowodzi, podług autorów, że obserwował on rozpad jąd er oraz komórek, jako widomą oznakę czyn­

ności wydzielniczej gruczołu. W celu p o ­ parcia przypuszczenia tego autorowie opisu­

ją szczegółowo budowę histologiczną komórek gruczołowych i zmiany zachodzące w nich podczas czynności wydzielniczej.

Zaródź kom órek tworzy cienką sieć, b a r­

wiącą się eozyną na różowo, a barw nikiem van Giesona na kolor ciemno-czerwony;

ziarnka czerwone znajdują się w miejscach krzyżow ania oddzielnych nitek siateczki.

Sieć plazm atyczna zgęszcza się w postaci płaszcza wokoło jąd ra albo też wokoło ziarnek pow stałych z jego rozpadu, oraz w postaci promieni idących ku obwodowi komórek i dzielących je na pola oddzielne.

Podczas stadyum spoczynku pośrodku sie­

ci plazm atycznej leży praw ie okrągłe jądro z jąderkiem . Z rozpoczęciem czynności w y­

dzielniczej jąd ro zmienia się w sposób opisany przez Deinekego, przybierając postać p łato ­ w atą; jednocześnie w jednem lub kilku p o ­ lach wyżej wspom nianych odbywa się pro ­ ces szczególny. Sieć plazm atyczna rozpada się na nieprawidłow e w łókna i ziarna, które posiadają inne niż zaródź norm alna w łasno­

ści barwnicze, gdyż zapoinocą żelaza i hema- toksyliny barw ią się na czarno, zapomocą hem atoksyliny Delafielda na ciemno-niebie- sko, m etodą van Giesona n a kolor żółtawy.

Że ten rozpad zarodzi i m etachrom azya nie są produktem sztucznym, w idać z tego, że w szystkie części składow e wielu kom órek są­

siednich pozostają bez zmiany. Ją d ro kom ó­

rek wyżej w spom nianych rozpada się na drobne ułam ki; niciplazm atyczne, które ty m ­ czasem rozpadły się na części drobne, a o sta­

tecznie na ziarnka, otaczają się skupieniam i zarodzi, które tw orzą oporną obwódkę woko­

ło zaw artości ziarnistej. Św iatło pow sta­

jącego w ten sposób pęcherzyka tw orzy się drogą stopniowego posuw ania się ziarnek ku obwodowi, tak że można napotkać pęche­

rzyki, które wcale lub niewiele zaw ierają

ziarnek. O krągła form a pęcherzyków, brak wszelkiej zawartości płynnej oraz pozostało­

ści ziarniste skupiające się w pobliżu ścianek, przem aw iają za tem , że tu odbywa się w y ­ dzielanie gazu jako w ynik przem ian che­

micznych. Pęcherzyki wspom niane znajdu­

ją się często pojedynczo lub w większej ilości u obwodu kom órki i w skutek ciśnienia wza­

jem nego przybierają często postać wielo­

ścienną. W dalszem stadyum procesu p ę ­ cherzyki zbliżają się coraz bardziej ku obwo­

dowi komórki, w ypychają jej ścianę, m ijają obwódkę protoplazm atyczną i w stępują do przestrzeni okołonaczyniowych, które m a­

ją więc znaczenie przewodów gruczołowych.

Często proces rozkładowy nie ogranicza się do pojedynczych pól kom órki, lecz rozszerza się po całem ciele komórkowem, które przed­

staw ia się jako grudka ciemnych włókien i ziarnek. W łaśnie tego procesu rozpado­

wego w kom órkach nabłonkow ych nie chciał uznawać J a g e r — zapewne nie obserwował on gruczołu w pełni jego funkcyi wydzielni­

czej; łatw o objaśnić to przeoczenie faktem , że czynność gruczołowa odbywa się w rzad­

kich odstępach pomiędzy dłuższemi okresa­

mi spoczynku.

C harakter chemiczny istoty ziarnistej, k tó­

ra pozostaje po procesie wydzielniczym we­

w nątrz gruczołu, przem aw ia też za przypu­

szczeniem autorów. Masa ziarnista nie za­

w iera m ucyny, gdyż barw ienie tioniną i mu- cykarm inem daje rezultaty ujem ne. Analiza chemiczna, dokonana przez Vincenta i Bar- nesa (1896) w ykazała, że istota ziarnista składa się przeważnie z nukleoproteidów, które ja k wiadomo tworzą głównie cliroma- tynę jąder, chociaż często znajdują się też w mniejszej lub w większej ilości w zarodzi.

W danym w ypadku nukleoproteidy powsta­

ją nie tylko z rozpadu jąder, lecz i zarodzi, co w idać też z wyżej wspomnianej m etachro-

! mazyi; ziarnka powstałe z rozpadu zarodzi

| barw ią się zapomocą żelazo-hematoksyliny

; w sposób charakterystyczny dla chroma-

j f c y n y -

Co dotyczę zawartości gazowej pęcherza, to dotychczas zwracano jedynie uw agę na stosunek procentow y tlenu. Prócz tlenu zna­

leźć jed n a k m ożna również azot, którego

obecność trudno objaśnić drogą dyfuzyi

z krwi, gdyż we krw i, jak wiadomo, niema

(13)

JM* 14

W S Z E C H Ś W IA T '2 2 1

analogicznego z hem oglobiną ciała, zbiera­

jącego azot. Gaz ten powstaje więc jedynie jako produkt rozpadu kom órek nabłonko­

wych. Obserwowany przez Ja g e ra i Bykow ­ skiego i Nussbaum a rozpad krw inek w n a ­ czyniach krwionośnych wyw iera bez w ąt­

pienia ważny w pływ n a odżywianie komórek gruczołowych a więc pośrednio na czynności wydzielnicze graczołu. Rozpadłe komórki odradzają się drogą podziału amitotycznego kom órek małych.

Jako drugi narząd, regulujący zawartość gazu w pęcherzu w ten sposób, że zmniejsza ją w m iarę potrzeby, funkcyonuje u Plwso- clystae tak zw any owal (Corning), mieszczą- cy się po stronie grzbietow ej pęcherza, czę­

sto ku jego końcowi tylnem u, ja k to ma miejsce też u Ophididae. Corning w swoim czasie nie zwrócił uwagi na funkcyę owalu;

dopiero J a g e r po raz pierwszy nazywa go narządem w chłaniającym (Absorptionsor- gan). Podług autorów budowa anatom iczna i funkcya owalu (u P erca fluviatilis) przed­

staw iają się w tak i sposób: Ściana pęcherza wokoło owalu składa się z trzech w arstw tk an ki łącznej: 1) z tęgiej błonki zew nętrz­

nej, 2) z błonki średniej obficie unaczynionej i 3) z błony w ew nętrznej bogatej we włókna sprężyste i pęczki mięsne a wysłanej nabłon­

kiem płaskim. B łonka w ew nętrzna ściany pęcherzowej nie wchodzi do owalu, lecz koń­

czy się u jego brzegu, tw orząc owalne zg ru ­ bienia obwodowe, składa jące się z przebiega­

jących obwodowo włókien m ięsnych oraz włókien sprężystych. Prócz tego układu mięsnego obserwować się dają pęczki mięsne przebiegające prom ienisto w związku z jednej strony z naczyniami owalu, z drugiej stro ­ n y —poza pierścieniem obwodow ym —z w ar­

stw ą średnią ściany pęcherza. Tętnice owa­

lu należą do układu aorty zstępującej (Aorta descendens), żyły przechodzą w venae cardi- nales. N aczynia owalu tw orzą oddzielną w arstw ę naczyniową leżącą pomiędzy błon- ką zewnętrzną a nabłonkiem w postaci deli­

katnej sieci kapilarów . Prom ienisto przebie­

gające w łókna mięsne tw orzą z włókienkami obwodowemi właściwy organ, m ający na ce­

lu otwieranie i zam ykanie owalu — mięśnie odśrodkowe m ają znaczenie rozwierających, gdyż drogą ich skracania rozszerza się owal;

natom iast mięśnie okrężne funkcyonują jako

zwieracze. Skracanie mięśni odśrodkowych wywołuje też rozszerzanie naczyń głównych owalu, gdyż oddzielne ich pęczki przymoco­

wane są do ścian naczyniowych. G dy owal jest otw arty, następuje wchłanianie zbytniej ilości gazu drogą dyfuzyi poprzez nabłonek płaski do głębiej leżących naczyń włoskowa­

tych, gdy jednocześnie wyżej wspomniane rozszerzanie się naczyń głównych owalu w y­

wołuje zwiększony dopływ krwi, co wpływa w znacznym stopniu na absoi’pcyę powietrza z pęcherza. Ja g e r przypuszczał, że nabło­

nek owalu przepuszcza powietrze, nabłonek pęcherza zaś nie. Podług autorów niema za­

sadniczej różnicy w budowie histologicznej obudwu nabłonków — cała różnica polega je­

dynie na tem, że w owalu brak, jak wiado­

mo, grubej błonki wewnętrznej, tak że na­

czynia włoskowate leżą bezpośrednio pod na­

błonkiem, co umożliwia dyfuzyę gazu; w po­

zostałych miejscach pęcherza właśnie ta gruba błona wew nętrzna nie przepuszcza po­

wietrza.

Rozszerzanie się owalu następuje zwykle natychm iast po otwarciu pęcherza. Jeżeli jednak rybę zabijem y uderzeniem i po go­

dzinie zbadamy jej pęcherz pławny, wtedy proces rozszerzania się idzie bardzo powoli — zapewne w skutek osłabienia czynności ner­

wowej, której podlegają narządy pęcherza.

A utorzy znaleźli raz owal zupełnie zam knię­

ty; dopiero po upływie 2 m inut światło jego rozszerzyło się do 1 mm średnicy; po 5, min.

do 4 mm, po następnych 30 min. osiągnęło swoje m ax im u m — mianowicie u osobników 25 cm długości— średnicę 3 cm. Rozszerza­

nie się owalu m a na celu zwiększenie płasz­

czyzny stycznej nabłonka płaskiego z polem naczyniowem; zwężanie się jego —przeciwnie zmniejszenie płaszczyzny wchłaniającej.

U Ophidium Rochii u tylnego końca pę­

cherza znajduje się stożkow aty narząd ana­

logiczny z owalem; jego koniec tylny, szer­

szy, sterczy ponad pęcherzem, część przed­

nia, węższa zwrócona jest ku św iatłu pęche­

rza. Podłużne przecięcie tego organu w yka­

zuje oryginalny stosunekw arstw oddzielnych.

Zew nętrzna sprężysta w arstw a błony włók­

nistej zgrubia się u tylnego końca pęcherza i tworzy rodzaj zatyczki, korka, obfitujący w wężykowato wijące się włókna sprężyste.

Pod tą w arstw ą leżąca naprężona warstwa

Cytaty

Powiązane dokumenty

dekomponowane jest na tysiące różnych pojedynczych ryzyk, stąd autorki odniosły się do tego rodzaju ryzyka, który ich zdaniem jest najczęściej spotykane. w przedsiębiorstwie i

Osoba pisząca reportaż wybiera autentyczne zdarzenie i udaje się na miejsce aby zebrać materiał.. Rozmawia się ze świadkami, którzy widzieli

Kalafior tworzą różyczki, które wyglądają podobnie jak cały owoc: każda różyczka składa się z mniejszych, te z jeszcze

Prostokąt został podzielony na mniejsze prostokąty, z których każdy ma co najmniej jeden bok o długości będącej liczbą całkowitą. Wykaż, że przynajmniej jeden bok dużego

Zawartość kolby rozcieńczyć za pomocą wody do 200 ml i dodać kilka kropli błękitu bromofenolowego do uzyskania lekko żółtego zabarwienia.. Następnie dodawać

i umiejętności oraz doświadczenie w pracy laboratoryjnej nabyte w ramach realizacji badań w obszarze nowych metod i rozwiązań instrumentalnych stosowanych w chemii analitycznej, w

mogą mieć skrzydła: roz- wierane, uchylne, obrotowe, przesuwne bądź występo- wać w konstrukcji mieszanej, np. Praktyczną, gdyż poprzez wysunięcie przed lico ściany

(...) Wkrótce usłyszymy jak szum wielu wód głos Boga, który obwieści nam dzień i godzinę przyjścia Jezusa.. Żyjący święci, sto czterdzieści cztery tysiące, poznają i