,\ó 14 (1250). W arszawa, dnia 1 kw ietnia 1906 r. Tom XXV.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NA UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A ,, W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W a r s z a w ie : roczn ie m b . 8 . kw artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : r o czn ie rub. 1 0 , półro czn ie rub. ó .
Prenum erow ać można w R ed ak cyi W szech św ia ta
i w e w sz y stk ic h księgarniach w kraju i zagranicą.
R edaktor W sz ec h św ia ta p rzyjm u je ze sprawam i red akoyjnem i codzien n ie od god ziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 1 4 .
0 E K SPE R Y M E N C IE W PSYCHOLOGII.
Szkic informacyjny.
§ 1. Z wyobrażeniem eksperym entu zwy
kliśmy kojarzyć poczucie nader wielkiej, la
boratoryjnej ścisłości.
W yrazy „eksperym ent11, „doświadczenie11 spotykam y zazwyczaj poraź, pierwszy, ucząc się fizyki lub chemii, a te nauki z pośród wszystkich realnych m ają w przekonaniu wielu przywilej szczególnej dokładności, je żeli nie całkow ity monopol na ścisłość. Ten popularny pogląd bynajm niej nie jest na gruntow nej znajomości metod naukowych oparty. W pływ m a tu raczej większa popu
larność i efektowność zdobyczy naukow ych w rodzaju wynalazków R oentgena i M arco
niego od odkryć W ebera i W u n dta, jak i ge
om etryczny w ygląd laboratoryów fizycznych 1 chemicznych; nazwy takie ja k „fakultet fizyko-m atem atyczny“, „nauki ścisłe11, za
równo ja k i zaliczanie długiego szeregu in nych m łodszych nauk do kategoryi „filozo
ficznych11, „nieścisłych11; a przedewszystkiem znaczenie, jakie fizyka i chemia m ają w ży
ciu praktycznem .
W rezultacie, jeżeli ktoś, znajdujący się pod wpływem powyższych okoliczności, p rzy
stąpi do kw estyi eksperym entu w psycho
logii, niechybnie dwie napotka trudności. Po pierwsze, rzuci mu się w oczy ogromna nie
uchwytność m ateryału psychologii. W praw dzie „wszystko płynie11, wprawdzie nie po
siadamy również ani bezwzględnie herm e
tycznych naczyń, ani absolutnych izolatorów, ale już samo zbliżanie się do absolutu w y
tw arza stan badania zwany ścisłym. Chemik np. usiłuje z powodzeniem otrzym ać i prze
chować bardzo czysty pierwiastek, zoolog—
schw ytać zwierzę i przechować tru p a w po
staci jaknajm niej zdeformowanej przez śmierć, a potem zastosowują obaj dowolnie lancety, odczynniki i t. d. Cóż podobnego może robić psycholog? I tu pytania podzie
lą się zależnie od stanowisk. Jeżeli chodzi o to, że metafizycznej duszy ująć dla do
świadczenia niepodobna, to psychologia dzi
siejsza nie przeczy tem u ani też tego żałuje.
Jeżeliśm y zaś pojęli, że na tem at dusz, bo
gów i innych rzeczy, o których się śniło filo
zofom, wszystko przypuścić i niczego do
wieść nie można, jeżeli więc każemy psycho
logii zająć się badaniem stanów psychicz
nych a nie mitycznej duszy, to powstanie, być może, dla nas inna kwestya: W jak i spo
sób można stany psychiczne — więc czerwień,
ból, napięcie i t. d. — które stokroć szybciej
poruszają się od cząsteczek w dyfuzyi (na
210
W S Z E C H S W 1 A Tj\® 14 wiasem, znacznie szybciej niż to profan przy
puszcza)—ująć, izolować chociażby dla do
kładnej analizy tylko? Z tak sform ułow a- nem pytaniom pozostaje w ścisłym zw iązku drugie: J a k można zmierzyć, opisać czy wo- góle porozumieć się co do cech stanu p sy chicznego, skoro w spraw ach rozum owań, wspólnie w idzianych faktów , celowości po
stępow ania i innych operacyach pojęciowych ludzie tak często nie m ogą dojść do ładu, oczywiście z powodu różnych w łaściw o
ści duchowych: tem peram entu, inteligencyi i t. p.
§ 2. Może ciekawem będzie zwrócenie uw agi na fakt, że pom iędzy eksperym entam i fizycznemi a psychologicznemi niema w y
raźnej granicy. Innem i słowy, że istnieje grupa doświadczeń, które są równocześnie eksperym entam i fizyki i psychologii, ponie
waż stw ierdzają takie między zjaw iskam i zależności, które są dla obu nauk jednym z punktów wyjścia. Przerabiając wszystkie doświadczenia fizyczne, natrafim y chcąc nie- chcąc i na psychologiczne.
W eźm y dla przykładu doświadczenia foto- m etryczne. Posługując się dowolnego r o dzaju fotom etrem , możemy na podstawie pewnej liczby faktów wyprowadzić ind u k
cyjnie wniosek, że siła św iatła jest odwrotnie proporcyonalna do kw adratu odległości świe
cącego ciała od ekranu. J a k wiadomo, mo
żna to praw o dowieść w ten sposób, że, usta
wiając jedno źródło św iatła (np. gru p ę świec) w odległości a od ekranu, drugie zaś—w o d ległości a n od innego ekranu i um ieszcza
ją c oba jednakow e ekrany w identycznych poza tem w arunkach (np. robiąc doświadcze
nie w ciemni i t. d.), przekonyw am y się, że d rug ie źródło św iatła należy uczynić n 2 r a zy silniejszem od pierwszego, aby oba ekra- ny były jednakow o oświetlone — jeżeli d łu gość a przyjm iem y za jednostkę. Jed n ym
więc z probierzów słuszności praw a jest fak t, że: ekrany są w pew nych w ypadkach oświe
tlone równie silnie. Ale wniosek ten — jak wogóle każdy wniosek in d u kcy jn y — będzie słusznym tylko o tyle, o ile znajdzie potw ier
dzenie w każdym w ypadku — bez w yjątku.
Obowiązkiem więc fizyka będzie wykazać, czy siła św iatła je s t zawsze odw rotnie p ro porcyonalna do kw adratu z odległości. Pozo
staw iając odległości źródeł św iatła oraz siłę
j pierwszego źródła bez zmiany, uczyńmy dru-
! . , , 151 ,
gie nie n lecz np. n razy silniej szem od pierwszego. W edług powyższego praw a ekrany nie pow inny być teraz równie silnie oświetlone: drugi winien być jaśniejszym.
A jednak, o ile dotychczasowe badania stw ierdziły, żadne oko nie dojrzy różnicy w jasności obu ekranów. Jeżeli natom iast siłę drugiego źródła św iatła jeszcze zwię-
152 , 76 kszym y i uczynim y n :
kszą od siły pierwszego, to część badaczy do
strzeże już różnicę, dla reszty zaś ekrany bę
dą wciąż jeszcze równie jasne. Wreszcie, doprowadźm y siłę św iatła ze ■ ■ ■ 152 ^ - n 2 do
: ^ razy wię-
153 51 n 2 jednostek, a dla wszystkich
150 50
właścicieli oczu norm alnych lub opatrzonych znośnemi okularam i będzie oczywistem, że d rugi ekran jest jaśniejszym . W idzimy więc, że zwiększenie siły podniety świetlnej o
151 ° ° 1 - 2, a dla niektórych o 150
152 - n ‘
150 n
L n 2 —w2 = w r n 2 jednostek — nie wy-
150 7t>
wołuje żadnej zmiany w czuciach. P rzepro
wadzając dalej doświadczenie, zmieniając podniety, a podstaw iając kolejno wszystkie
1 1
j . ,znajdujące się między ^ a - jedno
stek odchylenia od « 2, znajdziemy wreszcie granicę, t. j. takie m inimum zwiększenia, które w arunkuje zmianę w czuciu.
Czytelnik spostrzegł ju ż zapewne, że ten sam szereg doświadczeń doprowadził do dwu sprzecznych z sobą wniosków, które mogą nie przeszkadzać sobie wzajemnie tylko pod ty m w arunkiem , że uspraw iedliw im y każdy z odm iennego stanow iska Otóż, te dwa sta nowiska w kwesty i tych samych doświad
czeń są: interesem fizyka oraz interesem psy
chologa. Dla obu badaczów jest oczywistem, że wrażliwość (w najszerszem tego słowa znaczeniu) oka ma wpływ na rezu ltat do
świadczeń. Ale ta wrażliwość będzie dla fizyka kwestyą mniejszej lub większej do
kładności eksperym entu; przypuści on, że gdyby istniały bezwzględnie czułe oczy, to ogólnik o odwrotnej proporcyonalności kwa-
| dratów z odległości do siły oświetlenia dałby
jYo 14
W S Z E C H Ś W IA T211 się dowieść zupełnie dokładnie. Przypuszczę- |
nie to będzie popraw nem , ile że 1) ze stano
wiska energetyki nie podobna zrobić odw rot
nego przypuszczenia, t. j. przyjąć, że n 2 je
dnostek św iatła równie silnie oświetla co i l o l
—--i-i- n 2 jedn., w tych samych pozostałych
IO U
w arunkach, a 2) że skoro w tym przypadku, kiedyśm y zwiększyli n 2 o -jr- n 2, ujaw niła się zależność sądu obserw atora od jego oka, to możliwe (nic tem u nie zaprzecza), że w ra zie nie tak wielkiego zwiększenia ten sam czynnik się ujaw nił, ale obecnie ju ż dla w szystkich obserwatorów.
Dla psychologa zaś, o ile nie ma on jakichś specyalnych celów na widoku, zbyt m ała wrażliwość oka nie będzie okolicznością nie
pożądaną. K ażde oko posiada sobie właści
we m inim um zwiększania, czyli t. zw. wzglę
dny próg różnicowy. P ró g ten zależy nie tylko od oka, lecz i od barw y światła, od czasu ekspozycyi oka na działanie podniet i t. d., ale nie zależy od a ani od n ani też wogóle od odległości i pierwotnej siły świa
tła, o ile odległość lub siła nie przewyższają zbyt znacznie norm alnych wielkości, wo
bec których zwykliśmy obserwować barw y i kształty, lub też nie są od nich znacznie mniejsze. Tę niezależność progu różnicy stw ierdził pierwszy E. H. W eber. Zastoso- wując rozm aite w artości zmiennych a i w, m oglibyśm y dowieść, że w pewnych g ran i
cach stosunek geom etryczny wielkości pod
niet, w yw ołujących dw a czucia, których in tensyw ność jest zaledwie dostrzeżona dla danego oka, w pozostałych jednakow ych wa
runkach je s t wielkością stałą; czyli, że względny próg różnicy od warunków, o któ
rych m owa wyżej, jest niezależny. W na
szym przykładzie względny próg różnic jest w pierwszym razie większy od y^Q~ a niniej
szy lub równy w drugim zaś waha się i D
pomiędzy — ■ wyłącznie a -jr- włącznie.
* O ou
B ouger np. jako wielkość względnego pro
gu różnic podaje liczbę 1/64, ') Vołkmann 7,oo2) i t. d.
’) „Traite d’ optique sur lagradation de la lu- raiere par Lacaille“. 1760.
Powyżej opisaną metodę znalezienia pro
g u Fechner nazwał metodą ledwo dostrze
galnej różnicy, potem przechrzczono ją na metodę zmian minimalnych; obie nazwy wskazują, że względny próg różnic jest pew- nem minimum. Metod podobnych, polega
jących na planowem w yw oływ aniu czuć ro z
maicie uszeregowanemi grupam i jednakich jakością lecz różnych wielkością podniet, jest więcej. Przytoczę: m etodę przepoławia- nia, metodę błędnych i słusznych wypadków i t. d. Zagadnienie, którem u służą, W undt nazwał problem atem ujęcia intensywności czuć. Nazwa całkowicie d ow olna,3) na r a zie przez inną nie zastąpiona. G dyby w y
razy „czułość", „wrażliwość" m iały ściśle określoną treść (dotychczas używałem tych słów w możliwie najszerszem znaczeniu), m ożnaby wprowadzić nazw ę np. kwestyi czułości zmysłów, ale dotychczas nie zdobyli się na to naw et Niemcy, którzy posiadają w tej m ateryi wiele u tarty ch term inów o wy
raźnych znaczeniach, jak np. „Reizempfind- lich k eit1', 4) „Reizem pfanglichkeit“ 5) i w. in.
Zresztą, psychom etry a, t. j. ta część psycho
logii, która posługuje się mierzeniem, prze
kracza w wielu punktach zakres niniejszego problem atu.
Problem at ten, zrodzony, ja k widzieliśmy, przez badania fizyków, jest na dziś jednym z najbardziej odosobnionych w psychologii;
zajm uje się bowiem takiem i „ujęciam i11, bu
duje takie praw a, które nie wchodzą w kon
ta k t zupełnie niem al z teoryam i psycholo- gicznemi innych dziedzin. Liczne odchyle
nia, częste w praktyce laboratoryjnej od praw W ebera lub M erkla tłum aczy się dotąd ogól
nikowo niewiadomemi spraw am i fizyologicz- nemi. A więc: psycho-neurologicznemi — niedyspozycyą psychologiczną, wahaniem napięcia uw agi i t p., lnb też sprawam i, któ
re zaszły zapewne w ciele badanego ustroju (np. człowieka) poza systemem nerwowym.
2) Fechner „Elemente der PsychophysikK, Lipsk, 1889.
3) Ponieważ to zagadnienie l-o nie obejmuje niektórych kwestyj ujęć (Auffasungen) intensyw
ności czuć, i 2-o obejmuje nie tylko kwestye in
tensywności.
*) Odwrotność wartości progu podniety dla da
nej jednostki.
5) Wartość szczytu podniety.
212
W S Z E C H Ś W I A TJMi 14 D rugi w ypadek zachodzić może np. w razie
spraw dzania praw a W ebera dla czuć dotyku.
Doświadczenie to można zrobić w ten spo
sób, że ciężarki różnej wagi, lecz opatrzone spodem jednakowej wielkości i form y, kła
dzie się wielokrotnie na to samo miejsce d a
nej części ciała (np. danego palca), opartej 0 nieruchom ą podstawę. (Nawiasem, gdyby palec nie był oparty, doświadczenie d o ty czyłoby nie dotyku lecz czuć m ięśniow ych 1 dotykowych lub tylko pierw szych x). Otóż w tych doświadczeniach odchylenia od p ra
wa może powodować zm iana wielkości od
kształcenia i współczynnika sprężystości2) m iękkich części palca, położonych przy tej części powierzchni nadskórka, na k tó ry od
działyw am y ciężarkiem — i w to w ciągu krótkiego czasu (np. kw adransa), w ciągu którego odbywało się doświadczenie. Z m ia
na ta w arunkuje czas ruch u naciskającego ciężaru, a więc i przyśpieszenie—a co zatem idzie - siłę uderzenia. A zm iany tej każdora
zowo stwierdzić ani zmierzyć nie umiemy.
Co praw da, we w szystkich chyba dośw iad
czeniach psychologicznych zwalam y pewne zjaw iska na karb czynników nieznanych.
Ale w powyższych w szystkie odchylenia | w ten sposób tłum aczym y.
W spom niane eksperym enty m ają ogrom ne znaczenie historyczne: one to zapoczątko
w ały w Niemczech ruch w psychologii, k tó rego rezultatem było przeciw staw ienie współ
czesnej nowej psychologii—psychologii m e
tafizycznej H erbarta, Schopenhauera i in.
Zdaje się, że przeważnie z pow odu tego zna
czenia otoczono tę dziedzinę wielką pieczoło
witością. A paraty używane tu ta j są liczne i pomysłowe. W powyżej opisanem dośw iad
czeniu nad dotykaniem ciężarków nie k ła dzie się na skórę, lecz na specyalną wagę ci
śnień, która, poz:i innem i stronam i dodatnie- mi, m a również i te, że elim inuje do pew ne
go stopnia zm iany w przyśpieszeniu nacisku.
Obok fotom etru postaw iono p rzyrządy Mas- sona, Delboefa i t. d.
‘) P. „Beitrage zur Analyse der Unterschieds- empfindlichkeit" G. E. Mullera i Lillie J. Mar
tina, Lipsk, 1899, gdzie czucia mięśniowe bada
ne są niezależnie od dotykowych.
2) P. A. Witkowski „Zasady fizyki11, Warsza
wa, 1892, rozd. IX.
§ 3. W iadomo, jak zdumiewająco do
kładne wyniki osiągnęli ze swych badań astronomowie. Przepow iadają bezwzględnie zjaw ienia się, zaćmienia ciał niebieskich z do
kładnością kilku sekund. Spostrzeżenia, pro
wadzące do tak precyzyjnych rezultatów m u
szą być oczywiście robione nader ściśle.
Jednym z punktów wyjścia dla badań astro
nom icznych je st fakt, że dane ciało niebie
skie przeszło w danym momencie przez pe
w ną prostą, zajm ującą określone względem ziemi położenie. Linię tę określają zapomo- cą włókien, krzyżujących się w polu widze
nia teleskopu. Ponieważ badacz nie może jednocześnie patrzeć na gw iazdy i na zegar, więc musi uciec się do jakiegokolw iek środ-
j
ka pomocniczego. Takim środkiem jest mię
dzy innem i „metoda oczu i uszu". Astronom słucha od pewnej chwili (kiedy wie, że m o
m ent obserw acyjny niezadługo nastąpi) ude
rzeń w ahadła zegarowego i patrzy przez te*- leskop. Ma więc zwróconą uwagę równo
cześnie na dźwięki zegaru (liczy je) oraz na włókna i ruch ciała obserwowanego. Oka
zało się, że tak nastaw iona uw aga zachow u
je się bardzo rozmaicie. Zdarza się, że ba
dacz widzi dwie gwiazdy zam iast je d n e j1), lub też wyznacza chwilę przejścia gwiazdy 0 przeszło sekundę później lub wcześniej niż inny badacz. Przyczem stwierdzono, że wo- góle często w yniki obserwacyi tegoż zjaw i
ska astronomicznego przez dwu różnych lu
dzi różnią się o dziesiąte części sekundy.2) W ten sposób dokonali znowuż odkrycia psy
chologicznego — astronomowie. Od tego prym ityw nego dla psychologii eksperym en
tu, wykazującego, że dźwięki i promienie świetlne, działając równocześnie na odpo
wiednie organy czuć u tegoż osobnika — nie zostają równocześnie uświadomione, psycho
logia przechodzi do zmierzenia różnicy cza
sowej. Metoda oczu i uszu nie wystarcza, w ykazuje bowiem jedynie tę różnicę, która zachodzi m iędzy spostrzeżeniami dwu jakichś
:) Tageblattder Naturforscherversammlung zu Speyer, 1861, str. 25.
2) Zadaleko zaprowadziłoby wyjaśnianie w tem
miejscu, co czyni astronom, jeśli zobaczy ciało
niebieskie w miejscu skrzyżowania się włókien
w czasie pauzy między dwu uderzeniami wahadła,
1 w jaki sposób oblicza ułamki sekundy.
,\o 14
W S Z E C H Ś W IA T213 astronomów. Stw ierdza tylko, że np. błąd,
k tóry popełniał R obertson — jeśli przypuści
m y, że jego kolega M ain nie popełniał błę
dów tego ty p u —w ynosił w 1840 r. 0,15 sek.
opóźnienia, zaś w 23 lata później 0,7 sek. po- śpieszności. Ale M ain m ógł również popeł
niać błędy.
Wobec tego, psychologia włącza tę m eto dę do ogólniejszej „m etody kom plikacyj“. ( Ta ogólniejsza m etoda posiada dyscypliny,
iusuwające niedogodność, zaw artą w jej astro
nom icznym pierwowzorze, — i w tym celu (obok innych) posługuje się ostatnim w yra
zem rozwoju techniki, „aparatem w ahadło
wym do doświadczeń k o m p lik a c y jn y c h lu b też cokolwiek mniej dogodnym „zegarem koinplikacyjnym “. W zegarze tym rolę cia
ła niebieskiego odgrywa czarna skazówka, poruszająca się jednostajnie na białem tle tarczy w kierunku zwykłym. Niezwykłą n a
tom iast cechą tego zegara jest bardzo do- ! kładne zastosowanie doń udoskonalonego m echanizm u t. zw. budzików: każdemu po
łożeniu skazówki może towarzyszyć krótki, głośny dzwonek (uderzenie w bębenek, stuk i t. d.), Osoba doświadczana nie wie, na ja ki pu n k t obwodu tarczy nastaw iony jest dzwonek, a kiedy ów sygnał usłyszy winna zauważyć, w jakiem położeniu znajdow ała się (jaką kreskę wskazywała) w tej chwili strzałka. Ciekawe, że osoby zapytane o to, często odpowiedzieć ńie um ieją, wypowia- j dając jedynie oświadczenie, że w chwili dźwięku widziały skazówkę gdzieś w polu wycinka np. 15°. Trzeba w tedy doświad
czenie powtarzać kilkakrotnie. Ażeby jednak podczas dłuższego eksperym entowania uwa
ga się nie wyczerpała, posługują się dość skomplikowanym aparatem , który umożli
wia osobie doświadczanej zachowanie skupie
nia. Opisywać ów przyrząd bez pomocy ry sunku byłoby dość trudno; zadowolę się wzmianką, że stosując to udoskonalenie m oż
na oznaczać położenie skazówki, nie wodząc oczyma po obwodzie kręgu. Skazówka za
kreśla więc w ielokrotnie koło i tyleż razy rozlega się dźwięk krótki. Teraz badany od
powiada, że w danem położeniu strzałki sły
szał dzwonek. Okazuje się, że w rzeczy sa
mej w chwili pow stania sygnału strzałka
jnie doszła jeszcze do wskazanego subjektyw- nie punktu (zachodzi błąd zw any „pozytyw- |
n y m “) lub też, że już zdążyła przejść przez ów p u n k t („błąd negatywny'*). Oznaczamy k ąt błędu, a znając szybkość ruchu strzałki—
czas błędu. Ponieważ błąd zależy od uw a
gi, więc też nie można go traktow ać w oder
waniu od tych przynajmniej czynników, 0 których wiemy, że w pływ ają na stan uwa
gi: od czasu obrotu czy szybkości ruchu, dłu
gości skazówki i promienia tarczy, ilości ob
rotów i t. p. Największy zaobserwowany błąd (w doświadczeniu udanem, t. j. kiedy badany wogóle był w stanie dać jakąkolw iek odpowiedź) rów na się (według W undta) mniej 0,12 sek. w razie 6 do 8 sek. czasu ob
rotu i 25 cm długości strzałki. Błąd może rów nać się i zeru, i to w dwu przypadkach.
Popierwsze, jeśli—jak się łatwo domyśleć — czas obrotu je s t dość wielki czyli szybkość ruchu wystarczająco mała; dla niektórych osobników w ystarcza ju ż 9 sek. obrotu. Po- drugie — co trudniejszem byłoby do przewi
dzenia — jeśli szybkość jest nie zaduża ale 1 nie zamała: jeśli czas obrotu równa się, za
leżnie od osobnika, 2 do 5 sek. Dzieje się to w związku z ogólną zasadą, że w razie małej prędkości ruchu strzałki robim y zwykle błę
dy negatyw ne (np. w razie 6 —8 sek, obrotu, ja k wyżej), w razie większej szybkości pozy
tywne. Otóż w punkcie granicznym pom ię
dzy błędam i obu kategoryj zachodzi ów dru
gi przypadek braku błędu.
Doświadczenie można dowolnie kom pliko
wać. Jeżeli zegar jest odpowiednio przysto
sowany, można, nie przerywając ruchu strzał
ki, zmieniać szybkość. W tedy błędy wzra
stają. Dla wielu pomiarów tego rodzaju za jednostkę czasu przyjm uje się sigmę (a = 0,001 sek.), a doświadczenie wykazuje błędy wielkości np. 10,2 a. Astronomowie, pracujący z teleskopem, mogą w dogodnych warunkach popełniać błędy, wynoszące za
ledwie około 0,1 sek.
§ 4. Ujrzeliśmy, że fizyka i astronom ia podzieliły się z psychologią prawem posiada
nia tych eksperym entów, które w ykazują, że badając pewne zjawiska, popełniamy błędy zupełnie niezależnie od mniejszej lub w ię
kszej dokładności, z k tórą wykonywamy te eksperym enty. Fotom etrycznych i astrono
micznych doświadczeń, o których wyżej, mi
mo wszystkie wysiłki, nie można dokonać
bez błędu. Dopiero psychologia o tyle się
214
W S Z E C H Ś W IA TA'ó 14 tym doświadczeniom przysłużyła, że zacho
dzące złudzenia zmierzyła i tym sposobem określiła przybliżenie słuszność tam tych po
m iarów . Zresztą zasługa ta przypada prze- dewszystkiem nie psychologom, lecz samym fizykom i astronomom , którzy dla swego praktycznego użytku zrobili przygodnie sze
reg odkryć psychologicznych. B łędy w ten sposób usunięte są kategoryą zjawisk, które zazwyczaj nazywam y subjektywnem i, t. j.
faktam i, o których niem a sensu mówić, o których nigdy nie mówimy, nie uw zględ
niając jednocześnie osobnika, którego d oty
czą; np. astronom a M aina lub R obertsona.
N astępnie, oczywiście, możemy te indyw idua kategoryzow ać, tw orzyć z nich klasy; a k a ż da klasa będzie posiadała pewne właściwości subjektyw ne. N adając tak ie znaczenie w y razowi „subjektyw ny “, możemy określić psy chologię, jak o naukę, objaśniającą pow sta
wanie zjaw isk subjekty wnych. Takiemi zja
wiskami nie są bynajm niej wyłącznie złudze
nia i inne błędy. Owszem, wszystkie bez w yjątk u strony psychologiczne traktow ać można wyłącznie w związku z pewnymi osobnikam i, i dlatego wszystkie są subjek
tyw ne. T en ostatni w yraz m a kilka innych znaczeń, m ających niejakie z powyższą tre ścią tego słowa podobieństwo. Mówimy np.
o poglądach, nie m ających uznania powszech
nego, że są subjektyw ne, chociaż au tor lub wogóle zwolennik takiego poglądu może nas w związku z sam ym poglądem zupełnie nie interesow ać. Dalej, wiadomo np., że na n a czynie sześcienne ze szkła możemy patrzeć przez boczną ściankę skośnie w dół pod ta kim kątem , że nie będziemy widzieli dna — jeśli naczynie je s t próżne, natom iast część dna zobaczymy — po napełnieniu naczynia wodą. To zjaw isko „podniesienia się“ dna je st powszechnem, brak tego zjaw iska oba
lałby zasadę optyczną D escartesa, a więc tw ierdzenie fizyki; mimo to Goethe zalicza je do subjekty wnych. *) Mimo wieloznacz
ności tej nazw y nieporozum ienia zdają się być niemożebne; n ik t nie zaliczy chyba po
wyższego doświadczenia Goethego do ekspe
rym entów psychologicznych. K w esty a ta
*) Entwurf einer Farbenlehre, tom 35 „D ziełu w wyd. Kalischera, Berlin u Hempla, str. 138, p. 188.
je s t jednak o tyle bardziej, niżby się zdawać m ogło, skomplikowana, że można ją tra k to w ać wyłącznie ze stanowiska historycznego.
Tenże sam Goethe np. twierdzi, że zjaw isko rozkładania się prom ienia słonecznego, prze
chodzącego przez pryzm at, na promienie w i
dmowe (barwne) wogóle nie zachodzi. Z ja
w ia się tylko obraz „niegotow y“, t. j. zależny od położenia ekranu, na który pada. Owo w idm o nie jest nieprzerw anym szeregiem barw , ponieważ barw y graniczą z sobą nie
jasno. I autor F a u sta pyta w bardzo ostrej polemice, zwróconej przeciwko Newtonowi:
skąd wzięły się przerw y pomiędzy barw am i i w id m a?1) W ynikałoby stąd, że, wobec nie
zgodności zdań obserwatorów, fizyka musi i tu ta j przyzw ać do pomocy eksperym ent psy
chologiczny. Psycholog znalazłby zapewne w przyszłości doskonalsze m etody wyjaśnie
nia błędu (którem u uległ Newton, Goethe lub obadwaj), ale naprzód pow tórzyłby dośw iad
czenie fizyka, i w ten sposób należałoby za
liczyć eksperym ent New tona i do psycholo
gicznych. Ale do tego nie przyszło. Później
sze doświadczenia, a naw et już w części wcześniejsze, np. chociażby odkrycie promie
n i ultraczerw onych przez Herschla w r. 1800 (Goethe w ydał swoję „Fahrbenlehre" w ro
k u 1810), rozstrzygnęły spór rzecz Newtona.
Zastosow anie do obserwacyi i tw o rze n ia 2) w idm a soczewek achrom atycznych, aparat H elm holtza do m ieszania barw i t. p. usu
nęły wszelkie wątpliwości. Na razie więc przynajm niej nie istnieje kwestya subiekty
wności zjawiska, o które chodzi, i psycho
logia wkroczyła tu co praw da, lecz z innego końca. G dyby jed n ak tych odkryć nie do
konano, zarzut Goethego trw ałby może w ca
łej pełni. W pewnym więc momencie h i
storycznym doświadczenie fizyczne Newtona kwalifikowało się do zaliczenia go do psy
chologicznych; dzisiaj zaś już się do tego nie nadaje. W ręcz przeciwnie wyrazić się można o doświadczeniach podanych w §§ 2 i 3.
A. Spitzbartk.
(ON)
:) Taż rozprawa i wydanie, szczególniej str.
3 5 8 — 9, p. p. 86 — 9.
2) Achromatyczny systemat soczewek Huy-
gensa.
M 14
W S Z E C H Ś W IA T215
W SPO M N IENIA
Z M IĘDZY NA ROD OW EG O ZJAZDU BOTANIKÓW .
Hasło łączności międzynarodowej, które coraz częściej rozbrzmiewa na rozm aitych polach życia społecznego, dotychczas najsil
niejszy oddźwięk znajduje w szeregach ludzi, pracujących naukowo. Solidarność m iędzy
narodowa uczonych powinna być wzorem solidarności społecznej. Jeżeli oderwiemy się na chwilę od spraw politycznych, gdzie do tąd w całej pełni kw itnie zasada „oko za oko“, gdzie częstokroć dla zaspokojenia am - bicyi niewielkiej garstk i, stojącej u steru na
wy państw owej, lub też interesów małej g ru py osób poświęca się całe hekatom by lu d z
kie, gdzie odbywa się nieraz system atyczna polityka ucisku i podsycania waśni narodo- | wościowych, to z zadowoleniem możemy stwierdzić fa k t pokojowego współdziałania uczonych, przedstawicieli częstokroć wrogich politycznie narodów, pom agających sobie wzajemnie w rozstrzyganiu zagadnień n a
ukowych i pracujących w ytrw ale w imię wspólnego ideału praw dy i dobra ludzkości.
Ta właśnie dobrze zrozum iana potrzeba soli
darności międzynarodowej powołała do ży
cia zjazdy specyalistów, na których załatw ia
ją się spraw y, obchodzące ogół pracowników danej gałęzi wiedzy, odbywa się ożywiona wym iana m yśli w formie różnorodnych od
czytów, zaznajam iających zwięźle z najśwież- szemi w ynikam i badań, a wreszcie zapozna- I nie się osobiste i miłe spędzenie czasu w g ro nie towarzyszów pracy naukowej.
Pod tem właśnie hasłem — „viribus uui- tis “ — odbył się ostatni, Il-g i z kolei zjazd międzynarodowy botaników w W iedniu od 11 do 18 czerwca 1905 r. pod przew odnic
twem profesorów J . W iem era i R v. W ett- steina.
W dzień otw arcia zjazdu po zwykłem za
gajeniu przez prezesa i szeregu urzędowych przemówień przedstaw icieli państw a, m iasta, Akadem ii, uniw ersytetu wiedeńskiego oraz paryskiego biura kongresowego, n astąpił wykład treści ogólnej, k tó ry ty m razem
przypadł w udziale prof. Reinekem u (z Kie- lu), autorowi „Filozofii botanik i11, znanemu wyznawcy kierunku neowitalistycznego. Mó
wił on „O hypotezach, założeniach i zagad
nieniach w biologii11 — mówił rzeczy znane, poruszając stare, jak świat aforyzmy, że za
wsze należy odróżniać fak ty ściśle spraw dzone od założeń i hypotez, kierując ponie
kąd wodę rozum owań na swój m łynek w ita
li styczny.
J a k człowiek pryw atny wtedy jest dopiero sobą, gdy zrzuca szaty odświętne i z zapa
łem zabiera się do pracy, w którą wkłada ca
łą duszę, tak samo i na zjeździe dopiero po odbyciu niezbędnego, a mówiąc nawiasem, nudnego obrzędu otwarcia, zadrgało życie na posiedzeniach specyalnych, gdzie w szere
gu ciekawych odczytów starano się zaznajo
mić słuchaczów z najnowszym stanem badań w pewnych dziedzinach.
Takim ciekawym i bardzo wszechstronnie opracowanym tem atem była „Ilistorya roz
woju flory Europy od czasów epoki trzecio
rzędowej".
Najpierw prof, Penck (z W iednia) dał krótki rzut oka na czysto geograficzną stro
nę zagadnienia, zwracając uwagę na rezul-
! ta ty własnych badań w Alpach; dowodzi on,
J
że E uropa środkowa na początku epoki trz e ciorzędowej przebyła aż 4 okresy lodowe je den po drugim . Prof. E n g ler (z Berlina), I autor klasycznego dla geografii dzieła „Ent-
wickelungsgeschichte der Pflanzenwelt seit T ertiarzeit“ mówił o kw estyach zasadni
czych pochodzenia i rozwoju flory, o rozsie
dleniu gatunków teraz i dawniej, o endemi- zmie i innych ogólnych zagadnieniach fito- geografii. Po ty m wstępie ogólnym nastą-
! piły odczyty specyalne, dotyczące historyi rozwoju flory na pewnych terytoryach.
Prof. G unnar Anderson (ze Stockholmu) przedstaw ił dzieje rozwoju flory Skandynaw skiej. W rozwoju tym rozróżnia on 6 okre
sów florystycznych, którym nadaje nazwy w edług charakterystycznych roślin — okres dębika (Dryas octopetala), brzozu, sosny, dę-
! bu, buku i świerku. Zw rócił on uwagę na
| bardzo ciekawy fakt, że w ostatnim okresie
i
na półwyspie Skandynaw skim nastąpiło
j
znaczne obniżenie się tem peratury lata. W y-
j
kład był świetnie ilustrow any obrazami zbio-
I rowisk roślinnych Skandynawii.
216
W S Z E C H Ś W IA TJMs 14 Z nany badacz torfow isk Europy środko
wej dr. C. W eber (z Bremy) zobrazował sto sunki rozwoju flory na niżu Niemieckim.
Zw raca on uwagę, że w Niemczech udało się stw ierdzić fak t istnienia kilku epok lodo
wych, niema jednak śladów istnienia b a r
dziej ciepłego klim atu w tak zw. okresie „li- torynow ym “.1) Zato możemy twierdzić, że klim at Niemiec odznaczał się stosunkowo
jwiększą suchością tak, że niektórzy uczeni
jnazyw ają go w prost klim atem stepowym. ! W edług W ebera, nie należy jed n a k przypu-
jszczać, że w owym okresie na niżu Niemiec- | kim rozciągały się typowe stepy takie, jak ie | widzimy na południu Rosyi, dla w ytłum a- I czenia niektórych faktów dość przyjąć, że niektóre rośliny i zw ierzęta stepowe m ogły
jwówczas dalej i łatw iej posunąć się na za-
jchód, gdzie przechowały się obecnie ich śla- | dy. Rzecz ciekawa, że według badań W ebe
ra świerk w Niemczech północnych osiedlił ! się znacznie wcześniej niż w Skandynaw ii,
ia m ianowicie pod koniec okresu dębu, ty m czasem do Skandynaw ii w edług badań G-. An
dersona dostał się dopiero w najnow szych czasach (w geologicznem znaczeniu), posu
w ając się i dotąd n a południo-zachód i zdoby
w ając wciąż nowe stanow iska. W eber zw ra
ca również uwagę, że należy być nadzwyczaj ostrożnym w przyjm ow aniu pew nych roślin charakterystycznych za pozostałości epoki lodowej; dowodzi on np., że niedaw no zna
lezione stanowisko brzozy karłow atej (Betu- i la nana) w okolicach B rem y je s t nowszego 1 pochodzenia, gdyż krzew ina ta rośnie tam dopiero od jakichś lat 30-u.
Dopełnieniem tego obrazu rozw oju flory niemieckiej był odczyt prof. O. Drudego (z Drezna) o rozw oju flory na w yżynach po
łudniow ych Niemiec. W ykazał on, jak z do
kładnego zbadania flory obecnej i porów na
nie z szatą roślinną krajów sąsiednich m ożna w yciągnąć wnioski o czasie jej pow stania i kierunku w ędrówek pew nych typów roślin.
W końcu prof. J . B rią u e t (z Genewy) wy- x) W rozwoju morza Bałtyckiego w epoce po- lodowcowej rozróżnić można 3 stadya: yoldiowe morze słone (Yoldia-Meer), ancylusowe słodko
wodne jezioro (Ancylus-See) i litorynowe słone morze (Litorina-Meer). Nazwy te pochodzą od nazw charakterystycznych muszelek Yoldia arcti- ca, Ancylus fluyiatilis i Litorina baltica.
łożył stan dotychczasowych badań nad hi- storyą rozw oju flory Alp zachodnich w zwią
zku z badaniam i geografów nad okresami lodowemi w E uropie środkowej.
W ścisłym związku z tą kwestyą, opraco
waną w ten sposób siłami zbiorowemi, zosta
ły jeszcze niektóre odczyty wygłoszone w in ne dni kongresu lub też n a posiedzeniach
„W olnego zjednoczenia botaników system a
tyków i geografów" (Freie Vereinigung der system atischen B otaniker und Pflanzenge- ographen), którego zjazd doroczny odbywał się jednocześnie ze zjazdem m iędzynarodo
wym, a mianowicie: prof. L. Adamowica (z B elgradu) „O rozwoju flory półwyspu B ał
kańskiego od czasów epoki trzeciorzędowej
„O fitogeograficznem znaczeniu i podziale półw yspu B ałkańskiego11, prof. W illego (zC hrystyanii) „O pierw iastkach arktycznych we florze N orw egii11, G. Tanfiljewa (z P e
tersburga) „O stepach R o s y i p r o f . Palacky- ego (z P ragi) „O pochodzeniu flory afryk ań
skiej “ i prof. G. Becka von M anagetta (z P ra gi) „0 znaczeniu flory K a rstu dla historyi rozw oju flory Europy “.
Z innych działów botaniki przedstawiono tego rodzaju zbiorowy zarys badań dotych
czasowych w dw u dziedzinach, a mianowicie w kwestyi regeneracyi i asymilacyi. Ogólne zagadnienia procesu regeneracyi w świecie roślin przedstaw ił prof. Goebel (z Mona
chium), o przebiegu zaś tego zjawiska w ko
rzeniach mówił prof. Lopriore (z K atanii), ilustrując w ykład wybornemi obrazami pre
paratów mikroskopowych. Stan badań do
tychczasowych nad asymilacyą u roślin zie
lonych jasno i zwięźle przedstaw ił prof. H.
Molisch (z Pragi), o badaniach nad asym i
lacyą roślin pozbawionych chlorofilu refero
w ał prof. Hueppe (z Pragi).
W związku z tą kw estyą był drugi b ar
dziej specyalny odczyt prof. H. Molischa
„O barw niku b runatnie (Pheophyceae) i o- krzem ek (Diatomeae)“. W podręcznikach czytam y, że wodorosty te zawierają dwa barw niki, chlorofil i fikofein, m askujący zie
leń pierwszego. Molisch jednak dochodzi do przekonania, że tego rodzaju podział nie ist
nieje za życia, organizm u, w ystępuje zaś do
piero po jego śmierci. W edług jego zdania,
w w odorostach tych istnieje tylko jeden
barw nik, posiadający zdolność asymilacyi,
.N p 14
W S Z E C H Ś W IA T217 bru n atn y (pheophyll), k tó ry łatwo rozpada
się, dając chlorofil. Prócz tego badacz w y
m ieniony znalazł w tych wodorostach i łatwo siniejący barw nik t. zw. leukocyan. Rzecz ciekawa, że barw niki, zaw arte w ciele gnia- zdosza (Neottia Nidus avis) z rodziny storczy
kowych bardzo przypom inają barw niki b ru natnie.
Duże zainteresowanie wyw ołał ładnie ilu
strow any odczyt D. H. Scotta (z K ew pod Londynem) „0 podobnych do paproci rośli
nach nasiennych flory węglowej “, dotyczący bardzo ważnego odkrycia w dziedzinie pale
ontologii roślin.
W ostatnich czasach nieraz zwracano uwa
gę, że paprocie, znajdow ane w w arstw ach paleozoicznych, budow ą anatom iczną łodygi i liści różnią się znacznie od norm alnego ty pu, zbliżając się pod tym względem do kło- | dziniastych (Oycadeae), i znane są pod na- ! zwami Lyginodendreae, Medullosae, Cyca- doxyleae, Cladoxyleae i inne. W tych sa
mych warstw ach, gdzie są liście owych pa
proci, znajdowano również nasiona i owoce, opisywane pod nazw7ami Lagenostom a, Car- polithes i inne.
Badania dokładne preparatów m ikroskopo
wych w ykazały w owych nasionach i liściach wspólność budowy niektórych szczegółów, jak włoski, gruczołki i t. p. Budowa pyłku i pylników przypom ina budowę Cycadeae.
Niedawno udało się znale'ść tego rodzaju na
siona (Carpolithes g ran u latu s Gr.), siedzące bezpośrednio na liściach, uważanych dotąd za liście paproci — Pecopteris Pluckeneti.
W obec tego należy przyjąć, że nie wszystkie t. zw. paprocie epoki węglowej i permskiej (Aneimites, Sphenopteris, Neuropteris, P e copteris i inne) można zaliczyć do tego dzia
łu, gdyż niektóre z nich musimy uważać za rośliny nasienne, przedstaw iające form y przejściowe pomiędzy prawdziwemi papro
ciami (Filices), a kłodziniastem i (Cycadeae).
Z drugiej strony odkrycie to świadczy, że rośliny nasienne zjaw iły się na ziemi daleko wcześniej, niż dotąd przypuszczano.
Nie będę wyliczał wszystkich wykładów, wygłoszonych podczas zjazdu, wspomnę ty l
ko jeszcze o paru ciekawszych.
J . P . Lotsy (zL ejdy) przeniósł nas w świat mikroskopowy, mówiąc „O wpływie cytolo
gii na system atykę11. Przedstaw ił on,rezul
taty badań Strassburgera i jego szkoły, do
tyczące zm iany chrom atyny w jądrach i i-e- dukcyi chromosomów i zwrócił uw agę na znaczenie ty ch procesów w porównaniu z przem ianą pokoleń u roślin niższych. Nie
które wnioski tego autora oparte na tej te- oryi znane są czytelnikom „W szechśw iata“
z przekładu odczytu p. t. „Pokolenie X i po
kolenie 2 X 11.1)
Z bogatym światem przyrody zwrotniko
wej i w arunkam i pracy naukowej w insty
tucie botanicznym w 'B uitenzorgu na Jaw ie zapoznał członków zjazdu GL H ochreutiner (z Genewy), ilustrując odczyt ciekawemi ob
razami. Ogród i pracownia tam tejsza, po
zwalająca mieć na miejscu ogromnie bogaty m ateryał do badań, posiada dla rozwoju bo
tan ik i znaczenie pierwszorzędne, takie, jak np. stacya biologiczna w Neapolu dla rozw o
ju zoologii.
O statni zjazd botaników dokonał ważnego dzieła—ustalenia nom enklatury. Sprawę tę poruszył poprzedni zjazd, który odbył się w P aryżu w r. 1900, przekazując ją komisyi międzynarodowej, która w ciągu kilku lat zebrała odpowiedni m ateryał i przedstaw iła
•go do rozstrzygnięcia zjazdowi w W iedniu.
Praw o głosow ania w decyzyi ostatecznej mieli tylko członkowie komisyi m iędzynaro
dowej, wnioskodawcy, którzy zawczasu w y
stąpili z odpowiedniemi projektam i i przed
stawiciele tow arzystw i instytucyj botanicz
nych. Godziny popołudniowe przez cały czas trw ania kongresu były poświęcone de
batom nad tą sprawą, która szczęśliwie zo
stała doprowadzona do końca, wprowadza
jąc pewne stałe zasady, gdyż od czasu ko
deksu Decandollea „Lois de la nom enclature botaniquew (1867), (który nie był uświęcony powagą zjazdu międzynarodowego) wyszedł na jaw cały szereg niedokładności, które po
zwalały niektórym botanikom iść w tej spra
wie swoim dworem. Za pun k t oparcia dla wszystkich spraw dotyczących pierwszeń-
| stw a (priorite) nazwy przyjęto wydanie dzie
ła Linneusza „Species plan taru m “, t. j.
r. 1753. Dyagnozy nowych gatunków po-
!) Patrz Wszechświat T. X X IV . 1905. Str.
593.
218
W S Z E C H Ś W I A TNe 14 w inny być ogłaszane przedewszystkiem po 1
łacinie, bardziej szczegółowe opisy mogą być
jdodane i w innych językach europejskich.
Nie obeszło się jednak bez „liberum v e to “.
Rolę krew kiego szlachcica na sejm iku ode- i g rał dr. Otto K untze, ogłaszając ustnie i w d ruk u p rotest przeciw „niepraw idłow o
ściom" w działalności komisyi i uznając przez to zjazd obecny za „niekom petentny41 w tej sprawie. J)
P. Kuntzem u, autorowi 4-tomowego dzie
ła: „Revisio generum p lan taru m 11 i innych dotyczących tej kwestyi, nie można odmówić kompetencyi w spraw ach nom enklatury.
Stało się jednak z nim to, co często dzieje ! się ze specyalistami, że spraw y ogólne widzą ] pod wązkim kątem swej specyalności. P sy- I chologicznie łatw o zrozumieć, że jeżeli ktoś, j jak ów oponent, włożył ogrom benedyktyn- j skiej pracy w rewizyę nazw, to chciałby, że-
jby rezultaty jego poszukiw ań były przyjęte przez ogół. Należy jednak zwrócić uwagę, że spraw a ta, której szybkie załatw ienie ma w ażne znaczenie dla ułatw ienia rozum ienia się wzajemnego w pracy naukow ej, jest wła- { ściwie nie tyle spraw ą naukową, ile form al- | ną. Chociażby więc ktoś na zasadzie źródło
wych badań dowiódł, że większość roślin w rozpowszechnionych obecnie pracach nie- -|
słusznie nosi pewną nazwę, to zastosowanie wyników tych poszukiw ań archiw alnych dla i postępu wiedzy m ogłoby się stać tylko prze-
jszkodą, boć nie je s t rzeczą ta k łatw ą w yrzu
cić z pamięci cały szereg nazw starych, któ
re wiek cały przetrw ały bez zm iany i zacząć w imię praw historycznych nazyw ać rzeczy inaczej. Nic więc dziwnego, że zjazd w tej spraw ie stanął na stanow isku wygody, sta
rając się ustalić na przyszłość zasady nomen
k la tu ry w ten sposób, żeby nie w prow adzać zbyt wielkich zm ian w tem, co ju ż istnieje, do czego przyw ykliśm y wszyscy.
W ypracow ane na zjeździe p raw id ła d o ty czą tylko wyższych roślin P rzyszły zjazdy ł ) Dr. Otto Kuntze. Protest gegen den voll- machtswidrig arrangierten und wegen vieler Un- regeltnassigkeiten inkompetenten Nomenclatur- Kongres auf dem internationalen Botaniker-Kon- i gress in Wien nebst Kritik der atirftigen Re- j sultate der internationalen Kommision und Vor- ' schlag zu einem baldigen kompetenten Kongress. j San-Remo, 1905.
k tóry ma zebrać się w roku 1910 w Brukseli, ma nadać sankcyę ostateczną praw idłom do-
| tyczącym nom enklatury roślin niższych oraz kopalnych, a także ustalić nom enklaturę w geografii roślin.
Bolesław Hryniewiecki.
(I)N)
NO W E STUDYA
N A D H ISTO LO G IĄ I CZYNNOŚCIĄ GRUCZOŁU GAZOW EGO I OW ALU
W PĘ C H E R Z U PŁA W N Y M RYB KOŚCISTYCH.
P a n i K arolina Reis i prof. Józef Nussba- urn ogłaszają w „A natom ischer Anzeiger"*
dalszy ciąg swych badań nad gruczołem g a
zowym, o których już raz miałem okazyę zdawać spraw ę we Wszechświecie (ob. .M® 32 z r. 1905). AV ostatniej swej pracy pp. R.
i N. zajm ują się histologią i fizyologią g ru czołu gazowego i t. zw. owalu u przedsta
wicieli ryb kościstych należących do rodzin Ophididae i Percidae. Oddawna ju ż przy
pisywano t. zw. ciału nabłonkowemu pęche
rza rolę wydzielania gazu, lecz nie zbadano dokładnie histologii ani fizyologii tego proce
su. Poraź pierwszy J . M uller (w r. 1840) opisuje ciało nabłonkowe, jako gruczoł ko
mórkowy, połączony z siatką cudowną (rete mirabile) i w ydzielający powietrze pęcherza.
C orning (18881) i Coggi (1886) potwierdzili
! na drodze badania mikroskopowego swoistą
i
rolę wydzielniczą ciała nabłonkowego: skon- j statow ali jego obfite unaczynienie i znaleźli m iędzy jego kom órkam i św iatła przewodów
| gruczołowych. Badania Moreau (1876) i Hiif- nera (1892) nad stroną fizyologiczną procesu i wykazały, że hypoteza zwykłej dyfuzyi po-
| w ietrzą poprzez naczynia włoskowate do I św iatła pęcherza nie wystarcza wobec tego, że stosunek procentowy tlenu i jego ciśnie
nia cząstkowe (parcyalne) w pęcherzu mogą być wyższe niż w pow ietrzu otoczenia. P o d łu g H iifnera źródłem tlenu są rzeczywiście naczynia włoskowate, ale za środek przenoś
ny służą właśnie kom órki nabłonkowe, które
ja k gdyby w ypom pow ują tlen z tych naczyń.
W S Z E C H Ś W IA T