.V- 7 ( 1 1 9 4 ) . W arszawa, dnia 19 lu te g o 1905 r. Tom XXIV.
TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N IC Z Y M .
PR EN UM ERA TA „W SZECH ŚW IA TA 44. Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w ie : rocznie m b . 8 , k w artaln ie rab . 2 .
„ , , m , - i we w szystkich k sięgarniach w kraju i zagranicą.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie ra b . 10, półrocznie rub. o . J
R edaktor W szechśw iata p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118.
U R Y W K I W R A ŻEŃ
Z W Y C IEC ZK I O R N ITO LO G IC ZN EJ DO TU NDRY B E Z L E Ś N E J.
I
Zmuszony przez pewien czas mieszkać w W ierchojańsku 1), otrzym ałem od Obser- watoryum M eteorologicznego Irkuckiego we
zwanie, żebym objął zarząd stacyi m eteoro
logicznej w Riisskiem U śćju nad rzeką Indy- girką. Na propozycyę tę chętnie się zgodzi
łem, gdyż się spodziewałem tam znaleźć wiel
kie zdobycze ornitologiczne. Nęciła mię też chęć zobaczenia okolic nadm orskich podbie
gunowych. R usskoje Uśćje je s t to mała wieś, składająca się z kilku domostw, odległa od W ierchojańska o 1500— 1800 w iorst (sze
rokość geograficzna 71°1', długość od Green- wich. 119‘6'), na jedn y m z rękawów d e lty Indygirki o kilkadziesiąt w iorst od morza właściwego — Oceanu Północnego zbudo
wana.
Podróż tedy m iałem odbyć sporą. W yru
szyłem 9-go kw ietnia r. 1904 2). Część drogi
:) Miasto okręgowe krainy Jakuckiej z 270 mieszkańcami, szerokość geograficzna 67°33', długość 133°24', rachując od Greenw.
2) Wszędzie daty według stylu nowego.
musiałem przejechać na renach, kilkaset w iorst na psach. Że oba te sposoby jaz d y u nas są nieznane, pozwolę sobie nieco nad niemi się zatrzym ać.
Sanki tutejsze, t. z. „ n a rty “, są w ten spo
sób zbudowane, żeby obok lekkości i giętkoś
ci mogły dźwigać spore ciężary i posuwać się po śniegach głębokich. Zasada „ n a rty 1' taż sama, co i łyżw: płozy—są to długie z przodu silnie w górę zagięte szerokie łyżwy, na k tó rych umocowano leciuchne z cienkich desek
j
siedzenie. Zam iast gwoździ używa się tylko
| rzemienia, co „narcie“ nadaje giętkość m ają-
| cą ogrom ne znaczenie wobec nierówności g ru n tu i całkow itego braku dróg. „N arta psiau tem się różni od reuiej, że jest daleko dłuższa i węższa — zastosowana do bardziej głębokich śniegów dalekiej północy.
Do n a rty wprzęga się p ara renów w ten sposób, że rzem ień pociągowy, jeden dla obu zwierząt, przerzuca się przez obręcz umoco-
; w aną z przodu (obręcz ta pospolicie nieco większą m a średnicę, niż sam a narta, by na
| wązkich drożynach leśnych o drzewa nie zawadzać, lecz od nich się odbijać). Do uzdy jednego z renów przyw iązuje się długi rze
mień, k tó ry zastopuje lejce. Na n artę siada
pospolicie jeden człowiek, więc każdy musi
lub sam i’enam i kierować, lub jeśli nie chce
czy nie umie, przywiązać swoją parę do narty
woźnicy—jakuta. Nim przybysz do tej jazdy
98
W S Z E C H Ś W IA TA'ó 7 naw yknie, a na renów dobrych tra fi, odnosi
pierwsze w rażenie, że je s t to jaz d a dzika całkiem do jazdy końm i n ie p o d o b n a . Góry, doły, nierówności nie istnieją, reny co tchu pędzą, i wciąż się ty lk o m yśli, by k a rk u nie skręcić. Lecz po pew nym czasie, jazda na renach staje się przyjem ną, a w żadnym ra zie nie jest niebezpieczna. "Wszystkie jed nak opisy o „błyskawiczności biegu ren iferów 11 o tyle grzeszą przesadą, że średnia szybkość tej jazd y wynosi 8 —10 w io rst n a godzinę, t. j. toż samo, co końm i, Pierw sze kilka w iorst rzeczywiście szybko się przejeżdża, lecz reny, aczkolwiek wyti’zym ałe, są zara
zem słabe, więc przez w zgląd n a duże prze-
narcie psiej we dw u się siedzi: pasażer i wo
źnica, t. zw. „ k a ju r“. Lejc niema; w razie potrzeby zatrzym ania, woźnica wbija w śnieg kij m ocny żelazem okuty, z ostrzem Żela
znem i w ten sposób psy w strzym uje. O ile mu sił zabraknie, lub kij w ypadnie, psy się rozbiegną, n a rtę przewrócą, a same dopiero w tedy się zatrzym ają, gdy się zmęczą. To też jazda na dobrych psach je s t niebezpiecz
na, na wszelki w ypadek k a ju r m a dwa kije okute, a całe szczęście, że pies je s t mały niezbyt silny i prędko się męczy.
N arta długa i wązka, bardzo łatw o się w y
wraca. B y równowagę zachow ać, kajur wciąż m usi się przerzucać z jednej strony
i * * ?
,strzenie — stacya m a niekiedy 200 — 300 w iorst—puszcza się je truch tem wolnym .
Ja zd a na psach m a c h arak ter inny: do n a rty w przęga się od 8 do 15 psów (na je dnym długim rzem ieniu pospolicie p o ' pa
rze) *). Do szpiku kości sangw inik, pies się niecierpliwi, szczeka, skowycze; a g d y się ju ż siądzie, m knie co tch u z hałasem . Na
*) T. z. „narta całkowita11 składa się z psów 12. Najbardziej ceniony bywa „pies przodowyu, t. j. idący na czele. Niekażdy pies daje się do tego ułożyć, to też dobry „pies przodowy44 kosz
tuje na miejscu od 10 do 25 rubli. „Narach, narach, narach41 (na lewo), „sta, sta, sta'4 (napra
wo)— krzyczy woźnica, a pies posłuszny sam idzie i zwraca psy inne w kierunku żądanym.
na inną, co z tak ą czyni zręcznością, że lino- skok pozazdrościć może; większą część drogi m usi być w ruchu, sam męczy się też nie mniej od psów i na przystanek przyjeżdża zlany potem.
A nieclmo psy zoczą renifera, pardw ę lub zająca, w raz ze szczekaniem pędzą za zwie
rzyną; naturalnie, drogi dla nich wówczas nie istnieją, w takich razach jazd a tem bar
dziej niebezpieczną się staje, że psy świado
mie zatrzym aniu się opierają; dopiero po pe
wnym czasie szalonego pędu k a ju r opano
wać zdoła rozgorączkow ane zwierzę. Tą
psią słabością zwykli się posługiwać, gdy
psy się zmęczą i wolno iść zaczną: kaju r
krzyczy—pardw a, pardw a, pardw a!—psy ze
j\ó 7
W SZ EC H ŚW IA T99 szczekaniem i’zucają się naprzód; potem —za
jąc, zając, zając! i t. p., wciąż zwierzęta g łu pie oszukuje.
Średnia szybkość jazd y na psacli taż sa
ma, co i n a . renach, 8 —10 w iorst na go- dzinę, znowuż przez wzgląd na duże prze
strzenie.
* •U *
Stanąłem na m iejscu—w Russkiem Usćju 27 kwietnia. Chociaż do pierwszego m aja i trzy dni tylko pozostawało, zbliżania się wiosny nie znać było wcale: śniegi ogromne, z -arą 50 cm, a 12 m aja 70 cm: m rozy wciąż dobiegały —30° C. D la łatw iejszego poró-
T u nd rą pospolicie się nazywa obszerna pła
szczyzna, niekiedy falowana, pozbawiona lasu, o ogólnym charakterze roślinności — zbiorowisk mchów i porostów. W yróżnić należy dwa rodzaje tu n d ry : t. zw. „ tu n d ry chwiejące się“ Midclensdorfa o ogólnym cha
rakterze roślinności, k tó rą Eugeniusz W ar- m ing nazyw a hydrofitow ą—„albo zupełnie w wodzie rosnąca, albo też na gruncie b a r
dzo w ilgotnym o zawartości w^ody przeno
szącej 80$“ *); i tu ndry, że je nazwę, „ tu n dry suche“ , należące do roślinności kserofi- towej W arm inga — „przeciw stawienie po
przedniej, zbiorowiska skalne lub w każdym
| razie przez znaczną część roku przebywające
znania podaję tablicę tem p eratu r najm niej- szych w stop n iach Cels.
Data Russkie
Usćje Warszawa Róż
nica kw ietnia - 3 2 , 1 + 3 , 0 35,1
28 u -—3 0 ,5 + 3 , 4 33,9
29 ł? - 2 6 , 7 + 7,4 34,1
30 n - - 2 3 ,5 + 8,5 32,0
1 maja . . - 2 6 , 8 ■ + 9 , 8 36,6
^ie mogłem w strzym ać się od przytocze-
" ^ g o porów nania tem peratur: u nas wio
sna w pełni, cała ziemia m łodością i życiem ' ^]Uie; tu, pod 71° szerokości północnej, zi- llla wciąż z całą surowością panuje. Śmierć,
" twota, brak wszelkiego życia.
I izyjechałem ted y do tu n d ry właściwej.
w środowisku bardzo suchem; zaw artość wo
dy w gruncie może spadać do 10$ 2)“ . Pierw sze za głów ną część składow ą m ają m chy torfowce (Sphagnum ) i tw orzą tu n d ry tor- fowcowe; drugie są utw orzone przeważnie z m chów P olytrichum i rozm aitych porostów.
W Russkiem U śćju przeważa ty p tu n d r chw iejących się, aczkolwiek spotykam y gdzie
niegdzie wzniesienia bardziej suche, wązkie pasy pom iędzy jeziorkam i, bagniskam i (mno
gość jezior je s t również cechą c h arak tery styczną tu n d r chwiejących się). Niekiedy, x) „Zbiorowiska roślinne11 przez Eug. Warmin
ga. Warsz. 1900, str. 109.
2) ibid str. 109.
100
W S Z E C H ŚW IA Tzwłaszcza na m iejscach suchszych, możemy rozróżnić dw a p iętra roślinności — drugie piętro: krzew inki i pojedyncze k rzaki wierzb, które, łącząc się ze sobą niekiedy, tw orzą szpalery na kilka do kilk u n astu cali wysokie^
kilkanaście do kilkudziesięciu cali długie.
Szpalery te szczególnie w yraźnie zim ą w y
stępują, gdy okolica cała i w ierzbiny drob
niejsze śniegiem są p okryte, w y g ląd ają z pod śniegu w łaśnie tylko one.
Zim ą tu n d ra m a w ygląd gładkiej, ja k okiem sięgnąć, rów niny śnieżnej: w iatry każdą nie
równość g ru n tu zapełniają śniegiem tw a r
dym , w jednę masę zbitym . ,,Co? u nas gładko, czysto!11—m ówił mi z d u m ą niejaką m ieszkaniec tu n d r— ,,spójrz-no: n a ziemi b ia
ło, na niebie biało, niew iadom o, gdzie począ
tek, gdzie koniec11. Rzeczyw iście, niebo nie
co obłokami na horyzoncie zawleczone cał
kowicie z ziemią się zlewa, że w żaden spo
sób niekiedy nie m ogłem rozróżnić początku
jnieba a końca ziemi.
M ajestatyczny krajobraz! Nie ty lk o w g ó rach strom ych, urw iskach, skałach m ajesta- tyczność się w yraża: to morze śnieżne, ró wne, bezgraniczne, w spokoju swoim jest m ajestatyczne, bodaj bardziej m ajestatyczne:
człowiek całą potęgę bezm iaru odczuwa, czuje, że spokój je s t to czasowy, te chm ury piętrzące się niechno bardziej się skupią, niechno z aw ita p a n t u n d r y — w iatr, a ten spokój m ajestatyczny w grozę z niczem nie
porów naną się zamieni. Dziś nie widzimy początku a końca nieba i ziemi, bo na h o ry zoncie chm urki i m gła sinaw a ziem ię ota
cza ; wówczas wszelkie granice dla wzro
ku naszego znikną, gdyż m artw e m orze śnie
gowe życia nabiera, całe słupy śniegu w iją się i kręcą, w szystko zasypując, niosąc do
koła zniszczenie, zasłaniając horyzont. Ze strachem o biednym podróżniku się myśli, co do siedziby ludzkiej nie d otarł, a przez naw ałnicę ,,p u rg ę“ w tu n d rze został zasko
czony, i mimowoli rodzi się w naszym um y
śle pewien szacunek połączony z bojaźnią przed tą rów niną śniegową. T ak, tu n d ra jest m ajestatyczna i straszn a w swoim spo
koju, gdy „odpoczyw a11, m ajestatyczn a i s tra szna, g d y „igrać zacznie11 — że użyję wyrażeń miejscowych.
Różne złudzenia optyczne, zależne od ró ż
nej gęstości pow ietrza na różnych wysoko
ściach, w tundrze nader są pospolite. Najpo
spolitsze, gdy podróżnikowi się zdaje, że na pagórku jedzie, a horyzont gdzieś hen! tam głęboko w przepaści, gw iazdy—ogniki pod
ziemne. Pow staje jak iś stan gorączkowy:
wciąż się widzi, że do przepaści i reny, i nar
ty , i jeźdźcy—wszyscy spadną i zginą. Złu
dzenie byw a tak silne, że aż człowiek krzy
knie. In n e pospolite złudzenia, że przed
m ioty otaczające, szczególnie chm ury, kształ
tów przedziw nych n abierają: to góry, ur
wisk pełne, to skały, to zamki lub baszty pow stają przed oczyma zdziwionego podróż
nika. O trzym ujem y wrażenie, żeśmy w świat bajeczny przeniesieni zostali, w którym za skinieniem różdżki czarnoksięskiej wszystko zm ieniać się m oże—przed chwilą widzieli
śmy góry, skały, zam ki—już one znikły, we m gle się rozpłynęły, by za chwilę w nowej postaci z m ateryału nowego — z nowych chm ur zbudowane w ypłynąć i zajaśnieć w blasku zakrytego przez siebie słońca. „Ła
dnie u nas! —mówił mi syn tu n d ry —„do tej rów niny m yśm y się przyzwyczaili, i chociaż niekiedy głód i chłód cierpim y, nie porzuci- m y jej, bo ją kochamy, i ten w iatr kochamy, co u ciebie tak w oknach jęczy, a do nas ze zgubą przychodzi, bądź to zimą zasypując wszystko śniegiem, i budowle, i podróżnika, bądź to latem przeszkadzając ry by łapać, naw et ten w iatr kochamy, a bez niego by
łoby nam tęskno11.
Samę powierzchnię tu n d ry można upodo
bnić do pow ierzchni morza w czasie burzy:
fale pienią się, wzbierają, jedne w skakują na drugie, wreszcie rozpryskują się, dając miejsce nowym; a gd y przeszkodę na drodze spotka
ją , rzucają się na nią ze wściekłością, starają się zdruzgotać; o ile sił zabraknie, cofają się z pow rotem lub śm ierć znajdują, rozprysku
ją c się w pyłek w odny. N a płaszczyźnie równej, niczem niezasłoniętej, śnieg staje się i ja k woda substancyą ruchom ą, byle większy w iatr dm uchnął. Podnosząc się w powietrze m iryady płatków śnieżnych tw orzą fale ru
chome, które biegną po powierzchni tundry jedne dopędzają, drugie łączą się ze sobą lub rozsypują się; tak i sam obraz m orza wspic1' nionego się tworzy', z tą różnicą, że gdy w ia tr ucichnie, pow ierzchnia w ody po p e ^ ' nym przeciągu czasu znów gładką, zwiercia
dlaną się staje, powierzchnia śniegowa ka-
W SZ EC H ŚW IA T
101 mienieje, pozostając cała pom arszczona wzbu
rzonemu a zatw ardziałem i falam i śnieżnemi, zastrugi4' w gw arze miejscowej ; jakb y w czasie burzy, w chwili, gdy fale wezbrały,
ja k ą ś
mocą czarodziejską w biegu w strzy
mane zostały i na świadectwo przeszłej n a
wałnicy aż do nowej pozostawione, k tó ra kształty i kierunek fal poprzednich zmieni,
;i_ nowe utw orzy. Dla ludności miejscowej te fale śnieżne są jedynem i w zimie drogo
wskazami: w swoich wędrówkach za lisem polarnym m yśliwy tylko dzięki tym falom kierunek należyty obrać może. „ W ia tr po wstaje, m usim y uważać, w jakim kierunku do fal dmie, by, gdy nowe utworzy, módz znowu się oryentow ać“ —w yjaśniał mi m y
śliwy. K azim ierz Rożnowski.
(CDN)
J ó z e f Nu s b a u m.
DZISIEJSZY STA N TEO R Y I DOBORU N A TU R A LN EG O .
(D okończenie).
Ostatnia wreszcie g ru p a zarzutów czynio
nych darw inizm ow i polega n a tem, że zbyt wielką rolę odgryw a w nim jakoby p rzy padkowość.
Tu należy wszakże odróżnić dwie kwe- sty<-. Pisarze powierzchowniej rzecz biorący, nP- E. v. H artm an n lub W igand, zarzucali teoryi doboru naturalnego, że szafuje ona przypadkiem, że mówi często o „przypadko- !
"’o pojawiającem się zboczeniu“. W igand 'Der Darwinism us u. die N aturforschung
^ewton’s und Cuvier’s 1874—1877) wyraża s*e np. w sposób następujący: „Zmienność — w pojęciu teoryi selekcyjnej—nie jest czem mnem, jeno możliwością wszelkich pomyśleć S1? dających zm ian, z których każda równie dobrze ja k i wszelka inna może wystąpić, z których każda zatem pojaw ia się czysto Przypadkowo. Z wprowadzeniem tego poję
cia przypadku usuw am y pojęcie praw idło
wości (Gesetzmiissigkeit) , a tem samem 1 wszelkie objaśnienie przyrodniczo-nauko- Ae u Takie zdania są naiw ną k ry ty k ą teo- r}’i- Twórca jej, jako przyrodnik, jako m y
śliciel głęboko odczuwający niewzruszone
praw a natu ry, nie mógł ani na chwilę przyj
mować, że cokolwiek stać się może w przy
rodzie przypadkow o, to znaczy, nie jako ko
nieczny w ynik całego szeregu przyczyn i skutków. K ażdy n a tu ra lista wierzy przecie głęboko w prawdziwość słów D em okryta, że „nic nie powstaje przypadkow o, lecz wszystko z pewnej przyczyny oraz z ko- nieczności“. Jeżeli jed n ak Darwin używa często w dziełach swoich takich wyrażeń, j ja k „przypadkow e zboczenie", „przypadko
wo rodzi się“ osobnik z tak ą lub inną cechą i t. p., to w yraża przez to tylko, że nie zna
na m u jest przyczyna tego lub owego zjawi
ska, ale niemniej przeto przyjm uje, że jakaś przyczyna, jak aś konieczność przyrodnicza I w arunkuje to ostatnie.
J
In n a kw estya, to przypadkow ość w zna
czeniu praw dopodobieństw a pewnego zbiegu i okoliczności. Jeżeli posiadacz losu loteryj
nego w ygryw a wielką jak ąś sumę, to tłum nazwie to szczęśliwem zrządzeniem, lub powie, że to czysty przypadek, n a tu ra lista zaś, je-
| żeli użyje naw et w yrazu przypadek, to głę-
| boko będzie w to wierzył, że nieskończony łańcuch drobnych przyczyn i skutków spo
wodował siłę konieczności, iż posiadacz da
nego losu w ygrał daną sumę, bo wszelki zbieg okoliczności jest w ynikiem kom bino
w ania się ogromnej ilości przyczyn i sk u t
ków i krzyżow ania się ich w taki, a nie inny ' sposób z powodu takich, a nie innych ogniw owych przyczyn i skutków , biegnących w pe
wnych kierunkach co do przestrzeni i czasu.
M atem atyk, jeżeli m a do czynienia z m no
gością różnych możliwych kom binacyj ja kiejś kategoryi zjawisk, określi za pomocą rachunku praw dopodobieństwo pewnych kom binacyj, czyli praw dopodobieństwo pe
wnych przypadków . Otóż k ry ty cy zarzucają darwinizmowi, że on zanadto opiera się na owem praw dopodobieństw ie przypadków i że zjaw iska tylko praw dopodobne bierze za p u n k t w yjścia do wytłum aczenia rzeczy
wistości. Dosadnie form ułuje ten zarzut Naegeli (Mech. phys. Theorie d. Abstam- m ungslehre, str. 298): „Jeżeli powiadam , że teorya selekcyi przypisuje przypadkow i waż
ny udział w descendencyi, to nie przypusz
czam, że nie przyjm uje ona dla każdego zja
wiska określonej przyczyny. Ale jeżeli ze
stanow iska bezwzględnego wszystko jest ko
102
W SZ E C H ŚW IA TJ\'ę 7 niecznością, jako też i w szystko przypadkiem ,
to jed n a k w znaczeniu w zględnem istnieje obok konieczności przypadek przedm iotow e
go (nie tylko podmiotowego) znaczenia, każde bowiem zjaw isko znajduje się wzglę
dem pewnych innych zjaw isk w stosunku przyczynowym , a ze w zględu na w szystkie pozostałe zjaw iska posiada c h a ra k te r p rzy padkowy. J e s t to przypadkow ość, k tó rą obiera sobie za przedm iot badań swoich r a chunek praw dopodobieństw a—a tej to p rzy padkowości przypisuje teo rya selekcyi zbyt wielką rolę“.
Jak ież to są tedy owe przypadkow e zbiegi okoliczności, przyjm ow ane przez rzeczoną teoryę? Otóż, po pierwsze, nieprawrdopodo- bnem jest, aby obok doskonalenia się jak ie goś narządu w ystępow ało zawsze zboczenie w pożądanym kierunku, prow adzące do po
żądanego przystosow ania. Z arzu t ta k i czyni np. Cope (1894). Ale nie m a on żadnej zgoła podstaw y. P latę (1893) słusznie powiada, że selekcya kieruje się w edług zmienności, a nie zmienność w edług selekcyi; jeżeli zmienność je s t wielka, to i selekcya m a w ielki wybór, jeżeli zaś skala jej jest m ała, to ty lk o nie
liczne kierunki rozw oju są możliwe.
W iadom o, że zmienność organizm ów by wa bardzo wielka i różnorodna, tak że żadna właściwość organiczna, i to w7 rozm aitym wieku, począw szy od ja ja aż do postaci do
rosłej, nie je s t w y jęta z pod jej działania; | w szystko we wszelkich kierun k ach zm ieniać
Jsię może w organizm ach. Z m ienność indy- j w idualna m a tedy c h arak ter „uniw ersalny i w szechstronny11, a w skutek tego w każdej niem al chwili w ystępują u pew nej liczby osobników danego g a tu n k u zboczenia (zmia
ny), które w danych w aru n kach okazać się m ogą korzystne i jako takie, podtrzym yw a
ne są u tych osobników oraz u ich potom ków przez dobór n atu raln y , potęgow ane przezeń i utrw alane. Słowem, z pośród w iel
kiej liczby najrozm aitszych zboczeń niektóre przynajm niej okazać się m uszą pożądanem i w danych w arunkach. Ja k o dowód tego praw dopodobieństw a służyć może między innem i fak t, że częstokroć najrozm aitsze zm iany w budowie nadają się do spełniania tego samego celu fizyologicznego, że więc dobór może, że ta k powiem, przebierać po
między rozm aitem i rodzajam i zboczeń u pe
wnych g ru p osobników. T ak np. p tak i wy
trw ale i dobrze latające posiadają długie skrzydła, ale długość tychże uwarunkowana byw a przez bardzo różnorodne znamiona anatom iczne; u jednych ptaków w^ydłuża się głównie przedramię, np. u kukułki, gołębi, u innych ram ię, np. u gęsi, jeszcze u innych dłoń, np. u jaskółek m orskich lub kolibrów.
Poulton wykazał, że w przypadkach naśla
dow nictw a (m im icry szkliste) ten sam efekt może być osiągnięty różnem i sposobami.
T ak np. przezroczystość skrzydeł byw a osią
gana u jednych gatu nk ów m otyli przez znaczne zmniejszenie się łuseczek, u innych przez wypadnięcie większości łuseczek, u jesz
cze innych przez brak barw nika i t. d. i t. d' A lbo jeszcze jeden przykład. Zdolność obro
ny przed złośliwemi owadami muchowate- mi, które dotkliw ie n ap astu ją zw ierzęta ssą
ce, jest właściwością doniosłą pod względem biologicznym , a jako tak a, m ogła się rozwi
nąć przy współudziale doboru, zdolność zaś ta uw arunkow ana byw a u ssaków to przez rozwój gęstego fu tra, to przez odruchowe w strząsanie skórą (np. u psa, konia), to przez obecność k ity włosów na końcu długiego, ruchliw ego ogona, przez obecność długiej, gibkiej bardzo szyi, któ rą zwierzę sięgnąć może aż do ud (lamy, jelenie), przez rucho
me, długie m ałżowiny uszne, przez miganie powiekami, lub przez silne obroty gałki ocz
nej (np. u tap ira indyjskiego) i t. p.
M e je s t zatem niepraw dopodobnem , że we wszelkich w arunkach znajdą się u pe
w nych g ru p osobników zboczenia, które oka
żą się pożądanem i, oraz że selekcya zasto
suje się do takich zboczeń, rozw ijając je i u trw alając. Owszem, wobec niezwykłej różnorodności zboczeń, byłoby bardzo nie
praw dopodobnem przypuszczenie, aby zmia
n y w jakim kolw iekbądź kierunku korzystne dla indyw iduów nie pojaw iały się wcale, lub w ystępow ały nader rzadko.
In n y zarzut tejże kategoryi, głoszony przez W iganda, Naegelego zwłaszcza zaś przez H erb erta Spencera, sform ułow ać można (Platę) w sposób następujący:
„ B a r d z ojest niepraw dopodobnem , ażeby obok przekształ
cania się złożonego narządu, albo też całe
go oddziału ciała, lub w razie doskonalenia się przystosow ań zobopólnych, liczne, nie
zbędne tu zm iany w ystępow ały w takim po-
W SZ EC H ŚW IA T
103 rządku, aby było przytem możliwe h a rm o
nijne współdziałanie poszczególnych zboczeń (waryacyj)“. Spencer nazyw a takie harm o
nijnie współdziałające zm iany w ustroju w - półprzy stosow aniem czyli koadaptacyą i pyta, w jak i sposób m ożna przez dobór n a
turalny w ytłum aczyć genezę owych koadap- tiK-.yj biologicznych? Odróżniamy współprzy- stosowania złożone jed n y ch organów lub części ciała względem drugich oraz jednych osobników względem innych. W ja k i to dzie
je się sposób, p y ta Spencer, że skoro rogi łnsia powiększają się stopniowo, to grubieją też kości czaszkowe, potęguje się wiązadło karkowe, a cała przednia część ciała staje się silniejszą? L ub ja k sobie wytłumaczyć, ż skoro wydłużała się szyja żyrafy, to wraz z tą zmianą ulegały też m odyfikacyi różne części skieletu oraz narządy wewnętrzne;
dlaczego wszystkie te n arząd y i części ciała zmieniały się w sposób pożądany, harm onij
ny. celowy? L ub ja k sobie w ytłum aczyć w za
jemne koadaptacye pom iędzy zwierzętam i, znajdującemi się np. w stosunkach symbi- oiyeznych, t. j. w spółce życiowej, albo ja k zrozumieć wzajem ne przystosow anie się kwiatów do owadów, oraz ty ch ostatnich do pierwszych, w ystępow anie np. m iodni
ków w głębi koron kw iatow ych, oraz wy
dłużanie się trąb ek pyszczkow ych w celu do
sięgnięcia m iodników i jednoczesne w y
kształcenie się przyrządów do ssania? Czyż je t to prawdopodobnem, aby takie zmiany
".' Stępowały zawsze w sposób harm onijny, zgodny, aby te liczne korzystne m odyfika
cye pospołu się pojaw iały i rozw ijały, pod- Ifuając działaniu doboru; a dlaczegoby nie należało prędzej przypuścić, że jednocześnie pojawiają się pewne modyfikacye pożądane,
^"rzystne, oraz obok nich inne, niepożądane, zakłócające harm onijne współdziałanie czę
ści w obrębie ustroju?
Otóż ta pozorna trudność traci bardzo na grozie swojej, g d y staniem y na gruncie teo- ryi dziedziczności i przyjm iem y z Lam arc- kiem, Spencerem, D arw inem , Rablem (Die
^uclitende W irk u n g funktioneller Reize, 1904) i wielu innym i biologami, że zm iany Powstające przez długotrw ałe bodźce fun- kcyonalne, przez używanie lub nieużywa- 111(3 organów, że zm iany takie, występujące
" 0s°bnika, a więc nabyw ane w ciągu życia
indyw idualnego, przenosić się mogą na po tomstwo i staw ać z czasem dziedzicznemi, wrodzonemi. A przypuścić to musimy, wbrew poglądom W eism anna, który zasadzie odzie
dziczania cech nabyw anych przypisuje nie
słychanie małe znaczenie. W yobraźm y sobie, że dobór natu raln y podtrzym yw ał np. silny rozwój środkowego palca w kończynach u przodków dzisiejszego konia i zarazem przyczyniał się do uwstecznienia innych p al
ców. D la zw ierząt stąpających po stepie i odbyw ających dalekie, szybkie wędrówki, stąpanie jednym , wielkim, potężnym palcem, opatrzonym nadto wielką, mocną puszką ko
p y to w ą—to właściwość wielce doniosła pod względem biologicznym. W Am eryce połu
dniowej, w okolicach Rio G randę pojaw iła się przed kilkudziesięciu la ty dosyć znaczna liczba koni, posiadających oprócz trzeciego i drugi palec na przednich kończynach, sil
nie dosyć rozw inięty (H. v. Ihering. Mehr- ehige Pferde. Kosmos, 1884); był to objaw ataw izm u, czyli pow rotu do form pierw o
tnych. Otóż konie takie stąpały bardzo nie
zręcznie, bo obecność nadm iernego palca przeszkadzała im w ruchach wśród bujnej tra wy stepowej. Można stąd wyprowadzić wnio
sek, że u najbliższych przodków konia dzi
siejszego, u których w łaśnie drugi i czw arty palec były jeszcze rozw inięte jako m ałe przy
sadki (szczątki) po obu stronach palca trzecie
go, zanik tychże, a równocześnie silniejszy rozrost palca trzeciego stanow ić m usiał zmia
nę bardzo pożądaną, a jak o taka, zm iana ta podtrzym yw ana była przez dobór naturalny, dając koniom jednopalcow ym pierwszeństwo przed innem i w wędrówkach po rozległym ste
pie, w celu popasania. Ale silniejszy rozwój palca trzeciego odbywać się m usiał w ścisłym związku z całym szeregiem innych zmian;
przez większe używanie tego palca, rozw inęły się silniej jego naczynia krwionośne, ścięgna i mięśnie odpowiednie (podobnie jak przez usil
ną pracę potęgują się m ięśnie w ręce kowala, lub w łydkach tancerzy), jednocześnie zaś, w skutek coraz słabszego używ ania pozosta- fych palców, uwsteczniały się stopniowo ich mięśnie, kości, nerw y i naczynia, a w szystkie te modyfikacye, pow stające jako wynik uży
wania lub nieużyw ania, staw ały się dzie
dzicznemi i nagrom adzając się w szeregu
pokoleń, osiągały coraz wyższy stopień. Mo-
101
W S Z E C H Ś W IA TJM« 7 żerny ted y przypuścić, że skoro pew na mo-
dyfikacya okazuje się korzystną dla o rg ani
zmów i zaczyna podlegać w pływow i selek- cyi, wówczas cały szereg innych zm ian, h a r
m onijnie i celowo wiążących się z tam tą, po
jaw ia się też stopniowo, jak o skutek spotę
gowanego lub zmniejszonego używ ania d a nych części w odpowiednich w arunkach.
Ł atw iej zaś zrozum iem y pojaw ianie się t a kich koadaptacyj, jeżeli uw zględnim y, że wogóle bardzo często w ystępują jednoczesne zm iany w spółczynne, to znaczy, że narządy, które wspólnie funkcyonują, zm ieniają się nader często w sposób zgodny, h arm onijny.
T ak np. jeżeli kości kończyn w ydłużają się*
to podlegają tem u również odpowiednie m ię
śnie, ponieważ początki tychże nie zm ieniają się, a p u n kty przyczepu zostają przem iesz
czone; z w ydłużeniem się m ięśni, u leg ają też rozrostow i nerw y i naczynia ty ch ostatnich, w szystkie zatem w spółczynne n arządy m o
dyfikują się w sposób harm on ijn y, odpow ia
dający ich celowi fizyologicznemu.
N astępnie, m usim y też przypuścić, że po nieważ zm iany organizacyi odbyw ają się b a r
dzo stopniowo, nie odrazu przeto osiągnięta zostaje we w szystkich p rzypadkach harm o
nia zboczeń poszczególnych. Owszem, w wie
lu razach zm ienia się w praw dzie pew ien n a rząd w kierunku pożądanym , ale inne orga
ny w spółczynne m ogą niejako zachow ywać
jsię przez czas jakiś opornie, ale w osobniku takim odpowiednie funkcye życiowe nie m o
gą się należycie odbywać i przeto, jak o u po śledzony fizyologicznie, osobnik ta k i m usi uledz w walce z osobnikam i, u k tó ry ch h a r
m onijne zm iany współczesne odbyw ają się szybciej i dokładniej.
A. W eism ann, k tó ry przypisuje, ja k po- j wiedzieliśmy, niesłychanie m ałą rolę zasadzie ! odziedziczania 'się cech nabyw anych, p rzy j
mowanej przez L am arcka i neolam arkistów , tłum aczy w następujący sposób pow staw a
nie koadaptacyj. Podczas zapłodnienia su m ują się pętlice chrom atyczne x), pochodzące z ją d ra męskiego i żeńskiego, przyczem ilość ty ch pętlic (w skutek t. z. podziału red u k u ją cego) zm niejsza się uprzednio do połow y 1) Czytelnika nieobeznanego ze zjawiskami za
płodnienia odsyłamy do książki „Szlakami W ie
dzy14, do rozdziału o zapłodnieniu.
w obu kom órkach płciowych. Przez łączenie się nato m iast pozostałej połowy chromozo- mów (pętlic chrom atycznych), liczba ich w jaju zapłodnionem znów się restytuuje. W eism ann przyjm uje, że w sk ła d tych chromozomów, czyli pętlicow atych utworów chrom atynow ych (t. j. złożonych z substancyi silnie się barw ią
cej różnem i b arw n ik am i—chrom atyny) wcho
dzą t. z. idy, a te znów ostatecznie składają się z drobnych elementów organizow anych, na
zw anych d e te rm in a n ta m i, które stanowią zaw iązki różnych m orfologicznych składni
ków przyszłego ustroju dorosłego. Ponieważ atoli przez pozbywania się połowy chromozo
mów w ja ju i plem niku mogą zachodzić róż
ne kom binacye co do tego, które zostają wy
rzucone, a które się zachowują, przez łącze
nie się tedy ty ch chromozomów podczas za
płodnienia w ystępują znów różne możliwe kom binacye. Że zaś substancya chromozo
mów,. a m ianowicie wspom niane wyżej deter
m inanty, są podścieliskiem zawiązków cech dziedzicznych, przeto od różnej ich kombi- nacyi zależeć też będą najrozm aitsze kom
binacye cech tych i najróżnorodniejsze zbo
czenia potom stw a od każdego z pierwotnych typów rodzicielskich. Zboczenia te dotyczą jednocześnie rozm aitych znamion, a że ilość odpowiednich kom binacyj je s t tu nieskoń
czenie wielka, pojaw iają się więc i pożądane kom binacye znamion dziedzicznych i niepo
żądane, a pierwsze przejaw iają się właśnie w koadaptacyach biologicznych. Osobniki z niepożądanem i kom binacyam i, czyli z nie- współprzystosow anem i znam ionam i g in ą , ustępując miejsca tym , u których dziedzicz
nie są rozw inięte koadaptacye pożyteczne.
Słowem, osobniki z harm onijnie ustosunko- wanem i zboczeniami pozostają zwycięskie w walce o byt, podczas g d y inne giną, jako nie posiadające odpowiednich w arunków ży
ciowych. W edług W eism anna zatem, który je s t krańcow ym zwolennikiem teoryi doboru naturalnego, ultradarw inistą, jak go niektó
rzy nazywają, dobór nie tylko jest czynni
kiem utrw alającym i potęgującym korzystne dla osobników modyfikacye, ale nadto też on jedynie w arunkuje obecność dziedzicznie pow stających koadaptacyj. Dla w ytłum a
czenia tych ostatnich W eism ann uciekł się nadto w ostatnich latach do nowej, doda
tkowej teoryi t. z. „doboru zarodkowego
Jo 7
W SZ E C H SW IA T105 Germinalselection), którą ostatecznie rozw i
nął w dziele p. t. „V ortrage ii bor Deseen- denzlehre“ (t. II, 1902). Owa „selekcya za
rodkowa'*, to, zdaniem W eism anna, „źródło zboczeń, idących w określonym kierunku"
;,,Quelle bestim m t g erichteter V ariation“), a więc zboczeń harm onijnych, przejaw iają
cych się w koadaptacyi.
Idea owej selekcyi zarodkowej jest cał
kiem poroniona, a głów ną do niej osnowę za
czerpnął W eism ann z teoryi Rouxa „walki części w organizm ie11 (Der K am pf der Teile im Orga.nismus. Lipsk, 1881). Ta ostatnia polega na tem, że R oux przenosi ideę D ar
wina walki o by t i doboru naturalnego, że tak powiem, z łona przyrody w obręb sa
mego ustroju. "Według niego, urządzenia celowe w organizmie, ja k np. rozpatrzona na początku niniejszej pracy budowa kości i ce
lowy w nich układ beleczek (trajectoria), odpowiadający kierunkow i działania sił ci
śnienia i ciągnienia, lub budowa mięśni albo ścięgien, tak znakomicie zastosowana do ce
lu, przez te organy spełnianego, słowem, wszelkie celowe urządzenia w obrębie każ
dego ustroju pow stały w skutek tego, że po
między częściami składowem i komórek, ko
mórkami, tkankam i i organam i zachodzi bezustannie w alka o b y t ze względu na od
żywianie się, a w szystkie te części ustroju podlegają wciąż różnym podnietom . Otóż jodne części ustroju, pozostając zwycięzcami w owej walce z innemi częściami, przystoso
wują się do tych podniet i odpowiednio się zmieniają, tak , że znajdując się w najlep
szych w arunkach odżywiania, najsnadniej też reagują na dane podniety i najlepiej im odpowiadają. Stąd owe celowe urządzenia 1 t. z. przystosow ania czynnościowe (funk- cyonalne) w obrębie ustroju. Przeciwko po
glądowi R ouxa dałoby się bardzo wiele po
wiedzieć, a przedewszystkiem najcięższy za
rzut dotyczę tego, że w rozw oju osobnikowy m organizmu nie napotykam y, owej walki o byt pośród części zarodka, nie widzimy, aby je- 'Ine części w ypierały drugie i ulegały im we współzawodnictwie fizyologicznem. Owszem, organizm każdy, począwszy od najwcześniej
szych stadyów rozwoju swego, podlega sze
regowi zmian z niezw ykłą zgodnością i h a r
monią w ystępujących obok siebie i po sobie.
Zresztą w tem m iejscu nie możemy wchodzić
w rozbiór podobnych poglądów, a dodamy tylko, że najgłów niejszą, trw ałą zdobyczą teoryi tej było stwierdzenie ewolucyjnej do
niosłości podniet organicznych oraz używ a
nia i nieużyw ania narządów , w myśl po
glądów Lam arcka.
Otóż W eism ann oparł się w swej teoryi
„selekcyi zarodkow ej“ na idei R ouxa walki 0 by t w ustroju. W eism ann twierdzi, że walka o b y t (ze względu na warunki odży
wiania się) wre pomiędzy „determ inantam i11, czyli najmniejszemi m ateryalnem i podścieli- skam i zawiązków dziedzicznych w plazmie elementów rozrodczych. Silniejsze deter
m inanty pochłaniają więcej pokarm u i dają przeto początek lepiej rozw iniętym n arzą
dom, przyczem słabsze determ inanty zostają upośledzone i wreszcie giną, co prowadzi do upośledzenia i zaniku odpowiednich organów w przyszłym ustroju. Ponieważ zaś, w e
dług W eism anna, część plazmy zarodkowej (zawierającej determ inanty) przenosi się z jednego pokolenia do drugiego, przeto 1 w następnych pokoleniach owe górujące d eterm inanty będą brały przewagę nad in nemi i odpowiednie narządy będą się też w pewnym kierunku coraz lepiej w ykształ
cały. Dobór osobnikowy nie koniecznie musi więc wciąż działać; wystarcza w wielu p rzy padkach, g d y przez dobór ten zacznić wcho
dzić w życie pewien kierunek rozwoju. Prze
w aga bowiem jakiejś właściwości, wywołana przez selekcyę naturalną, związana je s t za
wsze z silniej szem zboczeniem w odpowie
dnich determ inantach; zboczenie to wywoła funkcyonalną przew agę w tych ostatnich, przez to zaś jeszcze bardziej wezmą one górę nad innemi wobec walki o byt wśród determ i
nantów . T ym sposobem zawiązek jakiejś nowej cechy, podtrzym yw anej przez dobór n aturalny, przybierze określony kierunek i spowoduje dalsze potęgow anie się tego za
wiązku przez działanie doboru zarodkowego.
Stąd rozwój w określonym kierunku, czyli postępowy lub wsteczny rozwój ontogene- tyczny, którem u towarzyszą harm onie współ- zm iany w organizacyi. Czytelnik wszakże sam, sądzę, oceni, ja k bardzo naciągany je s t ten pogląd W eism anna i ja k wysoce sztuczną cała teorya selekcyi zarodkowej.
Bez niej m ożna się zupełnie dobrze obejść,
będąc naw et na stanow isku W eism anna
106
W S Z E C H ŚW IA TJM® 7 i przyjm ując, w myśl teoryi jego, że dobór I
zachow uje osobniki z urodzonem i, liarm onij- j nemi zboczeniami (koadaptacyam i), a usuw a te, które rodzą się bez odpowiednich koada- ptacyj. Odrzucić można ted y zupełnie za
sadę „selekcyi zarodkowej jeśli chodzi o pe
w ne wytłum aczenie genezy koadaptacyj ze stanow iska „ teoryi plazm y zarodkow ej u W eism anna. A le stając n a gruncie neola- m arkizm u, przyjm ując odziedziczanie się zna
mion, powoli i stopniowo nabyw anych pod wpływem długotrw ałych w arunków okre
ślonych, uznając dalej olbrzym ią doniosłość zasady używ ania i nieużyw ania organów — tem bardziej możemy pom inąć wszelkie co do tego wywody W eism anna, nie w idzim y bo
wiem trudności w w ytłum aczeniu sobie ge
nezy koadaptacyj, ja k to wyżej staraliśm y | się wykazać. T ak więc i ten o statni zarzut, czyniony darw inizm ow i, tra c i bardzo n a wa
dze swojej.
W szystkie ted y wyżej rozpatrzone n a j
ważniejsze zarzuty, czynione w różn ych cza
sach i przez rozm aitych uczonych teo ry i do
boru naturalnego, dowodzą w ym ownie, że nie je st ona ta k w olną od trudności, jakb y | to się na pozór zdawać m ogło i ja k to są
dzili początkowo zagorzali jej zw olennicy i obrońcy. Ale oprócz powyższych zarzutów , walczono też przeciw ko teoryi tej innem i je szcze, które jed n a k tak są błahe i pow ierz
chowne, lub ta k wyraźnie złą wolą są na
cechowane, że m ożna je całkiem pom inąć milczeniem. Nie mogę się jed n a k po w strzy mać od tego, aby nie zilustrow ać pow yż
szych słów m oich jednym bardzo dobitnym przykładem , zaczerpniętym z przew rotnego i naw skroś złośliwego dzieła prof. Fleisch- m anna, p. t. „Die D arw insche T heorie. G e
m em verstand liche V orlesungen iiber die Na- turphilosophie der G egenw art, g e h a lten vor S tudierenden aller F a k u lta te n “ . 1903.
Poniew aż dobór n a tu ra ln y jest logiczną koniecznością dziedziczności, zmienności oraz walki o byt, poniew aż z jednej stro n y p rz y j
m ując zmienność i w spółzaw odnictw o ży
ciowe pom iędzy osobnikam i, m usim y z lo
giczną konsekw encyą p rzyjąć rów nież, że osobniki ze zboczeniam i korzystniejszem i m uszą w tej walce pozostać zwycięzcami, a z drugiej strony, poniew aż niepodobna za
przeczyć faktom dziedziczności i zmienności, pozostaje dla zadania śm iertelnego ciosu teo
ryi zaprzeczyć walce o byt. Jeżeli pojęcie tej w alki w yrugow ać zdołam y z nauki, idea doboru upadnie sama przez się. Otóż Fleiscli- m ann, używszy w szystkich daw nych środ
ków , w yzyskaw szy wszystkie trudności, przedtem ju ż staw iane teoryi, o której mo
wa, chw yta się wreszcie broni najzgubniej- szej i przeczy zasadzie w alki o byt. Oto sło
wa jego: „D arw in popełnił wielki błąd, sto
sując obaw y swego współziom ka (t. j. Mal- thusa) nie ty lk o do ludzi, ale i do całej wiel
kiej gospodarki przyrody i tw ierdząc, że w szystkie organizm y toczą z sobą zaciętą w alkę o pokarm i wogóle o b y t sw ój“. „Prze
konany jestem — pow iada w innem znów m iejscu—że D arw in stał się ofiarą ciężkiego błędu, w ytw arzając sobie ideę obawy co do nadm iaru liczebnego roślin i zw ierząt i że na tej nieuzasadnionej obawie oparł wszystkie dalsze rozw ażania swoje". A le kto tylko co
kolw iek zna przyrodę, ten wie aż nadto, że w łaśnie owa w alka powstrzym uje organizm y od nadm iernego rozrostu liczebnego, że g d y by nie współzaw odnictwo i walka z w arun
kam i zewnętrznem i oraz z innem i organi
zmami, wszelki gatu nek roślin i zwierząt I rozrósłby się liczebnie, tak , że w yparłby w krótce w szystkie inne. Nie je st to żadna hipoteza, bo da się to obliczyć łatw o na pod
staw ie tego, ja k wielką liczbę nasion, jaj i zarodków produkują rośliny lub zwierzęta, ja k olbrzym ia ilość z pośród powołanych do życia jednostek ginie i ja k m ała stosunkowo zachowuje się istotnie i w ydaje potomstwo.
Fleischm ann p ląta się też sam w wywodach swoich, bo gdy w jednych m iejscach książki w ygłasza zdania wyżej przytoczone, to na innem znów miejscu powiada „nie może być żadnej co do tego wątpliwości, że w świecie roślin i zw ierząt istnieje w strętn a w alka zni
szczenia (V ernichtungskam pf)... lew rozry
wa antylopę... szczupak m ałego karpia... roz
gw iazda pożera ostrygę... p tak tępi nasiona i o w o c e . G d z i e ż więc ów ciężki błąd, po
pełniony przez tw órcę teoryi doboru n a tu ralnego, gdzież płonność obaw co do nad"
] m ia ru liczebnego osobników w b rak u walki i o b y t? Jednem słowem, pom im o tylokro-
| tn y ch usiłow ań, nie zdołano dotąd przyto
czyć argum entów niezbitych przeciwko zasa-
,\Ó < W S Z E C H S W IA T
107 dzie, wygłoszonej przez wielkiego biologa
ubiegłego wieku.
Mojem zdaniem, dobór n atu raln y jest czyn
nikiem wielkiego znaczenia ewolucyjnego, ale bynajmniej nie jedynym , w yłącznym i nie najw ażniejszym . W obecnym stanie wiedzy biologicznej m usim y uznać wpływ warunków zew nętrznych w naj obszerniej- szem znaczeniu tego w yrazu za najdonio
ślejszy czynnik rozwoju gatunków . W a ru n ki te wszakże mogą działać albo bezpośre
dnio i m odyfikować w prost organizacyę, rzeźbić ją niejako niezależnie od tego, czy zmiany, przez nie powodowane, są korzy
stne dla osobników, podobnie ja k np. potoki górskie rzeźbią i m odyfikują brzegi swych koryt, albo też m ogą działać pośrednio, to znaczy wyw ołując pewne zboczenia o szcze
gólnej doniosłości biologicznej, pozostawiają walce o b y t i doborowi naturalnem u albo dalsze potęgow anie owych zboczeń w sze
regu pokoleń, albo też naodw rót, zupełną ich eliminacyę, stosow nie do ich użytecz
ności lub szkodliwości. N adto i pod innym j> szcze względem w arunki zewnętrzne mogą działać bezpośrednio i pośrednio; w pierw szym przypadku wpływ ich jest widoczny, jawny. Ale ponieważ długotrw ałe ich dzia
łanie staje się dziedzicznem, rozw ija się więc z czasem w ew nętrzny, wrodzony, że ta k po
wiem y, popęd do zm ian w pewnym k ieru n ku, słowem, to, co nazyw am y przyczyną we
wnętrzną, czynnikiem wew nętrznym , a co przedstawiać ju ż tylko będzie pośrednie dzia
b n ie w arunków . Te zawiązki dziedziczne, kom binując się z sobą w rozm aity sposób przez łączenie się dw u płci (w myśl Weis- manna), stają się znów same źródłem nowych zboczeń, które dobór n a tu ra ln y może potę
gować lub usuwać. T a k więc obok najw aż- niejszego czynnika, jakim je s t działanie w a
runków zew nętrznych, dobór n atu raln y od
grywa też rolę doniosłą, jakkolw iek drugo
rzędną, niejako pomocniczą, regulującą.
ly lko przyrodnik, kierujący się stronni
czością i uprzedzeniem , może odmówić wszel- kiego zgoła znaczenia doborowi naturalne- Tnu- A niestety, potępianie w czam buł idei wielkiego myśliciela w dziedzinie biologii, stało się dziś modą, której hołdują, ja k każ- 'taj zresztą modzie, um ysły bezkrytyczne.
Ale taką byw a często kolej wielkich idei
w nauce. Początkowo przyjm ow ane są z nie
dowierzaniem i niechęcią. Później zyskują olbrzymie koła zapaleńców, którzy aposto
łu ją je i przesądne nad ają im znaczenie. Gdy zaś idee te wejdą w krew i kości badaczów, gdy pospolitość ich zaczyna n as^azić, poja
wiają się niechętni, zaczyna się obniżanie i bezwzględna kryty ka, aż z tego chaosu zdań krańcowo sprzecznych wyłoni się zdro
we jądro, stanowiące trw ały i niew zruszony dorobek myśli ludzkiej. Takie same koleje przeszła teorya doboru naturalnego. Bez
względnie w ychw alana przez jednych, od
sądzona od czci i w iary przez innych, ozdo
biona przydom kam i „teoryi wszechpotężnej“
(„A llm acht der N aturziich tun g“ —W eism an- na) lub „bezsilnej" („O hnm aht der N aturziich- tu n g “ Driescha), przetrw a ona burze i walki, a oczyszczona z szychu i fałszyw ych orna
m entów, ale zarazem i z błota, którem ją obrzucić usiłowano, pójdzie w swej czystej, zdrowej treści na pożytek wielkiego gm achu wiedzy ludzkiej.
A.
La p p a r e n t.W IE D Z A A K R A JO B R A Z.
(Rzecz, wygłoszona w 1903 r. na dorocznem po
siedzeniu pięciu Akademij, w imieniu Akademii Umiejętności Ścisłych).
(D okończenie).
Czyż błądzili zatem geologowie, kiedy z tak ą starannością badali głębie morskie oraz w nętrze ziemi? W szak tą tylko drogą opanowali powierzchnię, do której Topffer im nie daw ał dostępu; a konieczność odcyf
row yw ania przesunięć w górach zrobiła z wie
lu geologów najodw ażniejszych alpinistów, którzy przyzw yczajali się spoglądać na p rzy
rodę coraz uważniej, zachęcani wciąż nowe- mi cudami, jakie przed nim i odsłaniała.
W ten sposób m usim y wywnioskować, że aby osiągnąć jaknaj więcej rozkoszy z k rajo brazu, nie zawsze w ystarcza nabożna a mało świadoma kontem placya. Nieraz bowiem jest pożytecznem odwrócić sie od zachwycające
go widoku i stracić chwilę na rozbicie paru kamieni; niechby się naw et oburzyły poczci
we dusze, przerażone świętokradzkiem usiło
waniem analizy wrażenia estetycznego. Tak
ja k gdyby piękno nie było odblaskiem praw*
108
W S Z E C H SW IA TA(a 7 dy i ja k gdyby jego urok nie m usiał w zro
snąć przez dokładną znajomość przyczyn, j a kie zrodziły nasz podziw.
Ale nie powiedzieliśmy jeszcze w szyst
kiego. Nowa gałąź wiedzy pow ołuje do czyn
nego życiajaie tylko form y w idzialne k rajo brazu. Przyw ilej ten ogarnia również i wszel
kie głosy przyrody, szczególnie owe ta k słu
sznie opiewane przez poetów szm ery wód.
Odważmy się na ich definicyę: je s t to m u zyka, przy której dźw iękach odbyw a się rzeźbienie lądu stałego. M uzyka w ybitnie pokojowa, jak b y pom yślał zapewne profan.
M uzyka pogrzebowa, powiedzą ci lepiej po
inform ow ani, którzy znają rolę w ody bieżą
cej i wiedzą, że wywołuje ona istotnie żałobę po kontynentach, w ciąganych przez nią zwolna do wielkiego cm en tarza—oceanu. M u
zyka wojenna, ja k nie waham y się m y z ko lei utrzym yw ać. Pod pokojow ym bowiem płaszczem u k ry w a się bezustanne w spółza
wodnictwo. K ażdy z owych orzeźw iających strum yków , wiecznie idących do atak u , k tó re przodkow ie nasi z lubością stroili w g ru p y nim f o pozach niedbałych, uk ry w a w k ry sz
tałow ych wodach swoich niezm ordow ane n a
rzędzie zniszczenia, w spółzaw odniczące bez
u stan nie z podobnem i narzędziam i jego są
siadów.
J e d n a z dw a rzek, pracujących obok sie
bie nad uregulow aniem swoich łożysk, może mieć przew agę nad drugą, czy to z powodu większej m asy wody w ruchu, czy to większe
go spadku, czy wreszcie mniejszej oporności spodu ziemi. I dlatego praca żłobienia tej rzeki będzie robiła większe postępy w ty m sam ym czasie; nacięcie, wciąż pogłębiane, prędzej dojdzie do środka góry; w końcu n a stą p i chwila, kiedy owa w yrw a, obalając linię szczytową (wododzielną), wkroczy w sy- stem at rzeki sąsiedniej, zagarniając jej część górną.
Czyż nie należałoby zatem do histo ry i o widm ach, o któ ry ch m ów iliśm y wyżej, dołączyć opowieści o rozbójnikach? Tak przynajm niej sądzi pewien geo graf am ery
kański: nie w ahał się on nazw ać „rzekam i złodziejam i“, niektórych potoków, które cu
dów dokazyw ały w tej szczególnego rodzaju wojnie. Sądzim y jednak, że nazw a p o w y ż
sza je s t raczej obrazowa, niż słuszna; jeśli bowiem rzeka pozbaw ia swoją sąsiadkę jej
biegu górnego, to niem a tu taj nadużycia energii, lecz tylko jej zużycie, spowodowane niemożnością stracenia najmniejszej jej czą
stki. Jakkolw iekbądź, historya plastyki po
wierzchni ziemskiej roi się od podobnych egzekucyj ścinania głowy, których wyrazem są t. zw. m artw e doliny; w ich zagłębieniu widzimy ze zdziwieniem strum yki, niepro- porcyonalnie m ałe w stosunku do obszernych dolin, wyżłobionych kiedyś przez erozyę, w w arunkach pomyślniejszych.
W szystko tedy, co nas otacza, zm ienia się wolno, lecz bezustannie. Zgodnie z prawem silniejszego, sieci wód nie przestają się wza
jem nie nachodzić. Te linie wododzielne, k tó re kreślili geografowie w atlasach nie tak dawno jeszcze z głębokiem przekonaniem , że są to cechy zasadnicze i wieczne powierzch
ni ziemskiej, ulegają ciągłym wędrówkom.
Dość spojrzeć na dobrą mapę, aby na każdym kroku odkryw ać ślady takich zmian, nowe przyczynki do historyi owego w spółzaw odni
ctw a wód bieżących.
Czyż jest coś bardziej pouczającego pod tym względem, jak np. „skaleczenia/1 syste- m atu Mozy, na jak ie zwrócił uw agę naszę am erykański uczony Davis, który nie będąc nigdy we F rancyi, potrafił je jed n a k odga- dnać jedynie przez studyum naszych map sztabu generalnego?
P rzed Davisem, co praw7da, niejeden geo
g ra f spacerował po dolinie Baru, i wydaje się nam dziś, że było to elem entarnym obo
wiązkiem specyalisty zadać sobie pytanie, dlaczego obecne rozm iary tej rzeki są tak niezm iernie m ałe w stosunku do szerokości jej doliny. Czyż nie powinno było zwrócić n a siebie uw agi owo szczególne położenie jej źródła, wy trysku j ącego z jakiegoś bagna, w środku szeroko rozw artej doliny w bezpo- średniem sąsiedztwie innych stru g wody, które, pozw alając B arow i leniwie posuwać się k u Mozie tysiącam i zakrętów , same po
spiesznie uciekają w kierunku przeciwnym, aby poprzez wąwozy A rg o n n y x) połączyć się z E n ą (Aisne)?
*) Nazwa dwu łańcuchów pagórków we I wschodniej Francyi, które oddzielają się od pół-
j
nocnego zbocza wyżyny Landres i gór Familles,
i i biegną z południa na północo-zachód po obu
brzegach Mozy. Nazwę A. nadaje się często
I (jak w tekście) części łańcucha zachodniego, na
W SZ EC H ŚW IA T