• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.V- 7 ( 1 1 9 4 ) . W arszawa, dnia 19 lu te g o 1905 r. Tom XXIV.

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N IC Z Y M .

PR EN UM ERA TA „W SZECH ŚW IA TA 44. Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w ie : rocznie m b . 8 , k w artaln ie rab . 2 .

„ , , m , - i we w szystkich k sięgarniach w kraju i zagranicą.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie ra b . 10, półrocznie rub. o . J

R edaktor W szechśw iata p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118.

U R Y W K I W R A ŻEŃ

Z W Y C IEC ZK I O R N ITO LO G IC ZN EJ DO TU NDRY B E Z L E Ś N E J.

I

Zmuszony przez pewien czas mieszkać w W ierchojańsku 1), otrzym ałem od Obser- watoryum M eteorologicznego Irkuckiego we­

zwanie, żebym objął zarząd stacyi m eteoro­

logicznej w Riisskiem U śćju nad rzeką Indy- girką. Na propozycyę tę chętnie się zgodzi­

łem, gdyż się spodziewałem tam znaleźć wiel­

kie zdobycze ornitologiczne. Nęciła mię też chęć zobaczenia okolic nadm orskich podbie­

gunowych. R usskoje Uśćje je s t to mała wieś, składająca się z kilku domostw, odległa od W ierchojańska o 1500— 1800 w iorst (sze­

rokość geograficzna 71°1', długość od Green- wich. 119‘6'), na jedn y m z rękawów d e lty Indygirki o kilkadziesiąt w iorst od morza właściwego — Oceanu Północnego zbudo­

wana.

Podróż tedy m iałem odbyć sporą. W yru­

szyłem 9-go kw ietnia r. 1904 2). Część drogi

:) Miasto okręgowe krainy Jakuckiej z 270 mieszkańcami, szerokość geograficzna 67°33', długość 133°24', rachując od Greenw.

2) Wszędzie daty według stylu nowego.

musiałem przejechać na renach, kilkaset w iorst na psach. Że oba te sposoby jaz d y u nas są nieznane, pozwolę sobie nieco nad niemi się zatrzym ać.

Sanki tutejsze, t. z. „ n a rty “, są w ten spo­

sób zbudowane, żeby obok lekkości i giętkoś­

ci mogły dźwigać spore ciężary i posuwać się po śniegach głębokich. Zasada „ n a rty 1' taż sama, co i łyżw: płozy—są to długie z przodu silnie w górę zagięte szerokie łyżwy, na k tó ­ rych umocowano leciuchne z cienkich desek

j

siedzenie. Zam iast gwoździ używa się tylko

| rzemienia, co „narcie“ nadaje giętkość m ają-

| cą ogrom ne znaczenie wobec nierówności g ru n tu i całkow itego braku dróg. „N arta psiau tem się różni od reuiej, że jest daleko dłuższa i węższa — zastosowana do bardziej głębokich śniegów dalekiej północy.

Do n a rty wprzęga się p ara renów w ten sposób, że rzem ień pociągowy, jeden dla obu zwierząt, przerzuca się przez obręcz umoco-

; w aną z przodu (obręcz ta pospolicie nieco większą m a średnicę, niż sam a narta, by na

| wązkich drożynach leśnych o drzewa nie zawadzać, lecz od nich się odbijać). Do uzdy jednego z renów przyw iązuje się długi rze­

mień, k tó ry zastopuje lejce. Na n artę siada

pospolicie jeden człowiek, więc każdy musi

lub sam i’enam i kierować, lub jeśli nie chce

czy nie umie, przywiązać swoją parę do narty

woźnicy—jakuta. Nim przybysz do tej jazdy

(2)

98

W S Z E C H Ś W IA T

A'ó 7 naw yknie, a na renów dobrych tra fi, odnosi

pierwsze w rażenie, że je s t to jaz d a dzika całkiem do jazdy końm i n ie p o d o b n a . Góry, doły, nierówności nie istnieją, reny co tchu pędzą, i wciąż się ty lk o m yśli, by k a rk u nie skręcić. Lecz po pew nym czasie, jazda na renach staje się przyjem ną, a w żadnym ra ­ zie nie jest niebezpieczna. "Wszystkie jed nak opisy o „błyskawiczności biegu ren iferów 11 o tyle grzeszą przesadą, że średnia szybkość tej jazd y wynosi 8 —10 w io rst n a godzinę, t. j. toż samo, co końm i, Pierw sze kilka w iorst rzeczywiście szybko się przejeżdża, lecz reny, aczkolwiek wyti’zym ałe, są zara­

zem słabe, więc przez w zgląd n a duże prze-

narcie psiej we dw u się siedzi: pasażer i wo­

źnica, t. zw. „ k a ju r“. Lejc niema; w razie potrzeby zatrzym ania, woźnica wbija w śnieg kij m ocny żelazem okuty, z ostrzem Żela­

znem i w ten sposób psy w strzym uje. O ile mu sił zabraknie, lub kij w ypadnie, psy się rozbiegną, n a rtę przewrócą, a same dopiero w tedy się zatrzym ają, gdy się zmęczą. To też jazda na dobrych psach je s t niebezpiecz­

na, na wszelki w ypadek k a ju r m a dwa kije okute, a całe szczęście, że pies je s t mały niezbyt silny i prędko się męczy.

N arta długa i wązka, bardzo łatw o się w y­

wraca. B y równowagę zachow ać, kajur wciąż m usi się przerzucać z jednej strony

i * * ?

,

strzenie — stacya m a niekiedy 200 — 300 w iorst—puszcza się je truch tem wolnym .

Ja zd a na psach m a c h arak ter inny: do n a rty w przęga się od 8 do 15 psów (na je ­ dnym długim rzem ieniu pospolicie p o ' pa­

rze) *). Do szpiku kości sangw inik, pies się niecierpliwi, szczeka, skowycze; a g d y się ju ż siądzie, m knie co tch u z hałasem . Na

*) T. z. „narta całkowita11 składa się z psów 12. Najbardziej ceniony bywa „pies przodowyu, t. j. idący na czele. Niekażdy pies daje się do tego ułożyć, to też dobry „pies przodowy44 kosz­

tuje na miejscu od 10 do 25 rubli. „Narach, narach, narach41 (na lewo), „sta, sta, sta'4 (napra­

wo)— krzyczy woźnica, a pies posłuszny sam idzie i zwraca psy inne w kierunku żądanym.

na inną, co z tak ą czyni zręcznością, że lino- skok pozazdrościć może; większą część drogi m usi być w ruchu, sam męczy się też nie mniej od psów i na przystanek przyjeżdża zlany potem.

A nieclmo psy zoczą renifera, pardw ę lub zająca, w raz ze szczekaniem pędzą za zwie­

rzyną; naturalnie, drogi dla nich wówczas nie istnieją, w takich razach jazd a tem bar­

dziej niebezpieczną się staje, że psy świado­

mie zatrzym aniu się opierają; dopiero po pe­

wnym czasie szalonego pędu k a ju r opano­

wać zdoła rozgorączkow ane zwierzę. Tą

psią słabością zwykli się posługiwać, gdy

psy się zmęczą i wolno iść zaczną: kaju r

krzyczy—pardw a, pardw a, pardw a!—psy ze

(3)

j\ó 7

W SZ EC H ŚW IA T

99 szczekaniem i’zucają się naprzód; potem —za­

jąc, zając, zając! i t. p., wciąż zwierzęta g łu ­ pie oszukuje.

Średnia szybkość jazd y na psacli taż sa­

ma, co i n a . renach, 8 —10 w iorst na go- dzinę, znowuż przez wzgląd na duże prze­

strzenie.

* •U *

Stanąłem na m iejscu—w Russkiem Usćju 27 kwietnia. Chociaż do pierwszego m aja i trzy dni tylko pozostawało, zbliżania się wiosny nie znać było wcale: śniegi ogromne, z -arą 50 cm, a 12 m aja 70 cm: m rozy wciąż dobiegały —30° C. D la łatw iejszego poró-

T u nd rą pospolicie się nazywa obszerna pła­

szczyzna, niekiedy falowana, pozbawiona lasu, o ogólnym charakterze roślinności — zbiorowisk mchów i porostów. W yróżnić należy dwa rodzaje tu n d ry : t. zw. „ tu n d ry chwiejące się“ Midclensdorfa o ogólnym cha­

rakterze roślinności, k tó rą Eugeniusz W ar- m ing nazyw a hydrofitow ą—„albo zupełnie w wodzie rosnąca, albo też na gruncie b a r­

dzo w ilgotnym o zawartości w^ody przeno­

szącej 80$“ *); i tu ndry, że je nazwę, „ tu n ­ dry suche“ , należące do roślinności kserofi- towej W arm inga — „przeciw stawienie po­

przedniej, zbiorowiska skalne lub w każdym

| razie przez znaczną część roku przebywające

znania podaję tablicę tem p eratu r najm niej- szych w stop n iach Cels.

Data Russkie

Usćje Warszawa Róż­

nica kw ietnia - 3 2 , 1 + 3 , 0 35,1

28 u -—3 0 ,5 + 3 , 4 33,9

29 ł? - 2 6 , 7 + 7,4 34,1

30 n - - 2 3 ,5 + 8,5 32,0

1 maja . . - 2 6 , 8 + 9 , 8 36,6

^ie mogłem w strzym ać się od przytocze-

" ^ g o porów nania tem peratur: u nas wio­

sna w pełni, cała ziemia m łodością i życiem ' ^]Uie; tu, pod 71° szerokości północnej, zi- llla wciąż z całą surowością panuje. Śmierć,

" twota, brak wszelkiego życia.

I izyjechałem ted y do tu n d ry właściwej.

w środowisku bardzo suchem; zaw artość wo­

dy w gruncie może spadać do 10$ 2)“ . Pierw ­ sze za głów ną część składow ą m ają m chy torfowce (Sphagnum ) i tw orzą tu n d ry tor- fowcowe; drugie są utw orzone przeważnie z m chów P olytrichum i rozm aitych porostów.

W Russkiem U śćju przeważa ty p tu n d r chw iejących się, aczkolwiek spotykam y gdzie­

niegdzie wzniesienia bardziej suche, wązkie pasy pom iędzy jeziorkam i, bagniskam i (mno­

gość jezior je s t również cechą c h arak tery ­ styczną tu n d r chwiejących się). Niekiedy, x) „Zbiorowiska roślinne11 przez Eug. Warmin­

ga. Warsz. 1900, str. 109.

2) ibid str. 109.

(4)

100

W S Z E C H ŚW IA T

zwłaszcza na m iejscach suchszych, możemy rozróżnić dw a p iętra roślinności — drugie piętro: krzew inki i pojedyncze k rzaki wierzb, które, łącząc się ze sobą niekiedy, tw orzą szpalery na kilka do kilk u n astu cali wysokie^

kilkanaście do kilkudziesięciu cali długie.

Szpalery te szczególnie w yraźnie zim ą w y­

stępują, gdy okolica cała i w ierzbiny drob­

niejsze śniegiem są p okryte, w y g ląd ają z pod śniegu w łaśnie tylko one.

Zim ą tu n d ra m a w ygląd gładkiej, ja k okiem sięgnąć, rów niny śnieżnej: w iatry każdą nie­

równość g ru n tu zapełniają śniegiem tw a r­

dym , w jednę masę zbitym . ,,Co? u nas gładko, czysto!11—m ówił mi z d u m ą niejaką m ieszkaniec tu n d r— ,,spójrz-no: n a ziemi b ia­

ło, na niebie biało, niew iadom o, gdzie począ­

tek, gdzie koniec11. Rzeczyw iście, niebo nie­

co obłokami na horyzoncie zawleczone cał­

kowicie z ziemią się zlewa, że w żaden spo­

sób niekiedy nie m ogłem rozróżnić początku

j

nieba a końca ziemi.

M ajestatyczny krajobraz! Nie ty lk o w g ó ­ rach strom ych, urw iskach, skałach m ajesta- tyczność się w yraża: to morze śnieżne, ró ­ wne, bezgraniczne, w spokoju swoim jest m ajestatyczne, bodaj bardziej m ajestatyczne:

człowiek całą potęgę bezm iaru odczuwa, czuje, że spokój je s t to czasowy, te chm ury piętrzące się niechno bardziej się skupią, niechno z aw ita p a n t u n d r y — w iatr, a ten spokój m ajestatyczny w grozę z niczem nie­

porów naną się zamieni. Dziś nie widzimy początku a końca nieba i ziemi, bo na h o ry ­ zoncie chm urki i m gła sinaw a ziem ię ota­

cza ; wówczas wszelkie granice dla wzro­

ku naszego znikną, gdyż m artw e m orze śnie­

gowe życia nabiera, całe słupy śniegu w iją się i kręcą, w szystko zasypując, niosąc do­

koła zniszczenie, zasłaniając horyzont. Ze strachem o biednym podróżniku się myśli, co do siedziby ludzkiej nie d otarł, a przez naw ałnicę ,,p u rg ę“ w tu n d rze został zasko­

czony, i mimowoli rodzi się w naszym um y­

śle pewien szacunek połączony z bojaźnią przed tą rów niną śniegową. T ak, tu n d ra jest m ajestatyczna i straszn a w swoim spo­

koju, gdy „odpoczyw a11, m ajestatyczn a i s tra ­ szna, g d y „igrać zacznie11 — że użyję wyrażeń miejscowych.

Różne złudzenia optyczne, zależne od ró ż­

nej gęstości pow ietrza na różnych wysoko­

ściach, w tundrze nader są pospolite. Najpo­

spolitsze, gdy podróżnikowi się zdaje, że na pagórku jedzie, a horyzont gdzieś hen! tam głęboko w przepaści, gw iazdy—ogniki pod­

ziemne. Pow staje jak iś stan gorączkowy:

wciąż się widzi, że do przepaści i reny, i nar­

ty , i jeźdźcy—wszyscy spadną i zginą. Złu­

dzenie byw a tak silne, że aż człowiek krzy­

knie. In n e pospolite złudzenia, że przed­

m ioty otaczające, szczególnie chm ury, kształ­

tów przedziw nych n abierają: to góry, ur­

wisk pełne, to skały, to zamki lub baszty pow stają przed oczyma zdziwionego podróż­

nika. O trzym ujem y wrażenie, żeśmy w świat bajeczny przeniesieni zostali, w którym za skinieniem różdżki czarnoksięskiej wszystko zm ieniać się m oże—przed chwilą widzieli­

śmy góry, skały, zam ki—już one znikły, we m gle się rozpłynęły, by za chwilę w nowej postaci z m ateryału nowego — z nowych chm ur zbudowane w ypłynąć i zajaśnieć w blasku zakrytego przez siebie słońca. „Ła­

dnie u nas! —mówił mi syn tu n d ry —„do tej rów niny m yśm y się przyzwyczaili, i chociaż niekiedy głód i chłód cierpim y, nie porzuci- m y jej, bo ją kochamy, i ten w iatr kochamy, co u ciebie tak w oknach jęczy, a do nas ze zgubą przychodzi, bądź to zimą zasypując wszystko śniegiem, i budowle, i podróżnika, bądź to latem przeszkadzając ry by łapać, naw et ten w iatr kochamy, a bez niego by­

łoby nam tęskno11.

Samę powierzchnię tu n d ry można upodo­

bnić do pow ierzchni morza w czasie burzy:

fale pienią się, wzbierają, jedne w skakują na drugie, wreszcie rozpryskują się, dając miejsce nowym; a gd y przeszkodę na drodze spotka­

ją , rzucają się na nią ze wściekłością, starają się zdruzgotać; o ile sił zabraknie, cofają się z pow rotem lub śm ierć znajdują, rozprysku­

ją c się w pyłek w odny. N a płaszczyźnie równej, niczem niezasłoniętej, śnieg staje się i ja k woda substancyą ruchom ą, byle większy w iatr dm uchnął. Podnosząc się w powietrze m iryady płatków śnieżnych tw orzą fale ru­

chome, które biegną po powierzchni tundry jedne dopędzają, drugie łączą się ze sobą lub rozsypują się; tak i sam obraz m orza wspic1' nionego się tworzy', z tą różnicą, że gdy w ia tr ucichnie, pow ierzchnia w ody po p e ^ ' nym przeciągu czasu znów gładką, zwiercia­

dlaną się staje, powierzchnia śniegowa ka-

(5)

W SZ EC H ŚW IA T

101 mienieje, pozostając cała pom arszczona wzbu­

rzonemu a zatw ardziałem i falam i śnieżnemi, zastrugi4' w gw arze miejscowej ; jakb y w czasie burzy, w chwili, gdy fale wezbrały,

ja k ą ś

mocą czarodziejską w biegu w strzy­

mane zostały i na świadectwo przeszłej n a­

wałnicy aż do nowej pozostawione, k tó ra kształty i kierunek fal poprzednich zmieni,

;i_ nowe utw orzy. Dla ludności miejscowej te fale śnieżne są jedynem i w zimie drogo­

wskazami: w swoich wędrówkach za lisem polarnym m yśliwy tylko dzięki tym falom kierunek należyty obrać może. „ W ia tr po ­ wstaje, m usim y uważać, w jakim kierunku do fal dmie, by, gdy nowe utworzy, módz znowu się oryentow ać“ —w yjaśniał mi m y­

śliwy. K azim ierz Rożnowski.

(CDN)

J ó z e f Nu s b a u m.

DZISIEJSZY STA N TEO R Y I DOBORU N A TU R A LN EG O .

(D okończenie).

Ostatnia wreszcie g ru p a zarzutów czynio­

nych darw inizm ow i polega n a tem, że zbyt wielką rolę odgryw a w nim jakoby p rzy ­ padkowość.

Tu należy wszakże odróżnić dwie kwe- sty<-. Pisarze powierzchowniej rzecz biorący, nP- E. v. H artm an n lub W igand, zarzucali teoryi doboru naturalnego, że szafuje ona przypadkiem, że mówi często o „przypadko- !

"’o pojawiającem się zboczeniu“. W igand 'Der Darwinism us u. die N aturforschung

^ewton’s und Cuvier’s 1874—1877) wyraża s*e np. w sposób następujący: „Zmienność — w pojęciu teoryi selekcyjnej—nie jest czem mnem, jeno możliwością wszelkich pomyśleć S1? dających zm ian, z których każda równie dobrze ja k i wszelka inna może wystąpić, z których każda zatem pojaw ia się czysto Przypadkowo. Z wprowadzeniem tego poję­

cia przypadku usuw am y pojęcie praw idło­

wości (Gesetzmiissigkeit) , a tem samem 1 wszelkie objaśnienie przyrodniczo-nauko- Ae u Takie zdania są naiw ną k ry ty k ą teo- r}’i- Twórca jej, jako przyrodnik, jako m y­

śliciel głęboko odczuwający niewzruszone

praw a natu ry, nie mógł ani na chwilę przyj­

mować, że cokolwiek stać się może w przy­

rodzie przypadkow o, to znaczy, nie jako ko­

nieczny w ynik całego szeregu przyczyn i skutków. K ażdy n a tu ra lista wierzy przecie głęboko w prawdziwość słów D em okryta, że „nic nie powstaje przypadkow o, lecz wszystko z pewnej przyczyny oraz z ko- nieczności“. Jeżeli jed n ak Darwin używa często w dziełach swoich takich wyrażeń, j ja k „przypadkow e zboczenie", „przypadko­

wo rodzi się“ osobnik z tak ą lub inną cechą i t. p., to w yraża przez to tylko, że nie zna­

na m u jest przyczyna tego lub owego zjawi­

ska, ale niemniej przeto przyjm uje, że jakaś przyczyna, jak aś konieczność przyrodnicza I w arunkuje to ostatnie.

J

In n a kw estya, to przypadkow ość w zna­

czeniu praw dopodobieństw a pewnego zbiegu i okoliczności. Jeżeli posiadacz losu loteryj­

nego w ygryw a wielką jak ąś sumę, to tłum nazwie to szczęśliwem zrządzeniem, lub powie, że to czysty przypadek, n a tu ra lista zaś, je-

| żeli użyje naw et w yrazu przypadek, to głę-

| boko będzie w to wierzył, że nieskończony łańcuch drobnych przyczyn i skutków spo­

wodował siłę konieczności, iż posiadacz da­

nego losu w ygrał daną sumę, bo wszelki zbieg okoliczności jest w ynikiem kom bino­

w ania się ogromnej ilości przyczyn i sk u t­

ków i krzyżow ania się ich w taki, a nie inny ' sposób z powodu takich, a nie innych ogniw owych przyczyn i skutków , biegnących w pe­

wnych kierunkach co do przestrzeni i czasu.

M atem atyk, jeżeli m a do czynienia z m no­

gością różnych możliwych kom binacyj ja ­ kiejś kategoryi zjawisk, określi za pomocą rachunku praw dopodobieństwo pewnych kom binacyj, czyli praw dopodobieństwo pe­

wnych przypadków . Otóż k ry ty cy zarzucają darwinizmowi, że on zanadto opiera się na owem praw dopodobieństw ie przypadków i że zjaw iska tylko praw dopodobne bierze za p u n k t w yjścia do wytłum aczenia rzeczy­

wistości. Dosadnie form ułuje ten zarzut Naegeli (Mech. phys. Theorie d. Abstam- m ungslehre, str. 298): „Jeżeli powiadam , że teorya selekcyi przypisuje przypadkow i waż­

ny udział w descendencyi, to nie przypusz­

czam, że nie przyjm uje ona dla każdego zja­

wiska określonej przyczyny. Ale jeżeli ze

stanow iska bezwzględnego wszystko jest ko­

(6)

102

W SZ E C H ŚW IA T

J\'ę 7 niecznością, jako też i w szystko przypadkiem ,

to jed n a k w znaczeniu w zględnem istnieje obok konieczności przypadek przedm iotow e­

go (nie tylko podmiotowego) znaczenia, każde bowiem zjaw isko znajduje się wzglę­

dem pewnych innych zjaw isk w stosunku przyczynowym , a ze w zględu na w szystkie pozostałe zjaw iska posiada c h a ra k te r p rzy ­ padkowy. J e s t to przypadkow ość, k tó rą obiera sobie za przedm iot badań swoich r a ­ chunek praw dopodobieństw a—a tej to p rzy ­ padkowości przypisuje teo rya selekcyi zbyt wielką rolę“.

Jak ież to są tedy owe przypadkow e zbiegi okoliczności, przyjm ow ane przez rzeczoną teoryę? Otóż, po pierwsze, nieprawrdopodo- bnem jest, aby obok doskonalenia się jak ie ­ goś narządu w ystępow ało zawsze zboczenie w pożądanym kierunku, prow adzące do po­

żądanego przystosow ania. Z arzu t ta k i czyni np. Cope (1894). Ale nie m a on żadnej zgoła podstaw y. P latę (1893) słusznie powiada, że selekcya kieruje się w edług zmienności, a nie zmienność w edług selekcyi; jeżeli zmienność je s t wielka, to i selekcya m a w ielki wybór, jeżeli zaś skala jej jest m ała, to ty lk o nie­

liczne kierunki rozw oju są możliwe.

W iadom o, że zmienność organizm ów by ­ wa bardzo wielka i różnorodna, tak że żadna właściwość organiczna, i to w7 rozm aitym wieku, począw szy od ja ja aż do postaci do­

rosłej, nie je s t w y jęta z pod jej działania; | w szystko we wszelkich kierun k ach zm ieniać

J

się może w organizm ach. Z m ienność indy- j w idualna m a tedy c h arak ter „uniw ersalny i w szechstronny11, a w skutek tego w każdej niem al chwili w ystępują u pew nej liczby osobników danego g a tu n k u zboczenia (zmia­

ny), które w danych w aru n kach okazać się m ogą korzystne i jako takie, podtrzym yw a­

ne są u tych osobników oraz u ich potom ­ ków przez dobór n atu raln y , potęgow ane przezeń i utrw alane. Słowem, z pośród w iel­

kiej liczby najrozm aitszych zboczeń niektóre przynajm niej okazać się m uszą pożądanem i w danych w arunkach. Ja k o dowód tego praw dopodobieństw a służyć może między innem i fak t, że częstokroć najrozm aitsze zm iany w budowie nadają się do spełniania tego samego celu fizyologicznego, że więc dobór może, że ta k powiem, przebierać po­

między rozm aitem i rodzajam i zboczeń u pe­

wnych g ru p osobników. T ak np. p tak i wy­

trw ale i dobrze latające posiadają długie skrzydła, ale długość tychże uwarunkowana byw a przez bardzo różnorodne znamiona anatom iczne; u jednych ptaków w^ydłuża się głównie przedramię, np. u kukułki, gołębi, u innych ram ię, np. u gęsi, jeszcze u innych dłoń, np. u jaskółek m orskich lub kolibrów.

Poulton wykazał, że w przypadkach naśla­

dow nictw a (m im icry szkliste) ten sam efekt może być osiągnięty różnem i sposobami.

T ak np. przezroczystość skrzydeł byw a osią­

gana u jednych gatu nk ów m otyli przez znaczne zmniejszenie się łuseczek, u innych przez wypadnięcie większości łuseczek, u jesz­

cze innych przez brak barw nika i t. d. i t. d' A lbo jeszcze jeden przykład. Zdolność obro­

ny przed złośliwemi owadami muchowate- mi, które dotkliw ie n ap astu ją zw ierzęta ssą­

ce, jest właściwością doniosłą pod względem biologicznym , a jako tak a, m ogła się rozwi­

nąć przy współudziale doboru, zdolność zaś ta uw arunkow ana byw a u ssaków to przez rozwój gęstego fu tra, to przez odruchowe w strząsanie skórą (np. u psa, konia), to przez obecność k ity włosów na końcu długiego, ruchliw ego ogona, przez obecność długiej, gibkiej bardzo szyi, któ rą zwierzę sięgnąć może aż do ud (lamy, jelenie), przez rucho­

me, długie m ałżowiny uszne, przez miganie powiekami, lub przez silne obroty gałki ocz­

nej (np. u tap ira indyjskiego) i t. p.

M e je s t zatem niepraw dopodobnem , że we wszelkich w arunkach znajdą się u pe­

w nych g ru p osobników zboczenia, które oka­

żą się pożądanem i, oraz że selekcya zasto­

suje się do takich zboczeń, rozw ijając je i u trw alając. Owszem, wobec niezwykłej różnorodności zboczeń, byłoby bardzo nie­

praw dopodobnem przypuszczenie, aby zmia­

n y w jakim kolw iekbądź kierunku korzystne dla indyw iduów nie pojaw iały się wcale, lub w ystępow ały nader rzadko.

In n y zarzut tejże kategoryi, głoszony przez W iganda, Naegelego zwłaszcza zaś przez H erb erta Spencera, sform ułow ać można (Platę) w sposób następujący:

„ B a r d z o

jest niepraw dopodobnem , ażeby obok przekształ­

cania się złożonego narządu, albo też całe­

go oddziału ciała, lub w razie doskonalenia się przystosow ań zobopólnych, liczne, nie­

zbędne tu zm iany w ystępow ały w takim po-

(7)

W SZ EC H ŚW IA T

103 rządku, aby było przytem możliwe h a rm o ­

nijne współdziałanie poszczególnych zboczeń (waryacyj)“. Spencer nazyw a takie harm o­

nijnie współdziałające zm iany w ustroju w - półprzy stosow aniem czyli koadaptacyą i pyta, w jak i sposób m ożna przez dobór n a­

turalny w ytłum aczyć genezę owych koadap- tiK-.yj biologicznych? Odróżniamy współprzy- stosowania złożone jed n y ch organów lub części ciała względem drugich oraz jednych osobników względem innych. W ja k i to dzie­

je się sposób, p y ta Spencer, że skoro rogi łnsia powiększają się stopniowo, to grubieją też kości czaszkowe, potęguje się wiązadło karkowe, a cała przednia część ciała staje się silniejszą? L ub ja k sobie wytłumaczyć, ż skoro wydłużała się szyja żyrafy, to wraz z tą zmianą ulegały też m odyfikacyi różne części skieletu oraz narządy wewnętrzne;

dlaczego wszystkie te n arząd y i części ciała zmieniały się w sposób pożądany, harm onij­

ny. celowy? L ub ja k sobie w ytłum aczyć w za­

jemne koadaptacye pom iędzy zwierzętam i, znajdującemi się np. w stosunkach symbi- oiyeznych, t. j. w spółce życiowej, albo ja k zrozumieć wzajem ne przystosow anie się kwiatów do owadów, oraz ty ch ostatnich do pierwszych, w ystępow anie np. m iodni­

ków w głębi koron kw iatow ych, oraz wy­

dłużanie się trąb ek pyszczkow ych w celu do­

sięgnięcia m iodników i jednoczesne w y­

kształcenie się przyrządów do ssania? Czyż je t to prawdopodobnem, aby takie zmiany

".' Stępowały zawsze w sposób harm onijny, zgodny, aby te liczne korzystne m odyfika­

cye pospołu się pojaw iały i rozw ijały, pod- Ifuając działaniu doboru; a dlaczegoby nie należało prędzej przypuścić, że jednocześnie pojawiają się pewne modyfikacye pożądane,

^"rzystne, oraz obok nich inne, niepożądane, zakłócające harm onijne współdziałanie czę­

ści w obrębie ustroju?

Otóż ta pozorna trudność traci bardzo na grozie swojej, g d y staniem y na gruncie teo- ryi dziedziczności i przyjm iem y z Lam arc- kiem, Spencerem, D arw inem , Rablem (Die

^uclitende W irk u n g funktioneller Reize, 1904) i wielu innym i biologami, że zm iany Powstające przez długotrw ałe bodźce fun- kcyonalne, przez używanie lub nieużywa- 111(3 organów, że zm iany takie, występujące

" 0s°bnika, a więc nabyw ane w ciągu życia

indyw idualnego, przenosić się mogą na po ­ tomstwo i staw ać z czasem dziedzicznemi, wrodzonemi. A przypuścić to musimy, wbrew poglądom W eism anna, który zasadzie odzie­

dziczania cech nabyw anych przypisuje nie­

słychanie małe znaczenie. W yobraźm y sobie, że dobór natu raln y podtrzym yw ał np. silny rozwój środkowego palca w kończynach u przodków dzisiejszego konia i zarazem przyczyniał się do uwstecznienia innych p al­

ców. D la zw ierząt stąpających po stepie i odbyw ających dalekie, szybkie wędrówki, stąpanie jednym , wielkim, potężnym palcem, opatrzonym nadto wielką, mocną puszką ko­

p y to w ą—to właściwość wielce doniosła pod względem biologicznym. W Am eryce połu­

dniowej, w okolicach Rio G randę pojaw iła się przed kilkudziesięciu la ty dosyć znaczna liczba koni, posiadających oprócz trzeciego i drugi palec na przednich kończynach, sil­

nie dosyć rozw inięty (H. v. Ihering. Mehr- ehige Pferde. Kosmos, 1884); był to objaw ataw izm u, czyli pow rotu do form pierw o­

tnych. Otóż konie takie stąpały bardzo nie­

zręcznie, bo obecność nadm iernego palca przeszkadzała im w ruchach wśród bujnej tra ­ wy stepowej. Można stąd wyprowadzić wnio­

sek, że u najbliższych przodków konia dzi­

siejszego, u których w łaśnie drugi i czw arty palec były jeszcze rozw inięte jako m ałe przy­

sadki (szczątki) po obu stronach palca trzecie­

go, zanik tychże, a równocześnie silniejszy rozrost palca trzeciego stanow ić m usiał zmia­

nę bardzo pożądaną, a jak o taka, zm iana ta podtrzym yw ana była przez dobór naturalny, dając koniom jednopalcow ym pierwszeństwo przed innem i w wędrówkach po rozległym ste­

pie, w celu popasania. Ale silniejszy rozwój palca trzeciego odbywać się m usiał w ścisłym związku z całym szeregiem innych zmian;

przez większe używanie tego palca, rozw inęły się silniej jego naczynia krwionośne, ścięgna i mięśnie odpowiednie (podobnie jak przez usil­

ną pracę potęgują się m ięśnie w ręce kowala, lub w łydkach tancerzy), jednocześnie zaś, w skutek coraz słabszego używ ania pozosta- fych palców, uwsteczniały się stopniowo ich mięśnie, kości, nerw y i naczynia, a w szystkie te modyfikacye, pow stające jako wynik uży­

wania lub nieużyw ania, staw ały się dzie­

dzicznemi i nagrom adzając się w szeregu

pokoleń, osiągały coraz wyższy stopień. Mo-

(8)

101

W S Z E C H Ś W IA T

JM« 7 żerny ted y przypuścić, że skoro pew na mo-

dyfikacya okazuje się korzystną dla o rg ani­

zmów i zaczyna podlegać w pływow i selek- cyi, wówczas cały szereg innych zm ian, h a r­

m onijnie i celowo wiążących się z tam tą, po­

jaw ia się też stopniowo, jak o skutek spotę­

gowanego lub zmniejszonego używ ania d a ­ nych części w odpowiednich w arunkach.

Ł atw iej zaś zrozum iem y pojaw ianie się t a ­ kich koadaptacyj, jeżeli uw zględnim y, że wogóle bardzo często w ystępują jednoczesne zm iany w spółczynne, to znaczy, że narządy, które wspólnie funkcyonują, zm ieniają się nader często w sposób zgodny, h arm onijny.

T ak np. jeżeli kości kończyn w ydłużają się*

to podlegają tem u również odpowiednie m ię­

śnie, ponieważ początki tychże nie zm ieniają się, a p u n kty przyczepu zostają przem iesz­

czone; z w ydłużeniem się m ięśni, u leg ają też rozrostow i nerw y i naczynia ty ch ostatnich, w szystkie zatem w spółczynne n arządy m o­

dyfikują się w sposób harm on ijn y, odpow ia­

dający ich celowi fizyologicznemu.

N astępnie, m usim y też przypuścić, że po ­ nieważ zm iany organizacyi odbyw ają się b a r­

dzo stopniowo, nie odrazu przeto osiągnięta zostaje we w szystkich p rzypadkach harm o­

nia zboczeń poszczególnych. Owszem, w wie­

lu razach zm ienia się w praw dzie pew ien n a ­ rząd w kierunku pożądanym , ale inne orga­

ny w spółczynne m ogą niejako zachow ywać

j

się przez czas jakiś opornie, ale w osobniku takim odpowiednie funkcye życiowe nie m o­

gą się należycie odbywać i przeto, jak o u po ­ śledzony fizyologicznie, osobnik ta k i m usi uledz w walce z osobnikam i, u k tó ry ch h a r­

m onijne zm iany współczesne odbyw ają się szybciej i dokładniej.

A. W eism ann, k tó ry przypisuje, ja k po- j wiedzieliśmy, niesłychanie m ałą rolę zasadzie ! odziedziczania 'się cech nabyw anych, p rzy j­

mowanej przez L am arcka i neolam arkistów , tłum aczy w następujący sposób pow staw a­

nie koadaptacyj. Podczas zapłodnienia su ­ m ują się pętlice chrom atyczne x), pochodzące z ją d ra męskiego i żeńskiego, przyczem ilość ty ch pętlic (w skutek t. z. podziału red u k u ją ­ cego) zm niejsza się uprzednio do połow y 1) Czytelnika nieobeznanego ze zjawiskami za­

płodnienia odsyłamy do książki „Szlakami W ie­

dzy14, do rozdziału o zapłodnieniu.

w obu kom órkach płciowych. Przez łączenie się nato m iast pozostałej połowy chromozo- mów (pętlic chrom atycznych), liczba ich w jaju zapłodnionem znów się restytuuje. W eism ann przyjm uje, że w sk ła d tych chromozomów, czyli pętlicow atych utworów chrom atynow ych (t. j. złożonych z substancyi silnie się barw ią­

cej różnem i b arw n ik am i—chrom atyny) wcho­

dzą t. z. idy, a te znów ostatecznie składają się z drobnych elementów organizow anych, na­

zw anych d e te rm in a n ta m i, które stanowią zaw iązki różnych m orfologicznych składni­

ków przyszłego ustroju dorosłego. Ponieważ atoli przez pozbywania się połowy chromozo­

mów w ja ju i plem niku mogą zachodzić róż­

ne kom binacye co do tego, które zostają wy­

rzucone, a które się zachowują, przez łącze­

nie się tedy ty ch chromozomów podczas za­

płodnienia w ystępują znów różne możliwe kom binacye. Że zaś substancya chromozo­

mów,. a m ianowicie wspom niane wyżej deter­

m inanty, są podścieliskiem zawiązków cech dziedzicznych, przeto od różnej ich kombi- nacyi zależeć też będą najrozm aitsze kom­

binacye cech tych i najróżnorodniejsze zbo­

czenia potom stw a od każdego z pierwotnych typów rodzicielskich. Zboczenia te dotyczą jednocześnie rozm aitych znamion, a że ilość odpowiednich kom binacyj je s t tu nieskoń­

czenie wielka, pojaw iają się więc i pożądane kom binacye znamion dziedzicznych i niepo­

żądane, a pierwsze przejaw iają się właśnie w koadaptacyach biologicznych. Osobniki z niepożądanem i kom binacyam i, czyli z nie- współprzystosow anem i znam ionam i g in ą , ustępując miejsca tym , u których dziedzicz­

nie są rozw inięte koadaptacye pożyteczne.

Słowem, osobniki z harm onijnie ustosunko- wanem i zboczeniami pozostają zwycięskie w walce o byt, podczas g d y inne giną, jako nie posiadające odpowiednich w arunków ży­

ciowych. W edług W eism anna zatem, który je s t krańcow ym zwolennikiem teoryi doboru naturalnego, ultradarw inistą, jak go niektó­

rzy nazywają, dobór nie tylko jest czynni­

kiem utrw alającym i potęgującym korzystne dla osobników modyfikacye, ale nadto też on jedynie w arunkuje obecność dziedzicznie pow stających koadaptacyj. Dla w ytłum a­

czenia tych ostatnich W eism ann uciekł się nadto w ostatnich latach do nowej, doda­

tkowej teoryi t. z. „doboru zarodkowego

(9)

Jo 7

W SZ E C H SW IA T

105 Germinalselection), którą ostatecznie rozw i­

nął w dziele p. t. „V ortrage ii bor Deseen- denzlehre“ (t. II, 1902). Owa „selekcya za­

rodkowa'*, to, zdaniem W eism anna, „źródło zboczeń, idących w określonym kierunku"

;,,Quelle bestim m t g erichteter V ariation“), a więc zboczeń harm onijnych, przejaw iają­

cych się w koadaptacyi.

Idea owej selekcyi zarodkowej jest cał­

kiem poroniona, a głów ną do niej osnowę za­

czerpnął W eism ann z teoryi Rouxa „walki części w organizm ie11 (Der K am pf der Teile im Orga.nismus. Lipsk, 1881). Ta ostatnia polega na tem, że R oux przenosi ideę D ar­

wina walki o by t i doboru naturalnego, że tak powiem, z łona przyrody w obręb sa­

mego ustroju. "Według niego, urządzenia celowe w organizmie, ja k np. rozpatrzona na początku niniejszej pracy budowa kości i ce­

lowy w nich układ beleczek (trajectoria), odpowiadający kierunkow i działania sił ci­

śnienia i ciągnienia, lub budowa mięśni albo ścięgien, tak znakomicie zastosowana do ce­

lu, przez te organy spełnianego, słowem, wszelkie celowe urządzenia w obrębie każ­

dego ustroju pow stały w skutek tego, że po­

między częściami składowem i komórek, ko­

mórkami, tkankam i i organam i zachodzi bezustannie w alka o b y t ze względu na od­

żywianie się, a w szystkie te części ustroju podlegają wciąż różnym podnietom . Otóż jodne części ustroju, pozostając zwycięzcami w owej walce z innemi częściami, przystoso­

wują się do tych podniet i odpowiednio się zmieniają, tak , że znajdując się w najlep­

szych w arunkach odżywiania, najsnadniej też reagują na dane podniety i najlepiej im odpowiadają. Stąd owe celowe urządzenia 1 t. z. przystosow ania czynnościowe (funk- cyonalne) w obrębie ustroju. Przeciwko po­

glądowi R ouxa dałoby się bardzo wiele po­

wiedzieć, a przedewszystkiem najcięższy za­

rzut dotyczę tego, że w rozw oju osobnikowy m organizmu nie napotykam y, owej walki o byt pośród części zarodka, nie widzimy, aby je- 'Ine części w ypierały drugie i ulegały im we współzawodnictwie fizyologicznem. Owszem, organizm każdy, począwszy od najwcześniej­

szych stadyów rozwoju swego, podlega sze­

regowi zmian z niezw ykłą zgodnością i h a r­

monią w ystępujących obok siebie i po sobie.

Zresztą w tem m iejscu nie możemy wchodzić

w rozbiór podobnych poglądów, a dodamy tylko, że najgłów niejszą, trw ałą zdobyczą teoryi tej było stwierdzenie ewolucyjnej do­

niosłości podniet organicznych oraz używ a­

nia i nieużyw ania narządów , w myśl po­

glądów Lam arcka.

Otóż W eism ann oparł się w swej teoryi

„selekcyi zarodkow ej“ na idei R ouxa walki 0 by t w ustroju. W eism ann twierdzi, że walka o b y t (ze względu na warunki odży­

wiania się) wre pomiędzy „determ inantam i11, czyli najmniejszemi m ateryalnem i podścieli- skam i zawiązków dziedzicznych w plazmie elementów rozrodczych. Silniejsze deter­

m inanty pochłaniają więcej pokarm u i dają przeto początek lepiej rozw iniętym n arzą­

dom, przyczem słabsze determ inanty zostają upośledzone i wreszcie giną, co prowadzi do upośledzenia i zaniku odpowiednich organów w przyszłym ustroju. Ponieważ zaś, w e­

dług W eism anna, część plazmy zarodkowej (zawierającej determ inanty) przenosi się z jednego pokolenia do drugiego, przeto 1 w następnych pokoleniach owe górujące d eterm inanty będą brały przewagę nad in ­ nemi i odpowiednie narządy będą się też w pewnym kierunku coraz lepiej w ykształ­

cały. Dobór osobnikowy nie koniecznie musi więc wciąż działać; wystarcza w wielu p rzy ­ padkach, g d y przez dobór ten zacznić wcho­

dzić w życie pewien kierunek rozwoju. Prze­

w aga bowiem jakiejś właściwości, wywołana przez selekcyę naturalną, związana je s t za­

wsze z silniej szem zboczeniem w odpowie­

dnich determ inantach; zboczenie to wywoła funkcyonalną przew agę w tych ostatnich, przez to zaś jeszcze bardziej wezmą one górę nad innemi wobec walki o byt wśród determ i­

nantów . T ym sposobem zawiązek jakiejś nowej cechy, podtrzym yw anej przez dobór n aturalny, przybierze określony kierunek i spowoduje dalsze potęgow anie się tego za­

wiązku przez działanie doboru zarodkowego.

Stąd rozwój w określonym kierunku, czyli postępowy lub wsteczny rozwój ontogene- tyczny, którem u towarzyszą harm onie współ- zm iany w organizacyi. Czytelnik wszakże sam, sądzę, oceni, ja k bardzo naciągany je s t ten pogląd W eism anna i ja k wysoce sztuczną cała teorya selekcyi zarodkowej.

Bez niej m ożna się zupełnie dobrze obejść,

będąc naw et na stanow isku W eism anna

(10)

106

W S Z E C H ŚW IA T

JM® 7 i przyjm ując, w myśl teoryi jego, że dobór I

zachow uje osobniki z urodzonem i, liarm onij- j nemi zboczeniami (koadaptacyam i), a usuw a te, które rodzą się bez odpowiednich koada- ptacyj. Odrzucić można ted y zupełnie za­

sadę „selekcyi zarodkowej jeśli chodzi o pe­

w ne wytłum aczenie genezy koadaptacyj ze stanow iska „ teoryi plazm y zarodkow ej u W eism anna. A le stając n a gruncie neola- m arkizm u, przyjm ując odziedziczanie się zna­

mion, powoli i stopniowo nabyw anych pod wpływem długotrw ałych w arunków okre­

ślonych, uznając dalej olbrzym ią doniosłość zasady używ ania i nieużyw ania organów — tem bardziej możemy pom inąć wszelkie co do tego wywody W eism anna, nie w idzim y bo­

wiem trudności w w ytłum aczeniu sobie ge­

nezy koadaptacyj, ja k to wyżej staraliśm y | się wykazać. T ak więc i ten o statni zarzut, czyniony darw inizm ow i, tra c i bardzo n a wa­

dze swojej.

W szystkie ted y wyżej rozpatrzone n a j­

ważniejsze zarzuty, czynione w różn ych cza­

sach i przez rozm aitych uczonych teo ry i do­

boru naturalnego, dowodzą w ym ownie, że nie je st ona ta k w olną od trudności, jakb y | to się na pozór zdawać m ogło i ja k to są­

dzili początkowo zagorzali jej zw olennicy i obrońcy. Ale oprócz powyższych zarzutów , walczono też przeciw ko teoryi tej innem i je ­ szcze, które jed n a k tak są błahe i pow ierz­

chowne, lub ta k wyraźnie złą wolą są na­

cechowane, że m ożna je całkiem pom inąć milczeniem. Nie mogę się jed n a k po w strzy ­ mać od tego, aby nie zilustrow ać pow yż­

szych słów m oich jednym bardzo dobitnym przykładem , zaczerpniętym z przew rotnego i naw skroś złośliwego dzieła prof. Fleisch- m anna, p. t. „Die D arw insche T heorie. G e­

m em verstand liche V orlesungen iiber die Na- turphilosophie der G egenw art, g e h a lten vor S tudierenden aller F a k u lta te n “ . 1903.

Poniew aż dobór n a tu ra ln y jest logiczną koniecznością dziedziczności, zmienności oraz walki o byt, poniew aż z jednej stro n y p rz y j­

m ując zmienność i w spółzaw odnictw o ży­

ciowe pom iędzy osobnikam i, m usim y z lo­

giczną konsekw encyą p rzyjąć rów nież, że osobniki ze zboczeniam i korzystniejszem i m uszą w tej walce pozostać zwycięzcami, a z drugiej strony, poniew aż niepodobna za­

przeczyć faktom dziedziczności i zmienności, pozostaje dla zadania śm iertelnego ciosu teo­

ryi zaprzeczyć walce o byt. Jeżeli pojęcie tej w alki w yrugow ać zdołam y z nauki, idea doboru upadnie sama przez się. Otóż Fleiscli- m ann, używszy w szystkich daw nych środ­

ków , w yzyskaw szy wszystkie trudności, przedtem ju ż staw iane teoryi, o której mo­

wa, chw yta się wreszcie broni najzgubniej- szej i przeczy zasadzie w alki o byt. Oto sło­

wa jego: „D arw in popełnił wielki błąd, sto­

sując obaw y swego współziom ka (t. j. Mal- thusa) nie ty lk o do ludzi, ale i do całej wiel­

kiej gospodarki przyrody i tw ierdząc, że w szystkie organizm y toczą z sobą zaciętą w alkę o pokarm i wogóle o b y t sw ój“. „Prze­

konany jestem — pow iada w innem znów m iejscu—że D arw in stał się ofiarą ciężkiego błędu, w ytw arzając sobie ideę obawy co do nadm iaru liczebnego roślin i zw ierząt i że na tej nieuzasadnionej obawie oparł wszystkie dalsze rozw ażania swoje". A le kto tylko co­

kolw iek zna przyrodę, ten wie aż nadto, że w łaśnie owa w alka powstrzym uje organizm y od nadm iernego rozrostu liczebnego, że g d y ­ by nie współzaw odnictwo i walka z w arun­

kam i zewnętrznem i oraz z innem i organi­

zmami, wszelki gatu nek roślin i zwierząt I rozrósłby się liczebnie, tak , że w yparłby w krótce w szystkie inne. Nie je st to żadna hipoteza, bo da się to obliczyć łatw o na pod­

staw ie tego, ja k wielką liczbę nasion, jaj i zarodków produkują rośliny lub zwierzęta, ja k olbrzym ia ilość z pośród powołanych do życia jednostek ginie i ja k m ała stosunkowo zachowuje się istotnie i w ydaje potomstwo.

Fleischm ann p ląta się też sam w wywodach swoich, bo gdy w jednych m iejscach książki w ygłasza zdania wyżej przytoczone, to na innem znów miejscu powiada „nie może być żadnej co do tego wątpliwości, że w świecie roślin i zw ierząt istnieje w strętn a w alka zni­

szczenia (V ernichtungskam pf)... lew rozry­

wa antylopę... szczupak m ałego karpia... roz­

gw iazda pożera ostrygę... p tak tępi nasiona i o w o c e . G d z i e ż więc ów ciężki błąd, po­

pełniony przez tw órcę teoryi doboru n a tu ­ ralnego, gdzież płonność obaw co do nad"

] m ia ru liczebnego osobników w b rak u walki i o b y t? Jednem słowem, pom im o tylokro-

| tn y ch usiłow ań, nie zdołano dotąd przyto­

czyć argum entów niezbitych przeciwko zasa-

(11)

,\Ó < W S Z E C H S W IA T

107 dzie, wygłoszonej przez wielkiego biologa

ubiegłego wieku.

Mojem zdaniem, dobór n atu raln y jest czyn­

nikiem wielkiego znaczenia ewolucyjnego, ale bynajmniej nie jedynym , w yłącznym i nie najw ażniejszym . W obecnym stanie wiedzy biologicznej m usim y uznać wpływ warunków zew nętrznych w naj obszerniej- szem znaczeniu tego w yrazu za najdonio­

ślejszy czynnik rozwoju gatunków . W a ru n ­ ki te wszakże mogą działać albo bezpośre­

dnio i m odyfikować w prost organizacyę, rzeźbić ją niejako niezależnie od tego, czy zmiany, przez nie powodowane, są korzy­

stne dla osobników, podobnie ja k np. potoki górskie rzeźbią i m odyfikują brzegi swych koryt, albo też m ogą działać pośrednio, to znaczy wyw ołując pewne zboczenia o szcze­

gólnej doniosłości biologicznej, pozostawiają walce o b y t i doborowi naturalnem u albo dalsze potęgow anie owych zboczeń w sze­

regu pokoleń, albo też naodw rót, zupełną ich eliminacyę, stosow nie do ich użytecz­

ności lub szkodliwości. N adto i pod innym j> szcze względem w arunki zewnętrzne mogą działać bezpośrednio i pośrednio; w pierw ­ szym przypadku wpływ ich jest widoczny, jawny. Ale ponieważ długotrw ałe ich dzia­

łanie staje się dziedzicznem, rozw ija się więc z czasem w ew nętrzny, wrodzony, że ta k po­

wiem y, popęd do zm ian w pewnym k ieru n ­ ku, słowem, to, co nazyw am y przyczyną we­

wnętrzną, czynnikiem wew nętrznym , a co przedstawiać ju ż tylko będzie pośrednie dzia­

b n ie w arunków . Te zawiązki dziedziczne, kom binując się z sobą w rozm aity sposób przez łączenie się dw u płci (w myśl Weis- manna), stają się znów same źródłem nowych zboczeń, które dobór n a tu ra ln y może potę­

gować lub usuwać. T a k więc obok najw aż- niejszego czynnika, jakim je s t działanie w a­

runków zew nętrznych, dobór n atu raln y od­

grywa też rolę doniosłą, jakkolw iek drugo­

rzędną, niejako pomocniczą, regulującą.

ly lko przyrodnik, kierujący się stronni­

czością i uprzedzeniem , może odmówić wszel- kiego zgoła znaczenia doborowi naturalne- Tnu- A niestety, potępianie w czam buł idei wielkiego myśliciela w dziedzinie biologii, stało się dziś modą, której hołdują, ja k każ- 'taj zresztą modzie, um ysły bezkrytyczne.

Ale taką byw a często kolej wielkich idei

w nauce. Początkowo przyjm ow ane są z nie­

dowierzaniem i niechęcią. Później zyskują olbrzymie koła zapaleńców, którzy aposto­

łu ją je i przesądne nad ają im znaczenie. Gdy zaś idee te wejdą w krew i kości badaczów, gdy pospolitość ich zaczyna n as^azić, poja­

wiają się niechętni, zaczyna się obniżanie i bezwzględna kryty ka, aż z tego chaosu zdań krańcowo sprzecznych wyłoni się zdro­

we jądro, stanowiące trw ały i niew zruszony dorobek myśli ludzkiej. Takie same koleje przeszła teorya doboru naturalnego. Bez­

względnie w ychw alana przez jednych, od­

sądzona od czci i w iary przez innych, ozdo­

biona przydom kam i „teoryi wszechpotężnej“

(„A llm acht der N aturziich tun g“ —W eism an- na) lub „bezsilnej" („O hnm aht der N aturziich- tu n g “ Driescha), przetrw a ona burze i walki, a oczyszczona z szychu i fałszyw ych orna­

m entów, ale zarazem i z błota, którem ją obrzucić usiłowano, pójdzie w swej czystej, zdrowej treści na pożytek wielkiego gm achu wiedzy ludzkiej.

A.

La p p a r e n t.

W IE D Z A A K R A JO B R A Z.

(Rzecz, wygłoszona w 1903 r. na dorocznem po­

siedzeniu pięciu Akademij, w imieniu Akademii Umiejętności Ścisłych).

(D okończenie).

Czyż błądzili zatem geologowie, kiedy z tak ą starannością badali głębie morskie oraz w nętrze ziemi? W szak tą tylko drogą opanowali powierzchnię, do której Topffer im nie daw ał dostępu; a konieczność odcyf­

row yw ania przesunięć w górach zrobiła z wie­

lu geologów najodw ażniejszych alpinistów, którzy przyzw yczajali się spoglądać na p rzy­

rodę coraz uważniej, zachęcani wciąż nowe- mi cudami, jakie przed nim i odsłaniała.

W ten sposób m usim y wywnioskować, że aby osiągnąć jaknaj więcej rozkoszy z k rajo ­ brazu, nie zawsze w ystarcza nabożna a mało świadoma kontem placya. Nieraz bowiem jest pożytecznem odwrócić sie od zachwycające­

go widoku i stracić chwilę na rozbicie paru kamieni; niechby się naw et oburzyły poczci­

we dusze, przerażone świętokradzkiem usiło­

waniem analizy wrażenia estetycznego. Tak

ja k gdyby piękno nie było odblaskiem praw*

(12)

108

W S Z E C H SW IA T

A(a 7 dy i ja k gdyby jego urok nie m usiał w zro­

snąć przez dokładną znajomość przyczyn, j a ­ kie zrodziły nasz podziw.

Ale nie powiedzieliśmy jeszcze w szyst­

kiego. Nowa gałąź wiedzy pow ołuje do czyn­

nego życiajaie tylko form y w idzialne k rajo ­ brazu. Przyw ilej ten ogarnia również i wszel­

kie głosy przyrody, szczególnie owe ta k słu­

sznie opiewane przez poetów szm ery wód.

Odważmy się na ich definicyę: je s t to m u ­ zyka, przy której dźw iękach odbyw a się rzeźbienie lądu stałego. M uzyka w ybitnie pokojowa, jak b y pom yślał zapewne profan.

M uzyka pogrzebowa, powiedzą ci lepiej po­

inform ow ani, którzy znają rolę w ody bieżą­

cej i wiedzą, że wywołuje ona istotnie żałobę po kontynentach, w ciąganych przez nią zwolna do wielkiego cm en tarza—oceanu. M u­

zyka wojenna, ja k nie waham y się m y z ko ­ lei utrzym yw ać. Pod pokojow ym bowiem płaszczem u k ry w a się bezustanne w spółza­

wodnictwo. K ażdy z owych orzeźw iających strum yków , wiecznie idących do atak u , k tó ­ re przodkow ie nasi z lubością stroili w g ru p y nim f o pozach niedbałych, uk ry w a w k ry sz­

tałow ych wodach swoich niezm ordow ane n a­

rzędzie zniszczenia, w spółzaw odniczące bez­

u stan nie z podobnem i narzędziam i jego są­

siadów.

J e d n a z dw a rzek, pracujących obok sie­

bie nad uregulow aniem swoich łożysk, może mieć przew agę nad drugą, czy to z powodu większej m asy wody w ruchu, czy to większe­

go spadku, czy wreszcie mniejszej oporności spodu ziemi. I dlatego praca żłobienia tej rzeki będzie robiła większe postępy w ty m sam ym czasie; nacięcie, wciąż pogłębiane, prędzej dojdzie do środka góry; w końcu n a ­ stą p i chwila, kiedy owa w yrw a, obalając linię szczytową (wododzielną), wkroczy w sy- stem at rzeki sąsiedniej, zagarniając jej część górną.

Czyż nie należałoby zatem do histo ry i o widm ach, o któ ry ch m ów iliśm y wyżej, dołączyć opowieści o rozbójnikach? Tak przynajm niej sądzi pewien geo graf am ery­

kański: nie w ahał się on nazw ać „rzekam i złodziejam i“, niektórych potoków, które cu­

dów dokazyw ały w tej szczególnego rodzaju wojnie. Sądzim y jednak, że nazw a p o w y ż­

sza je s t raczej obrazowa, niż słuszna; jeśli bowiem rzeka pozbaw ia swoją sąsiadkę jej

biegu górnego, to niem a tu taj nadużycia energii, lecz tylko jej zużycie, spowodowane niemożnością stracenia najmniejszej jej czą­

stki. Jakkolw iekbądź, historya plastyki po­

wierzchni ziemskiej roi się od podobnych egzekucyj ścinania głowy, których wyrazem są t. zw. m artw e doliny; w ich zagłębieniu widzimy ze zdziwieniem strum yki, niepro- porcyonalnie m ałe w stosunku do obszernych dolin, wyżłobionych kiedyś przez erozyę, w w arunkach pomyślniejszych.

W szystko tedy, co nas otacza, zm ienia się wolno, lecz bezustannie. Zgodnie z prawem silniejszego, sieci wód nie przestają się wza­

jem nie nachodzić. Te linie wododzielne, k tó ­ re kreślili geografowie w atlasach nie tak dawno jeszcze z głębokiem przekonaniem , że są to cechy zasadnicze i wieczne powierzch­

ni ziemskiej, ulegają ciągłym wędrówkom.

Dość spojrzeć na dobrą mapę, aby na każdym kroku odkryw ać ślady takich zmian, nowe przyczynki do historyi owego w spółzaw odni­

ctw a wód bieżących.

Czyż jest coś bardziej pouczającego pod tym względem, jak np. „skaleczenia/1 syste- m atu Mozy, na jak ie zwrócił uw agę naszę am erykański uczony Davis, który nie będąc nigdy we F rancyi, potrafił je jed n a k odga- dnać jedynie przez studyum naszych map sztabu generalnego?

P rzed Davisem, co praw7da, niejeden geo­

g ra f spacerował po dolinie Baru, i wydaje się nam dziś, że było to elem entarnym obo­

wiązkiem specyalisty zadać sobie pytanie, dlaczego obecne rozm iary tej rzeki są tak niezm iernie m ałe w stosunku do szerokości jej doliny. Czyż nie powinno było zwrócić n a siebie uw agi owo szczególne położenie jej źródła, wy trysku j ącego z jakiegoś bagna, w środku szeroko rozw artej doliny w bezpo- średniem sąsiedztwie innych stru g wody, które, pozw alając B arow i leniwie posuwać się k u Mozie tysiącam i zakrętów , same po­

spiesznie uciekają w kierunku przeciwnym, aby poprzez wąwozy A rg o n n y x) połączyć się z E n ą (Aisne)?

*) Nazwa dwu łańcuchów pagórków we I wschodniej Francyi, które oddzielają się od pół-

j

nocnego zbocza wyżyny Landres i gór Familles,

i i biegną z południa na północo-zachód po obu

brzegach Mozy. Nazwę A. nadaje się często

I (jak w tekście) części łańcucha zachodniego, na

(13)

W SZ EC H ŚW IA T

109 Jednakowoż właściwości te krajobrazu po- !

zostały praw ie niespostrzeżone, naw et dla fachowców, gdyż przem aw iały językiem , którego klucza jeszcze nie posiadano. H iero­

glify te wym agały Champollionów. Tacy się znaleźli, i w szystko stało się odrazu jasnem?

Bar jest rzeką „pozbawioną głow y“, której początek, poczynając od biegu górnego M ar­

ny, został zagarnięty przez jeden z dopły­

wów Sekwany, groźnych sideł, płynących w pobliżu na poziomie znacznie niższym.

W tym sam ym czasie, M erta (Meurthe), z po- podobną przew agą, rzucała jeden z swoich dopływów dla zdobycia górnego biegu Mozeli i ta ostatnia, dotychczas wlewająca wody swe do Mozy przez dobrze jeszcze widoczny wąwóz między Toul a P ag nj', stała się w ten sposób hołdowniczką Renu. Zdawałoby się ! nieledwie, że owe w alki bohaterskie, toczone tyle razy w ciągu historyi na ziemiach L o­

taryngii i A rgonny, zasłużyły sobie niejako na przygryw kę w form ie w alk między rzeka­

mi, które głównie dotknęły dawne dorzecze Mozy.

Dotychczas, nie w ym agaliśm y od naszych francuskich krajobrazów północno-wschod­

nich innych wrażeń estetycznych, ja k dostar- ' zanych przez wody przezroczyste, zielone łąki, w obram owaniu wesołych pagórków, na których złoty odcień kłosów ostro się od­

cina od posępnego i m ajestatycznego kolory­

tu lasów szczytowych. Pozatem , tradycya zbyt często m ąciła te w rażenia w spom nie­

niami najazdów i wojen domowych. Ale oto te same miejscowości m ówią nam na wyści­

gi o walkach, am putacyach i zwycięstwach znacznie dawniejszych i przytem zupełnie

<'Imiennych od tych, jakie spotykam y w h i­

storyi naszych przodków; nie było tam ża­

dnych ofiar ludzkich; żadna zbrodnia, ani też zła wola nie zam roczyły prawidłowego speł­

nienia się praw , zadekretow anych przez Ro­

zum Najwyższy.

Co więcej, kiedy epizody wojenne w n a ­ szych rocznikach zbyt często znaczą się na ziemi spustoszeniami, okazuje się, że trud opowiadania o czynach bohaterskich wody północ od źródeł Eny. Część ta tworzy płasko-

"'zgórze. dostępne jedynie przez pięć wąwozów, znanych z kampanii 1792, zakończonej zwycię­

stwem Dumouriera pod Yalmy (przyp. tłum.).

bieżącej biorą na siebie niekiedy krajobrazy nieskończenie wdzięczne. Że w ym ienim y uroczy różaniec jezior w E ngadinie, owoc grabieży dokonanych kosztem In n u przez rzeczkę włoską Moira. T a ostatnia, biegnąc ku jezioru Como w spadku w yjątkow o wiel­

kim, poprow adziła swe dzieło erozyjne z t a ­ ką energią, że jej głębokie koryto napoczęło wierzchołki Alp Retyckich, robiąc wyłom między pasm am i gór Spliigen a Berniną.

Za jednym zamachem , stare źródła In n u sta­

ją się łupem zlewiska A dryatyku, a podbój zdążył się już rozszerzyć na obecną przełęcz Majoli. T a strata, zmniejszając wydajność wody rzeki niemieckiej o ilość, jakiej dostar­

czał jej bieg górny, spowodowała jej bezsil­

ność wobec nam ulisk, bezustannie form ow a­

nych przez boczne potoki, nam uliska te n a­

grom adzając się wpoprzek głównej doliny, w kilku miejscach ją wreszcie zagrodziły.

Pod ochroną każdej takiej grobli i właśnie w tem miejscu, gdzie, przed swoją porażką, hałasował In n , tocząc swe wody, ciężkie od błota, pow stało jezioro, którego kryształow e zwierciadło, zalotnie w zieleń przystrojone, łączy w jednakow o pogodnem odbiciu lazur niebios i wieczne śniegi szczytów sąsiednich.

Kończąc ten kró tki przegląd rozkoszy duchowych, zaw artych jak b y w zarodku w tem , co nazwiem y „logiczną analizą krajo- [ brązów 1', czyż nie wolno nam powiedzieć, że geologowie pomścili w sposób szlachetny sarkazm y Topffera?

Nie wolno, gdyż w ten sposób pamięć utalentow anego a u to ra obciążylibyśmy nie­

zupełnie słusznie. Istotnie, sam on bardzo szybko zm ądrzał w tej mierze. „Opowieści genew skie1' zjawiły się w roku 1839. W dzie­

więć lat później, oto co czytam y w „Zygza­

kach podróżnych“, z powodu gron a turystów zupełnie podobnych do tych z doliny Trien- tu: „Ach, dlaczegóż nie jestem geologiem?

Z pewnością byłbym został w ich tow arzy­

stwie i, raz przynajm iej w życiu, gościłbym, rozm awiał i żył z tem i wspaniałościami al- pejskiem i, o które się zawsze tylko ocieram 1'.

Cóż zaszło takiego? Skąd się wziął ów błysk z pod Dam aszku, który padł na drogę sceptyka i przeobraził w taki entuzyazm po­

gardę, jak ą żywił kiedyś dla zbieraczy k a­

mieni? Poszukajm y rozw iązania tej zagadki

Cytaty

Powiązane dokumenty

ła uniemożliwić realizacje polskiego wniosku, poczuwam sie do obowiązku oświadczenia już dziś w 'mieniu rządu polskiego, że do czasu wprowadzenia w życie

1. Dyrektor Szkoły jest powoływany przez Zarząd Szkoły, Radę Pedagogiczną oraz reprezentantów Rady Rodziców na drodze glosowania co 3 lata. Dyrektor powołuje

Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie (dalej: AUP), Teczka osobowa Władysława Wichmana, sygn.. K–39/18, brak paginacji

„Współczesne pokusy herodowe”, 28.XII w Warszawie. Problem ten znajduje się też w Memoriale do Rządu z roku 1970 gdzie czytamy: „Pożądane jest przedłużenie

mówiący jest powiązany wielorakimi związkami z sytuacją, adresatem, tradycją kulturową [...]. Może je przytaczać, parafrazować, parodiować [...] 10. W świadomości jednostki

Zwraca uwagę wnikliwa kwerenda, którą przeprowadził re- daktor, obejmująca szereg archiwów, w tym Archiwum Narodo- we w Krakowie, archiwa UP, IPN, Muzeum AK i prywatne, jak

Nawiązania do dramatu Williama Szekspira pojawiają się w wielu miejscach w utwo- rze Słowackiego w formie wyraźnych, bezpośrednich intertekstów (m.in. wspomnia- na już

Problemem okazała się także realizacja treści przepisu art... także innego rodzaju