• Nie Znaleziono Wyników

Z Lucynñ Helin, w latach 1965–1968 studentkñ WyĔszej Szkoäy Pedagogicznej w Opolu, rozmawia Barbara Stankiewicz

– Pani studiowaáa na wydziale mechanicznym opol-skiej WSP, podczas gdy Pani ojciec, Izydor Helin, byá szefem Studium Wojskowego. Jak trafiliĞcie do Opola?

– Mój ojciec urodziá siĊ we wrzeĞniu 1918 roku w Brodach, piĊknym mieĞcie w stanisáawowskim powie-cie, dziĞ bardzo zniszczonym, graniczącym z Rosją miastem Ukrainy. Dziadek byá leĞniczym, stąd rodzina ojca doĞü czĊsto przemieszczaáa siĊ z jednej do dru-giej miejscowoĞci – tam, gdzie dziadka kierowano do pracy. Mój ojciec opuĞciá wiĊc Brody, bĊdąc máo-dym cháopcem. W koĔcu osiadá w Horodence, teĪ w powiecie stanisáawowskim. Tam zastaje go rok 1940.

Wojna i mobilizacja do Armii Radzieckiej. Za odwa-gĊ i mĊstwo na froncie zostaje odznaczony orderem

„Krasnaja zwiezda”. W 1943 roku ojciec pisze list do marszaáka Woroszyáowa i na wáasną proĞbĊ, a za jego poparciem, zostaje przeniesiony do Wojska Polskiego w randze porucznika. I tak zaczyna siĊ jego kariera w Wojsku Polskim: walczy w l. Brygadzie Pancernej im.

Bohaterów Westerplatte, jako dowódca czoágów, miĊ-dzy innymi w bitwie pod Studziankami – w drodze do okupowanej Warszawy. Jego puák zdobywa WarszawĊ.

Zaraz po wojnie, którą koĔczy w randze majora, zostaje przeniesiony na Ziemie Odzyskane, na ĝląsk. Tu, w Opolu, organizuje puák pancerny. Tu takĪe poznaje moją mamĊ. W 1947 roku, w Opolu, rodzĊ siĊ ja, Lucyna – na czeĞü Lucyny Hertz, Īoánierza, koleĪanki mojego taty, polegáej na polu bitwy. Po pewnym czasie opuszcza-my Opole, tato wraz z rodziną przeniesiony zostaje do Warszawy, pracuje w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Po Warszawie jest WybrzeĪe – ojca przenoszą do GdaĔ-ska, gdzie przychodzi na Ğwiat, w 1949 roku, mój brat Roman. Ale i tu rodzina Helinów dáugo nie zagrzewa miejsca: trafiamy kolejno do Elbląga, LĊborka i znów do Warszawy. W 1952 roku umiera moja matka. ĩycie toczy siĊ jednak dalej. Tato pracuje bardzo duĪo (dalej w MON), uczy siĊ w WyĪszej Szkole Oficerskiej (póĨniej bĊdzie tam wykáadaá), pisze i publikuje. Zostaje od-znaczony najwyĪszymi odznaczeniami paĔstwowymi:

Polonia Restituta, Virtuti Militari, Záotym KrzyĪem Zasáugi. W 1955 roku awansuje na

puákownika, tym samym staje siĊ jednym z najmáodszych oficerów w tej randze. W tym samym roku Īeni siĊ powtórnie, z tego związku mam dwóch wspaniaáych, przyrodnich braci. Okoáo 1961 roku tato zostaje przeniesiony ponownie do Opola, na stanowisko kierownika Studium Woj-skowego przy WyĪszej Szkole Peda-gogicznej. Tak zwyczajnie to brzmi:

„zostaá przeniesiony”... Tymczasem juĪ wtedy w Polsce zaczynaáy siĊ pierwsze „czystki”, po jednej z nich, w MON-ie ojca zmuszono do wyjaz-du z Warszawy na prowincjĊ. Wtedy wielu rzeczy nie rozumiaáam, o wielu po prostu nie wiedziaáam – proszĊ nie zapominaü, Īe wychowaáam siĊ w rodzinie zawodowego oficera, dla którego tajemnica wojskowa to byáa

rzeczĞwiĊta. Do Opola, w 1962 roku, przyjechaliĞmy z bratem Romanem, a nasi przyrodni bracia z drugiego maáĪeĔstwa ojca zostali ze swoją matką w Warszawie.

W Opolu zamieszkaliĞmy na placu Hanki Sawickiej – w bloku nagrodzonym tytuáem Mister Architektury. Ja podjĊáam studia na WSP, na typowo mĊskim kierunku

mechanicznym. Kolegów ze studiów maáo dziĞ pamiĊtam. Twarze mi siĊ zamazują, w pamiĊci przetrwaáy je-dynie strzĊpy wydarzeĔ. Z koleĪanek – a byáo nas na roku piĊü – najlepiej pamiĊtam IwonĊ BoĔczak i BasiĊ Fi-lipczyk. Z wykáadowców – panów:

Oniszczyka, Barana, Kruka-OápiĔ-skiego. Jak pani widzi, ich tytuáów naukowych juĪ nie pamiĊtam, a mój indeks gdzieĞ zaginąá – za duĪo byáo, takĪe tu, w Izraelu, tych przeprowa-dzek.

– Kierunek mechaniczny – skąd taki wybór?

– Ja zawsze byáam bardziej „tech-niczna” niĪ „humanistyczna”, dlatego wybraáam kierunek mechaniczny.

– PamiĊü o Pani ojcu jest wciąĪ Īywa wĞród star-szych absolwentów opolskiej WSP. Jakim byá czáo-wiekiem?

– Dla mnie oczywiĞcie wspaniaáym i mądrym. Bar-dzo elegancki, z klasą... Precyzyjny, miaá zwyczaj prowadzenia notatek w kalendarzu, zapisywaá w nim wszystkie wydarzenia, odnotowywaá spotkania. Jego najwiĊkszą pasją byá komunizm – idea, w którą

bez-wzglĊdnie wierzyá, za którą walczyá i byá przekonany, Īe bĊdzie trwaü wiecznie. Tymczasem nadszedá rok 1968.

W Polsce zaczĊáy siĊ szerzyü antysemickie wystąpienia, ludzie pochodzenia Īydowskiego z dnia na dzieĔ traci-li pracĊ, w tej nagonce aktywni bytraci-li teĪ dziennikarze ówczesnych, partyjnych gazet... W „Trybunie Opol-Izydor Helin (1960)

Lucyna Helin (pierwsza z lewej) z koleĪankami z roku (8 marca 1966)

skiej” ukazuje siĊ potworny paszkwil redaktora Marka SzymaĔskiego, dyĪurnego propagandzisty tej gazety.

Tekst dotyczyá mojego ojca. Jego Ğwiat siĊ zawaliá. W ciągu jednego dnia z czáowieka odwaĪnego, silnego, pewnego siebie zmieniá siĊ w Īywego trupa – chyba to bĊdzie najlepsze okreĞlenie. Mój Ğwiat teĪ runąá. To, co siĊ wydarzyáo, zmieniáo caákowicie moje pojĊcie i na-stawienie do otaczającej mnie rzeczywistoĞci. W 1972 roku ojciec opuĞciá PolskĊ, wyemigrowaá do Danii z dwoma moimi máodszymi braümi. W Danii, po kursie jĊzyka duĔskiego, podjąá pracĊ na Gieádzie DuĔskiej w Kopenhadze. Pracowaá tam aĪ do Ğmierci w 1983 roku. Ja nie musiaáam wyjeĪdĪaü z kraju, mnie nikt za Īydowskie korzenie nie atakowaá. Ale w grudniu 1968 roku, jako studentka czwartego roku podjĊáam decyzjĊ o emigracji – wyjechaáam do Izraela, razem z moim bratem.

– Dlaczego?

– To byá mój protest przeciw-ko temu, co nas w Polsce spotkaáo.

PrzecieĪ i ojciec, i ja, przez caáe Īy-cie czuliĞmy siĊ Polakami i nagle okazaáo siĊ, Īe nie mamy prawa nimi siĊ czuü. Początki w Izraelu byáy dla mnie bardzo ciĊĪkie. Bez znajomoĞci jĊzyka, bez wsparcia taty, bez pieniĊ-dzy. Ale i to minĊáo. Na moje szczĊĞ-cie na kurs jĊzykowy wysáano mnie do kibucu, gdzie miaáam zapewniony

„wikt i opierunek”. Spotkaáam tam máodzieĪ z caáego Ğwiata, a najwiĊcej z Polski. Z tamtych lat przetrwaáo teĪ najwiĊcej przyjaĨni. WiĊkszoĞü z nas, ja takĪe, po zakoĔczeniu kursu jĊzy-kowego, dostaáa siĊ na PolitechnikĊ

Hajfską. Od czasu studiów mieszkam w Hajfie, portowym mieĞcie poáo-Īonym na stoku góry Karmel, mie-Ğcie Īydowsko-arabskim: wyznawcy wszystkich religii – katolickiej, mu-zuámaĔskiej i mojĪeszowej Īyją ze sobą w symbiozie, choü oczywiĞcie i tu odczuwa siĊ skutki ostatniego kon-fliktu politycznego. Przez kilkana-Ğcie lat pracowaáam w duĪym biurze konstrukcyjnym, a ostatnie lata – w biurze import-eksport.

– Jak czĊsto widywaáa siĊ Pani z ojcem?

– Z tatą spotykaáam siĊ systema-tycznie, spĊdzaliĞmy razem kilka ty-godni w roku – albo w Danii, albo w Izraelu. Zmará nagle, bĊdąc w odwie-dzinach w Hajfie, w wieku 65 lat, zostawiając po sobie olbrzymią pustką i tĊsknotĊ w sercach caáej rodziny.

Moje kontakty z Polską nigdy nie zostaáy przerwane – nawet w okresie zamroĪenia stosunków polsko-izrael-skich, choü wtedy ograniczyáy siĊ do korespondencji. Po dwudziestu latach, w 1989 roku znów przyjechaáam do Polski i od tego czasu bywam tu prawie kaĪdego roku.

Za kaĪdym razem odwiedzam teĪ Opole, bo tu miesz-kają moi najlepsi przyjaciele z lat szkolnych. Ostatnio goĞciáam na Uniwersytecie Opolskim i muszĊ przyznaü, Īe jestem zachwycona budynkiem Collegium Maius.

Zwiedziáam wiele europejskich uniwersytetów – z dumą, jako dawna studentka WSP, mogĊ powiedzieü, Īe gmach opolskiego w niczym im nie ustĊpuje.

– DziĊkujĊ za rozmowĊ.

Fotografie z archiwum rodzinnego Lucyny Helin

Lucyna Helin z ojcem Izydorem w Hajfie (1975) Lucyna Helin w kibucu (1969)

JeĞli wczuü siĊ w rolĊ absolwenta, który zjechaá dziĞ na uroczystoĞci związane z 25-leciem WyĪszej Szkoáy Pedagogicznej, to niewątpliwie gáównym jego zajĊciem bĊdzie rozpamiĊtywanie, szukanie odpowiedzi na pytanie jaka wáaĞciwie jest ta uczelnia, czym byáa dla mnie?

Zacznie od pierwszego spojrzenia – jest ten sam gmach gáówny, ten sam stary akademik, mimo upáy-wu lat nadal raĪący swoją ciĊĪką bryáą. Ale obok juĪ kontrastująco lekkie konstrukcje nowych akademików, stoáówki, wyáaniającego siĊ z prefabrykatów instytutu chemii. Sporo jednak nowego. MoĪe pomyĞleü nasz absolwent: – Teraz to mają dobrze. Ale dowie siĊ rycháo, Īe uczelnia nadal trzeszczy w szwach, zajĊcia trwają do wieczora, akademiki zaĞ starczają tylko dla poáowy studiujących. Zresztą w „Mrowisku” mieszka siĊ nadal po 5 osób w pokoju, którego gáównym sprzĊtem są po-czciwe páetwowe áóĪka.

Pew-nie jeszcze tak samo skrzypią – pocieszy siĊ, wspominając beztroską atmosferĊ tych pokoi, przepeánioną na przemian gwa-rem dwudziestolatków, skupie-niem na skryptem, káótnią przy brydĪu, akademicką dyskusją czy wreszcie unoszącym siĊ bez namiĊtnie nad tym wszyst-kim gáosem „radiosygnaáów”.

Nadają dalej – bĊdąc drugą po chórze, wciąĪ istniejącą agendą kulturalną SZSP.

W sumie wiĊc dzieĔ dzisiej-szy opolskiego Īaka wsparty jest mocno na elementach tra-dycji. No, moĪe klubów mają dzisiaj wiĊcej – nawet Ğrodo-wiskowy, o który tyle walczy-liĞmy, jeszcze w ZSP. Ale za to nie mają takich wspomnieĔ, brak im dystansu, z którego ostrzej widoczne są tylko blaski

studenckiegoĪycia.

Sale wykáadowe, korytarze… Niby w pierwszy dzieĔ czuá siĊ tu czáowiek trochĊ onieĞmielony i malutki przy dumnie brzmiących nazwach katedr. DziĞ są juĪ insty-tuty, a kierunków studiów namnoĪyáo siĊ aĪ dziw. Gdzie siĊ to wszystko mieĞci, gdzie tu siĊ da upchaü ponad 5 tys. studentów?

OczywiĞcie nie omieszka spojrzeü na rozkáady za-jĊü. Zdziwi go na pewno spora liczba wyĪszych stopni naukowych przy nazwiskach wykáadowców. Dowie siĊ póĨniej, Īe uczelnia doczekaáa siĊ juĪ 13 profesorów, 55 docentów, 71 doktorów i 246 magistrów – wiĊcej ich niĪ na początku studentów. Poáowa kadry to wychowan-kowie WSP. Mogą siĊ tu doktoryzowaü na wszystkich kierunkach wydziaáu filologiczno-historycznego, a na historii nawet habilitowaü.