• Nie Znaleziono Wyników

Urodziłam się 15 lutego 1927 r. w Potoku Wielkim w powiecie Janów Lubelski.

Rodzice zamieszkali w Tomaszowie Lubelskim w 1930 r. Tutaj więc upłynęło moje całe życie – nauka w szkole podstawowej i średniej, okres okupacji, praca w szpi-talu, życie rodzinne. Mój ojciec Piotr Kuźmiński został aresztowany przez Gestapo w lutym 1942 r. Zginął w Zamościu.

W czasie okupacji jako piętnastoletnia dziewczyna rozpoczęłam pracę w toma-szowskim szpitalu. Dzięki temu uniknęłam wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. W szpitalu przyjęła mnie ówczesna przełożona siostra Loretta Szpyt, któ-ra przydzieliła mnie na oddział chirurgiczny pod opiekę siostry Krystiany. Przeno-szono nas później także na inne oddziały. Na oddziale chirurgii rozpoczęłam pracę jako pomoc pielęgniarska. W tym czasie ordynatorem oddziału był doktor Antoni Wojtkowiak, a dyrektorem szpitala doktor Janusz Peter, zastępcą zaś Wincenty Ja-błoński. Na oddziale spotkałam pracujące tam dziewczyny, z których zapamięta-łam Krystynę Wiączek, Eugenię Mieszczakowską i Hankę Akerman.

Nad naszym przeszkoleniem i pracą czuwała siostra Krystiana. Była to osoba bardzo sumienna i  zorganizowana. Zajmowałyśmy się przede wszystkim pilno-waniem czystości osobistej chorych, walką z  wszawicą, transportem chorych na sale operacyjną, lub opatrunkową oraz chorymi po operacji. Oprócz nas porządku pilnowały dwie młode salowe. W szpitalu pracował także student medycyny Win-centy Kaczorowski.

W  1942  r. Krystynę Wiączek i  mnie wezwał na rozmowę zastępca dyrektora szpitala Wincenty Jabłoński. Dyrektor mając do nas pełne zaufanie zaproponował nam wstąpienie do organizacji niepodległościowej ZWZ. Do organizacji zostały-śmy przyjęte uroczyście, składając przysięgę podczas mszy świętej, którą odprawił ksiądz Skowronek w  Dąbrowie w  gajówce pana Bomby w  obecności wielu par-tyzantów. Po ceremonii wybrałyśmy sobie pseudonimy. Ponieważ byłam zawsze cicha i spokojna, wybrałam sobie pseudonim „Cicha”. Wiedziałyśmy, że czeka nas ciężka praca, gdyż w szpitalu przebywać będzie wielu chorych i być może rannych

1 Wspomnienia są przeniesionym na papier wywiadem, jaki przeprowadziła Dominika Ogorzałek w roku 2013 ze Zdzisławą Thor. Powstały pod opieką merytoryczną nauczycielki historii I Liceum Społecznego w Zamo-ściu, mgr Anny Szyszki. Zostały nadesłane na konkurs „Małe ojczyzny w relacjach bliskich” zorganizowany przez Instytut Historii UMCS w 2013 r. uzyskując 45 punktów na 50 możliwych.

członków konspiracji. Wkrótce dowiedziałam się, że doktor Jabłoński był szefem służby zdrowia na obwód tomaszowski AK, a naszą przełożoną, po linii Wojskowej Służby Kobiet została komendantka rejonu AK Tomaszów Lubelski pani Gielecka.

Doktor Jabłoński okazał się niezwykle szlachetnym człowiekiem, kiedy wziął na wychowanie dwuletnią dziewczynkę, która została sierotą po zabiciu jej rodziców przez hitlerowców. Po zakończeniu wojny doktor Jabłoński był aresztowany przez NKWD i  zesłany na Syberię. Powrócił po dwóch latach do Tomaszowa bardzo schorowany i wkrótce wyjechał z naszego miasteczka.

Niebawem do szpitala zaczęły przybywać dziesiątki chorych i rannych żołnie-rzy AK, BCh i ludności cywilnej, głównie z obszarów objętych wysiedleniem. Za-pełnił się cały oddział chirurgiczny i  większość zakaźnego, gdzie rannych pielę-gnowała nieoceniona siostra Angela (Władysława Majewska) i nasze sanitariuszki z oddziału chirurgicznego. W pracy była niestrudzona, gotowa do udzielania po-mocy w każdej chwili. Swoich rannych znała doskonale, niosła uśmiech i pocie-chę. Jej dobroci i  życzliwości niejednokrotnie doświadczyłam sama, szczególnie w trudnych chwilach mojego życia.

Azylem dla rannych, którzy znani byli na terenie miasta i powiatu, był oddział zakaźny doktora Klimkiewicza, gdzie napis w języku niemieckim „tyfus” odstra-szał wszystkich wizytujących szpital Niemców, a nawet niemieckich lekarzy.

Zapamiętałam niektóre nazwiska lub pseudonimy rannych z  terenu powiatu tomaszowskiego i  zamojskiego. Byli wśród nich: Alfred Th or (ps. „Zych”), Mie-czysław Borkowski (ps. „Nik”), Piotr Kosuń (ps. „Witek”), MieMie-czysław Berezecki, Tadeusz Romańczuk (ps. „Boryna”), Stanisław Łoza (ps. „Dymsza”), Kazimierz Bednarczyk, Mieczysław Szczygieł, Bogusław Th or (ps. „Bogdan”, brat moje-go przyszłemoje-go męża), Józef Bednarz, Jan Bondyra, por. Włodzimierz Biront (ps.

„Zawisza”), Paulina Czubara, Jan Kozak (ps. „Muryna”), Ludwik Wolańczyk (ps.

„Lin”), Antoni Szarek, Zańczak, Maria Komadowska, por. Czesław Skarżyński vel Aborowicz (ps. „Azja”), Stanisław Samulak, Jan Szydłowski, Jan Bartecki, Michał Gozdek, Konstanty Piotrowski (ps. „Rosomak”), sanitariuszka „Istota”, strzelec

„Błyskawica” spod Wojciecha Sarzyńskiego (ps. Żbik”), strzelec „Brzoza” z  dy-wizjonu „Leśna”, strzelec „Szczupak” spod dowództwa Bronisława Czyrki (ps.

„Słowik”), strzelec „Dziadek” z  kompanii leśnej, strzelec „Lis” spod dowództwa

„Zawiszy”, strzelec „Sosna” spod „Słowika”, strzelec „Zawierucha” spod „Szarfy”, strzelec „Strzygłowski” spod dowództwa kompanii Zenona Jachymka (ps. „Wik-tor”), „Alias”, „Głaz” oraz Józef Lizak. Czas zatarł wiele nazwisk i pseudonimów, a wielu pacjentów ukrywało się pod zmyślonymi personaliami, dlatego lista ta jest z pewnością niekompletna.

Zgodnie z  przysięgą Hipokratesa udzielano również pomocy ciężko rannym żołnierzom niemieckim, a pod koniec wojny partyzantom sowieckim (m.in. ppłk.

Szelestowi). Operacje przeprowadzał doktor Wojtkowiak lub doktor Peter, a po-mocą przy wszystkich była siostra Jadwiga Babieć. Nad całością czuwał doktor Pe-ter, który jak orzeł krążył i pilnował, aby nikomu nie stała się krzywda, zawsze goto-wy do obrony. Gonił nas do roboty bez miłosierdzia. My, słabe i wątłe dziewczyny, we dwie musiałyśmy taszczyć na noszach na oddział zakaźny na pierwsze piętro mężczyznę ważącego ponad osiemdziesiąt kilogramów. Trudne chwile nastały tak-że, kiedy po napadzie upowców na pociąg wracający ze Lwowa przywieziono do

szpitala około czterdziestu ciężko rannych osób, z których prawie wszyscy, nie od-zyskawszy przytomności, zmarli.

Ranni partyzanci byli zawsze przydzielani do doktora Jabłońskiego. Wystawia-no im fałszywe kenkarty z terenów objętych walkami z upowcami. W kancelarii urzędowała siostra Sylwia Sznajder, która – zanim zapisała rannego lub chorego – taksowała go wprawnym okiem, nigdy nie myląc się, co do jego tożsamości. W ra-zie wątpliwości w sobie tylko znany sposób dawała znać i zjawiał się doktor Peter lub siostra Loretta. Pracujące w szpitalu siostry były niezwykłymi osobowościami.

Loretta Szpyt była przełożoną sióstr służebniczek NMP, które stanowiły wówczas personel pielęgniarski szpitala. Znała bardzo dobrze język niemiecki, więc wspól-nie z doktorem Peterem oprowadzała wizytacje Niemców po szpitalu.

W  związku z  trudnościami aprowizacyjnymi zorganizowano w  mieście oraz w terenie pomoc żywnościową dla szpitala. Mnie wyznaczono domy aptekarzy – Próchnickiego i Frankego – oraz pewnego nieznanego mi z nazwiska pana z ulicy Zamojskiej. Dwa razy w tygodniu o oznaczonej godzinie zjawiałam się w wymie-nionych domach po czekające na mnie kosze z żywnością.

Na nasz oddział przychodziły na przeszkolenie sanitariuszki z innych oddzia-łów. Szkolenia trwały zazwyczaj dwa tygodnie. Zapamiętałam niektóre nazwiska, na przykład z rejonu BCh Krynice pochodziły dwie koleżanki – Czuwarówna i Ło-puszyńska, a  z  rejonu AK Tyszowce – koleżanka „Zych”. W  pamięci utkwiła mi szczególnie jedna ze zbrodni okupanta, a mianowicie mord na ludności wsi Su-min. Przywieziono wtedy do szpitala zaledwie kilka osób, a z nimi kilkumiesięcz-ne dziecko. Znaleziono je na śniegu przy piersi zabitej matki. Było postrzelokilkumiesięcz-ne w rączkę i usta. Wychowywaliśmy Olesia (tak miał na imię) przez półtora roku aż do chwili, gdy został adoptowany przez pewną rodzinę z Krakowa.

Na swoim koncie mam wiele akcji konspiracyjnych, jedną także dotyczącą mnie samej. Na jednej z sal oddziału chirurgicznego leżał postrzelony przez par-tyzantów AK szpicel Gestapo Jarmuła. Traf chciał, że byłam w tej sali, gdy wszedł tam młody człowiek z aparatem fotografi cznym i chciał zrobić zdjęcia. Popatrzył jednak tylko i  poszedł. Na drugi dzień na tę salę weszło dwoje młodych ludzi, a jedno z nich, wczorajszy fotograf, strzelił kilkakrotnie do Jarmuły, zabijając go w łóżku. Ku mojemu przerażeniu stwierdziłam, że był to znany mi Adolf Lipowiec (ps. „Dąb”). Zawiadomiono policję i  do szpitala przyjechało dwóch policjantów niemieckich. Zostałam zabrana na posterunek żandarmerii. Tam próbowano zmu-sić mnie do zeznań, bijąc dotkliwie po całym ciele, a szczególnie w głowę. Pytano mnie o szczegóły dotyczące „fotografa” i okoliczności śmierci Jarmuły. Powiedzia-łam, że „fotografa” widziałam pierwszy raz i nie zapamiętaPowiedzia-łam, jak wyglądał. Po-nieważ byłam mała i szczupła, wyglądałam na trzynastoletnią dziewczynkę, trochę jeszcze mnie postraszyli i wypuścili do domu. Po kilku dniach przyszli znowu po mnie do szpitala, lecz siostra „szef wywiadu szpitalnego” schowała mnie pod scho-dami, gdzie przesiedziałam całą noc. Tam jeszcze wielokrotnie nocowałam. Przy-chodzili również po mnie do domu i moja rodzina musiała się ukrywać. W końcu wysłano mnie do wsi Łaszczówka, gdzie kilka tygodni ukrywałam się u państwa Berbeckich. Po jakimś czasie, gdy sprawa ucichła, wróciłam do szpitala. Warto za-znaczyć, że obserwowaniem wejścia do szpitala oraz alarmowaniem kierownictwa

zajmowała się siostra Henryka Lurcyszyn, która wyróżniała się świetnym refl ek-sem, sprytem oraz doskonałą orientacją, dlatego mogła pełnić tę funkcję.

W  szpitalu jako sanitariuszki pracowały również: Zofi a Bukraba, Lena Mar-tinka, Eugenia Mieszczakowska, Irena Jaworska. Zofi a Bukraba była sanitariuszką w kompanii „Wiklina”. Po wojnie została aresztowana przez NKWD. Przeżycia któ-rych doświadczyła, zniszczyły jej zdrowie. Zmarła w latach 50. XX w. Zaprzyjaźni-łam się szczególnie z Gienią Mieszczakowską, z którą ukrywałyśmy się na strychu w zimie 1942 r., zanim znalazłyśmy zatrudnienie w szpitalu. Rodzina Gieni przy-była do Tomaszowa z Wołynia. Jej ojciec Teodor Mieszczakowski został aresztowa-ny i zamordowaaresztowa-ny przez Gestapo w Zamościu.

Z pracą w szpitalu związanych jest wiele wspomnień. Otóż poznałam tam swo-jego przyszłego męża Alfreda Th ora (ps. „Zych”), który znalazł się w szpitalu po ak-cji w Kazimierówce w 1944 r. Był on zastępcą dowódcy kompanii „Wiklina”. Ranny, wraz z innymi partyzantami leżał najpierw na oddziale zakaźnym, a potem, kie-dy ewakuowano rannych w obawie przez represjami ze strony hitlerowców, ukry-wał się najpierw u  państwa Jaworskich, a  potem u  doktora Klimkiewicza. Kilka miesięcy później, kiedy powrócił do zdrowia, zawarliśmy związek małżeński. Było to 24 października 1944 r. Nie mogliśmy jednak żyć spokojnie. W nowej sytuacji politycznej, w okresie reżimu stalinowskiego nasiliły się represje wobec żołnierzy AK oraz WiN-u (Wolność i Niezawisłość). W tym czasie na jednym ze spotkań organizowanych u męża poznałam Sylwestra Sendeckiego, którego ojciec walczył w Legionach Piłsudskiego.

Żołnierze WiN-u musieli się ukrywać. Wkrótce mąż został aresztowany. Było to 12 kwietnia 1950 r. Zostałam sama z dwójką małych dzieci. Córka miała do-piero dwa tygodnie. To był najtrudniejsze chwile mojego życia. Gdyby nie pomoc mamy oraz wypróbowanych przyjaciół, nie wiem czy bym sobie poradziła. Do osób, które otoczyły mnie szczególną troską, zaliczam doktora Wojtkowiaka oraz doktora Klimkiewicza. Wiele zawdzięczam doktorowi Peterowi, który ponownie zatrudnił mnie w szpitalu. Wcześniej byłam zmuszona przerwać pracę ze względu na wychowanie dzieci, a tym samym straciłam środki do życia. Mąż mój więzio-ny był na początku w Zamościu, a następnie przez półtora roku (do sprawy) na Zamku w Lublinie. Skazano go na pięć lat pozbawienia wolności oraz przepadek mienia (oskarżony z artykułu 86 §2 KK WP, który przewidywał wyroki od 5 lat do kary śmierci). Najpierw osadzono go w Sieradzu, gdzie zatrudniony był jako krawiec, potem przeniesiono do kopalni Siersza Wodna. Pracował tam na dwie zmiany i  dzięki temu otrzymał szansę na nieco wcześniejsze zwolnienie. Z  wie-zienia mąż powrócił w 1954 r. Po aresztowaniu przez półtora roku nie miałam od męża żadnej informacji, nie wiedziałam gdzie odbywa karę ani co się z nim dzieje.

Wiadomość uzyskałam dzięki grypsowi przyniesionemu przez pewnego studenta.

Rozpoczęłam wtedy szukanie kontaktów z prawnikami i próbowałam go ratować.

Widzenie z mężem udało mi się uzyskać dopiero po rozprawie. Zaznaczę jeszcze, że proces męża i innych więźniów miał charakter pokazowy. Publiczność na sali sądowej była specjalnie dobrana. Stanowili ją urzędnicy UB po cywilnemu oraz członkowie PPR-u. Po powrocie z więzienia nasza sytuacja była nadal trudna. Mąż przez długi czas nie mógł znaleźć pracy ze względu na swoją przynależność do AK.

Bolało go bardzo, że dawano mu odczuć, iż jest obywatelem drugiej kategorii. Miał

nadszarpnięte zdrowie i stargane nerwy. Stał się człowiekiem zamkniętym w sobie, nieufnym, czuł się osaczony i nierozumiany. Dobrze było mu tylko wśród przyja-ciół jeszcze z czasów partyzantki. Dlatego był bardzo szczęśliwy, gdy odwiedzali go koledzy z AK – dowódca kompanii „Wiklina” Józef Kaczoruk (ps. „Ryszard”) i dowódca plutonu Witold Hryniewiecki (ps. „Tułacz”). Obaj byli ludźmi niebywa-le prawymi i szlachetnymi, odpowiedzialnymi za powierzone im zadania oraz losy podległych im żołnierzy. Spotkania te zamieniały się w  „długie nocne rodaków rozmowy”. Dla swoich kolegów mąż miał zawsze otwarte dłonie i serce. Rozumieli się i wspierali w najtrudniejszych chwilach życia.

Należy tu również wspomnieć o mojej znajomości z Sabiną Wośkowiak z Bon-dyrza. Zanim ją poznałam, dowiedziałam się o niej z opowiadań męża. Otóż mój mąż w czasie okupacji ukrywał się przez jakiś czas w majątku rodzinnym Sabiny.

Tam poznał osobiście ordynata Jana Zamoyskiego, który również znalazł schronie-nie we młyschronie-nie w Bondyrzu. Zapoczątkowana wówczas przyjaźń przetrwała długie lata. Z Sabiną spotykałyśmy się z okazji różnych akowskich rocznic w Zwierzyńcu, Osuchach lub Szczebrzeszynie.

W czasie okupacji cała jej rodzina zaangażowana była w działalność konspira-cyjną. Sabina i jej siostry były łączniczkami, a później po przeszkoleniu Sabina zo-stała sanitariuszką. W 1942 r. wstąpiła do AK i zozo-stała zaprzysiężona, przyjmując pseudonim „Tęcza”.

Po wojnie dla Sabiny nastąpił czas edukacji: najpierw nauka w szkole średniej, a następnie studia na kierunku mikrobiologia lekarska w UMCS w Lublinie. Po ukończeniu studiów magisterskich podjęła pracę w Lecznicy Ministerstwa Zdro-wia i Opieki Społecznej. W służbie zdroZdro-wia przepracowała 45 lat. Cały czas an-gażowała się w  działania społeczne. Szczególnie ważna była dla niej działalność w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

Na teren szpitala przychodził często pacjent, ofi cer miejscowej żandarmerii, na pogaduszki z lekarzami. Podawał on informacje, które dla konspiracji były bardzo ważne. On to ostrzegł nas, że na teren Suśca, Tomaszowa oraz Józefowa wysłani zo-staną szpicle. Faktycznie szpicli wysłano, lecz kontrwywiad był już przygotowany.

W czerwcu 1944 r. pojawili się w szpitalu Niemcy. Przyjechali swoją tankietką w poszukiwaniu podejrzanego, ponieważ dowiedzieli się, że przebywa on w tym miejscu. Doktor Peter zajął ich rozmową, a ja wraz z siostrą Krystianą przeniosły-śmy rannego na przypadkową furmankę, jak się potem okazało należała ona do gajowego Bomby. Gdy gajowy z chorym odjechał do gajówki Dąbrowa, Niemcy zorientowali się, że ranny im uciekł. Wsiedli do tankietki i  dzięki informacjom wiedzieli, w którą stronę odjechał. Wtedy doktor Jabłoński polecił, abym pojechała i powiadomiła Bombę, że o wszystkim wiedzą Niemcy i już za nim jadą. Wskoczy-łam więc na rower i popędziWskoczy-łam w ślad za gajowym. DogoniWskoczy-łam ich przed samą gajówką i razem z rannym ukryliśmy się w lesie. Do tej pory nie wiem jak miał na imię.

Pamiętam również Kazimierza Bednarczyka, który przebywał na oddziale za-kaźnym w sali nr 24 u doktora Klimkiewicza. Miał on radiostację nadawczą, której sygnał pewnego razu został przechwycony przez Niemców. Rozpoczęto jego po-szukiwania. Gdy Gestapo przybyło do szpitala, doktor Peter i siostra Loretta, dzię-ki znajomości języka niemiecdzię-kiego zdołali zatrzymać Niemców, ja w  tym czasie

zawiadomiłam Bednarczyka, że jest poszukiwany. Szybko opuścił budynek i scho-wał się za pobliskie drzewa. Do końca swoich dni dziękoi scho-wał mi za uratowanie życia.

W lipcu 1944 r. Tomaszów Lubelski został wyzwolony spod okupacji hitlerow-skiej. Tylko w części południowo-wschodniej powiatu tomaszowskiego toczyły się jeszcze walki partyzantów z oddziałami UPA. Jedną z ofi ar tych walk był Stefan Żurowski, któremu groziła amputacja kończyny. Mniej więcej w tym samym czasie przywieziono do nas Kamila Sokołowskiego, który także był ranny w ramię. Obaj byli leczeni pod okiem doktora Wojtkowiaka.

Większość sanitariuszek oddziału chirurgicznego z czasów okupacji pozostała w służbie zdrowia i po przeszkoleniu otrzymała prawo wykonywania zawodu pie-lęgniarskiego, tak jak ja. Niektóre, na przykład Hanna Akerman i Krystyna Wią-czek, skończyły studia medyczne i są lekarkami. Zawsze pozostałyśmy wierne swo-jemu powołaniu niesienia pomocy cierpiącym.

Jako pielęgniarka w służbie zdrowia w Tomaszowie Lubelskim przepracowałam 47 lat (w szpitalu i w przychodni). Na emeryturę odeszłam w 1986 r. Jednak doktor Oleszczuk umożliwił mi pracę jeszcze przez trzy lata. Pracę w szpitalu wspominam bardzo dobrze. Tworzyliśmy zgrany zespół i zawsze mogliśmy na siebie liczyć.

Łukasz Sławiński, Bogusław Korzeniewski

Terespol