T e n sam pokój. Zam iast bro n i pootw ierane p udełka ze stroikam i; zam iast szachów zwierciadło. Na tureckiej głowie czepeczek, na celu suknia. Mapy, klatki sprzątnięte. Słychać za sceną trąbienie.,
* a p o tem m ocny wystrzał. SCENA I.
F ru z ia , potem Jó z ia , Z u zia.
F ru zia w ybiegając. Józiu, Józiu! Zuziu! Józiu! Zuziu!
Józia w biegając. Czego?
Z u zia wbiegając. Cóż tam ?
F ru zia biegając po pokoju. P an ie się zlękły, panie chcą zemdleć.
Z u zia ku drzwiom biegnąc. D la B o g a!
Józia ku drzwiom . Może zem dlały?
F ru zia wybiegając. Niema gdzie! niema gdzie! SCENA. I I.
M aior p ro w ad zi p a n ią O rgonow ą całkiem n a nim ■wspartą, p ow oli do je j p o k o ju ; p rz y n iej Zosia za n ią F ru z ia. Poczekaw szy, ro tm istrz p row adzi podobnież p a n ią D yndalską z J ó z ią ; przechodzą do sw ojego pokoju. Poczekaw szy, p o ru czn ik podobnież p an n ę A nielę. - G rzeg o rz z d ru g iej stro n y , trą b a w rę k u — i przy drzw iach zostaje. K ap elan n a k o ń cu w chodzi z zaw ią zana serw e tą , sta je w śro d k u n a p rzodzie sceny i ta k n iep o ru sze n ie sto i do k o ń ca sceny—słychać w p o kojach
W ody! wody! wody!
G rzeg o rz w ybiega i w k ró tc e w raca, w jed n e j ręce trąb a , w d ru g iej k o n e w k a ogrodow a.
F ru zia we drzw iach. W ody! G rzegorz biegnie ku niej.
Józict w e drzw iach. W ody! Grzegorz biegnie ku niej.
Z u zia we drzwiach. W ody! prędzej!
G rzeg o rz w ybiega za nią. D ziew częta i p o ru czn ik prze b ieg a ją scenę w różnym k ie ru n k u z flaszeczkam i,
szklankam i itd .
SCENA III.
Major, R otm istrz, K apelan, G rzegorz.
Kapelan zaw sze w sw ojem m iejscu z założenem i rę k o ma. G rzegorz zadyszany, w głębi.
M ajor obcierając czoło. K toby się spodziewał!
R o tm istrz podobnież. Któż to m ógł przewidzieć!
M ajor. Nie trzeb a było staw iać pod samem
oknem.
R o tm istrz. W y strz ał był za mocny.
M ajor. W samej rzeczy, że mocny; któż
nab ijał?
R o tm istrz. G-rześ.
M ajor. Pew nie dałeś więcej prochu?
G rzegorz. Troszeczkę, troszeczkę tylko, panie
majorze.
M ajor chodząc. Troszeczkę! U niego to nic nie znaczy! troszeczkę! Otóż masz, co to troszeczkę narobiło.
R o tm istrz chodząc. Nie b y ły b y się ta k polękły.
M ajor chodząc. T ak, nareszcie może byłaby je d n a zemdlała.
R o tm istrz chodząc. T ak, jedna, a niech i dwie.
M ajor chodząc. Tak, niech i dwie, ale trz y ?
R otm istrz. T rz y od razu!
M ajor. T rzy, trz y od razu!
Kapelan. Posłać po doktora... krew im puścić. jRotmistrz. Nim przyjedzie...
M ajor. Lepiej, niech im G rześ krew puści. Kapelan. Nie uchodzi, nie uchodzi.
G rzegorz stojąc pro sto przed majorem. P anie ma jorze, podejmuję się.
Kapelan. Nie można.
M ajor. Ale kiedy umie... sam widziałem... puszczał ra z mojemu trębaczowi, ja k go koń uderzył... praw da, że nie do razu, ale jednak.,.
SCENA IV.
Ciż sam i, Porucznik.
P orueznik. Przecie nasze dam y przyszły do
siebie. P ani Orgonowa ma jeszcze tylko spazm a tyczne ziewanie... P an i D yndalska lekką kolkę... a panna A niela cokolwiek dreści.
G rzegorz. P an m ajor nie każe?
M ajor. Ju ż nie potrzeba. Grzegorz odchodzi.
Porueznik. W szystko ustanie po chwili spo
czynku.
M ajor. Bogu dziękł.
B o tm istrz. Chodźmy do obiadu.
F ru zia w chodzi i dygając przed majorem. Moja pani prosi pana, abyś pan kazał, aby konie w stajni nie hałasow ały. B ardzo tu p a ją i kichają, a to szkodzi nerwom mojej pani. O dehodzi. Oficerowie spoglądają na siebie w milczeniu.
Damy i Huzary. 35
R o tm istrz. Nerwom szkodzi.
M ajor. Koniom kazać, aby nie hałasow ały,
G rzesiu! G rzegorz w chodzi, rotm istrz i m ajor chodzą.
K onie ze stajn i w yprowadzić.
G rzegorz. D okąd?
Major. D okąd chcesz.... niech koczują. Grzegorz
odchodzi, Józia w chodzi.
Józia dygając przed majorem. Moja pani prosi, abyś pan kazał powynosić z domu w szystkie arm aty, fuzye i pałasze, bo się lęka nowego przypadku i spać nie może. Józia odchodzi, chwila milczenia.
R otm istrz. A rm aty powynosić.
M ajor. I p a ła s z e ,. G rzesiu! G rzegorz wchodzi.
B roń zebrać i na strych wynieść. G rzegorz odchodzi, Zuzia w chodzi. . . .
Z u zia dygając przed majorem. Moja pani prosi, abyś pan kazał zakadzić pod oknami, bo proch bardzo śmierdzi, z czego dreszcz się powiększa,
O dchodzi — chwila milczenia.
M ajor. G rzesiu!
R otm istrz. Czegóż chcesz? G rzegorz w chodzi.
M ajor. K azać zakadzić. R o tm istrz. Na dworze? Kapelan. Bądźcie zdrowi.
M ajor. Dokąd? Kapelan. Jad ę.
R o tm istrz. Odstępujesz n a s ? Kapelan. Nie w ytrzym am . R otm istrz. A to i j a pojadę.
Major. A to weźcież i mnie z sobą.
P orucznik. Ale, moi panowie, ja k że chcecie
sam e dam y zostaw ić?
M ajor. One sobie tu poradzą. Porucznik. Ale one was nie puszczą.
M ajor. Oiclio! ciszej. T rzeba w sekrecie odje chać.
R o tm istrz cicho. T rzeb a uciec w sekrecie.
Kapelan. Uciekajmy.
M ajor do G rzegorza cicho. Kulbaczcie konie
Porucznik. Majorze, rotm istrzu!... M ajor. P st... zbierzmy się...
R o tm istrz. I W nogi. O dchodzą na palcach do sw oich pokoji.
Porucznik sam. A to pięknie! Jechać nie mo gę... sam nie zostanę... co tu robić?... trzeba przeszkodzić tej ucieczce. Gdybym mógł... idzie ku
drzwiom Zofii, powoli otw iera — na jego znak Zofia w ychodzi.
SCENA V.
P orucznik, Zofia.
P orucznik. Zofio, źle się dzieje. Z ofia. Cóż ta k ieg o ?
Porucznik. Major, ro tm istrz i kapelan, prze
straszeni tem co się stało, a bojąc się jeszcze bardziej, co ich nadal czeka, ułożyli ucieczkę.
Z ofia. J a k to ? chcą odjechać?
P orucznik. T ak je st, tajem nie. Idź, powiedz to
m atce; tylko nie mów, że wiesz odemnie. J a ta k że z nimi muszę się w ybierać.
Z ofia. Coż pomoże moja m a tk a ?
Porueznik. Ju ż oiia sobie poradzi, tylko idź
І powiedz. O dchodzą w przeciw ne strony.
Major, ro tm istrz , k a p elan w ychodzą bardzo o stro żn ie i n a palcach p ow oli p o stę p u ją ; m antelzaczki pod pachą, p rz y pałaszach. D ają sobie znak, aby być cicho,
a zszedłszy się n a środku, w ychodzą o glądając się
powoli. F ru z ia a potem Jó z ia i Zuzia p rz eb ieg a ją ze
drzw i do drzw i ja k w scenie dru g iej.
SCENA VI.
O rg o n o w a , D y n d a lsk a , A n iela, F ru z ia , J ó z ia , Z u z ia . W ybiegają ze swoich pokojów ; za każdą służąca kończąca ubierać. JStają bez tchu na przodzie sceny w koło tuż koło siebie; żadna przem ów ić nie
może — chwila milczenia.
D yndalska odetchnąw szy. Chcą uciekać!
Aniela. ...uciekać! Orgonowa. ...ciekać1 D yndalska. Nie puszczać l Orgonowa. B iegaj, D yudalsiu! Dyndalska. Skocz, Anielko! A niela do dziew cząt. Biegajcie!
Orgonowa. Czekajcie!... proście... Major niech tu
przyjdzie... Nie odstępujcie go i kroku... biegajcie! SCENA V II.
O rg o n o w a , D y n d a ls k a , A n ie la . Siadają.
Orgonowa. Bzecz niesłychana! Aniela. Nie do uwierzenia.
D yndalska. S praw ka panów doradców. Orgonowa. Nie inaczej, samby nie śmiał. D ynd. P anu rotm istrzow i w szystko nie na rękę* Orgonowa. I kapelanowi.
A niela. Albo i porucznikowi. Orgonowa. Ten nic nie znaczy. Aniela. Nie w ierz temu, siostruniu.
Orgonowa. Ju ż j a ci ręczę. On ani pomoże, ani
zaszkodzi. J e s t, czy go niema, w szystko jedno. Ale ci sta rz y , <a sta rz y , ja k zaczną ruszać wą- siskami, toby w ogień w lazł jeden za drugim.
D yndalska. Póki będą z sobą, póty próżne na
sze staran ia. My gadam y, gadam y, a pan kolega kiwnie głową, i jużci po wszystkiem u.
Orgonowa. R otm istrz najstraszniejszy.
Aniela. Kiedy tak... poświęcę się waszemu
dobru: pójdę za niego.
D yndalska. Ależ on ma rozum, kochany aniołku. A niela. A dowcip waćpani.
Orgonowa. Niech się sta ra mu podobać... albo
go podbije, albo go w y straszy ; zatem zawsze dobrze.
Aniela. Chcę wam służyć mimo w aszych urą-
g ań i zobaczycie, źe swego dokażę.
Orgonowa. M ajora rozczulać. Dyndalska. Nie dać mu odetchnąć.
Orgonowa. A ni momentu; ja k go zmęczymy, to
na w szystko przystanie. J a go znam dobrze.
D yndalska. K apelana z obydwoma poróżnić.
Orgonowa. Ile możności mu dokuczać.
Dyndalska. Zręcznie słówko wsunięte najle
pszych często poróżni przyjaciół.
Orgonowa. Ju ż j a to biorę na siebie; na w a-
szem świadectw ie polegam.
Aniela. Otóż i major.
SCENA V III.
O rg o n o w a , D y n d a is k a , A n iela, M a jo r i d z ie w c z ę ta . Fruzia wchodzi poważnie, za nią major, za nim Józia i Zuzia; zostają przy drzw iach chichotając się między sobą. Chwila milczenia. Na znak O rgo-
nowej dziew częta odchodzą.
Orgonowa. W itam y Z podróży. Major się kłania.
D y n d a l s k a po krótkiem m ilczeniu. Gdzież się pan b r a t w ybierał?
M ajor. Chciałem konia przejechać. Orgonowa. K onia przejechać? M ajor. Konia przejechać.
Orgonowa. Tak, mały spacer zrobić? M ajor. Mały spacer zrobić.
Orgonowa. I wrócić?
Major z w estchnieniem . I wrócić.
Orgonowa. Prędko У
Major. Tak... to jest... nie wiem... bo to... Orgonowa. Na co tu udaw ać? lepiej praw dę
powiedzieć.
M ajor. Dobrze w aćpani mówisz, nie umiem
i nie chcę udawać. W stają.
Orgonowa. Chciałeś nas więc odjechać? 40 Aleksander hr. Fredro.
M ajor. Chciałem.
Organowa. Same zostaw ić? M ajor. Same zostawić. Orgonowa. T ajem nie? M ajor. Bez pożegnania.
Orgonowa. Do tego stopnia posunąłeś nie* grzeczność.
M ajor. Mylisz się w aćpani; to nie była nie-
grzeczność.
Orgonowa. Tylko uprzejmość. M ajor. Nie inaczej.
Orgonowa. W nowym wcale sposobie; gości
w donm odjeżdżać.
M ajor. Myślałem, że im bezemnie lepiej bę
dzie. Nie umiem, przyznam się, dam przyjm ować, i p rzy najlepszej chęci mógłbym nabroić z nie- wiadomości wiele złego. Ju ż raz z mojej winy dostałyście mdłości; któż ręczy, że nie pomrzecie, ja k w as jeszcze lepiej uczcić zechcę? Mógłżem zgadnąć, że konie pow iększają spazmy, proch dreszcz a pałasze kolki? I mogęż wiedzieć, czego wam trze b a a czego nie trz e b a ?
Orgonowa. W szystkobyś wiedział, gdybyś był
k ontent z naszego przybycia. Ale, niestety! sio s try kochające cię... siostry dawno cię niewidzące...
D gndalska Utęsknione b ra ta uściskać... Orgonowa. Mimo wszelkich trudności, w ybierają
się do ciebie...
Dgndalska. W najniegodziw szą drogę...
42 A leksander hr. F red ro .
Aniela. U grzęzłyśm y dwa razy .
M ajor z w estchnieniem na stronie. Ach, któż Wa3 w yciągnął na moją biedę?
Organowa. P rzy jeżd żają zająć się twojem szczęściem...
Dyndalslia. Troskliw e o tw oje dobro... Orgonowa. I ta k je przyjm ujesz? A niela. Chcesz porzucać.
Orgonowa. Uciekasz od nich.
Dyndalslia. Bez względu na ich słabe zdrowie... Orgonowa. N erw y nadwerężone.
Dyndalslia. T akaż to miłość b rate rsk a! Orgonowa. T ak a wdzięczność! ach! to boli!
Z aczyna płakać.
M ajor. Ale, moja pani siostro... D yndalska. Niewdzięczność, i od b ra ta !
Z aczyna płakać.
M ajor do D yndalskiej. Ale, pani siostro...
Aniela. Odpycha serca nasze! Z aczyna płakać.
M ajor. Ale, moja panno siostro...
Orgonowa. Bądźże tu uczynną; ach! ach! D yndalska. Ach! ach!
Aniela. Ach! ach!
D yndalska rzucając się na krzesło. Kolki!
A niela podobnież. Słabo mi.
Orgonowa podobnież. Spazmy!
M ajor. T ylko n i e mdlejcie, dla Boga! M ilczen ie.
M dleją; co tu robić? Hej! je s t tam kto?... wody! wódki! octu!... czy pogłuchli... G rzesiu!
G rzesiu! W racając się ku nim. Mdleją,! co robić?... Grzesiu, w ystrzel Z m oździerza! Zryw ają się wszystkie.
Orgonowa. Nie w ystrzel, nie w ystrzel! D yndalska. D la Boga! nie w ystrzel! Aniela. Ju ż mi troclię lepiej.
M ajor. Moje panie siostry,- gadajcie, róbcie co
chcecie, tylko nie mdlejcie; bo do w szystkich dyabłów...
Aniela. Ach, fi! co za brzydkie słowo! M ajor. W idzisz w aćpanna, że ani dam p rz y j
mować, ani z niemi umiem rozmawiać. Jed n ak co każecie, wypełnię, prócz jednego ożenienia; tem służyć nie mogę. D yndalska i Aniela, którym O rgonowa szepnęła, w ychodzą do jej pokoju.
SCENA IX . O rg o n o w a , M a jo r.
Orgonowa.- K tóż w aćpana do ożenienia zmusić
może? Kto w aćpana ciągnie do o łta rza? W szak w szystko od twojej woli zależy i tylko uprzej mości trochę od ciebie żądamy. Bądź z nam i dni kilka, w ierz, że szczerze radzim y, nie słuchaj ko legów i sta ra j się poznać Zosię.
M ajor. Na co to się w szystko p rzy d a ? Orgonowa. Przynajm niej jedno słowo przemów
do niej. Dlaczegóż ta k niem iłosiernie gardzisz tem biednem dziecięciem! P łaczu biedaczka utulić nie może.
M ajor. Znowu płacz; a to wszyscy...
Orgonowa. Otóż i ona... Zofia przychodzi. Zostawiam
was sam na sam ; spodziewam się, że się sobie podobacie. Do m ajora na stronie. Miej w zgląd na je j
młodość. Do Zofii na stronie. Bądź rozsądna, o tw ój
los idzie.
SCENA X.
M a jo r , Z o fia . Chwila milczenia.
M ajor. Mościa panno... Z ofia. Emchany wuju.
M ajor łagodniej. Moja panienko.
Z ofia. Oo każesz?
M ajor łagodniej. Moja Zosiu.
Z ofia. Słucham.
M ajor na stronie. D yabli nadali ta k ą sprawę!
Do Zofii. Zapewne... bez w ątpienia... oczywiście... wiesz to... ten... to je st, zam iar twojej m atki względem... względem...
Z ofia. Wiem.
M ajor. Cóż ty na to? Z ofia. Ja , nic. M ajor. Mów szczerze.
Z ofia. Szczerze mówię. N a stronie. P ierw sze kłamstwo.
M ajor. W ięc nic? Z ofia. Nic.
M ajor na stronie. Rzecz dziw n a! Do Zofii. Jednak cię to trochę m artw i?
Z ofia. Bynajm niej. M ajor. W idzę z oczów.
Z ofia. Mylisz się w aćpan dobrodziej.
M ajor. Mylę się? Na stronie. Rzecz dziwna! Ja k to tej biedaczce powiedzieć: j a ciebie nie chcę. Czy dyabli nadali! Do Zofii, po krótkiem myśle niu. Moja panienko, chciałbym, abyśmy się mogli zrozumieć.
Z ofia. I ja tego jedynie pragnę. M ajor. D la dobra nas obojga.
Z ofia na stronie. Ach, Edmundzie, Edm undzie,
jakże tru d n ą mi dałeś rolę!
M ajor. Twój lós szczerze mnie zajmuje. Z o fia na stronie. I ja go muszę zwodzić M ajor. Powiedz mi więc: chcesz iść za m ąż? Z ofia. Tak jest.
Major. Za mnie?
Z o fia po krótkiem w ahaniu się, cicho. T a k je st.
Major. To nie dobrze. Z ofia. Dlaczego? Major. Dlaczego?
Z ofia. T ak je st, dlaczego nie dobrze?
Major. Zdaje mi się, że w aćpanna możesz to
łatw o zmiarkować.
Z ofia. W cale nie.
M ajor. P rzynajm niej, dobrego nic nie widzisz. Z ofia. I owszem.
M ajor. I owszem? Na stronie. Rzecz dziwna! Do Zofii. Mnie się zdaje, że nie byłabyś szczęśliwą.
46 Aleksander hr. Fredro.
Z ofia. Od niego to zależeć będzie.
M ajor. Ach, nietylko od mojej woli zależeć będzie, ale i od wielu, wielu okoliczności.
Z ofia. T ych trudno przewidzieć.
'M a jo r. Po części, moja panienko, po części.
N igdy nie zgłębiałem, co stanow i istotne szczę ścia w małżeństwie; mniemam jednak, że dwie osoby dobierać się powinny, ja k p a ra koni: rów ny chód, rów ny zw rot, rów ny ogień, w tedy dobrze się jedzie a mniej się morduje. Ale kiedy jeden b y stry a drugi leniwy, te n miękki, tam ten tw ardousty, ten ciągnie, tam ten skacze; to dyabła w arto! praw da, panienko! Powiedzże mi te ra z w aćpanna, jakbyśm y się pobrali, do której p ary koni będziemy podobni? do pierw szej, czy do drugiej? — Podobnoś do drugiej: w aćpanna byś biegła, j a się ju ż potykam ; w aćpanna byś ska kała, j a ju ż pokaszluję. Śmiej się, śm iej; lepiej śmiać się, niż głupstw o zrobić.
Z ofia. Nie myśl, że porównanie rozśmieszyło
mnie trochę.
M ajor. W ięc bez porównania. W aćpanna mło
da, lubisz bawić się, i dobrze że lubisz, bo to na to pora. P otrzebujesz zatem męża, coby się ta k że lubił baw ić; coby cię woził po spacerach, ucztach, balach, te atrac h , coby po nocy na p i szczałce przy g ry w ał gdzieś tam nad strum ykiem , gdzieś tam p rzy księżycu, ja k to tam w waszych rom ansach opisują. A ja , moja panienko, nie do
tego: w dzień służbą zajęty, wieczór fajkę palę a w nocy chrapię, aż się okna trzęsą.
Z ofia. Czyliż tylko uciech i rozryw ek w mał
żeństw ie upatryw ać trz e b a ? Je stż e młodość wie czną, abyśmy zapominali o późniejszym w ieku? Za nicże liczyć uczciwość, łagodność, stałość ch a rak te ru tego, z którym mamy przebyć ja k wiosnę ta k i zimę życia naszego? Męskiemi, tylko cnotami mężczyźni zyskać mogą nasze serca. D obra sław a męża je s t także sław ą żony, a jednostajna spokojność je s t podług mnie istotnem szczęściem.
Major. Bardzo rozsądnie, bardzo, bardzo roz sądnie; z tem wszystkiem mój wiek...
Z ofia. W iek doświadczenia. M ajor. N iektóre dolegliwości... Tiofia. Któż bez nich? M ajor. Moje wady... Z ofia. Któż ich nie ma?
Major. J a sam czuję, że można być g rze czniejszym, przyjem niejszym w tow arzystw ie. T rudno mi się będzie odmienić; nie umiem w ba wełnę obwijać.
Z ofia. Dowodzi otwartość.
M ajor. P rz y k rą czasem bywa t a żołnierska
otw artość. '
Z ofia. I owszem.
M ajor. I owszsm? Na stronie. Rzecz dziwna! dziewczyna młoda, ładna a rozsądna... rzecz
dziwna! Do Zofii. Ale, moja panienko, nie mówiąc do ciebie, wiele bardzo idzie za mąż dla zyskania wolności... wolności... rozumiesz w aćpanna, ja k ja to rozumiem? Jeślim więc na męża niestworzony, to tem więcej na takiego, coby cierpiał pewne flgie.
Z ofia. Zbytecznej wolności, wolności bez g ra
nic nie pragnę, ale i niewoli w małżeństwie nie spodziewam się znaleść; wzajem ne we wszystkiem 'obow iązki rządzić powinny.
M ajor. Bardzo rozsądnie. Na stronie. I clice pójść za mnie... rzecz dziwna! Do Zofii. Z tem wszystkiem... j a myślę... źe potrzebaby...
Zofia śm iejąc się. W yraźnie, w yraźnie, kochany wuju.
M ajor na stronie. Rozsądna!... chce pójść za mnie, żal mi j ą zm artw ić. Do Zofii. Bo widzisz, moja Zosiu, że...
Zofia. Na co przyczyn szukać? nie znasz
mnie jeszcze waćpan dobrodziej... to dosyć... ale mnie poznać możesz... zostaw m y więc czasowi a mam nadzieję zyskać na tem.
M ajor. Nie trudno ci to będzie, moja Zosiu. Zojia. Czy ta k ?
M ajor zbliżając się. Z tem i oczkami.
Zofia. O! nie o tem mowa. Major. Z tą buzią.
Zofia. O, bardzo proszę.
M ajor biorąc ją za rękę. Z t ą rączką,
Zofia. P anie majorze!
D am y i H uzary. 49
M ajor obejm ując ją. Z tym kształtem , z temi...
Z ofia. D la Boga, co to je s t? M ajor. J a się sam dziwię. Z ofia. Spodziewam się.
M ajor. W szystkiego się spodziewaj. Z o fia w yryw ając się. Ach, tego nadto!...
M ajor. Jeszcze mało!... Z o fia w y b ie g a d o s w o je g o p o k o ju .
SCENA X I.
M ajor p rostu ją c się. Ech! ech, że mi teraz uszła!
Chodzi prostując się.
Odmłodniałem, odmłodniałem... dalibóg czuję, że odmłodniałem... i nie dziw; luba dziewczyna, ładna dziewczyna, rozsądna, gw ałtem chce iść za mnie!... Gdybym się ożenił?... Niech się co chce dzieje... Nie, to nie; niech się nie dzieje co chce... ale ja... tylko że to... bo znowu z drugiej stro ny... ale jednak... nareszcie w przypadku... a dyabła tam , źle! Co tu robić?
SCENA X II. M a jo r, D y n d a ls k a .
D yndalska. No, panie bracie, ja k ż e stoją inte-
resa ?
M ajor. Eóżnie, różnie.
D yndalska. Zosia pomieszana, waćpan zam y
ślony; dobry znak.
Major. Znak nie zły, to praw da.
Dyndalska. Ja k ż e ci się podobała?
Major. Ładna dziewczyna, niema co mówić.
Dyndalska. A w idzisz. M ajor. Miła. Dyndalska. A widzisz. Major. D obra. Dyndalska. A widzisz. M ajor. Rozsądna.
Dyndalska. Nie mówiłam?
Major. Bardzo rozsądna.
Dyndalska. To wszyscy wiedzą.
Major. Gwałtem chce iść za mni®.
Dyndalska. Gwałtem.
M ajor. To nie źle.
Dyndalska. Bardzo dobrze.
Major. Ale z drugiej strony...
Dyndalska. N iem a drugiej strony... Podobała ci się?
Major. Podobać się, podobała.
Dyndalska. W ięc się żeń.
Major. Żeń się, łatw o mówić.
Dyndalska. Cóż ci przeszkadzaj?
Major. Co przeszkadza?
Dyndalska. N aprzy k ład ?
Major. Zgadnij waćpani.
Dyndalska. Nie chcę zgadyw ać.
M ajor. L at pięćdziesiąt sześć.
Dyndalska. F raszki.
Major. Je j la t ośmnaście.
Dyndalska. F raszki.
Major. Złe stąd skutki.
Dyndalska. F raszki.
Major. A, dyabła tam fra szk i!
Dyndalska. K obiety prędko się starzeją.
Major. No, to praw da.
Dyndalska. Zosia ma la t ośmnaście.
Major. Ośmnaście.
Dyndalska. Za dziesięć la t będzie m iała dw a dzieścia ośm.
. Major. To praw da.
Dyndalska. Za piętnaście, trzydzieści trzy.
Major. Praw da.
Dyndalska. I ju ż po młodości.
Major. I to praw da.
Dyndalska. Cóż za w ielka różnica między w am i?
Major. A jużci!
Dyndalska. Żadnej.
Major. J e s t, je s t, niema co mówić.
Dyndalska. B ardzo mało. A potem waćpan nie masz pięćdziesięciit sześciu la t.
Major. A mam, mam.
Dyndalska. Ale nie masz.
Major. P rzecież muszę wiedzieć.
Dyndalska. Ale j a mówię, że nie masz.
Major. Mylisz się, m ylisz.
Dyndalska. Ale nie mylę.
Major. Mam m etrykę.
Damy i Huzary, 6 1
Dyndalska. Nic nie znaczy. Aniela ma czter dziesty, a j a czterdziesty drugi skończę, pani Orgonowa zacznie czterdziesty szósty, a w aćpan o cztery la ta starszy , więc masz rok pięćdzie siąty ; rzecz jasn a.
M ajor. Chyba m yłka w metryce,
Dyndalska. Pewnie.
M ajor. No, pięćdziesiąt, to co innego.
Dyndalska. A potem, powiedz mi, czy nigdy ci się nie trafiało widzieć szczęśliwe małżeństwo,