• Nie Znaleziono Wyników

V II. R otm istrz, A niela

Aniela. Dobrze, że tu zastaję w aćpana. J a k też możesz być ta k spokojnym będąc przyjacielem m ajora? ja k możesz zezw alać na jego ożenienie?

R o tm istrz po krótkiem m ilczeniu zadziw iony. Nie zezwalam.

58 Aleksander hr. Fredro.

Aniela. Ale nie sta ra sz się odwieść od tego szalonego zam iaru.

Rotmistrz. Zabronić nie mogę.

Aniela. P o trzeb a jem u odmiany losu? niech mi kto powie.

Rotmistrz. Zapewne, że nie.

Aniela. Cóż przyjem niejszego nad etan woj­ skowy ?

Rotmistrz. Zapewne.

Aniela. Używ a obecności, przyszłość się nie troszczy.

Rotmistrz. Zapewne.

Aniela. Podległy tylko swemu obowiązkowi.

Rotmistrz. Zasługa jaw na, ta za mną mówi, nie potrzebuję łaski niczyjej.

Aniela. N igdy sam, nigdy opuszczony.

Rotmistrz. Zawsze w tow arzystw ie...

Aniela. P rzyjaciół doświadczonych. Bo gdzież lepiej poznać człowieka ja k w trudach, biedzie, niebezpieczeństw ie?

Rotmistrz. .To prawda.

Aniela. Tam nie popłacają wykształcone słówka.

Rotmistrz. Ho, ho!

Aniela. Tam działać potrzeba.

Rotmistrz. Ja k na męża przystoi.

Aniela. I na dobrego żołnierza; źle albo dobrze, ale otwarcie.

Aniela. Nigdy się nie bać. R otm istrz. I samego dyabła!

. Aniela. Ach! Pom iarkow aw szy się. O ta k , tak... szczęśliwy, szczęśliwy kto ten stan obrał. Ach, gdybym nie była kobietą, byłabym żołnierzem całe moje życie.

R o tm istrz. Proszę! Na stronie. Do rzeczy kobieta.

Aniela. R az naw et myśl mi przychodziła, ale

to dawniej, ukryć płeć moję, przyw dziać m undur i stanąć w szeregu huzarów.

R otm istrz. W szeregu huzarów, i ukryć... Na

stronie. R zadka kobieta.

Aniela. Ale tylko w kaw aleryi chciałabym

służyć.

R o tm istrz. W k aw a lery i? Aniela. T a k konie lubię. R otm istrz. Konie pani lu b isz? A n iela , Szalenie.

R o tm istrz. To rozum dowodzi. Aniela. Sam a naw et konno jeżdżę.

R o tm istrz. Konno jeździsz? Na stronie. Goto za kobieta!

Aniela. Coto za uciecha dobrego dosiąść ru ­

m aka, a jeszcze młodego, trochę dzikiego.

R o tm istrz z w rastającym zapałem . Uczyć go p ra ­ wie chodzić.

* Aniela. Powoli.

R o tm istrz. Cierpliw ie ja k z dzieckiem.

Aniela. Potem żwawiej,

Rotmistrz. A ostrożnie.

Aniela. Kłusować.

Rotmistrz. Niech się w yciąga.

Aniela. Galopować.

Rotmistrz. W koło, w praw o, w lew e.

Aniela. Spiąć ostrogą.

Rotmistrz. A to na co?

Aniela. Czasem, czasem.

Rotmistrz. Ale na co?

Aniela. Tak.,, ale...

Rotmistrz. Chyba że u p a rty , i to...

Aniela. T ak , ta k , kiedy u p a rty , i to »

Rotmistrz. O strożnie.

Aniela. O, ostrożnie.

Rotmistrz. Bo można znarowić.

Aniela. O, można znarowić. Cały dzień sie­ działabym w s ta jn i: tego, to tam tego, to znowu tego kazałabym przejeżdżać lub sama przejeżdżała. Coto za rozkosz!

Rotmistrz na stronie. N a honor, rz a d k a kobieta.

Aniela. A potem wieczór fajeczkę zapalić.

Rotmistrz. T en sm ak trudno damom pojąć.

Aniela. J a k to ? Alboż jedna, j a pierw sza tytoń lubię!

Rotmistrz. L ubisz pani?

Aniela, Sam a palę.

Rotmistrz. Sam a ty to ń p a li! Na stron ie. Coto za kobieta! coto za kobieta!

Aniela. T ak mam odrębne g u sta od całej 60 Aleksander hr. Fredro.

pici mojej, żem dotąd za mąż pójść nie chciała. Ci miejscy panicze pragną, aby żona tylko się stroiła, baw iła, k ręc iła,'trz p io ta ła; nie mogą pojąć kobiety, coby lubiła życie obozowe.

R otm istrz. Szalone głowy.

Aniela. Marsze, koczowania, ruch, pracę... R o tm istrz. Lecz czemuż pani wojskowego rączką

sw oją nie zaszczyciła?

Aniela. Sam a płocha młodzież tra fia ła mi się

tylko.

R otm istrz. Sam a płocha młodzież. Aniela. N ik t w wieku rozsądnym . R o tm istrz. N ikt w w ieku rozsądnym . Aniela. Coby cenił mój sposób myślenia. R o tm istrz. Być może.

A niela dotykając jego ręki. S erca żołnierzy z k a ­ mieni.

R o tm istrz catując w ręk ę. Nie zawsze.

A niela. Niewzruszone, tw arde.

R o tm istrz. I lód tw ard y a przecie się topi od

•łońca. Całuje w rękę.

A niela niby w yryw ając rękę. F i, ro tm istrzu .

R o tm istrz. Nic złego. Aniela. Ach, ja k mi gorąco.

R o tm istrz do siebie. Coto za kobieta. Aniela. Chodźmy do ogrodu, tam chłodniej. R o tm istrz. Może do sta jn i?

Aniela. O, potem, później.

Rotmistrz. Może fajeczkę?

62 Aleksander hr. Fredro.

Aniela. Później, później.

Rotmistrz. Idę gdzie każesz. Do siebie. Goto za kobieta! coto za kobieta!

<i<l 1 OI>

A K T T R Z E C I.

Tenże sam pokój, w kwiaty ozdobiony. SCENA I. •

F ru z ia , J ó z ia , Z u z ia . Fruzia prasuje, Józia szyje, Zuzia przystraja czepeczek na tureckiej głowie.

Fruzia. Cóż ty , Józiu, n a to?

Józia. N a co?

Fruzia. Na tych naszych panów. Jakeśm y przyjechały, ja k to się patrzało, ja k to się srożyło!

Józia. J a k gdyby nas połknąć chcieli.

Zuzia. Żaden dobrego słowa nie przemówił.

Fruzia. A te ra z ja k baranki,

Józia.Na jedw abiu możnaby prowadzić każdego.

Fruzia. D obrze moja m atka m awiała, że ko­ biety rządzić stworzone.

Józia. A le czemu nie rząd zą?

Fruzia. Ja k ie ty dziecko! albożto jedno złe na tym świecio?

Józia. O, i j a nie; mnie strac h bierze, ja k

spotkam którego, a zw łaszcza majora.

F ru zia . Mnie się zdaje, że gdybym była n a j­

odważniejszym żołnierzem, tobym za raz uciekła, jakbym go ty lko zobaczyła. Co to z a w ąsyl dla Boga!

Józia. A rotm istrz jeszcze straszniejszy ze swojemi miotłami. Pokazując. J a k jedna idzie do góry, to d ruga na dół; to znowu- ta m ta na dół a ta do g ó ry ; aż dreszcz przechodzi.

F ru zia . To praw da, że tu między tem i w ą-

aiskami człowiek ja k w lesie.

Z u zia . Obrzydłe huzary!

F ru zia . A, dajno pokój, Zuziu; porucznik... Z u zia . A, porucznik.

Józia. A, porucznik. T en w art być pułkow ni­ kiem.

F ru zia . A ja k i swawolny, fe! Józia. Mnie się o to pytaj.

Z u zia . Ja k ie w y szczęśliwe; do mnie i nie zagadał.

Józia. Ale za to pan G rzegorz. Z u zia śm iejąc się. To mój kochanek.

F ru zia śm iejąc się. I mój także.

Józia śm iejąc się. Muszę go w am odebrać,

F ru zia . P st!

64 Aleksandei hr. Fredro. SCENA I I.

Fruzia, Józia, Zuzia, G rzegorz. Po krótkiem

milczeniu.

F ruzia. Czemuż pan G rzegorz ta k sm utny? G rzegorz. Acli!

F ruzia. I wzdycha. Józia. Pew nie się kocha. G rzegorz. Ach!

Z uzia. Szczęśliwa ta , co się podobać umiała. G rzegorz na stronie. K tó ra tu ładniejsza?

F ruzia. Kochasz się więc w aćpan? G rzegorz. Kocham, dalibóg kocham. F ru zia . Czemuż się nie żenisz?

G rzegorz. Myślę, dalibóg myślę. Józia. Czy jeszcze co przeszkadza? Grzegorz. Nie wiem, czy mnie zechcą. F ruzia. K tórażby nie chciała!

Józia. T ylko że z w aćpana w ielki trzp io t być

musi.

G rzegorz. Nie, nie, w ierz mi waćpanna, że nie. F ruzia. M otylek płochy, niem a i w ątpienia. G rzegorz na stronie. Nie rozumiem.

F ru zia kiw ając głow ą. Ja k ib y to był los biednej żony.

G rzegorz. Dlaczego biednej? Mojej żony los

byłby najprzyjem niejszy.

F ruzia, Józia, Z u zia otaczając go, ironicznie przez c a łą scenę. N ajprzyjem niejszy.

Grzegorz. Zaraz po ślubie wróciwszy do pułku, kupiłbym jej ładnego... konika.

Fruzia, Józia, Zuzia klaszcząc w ręce. K o n ik a,

ach konika! ‘

Grzegorz. Potem porządną, m ocną... bary­ łeczkę.

Fruzia, Józia, Zuzia jak w p r z ó d y . Baryłeczkę, ach baryłeczkę!

Grzegorz. I piękny, z przykrywką, zamykany... koszyk.

Fruzia, Józia, Zuzia. Koszyk, koszyk! ach to pięknie! to ślicznie!

Grzegorz. Miałyby trunki i żywność. A że jestem dobrze znany panom oficerom, moja żona by im tylko dostarczała.

Józia, Zuzia. Ach to pięknie! to ślicznie!

Fruzia. Ale panie Grzegorzu, a w czasie wojny, jak będzie?

Grzegorz. W łaśnie wtenczas najlepiej.

Fruzia. Ale strach!

G rzegorz. Gdzie tam strach. To jest, co może być najpiękniejszego. Proszę widzieć, kiedy szwa­ dron huzarów na harc wyjedzie.

Fruzia. Na harc, słyszycie?

G rzegorz. P if paf, pif paf!

F ru zia, Józia, Zuzia. P if paf!

G rzegorz. Dalej piechota: brr... brr.»

F ruzia, Józia, Zuzia. Brr... brr...

G rzegorz. Tu znowu arm aty: bom... bom...

F ru zia , Józia, Z u zia . Bom... bom... Biegając

l sk acząc wkoło niego. P if paf... brr... brr... bom... bom...

G rzegorz kręcąc się wkoło i p atrząc za niemi. Lube, lube dziewczęta! T eraz żałuję, że nie jestem T urkiem .

F ru zia . A fe, Turek.

G rzegorz. J a wiem, że fe! ale tą ra z ą dobrzeby

mi było, bo mógłbym się z wami trzem a, razem ożenić.

Józia. Chyba że tak. D yndalska z za sceny. Józiu! Józia. Słucham, za raz idę. G rzegorz zatrzym ując ją. Zaczekaj,

Józia. Nie mogę. G rzegorz. Trochę.

Józia. P an i woła. O dchodzi.

A niela z za sceny. Zuziu!

Z u zia . Idę.

G rzegorz zatrzym ując. N ie chodź.

Z u zia . Muszę; do zobaczenia. Odchodzi.

SCENA I I I .

Powiązane dokumenty