• Nie Znaleziono Wyników

Ranek. Scena przedstawia ulice wiejska, od prawej strony wiej­

ski dw orek, w którym jedno okno otwarte lecz z zapuszczony firanką. Na ganku przed dworkiem stół i kilka krzesełek, bo­

kiem pleciona kanapka. W głębi krajobraz wsi, bokiem rzeka.

SCENA I.

Pan F i l i p P u r c e l b a u m , później J a k ó b . FILIP.

(zakrada się pod dworek z gitarą w ręku.)

Spóźniłem się wczoraj wieczór, lecz za to dziś wytnę jej serenadę. E s m a c h t nichts, będzie serenada poranna.

A zapewne spoczywa jeszcze w objęciach... tego... no, wie heisst er.... jakże się ten bałwan pogański nazywa.. aha...

M o r i s o n . . . nein, nein M o r f i n o s , a tak, w obięciach Morfinosa. Jak to poetycznie! Czułe dźwięki mej gitary wyrwą ją z tych objęć... Zapewne to jest okno jej po­

koiku... (Zbliża się ku otwartemu oknu.) -Ah G o t ł ! Lecz CO jej zagrać? Aha...

(Brzaka na gitarze i zaczyna śpiewać fałszywym głosem :)

„Księżyc już zeszedł, psy się uśpiły, Któż to tam klaszcze za borem?... (U ryw a)

Ach, prawda, lecz to było na wieczór przeznaczone, a teraz już ranek... spóźniłem się... Trzeba wymyśleć coś innego. (Żnowu brzaka na gitarze i zaczyna śpiewać.)

„Przyszedł Jasio do Kasium dobranoc powiedzieć, A ona go pięknie prosi*... (Urywa),

„O, gwiazdeczko, coś błyszczała, Gdym j a ujrzał św iat,

.JAKÓB. ’«

Oho, już jej dawno nie m a ! Rychło św it, wyszła

W pole. (Niknie za firanką.) FILIP.

Ah mein O o t t , że ja się zawsze muszę spóźnić!

SCENA II.

F i l i p — p a n i K a s p r o w a .

• ' / . i 1! - ' i i i i M n > , M

P. KASPROWA (wychodząc z domu w negliżu)

A , pan Filip! Pan zawsze grzeczny kawaler! Pan zawsze umie tak jak w Hiszpanji pięknie zagrać i zaśpie­

wać. S ą to kawalerskie cnoty, jakich dzisiejsza młodzież, pożal się Boże, wcale już nie posiada...

~oti (i;r.<{ , ł.F, .fJi-iffidftjjl!!;;!! : •"< ( FIL IP (całując ją w rekę.)

O, pani dobrodziejka zanadto na mnie łaskawa. Czło­

wiek jest sobie ot, trochę muzykalny, aby tem łatwiej da­

wać głos wewnętrznym udręczeniom serca. (Wzdycha).

P. KASPROWA.

Damy nie zawsze są tak okrutne dla swych kawa­

lerów... Wewnętrzne udręczenia odbierają czasem nagrodę...

FIL IP (całując ją w rękę.)

O, pani dobrodziejko, to praw da! (n. s.) N u , teraz jej trzeba będzie wszystko powiedzieć, (głośno) Gdyby nie nadzieja, że są litościwe dusze, co się na westchnieniach serca rozumieją, to człowiek byłby już dawno kaput...

P. KA.SPEOWA.

Że też pan zawsze coś po łacińsku musi mięszać;

coż to np. znaczy, że byłbyś pan kaput?

F IL IP .

. K.

To się tak mówi pani dobrodziejko... K aput isth d lt kaput! —

PANI KASPROWA.

Pan musi być Niemcem, a ja Niemców nie lubię Zresztą tak się pan dziwnie nazywa , że aż wymówić tru ­ dno. Pnr... Purz-elbaum...

iwCI ! 'iej\v;ffłs'A ' Vri£oóx1& %\ujo\x l nnu . A FIL IP (całujac ja w rękę).

Pani dobrodziejko, ja powiem szczerą prawdę, ją nie jestem Niemcem lecz; Galicjaninem. J a , proszę pani do­

brodziejki, nazywam się właściwie ta k , jak mój ojciec, tj.

Koziołek, lecz jakem poszedł do wojska, tom się dla wię­

kszej powagi Purcelbaum nazwał.

P. KASPROWA.

Kozioł, Koziołek... f i, to także nie szlacheckie na­

zwisko !

FILIP.

Co tam nazwisko pani dobrodziejko! Serce płomieni­

ste to grunt, a moje serce, to jest jak owa góra, co cią­

gle ogniem pluje... O h, gdyby pani dobrodziejka chciała tylko....

P. |KASPROWA.

Ależ panie Filipie! W biały dzień, przed domem...

takie oświadczenia...

F IL IP (n. s.)

No, teraz się jej trzeba o Antosię oświadczyć, (głośno) O, pani dobrodziejko, taka miłość jak moja kryć się nie potrzebuje, (klęka) O, gdybyś tylko p an i..

P. KASPEOWA.

Zlituj się pan , co robisz ? Ludzie nadchodzą... Ja muszę odejść, bom jeszcze nie odbyła rzecznej kąpieli.

Adieu.

(Odchodzi).

FILIP (wstajac z klęczek.)

A h , mein G o tt, znowu się spóźniłem! Już to ja taki nieszczęśliwy. A jak widzę, ta pałuba bierze moje oświadczenia do siebie — oder ich heisse L o ren z! Ha, cóż robić? Trzeba najprzód mamę wykochać, żeby dostać

córkę. (Odchodzi).

SCENA III.

W o j t u ś — R o m a n . WOJTDŚ.

(Wpada na scene uciekajac).

G w ałtu, ratujcie kto w Boga wierzy!

(Za Wojtusiem wpada Roman wybielały, rumiany, z czarnym wasem — podbiega i chwyta go za ramię).

Dodatek do Nr. 6go Dz. lit. r. 1868 6

EOMAN.

Czyś ty oszalał Wojtku, że tak wrzeszczysz? Tóć-em nie upiór ani zbój żaden!

WOJTUŚ (przelękniony),

W imię Ojca i Syna... głos Romana ale pysk nie jego !,..

ROMAN.

A cóż to, widzę kpisz sobie ze mnie ? Ejże, bo jakem R om an, skórę ci wygarbuję!

WOJTUŚ.

Widzisz go, jaki zuch! A to nie strasz ludzi, kiedy cię R usałki, czy jakieś inne wiedźmy oczarowały!

(Roman chwyta sie za twarz na pół z przestrachem).

ROMAN.

Tfu, toć - cm przecie ten sam co i wczoraj, jeno wą- siska mi .jakoś podrosły.

WOJTUŚ.

A chodź do rzeki spojrzeć, to będziesz widział, co się z tobą stało.

(Ida obaj na brzeg rz e k i, Roman chwyta się za głow ę, i bie­

gnie napowrót na środek sceny).

ROMAN.

Tfu, a doprawdy, żem cały zmieniony jak królewicz jaki.... Co się to ze mną działo, com ja robił wczoraj ? J a ­ kieś sny miałem, a sny bardzo słodkie.... Coś mi w

kie-szemach Cięży...: (Sięga do kieszeni i wyciąga garść złota, przy­

patruje się, i własnym oczom nie wierzy) W ojtek, chodźuo tu, a przypatrz się dobrze, co mam w garści.

WOJTUŚ.

Gwałtu, a toć to złoto ! ? ROMAN.

E t , głupiś! gdzieby tam złoto! Patrz lepiej, to ka­

myki.

WOJTUŚ.

Ładne mi kam yki! Toć - to szczere czerwieńce, a przecieżem je widywał, jakem do Gdańska z flisakami jeździł.

ROMAN.

Więc mówisz, że to złoto, prawdziwe złoto-?! Do­

brze, to ja teraz pan nad wszystkich panów; nikomu się z drogi nie ustąpię. Teraz sobie dopiero przypominam, że mi Rusałki we śnie kwiat paproci dały, więcem dlatego na twarzy odmieniony i złoto mam w kieszeni. A ty Woj­

tku musisz mię teraz słuchać, jak sługa swego pana; co ci każę, musisz zrobić.

WOJTUŚ.

T fu , a bodajś pękł ruska duszo! Jeno masz trochę djabelskiego złota, a już ci czernieje podniebienie. Prędzej bym cię buczkiem skropił niż usłuchał, bo ja tylko tego słucham, kogo mi się zechce.

ROMAN

T a k ?— (p0 chwili) Dobrze mówisz W ojtku, bądźmy obaj panami, bo ruska dusza z mazurską łatwo się pogo­

dzi. O t , chodźmy do karczmy.

WOJTEK.

Tak , to h e j!

(Ściskają się i odchodzą. Z przeciwnej strony od lasn wchodzi Antosia zamyślona, za nią w pewnem oddaleniu Rusałka.)

SCENA IV.

R u s a ł k a I, — A n to si a ■— później K a r o l . RUSAŁKA.

Miłość się wzmaga Jako zaraza, Rozum się zraża,

A serce błaga Uczuć bez m ia r!

Niechaj więc stoczy Ten sen uroczy Wałkę z rozsądkiem;

A gdy swej woli Dowodów wątkiem

Znieść nie dozwoli — Niechaj trwa c z a r!

(Przechodzi przez scenę i niknie.)

ANTOSIA

Nieznośne miasto! — Ty, wdzięczna prostoto!

Ty cicha, skromna, z pod słomianej strzechy,

(Wchodzi Karol , którego Antosia spostrzega.) Ach, masz go znowu, tutaj prosto idzie,..

Co to za natręt, świat nie zna drugiego!

Niech mi też powie kto, po co, do czego On tu przyjechał? Nie dość go we Lwowie.

Pod mojem oknem!...

(Udaje barduo zatopioną w robocie.) KAROL (n. s.)

Zatopiona cała Nad jednym prostym kołnierzykiem. P roszę!

Gdybym był młodszy, gotówbym uwierzyć, Ze mnie nadchodzącego nie widziała...

Lecz ja sumienność nad grzeczność przenoszę, W iem , że robota szkodzi przy żętycy, Więc muszę przerwać... (Zbliża się.)

ANTOSIA (podnoszge nagle oczy.)

A , pan tu dzień dobry!

KAROL (z ukłonem).

Ja tu, zwabiony na lewy i robry, Przeszkadzam pani w pracy i zadumie.

ANTOSIA.

Nie, nie zbyt wiele... zresztą, pan na karty...

KAROL.

A ta k , niestety, zabawiać nie nraię, Więcbym też nie śmiał nudzić sobą pani...

ANTOSIA.

Gdybyś pan mniej miał sarkazmu co rani,

Gdybyś wszystkiego nie obracał w żarty ~ Byłbyś pan milszy.

KAROL.

Cóż ja na to mogę, Że tak nieznośną duch mój obrał drogę?

ANTOSIA.

Duch ten dość szczery i dosyć u p a rty ! KAROL.

Na pierwsze zgoda, ale nie na drugie.

Sąd ten jest złego wynikiem humoru.

ANTOSIA.

Czemu?

KAROL.

Rzecz krótka, bo nie mam uporu.

ANTOSIA.

Więc w tem nie upór, i to upór stały, Że się pan bawisz w zimnego senzata, Choć wiem, że dusza pańska chętnie lata Tam, gdzie poezji goszczą ideały ?...

KAROL.

Cenię poezję, ale sam, niestety, Nie jestem ani kawałkiem p oety !

ANTOSIA.

Otóż ja twierdzę, że pańskie wyrazy

Nie mówią praw dy, że czujesz głęboko I poetycznie...

KAROL.

P ani, bez urazy,

Lecz to pomyłka... Jam wielki prozaik!

Świat bez poezji najgłębiej pojmuję.

U mnie l a s p r o s t y , co u innych g a i k , Co gdzieś o l b r z y m i o , mnie tylko w y s o k o , Co innym b u j a , mnie tylko r a c z k u j e , I tym podobne... Ztąd wypływa jasno, Żem nie zabawny, że poezji ciasno

W mem głupiem sercu. Komu w życia drogę Trzeba polotów, słońc i ze dwie tęcze : Temu nie zdołam pomódz, za to ręczę..

Zkąd i konkluzja: dwa a dwa jest cztery, Że często nudzę prozą zamiast bawić!

Uporu nie mam, ale jestem szczery...

ANTOSIA.

W istocie, szczerzej trudno się wyjawić!

Więc i ja w odwet panu rzecz wyłożę Najszczerzej, z serca, choć to zranić może Drażliwą miłość własną. Powiem szczerze, Że wolę tutaj każdego górala,

Niźli was z miasta...

KAROL (z głośnym śmiechem.)

Bardzo temu wierzę!

(a. s.) Ładne usteczka coś od gniewu bledną, Poczciwiec Jakób widać nie łgał wcale.

ANTOSIA.

Jak widać bardzoś pan do w i a r y prędki!

(n. s.) Czy się domyśla, czy tylko zuchwale Sztuczek używa jak na rybę wędki?

(głośno)

I proszę-ż pana, dla czego pan w i e r z y ? KAROL.

Najprzód, niewierzyó nie ma tu powodu, Potem, że sam się chętnie na to godzę:

To pogląd słuszny, podniosły i świeży!

I ja lu d wolę niźli l u d z i r o d u ! A tu specjalnie, twierdzę i dowodzę,

Że w związku z ludem tysiąc przyjemności!

Bo, dajmy na to — niech pani wybaczy, Że biorę przykład, lecz przykład coś znaczy — Dajmy, że pani, sercem się kierując,

Oddajesz rękę i skarb swej miłości Ot, góralowi...

ANTOSIA (z lekkiem pomieszaniem).

Bujna wyobraźnia!

KAROL.

Przytaczam przykład — to mnie upoważnia Do wszelkich skoków... A więc dajmy na to, Że pani jesteś panią góralową!

Więc naprzód praca wiejska — to i owo:

W polu pleć, kopać, trawę żąć gdy lato, Koło chudoby chodzić, poić, doić,

Chusty prać, warzyć, w skrzyni strzedz korali, Konopie moczyć, międlić... i tam dalej...

ANTOSIA (gniewnie.) Prząść, płótno robić, łatać i tam dalej...

Niech pan kończy.

KAROL.

Już koniec; a w nagrodę Mąż czasem z łaski na kiermasz zawiezie, Albo na odpust, a tam — kum do kuma Brzękną i łykną, a jużci nie wodę...

Pan mąż się trochę, nie wiele napije — A potem krzyczy, łaje, i... i tam dalej...

ANTOSIA (gniewnie).

Nie słucham więcej! Śliczna mi robota Wszystko i wszystko zniżać aż do błota!

Winszuję panu... Przyprowadzę ojca,

By z panem mówił. (n. s.) Szkaradny prozaik!

(Odchodzi).

SCENA V.

K a r o l sam; później p. K a s p e r , A n t o s i a i J a k ó b . KAROL.

Żal mi dziewczęcia! Rozgniewana nieco I rozżalona; chociaż nic w tem złego, Że przesadzone marzenia ulecą, Oddając blaskom rozsądku zdrowego Swoją siedzibę... Wreszcie, cóż to szkodzi, Mnie to ni boli, ani też obchodzi!

(Po chwili)

Obchodzi! może nieco. . Nie wiem wcale, Doprawdy nie wiem dla czego, lecz trochę;

Może, iż walczy ze mną tak zuchwale,

Może... ją kocham ?. Lecz gdzież, myśli płoche!

Wszak to nie pierwsza, która walki toczy, Wszak to nie pierwsza, co ma ładne oczy, Wszak to... ot krótko, bawi mnie i basta!

A wreszcie... dziwnym sfinksem jest niewiasta, I bardzo dziwne... (niecierpliwie)

Ale precz badania!

Myśli, domysły, przeczuciowe drgania, Idźcie do djabła! Dosyć siedzę w biedzie, Bo oto Kasper z talją kart już idzie.

(Wchodzi pan Kasper).

P. KASPER.

Ach, mój pan Karol, n a p r z y k ł a d poczciwy, ko­

chany, nieoceniony (całuje go w oba policzki). Pan nie wiesz, jak ja n a p r z y k ł a d pana kocham. A zagramy sobie w ru-

melka ?

KAROL.

Zbytek łaski drogi panie; nie wiem doprawdy, czem sobie zasłużyłem na taką miłość...

P. KASPER.

Czem sobie zasłużyłeś? Phi! poczciwy n a p r z y k ł a d chłopiec! (całuje go znowu) Ależ panie, pan nie wiesz o swoich zaletach, pan jesteś n a p r z y k ł a d jak dziki człowiek, który nie zna wartości wykopanego złota, Bo proszę pana, kto

n a p r z y k ł a d tak jak pan umie grać w tar oka, prefesansa, whista, pikieta, ecarte, marjasza, kiksa, maczka, faraona i tyle innych szlachetnych gier, czyż nie jest n a p r z y k ł a d człowiekiem niepospolitego umysłu ? On nie wie, czem sobie zasłużył... Phi, poczciwy chłopiec n a p r z y k ł a d (cału je go znowu) Ale sobie zagramy w rumelka?

f

KAROL.

Ha no, cóż robić, zagramy.

P. KASPER.

Phi, „cóż robić!* Jak gdyby to była męka a nie roz­

kosz! No, ale siadajmy.

(Podczas gdy siadują, wchodzi z robótką Antosia i nsiada na kanapce od strony ojca).

KAROL.

Lecz ciągmy gdzie kto siedzi; pan wie, że do miejsca wielką przywiązuje wagę.

P. KASPER.

Ciągmy n a p r z y k ł a d . . . (Ciągną barty) Moje tutaj!

KAROL (wyciągnąwszy miejsce po stronie Antosi).

Kier wyciągnąłem (do Antosi) więc po stronie pani.

Jest w tem kaprys losu, że na podstawie karty s e r c o w e j zabieram miejsce koło pani właśnie wtedy, gdy pani na mnie s e r d e c z n i e musisz być zagniewaną...

ANTOSIA.

Więcej się dziwię niż gniewani, gdyż znajduję u pana wiele różnych sprzeczności, których nie umię pogodzić. Gdy­

byś pan był kobietą, nazwałabym pana kapryśnym.

P . KASPER (który rozdał karty).

No, teraz n a p r z y k ł a d mówić już nie wolno. Ja zapowiadam: sześć kart n a p r z y k ł a d , kwinta od waleta, cztery tuzy n a p r z y k ł a d , . ,

(Graja).

KAROL (po przegraniu do Antosi).

K arta mi nie idzie. Nie mam nigdy szczęścia, a chcę szczęśliwym być i szczęścia szukam. W tem to leży owa sprzeczność, której pani sobie rozwiązać nie mogłaś, a która mię tak niesympatycznym w oczach pani czyni...

ANTOSIA,

Niesympatycznym? Tegom nie powiedziała. A źe je­

steśmy na punkcie dziwnej szczerości, więc powiem panu, że mnie pan i odpychasz i przyciągasz zarazem... (Za sceną daje sie słyszeć gwar. Antosia powstaje) Co to za dziwne głosy?

P, KASPER.

Masz znowu n a p r z y k ł a d ! Ani jednego kija czło­

wiekowi n a p r z y k ł a d , . . skończyć nie dadzą.

(W pada na scene Jakób).

JAKÓB.

Proszę państwa, leci tu hurma ludzi, a między nimi ten góral kudłaty Roman, czy jak się tam zowie!

Powia-dają, że wczoraj w nocy znalazł kwiat paproci, bo też be- styja kupę ma pieniędzy po wszystkich kieszeniach, a samo złoto! Leci i głupi rzuca złotem między łudzi.

(Wchodzi z krzykiem gromada ludzi, a pośród nich K o m a n , W o j t uś i F i l i p. Z dworku wybiega pani Kasprowa).

SCENA VI.

Prócz N a ś c i , obecne wszystkie osoby melodramu i gromada ludzi ze wsi.

ROMAN (rzucając garść złota).

Macie tu chłopy, znajcie kto tu panem!

(Rzuca znowu, ludzie zbieraja chciwie, w zbieraniu odznacza się najbardziej p. F i l i p )

PIJANI.

Dobry nasz Roman, postawił nam wódki!

... . .

INNI.

Chodź jeszcze na miód!

KOBIETY.

A spać pijanice!

ROMAN.

Cicho!

WOJTUŚ (wesoło).

Nasz jasny król cicho być każe!

t1

EOMAN.

J a waszym królem, a więc posłuchajcie Jak będę rządził: Najprzód wybuduję Pałac ze srebra, okna dam ze złota, Ściany het wszystkie miodem wysmaruję, W same grajcary cały dach pobiję:

A gdy już będzie skończona robota, To się ukąpię w okowicie szczerej, Gębę obetrę w reńskowe papiery, I choć raz na dzień winem się upiję!

Zbierajcie! (Rzuca złotem).

PIJA N I.

Wiwat, niech król Roman żyje!

INNI.

Chodź króla na m iód!

ROMAN.

Macie tu na piwo, A teraz chłopy w nogi, jeno żywo!

JE D E N Z PIJA N Y C H .

W iwat król Roman, wiwat niechaj żyje, I niech konwjami sto lat wino pije!

(Ladzie ze wsi odchodzą; wygania ich Wojtuś , który wraz z Filipem zostaje).

ROMAN.

Idźcie do djabła! A niech mię Bóg skarze, Ze ja tu łotry wywieszać was każę!

I tego tylko uwolnię od śmierci, Za którym śliczna jak róża królowa Płacząc i klęcząc ręce rozkrzyżuje, I mnie trzy razy w gębę pocałuje!

ANTOSIA (n. s.)

Mój Boże, co to się stało z Romanem?

Jakiemś natchnieniem płoną jego lice...

Coś nieziemskiego świeci w jego o k u ..

P. KASPER (biegnąc ze stołkiem).

Panie Romanie, niechże pan usiędzie!

(Roman siada).

I ,> f 1 :

KAROL (n. s.).

Dziwne! Ciekawym, co to z tego będzie!

(patrząc na Antosię) Ona spogląda w niego, jakby w tęczę.,.

W O JT U Ś.

Dobry nasz królu, powiedzże nam przecie, Kto to przy tobie zostanie królową?

(W tej chwili przybiega N a ś c i a , przypada do Romana i wiesza się mu na ramieniu).

NAŚCIA.

Romanie, chodź ztąd; co tobie się stało?

Chodź!

ROMAN.

To ty Naściu? Tyś dobra dziewczyna, J a ciebie bardzo kocham, choć król ze mnie!

NAŚCIA.

Więc jeźli kochasz mnie, to i usłuchasz;

Chodź ztąd, bo z ciebie śmieją się tu ludzie!

ROMAN (zrywa sie i odpycha ja zwolna).

Nie, idź ty sam a; bo choć ja cię kochani, To moja Naścia za prosta ty dziewka, Abyś królową mogła przy mnie zostać!

(wskazując na Antosie).

0 tam ta, tamta pańska czarnobrewka Będzie królową, bo ma na to postać!

Ale ty Naściu będziesz zawsze moją, Chociaż do kuchni...

NAŚCIA.

Ja nie chcę być twoją, W tobie Czart siedzi! (wybucha płaczem)

O, ja nieszczęśliwa, Pocóż mnie życie! (Płacząc odchodzi w głąb sceny).

WOJTUŚ (n. s.) A bodaj ci królu Pysk spuchł jak ceber!

ROMAN (do Antosi.)

Chodźno tu królowo!

J a będę siedział zawsze koło ciebie,

Wszystko mieć będziesz tylko rzekniesz słowo:

Suknie, korale, tańce i muzyki,

1 tak nam będzie, jak jest chyba w niebie!

Dodatek do Nr. 7go Dz. lit. r. 1868 7

P. KASPROW A.

Co on ma złota! a idźże do niego]

(Popycha Antosie naprzód. Antosia zachwycona idzie w milczeniu ze spuszczonemi w dół oczami ku Romanowi.)

KA ROL (n. s.)

Tego już nadto!... Lecz cóż mnie do tego?

B a, co do tego!.. Pewnie, ja psycholog Miałbym się gniewać? A niech djabli wezmą!

Wolę pójść sobie! (Odchodzi) ROMAN (biorąc Antosie za rękę.)

To moja królowa!

A ja tu jestem królem! Czy słyszycie?

A teraz precz ztąd komu miłe życie, Bo szubienica będzie wnet gotowa!

(Odchodzę wszyscy do dworku prócz Filipa i Naści w głębi sceny.) FIL IP.

Man muss Anseige machen, że chłop prosty ma tyle złota, und dass gewisse Rusałki są w lesie.(Odchodzi.)

L "■

SCENA VII.

N a ś c i a — później R u s a ł k a I.

NAŚCIA

(występując na przód sceny.) Boże, mój Boże, co ja pocznę biedna!

Na tym szerokim świecie sama jed n a!

Boże, mój B oże, a cóż to się stało, Że mego Romka tak oczarowało?

(Śpiewa.)

Oj nieszczęśliwa dola, nieszczęśliwa dola, Upadłeś smutku na mnie ja k rosa na pola;

Oj roso, ty listeczki karmisz i ty myjesz, A ty mnie smutku palisz, a ty mnie zabijesz!

Stroi się macierzanka we woniace kw iatki, Pod gajem głóg rozkwita a w polu b ław atk i;

Ej , darmo wy kwitniecie , darmo kw iatki moje, Już ja włosów, mych włosów wami nie ustroję.

Gonia się czarne chm ury po Wysokiem n ieb ie , Na słotę wilga płacze a kureczka grzebie;

O j, czemuś moje niebo nie takie ja k było, Czemuś ty moje liczko tak się -zachmurzyło i Upadnie śnieg na p o la, upadnie na łaki, Nie zaśpiewa już słowik ni szare skow ronki;

Nie starczy im już słonka, nie starczy im wiosny, A ja nie znajdę szczęścia, jeno grób u sosny.

(Odchodzi zamyślona - za nia w oddali ukazuje się Rusałka I.) RUSAŁKA I.

Biedne dziecię! Gorzkie łzy Z serca płyną ci, Więc je zmieni dobry los

Na radości głos;

Ale tam , gdzie w tejże chwili Chciwość i głupota Szczęście sobie stworzyć sili

Połyskami złota,

I gdzie uczuć mdła przesada Przyszłość swą układa ..

W net uderzy cierpień cios, Cierpień cios!

(Przechodzi przez scenę i niknie.)

SCENA VIII.

A n t o s i a później J a k ó b , p. K a s p e r i jego ż o n a . ANTOSIA

(wychodząc z dworku.)

A ch, co za szczęście, co za rozkosz wielka!

Czuję jak w sercu każda krwi kropelka , Natchnieniem żywa i pełna miłości, Zdwojona w biegu, dwakroć silniej bije!

Woni, powietrza, słońca, bo ja żyję!

A kto tem życiem chce tu żyć, u ludzi, Dwa razy tyle powietrza mu trzeba, Dwa razy tyle woni, słońca, nieba — Inaczej życie prozą go przebudzi....

Będę rwać kwiaty, tę poezję ziemi, I wyspowiadam radość mą przed niemi!

(Urywa stokrótkę i obrywa w milczeniu je j listki; w g łęb i uka­

zuje sie J a k ó b , biegnący ku stronie, gdzie N a ś c i a zniknęła).

JAKÓB (n. s.)

A ha, tędy poszła ta harda dziewczyna! Poczekaj, nie daruję ja ci, jaż cię teraz porzucił ten niedźwiedź kudłaty, toś moja malino! —

(Z dworku wypada p. Kasper).

P. KASPER (wrzeszcząc co siły).

Jakób! n a p r z y k ł a d Jakób! Ja...

(Jakób zwraca sie i przybiega).

JAKÓB.

Jestem, jaśnie panie, czy wody potrzeba?

P. KASPER.

N a p r z y k ł a d głupiec jesteś, na co wody?

JAKÓB.

Bo myślałem jaśnie panie, że się pali.

P. KASPER.

N a p r z y k ł a d osioł jesteś, n a p r z y k ł a d włóczysz się drabie jeden i pożytku z ciebie nie ma, a tu pilna rzecz!

JAKÓB.

Słucham jaśnie pana; to nic nie szkodzi, że ja się włóczę, bo to wszystko naprzykład.

P. KASPER.

Błazen jesteś n ap ... Idź czemprędzej do pokoju, i ubierz w moje suknie pana Romana; rozumiesz n a p r z y k . .

JAKÓB.

A jakiego pana Romana, jaśnie panie?

P. KASPER.

No, pana Romana bałwanie, co był góralem, a teraz jest n a p r z y k ł a d królem.

JAKÓB.

Aha! naprzykład królem (n. g.) dla osłów chyba, lecz nie dla innie, bo u mnie cham chamem do śmierci, i kwita.

(Odchodzi).

ANTOSIA (oberwawszy stokrotkę).

Drogi mój ojcze, jam bardzo szczęśliwa!

P. KASPER.

I będziesz bardzo bogata z Romanem,

Bo on n a p r z y k ł a d znalazł wczoraj w nocy Kwiatek paproci.

ANTOSIA.

Tak, ma kwiat paproci!

Mniejsza o złoto, lecz on będzie piękny, I zawsze piękny, mając kwiat paproci!

(Z dworku wybiega pani Kasprowa).

P. KASPROWA.

Co on ma złota, to aż strach policzyć!

Właśnie go Jakób na pana przebiera, A w najpiękniejsze jakie były suknie.

P. KASPER (». s.).

Pan zięć za suknie musi dobrze sypnąć!

P . KASPROWA (całując Antosię).

Moja Tonieczko, niechże ci Bóg szczęści!

Nie darmoś ty się w czepku urodziła.

Drugiego męża takiego jak Roman Nie ma już w świecie!

ANTOSIA.

Ale my będziemy W chatce nad strugą mieszkać, z owieczkami I z koźlątkami razem.

P. KASPBOWA.

Gdzież zaś Tońciu!

Od król, zbuduje pałac!

ANTOSIA.

Moja mamo, J a tylko w chacie mogę być szczęśliwa.

P. KASPROWA.

Boś jeszcze dziecko.

P. KASPER (do żony).

Czy tylko migreny

Czy tylko migreny

Powiązane dokumenty