• Nie Znaleziono Wyników

Terenia w kłopocie. Paproć. Próby dramatyczne

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Terenia w kłopocie. Paproć. Próby dramatyczne"

Copied!
152
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

J t9*t TERENIA W KŁOPOCIE.

P A P R O G

PRÓBY DRAMATYCZNE

J U L J U S Z A S T A E K L A .

< 7 1 /£ 3 .

\ U l

\

■ ! : / /

L W Ó W ,

Nakładem Wydawnictwa Dziennika Literackiego.

1 8 6 8.

(6)

l & m e

l>-nwaWa?-=-rr•> --- ■‘TSa-Sfc-SjAB

•! IM::. OtfĄ WAM YfffóFl i U R U K A B H I E. W I N I A B Z A .

. i , < x > . ^

W A l b \

(7)

T E R E N I A W KŁOPOCIE.

Komedyjka w 1 akcie.

(Przedstawiona po raz pierwszy na scenie lwowskiej dnia 28 grudnia 1866.)

D odatek do Nr. Igo Dz. lit. r. 1868 1

(8)
(9)

O S O B Y : P an K w iatk o w sk i,

K a sia , starsza )

T eren ia, m ło d sza ) ^ 0 W M Czki H e n ry k ,

W ładysław , narzeczony Kasi.

Służba. Rzecz dzieje się w dworku pana Kwiatkowskiego, w roku 1863.

(10)
(11)

Pokój gustownie urządzony — na lewo okno otwarte — drzwi w głębi i od prawej. W jednym rogu pokoju ogromna szafa

z zielnikami.

HENRYK (sam).

Znów ta sama odpowiedź: „Jeśli dziadzio każe“

I pusty śmiech!... Litością serca ani trocha!

.Lecz przecież ja nie dziadzia chcę wieść przed ołtarze?

(po chwili)

Nie, darmo, darmo! Ona wcale mnie nie kocha;

Nawet tego nip ceni, że, aby być przy n iej, Tak bardzo się narażam! D z iś niechaj Stanowy Spadnie tu — a już jutro, niepewny mej głowy, Pójdę do cytadeli....

(po chwili) A co też uczyni, Jeśli żądany rozkaz od dziadzia wyduszę?

Zobaczy m ...

(Wchodzi pan Kwiatkowski)

Otóż dziadzio! Skończmy te katusze!

(12)

P a n K w i a t k o w s k i — H e n r y k . PAN KWIATKOWSKI

(z przewieszona praez ramie puszka botaniczna, w kapeluszu słomianym na głowie, zamyślony, z roślina w reku)

(do siebie)

Cypripedium calceolus! U nas dość rzadki, Korzeń długi, łodyga mięsista, liść gładki....

Jaka species, to sobie poszukam w Bes,serze, Lecz genus Cypripedium. Jużto człek w tej mierze Ma weale dobrą pamięć.... F i, do stu bambusów!

Krzemieniec jeszcze dobrze człeku w głowie siedzi Choć głowa posiwiała! Nie szło mimo uszów, Co uczyli w tej szkole....

(spogladajac na Henryka)

Cóż się Waść tak biedzi?

HENRYK.

Acb . panie dobrodzieju, wielkiej łaski żądam....

. P. KWIATKOWSKI.

Mów chłopcze, słucham.

HENRYK,

Serce moje utrapione....

Uczucia mną miotają i szczęścia wyglądam — A co zrobić sam nie wiem....

P. KWIATKOWSKI (do siebie).

Przesadzić.

(13)

HENRYK.

Rzucone Jedno słowo z twej strony drogi, złoty panie, Więcej zdoła — niż mojej miłości wymowa , Tej miłości gorącej, która....

P. KWIATKOWSKI (do siebie).

Świeża, zdrowa, Lecz czy się zechce przyjąć ?

HENRYK (z niecierpliwością).

Lecz pan mnie nie słucha!

P. KWIATKOWSKI.

A , prawda; no, mów chłopcze!

HENRYK.

To moje kochanie, To mego serca ciepło i ta męka ducha,

Czyni pewne wrażenie na pannie Tereni;

Lecz któż wie, czy się jutro gust jej nie odmieni!

Chciałbym więc, aby już...

i

P. KWIATKOWSKI (do siebie).

Tak, zaszczepić!

HENRYK (z rozpacza).

Daremnie!

(Krzyczy). Ależ panna Terenia...

P. KWIATKOWSKI (dobywając roślinę z puszki).

Weź przesadź i kwita!

(14)

Weź, fi, do stu bambusów, wszak zrobisz bezemnie...

A ta do zasuszenia będzie wyśmienita! (odchodzi)

: • ' r \ :

SCEN& III.

H e n r y k sam, później K a s i a . HENRYK (rzucając o ziemię roślinę) A , niechże wszyscy djabli porwą herbarjusze!

J a mu gadam o pannie — on mnie o roślinie.

Doprawdy, złość mnie bierze — lecz i śmiać się muszę (po chwili).

Lecz co mnie tak u licha ciągnie ku dziewczynie?.,.

Pomimo drwin i żartów, których mi nie szczędzi, Coś na złamanie karku w tę miłość mię pędzi!

(wchodzi Kasia).

Ja szaleję, a ona? — Ona mnie nie kocha, Nie kocha, ani trocha...

KASIA.

Przecież może trocha.

HENRYK.

Ach pani! Zapewnienie twoje cóż mi znaczy?

Czemże się w jej obejściu ta miłość tłumaczy?

(z ironją)

Kocha — jeźli nazwiemy imieniem miłości

Brak serca, przywiązania, nawet brak przyjaźni — Lecz co, to wszystko mało! Brak obojętności...

KASIA.

Jakto, obojętności?

HENRYK.

Prawda, nie brak wcale!

(15)

W dodatku śmiech swawolny, co mnie tylko drażni, Dziwne kaprysy, żarty na ogromną skalę,

A wreszcie upór straszny...

KASIA.

To wszystko z miłości...

HENRYK.

Ależ bo mnie to gniewa...

KASIA.

I mnie także złości.

HENRYK.

Ależ bo ja w rozpaczy:,.

KASIA.

To wszystko z miłości. ~ HENRYK.

Pani, a jeźli ja się w ogrodzie powieszę, Czy to będzie z miłości ?

KASIA.

To będzie traicznie!

HENRYK.

Ha, doprawdy, pocieszać umiesz pani ślicznie ! KASIA.

Bo jakże cię mój panie inaczej pocieszę, Kiedyś Ugrzązł po uszy w bezsilnej czułości —

(16)

(Za sceną słychać śmiech Tereni), Lecz czekaj, nadchodzi Terenia.

Wybadam jej serduszko, wyłudzę zwierzenia, I w ten sposób dam panu dowód jej miłości.

S k ry j się p a n ! (W skazując na okno).

Skacz pan tędy.

HENRYK (ociągając się),

A będzie badanie ? KASIA.

Ach będzie! Tylko chyżo! Uciekaj mój panie I zatrzymaj się z cicha poza pniem tej gruszy...

HENRYK.

Ależ to za daleko!

KASIA.

Dość na pańskie uszy!

(Henryk skacze przez okno do ogrodu).

SCENA IV.

K a s i a sama; później s ł u ż ą c y i H e n r y k . KASIA.

Żal mi chłopca; Terenia zanadto go męczy.

Niewinnego podstępu trzeba na nią użyć — By przestała go dręczyć i męczyć i nużyć, Jak muchę, która wpadła do siatki pajęczej

(po chwili namysłu).

(17)

Przestrach... T a k ! .. On już musi być ztąd niedaleko;

Kilka słow... (Siada i pisze).

Tak, ta próba będzie nieomylną.

(Dzwoni — wchodzi służący).

Weź ten list i na poczcie oddaj, tylko pilno, By ten pan, co nadjedzie, miał go zaraz w ręce.

(Służący odchodzi).

HENRYK (półgłosem z poza okna).

Pani, pani, ja tutaj stoję jak na męce;

Dotąd nic nie słyszałem. Czy nie ma Tereni ? KASIA.

Jeszcze nie ma, lecz idzie, już słyszę ją w sieni;

Skryj się p a n !

(Henryk się chowa — wpada Terenia z dwoma arkuszami białej bibuły w rękach, a z wieńcem bławatów na głowie).

SCENA V.

K a sia . T e re n ia . TERENIA.

Ha, ha, śmiej się, kniej się z całej duszy!

Z czegóż to^

KASIA.

TERENIA.

Byłam właśnie przy miłej robocie!

Dziadzio sobie bibułę na rośliny suszy, I arkusz za arkuszem rozwiesił na plocie,

(18)

Poprzypinał szpilkami i mnie dał w opiekę.

O, ja dobrze pilnuję! Wyciągnęłam szpilki Do wianka — wiater zadął — i wnet rój arkuszy Furnął w górę jak wróble lub białe motylki, I teraz się na dachu lub topoli suszy!

Ha, ha !

KASIA.

Pięknie pełnisz rozkazy dziadusia!

Trzeba było pozbierać...

TERENIA (poprawiając wianek w lustrze).

Czyż nie mam amanta, Co czeka na rozkazy, posłuszny jak trusia?

Wszak mnie nudził pan Henryk by z nim grać wolanta, Niech więc teraz użyje komocji i zbiera,

A może sobie zyska tem łaskę dziadunia;

Niechaj lezie na studnię, na dach, na topolę, Choćby nawet do nieba — bo ja śmiać się wolę!

(odwracajae się od lustra).

Prawda, wszak dzisiaj czwartek; cóż tam od Władziunia?

Coś się twój miły panicz za długo wybiera...

KASIA.

Dziś przyjedzie.

TERENIA.

Dziś, dzisiaj? Ach, jakżem szczęśliwa, Że ujrzę pana szwagra przyszłego oblicze;

Ależ to go wyśmieję!

KASIA.

Tego ci nie życzę,

(19)

Bo Władyś sztuczka twarda, zawzięta i żywa...

Mogłabyś łatwo popaść w kłopot, moje' krocie...

TERENIA.

.Bardzo proszę* ja nigdy nie bywam w kłopocie!

KASIA.

Ach prawda, tak stateczna, poważna osoba!

Lecz gdyby?

TERENIA.

To pozwolę ci ze sobą zrobić Co zechcesz: włosy uciąć, pokrzywami obić, Nawet mnie stułą związać z kim ci się spodoba!

KASIA.

Nawet za m ą ż ?

TERENIA.

Nawet za mąż.

KASIA.

P rzystaję, zgoda,!

TERENIA (po chwili).

Bo, wiesz co moja Kasiu, że mnie zazdrość bierze....

KASIA.

Tak prędko? Dwa dni temu żałowałaś szczerze, Źe się wybieram za mąż, że mnie wielka, szkoda....

TERENIA.

Bo mnie już moje lata ciężą, nudzą, męczą!

Cały boży dzień skakać, śmiać się, dokazywać....

Doprawdy, mnie to nudzi! mnie świat cały nudzi!

(20)

KASIA (n. s.)

Tem lepiej ! Na mą nutę zaczął ptaszek śpiewać, Będzie go można złapać choćby w sieć pajęczą....

(głośno)

Tereniu! Czy nie serce taką skargę budzi ?

E TERENIA.

Jeszcze co, moje serce ? Mnie i serce nudzi!

Jeszcze mi jak w romansach nie uderza młotem, Jeszcze w nie zręczny Kupid nie ugodził grotem....

KASIA.

A jeżeli ugodził?

- TERENIA.

Tomaszu niewierny!

Chodź, sama się przekonaj !

(Bierze rękę Kasi i kładzie ją na swym lewym boku).

Posłuchaj jak bije :

Tyk-tak, ty k -ta k .. Nieznośny ten „tyktak“ —wciąż mierny!

KASIA.

To nic; grot Kupidynka głęboko się kryje....

. Czekaj, trzeba nazwiska! Naprzykład.... pan Karol!

TERENIA.

Ej, żartujesz! czy na mnie zagiął sobie parol?

N isk i, łysy, pękaty — oczy jak cebule, Nad nas przenosi zawsze preferansa pulę,

I dobrze pędzi browar,... Praw da, cnót nie mało!

Cóż K asiu, bije serce? Pewnie bić przestało!

(21)

KASIA.

Jeśli nie, to pan.... A rtur!

TERENIA.

Co ? ten wymizdrzony, Co tak pięknie podpiera kołnierzykiem brodę?

F i donc! On przypomina zanadto gawrony;

Wie dobrze, iż go jakiś gawron w mitrze rodził, Lecz spytaj : kto też panie Wiedeń oswobodził — To zaraz skręci mowę na ostatnią modę,

Na kawiar, na ostrygi świeże w salaterce,...

Moja Kasiu.... ty cliyba chcesz zamrozić serce!

KASIA.

Nie A rtur? Więc pan H enryk... Oho, coś puknęło!...

TERENIA (wyrywa się).

Co pleciesz! Na to imię serce me zasnęło!

KASIA.

A czemuż Aścka dalej słuchać nie pozwala?

TERENIA.

Bo mnie nudzisz; bądź zdrowa! T ralala, tralala!

(Wybiega ze śpiewem).

SCENA VI.

K a s i a , później H e a r y k . KASIA.

Ona kocha H enryka, na to głowę daję!

Lecz naumyślnie miłość utaić się stara ,

(22)

Aby wybadać jego — a on na to staje

Pełen sm utku, boleści, nieszczęść, srogich mieczy, Jakgdyby elegjami wypchana gitara.

Ztąd śmiech szalony u n iej, a rozpacz u niego I myśl o samobójstwie. Ach, okropne rzeczy!

(po chwili)

Pomagajmy tym dzieciom.... List już w ręku jego....

Przestrach rzeczy rozstrzygnie, na to liczyć mogę, Lecz pierwej może zazdrość utoruje drogę....

(Klaszcze. —- Przez okno wskakuje Henryk).

Czy słyszałeś pan wszystko?

HENRYK (ponuro — chodząc tam i nazad).

Wszystko, co do. słowa!

KASIA.

Więc z ust jej własnych wiesz p an , iż niezmiernie pana Kocha.

HENRYK,

Co? kocha, ona kocha? A ta k , ślicznie, kocha!

KASIA.

A skoro ślicznie kocha — to sprawa gotowa!

HENRYK (w uniesieniu).

F a n i, p an i, ta jakaś naiwność udana Rani mi tylko serce! Co, Terenia kocha?

Kocha, kocha! To straszna, nieludzka ironja W tem jednem tylko słowie!

KASIA.

Ach, mój panie zrzędo,

(23)

Uspokój-no się trochę— całyś jak piwonja...

HENRYK.

A z tych ciemnych piwonij białe lilje będą, Za dziwnym wpływem słówek, raczej szpilek pani!

Ona kocha! Czyż pani jeszcze nie wiesz o tem, Że wzrok, uśmiech, głos inny mają zakochani, Że jeźli byli dawniej weseli — to potem Na czołach jakiś miły osiada im smutek, Jakaś tęsknota, rzewność, słodycz.., A tu miłość Czyż wywiera podobny na Tereni skutek?

Ten chyba, że wciąż pusta, śmiejąca, złośliwa, Że w jej szczebiotach lekkość, lub zmyślna zawiłość, Co często i z spojrzeniem w dysharmonji bywa.,.

Takie kochanie, sądzę...

KASIA

(przybierając filuternie smutna minkę).

Patrz pan, jaki u mnie Smutek, jaka ja rzewna!, tkliwa i stęskniona?

HENRYK.

I cóż ztąd?

KASIA.

To mój panie, że mam te znamiona, Któremi, jak to rzekłeś trafnie i rozumnie, Miłość piętnuje...

HENRYK.

I cóż ztąd pani?

KASIA.

To panie, Dodatek do Nr. 2go Dz. lit. r. 1868

(24)

Że mnie już przecież warto kochaniem kochanie Słodkie odpłacić... Bo jestem przytem dość ładna?...

HENRYK.

Tak, dość... Ależ na Boga, ja nic nie rozumię!

KASIA,

Że też żaden z kochanków trzeźwym być nie umie!

Toż, jeźli cię mój panie ta Terenia zdradna Kochać wcale nie raczy — mnie kochać nie można?

HENRYK.

A cóż na to Władysław?

KASIA.

Niech szuka za inną!

HENRYK.

Kochać, porzucać, kochać — dalibóg rzecz zdrożna!

KASIA (z niecierpliwością).

Ach, czyż pan nie rozumiesz, że chcę być uczynną!

Wszak jeżeli pan we mnie zakochać się raczysz, Za mną goniąc oczyma, wzdychając przykładnie — Czy Terenia cię kocha — najłatwiej zobaczysz!

HENRYK.

Prawda! Zazdrość ją wyda! Ależ to szkaradnie Kogoś tak oszukiwać! Z resztą— ja się boję...

KASIA.

Już ja to wszystko biorę na sumienie moje!

(25)

HENRYK.

Lecz pani .

KASIA.

Tylko cicho! Jeśli kochasz szczerze I chcesz ręki Tereni — czemu chętnie wierzę -- To musisz me rozkazy pełnić jak najściślej.

HENRYK (z rezygnacja).

Więc słuchani pani, niech się dzieje po twej myśli.

KASIA.

Dobrze. Siądź pan.

HENRYK (siada).

Już siedzę.

KASIA.

Weź pióro do ręki.

HENRYK.

Wziąłem.

KASIA, Pisz pan.

HENRYK.

Już piszę.

KASIA (dyktuje).

„Aniele!"

HENRYK (pisze i powtarza).

Aniele !...

2*

(26)

KASIA (dyktuje).

„Czynię spowiedź przed tobą z mej miłosnej m ęki.“

HENRYK (powtarza).

Męki...

KASIA.

„Bo dłużej cierpieć nie mogę tak. wiele11...

HENRYK.

Czy to list do Tereni?

KASIA.

Cóż znów; pisz pan dalej, (dyktuje)

„Ach, ku tobie to miłość całego mnie pali,

„A muszę ją ukrywać i zwracać ku innej!

„Ach, Kasiu, mój Aniele"...

HENRYK (zrywając się)

Co? K asiu? ku innej?

KASIA (tupie nogą).

Siądź pan.

(Henryk siada — ona dyktuje dalej)

„Ach mój Aniele, klęcząc błagam ciebie!

Jedno słówko miłości — a twój Henryk w niebie!"

HENRYK, Piękne niebo! Już koniec?

KASIA.

Koniec.

HENRYK (wstajać).

Bogu chwała.

(27)

KASIA.

Teraz zaś, aby nam się rzecz cała udała, Idź pan i mów z Terenią lekko i swobodnie.

HENRYK.

Idę, ale powtarzam, że to jest niegodnie, Że kłamstwa obydwoje popełniamy zbrodnię!

(Odchodzi).

SCENA m

K a s i a sam a, później W ł a d y s ł a w .

KASIA.

Ci czuli kochankowie, to słomiane głowy!

Zamiast działać — rozpacznie krzyżują ramiona.

(bierze Hat, składa i patrzac nań).

Więc cały plan kłopotu Tereni gotowy:

Zazdrość zacznie— a dowcip Władysia dokona!

(po chwili) Władysia...

(Brzez okno wskakuje cicho Władysław) On nie taki — on nie traci głowy — Ale czy nie za mało ciepły, romansowy...

Mógł był dotąd już przybyć...

WŁADYSŁAW (podchodzi z cicha i całuje ją w ramie).

Jestem na rozkazy!

(28)

KASIA.

Ach, Władzio! (cofając się).

Co za śmiałość! Jeźli mi pan zbroisz Jeszcze raz coś takiego...

WŁADYSŁAW (składając ręce).

Nie raz, lecz sto razy!

«

KASIA.

Lecz ja naprawdę gniewna! No, czegóż pan stoisz?

(dając rękę) Przeproś zaraz.

(W ładysław całuje ją w rekę) A czy ci bilet mój oddano?

WŁADYSŁAW.

Oddano.

KASIA.

Więc pocóż tu przybyłeś? Plan cały Już popsuty!

WŁADYSŁAW.

Wcale nie, bo mię nie widziano, Gdym przechodził przez ogród. Konie pozostały Przy karczmie; każdej chwili znowu tam być mogę, Lecz pierwej chciałem ujrzeć ciebie, moje drogie....

KASIA.

Nie tak spieszno mój panie z te mi drogościami!

O tem potem — wprzód wypełń moje polecenie,

(29)

A później będziem mówić o twych usług cenie....

Idźże, spiesz s ię , ukradkiem — (w skazuj ac okno)

temi oto drzwiami, Którędy wszedłeś.

WŁADYSŁAW.

Idę 1

KASIA.

A niech pan pam ięta, Że Henryk u Tereni ważne dokumenta...

(Wpada Terenia. W ładysław skacze czempredzej przez okno.)

v SCENA VIII.

K a s i a . T e r e n i a . TERENIA.

Ach, Kasiu, jaki śmieszny wypadek....

(usłyszawszy szelest za oknem)

Lecz co to ? Czy kto skoczył?

KASIA.

Pewnie... kot.

TERENIA (biegnąc ku oknu).

Lecz to być nie może!

Bratki całkiem zdeptane, tu na oknie błoto.

Tu ktoś był....

(30)

KASIA.

Nikt..., zupełnie.

TERENIA.

A cóż tobie, Boże!

Całaś Wada, zmięszana.

KASIA. 4 ryUJL

Mam,,., mocny ból głowy.,..

(Upuszcza list na ziemie ) Przejdę się, to przeminie.,..

(Odchodzi).

SCENA IX.

T e r e n i a , s a m a , TERENIA,

Co to wszystko znaczy?

Kasia blada, zmięszana, trudno się tłumaczy,..

Tu ktoś był... F e! z panienką sam na sam, tajemnie.,.

Lecz kto, kto?... Głowę suszę, i suszę daremnie!

(Chodzi po pokoju i spostrzega list).

Co to, list?

(podnosi)

Bez pieczątki — nawet bez adresu.,.

Może do mnie Lecz gdzie tan i! Do mnie być nie może, D o mnie nikt listowego nie ma interesu!...

Tykać się go nie godzi,... T ak, tu go położę Jak leżał!

(Kładzie list ua ziemi.)

Obca sprawa! Mnie to nie obchodzi:

(31)

Mam ja dość własnych trosek!.. Leż więc pan dobrodziej!

(po chwili).

Ale co to za dziwna z Kasią tajemnica!

Gdyby.... T ak, ten list pewnie całą rzecz wyświeca ; Ale cóż, obce listy czytać — to rzecz zdrożna, Ciekawością, jak mówią, do piekła zajść, można...

Nie będę go czytać,.,.

(po chwili)

Lecz Kasi może grozi Jakie niebezpieczeństwo! Może jest wplątana W jaki spisek okrutny na życie tyrana — A ja jej mogę pomódz?... Czyż wahać się godzi?

Tak! zobaczmy czemprędzej....

(Bierze list i otwiera.)

Co, co, mój Aniele?

Co, Kasiu? I to wszystko Henryk pisze do niej?

Czy ja czytać nie umię?”-

Nie! to już za w iele!

On, co mnie zawsze wzrokiem rozkochanym goni?

On, co mnie zawsze nudzi swemi czułościami ? On, co naszych gwiazd szuka pomiędzy gwiazdami ? I on to wszystko kfamie? Nic, to być nie może!

Wszak jeszcze dziś stratował dziaduniowi zboże, Żem zachciała bławatów!

(po chwili)

A zresztą, któż zgadnie?...

Na piękną tu historję pan Władysław wpadnie ! Pięknie ! Ona z Henrykiem tajemnie się schodzi...

T ak, to on tędy skoczył... zdrajca!

(po chwili)

Lccz powoli!

A coż mnie do ich sprawek — cóż mnie to obchodzi?

(32)

Ja nim gardzę , pogardzam....

(Chwyta się za sercć.)

Tak mnie tu coś boli...

(Po chwili z trwoga.)

A jeźli pan Władysław o wszystkiem się dowie — J ą przeklnie, jego wyzwie.... Ach, ja ledwo żyję, Za serce mnie coś ściska i huczy mi w głowie...

Ach, Władysław go pewnie zabije, zabije!

(Po chwili z płaczem)

Lecz cóż mnie to obchodzi — czemuż głupia szlocham (z większym jeszcze płaczem)

Wszakże ja go nie kocham, nie kocham, nie kocham (Wchodzi Henryk).

SCENA X.

T e r e n i a — H e n r y k . TERENIA, ( ti- s .)

H enryk! N ie , sama nie wiem , co się ze mną dzieje, Tak mnie ściska za serce, że się cała chwieję...

HENRYK (n. s )

Oho, pewnie o wszystkiem już się dowiedziała!...

Co widzę, oczka chowa, podobno płakała....

(Wzdycha).

TERENIA.

Mój Boże, jak tu przerwać? Co mówić, do licha!

Wedle recepty Kasi mam patrzeć pogodnie I paplać jak lekkoduch, wesoło, swobodnie...

(Wzdycha).

(33)

TERENIA (siada i do siebie).

Niech wzdycha, niechaj wzdycha! Ja go nienawidzę!

A niechże djabli wezmą, sam sobą się brzydzę!

Być powodem jej zmartwień, jej łez, jej przykrości — To kat ta panna Kasia!...,

HENRYK (głośno).

Czy pani uważała jak cudnie na dworze ? (Terenia milczy).

Słońce tak pięknie świeci. .. deszczyk pokrapuje.,..

Dzięcioł nad bruzdą wzlata... słowik w drzewo kuje...

(Terenia wybucha w czasie tego spazmatycznym śmiechem.

H enryk zatrwożony pada jej do nóg).

Ach, pani, oto leżę u nóg twych w pokorze I błagam przebaczenia..,.

Za udanie, . Za kłamstwo, niegodziwość, fałsz, niedowierzanie..,.

HENRYK (n. s.)

TERENIA (n. s.)

Ach, jak on mnie złości!

TERENIA.

Za co?

HENRYK.

TERENIA (uszczypliwie).

W istocie, lepiej będzie bez fałszu, skrytości, Przed Kasią się wynurzać z swych uczuć miłości!

HENRYK.

Ależ ja tylko ciebie kocham, droga pani,

Kocham, czczę i ubóstwiam, choć mię wzrok twój rani..

(34)

Wszystkie inne miłostki — żart źle odegrany!

TERENIA, I ten list?

HENRYK.

I ten list.

TERENIA.

A na cóż kłamany?

HENRYK.

Z rozkazu panny Kasi..,

TERENIA.

A , więc z Kasią zmowy?

(na stronie)

Jakoś mi lżej na sercu, że to wszystko żarty, Bo Henryk w swych czułościach, jak widzę, uparty!

(głośno)

I ua cóż Kasi podstęp taki romansowy ? HENRYK

(coraz niepewmejszym i prawie że płaczaoym głosem) Ona się spodziewała, że zazdrość piekąca

Zdoła więcej uczynić], niż ta miłość moja, Którą płonę..,.

* v"

TERENIA (z przesada).

Jak Etna ogniami ziejąca!

Tylko d alej! Ciągnij pan swe impertynencje!

Musiałeś z deklamacji miewać eminencję....

(35)

HENRYK.

Jak to ? ja impertynent? Pani, srogość twoja Przeszywa...;

TERENIA.

Co przeszywa ? może serce pana ? Nie, pan masz tylko język, co frazesy klei!...

Ach, gdybyś pan miał serce, jak serce u męża, Co kocha, walczy z losem, trudności zwycięża..,

To pani....

HENRYK (przerywając).

*

TERENIA (wstając).

Nic mój panie.

HENRYK.

Ni słówka nadziei ? TERENIA (ze śmiechem).

Za to żeś pan fałszywy? że nosisz dwie twarze?

Nic z tego — cljiyba wtedy, jeźli dziadzio każe!

(Odbiega z uśmiechem klęczącego Henryka.)

SCENA XI.

H e n r y k s a m.

HENRYK, (zrywając się)

Zgubionym! Wszystkom popsuł! Miałem być wesoły, Przyrzekłem grać mą rolę jak Garrik lub Talma — Przychodzę... Tak, przyszedłem jak student do szkoły, Wszystkom zaraz wypaplał — i zwycięztwa palma

(36)

Została przy Tereni! Wszystko już stracone!

(po chwili)

Lecz zkąd u niej łez sślady, zkąd u niej ten smutek ? Czyż miałoby jej serce ku mnie być zwrócone?

Tak - Kasia z listu dobry rokowała skutek — Tymczasem wszystkom popsuł zbyteczną czułością, I djnbeł porwał-skutek razem z jej miłością!

(po chwili)

Co robić? Czyi iż błąd mój mogę czem naprawić?

Czyż i Kasi nie będę miał już przeciw sobie?

Darmo, darmo! Nie mara tu poco dłużej bawić, Pójdę, dam się jakiemu Moskalowi zdławić — I po tylu strapieniach znajdę spokój w grobie!

(Odchodzi),

SCENA XI.'

(Drzwiami od lewej wchodzi P a n K w i a t k o w s k i z foljanteia botanicznym w ręku, z a n i m T e r e n i a ) .

P. KWIATKOWSKI,

Dziwna rzecz! Besser takiej species nie zna wcale!

Czyż ja miałbym ją odkryć?. Fi, do stu bambusów!

TEKENIA.

Ależ słuchaj mój dziadziu...

P. KWIATKOWSKI.

Nie, sądzę zuchwale!

Ja wprawdzie znam się dobrze na cechach genusów, Lecz species...

(37)

TERENIA.

Dziadziu słuchaj!

P. KWIATKOWSKI.

Mów, ty, ty stokrotko!

TERENIA.

Rzecz moja wielkiej wagi, wyłożę ci k ró tk o ..

P. KWIATKOWSKI.

A nużby nowa species?! Co za rzecz wspaniała!

W szeregu De Candołła, Jussieu, Linneuszów, Ta jedna „Kwiatko wskiana“ by się nazywała — I ja, sławny botanik..,

TERENIA (tupiąc nóżką).

Fi, do stu bambusów!

Teraz ja jestem species i słuchaj mnie dziadziu!

P. KWIATKOWSKI (cofając się).

To ogień nie dziewczyna! No, mów poziómcczko!

TERENIA.

Gdyby cię chciał pan Henryk prosić o mą rękę, A ty mu dziadziu odrzekł choć słówko, słóweczko —

(groźac) No, tobyś widział dziadziu!

P. KWIATKOWSKI.

Co, moją wiszenkę Pragnie Henryk pochłonąć?

(38)

TERENIA.

Tak, zaślubić pragnie, I myśli, że k if temu wolę dziadzia nagnie.

P. KWIATKOWSKI.

A któżby kwiatki zbierał i śpiewał co rana ?!

Nic z tego! Nie po temu są jeszcze twe lata, Zresztą, tyś jak Yiola p a n a , odorata, A on jak dziki łopuch, jak L a p a hardana!

(po chwili)

Choć... Wiesz co? On zna dobrze system De Candolla!

TERENIA (dobitnie).

Ja go nie chcę.

P. KWIATKOWSKI.

Ty nie chcesz? A więc twoja wola!

Będę cię przed nim bronił.

(Idąc do szafy).

Fi, do stu bambusów!

Może tu się descriptio znajdzie jaka taka... . (Bierze książkę ze szafy — do Tereni).

Tak, dam mu wprost odkosza — choć szkoda chłopaka, Bo zna dobrze i klasy i cechy genusów!

(Odchodzi).

SCENA

xm.

T e r e n i a sama.

TERENIA.

Dziadzio mu da odkosza... Czy to nie za prędko?

Żal mi teraz, żem o tem dziadziowi mówiła.

(39)

Jego obecność nie jest mi taka niemiła!

Bo... nie wiem, ale o mnie zahaczył jak wędką...

Gdyby teraz odjechał, nie mając, o Boże!

Ani słówka nadziei... Nie, to być nie może, On zostanie — choć prosić o to bym nie śmiała, A kto wie, gdyby jechał, czybym nie płakała...

SCENA XIV.

T e r e n i a — H e n r y k — później K a s i a . ( Henryk wchodzi ubrany po podróżnem u).

TERENIA (z przestrachem).

Pan odjeżdża?

HENRYK,

Odjeżdżam i żegnać przychodzę.

TERENIA.

Tak nagle? Mogą pana gdzie schwytać po drodze...

HENRYK.

Nie mogę dłużej czekać...

(Terenia zakrywa oczy chustka- W pada Kasia z krzykiem).

KASIA.

Rewizja! Moskale!

Na Boga, ukryj się pan!

HENRYK.

Chęci nie mam wcale;

Niech mię biorą i robią, co im się spodoba.

Dodatek do Nr. 3go Dz. lit. r. 1868 3

(40)

TERENIA.

Co pan mówisz? Czyż nie masz litości nademną?

HENRYK I cóż panią obchodzić może ma osoba?...

KASIA (z trwogą).

Już nadchodzą...

(Ogólne zamieszanie. Podczas gdy Henryk stoi spokojny, obie ko­

biety biegają po pokoju).

TERENIA.

Gdzie go skryć? W tę komórkę ciemną..

Nie, tam źle!

KASIA.

Do piwnicy.

TERENIA.

I tam znaleźć mogą!

KASIA.

Prędzej, oni już w sieni:— każda chwila drogą — Już wchodzą...

(Rewizja ukazuje sie we drzwiach, Terenia wpycha H enryka do szafy z zielnikami, zamyka i staje przed nia dygocąc jak w febrze).

SCENA XV.

Wchodzi stanowy z dwoma pachołkaiśj.

S t a n o w y — T e r e n i a . STANOWY.

Zrobiono doniesienie, że się tu we dworze Powstaniec ma znajdować...

(41)

TERENIA (dygocąc ze strachu).

On już wie, mój Boże!

STANOWY.

Mam zrobić najściślejszą rewizję.

TERENIA (jak wyżej).

Nie trzeba!

Tutaj nie ma nikogo...

STANOWY.

A właśnie to drżenie...

TERENIA.

To febra.

STANOWY.

I ta bladość...

TERENIA (do siebie).

Ratujcie mnie nieba!

(głośno) J a chora, i dla tego proszę uniżenie, Byś pan przeszedł do innych pokoi...

STANOWY.

Nie pani!

Ja wieffa kogo mam szukać, mam ścisłe relacje;

(z naciskiem)

Wiem, że pana Henryka akta, nominacje- - U pani...

TERENIA (n. s.)

On wie wszystko! O, Boże, zgubiony...

(42)

STANOWY.

Sądzę zaś, że moj ptaszek w tg k l a t k ę złowiony, On w t e j s z a fie ...

TERENIA.

Nie panie, tu go pewnie nie ma!

Tu go nie ma! Tu dziadzio swe zielniki trzyma!

(wola) Dziadziu, dziadziu!

STANOWY.

Lecz niechże się pani nie trwoży!

Jeźli powstańca nie ma — rzecz pójdzie najprościej, Przeproszę, lecz dopełnić muszę formalności.

(do pachołków)

Bierzcie się, niech z was który tę szafę otworzy !

(Pachołki postępują naprzód — Terenia staje przed szafa z roz- krzyżowanemi rękom a — wchodzi dziadzio).

SCENA XVI.

Wszyscy.

P. KWIATKOWSKI.

Cóż to za hałas, wrzawa?

(spostrzegając stanowego) A pan tutaj po co?

STANOWY.

Szukam za powstańcami, a wiedząc, że trafię Na jednego, w tej oto zamkniętego szafie, Chcę, wbrew woli tej panny, dobyć go przemocą.

(43)

Co? przemocą do szafy, gdzie moje zielniki?

-Nic z tego, mości panie, tam nie ma nikogo!

STANOWY.

Przepraszam pana bardzo, lecz daremne krzyki...

Swój upór mógłbyś mi pan przypłacić zbyt drogo!

TERENIA (do dziadka).

Dziadziu, dziadziu, on wszystkie rośliny pokruszy!

STANOWY.

Tam jest człowiek schowany, i ja go dostanę!

P. KWIATKOWSKI (w uniesieniu).

Nie, mój panie, przysięgam na zbawienie duszy, Że szafy nie otworzysz. Sam w obronie stanę.

(Razem z Terenig staja w obronnej pozycji — szafa sie otw iera i wychodzi z niej H enryk)

STANOWY.

A CO?

P. KWIATKOWSKI.

Henryk ?!

HENRYK.

Bierzcie mnie! Nie chcę być przyczyną Nieszczęścia tych, co kocham...

STANOWY (grobowym głosem).

Nie pomoże — zginą...

(44)

(Zdejmując parake, wasy i okulary) Lecz ze śmiechu!

WSZYSCY.

W ładysław!

P. KWIATKOWSKI.

Patrzcie, co za sztuczka!

WŁADYSŁAW (do pana Kwiatkowskiego).

Przebaczenia! Musiałem sobie tak poradzić, By kogoś za nieludzkość w kłopoty wprowadzić...

TERENIA (g ro ż ą 1).

Rozumię panie szwagrze! To dla mnie nauczka... , A ręczę, że potulna Kasia z panem w zmowie.

P. KWIATKOWSKI (do Tereni) Ty także niewiniątko! Niby zadąsana,

Niby nie chce — a co to za koncepta w głowie!

Gacha zamykać w szafie...

(zaglądaj;je do szafy) 1 A, na rany Pana !

Wszystko mi poprzewracał! Lecz nie puszczę płazem, Nie usłucham umizgów Acanny tym razem,

I każe: — byś gachowi rękę swą oddała!

HENRYK (padając na kolana).

Pani!

TERENIA.

Ależ to p r z y m u s , to zdrada zuchwała!

Ja ręki mej nie oddam mimo własnej w oli!

(45)

KASIA.

Lecz niech sobie Terenia przypomnieć pozwoli, Że m n i e o swojej ręce poleciła radzić, Jeźli ją tylko w kłopot potrafię wprowadzić...

Czyż nie byłaś w kłopocie ?...

TERENIA.

Tak, to prawda, ale.,.

HENRYK (ciągle na klęczkach).

Tereniu!

WŁADYSŁAW.

Lecz jam jeszcze z rolą mą nie gotów:

Ja panią skłopotałem ja wyrwę z kłopotów.

(Dobywa papier i oddaje go Tereni) Oto rozkaz, by Henryk stawił się w oddziale.

TERENIA (z radością).

Ach, teraz wszystko dobrze!

(do Henryka)

Wolna we wyborze, Że ciebie kocham szczerze, wyznaję w pokorze;

Lecz dziś, gdy ramion waszych ojczyzna wymaga, O odroczenie ślubów Terenia cię błaga.

Idź, spiesz, poślub ojczyźnie twe serce i męztwo, A mnie zostaw w modlitwie o wasze zwycięztwo...

Gdybyś zginął — me zwłoki złożą przy twym grobie — A gdy wrócisz — nie r ę k ę , lecz dam r ę c e o b i e !

(Kładzie obie reoe w jego dłoń. Zasłona spada).

K O N I E C .

(46)
(47)

P A P R O Ć ,

M E L O D K A M C Z A R O D Z I E J S K I w trzech aktach,

[Przedstawiony po raz pierwszy na scenie lwowskiej w pierwotnem swem obrobieniu dnia 30go m aja 1862].

(48)
(49)

O S O B Y

P A N K A S P E R Ź O Ł Ą D Ź , k a p ita lista m iejski.

P A N I K A S P E O W A , jego żona.

A N T O S IA , ic h córka.

JA K O B , ich służący.

K A R O L M Y Ś L IC K I, m ło d y człow iek.

F I L I P P U R C E L B A U M , n a d stra ź n ik finansow y.

R O M A N , góral.

N A ŚC IA , j ego narzeczona.

W O J T U Ś K U T E R N O G A , M azu r w yro b n ik .

R u sa łk i — lu d zie ze wsi. — R zecz dzieje się w górach stry jsld ch , w m iejscu letn ich żętycznych zjazdów .

(50)

- 4afcri-:* StA «AlBO$KA.

'mąnP ’ ' 3 'TCJTW

■*avs ; n &M08

.. . . .

, , r„. . ... • ; Wo^"' 7 r « K .a o o^ tu s to W

■*

(51)

AKT PIERWSZY.

Scena przedstawia okolicę górska, pokryta w części lasem i krzakam i; obok zarośli bujne paprocie; na prawo zachodzące

słońce, w dole stada kóz i owiec , bokiem wieś i rzeka.

SCENA I.

(Wchodzą pan K a s p e r , jego ż o n a i A n t o s i a . Za niemi J a k ó b w liberji z dwoma niebieskiemi parasolami pod pachą,

na ramieniu dwie zarzutki i jedno palto.) PANI KASPROWA.

Acli, cóż za widok, patrz-no mój Kasperku!

Patrz moja Tońciu, ja mdleję z radości!

Acli, te kozunie jakby na cukierku, A te owieczki jak z słoniowej kości!

Ach mm... powietrze, jak z kolońskiej wody!

ANTOSIA (wzdychając sentymentalnie.) Śliczne! .Poezja bije z tej przyrody!

Przeczysty lazur jak baldachim w górze,

(52)

Te białe chmurki jak Anioły • Stróże. ..

Do ust przycisłabym tę śnieżną trzodę!

(posyła całus.) JAKÓB (n. s.)

Co jej się nie chce, capa lizać w brodę ! ANTOSIA.

Z czułości serca we Izy się rozpłynę!

P. KASPER

(Spogłaćlajac na zegarek, do siebie:) Herbata będzie ledwie za godzinę, Ach, moje nogi!

P. KASPRÓW A (do męża).

Tyś mi nie chciał wierzyć Serdeńko, że tu tak ślicznie jak w raju!

Ty wiesz, bez tego mogłam dziś już nie żyć...

Teraz mię krzepi ta zieloność gaju;, Bawią mię kózki te m ałe, przecudne !...

Tylko ten odor z chałup i te brudne Chłopislca — to mnie nabawia migreny...

P. KASPER,

Co tam migrena, co n a p r z y k ł a d głowa!

Zato dla p i e r s i miejsce wielkiej ceny !

Wszak wiesz, pan doktor Miksturski ze Lwowa Kazał tu jechać, n a p r z y k ł a d . . .

P. KASPROWA.

T ak, czuję, Że mi tu dobrze, lecz lep i ej by było, Gdyby ktoś więcej... gdyby się z kim żyło...

(53)

A tu mi goście ! kilku się ich snuje

Starych, kaszlących, w wytartych surdutach, W futrzanych czapkach i juchtowych butach!

Nie ma kompanji dla mnie!

P. KASPER.

Moja luba , Przecież pan doktor Miksturski ze Lwowa Kazał n a p r z y k ł a d spokój,..

P. KASPROWA.

A ch, to zguba Spokój; ja umrę, i nie będę zdrowa,

Póki tu jakiej kompanji nie będzie!

Książę jak książę, lecz choć jaki hrabia....

Inaczej umrę...

P. KASPER.

W tym n a p r z y k ł a d względzie Doktor Miksturski....

P. KASPROWA.

Daj spokój, bo mdleję, Bez towarzystwa umrę !...

P. KASPER (n. s.) Już szaleję!

(śmiejąc sie)

He, be, umierać, co ci się zachciało.1 JAKÓB (n. s.)

O j, ponoć trudno, chociażby się zdało !

(54)

P. KASPROWA.

T ak , śmiej się jeszcze, to najlepiej, proszęI P. KASPER.

Więc sam już będę hrabią lub baronem, Księciem i lordem i wszystkiem potroszę!

Lecz moje serce...

(całuje ja w rękę) Czasby do herbaty,

Wiesz, że n a p r z y k ł a d z panem Purcelbaumem Chcemy pikieta,...

(Pani Kasprowa odziewa sie w narzutkę.) (n. s.) Tfu , sprawa za k a ty ! Kobieta zrzędzi, mało łeb nie spadnie, .Miejsce n a p r z y k ł a d jak puszcza bezdrożna, Piwa nie znajdziesz, jeść dają szkaradnie, I do preferka t r z e c h znaleźć nie można!

ANTOSIA

(unosząca się przez eały czas w milczeniu nad przyrodą.) Ach, moja mamo, ten góral pod lasem ,

Jakież to kształty, jaki wzrost wspaniały!

Te sploty krucze, ten wzrok rozgorzały, A taki smętny, gdy się schmurzy czasem, A czasem bystro czegoś w koło śledzi....

P. KASPROWA.

Kto ? o kim mówisz, bo ja nic nie widzę.

ANTOSIA.

Ten góral mamo, jakiż on jest ładny!

(55)

PANI. KASPROWA.

Góral? cóż znowu, co też panna bredzi!

Taż to chłop prosty, brudny i szkaradny.

Panna comme il faut, chłopami się brzydzi!

A fe ! tak mówić to nie przyzwoicie, Bardzo nie ładnie!

ANTOSIA.

Jaka mama dziwna!

(n. a.) Otóż nie będę jak w salonie sztywna, Z tym pięknym ludem spędziłabym życie!

(Wchodzi na scenę Karol zamyślony, przesuwajac laska po trawie.

Staje na^le tuż obok pana Kaspra i podnosi głowę).

SCENA II.

Ciż sami i pan K a r o l .

KAROL (uchylajac kapelusza, ze zdziwieniem).

A, a, przepraszam.., (n, s.) Jaka zamyślona!

P. KASPER.

He, he, kwiateczków szuka pan dobrodziej!

(prezentuje)

Oto n a p r z y k ł a d moja droga żona I córka... proszę do nas, nic nie szkodzi...

(n. s.) Dzięki ci Boże, będzie też dla żony, He, a n a p r z y k ł a d może w karty grywa!

KAROL (prezentując się)

Karol Myślicki!.. (n. s.) Zawsze śliczna, tkliwa!

Dodatek do Nr. 4go Dz. lit. r. 1868 i

(56)

P. KASPROWA.

Pan pewnie z miasta?

KAROL.

Tak, pani,, ze Lwowa.

P. KASPROWA.

Pewnie pan przybył jak my na kurację W te cudne góry?

KAROL.

Tak, trochę dla mleka, I... dla pow ietm .

P. KASPER.

A, tak, ma pan rację, Jak moja żona! Tu krzepi człowieka Samo powietrze! (n. ».) choćbym wolał piwo.

KAROL.

Ten lud poczciwy...

P. KASPER (przerywając).

A, ten lud, to dziwo!

N a p r z y k ł a d żonie bardzo się podoba.

JAKÓB (n. s.) Łże jak najęty, bodaj cię choroba!

P. KASPROWA.

A tak, choć trochę brudno się ubiera...

(57)

(n. 9.) Przecież choć jedna porządna osoba.

Tylko źle, że mu chłopstwo się podoba!

KAROL

(zwracając sie do Antosi w niebo zapatrzonej, podezas gdy pan Kasper znowu spogląda na zegarek).

Co to za zachód! Słońce już spoziera Znużonym okiem, i śród szczytów tonie.;

Żar swych płomieni gasi na chmur łonie, A te zalotnie całusem czerwiem...

P. KASPER.

T o t u s e m z c z e r w i e n i ? Gdzie totus z czerwieni?

(Chwyta I^arola za rekę)

Czy pan Dobrodziej n a p r z y k ł a d grasz w karty?

KAROL (zdziwiony).

Tak, w preferansa...

P. KASPER.

Gwałtu, czy nie żarty?!

KAROL (a uśmiechem).

G ryw am i wliista.

P. KASPER.

A , n a p r z y k ł a d panie, (całuje go w oba policzki)

A chodźże też pan z nami na herbatę!

(58)

Miło nam będzie!

(Szarpie męża za rekę.) Nie męcz-że kochanie!

KAROL.

Służę wnet państwu, tylko toaletę...

P. KASPER Co tam! n a p r z y k ł a d , chodź pan!

P. KASPROWA (do męża).

Lecz kochanie!

Nie bądź tak prędki....

P. KASPER.

A więc puszczam pana, Lecz przyjdź pan do nas. Ot dziś, przy niedzieli, Żona się z panem herbatką podzieli...

Karty n a p r z y k ł a d . ..

P. KASPROWA.

Czekamy na pana.

(Odchodzą.) KAROL.

Miło mi będzie.

(Kłania się.) P. KASPER.

(Wracajac woła:) Preferansa pula!

(59)

KAROL.

I preferansa; z królem czy bez króla ? P. KASPER.

Ach, cóż pan! Leciwie trzech nas, a zkąd króla!,..

(Odchodzi.)

SCENA HI.

' K a r o l s a m.

KAROL.

Stary serdeczny jakby mnie chciał żenić — A to preferans i whist go rozczula!

H a, ż o ł ą d ź do k a r t — tego nie odmienić, U niego wszystkiem, całym światem - • pula !

(Po chwili.) Ona jednaka: tkliwa, zamyślona,

I trochę śmieszna... lecz to dziecko jeszcze!

Główka, się zdaje nieco przekręcona Sandem, Dumasem,., ale serce — wieszcze I nie zepsute, w pełnej życia wiośnie, Jak kwietny ugor leżący odłogiem:

Gdzie ledwie rzucisz ziarno, a już rośnie Plon. — Chyba byłbym lichym psychologiem...

(Zamyśla sie.)

Pamiętam niera'Z w mieście, gdy z pustoty Pod jej oknami i pół dnia chodziłem, Bawił mnie przestrach j e j , to uśmiech złoty,

I gniew, gdy jej coś czytać przeszkodziłem,...

(60)

Ależbo piękna, gdy tak zadumana , I mnie nie widząc nad książką się chyli, Wrażeń wypadkiem blada to rumiana, Od płaczu tylko powstrzymać się sili. .

(Reflektując sie,)

Panie Karolu ! ej, przestrzegam pan a!

Czy?... Nie, to tylko ot! kaprys motyli...

(Wchodzi p Filip Purcelbaum.)

SCENA IV.

K a r o l i F i l i p . F IL IP (kłaniając sie).

Dobry wieczór panu Dobrodziejowi!

KAKOL.

Dobry wieczór panu,

m

FIL IP.

Pan Dobrodziej się dziwi, bo pan Dobrodziej nie ma przyjemności znać mnie, a ja raczyłem pana Dobrodzieja powitać. He, he, to już proszę pana Dobrodzieja taki u nas zwyczaj, halt immer so... Wszyscy się znać muszą, bo łudzi bardzo mało. Ja np. jestem Filip Dezydery Purcelbaum, Finans-Oberaufseher...

KAROL.

Jestem Karol Myślicki.

(61)

FIL IP (wyciągając rekę).

Bardzo mi przyjemnie panie Dobrodzieja.... macht m ir viel Yergnugen. Między ludźmi ■wyższymi tak jak my, to proszę pana Dobrodzieja niepotrzebne wszelkie oe- remonje. Bo cóż tu jest naprzykład? Same mudie, proszę pana Dobrodzieja.

KAROL.

Pan nie ztąd rodem?

FIL IP.

Ach, Gott bewalir', z takiej dziury!

KAROL.

Ale pan Polak?

FIL IP.

Nie, proszę pana Dobrodzieja, jestem Galicjanin, a właściwie mówiąc z Lodomerji, choć moi przodkowie, panie Dobrodzieju^, są z Niemiec. Jestto bardzo sławna rodzina ritterów Purcelbaum von PurcelwurceL Pan Dobrodziej nie słyszał o nich?

KAROL.

Nie miałem przyjemności.

F IL IP (poddzierajge brodę).

N o, ist m ó g l i c h , to ta k wysoka rodzina...

KAROL.

Pan zapewne idzie na służbę?

(62)

FILIP.

Przepraszam pana Dobrodzieja... Ja jestem Finanz- 05er-aufsehr i zwykłej służby nie pełnię. Ja idę na wizytę do państwa Żołędziów — a tam jest panienka.., fam os!

KAROL.

Tak się panu podoba?

FILIP.

Ozy pan Dobrodziej tego nie uważał po mnie? Tak panie Dobrodzieju, ja jestem zakochany, ah G ott! aż po uszy. O t, proszę pana Dobrodzieja, mam czyste kołnie­

rzyki, a tu panie jestem wypomadowany prawdziwym M a- Tcassar-Oehl ze Skołego. To mi zawsze w prezencie daje ten szelma Mordko, der Ersdieb ..

ICAEOL.

Proszę, więc pan jesteś zakochany!

FIL IP.

Tak panie Dobrodzieju, jestem zakochany jak kot...

Ale ja panie Dobrodzieju jestem wielki polityk, sehr pfiffig, ho, ho, więc ja się do mamy umizgam, żeby córkę dostać.

KAROL.

Proszę, co za polityka!

FILIP.

A, to już z urodzenia taki spryt u mnie panie Do­

brodzieju ! Mamę będę całował w rączkę, a pannie będę

(63)

śpiewał różne piękne pieśni... bo ja proszę pana Do­

brodzieja mam całą książkę różnych pieśni, którem sobie sam pięknie wysztychował. a przytem jestem muzykalny, bo gram na gitarze, tak czule panie Dobrodzieju dass mir hein schones Mddchen wiedersteht.

KAROL.

Życzę panu szczęścia w konkurach.

FILIP.

O, panie Dobrodzieju, ja jestem pewny swego, bo za mną kobiety przepadają. Lecz muszę się spieszyć, żeby nie czekały. Upadam do nóg pana Dobrodzieja! (Odchodzi).

KAROL.

Żegnam.

SCENA V.

K a r o l sam — później J a k ó b . KAROL.

Gdybym na prawdę panną był zajęty, Niebezpiecznego miałbym w nim ryw ala!!

Lecz romans jeszcze nie jest rozpoczęty;

Bo czegóż się to domyślać dozwala, Że w jej oczęta lubię patrzeć zdała?

To prosta przyjaźń... Zresztą.,.

(Wchodzi Jakób i staje przed Karolem).

Cóż nowego?

(64)

JAKÓB.

Mój pan kazał pana... mój pan, pan Żołądź...

KAROL.

Mów prędzej bracie ! JAKÓB.

Mój pan kazał pana...

KAROL.

Prosić na karty; już wiem dobrze o tem ! JAKÓB

A , mój pan kazał prosić nie na karty, Na preferansa!

KAROL.

Nie baw-no się w błazna!

JAKÓB.

A, broń mię Boże, w błazna się nie bawię, Lecz grając w karty, można grać we whista, W kiksa, w marjasza, można grać i w durnia, A mój pan zostać durniem się obawia,

I -gra, dlatego tylko preferansa — Choć i bez tego...

KAROL.

Skończ raz twoje brednie!

(n. s.) Lecz może mi co wypapla gaduła?...

I cóż?

(65)

JAKÓB.

N ic; pan g ra , bo nie ma co robić.

P an n ie choć góral prosty się podoba, Ale pan ziewa i ziewa i ziewa — A w końcu myśli sobie ta k : naprzykład..

KAROL.

O t, milcz i nie pleć!

JAKÓB.

A 110, cóż ja pietę, Panna z góralem.,.

KAROL.

Milcz, mówię i kw ita!

(n. s.) Czy bredzi błazen — czy też nowy rywal ? Zapewne jakaś exceńtryeżność sielska.

(Do Jakóba.)

Idź, powiedz państwu, że im zaraz służę.

(Odchodzi w lewo.)

SCENA VI.

( J a k ó b s a m. ) JAKÓB.

Ou, harda sztuka choć mi się zrazu wydawał potulny.

Jak wyrżnął w końcu: Milcz panie Jakóbie — tom go aż w piętach poczuł, choć nie było bardzo głośno. H e, he, dopiero mi się wtedy przypomniało, żem go gdzieś we Lwo-

(66)

wie widywał. Nie darmo! bo u nas we Lwowie, to każdy musi mieć olej w głowie i hardość co się zowie, choćby niechciał.

(Śpiewa.)

U nas we Lwowie jak w siódmem niebie Pienista Pełtew się toczy,

Skarby tajemnic w łonie swem grzebie, Napawa nosy i oczy.

A g'Iy 19 trochę słońce przysmaży Lub deszczyk skarby wypłucze, To całe wały perfuma darzy

I jak szalona się tłucze —

I szemrze w dzikiej swych szumów mowie : Nie ma jak u nas, u nas we Lw ow ie!

U nas we Lwowie daję co roku Wyścigi piękni panicze;

Każdy z nich jedzie ze szkiełkiem w oku.

Przez Jezuicką ulicę.

Potem w arenie jakby warjaci Kręcą swe karki dla k o n i , A potem stawkę u Żorża traci

Ten, który drugich przegoni.

Niech żyją konie! piję ich zdrowie!

Nie ma ja k u n a s , u nas we Lwow ie!

U nas we Lwowie jest i opera , Co gra niemieckie kuranty, Czasem mnie na nią ochota zbiera ,

Więc idę sobie na banty.

A gdy zagrają Sehone - Helene

To śmiech aż boki ci wstrzęsa — I jest co widzieć za małą c e n e ,

Bo to i z pierza i — z mięsa!

W iwant niemieccy opiekunowie!

Nie ma ja k u nas , u nas we Lwowie !

(67)

Kazali mi i panny szukać, bo tu gdzieś kwiatki zrywa, ale djabli by za tem nogi zrywali! Cyt, ktoś nad­

chodzi (Spogląda na prawo). Dalibóg moja panna, be, be, lecz co ja .widzę, ze swoim góralem. No, toś tu niepotrzebny panie Jakobie. (Chowa się po za krzaki.)

SCENA VII.

A n t o s i a — R o m a n — R u s a ł k a I.

( A n t o s i a z ogromnym bukietem kwiatów polnych idzie obok R o m a n a — w pewnem oddaleniu za niemi Rusałka.)

' ANTOSIA.

(z wdzięcznym uśmiechem do R om ana:) T a k , tuśmy byli; ślicznie wam dziękuję, Poznaję drogę, i już trafię sama.

ROMAN.

O t, jeszcze z górki pannę podprowadzę, Aż dom ujrzymy, bo u nas nie trudno Zbłąkać , a lasy kilka mil się ciągną...

ANTOSIA.

Prawda, że wcale nie trudno się zbłąkać;

Przed pół godziną szliśmy tędy razem Z mamą i z papą, nagle zobaczyłam Prześliczne kwiatki na łące pod lasem.

Z kwiatka do kw iatka, nie słuchałam wołań, Odpowiadając „ z a r a z “ szłam w las dalej, I zabłąkałam, chcąc potem wyjść prędko.

(68)

ROMAN.

H a , cóż poradzić, nieraz człowiek błądzi, Nim się nauczy rozpoznawać drogę...

(Postępuje naprzód.)

ANTOSIA Prawda, o prawda!

(Schyla się zrywajac kwiatki przy drodze).

RUSAŁKA.

Serduszko się w niej zrywa Jak ptaszę,

Daremnie go to chłodzę, To straszę;

Więc bądź wolne, puszczam wodze..

Niech dziewczę miłość wyśpiewa, A potem łzami

I westchnieniami Prawdę zdobywa!

(Przechodzi na druga stronę sceny.) ROMAN (wzdychając.)

Chodźmy panienko.

ANTOSIA.

Dobry człowieku, wyście smutni czegoś, Powiedzcie, co wam?

ROMAN (macha ręką).

O t, bieda i koniec!

(69)

Panienka dobre ma jak widać serce, Lecz nie poradzi...

(Postępuję naprzód.) ANTOSIA (do siebie.)

Ach, gdyby on wiedział, Jak się ku niemu serce moje zrywa,

Chcąc już raz zniszczyć ten przesądów przedział, Który nas z ludem jeszcze dziś rozdziela ...

Byłabym jemu aniołem wesela, Sama szczęśliwa,..

RUSAŁKA.

Sama n i e szczęśliwa!

(Odchodzi).

ANTOSIA.

Szczęściem się echo lasów gdzieś odzywa ? • (Schyla się ku kwiatom.)

ROMAN.

Chodźmy panienko, bo już wieczór blisko, Kwiatki i jutro będą.

ANTOSIA (do siebie.) Ciągle smutny ! (Postępuję naprzód) Id ę , lecz weźcie odemnie te kwiaty.

ROMAN

(Bierze kwiaty i podaje jej rekę.) A zwolna z góry, bo po trawić ślisko.

(Odchodzą.)

(70)

SCENA VIII.

J a k ó b sam; później N a ś c i a , W o j t u ś K u t e r a o g a i K o m a n . JAKÓB (wychodzi z ukrycia).

Ani słowa, moja panna czysta Lwowianka ! Zielska jakiegoś nazbierała całe naręcze i mówi, że to ssliczne kw iatki;

jak zobaczyła capa, to go chciała z wielkiej radości w brodę pocałować; a teraz jak widzę w prostym bojku po uszy się zakochała. Dobryś! Ciekawym co to z tego będzie, bo pani sama się rada kochać, a pan, ot jak pan.— gra zwykle w preferansa, a jak nie gra w preferansa, to pije piwo, a jak nie pije piwa to spi, a jak się obudzi, to mówi:

N a p r z y k ł a d ! H o, ho, bo to ogromne państwo... (Od prawej wbiega Naścia) Ou, jakaś górska kozunia ale na dwóch nogach! (Usuwa się).

NAŚCIA.

Oj biednaż moja głowa, oj biedneż moje serdeńko, biedne! Zeszukałam wołów het po krzakach, aleć nigdzie ich nie widno! A co też mój Roman pocznie, nieszczęsna godzino, a co też on pocznie nieszczęśliwy!

(Rozgląda sie przez chwile i poczyna spiewad):

Hej woły, krasę woły, gdzież się to kryjecie?

Daremnie szukam ja waa po szerokim świecie!

Czy w głębokiej utonęłyście rzece, Czy was wilki^ w ciemnym lesie zdybały, Czy R usałki, czy Mijawki złośnice H et na W ęgry was dalekie pognały?

Lećźe, leć mój głosie, Po lasach, po rosie, Niech się woły nawrócą, Niech Romana nie smucą.

(71)

Hej woły, krasę woły, gdzieście się podziały?

Nadarmo szukam ja was, szukam wieczór c a ły ! Powiedz mi słonko, idące za góry.

Biały miesiącu, wy gwiazdy iskrzące, I ty mój wietrze i wy czarne chmury Czy ich gdzie nie ma na zielonej łące?

Lecźe, leć mój głosie, Po lasach, po rosie, Leć do gwiazd, do miesiąca, I do złotego słońca.

(Ujrzawszy niespodziewanie Jakóba cofa sie nieco).

JAKÓB.

?*>!> ‘Ułi , OllUfllJ HIH Ę to w 0. SI TTTłtf.l i ‘XII '■Jil! J f 9i,J flis oli)

A cóż ci to dziewuszko, żeś taka zafrasowana?

tO/fsBD W'ŚS&f X M iq 'f i/: - . M 0 ' v ' ? w ' : <.|,aid n i NAŚCIA.

Oj, moi.ściewy. mam sobie czego być zafrasowana, bo mojemu Romanowi zginęły dwa woły, dwa najładniejsze woły, jakby kamień w wodę!

JAKÓB.

Jakby kamień w wodę! (do siebie) Tęga sobie dzie­

wucha, dalibóg że tęga! jużci ładniejsza niż ten pannin kawaler z kudłami, (głośno) A któż to ten Roman, co mu woły zginęły?

NASCIA (ze zdziwieniem).

A jakżeż, to wy nie wiecie?

JAKÓB.

A nie, dalibóg nie!

Dodatek do Nr. 5go Dz. lit. r. 1868

Cytaty

Powiązane dokumenty

Gaik już z daleka dojrzał przepiękne pole żółtych jeszcze mleczy i pędem pobiegł, aby obejrzeć je z bliska. Tymczasem Bór maszerował za nim, zadowolony, że wnuk tak szybko

[r]

with the structure of other species of the genus Dicraeus L w, it should be said that because of the structure of styliform processes and gonopods the described species ought to

Poświęcono wiele wysiłków aby ustalić znaczenie słowa ,.sacramentum“. Na terenie polskim ostatnio ukazała się książka L. Małunowicz, De voce ,,sacramentum“ apud

W drugim rzędzie autorka wskazuje na wewnętrzne podziały przestrzeni tekstowej, segmentację, czyli podział struktury treści tekstu na odcinki (np.. Pozycja otwarcia i

Studies on reduction or elimination of Fusarium mycotoxins from contaminated agricultural and food commodities are in progress (Visconti et al.. Identify Fusarium isolates

Knowing the number of biozones in the individual geological stages of the Phanerozoic (Text-fig. 1), and knowing the durations of the stages (International Chronostratigraphic

Jeżeli godziwość świadczenia oznacza, że jest ono na tyle wysokie, by zapewnić odpowiedni poziom życia, to może warto poszukiwać uzasadnienia dla godziwości emerytury nie