• Nie Znaleziono Wyników

moja Nastuś, teinci dla nas lepiej, I szczęścia bliżej!

AKT TRZECI

O, moja Nastuś, teinci dla nas lepiej, I szczęścia bliżej!

WOJTUŚ (wchodząc m iędzy nieh).

Dość już tego będzie!

Skoroście teraz oboje szczęśliwi, To i o innych trzeba sobie wspomnieć.

OBOJE.

A cóż W ojtusiu?

W O JT U Ś .

Może przed godziną Szła tędy ona ładna panna z miasta, Co już królową miała wczoraj zostać...

ROMAN (przerywając).

Jeno o królach nie wspominaj Wojtku!

WOJTUŚ.

Jakiś mi srogi! Owóż szła se tędy, Coś, miarkowałem, bardzo nieszczęśliwa, Nie uczesana, blada, ledwo żywa,

I coś tak pletła jakby człek w gorączce, A w końcu rzekła, że pójdzie do rzeki...

*

NAŚCIA.

Oh, miły Boże!

ROMAN.

No, cóż. mówże dalej.

WOJTUŚ.

A cóż, toć pewnie chce się topić w rzece.

ROMAN.

Co mówisz, Wojtku!

NAŚCIA.

Chodźmyż prędko za nią!

Mój Boże, panna taka urodziwa!

W O JT U Ś .

Chodźmy, lecz tylko prędko!

NAŚCIA.

Chodź Romanie, Chodź ją ratować, bo to twoja wina...

(Odchodzą spiesznie — druga stroną wchodzi ostrożnie Jakób).

JA KÓB.

Nastusia tędy, więc i Jakób tędy;

Ten kuternoga poleci do lasu,

A wtedy Naściu już się nie wywiniesz!

(Odchodzi. Z tej samej strony wchodzi K a r o l zadumany z książka w ręce).

SCENA VII.

K a r o l sam.

KAROL.

Nie mogę czytać, męczy mnie lektura!.,.

Jakaś bezsenność trapiła mnie w nocy, Więc głowa cięży, krew żywiej obiega...

Człowiek, zaprawdę, głupia kreatura!

Chcąc nie chcąc lada wrażeniu podlega, I krew w nim zaraz drzy, huczy i dzwoni...

(Rozgląda sie).

Śliczna pogoda — las ten pełen woni...

Już wiem co zrobię: będę zbierał zioła!

(Szukając).

Jakie mchy śliczne! A tu, na ustroni, Gorycz w niebieskie dzwonki stroi czoła...

Wiwat uczeni, twórcę botaniki!

Na bole serca, rozumowe bziki, Nawet na strawność dobra ta nauka...

Człowiek odpędza męczące go myśli, I ziół s z u k a j ą c , rad siebie o s z u k a ! Więc ziół szukajmy... Tu same paprocie...

(Rzuca sie gwałtownie).

Nie, nie, nie mogę, nie wytrzymam dłużej!

Wczorajszem głupstwem jakby struty chodzę!

Zwykła cierpliwość już mi dziś nie służy, Darmo się nawet zbieraniem ziół chłodzę!

Czyliż z rozumu jestem już obrany?...

Tak, głupi jestem ; ta blada dziewczyna

Już mnie do reszty ogłupiać zaczyna — A raczej kończy! Chodzę jak pijany, Zwyciężać siebie nie jestem już w stanie — Więc... Ot, pan Kasper jak na zawołanie!

(Wchodzi pan Kasper),

SCENA VIII,

K a r o l i K a s p e r . P. KASPER.

Dzień dobry panu! N a p r z y k ł a d tak rano, A pan już tutaj używa spaceru,

KAROL.

U mnie to zwykłe, ale cóż się stało, Że pan dobrodziej tak rano na nogach?

P. KASPER.

Ja tak... n a p r z y k ł a d . . . bo to... nie wiem czego, Żona i córka wyszły dziś tak wcześnie,

Że i o kawie nawet zapomniały...

KAROL.

Pewnie, by użyć świeżości poranku.

P. KASPER.

O, tak n a p r z y k ł a d , ale mówiąc szczerze...

Jest w tem rzecz jedna, co mnie niepokoi, A niespokojność zła jest na żołądek.

Bo ja n a p r z y k ł a d . . .

KAROL.

Proszę, mów pan szczerze.

P. KASPER.

Tak, powiem szczerze. Oto ja mej żony Jestem n a p r z y k ł a d mężem- a tu panie, Ten jakiś Purcelbaum... No, dość porządny, Grywa w taroka — ale... To rzecz dziwna, Bo to n a p r z y k ł a d i wiek mojej żony...

Zresztą pan doktor Miksturski ze Lwowa Nie przepisywał tego dla kuracji —

A tu n a p r z y k a d . . . lecz pan mnie rozumie?

KAROL.

To podejrzenia czyste. Mnie wiadomo, Że pan Purcelbaum chce prosić o rękę. .

P. KASPER.

Jakto n a p r z y k ł a d ? Wszak to moja żona?

KAROL.

Myśli o ręce panny Antoniny...

P. KASPER.

Jakto Antosi? mej n a p r z y k ł a d córki?

A, nigdy w świecie! Wszak ja mam dwa domy, A on co? Prosty Oberaufsehrzyna...

KAROL.

Więc państwo pewnie chcecie się już trzymać Wczorajszej partji, Romana,..

P. KASPER.

Ach, panie, Dajże n a p r z y k ł a d pokój tej historji.

To był żart tylko... Na samo wspomnienie Źle mi się zaraz robi na żołądku.

Niech pan n a p r z y k ł a d nikomu nie mówi,..

KAROL.

A więc gdy nie ma już dziś konkurenta, Czy o jej rękę ja nie mógłbym prosić?

P. KASPER.

Pan chcesz n a p r z y k ł a d ? . . . KAROL.

Jestem doktor prawa, Adwokatura łada dzień mnie czeka.

Przytem gram dobrze w whista, preferansa...

P, KASPER (całując go).

Ach, panie drogi, n a p r z y k ł a d kochany, Panu, co umiesz w whista, preferansa, Kiksa, pikieta, marjasza, taroka...

Panu, co jesteś n a p r z y k ł a d prawnikiem I pewnie mi mój frak wyprocesujesz — Czyż panu. mógłbym odmówić Antosi?

KAROL.

Więc pan zezwala?

P. KASPER.

Ach, jeżeli tylko

Antosia zechce a żona pozwoli — To ja im każę...

(Wpada zadyszana pani Kasprowa).

SCENA IX.

K a r o l , p. K a s p e r , p a n i K a s p r o w a , później W o j t u ś , A n t o s i a , R o m a n i N a ś c i a .

P. KASPROWA.

Mężu, gdzie Antosia?

Gdzie moje dziecko? Znaleźć jej nie mogę!

KAROL.

Co to za przestrach? Pani, co się stało?

P. KASPROWA.

Ach, coś strasznego! Jakób niedołęga Rzekł mi dopiero teraz, że Tonieczka Jeszcze o świcie ze swego pokoju

Wyszła, i do tej chwili nie wróciła...

Mówi, że panna była bardzo blada, Oczy zbłąkane, warkocz rozpuszczony, A biegła spiesznie tu , do tego lasu...

KAROL.

P an i, ja idę — znajdę twoje dziecię, Choćbym miał życiem okupić jej życie!

(W ybiega, lecz wstrzymuje go nadchodzący Wojtuś).

WOJTUŚ.

Nie trza Jegomość, pannę już tu niesą, Lecz czy co będzie z niej...

KAROL.

Co mówisz ?!

(Roman i Naścia wnoszą omdlałą Antosie).

P. KASPROWA.

Boże!

(Wszyscy otaczają omdlałą — Karol przyklęka i podnosi jej głowę.)

KAROL.

Przynieście wody, octu, tylko prędko!

P. KASPROWA (podając flakonik Karolowi.) Ach , ratuj ją pan !

P. KASPER.

R a tu j!

KAROL (nacierając skronie omdlałej).

Puls już bije...

W OJTUŚ (n. s.) Chwałaż Ci Boże, że panienka żyje...

Teraz tamtemu trzeba dać nauczkę.

(Odchodzi.) P. KASPROWA (do Romana).

I gdzieżeście to znaleźli panienkę?

Dodatek do Nr. 9go Dz, lit. r. 1868, 9

EOMAN.

Na brzegu rzeki leżała bez duszy...

NAŚCIA.

Brzeg tam wysoki, a panienka słaba, Więc jej to widać zawróciło głowę, Ta i zemdlała!

P. KASPROWA.

Ach Boże, mój Boże!

P. KASPER.

Boże, mój Boże!

KAROL.

Nie smućcie się państwo, Otwiera oczy.

ANTOSIA (otwierając oezy).

Co to, gdzie ja jestem?

(Do Karola.)

Czego pan tutaj chcesz ? idź pan odeinnie ! (Zrywa się i kryje w objęciach matki).

KAROL.

Wybacz mi pani! Jako Chrześcijanin, Tylko bliźniego spełniam obowiązek;

Wybacz, jeżelim i tem był natrętny.,.

P. KASPROWA.

Aeh, gdzież, pan tyle łaskaw i pomocny!

ANTOSIA.

Dziękuję panu, bo tak grzeczność każe, Lecz oraz powiem, żeś mi pan był straszny, Że nawet oczu podnieść tam nie m ogę, Gdzie jest wzrok pański,..

KAROL.

Bo w mojem spojrzeniu Jest jeszcze może jaki śład boleści —

A boleść bywa ludziom nieprzyjemną...

ANTOSIA.

Boleść %

KAROL.

Tak pani, dziś pierwszy raz w życiu Jakiś ból dziwny szarpnął mnie za serce...

Lecz to minęło już.,.

ANTOSIA.

Oszczędzaj mnie pan!

To jest za serce szarpiąca ironja,

W ustach człowieka rozumu. O, idź p a n , Gdyżem złorzeczyć gotowa tej chwili, Że mi znów słońce ujrzeć dozwoliła I pierś powietrzem wonnem napoiła...

Idź p a n !

KAROL.

Nim pójdę, niech pani pozwoli, Abym określił bliżej moją drogę...

ANTOSIA.

Mów pan.

KAROL.

Więc pocznę od przewinień własnych.

Wybacz mi pani, jeślim kiedy cierpki Satyrą chłostał marzeń twych przesadę;

Jeżelim nie chciał w myśl twych wyobrażeń

ANTOSIA.

Panie Karola, pozostań pan ż nami —

(Karol się zatrzymuje — Antosia kładzie swoje ręce w jego dłonie).

I przebacz mi p a n , bom ja tu jest winna ! Nieraz bywałam w zachceniach dziecinna,

Pełna przesady — więc mnie brała trwoga, Gdyś ty satyrą chłostał me marzenia.

A dziś, dziś bałam się twego spojrzenia Więcej niż kiedy — bo myślałam w duszy, Że mnie s z y d e r s t w o z twoich ócz pokruszy, I śmierć od wszystkich śmierci gorszą zada!

Zamiast s z y d e r s t w a — ty masz mi ł oś ć w wzroku!

Więc teraz jasne mi są słowa twoje...

I oto drżąca obok ciebie stoję, I choć szczęśliwa, niepewnością blada,

Czy mnie wspomożesz w każdym życia kroku.

Czy w twojem sercu....

KAROL (całując ja w ręce).

Serce to nie moje!

Rwie się ku tobie, i prosi o twoje.

P. KASPER.

N a p r z y k ł a d duszko, to jest moja sprawa, J a mu ją dałem...

P. KASPROWA.

Cicho bądź szulerze!

Z mojej to łaski, jeśli ją zabierze.

Był dla mnie grzeczny, więc chociaż nie książę Tylko adwokat— niechaj ksiądz ich zwiąże...

EOMAN (zbliźajac si§ do Antosi.) A mnie panienka niechże też przebaczy!

Wczoraj inaczej, a dziś jest inaczej....

Wczoraj szczęśliwsze ludziom, lecz ja wolę, Że wedle stanu Bóg mi zesłał dolę!

KAROL.

A jakże Naścia?

ROMAN.

Panie, śmierć i żona Zawsze od Boga ludziom przeznaczona!

Wie ona dobrze, iż to czartów sprawa, Że mnie na chwilę odepchnęło od niej...

ANTOSIA.

Więc i wam paproć szczęście z sobą niesie!

Żyjcie w spokoju! a gdy wam co braknie Do dni szczęśliwych, to wspomnijcie o nas!

(Wpada Filip z pachołkami).

SCENA X.

Poprzedni — F i l i p ss pachołkam i— J a k 6 b — ludssie ze wsi — 11 a s a ł k i.

FIL IP.

A h a , ten góral jest tutaj... E r w ird arretirt... ■

KAROL.

Za pozwoleniem! Pilnuj pan sobie gorzelni i prze­

mytników, lecz do niego nie masz najmniejszego prawa.

P. KASPER.

Tak n a p r z y k ł a d , mój zięć ma słuszność. Pilnuj pan gorzelni, bo i tak źle grasz w taroka. Mojego fraka już mi nie potrzeba. Daruję mu go za to, że Antosię ra­

tował....

FILIP.

Aha, spóźniłem się... ich bin halt unglucklich!

(Za scena słychać gwar i głośne śmiechy.) KAROL.

Coś się tam stałó, jakiś śmiech i wrzawa...

(Wchodzi Wojtuś, wlokąc za soba potłuczonego i zabłoconego Jakóba. Za nim ludzie ze wsi).

WOJTUŚ (do Jakóba).

Chodźcie no kumotrze wypocząć sobie troszkę, bo się wam stał brzydki przytrafunek.

P. KASPER.

Co ja widzę? A toćto n a p r z y k ł a d Jakób niecnota!

KAROL.

Coście wy z tym człowiekiem zrobili; mów zaraz!

WOJTUŚ.

A to Jegomość tak było, że się pan Jakób na Na- ścię zaczajał, a my go troszkę postraszyli...

P. KASPER.

Możeście go bili n a p r z y k ł a d ? WOJTUŚ.

E j , gdzie ta m ! Trocbę.śmy nahukali, a on też ze strachu bęc do rzeki, i tak się brzydko unurzał. Ale mu t ak dobrze, niech się za niewinną dziewczyną nie ugania...

KAROL.

Tak jest, dobrze ci się stało Jakóbie; a teraz ru.

szaj się obmyć z błota!

(Jakób wychodzi).

WOJTUŚ

(kłaniając się do kolan Karolowi).

Lecz się Jegomość na nas nie gniewają?

KAROL.

Wcale nie gniewam, i owszem, pochwalam.

(zwracajac się ku widzom) O, ileż w tobie cnót ty sielski ludu!

Tyś jest węgielnym kamieniem przyszłości — A żeś do dzisiaj nie ulegnął złości

I szeptom czarta — rzecz zaprawdę cudu!

Na twoich cnotach praojcowskiej siły Nowy świat kwitnie, i postępu dłonią Szorstkie, lecz cenne obyczajów bryły Bierze, i w kształt je nowożytny zmienia, Ich wagą, blaskiem i świeżości wonią Serce swe krzepi, i w ich wzór odmienia.

(Patrzac w górę)

Więc też cokolwiek w przyszłości się stanie, Miej tylko lud nasz w swej opiece Panie!

(W czasie ostatnich słów ukazuję sie na obłoku trzy Rusałki, ezarownem otoczone światłem. Wszyscy przytomni odsłaniaja

głowy i śpiewają.)

Miej w opiece lud twój P anie!

On cnót blaskiem wielbi Ciebie, Więc racz wspomódz go w potrzebie, I daj cnocie królowanie.

A gdy świat na ludach wsparty W srogi bój z fałszami stanie:

Ty, coś w przepaść rzucił czarty, Racz nas wtedy zbawić P an ie!

CHÓR.

K O N I E C .

Powiązane dokumenty