• Nie Znaleziono Wyników

Scena przedstawia okolicę górska, pokryta w części lasem i krzakam i; obok zarośli bujne paprocie; na prawo zachodzące

słońce, w dole stada kóz i owiec , bokiem wieś i rzeka.

SCENA I.

(Wchodzą pan K a s p e r , jego ż o n a i A n t o s i a . Za niemi J a k ó b w liberji z dwoma niebieskiemi parasolami pod pachą,

na ramieniu dwie zarzutki i jedno palto.) PANI KASPROWA.

Acli, cóż za widok, patrz-no mój Kasperku!

Patrz moja Tońciu, ja mdleję z radości!

Acli, te kozunie jakby na cukierku, A te owieczki jak z słoniowej kości!

Ach mm... powietrze, jak z kolońskiej wody!

ANTOSIA (wzdychając sentymentalnie.) Śliczne! .Poezja bije z tej przyrody!

Przeczysty lazur jak baldachim w górze,

Te białe chmurki jak Anioły • Stróże. ..

Do ust przycisłabym tę śnieżną trzodę!

(posyła całus.) JAKÓB (n. s.)

Co jej się nie chce, capa lizać w brodę ! ANTOSIA.

Z czułości serca we Izy się rozpłynę!

P. KASPER

(Spogłaćlajac na zegarek, do siebie:) Herbata będzie ledwie za godzinę, Ach, moje nogi!

P. KASPRÓW A (do męża).

Tyś mi nie chciał wierzyć Serdeńko, że tu tak ślicznie jak w raju!

Ty wiesz, bez tego mogłam dziś już nie żyć...

Teraz mię krzepi ta zieloność gaju;, Bawią mię kózki te m ałe, przecudne !...

Tylko ten odor z chałup i te brudne Chłopislca — to mnie nabawia migreny...

P. KASPER,

Co tam migrena, co n a p r z y k ł a d głowa!

Zato dla p i e r s i miejsce wielkiej ceny !

Wszak wiesz, pan doktor Miksturski ze Lwowa Kazał tu jechać, n a p r z y k ł a d . . .

P. KASPROWA.

T ak, czuję, Że mi tu dobrze, lecz lep i ej by było, Gdyby ktoś więcej... gdyby się z kim żyło...

A tu mi goście ! kilku się ich snuje

Starych, kaszlących, w wytartych surdutach, W futrzanych czapkach i juchtowych butach!

Nie ma kompanji dla mnie!

P. KASPER.

Moja luba , Przecież pan doktor Miksturski ze Lwowa Kazał n a p r z y k ł a d spokój,..

P. KASPROWA.

A ch, to zguba Spokój; ja umrę, i nie będę zdrowa,

Póki tu jakiej kompanji nie będzie!

Książę jak książę, lecz choć jaki hrabia....

Inaczej umrę...

P. KASPER.

W tym n a p r z y k ł a d względzie Doktor Miksturski....

P. KASPROWA.

Daj spokój, bo mdleję, Bez towarzystwa umrę !...

P. KASPER (n. s.) Już szaleję!

(śmiejąc sie)

He, be, umierać, co ci się zachciało.1 JAKÓB (n. s.)

O j, ponoć trudno, chociażby się zdało !

P. KASPROWA.

T ak , śmiej się jeszcze, to najlepiej, proszęI P. KASPER.

Więc sam już będę hrabią lub baronem, Księciem i lordem i wszystkiem potroszę!

Lecz moje serce...

(całuje ja w rękę) Czasby do herbaty,

Wiesz, że n a p r z y k ł a d z panem Purcelbaumem Chcemy pikieta,...

(Pani Kasprowa odziewa sie w narzutkę.) (n. s.) Tfu , sprawa za k a ty ! Kobieta zrzędzi, mało łeb nie spadnie, .Miejsce n a p r z y k ł a d jak puszcza bezdrożna, Piwa nie znajdziesz, jeść dają szkaradnie, I do preferka t r z e c h znaleźć nie można!

ANTOSIA

(unosząca się przez eały czas w milczeniu nad przyrodą.) Ach, moja mamo, ten góral pod lasem ,

Jakież to kształty, jaki wzrost wspaniały!

Te sploty krucze, ten wzrok rozgorzały, A taki smętny, gdy się schmurzy czasem, A czasem bystro czegoś w koło śledzi....

P. KASPROWA.

Kto ? o kim mówisz, bo ja nic nie widzę.

ANTOSIA.

Ten góral mamo, jakiż on jest ładny!

PANI. KASPROWA.

Góral? cóż znowu, co też panna bredzi!

Taż to chłop prosty, brudny i szkaradny.

Panna comme il faut, chłopami się brzydzi!

A fe ! tak mówić to nie przyzwoicie, Bardzo nie ładnie!

ANTOSIA.

Jaka mama dziwna!

(n. a.) Otóż nie będę jak w salonie sztywna, Z tym pięknym ludem spędziłabym życie!

(Wchodzi na scenę Karol zamyślony, przesuwajac laska po trawie.

Staje na^le tuż obok pana Kaspra i podnosi głowę).

SCENA II.

Ciż sami i pan K a r o l .

KAROL (uchylajac kapelusza, ze zdziwieniem).

A, a, przepraszam.., (n, s.) Jaka zamyślona!

P. KASPER.

He, he, kwiateczków szuka pan dobrodziej!

(prezentuje)

Oto n a p r z y k ł a d moja droga żona I córka... proszę do nas, nic nie szkodzi...

(n. s.) Dzięki ci Boże, będzie też dla żony, He, a n a p r z y k ł a d może w karty grywa!

KAROL (prezentując się)

Karol Myślicki!.. (n. s.) Zawsze śliczna, tkliwa!

Dodatek do Nr. 4go Dz. lit. r. 1868 i

P. KASPROWA.

Pan pewnie z miasta?

KAROL.

Tak, pani,, ze Lwowa.

P. KASPROWA.

Pewnie pan przybył jak my na kurację W te cudne góry?

KAROL.

Tak, trochę dla mleka, I... dla pow ietm .

P. KASPER.

A, tak, ma pan rację, Jak moja żona! Tu krzepi człowieka Samo powietrze! (n. ».) choćbym wolał piwo.

KAROL.

Ten lud poczciwy...

P. KASPER (przerywając).

A, ten lud, to dziwo!

N a p r z y k ł a d żonie bardzo się podoba.

JAKÓB (n. s.) Łże jak najęty, bodaj cię choroba!

P. KASPROWA.

A tak, choć trochę brudno się ubiera...

(n. 9.) Przecież choć jedna porządna osoba.

Tylko źle, że mu chłopstwo się podoba!

KAROL

(zwracając sie do Antosi w niebo zapatrzonej, podezas gdy pan Kasper znowu spogląda na zegarek).

Co to za zachód! Słońce już spoziera Znużonym okiem, i śród szczytów tonie.;

Żar swych płomieni gasi na chmur łonie, A te zalotnie całusem czerwiem...

P. KASPER.

T o t u s e m z c z e r w i e n i ? Gdzie totus z czerwieni?

(Chwyta I^arola za rekę)

Czy pan Dobrodziej n a p r z y k ł a d grasz w karty?

KAROL (zdziwiony).

Tak, w preferansa...

P. KASPER.

Gwałtu, czy nie żarty?!

KAROL (a uśmiechem).

G ryw am i wliista.

P. KASPER.

A , n a p r z y k ł a d panie, (całuje go w oba policzki)

A chodźże też pan z nami na herbatę!

Miło nam będzie!

(Szarpie męża za rekę.) Nie męcz-że kochanie!

KAROL.

Służę wnet państwu, tylko toaletę...

P. KASPER Co tam! n a p r z y k ł a d , chodź pan!

P. KASPROWA (do męża).

Lecz kochanie!

Nie bądź tak prędki....

P. KASPER.

A więc puszczam pana, Lecz przyjdź pan do nas. Ot dziś, przy niedzieli, Żona się z panem herbatką podzieli...

Karty n a p r z y k ł a d . ..

P. KASPROWA.

Czekamy na pana.

(Odchodzą.) KAROL.

Miło mi będzie.

(Kłania się.) P. KASPER.

(Wracajac woła:) Preferansa pula!

KAROL.

I preferansa; z królem czy bez króla ? P. KASPER.

Ach, cóż pan! Leciwie trzech nas, a zkąd króla!,..

(Odchodzi.)

SCENA HI.

' K a r o l s a m.

KAROL.

Stary serdeczny jakby mnie chciał żenić — A to preferans i whist go rozczula!

H a, ż o ł ą d ź do k a r t — tego nie odmienić, U niego wszystkiem, całym światem - • pula !

(Po chwili.) Ona jednaka: tkliwa, zamyślona,

I trochę śmieszna... lecz to dziecko jeszcze!

Główka, się zdaje nieco przekręcona Sandem, Dumasem,., ale serce — wieszcze I nie zepsute, w pełnej życia wiośnie, Jak kwietny ugor leżący odłogiem:

Gdzie ledwie rzucisz ziarno, a już rośnie Plon. — Chyba byłbym lichym psychologiem...

(Zamyśla sie.)

Pamiętam niera'Z w mieście, gdy z pustoty Pod jej oknami i pół dnia chodziłem, Bawił mnie przestrach j e j , to uśmiech złoty,

I gniew, gdy jej coś czytać przeszkodziłem,...

Ależbo piękna, gdy tak zadumana , I mnie nie widząc nad książką się chyli, Wrażeń wypadkiem blada to rumiana, Od płaczu tylko powstrzymać się sili. .

(Reflektując sie,)

Panie Karolu ! ej, przestrzegam pan a!

Czy?... Nie, to tylko ot! kaprys motyli...

(Wchodzi p Filip Purcelbaum.)

SCENA IV.

K a r o l i F i l i p . F IL IP (kłaniając sie).

Dobry wieczór panu Dobrodziejowi!

KAKOL.

Dobry wieczór panu,

m

FIL IP.

Pan Dobrodziej się dziwi, bo pan Dobrodziej nie ma przyjemności znać mnie, a ja raczyłem pana Dobrodzieja powitać. He, he, to już proszę pana Dobrodzieja taki u nas zwyczaj, halt immer so... Wszyscy się znać muszą, bo łudzi bardzo mało. Ja np. jestem Filip Dezydery Purcelbaum, Finans-Oberaufseher...

KAROL.

Jestem Karol Myślicki.

FIL IP (wyciągając rekę).

Bardzo mi przyjemnie panie Dobrodzieja.... macht m ir viel Yergnugen. Między ludźmi ■wyższymi tak jak my, to proszę pana Dobrodzieja niepotrzebne wszelkie oe- remonje. Bo cóż tu jest naprzykład? Same mudie, proszę pana Dobrodzieja.

KAROL.

Pan nie ztąd rodem?

FIL IP.

Ach, Gott bewalir', z takiej dziury!

KAROL.

Ale pan Polak?

FIL IP.

Nie, proszę pana Dobrodzieja, jestem Galicjanin, a właściwie mówiąc z Lodomerji, choć moi przodkowie, panie Dobrodzieju^, są z Niemiec. Jestto bardzo sławna rodzina ritterów Purcelbaum von PurcelwurceL Pan Dobrodziej nie słyszał o nich?

KAROL.

Nie miałem przyjemności.

F IL IP (poddzierajge brodę).

N o, ist m ó g l i c h , to ta k wysoka rodzina...

KAROL.

Pan zapewne idzie na służbę?

FILIP.

Przepraszam pana Dobrodzieja... Ja jestem Finanz- 05er-aufsehr i zwykłej służby nie pełnię. Ja idę na wizytę do państwa Żołędziów — a tam jest panienka.., fam os!

KAROL.

Tak się panu podoba?

FILIP.

Ozy pan Dobrodziej tego nie uważał po mnie? Tak panie Dobrodzieju, ja jestem zakochany, ah G ott! aż po uszy. O t, proszę pana Dobrodzieja, mam czyste kołnie­

rzyki, a tu panie jestem wypomadowany prawdziwym M a- Tcassar-Oehl ze Skołego. To mi zawsze w prezencie daje ten szelma Mordko, der Ersdieb ..

ICAEOL.

Proszę, więc pan jesteś zakochany!

FIL IP.

Tak panie Dobrodzieju, jestem zakochany jak kot...

Ale ja panie Dobrodzieju jestem wielki polityk, sehr pfiffig, ho, ho, więc ja się do mamy umizgam, żeby córkę dostać.

KAROL.

Proszę, co za polityka!

FILIP.

A, to już z urodzenia taki spryt u mnie panie Do­

brodzieju ! Mamę będę całował w rączkę, a pannie będę

śpiewał różne piękne pieśni... bo ja proszę pana Do­

brodzieja mam całą książkę różnych pieśni, którem sobie sam pięknie wysztychował. a przytem jestem muzykalny, bo gram na gitarze, tak czule panie Dobrodzieju dass mir hein schones Mddchen wiedersteht.

KAROL.

Życzę panu szczęścia w konkurach.

FILIP.

O, panie Dobrodzieju, ja jestem pewny swego, bo za mną kobiety przepadają. Lecz muszę się spieszyć, żeby nie czekały. Upadam do nóg pana Dobrodzieja! (Odchodzi).

KAROL.

Żegnam.

SCENA V.

K a r o l sam — później J a k ó b . KAROL.

Gdybym na prawdę panną był zajęty, Niebezpiecznego miałbym w nim ryw ala!!

Lecz romans jeszcze nie jest rozpoczęty;

Bo czegóż się to domyślać dozwala, Że w jej oczęta lubię patrzeć zdała?

To prosta przyjaźń... Zresztą.,.

(Wchodzi Jakób i staje przed Karolem).

Cóż nowego?

JAKÓB.

Mój pan kazał pana... mój pan, pan Żołądź...

KAROL.

Mów prędzej bracie ! JAKÓB.

Mój pan kazał pana...

KAROL.

Prosić na karty; już wiem dobrze o tem ! JAKÓB

A , mój pan kazał prosić nie na karty, Na preferansa!

KAROL.

Nie baw-no się w błazna!

JAKÓB.

A, broń mię Boże, w błazna się nie bawię, Lecz grając w karty, można grać we whista, W kiksa, w marjasza, można grać i w durnia, A mój pan zostać durniem się obawia,

I -gra, dlatego tylko preferansa — Choć i bez tego...

KAROL.

Skończ raz twoje brednie!

(n. s.) Lecz może mi co wypapla gaduła?...

I cóż?

JAKÓB.

N ic; pan g ra , bo nie ma co robić.

P an n ie choć góral prosty się podoba, Ale pan ziewa i ziewa i ziewa — A w końcu myśli sobie ta k : naprzykład..

KAROL.

O t, milcz i nie pleć!

JAKÓB.

A 110, cóż ja pietę, Panna z góralem.,.

KAROL.

Milcz, mówię i kw ita!

(n. s.) Czy bredzi błazen — czy też nowy rywal ? Zapewne jakaś exceńtryeżność sielska.

(Do Jakóba.)

Idź, powiedz państwu, że im zaraz służę.

(Odchodzi w lewo.)

SCENA VI.

( J a k ó b s a m. ) JAKÓB.

Ou, harda sztuka choć mi się zrazu wydawał potulny.

Jak wyrżnął w końcu: Milcz panie Jakóbie — tom go aż w piętach poczuł, choć nie było bardzo głośno. H e, he, dopiero mi się wtedy przypomniało, żem go gdzieś we

Lwo-wie widywał. Nie darmo! bo u nas we LwoLwo-wie, to każdy Lub deszczyk skarby wypłucze, To całe wały perfuma darzy

Ten, który drugich przegoni.

Niech żyją konie! piję ich zdrowie!

Nie ma ja k u n a s , u nas we Lwow ie!

U nas we Lwowie jest i opera , Co gra niemieckie kuranty, Czasem mnie na nią ochota zbiera ,

W iwant niemieccy opiekunowie!

Nie ma ja k u nas , u nas we Lwowie !

Kazali mi i panny szukać, bo tu gdzieś kwiatki zrywa, ale djabli by za tem nogi zrywali! Cyt, ktoś nad­

chodzi (Spogląda na prawo). Dalibóg moja panna, be, be, lecz co ja .widzę, ze swoim góralem. No, toś tu niepotrzebny panie Jakobie. (Chowa się po za krzaki.)

SCENA VII.

A n t o s i a — R o m a n — R u s a ł k a I.

( A n t o s i a z ogromnym bukietem kwiatów polnych idzie obok R o m a n a — w pewnem oddaleniu za niemi Rusałka.)

' ANTOSIA.

(z wdzięcznym uśmiechem do R om ana:) T a k , tuśmy byli; ślicznie wam dziękuję, Poznaję drogę, i już trafię sama.

ROMAN.

O t, jeszcze z górki pannę podprowadzę, Aż dom ujrzymy, bo u nas nie trudno Zbłąkać , a lasy kilka mil się ciągną...

ANTOSIA.

Prawda, że wcale nie trudno się zbłąkać;

Przed pół godziną szliśmy tędy razem Z mamą i z papą, nagle zobaczyłam Prześliczne kwiatki na łące pod lasem.

Z kwiatka do kw iatka, nie słuchałam wołań, Odpowiadając „ z a r a z “ szłam w las dalej, I zabłąkałam, chcąc potem wyjść prędko.

ROMAN.

H a , cóż poradzić, nieraz człowiek błądzi, Nim się nauczy rozpoznawać drogę...

(Postępuje naprzód.)

ANTOSIA Prawda, o prawda!

(Schyla się zrywajac kwiatki przy drodze).

RUSAŁKA.

Serduszko się w niej zrywa Jak ptaszę,

Daremnie go to chłodzę, To straszę;

Więc bądź wolne, puszczam wodze..

Niech dziewczę miłość wyśpiewa, A potem łzami

I westchnieniami Prawdę zdobywa!

(Przechodzi na druga stronę sceny.) ROMAN (wzdychając.)

Chodźmy panienko.

ANTOSIA.

Dobry człowieku, wyście smutni czegoś, Powiedzcie, co wam?

ROMAN (macha ręką).

O t, bieda i koniec!

Panienka dobre ma jak widać serce, Lecz nie poradzi...

(Postępuję naprzód.) ANTOSIA (do siebie.)

Ach, gdyby on wiedział, Jak się ku niemu serce moje zrywa,

Chcąc już raz zniszczyć ten przesądów przedział, Który nas z ludem jeszcze dziś rozdziela ...

Byłabym jemu aniołem wesela, Sama szczęśliwa,..

RUSAŁKA.

Sama n i e szczęśliwa!

(Odchodzi).

ANTOSIA.

Szczęściem się echo lasów gdzieś odzywa ? • (Schyla się ku kwiatom.)

ROMAN.

Chodźmy panienko, bo już wieczór blisko, Kwiatki i jutro będą.

ANTOSIA (do siebie.) Ciągle smutny ! (Postępuję naprzód) Id ę , lecz weźcie odemnie te kwiaty.

ROMAN

(Bierze kwiaty i podaje jej rekę.) A zwolna z góry, bo po trawić ślisko.

(Odchodzą.)

SCENA VIII.

J a k ó b sam; później N a ś c i a , W o j t u ś K u t e r a o g a i K o m a n . JAKÓB (wychodzi z ukrycia).

Ani słowa, moja panna czysta Lwowianka ! Zielska jakiegoś nazbierała całe naręcze i mówi, że to ssliczne kw iatki;

jak zobaczyła capa, to go chciała z wielkiej radości w brodę

Hej woły, krasę woły, gdzieście się podziały?

Nadarmo szukam ja was, szukam wieczór c a ły ! Powiedz mi słonko, idące za góry.

Biały miesiącu, wy gwiazdy iskrzące, I ty mój wietrze i wy czarne chmury Czy ich gdzie nie ma na zielonej łące?

Lecźe, leć mój głosie, Po lasach, po rosie, Leć do gwiazd, do miesiąca, I do złotego słońca.

(Ujrzawszy niespodziewanie Jakóba cofa sie nieco).

JAKÓB.

?*>!> ‘Ułi , OllUfllJ HIH Ę to w 0. SI TTTłtf.l i ‘XII '■Jil! J f 9i,J flis oli)

A cóż ci to dziewuszko, żeś taka zafrasowana?

tO/fsBD W'ŚS&f X M iq 'f i/: - . M 0 ' v ' ? w ' : <.|,aid n i NAŚCIA.

Oj, moi.ściewy. mam sobie czego być zafrasowana, bo mojemu Romanowi zginęły dwa woły, dwa najładniejsze woły, jakby kamień w wodę!

JAKÓB.

Jakby kamień w wodę! (do siebie) Tęga sobie dzie­

wucha, dalibóg że tęga! jużci ładniejsza niż ten pannin kawaler z kudłami, (głośno) A któż to ten Roman, co mu woły zginęły?

NASCIA (ze zdziwieniem).

A jakżeż, to wy nie wiecie?

JAKÓB.

A nie, dalibóg nie!

Dodatek do Nr. 5go Dz. lit. r. 1868

NAŚCIA.

A toć to już cała wieś o tem g ad a, jako my się z Romanem kochamy serdecznie i jako się mamy pobrać na świętą Katarzynę. Oj, aleć teraz nie wiem jak to będzie.

Dochował się Roman ładnej pary wołów, miał je też sprze­

dać w Bolechowie na jarm arku i wziąść się postawić cha­

łupę, a teraz cóż biedny zrobi, mój Boże, mój Boże! (pod- nosi fartuszek do ócz).

JAKÓB.

Nie płacz moja dziewuszko; znajdą się woły, znajdą!

(do siebie) U nas we Lwowie o woły nie trudno, ale da­

libóg że takiej ładnej dziewki toby nie wynalazł! Co utkniesz, to blade i wymokłe, brrr... (głośno) Nie płacz dziewuszko?

nie płacz, bo mi się aż coś robi, bo i ja zacznę płakać!

(Zbliża się usiłując ja objęć w pół — Naścia się usuwa trwożliwie)' NAŚCIA (płacząc).

Mój Boże, mój Boże!

(W czasie ostatnich słów ukazuje się w głębi od lewej na jedną nogę utykający Wojtuś Kuternoga z siekierką na ram ieniu, i staje

patrząc ciekawie).

WOJTUŚ (do siebie).

• i . . T i i i ! •’ ■' / . i i s i i ) i . - 1 * ( ' ; } r . 7 / (>.'■'

Patrzajcież moi ludzie, ta czarna psiabestyja dziew­

czynę bałamuci! Poczekaj-no ptaszku, jestci tu niedaleko Roman, to on ci pokażę drogę do cudzej kapusty!

(Odchodzi spiesznie.) JAKOB (zbliżając, się).

Takaś krasna dziewuszko, jak jagódki z jarzębiny, toć i któż widział płakać? Szkoda twojej urody co się

płaczem psuje! (zbliża) A rozesmiejże się do mnie, a po­

kaźno białe zęby!

NASCIA (podnosząc reke).

Widzisz go! A cóż to ja t u 1'na komedje płaczę, że­

bym miała szczerzyć zęby na wasze rozkazanie? O, mia­

stowy ! Jeno ci zdrada z oczu patrzy! Idź sobie het ode- mnie!

tpf;śsifa IwffoS «0*q[

JAKOB (do siebie).

Muszę ją choć raz pocałować, bo mało mię już wszy­

scy djabli nie wezmą! (głośno) Poczekaj!

(Biegnie za uciekającą Naścią, od lewej wpada ja k kula Wojtuś utykając i podstawia siekierkę biegnącemu Jakóbowi),

WOJTUŚ.

Nie tak prędko mój km otrze!

JAKOB (upada lecz zrywa si§ prędko), Bodajś pękł przeklęty kulawcze!

WOJTUŚ.

Ha, ha, ha, miły kmotrze, co to wam się stało?

(Umyka przed Jakóbem , tymczasem wchodzi Roman; strwożona Naścia chroni się w jego ramiona).

ROMAN (groźno).

>

Czego ty czarny chcesz od mojej Naści?

Co?

NAŚCIA.

Gonił za mną i ja uciekała...

JAKÓB.

Widzisz jak śpiewa! Jaszczurcze stworzenie!

ROMAN.

Czegoś tu przylazł?

JAKÓB.

Bo mi się podoba!

Ja, pana Kaspra Żołędzi służący, Nie z rodu chamów!

ROMAN (grożąc pięścią).

Ejże czarny czorcie, Idź pókiś cały, bo ci pysk oniemię!

JAKÓB (cofa się).

A pójdę, pójdę, pocóżbym tu siedział?

(do siebie) To ten kudłaty góral mojej panny!

A ta dziewuszka, jak mi Jakób na chrzcie, Musi być moją choćby i nie chciała!

ROMAN.

Cóż jeszcze mruczysz ty miejska gadzino?

E j, idzże sobie! (postępuje z podniesioną pięścią).

NAŚCIA.

Daj mu pokój Romku!

JAKÓB.

A pójdę, pójdę; chybabym był głupi, Z takim niedźwiedziem chamem się borykać!

(Odchodzi).

SCENA IX.

K o m a n i N a ś c i a .

9i.v- ). s in d sofio . Y n s a s s ^ i & t 6Ś7j EOMAN.

Poczekaj djable! (grozi za odchodzącym).

NAŚCIA (wieszajac się na ramieniu Romana).

Daj ty jemu pokój, On mi nic złego nie zrobił Romanie !

ROMAN (w rozpaeznym gniewie).

Czy złe, czy nie złe, z nieczystym dziś sprawa!

Wszystko mi jedno, co się dalej stanie;

Do czarta poszła cała praca krwawa, Ciężkie na człeka padło pokaranie — Więc jeszcze chociaż czarnego zabiję..

NAŚCIA.

Romanie, co ty mówisz?

EOMAN.

I cóż złego!

A powiedz-że mi, czemu im do syta Dał pan Bóg ziemi, chleba i wszystkiego?

NAŚCIA.

To łaska boża; pan Bóg w sercach czyta, A kto zasłużył, temu daje siła,

A temu mało, kto śród grzechów żyje...

KOMAN.

A czemuż mnie tak bieda przywaliła?

Cała chudoba szczezła, chodem przecie Nie taki grzeszny, choć oczu nie kryje Przed wzrokiem ludzkim, i po bożym świeeie Swobodnie patrzę...

. : KHH

NAŚCIA.

Nie, tyś :D w tej chwili Zgrzeszył niedobrą myślą.

ROMAN.

Bo mi sumno, Żem stracił wszystko! Bo cóż ci dziewczyno Już teraz po mnie? Ot, łzy tylko płyną, Bośmy już nasze szczęście zatracili, I zamiast z tobą, pobierę się z trumną...

NAŚCIA (z płaczem).

O, mój Romanie, nie mów tak żałośnie!

.KAKOH ROMAN (w rozpaczy).

Płacz Naściu, we mnie świeża złość już rośnie!

Gdzie sprawiedliwość! U tamtych dostatki, Bielony domy i pełne obory,

A w sadzie owoc, warzywa i kwiatki, W spichlerzu zbożem napełnione wory, Na plecach z sukna drogiego ubranie — A ja co ? pastuch w podartym łachmanie!

(w szale) Ha, pójdę zabić, zrabować...

NAŚCIA.

Romanie, Czyś ty zapomniał na Boga?

KOMAN (przerażony).

Na Boga?

Ha, na to słowo jakaś dziwna trwoga Za serce chwyta...

NAŚCIA.

J a się modlić będę, Dwa razy tyle będę ludziom robić, I zamiast siebie, będę w polne kwiatki Cudowny obraz Matki boskiej zdobić — I wnet odrobię cośmy utracili...

ROMAN (z spokojną rezygnacją).

Tak, idź ty Naściu, idź Naściu do matki I módl się cicho. J a pójdę do lasu, Góry i debry i sioła przebędę, I przód po łokcie spracuję swe ręce, I przody uschnę z trudu i z niewczasu, I rychlej sznurem własną szyję skręcę —•

Niż żebym miał iść zabić...

NAŚCIA.

Mój sokole, Idź, szukaj, módl się, a pan Bóg poradzi.

EOMAN.

Ty wróć do matki, bo noc już na pole Upadła.

NAŚCIA,

Niech cię pan Jezus prowadzi.

(Odchodzi),

SCENA X.

R o m a n sam — później trzy R u s a ł k i .

ROMAN (spoglądając w górę spokojnie).

Bądź mi miesiącu w puszczy przewodnikiem, Do mej chudoby wiedź mię w bory czarne!

(nadsłuchuje)

Cicho... to derkacz, tam wilk spłoszył sarnę, A tu rozlega się bór sowim krzykiem...

Bodajś przepadła!...

Hej, hej mocny Boże, Niechże mi twoja łaska dopomoże!

(Po chwili)

Iskrzy się niebo, chłódek z lasu wieje, To na pogodę... teraz gwiazda leci ..

Tak i to szczęście ludzkie! Dziś się śmieje,

I jak ta gwiazda tak ci ładnie świeci:

A jutro, już go nie ma — het przepadło!

(Z westchnieniem)

Inni szczęśliwi, a mnie się tak mroczy!- Gdyby to kiedy serce ludzkie zgadło, Albo też ludzkie wypatrzyły oczy Co się stać może, co na kogo padnie ?

Lecz człek choć mądry, w tem ciemny, nie zgadnie!

(Po chwili.)

Mnie szczęścia trzeba, szczęścia mi potrzeba!...

H a, dziś czarowna noc świętego Jan a , Dziś paproć kwitnie!... Pomóż Boże z nieba, Będę paproci szukał aż do rana...

Paproć!... Już świeci mi nadzieja błoga!

(Po chwili.)

T f u , lecz coś w oczach dwoi mi się droga, I jakaś ciężkość po nogach się wlecze...

Jakby ołowiem ciśnie coś powieki,

I dziwnem ciepłem gdzieś po żyłach ciecze..,.

Tfu, a no patrzcie, trudno człeku dalej, Bo jakaś dziwna senność z nóg mnie wali....

(Kładzie się na ziemię.) Możeby chwilkę zdrzymnąć.... (Z asypia.)

(W czasie tego zapada mgła zaciemniająca całą okolicę i od­

zywa się stłumiona muzyka Po podniesieniu mglistej zasłony, znajduje się już śpiący Roman w jaskini pełnej skarbów.

W g łę b i, w czarownem ośw ietleniu, widad grono rusałek z których trzy występuje na przód sceny. W czasie patetycznej

ich deklamacji odzywa się ciągle stłumiona muzyka.)

fwtftM i-> 'Mi jsŁsaiwg s$ jf*f I Niech pięknością, brzękiem kroci, Jako wierny uciech stróż Niechaj chłopiec cicho spi,

Cicho, s z a ! Cicho świerszcze wpośród traw,

Cicho węże w pruchna skrach!

Nasz tylko śpiew,

Nasz tylko śpiew,

Powiązane dokumenty