• Nie Znaleziono Wyników

35

APOSTOLSTWO CHORYCH

leżała na łóżku odwrócona do ściany, a na moje zaniepokojenie reagowała gniewem, tłumacząc, że nic się nie dzieje, że musi po prostu odreagować ostatni semestr.

Dałam spokój, łudząc się, że w ciągu kilku następnych tygodni, które miała spędzić w gronie rówieśnic Jolka odzyska zwykły humor i wigor. Nie potrafiłam jednak do końca wyzbyć się niepokoju, tak jakby w moim mózgu włączył się jakiś alarm.

Po powrocie zwierzyłam się z mojego niepokoju mamie. Jej gwałtowna reak-cja zaskoczyła mnie: „Natychmiast do niej jedź!” – zażądała głosem, w którym wyczułam panikę. Nie mogłam wtedy tego zrobić, wiec tylko zatelefonowałam do córki, próbując wybadać jak się czu-je. Wydawała się weselsza, tłumaczyła, że nie ma teraz czasu na rozmowy, bos się pakuje. Jakież było moje zdumienie, gdy po tygodniu od daty planowanego wyjazdu zadzwoniła z Włoch jedna z jej koleżanek, pytając mnie, czy u Jol-ki wszystko w porządku, bo nie mogą się do niej dodzwonić. Okazało się, że Jola zrezygnowała z wyprawy, tłumacząc to koniecznością jakichś pilnych badań, których nie dało się przełożyć na inny termin. Chwyciłam za słuchawkę, a gdy córka nie odbierała telefonu, natychmiast pojechałam do Warszawy. Podróż wyda-wała się nie mieć końca, a przed moimi oczami przesuwały się straszne obrazy.

Wróciły wspomnienia z dzieciństwa, moja siostra Agnieszka…

Na ratunek

Jola otwarła drzwi dopiero po dłuższym czasie mojego dobijania się.

W kawalerce, którą wynajmowała razem

ze znajomą panował straszny zaduch i zapach dawno niewynoszonych śmieci.

Wszędzie walały się kubki z zaschłymi fusami kawy. Pokój Joli był w jeszcze gor-szym stanie. Zasunięte zasłony, niepo-ścielone łóżko. Moja córka opuszczała je prawdopodobnie tylko po to, żeby się czegoś napić. Była jeszcze szczuplejsza niż trzy tygodnie temu, kiedy widziały-śmy się po raz ostatni. Pod oczami mia-ła sine obwódki. Zajrzamia-łam do lodówki;

świeciła pustkami. Zakomunikowałam jej, że natychmiast wracamy do domu, ale nie chciała o tym słyszeć. Mówiła, że jest dorosła, że nic jej nie jest. W końcu otwarła drzwi i kazała mi się wynieść.

W desperacji zdjęłam lustro wiszące w łazience i podstawiłam jej pod twarz.

Zaczęłam krzyczeć: „Chcesz zobaczyć, jak wyglądała moja siostra, kiedy widziałam ją ostatni raz przed śmiercią?! To patrz, patrz!” – wołałam podstawiając jej lustro pod samą twarz. Nie wiem, może po-skutkował mój krzyk, może słowa, które wypowiadałam, a może i to, że Jola pierw-szy raz widziała mnie w takim stanie…

W każdym razie nie oponowała już, kiedy pakowałam jej rzeczy. Na dworcu udało mi się ją zmusić, żeby zjadła coś ciepłego i wróciłyśmy do domu.

Wspólnymi siłami

Nie oponowałam, kiedy po powrocie Jola natychmiast się położyła, ale sama postanowiłam działać. Pierwsze, co zrobi-łam, to wyjęłam z zawiasów drzwi z poko-ju córki i poprosiłam sąsiadów, aby je na jakiś czas przechowali. Postanowiłam, że nie popełnię błędu moich rodziców i na-wet na chwilę nie spuszczę córki z oczu.

APOSTOLSTWO CHORYCH

36

Potem obdzwoniłam wszystkich znajo-mych w poszukiwaniu kontaktu z jakimś dobrym, zaufanym lekarzem. Miałam szczęście. Okazało się, że syn znajomej z grupy Odnowy w Duchu Świętym jest psychiatrą, wprawdzie początkującym, ale w razie konieczności może polecić nam kogoś ze swoich kolegów. Trzeba było tylko przekonać Jolę, że jej stan wymaga konsultacji ze specjalistą. Po-czątkowo nie chciała o niczym słyszeć.

Rzuciła mi w twarz, że próbuję zrobić z niej wariatkę, że mam przestać porów-nywać ją ze swoją głupią siostrą… i wiele innych przykrych słów. Ja jednak nie mo-głam czekać z założonymi rękami. Pod pretekstem moich urodzin zaprosiłam kilku przyjaciół, a wśród nich znajomą z grupy Odnowy z synem. Udało mu się nawet zamienić z Jolą parę zdań. Niestety, miałam rację. Pan doktor zgodził się ze mną, że wszystko wskazuje na depresję, ale powiedział też, że dla postawienia ostatecznej diagnozy i podjęcia lecze-nia potrzebne są dalsze konsultacje, no i… zgoda Joli. Trzeba było stoczyć prawdziwą batalię, aby ją przekonać, że potrzebuje pomocy specjalisty. Użyłam wszystkich dostępnych mi sposobów łącznie z… szantażem emocjonalnym.

Ostatecznie pomogła mi przyjaciółka Joli z czasów szkoły średniej, która dwa lata wcześniej przeszła przez podobne do-świadczenie, co moja córka. To jej udało się przekonać Jolę i to ona towarzyszyła jej podczas pierwszych wizyt u lekarza.

Ona też przesiadywała z Jolą, gdy mu-siałam na chwilę wyjść z domu. W pracy poprosiłam o pozostały mi jeszcze urlop wypoczynkowy, a potem o miesiąc urlopu

bezpłatnego. Wiedziałam, że nie mogę pozostawić Joli samej z sobą. Jeszcze nie.

Trzeba było zadbać o jej odpowiednie odżywianie i zorganizować jej czas tak, aby zgodziła się w ogóle wyjść z łóżka.

To było najtrudniejsze – codziennie od nowa trzeba było pokonywać jej apatię, niechęć a nawet wrogość w stosunku do mnie. Kiedy indziej trzeba było przytulić ją jak małe dziecko, otrzeć łzy i zapewnić, jaka jest wspaniała i jak bardzo wszyscy ją kochamy. Wieczorami czułam się strasz-nie zmęczona, strasz-nieraz zstrasz-niechęcona, ale wiedziałam, że nie mogę dać za wygra-ną. Musiałam trwać przy Joli, nawet na przekór jej niechęci, musiałam walczyć o nią wbrew jej woli. Nie wiem, jakbym sobie poradziła bez pomocy rodziny i przyjaciół – moich i Joli. Także mój były mąż stanął na wysokości zadania.

Jola straciła tylko jeden rok na uczelni.

Od czasu jej depresji minęło już 9 lat.

Dziś zajmuje odpowiedzialne stanowisko i nadal się dokształca. Nasze wzajemne stosunki po jej chorobie stopniowo się poprawiają. Początkowo dominował w nich wstyd i gniew; przecież w pewien sposób pogwałciłam jej wolność osobistą, a przynajmniej Jola tak to odczuwała.

Z czasem powróciła jednak dawna ser-deczność, choć z pewną nutą wzajem-nego onieśmielenia. Jola nie lubi wracać do tamtych miesięcy, a ja staram się to uszanować. Od roku moja córka sama jest już mamą, więc wierzę, że pozwoli jej to lepiej zrozumieć moje intencje.

q

37

APOSTOLSTWO CHORYCH

REDAKCJA: – Jest Pan lekarzem psychiatrą z 20-letnim doświadczeniem. Domyślam się zatem, że temat depresji zna Pan dosko-nale z zawodowej praktyki.

DR WALDEMAR KREIS: – Niestety nie tylko z zawodowej praktyki, ale także z oso-bistego doświadczenia. Przed kilku laty z depresją walczyła moja żona. W pracy na co dzień stykam się z osobami cier-piącymi na rozmaite schorzenia psy-chiczne, a rozpoznanie depresji należy do najczęściej stawianych przeze mnie diagnoz.

Kim są pacjenci, u których rozpoznaje Pan depresję?

– Tutaj nie ma żadnej reguły czy podręcznikowej definicji. Na depresję chorują ludzie w każdym wieku, o róż-nym statusie społeczróż-nym, przedstawi-ciele wielu zawodów. Choroba ta może dotknąć każdego, niezależnie od tego

czy jest wykształcony i cieszy się po-ważaniem wśród znajomych, czy może raczej wegetuje gdzieś na obrzeżach społeczeństwa, spotykając się z odrzu-ceniem i niechęcią innych. Depresja nie jest chorobą ani arystokratów, ani życio-wych rozbitków. Jest chorobą wszystkich bez wyjątku.

To niezbyt optymistycznie brzmiąca teza.

– Być może faktycznie brzmi to nie-ciekawie, ale na pocieszenie mogę po-wiedzieć, że bardzo wielu chorym udaje się pomóc, tak, że wracają do trwałego zdrowia psychicznego. Aby jednak było to możliwe, muszą spełnić jeden podsta-wowy warunek – zgodzić się na leczenie pod kierunkiem fachowca. Z zawodowej praktyki wiem, że to połowa sukcesu.

Owszem, można próbować jedynie fasze-rować kogoś antydepresantami i liczyć, że wszystko jakoś samo rozejdzie się O depresji, którą mogą powodować także pozytywne wydarzenia oraz o wielkiej roli osób wspierających chorego opowiada lekarz psychiatra dr Waldemar Kreis.

W dokumencie Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 2 (Stron 34-37)

Powiązane dokumenty