• Nie Znaleziono Wyników

AUGUST WIKTOR WITKOWSKI

W miesiącu kw ietniu 1888-go roku, w okolicznościach tragicznych, których w spom nienie jeszcze dzisiaj przej­

m uje nas grozą, Z y g m u n t W r ó b l e w s k i życie za­

kończył. Osieroconą katedrę objął Au g u s t W i t k o w s k i . O bejm ował ją w chwili ważnej i trudnej. Świetne od­

krycia K a r o l a O l s z e w s k i e g o i Z y g m u n t a W r ó ­ b l e w s k i e g o otw orzyły były nauce dziedzinę niskich tem peratur. Łam iąc się z trudnościam i terenu, pierwsi zdobywcy ju ż byli przebiegli now ą krainę doświadczal­

nego badania; przebiwszy główne, najważniejsze drogi, zebrali plon z pierwszego, spiesznego pochodu przez nie­

znane obszary. P rzyjm ując katedrę, W i t k o w s k i w du­

szy uznał się zobow iązanym do w ytrw ania w tej pracy.

Do uciążliwych pow inności uniwei’syteckiego urzędu do­

brow olnie dołączył służbę w ielokrotnie trudniejszą: obo­

wiązek dalszego przeszukiw ania prow incji nauki, która przew ażnie w m urach U niw ersytetu Jagiellońskiego zo­

stała zdobyta. Hasłu, które sobie wówczas założył, pozo­

stał w ierny do ostatnich dni życia. W styczniu 1913-go roku, cztery dni przed śmiercią, ostatkiem sił ju ż n ikną­

cych, próbow ał kończyć oddaw na rozpoczęte badania nad zjawiskiem K e l v i n a w wodorze. Ale ta praca nie­

dokończona była tylko ogniwem długiego łańcucha po­

szukiwań, którem i W i t k o w s k i zapisał się w historji nauki, którem i związał swoje nazwisko z im ionam i W r ó- b l e w s k i e g o i O l s z e w s k i e g o .

111

-Prace wybitnego badacza noszą na sobie zazwyczaj w yraźne piętno jego indyrwidualności. W r ó b l e w s k i zw ykł był przełam yw ać każdą napotkaną trudność, rzu­

cając w nią im pet gorączkowego tem peram entu. O l­

s z e w s k i , badacz cierpliwy, w ytrw ały, um ysł jasny, na- wskróś wynalazczy, O l s z e w s k i um iał przedziw nie roz­

plątyw ać węzły zagadnień; sam otnik, w sobie zam knięty, cudzej myśli mało uległy, obchodził się bez zawiłych urządzeń, osiągał cel zam ierzony najprostszym i w ytw or­

nym ' sposobem. W i t k o w s k i , um ysł ścisły, pracow nik systematyczny, sumienny, opanow any, staw iał sobie za­

danie inaczej; krainę, któ rą już zastał otw artą, postano­

wił przem ierzyć; po exploratorach, on był jej kartografem . Rozpoczyna tę pracę w yborną rozpraw ą O rozszerzal­

ności i ściśliwości powietrza, ogłoszoną w w ydaw nictw ach Polskiej Akademji Umiejętności za rok 1891. W ostatniem swem studjum W r ó b l e w s k i postaw ił był sobie trudne zadanie; chciał poznać ściśliwość w odoru w bardzo n i­

skich tem peraturach. W i t k o w r s k i podejm uje tę pracę i dokonyw a jej dla pow ietrza; zam iar pracy osiąga w spo­

sób wyczerpujący, gruntow ny, tak że w yników pom iaru nie popraw iono dotychczas w niczem. W nioski W i t- k o w s k i e g o zachow ują do dzisiejszego dnia miejsce obok rezultatów, które nauce dali najw ytraw niejsi badacze.

Jaki cel m iała praca W i t k o w s k i e g o ? Prow adziła go ta sama myśl idealna, która jest hasłem i godłem wszelkiego naukowego badania. Poznać, co jest i poznać, jak jest; w tem streszcza się zadanie całej nauki. W i t ­

k o w s k i usiłow ał zrozum ieć praw a, rządzące term odyna- micznemi własnościam i m aterji. W stanie gazowym m a­

terja ukazuje się niejako w stanie rozcieńczenia. Można powiedzieć, że gaz jest roztw orem m aterji w próżni;

dobrze wiadom o, że w zdaniu podobnem zaw arta jest treść głębsza niż w ydaw ałoby się może pozornie z p a­

radoksalnej postaci twierdzenia. P raw a rządzące m aterją

— 112

-najłatw iej jest zatem studjow ać w gazowym jej stanie skupienia. .leżeli gęstość gazu jest bardzo nieznaczna, w jego zachowaniu objaw iają się ju ż tylko najogólniej­

sze, oderw ane praw a, niemal geom etryczne; według nauki atom istycznej, są to rzeczywiście praw a natury kinem a­

tycznej, praw a przestrzeni, czasu i ruchu. Jeżeli gęstość gazu jest znaczna (um iem y osiągać takie gęstości, rozpo­

rządzając środkam i wysokich ciśnień i niskich tem pera­

tur), wówczas własności ciała stają się niepom iernie za­

wiłe. W ystępują wówczas w pełni te wszystkie siły, które, przem ożne w kropelce wody lub w krysztale soli, spra­

wiają, że w całej swej ogólności problem at m aterji jest labiryntem dla myśli ścisłej i pozostanie nim długo za­

pewne. W i t k o w s k i podpatrzył, gdzie, oraz jak, owa materjalność m aterji (jeżeli tak wyrazić się wolno) za­

czyna się zdradzać. Posuw ając się aż do granicy, w któ­

rej sposoby pom iaru a nawet same ilościowe pojęcia, użyte w badaniu, jeszcze stosować się mogą, W i t k o w - s k i zgromadził, w symbolicznie skróconej postaci, nie­

ja k o wyciąg istotnych cech, właściwych rozm aitym ga­

tunkom materji.

Można byłoby m niem ać, w pewnym naw et stopniu słuszności, że dostrzegając i mierząc, przelew am y osta­

tecznie tylko w nowe, inne, naukow e kształty dawną, głęboką niewiadomość. W iedział o tem um ysł W i t- k o wr s k i e g o , który przenikał nietylko treść nauki, lecz także jej istotę, jej zasób możności. Któż jednak nie wi­

dzi, że niew iadom ość nieuctw a jest obojętna i m artw a, gdy przeciwnie niewiadomość nauki, niespokojna, ruchliwa, po wielu uderzeniach o granice poznania, staje się nie­

ja k o zorganizowana, świadom a i przeradza się w resz­

cie w rodzaj pojm ow ania? Myśl ludzka może tylko nie­

ja sn o przeczuwać rzeczywistość, mowa może ją tylko zdaleka w yrażać; tylko niezręcznie i grubo umiemy na­

śladow ać Naturę w naszych um ysłowych konstrukcjach.

— 113 —

Ale i z tych nieudolnych rysunków, z tych bladych odtw o­

rzeń tryska niekiedy nieskończoność, która nas dokoła otacza.

Rozpraw a o ściśliwości i rozszerzalności powietrza, o której wspomnieliśmy, jest w stępem do szeregu dal­

szych poszukiw ań mierniczych. Rozpoczęte w niej do­

chodzenie rozw ija się dalej w badaniach: nad ciepłem właściwem pow ietrza w niskich tem peraturach (1896), nad k alorym etrją nieodwracalnego rozprężania się ga­

zów (1898), nad prędkością rozchodzenia się głosu w ga­

zach zgęszczonych (1899), nad ściśliwością i i'ozszerzalno- ścią w odoru (1905). Pom ijam y prace pomocnicze i drobne, studja dodatkow e lub luźne; pom ijam y także badania nad dyspersją i absorbcją światła w tlenie skroplonym , do­

konane wspólnie z O l s z e w s k i m (1892 i 1894).

Prace kalorym etryczne W i t k o w s k i e g o doszły do granicy subtelności i ścisłości, do której, w czasie ich w ykonania, można było posunąć się w fizyce mierniczej;

dokonano dalszych postępów, ale znaeznie później, za zm ianą sposobu badania. Co do treści i ducha prace te W i t k o w s k i e g o były pokrew ne dziełu niezapom nia­

nego W i k t o r a R e g n a u 11. I jeżeli łączymy działalność naszego badacza z tw órczością wielkiego francuskiego mistrza, oddajem y głęboki lecz tylko spraw iedliw y hołd czci zasłudze W i t k o w s k i e g o .

Jeszcze przed objęciem katedry w Uniwersytecie Ja­

giellońskim, ulegając radzie i prośbie M a r j a n a B a r a ­ n i e c k i e g o , W i t k o w s k i rozpoczął pracę nad przy­

gotowaniem do druku obszernego w ykładu Zasad Fizyki.

Pierw szy tom tego dzieła pojaw ił się w r. 1892-im w W a r­

szawie, nakładem Kasy pomocy im. Dra J ó z e f a M i a ­ n o w s k i e g o . Odtąd ukazyw ały się z kolei dalsze tomy lub now e w ydania poprzednich, aż wreszcie w roku 1912-ym całość ukończona została. Tak tedy tru d wielu

Wł. N afan so n : S zk ice. 8

114

-lat swego wieku męskiego W i t k o w s k i ofiarował owym Zasadom. Ale trud nie pozostał bez plonu; pow stało dzieło niezwykłej wartości, którego nie w aham y się n a­

zwać chlubą piśm iennictw a polskiego. Społeczeństwo na­

sze zrozum iało, w tym razie, ja k cenny d ar mu zło­

żono. Kupowano szybcej te księgi niż mógł przygotow y­

w ać je autor; pokolenia uczyły się z nich nietylko w ia­

domości o zjawiskach Natury, ale także sposobów ści­

słego o nich myślenia. Uczyły się jędrnej i czystej mowy naukow ej polskiej; uczyły się może uszanow ania i wdzięcz­

ności dla pisarza, którem u jesteśmy zobowiązani za pom ­ nik wiedzy i woli.

Zasady F izyki są w założeniu dość elem entarnym w y­

kładem podstaw tej nauki; w w ykonaniu są ich przy­

stępnym obrazem, przezroczystym i jasnym do tego stopnia, że początkującego czytelnika mogą olśnić dosko­

nałością ludzkiego pojm ow ania, niesłusznie i ponad m iarę rzeczywistości. Elem entarne w formie, Zasady są wszech­

stronne i (w stosunku do spółczesnego im stanu wiedzy) bardzo zupełne; są spójne w budowie, często są świeże, niekiedy naw et są śmiałe w pomyśle. Czytając te karty zrównoważone, pogodne, spokojne, jakże odnajdujem y w nich bystry lecz trzeźwyr um ysł W i t k o w s k i e g o , jego usposobienie łagodne i ciche, zarazem sm utne i zre­

zygnowane. Jakże z nich przem aw ia jego przyw iązanie do praw dy, jego zapał szlachetny oraz um iłow anie w y­

żyny, na której duch ludzki czuje się w olny od wszelkich pęt niskich.

Gdybyśmy żywili zam iar przedstaw ienia życia i dzieła A u g u s t a W i t k o w s k i e g o , byłoby nam jeszcze da­

leko do końca. Musielibyśmy cofnąć się w takim razie do m łodzieńczych prac W i t k o w s k i e g o , do jego roz­

praw berlińskich, glazgowskich i lwowskich i zdać z nich

1 1 5

spraw ę pokrótce. Pow innibyśm y w spom nieć o jego licz­

nych artykułach i szkicach, o w ybornych odczytach (jak w ykład O zasadzie względności, skierow any wgłąb tru ­ dnych zagadnień); pow innibyśm y chociażby przytoczyć Tablice M atematyczno-fizyczne i inne w ydaw nictw a po­

mniejsze. W ypadałoby nam mówić o działalności nau­

czycielskiej Zmarłego, o jego uniw ersyteckich w ykładach, o mistrzowskich odczytach publicznych. Należałoby za­

pisać, ile trudu i poświęcenia kosztow ało go rozw inię­

cie czynności pracow ni fizycznej oraz zabieg o nowy gmach tego uniwersyteckiego zakładu, wreszcie w znie­

sienie budynku, który nosi dzisiaj należytą nazwę Colle­

gium Witkowskiego. Radzi bylibyśm y też opowiedzieć, ja k W i t k o w s k i e g o pow ażano w kole kolegów, w Aka- dem ji Umiejętności, do której pow ołano go wcześnie, jak ceniono go zagranicą, ja k m iłow ano go w kraju, gdzie, jak Polska szeroka, liczył wszędzie wdzięcznych uczniów,

przyw iązanych przyjaciół.

Ale nie piszemy tu studium o A u g u ś c i e W i t k o w ­ s k i m ; piszemy słow a dorywcze ku jego wspomnieniu.

Piszemy w żalu i w bólu, w poczuciu straty niezm ier­

nej, w niewygasłej żałobie; ale nie piszemy w

przesa-• dzie, w nastroju nieszczerym i sztucznym. 0 tym jak łza przezroczystym żywocie piszemy prawdę.

W pogodny, w cichy w ieczór styczniowy, w śród m il­

czenia tłumu, wychodziliśmy z krakow skiego cm entarza, pozostaw iając w nim doczesne szczątki A u g u s t a W i t ­ k o w s k i e g o . Dzień konał szybko. Topole i lipy cm en­

tarne, nieskończenie subtelne w zimowym, obnażonym rysunku, chwiały się nad tru m n ą łagodnie, ja k gdyby przyjm ow ały straż nad nią. W pamięci brzm iały nam dostojne i rzew ne słowa, w ypowiedziane w tym dniu bardzo bolesnym ; przed oczyma m ajaczyło

wspomnie-8*

— 116 —

nie tw arzy zmienionych. Nie byliśm y zdolni poniesionej straty wymierzyć ani objąć nieszczęścia. W obliczu mocy z za świata, której na im ię jest Śmierć, czuliśmy tylko, że, ja k uczy ten żywot, i w życiu są moce, trwalsze i wyższe nad śmierć.

KILKA SŁÓW WSPOMNIENIA O AUGUŚCIE WITKOWSKIM.

P rzem ów ien ie w ygłoszon e podczas u roczystości, która odbyła się dn. 12 cz erw ca 1913 r., w sali Collegium W itkow skiego w Kra­

k ow ie, ku czci zm arłego profesora i badacza.

Z obaw ą zabieram dziś głos, w tem pow ażnem i sku- pionem zebraniu, w którem zgrom adziło nas w spólne uczucie wdzięczności i czci, oraz w spólna a serdeczna żałoba. W iem, że cokolwiek potrafię powiedzieć o A u- g u ś c i e W i t k o w s k i m , będzie słabe i wątle. Nie czuję się zdolnym do odrysow ania w całej wyrazistości jego subtelnej organizacji duchowej. Uorywczemi, luźnemi słowy mogę tylko pow ołać pam ięć o Zm arłym w W a­

szych myślach i w W aszych uczuciach, Panie i Panow ie;

mogę dać świadectwo um iłow ania, które przechowywa w iernie Mistrzowi jego otoczenie uniw ersyteckie najbliższe.

Życie A u g u s t a W i t k o w s k i e g o było spokojne i proste, było skrom ne i ciche. To życie było wypełnione pracą, było nasycone mozołem i trudem duchowym. Spró­

bujm y wmyśleć się w tę w ieloletnią i różnorodną dzia­

łalność.

W dw udziestym siódm ym roku życia pow ołany do nauczania, od tej chwili, niem al bez przerw y, w Dubla- nach, we Lwowie, w Krakowie, wiedzie, kształci, dopo­

maga, zachęca, zagrzewa. W Uniwersytecie Jagiellońskim zajm uje katedrę przez blisko ćwierć wieku. W głównym

— 117

-swym kursie podaje obraz Fizyki wypukły, wyrzeźbiony kunsztow nie a prosty. Przez przeciąg długich lat, wśród starych i szarych m urów Kołłątajowskiego Collegium Phy- sicum, składał w darze słuchaczom szereg m ałych arcy­

dzieł. Tłum y słuchały go w gmachu, oniem al walącym się w gruzy, do którego tyle w spom nień przylgnęło.

Brzm ią nam jeszcze w pam ięci te jego lekcje oraz słowa, które tu głosił, w tej sali; bez głębokiego wzruszenia nie­

podobna o tem pomyśleć, że niem a go ju ż między nami.

Pracow nię fizyczną, którą objął po W r ó b l e w s k i m , rozszerza, przekształca; ćwiczenia praktyczne rozwija, wysuw a je na pierw szy plan nauczania Fizyki w naszym Uniwersytecie. W prow adzeniu tych ćwiczeń bierze żywy udział, wespół z asystentami. Pam iętam y, jak i byw ał w y­

czerpany w popołudnia sobotnie. Niezadowolony jeszcze z tego ogółu pracy, w godzinach wieczornych, dw a razy na tydzień, w ykłada kolejne rozdziały Fizyki teoretycznej.

Zapytywany, czy nie obarcza się ponad siły, odpow ia­

dał z uśmiechem, że przedpołudniow e w ykłady ogólne wypow iada dla uczniów, a wieczorne — dla siebie.

Niemal od chwili pow ołania do Szkoły Jagiellońskiej, zamyśla budow ę nowego Zakładu. P rzypom inam sobie, iż późną jesienią 1900-go roku pokazyw ał mi plany bu­

dynku, które był w łasnoręcznie wykonał, szczegółowe, staranne. Budowę rozpoczęto jednak dopiero w jesieni 1908-go roku, ukończono ją w r. 1911-ym. W jesieni 1911 W i t k o w s k i rozpoczął czynności nowego Zakładu od­

czytem, pełnym polotu i wdzięku. Po tym wykładzie, w szczupłem gronie kilku zaledwie kolegów, doręczono profesorowi sumę, złożoną ze w szystkich stron kraju, prosząc o przeznaczenie jej na stypendyjną fundację jego im ienia; publicznego aktu m usiano się wyrzec ze względu na stan zdrow ia W i t k o w s k i e g o , ulegając zresztą sta­

nowczemu jego życzeniu. On zatem był w łaściw ym tw órcą i organizatorem tego tutaj zakładu, tego uniwersyteckiego

118 —

budynku, który dziś, z zezwolenia Jego Magnificencji Rektora i Senatu Akademickiego, nosi tak słuszną nazwę Collegium Witkowskiego. W ędrując z jednego do innego m inisterjalnego biura, W i t k o w s k i rzekł naw pół żar­

tobliwie, że przybytek ten nauki polskiej buduje dla swoich następców. Przew idyw ał trafnie; albowiem w tym gmachu, który jego myśl wszczęła, jego praca wzniosła, on sam byw ał nieslety gościem rzadkim , przelotnym.

Ale my wszyscy budujem y dla naszych następców. Bu­

dujem y z żelaza i z cegieł lub z wysiłków i trudów ; z dobrej woli i chęci, z poświęcenia, z cierpienia przę­

dziem y nić ow ą dziwną, która w niew iadom ą przyszłość nas wiedzie. Człowiek jest drobnem zdarzeniem , poko­

lenia są przem ijającem i falami w potoku odwiecznym, który wszystko układa i wszystko znowu rozkłada.

Jako nauczyciel i przew odnik młodzieży W i t k o w ­ s k i służył w iernie swemu krajowi. Ale służył zarazem nauce i przez to jeszcze raz służył Polsce. Był w ytrw a­

łym, ścisłym i pom ysłow ym badaczem , ja k nam o tem za chwilę prof. K o n s t a n t y Z a k r z e w s k i dokładniej o p o w ie ł); skoro zatem chciał i potrafił rozplątyw ać lub przecinać węzły zagadnień, spełnił pięknie powinność wobec swej Szkoły i względem Ojczyzny. Mówię to z na­

ciskiem: praca naukow a twórcza, badawcza, nie jest by­

najm niej szczegółem, epizodem, nie je st także dla za­

szczytu w dziew anym strojem nauczania wyższego; ona jest raczej osią, ona jest duszą takiego nauczania.

Nauczy-') Po w ygłoszen iu niniejszego p rzem ów ien ia p rof. Z a k r z e w s k i w yp ow ied ział od czyt o pracach b adaw czych W i t k o w s k i e g o ; z tego p ow od u jest o nich m ow a tylko u boczn ie w tem prze­

m ów ieniu. O dsyłam y czytelnika do w spom nianego od czytu ( W ia­

d o m o ś c i M a te m a ty c zn e , tom XVII, str. 211, 1913) a po cz ęści do poprzedzającego szkicu (str. 110).

— 119 —

ciel akademicki nie przelew a w ucznia wiedzy gotowej, która zazwyczaj szybko zam iera, pozostaw iając tylko oschłą uczoność; taki nauczyciel budzi i kształci dokoła siebie myślenie. Ażeby je d n ak uczyć twórczego badania, trzeba samemu chcieć i móc tw orzyć i badać. Uczony

* winien naogół wiedzieć to wszystko, co inni wiedzą; ale pow inien też wiedzieć, ja k dowiedzieć się czegoś, czego ani on ani inni nie wiedzą. W ielką tę zdolność posiadał A u g u s t W i t k o w s k i ; a dar to jest rzadki i tak drogo­

cenny, że ludzie, którzy zazwyczaj tylko obojętnie go chwalą, postępow aliby mądrze, gdyby mu dopomagali.

Przypom nijm y sobie chociażby tytuły niektórych od­

czytów i szkiców, które W i t k o w s k i drukiem ogłosił:

o systemie m iar, używanych w nauce o elektryczności (1881); o tem peraturze i term om etrach (1883); o now ­ szych poglądach w teorji światła (1887); o falach elek­

trycznych (1898); o podstaw ach fizycznych harm onji (1899);

o ciekłem pow ietrzu (1900); o kilku ogólnych zasadach Fizyki (1901); o eterze (1903); o zasadzie względności (1908);

0 wartości naukow ych hypotez (1909); o elektrycznem napięciu (1911). Przypom nijm y sobie Wiadomości p o ­ czątkowe z Geografji fizycznej i Meteorologji (1884), dalej Tablice M atematyczno-Fizyczne (1904), wreszcie dzieło życia, Zasady F izyki (1892—1912). Nad trzem a wielkiemi 1 pełnem i tom am i tej księgi zatrzym ajm y się tutaj na chwilę. W yraz Zasady w tytule był w ybrany umyślnie;

W i t k o w s k i życzył sobie, ażeby zrozum iano, że chce wyłożyć istotnie zasady, czyli ogólne podstaw ow e praw dy, fundam enta nauki Fizyki. Przedstaw ia je, co praw da, spo­

sobem stosunkowo elem entarnym , przystępnym ; pragnąc być najszerzej pożytecznym, zrzeka się m etod rachunku wyższego i tem sam em jeszcze bardziej utrudnia zada­

nie, które sobie postawił. Ale jak że głęboko dociera w tym

— 120 —

elem entarnym w ykładzie; ja k m ądrze pojm uje zasady nauki i ja k je swobodnie tłomaczy. W tem dziele W i t- k o w s k i wszystko pom ija, co nie prow adzi bezpośrednio do celu; zryw ając z rozpow szechnionym (w owym cza­

sie, gdy rozpoczynał pracę) zwyczajem, opuszcza pod­

rzędne i błahe drobiazgi, nie baw i czytelnika, nie zasy­

puje go gradem luźnych szczegółów. W i t k o w s k i uczy myśleć o zjawiskach N atury. W otaczającej zawiłości w ydarzeń uczy poznawać niektóre związki, proste, trw ałe, powszechne. W ięc rzeczywiście w umyśle czytelnika W i t- k o w s k i zakłada spójne i mocne fundam enta nauki.

I ja k we wznoszonym z cegły budynku, fundamenta, które są ukryte pod pow ierzchnią ziemi i których obojętny przechodzień wcale nie dostrzega, rozstrzygają o trw ałości konstrukcji, podobnie w nauce: podstawy, czyli uogól­

nienia najszersze zam ykają w sobie treść ow ą istotną, z której wszystko w doskonałej nauce pow inno wyrastać.

Nie wie o nich publiczność, która troszczy się tylko o aeroplany i telegraf lub telefon bez drutu; taka pu­

bliczność nazyw a naukę, o której mówimy, teoretyczną fizyką, rozum iejąc przez ten wyraz, że jest to fizyka, której należy starannie unikać. Ale dwóch nauk fizyki niema, ja k z tego miejsca niedaw no pow iedział mój sza­

now ny Kolega, profesor M. S m o l u c h o w s k i '). Gdy zajm ujem y się Fizyką, celem naszym nie je st w ykony­

w anie doświadczeń lub przedsiębranie pom iarów ; celem naszym nie jest układanie wzorów i rów nań lub prow a­

dzenie rachunków . Celem naszym jest wówczas pozna­

wanie stopnia możności, którą obdarzeni jesteśm y, ujm o­

w ania praw idłow ości w zjawiskach Natury. Mając tylko

>) Mowa tu o w stęp n ym w ykładzie, w ypow iedzian ym w maju 1913 r., przy ob jęciu katedry Fizyki dośw iadczalnej w U niw ersy­

tecie Jagiellońskim . Jak w iadom o, U n iw ersytet radow ał i ch lu b ił się S m o l u c h o w s k i m tylko przez cztery lata; straciliśm y go, ku n iew yp ow ied zian ej stracie nauki, w e w rześn iu 1917-go roku.

- 121 —

jeden cel, m ożem y mieć tylko jed n ę Fizykę. Ite m u w łaśnie celowi służą W i t k o w s k i e g o Zasady.

Umysł W i t k o w s k i e g o był dziwnie jasny i trafny; jeśli m am rzecz najw ażniejszą powiedzieć, był bezpośredni.

Przypatrujcie się, Szanowni Panow ie, różnym rodza­

jo m umysłów. P raw dziw y badacz staje oko w oko na- w prost zagadnienia, które m u człowiek lub natu ra n a­

stręcza. Ale jest to rzeczą niełatw ą patrzeć w rzeczy­

wistość lub w to wszystko, co (w um ów ionym języku) zwykliśm y rzeczywistością nazywać. Od rzeczywistości przegradza nas sam a wiedza, przynajm niej dopóty, do­

póki nie została doskonale opanow ana i nie stała się posłusznem narzędziem . Bierzemy zazwyczaj w iedzę z ksią­

żek lub od nauczyciela; bierzem y ją od ludzi, od w szyst­

kich poprzedzających pokoleń. I niepodobna dziwić się temu, zważywszy, ja k niezm iernie długa je st droga, która prow adzi od elem entarnych w rażeń zm ysłowych aż do najwyższych uogólnień nauki; od spadania kam ienia do zasady H a m i l t o n a i statystycznej Mechaniki; od po­

cieranego bursztynu do M a x w e l l a , B o h r a , L o r e n ­ t z a ; od podw ójnego królewskiego łokcia w Świątyni K arnaku aż do E i n s t e i n a ; od m agnesów do magne- tonów, od miłego ciepła ogniska do form uły P l a n c k a , do ąuantów energji. Stajem y zatem codziennie na b a r­

kach naszych poprzedników ; żeby biec prędzej, stajem y na szczudłach. Ale jakże często w ydarza się, że zapom i­

kach naszych poprzedników ; żeby biec prędzej, stajem y na szczudłach. Ale jakże często w ydarza się, że zapom i­

Powiązane dokumenty