• Nie Znaleziono Wyników

Dlaczego stal je st w ytrzym ała, kreda zaś jest krucha?

Dlaczego z korka nie w yrabia się m łotów , z ołowiu nie sporządza się dzwonów? Czemu ciasto ugniatam y w ręku z łatw ością a nie możemy ugnieść żelaza? Dlaczego k ro ­ pla wody nie byw a nigdy sześcianem? Dlaczego w rurce szklanej w łoskow atej w oda wznosi się, rtęć zaś obniża się? Czemu chlor jest zielonkawy, w odór bezbarw ny?

Czemu miedź nie jest tak przezroczysta ja k szkło?

Czemu niebiosa są błękitne? Czem różni się w oda go­

rąca od zim nej? Gdy topi się wosk, gdy alkohol wre, gdy cukier rozpuszcza się w wodzie, gdy rdzew ieje że­

lazo, gdy węgiel się spala, gdy potas lub sód gw ałtow nie oddziaływa na wodę, co dzieje się wówczas istotnie, co odbyw a się pod pow ierzchnią zew nętrznego pozoru?

Jesteśmy otoczeni m aterją i nie rozum iem y jej zacho­

wania. Pow inniśm y dziwić się codzień, nieustannie, ja k m ałe dzieci, które w tym względzie są lepszym i od nas filozofami. Stoim y przed bezm iernym korow odem za­

gadnień; stoi wobec nich ludzka nauka, niekiedy zw y­

cięska, często bezradna, po wielu bezow ocnych próbach pozornie ślepa, pozornie obojętna.

I

Rozm aitem i sposobam i możemy rozdrabniać ciała na części coraz m niejsze i mniejsze. Żelazo możemy piłować

4*

— 52

-na drobne opiłki, platynę i srebro wyciągać w zaledwie dostrzegalne niteczki, złoto rozw ałcow yw ać na płatki niezm iernie cieniutkie, które przepuszczają św iatło prze­

pysznie zielone. Sól albo cukier m ożem y utłuc i roze­

trzeć na proszek, m ąkę zemleć na pył bardzo subtelny.

Na szkle djam entem um iem y nacinać rów noległe linje tak blisko, że dopiero dobry m ikroskop pozw ala je od siebie rozróżnić. Jeszcze skuteczniej możemy dzielić ciała innem i, pośredniem i drogami. W niektórych reakcjach chem icznych krzem ionka albo m agnezja strąca się w po­

staci proszku tak bardzo miałkiego, że mogą po nim, podobnie ja k po cieczach, rozbiegać się fale. Gdy cukier rozpuszcza się w wodzie, muszą odryw ać się odeń cząstki m aleńkie, które są jeszcze cukrem , skoro udzielają roz­

tw orow i słodyczy. Barw ę niektórych barw ników , np.

rozaniliny, rozróżniam y w zrokiem w roztw orze, w k tó ­ rym na litr wody przypada stotysięczna część gram a barw nika. N ajm niejszy okruch soli kuchennej wystarcza, ażeby ostrą, pom arańczow o żółtą barw ę przez wiele go­

dzin nadaw ać płom ieniow i palnika B u n s e n a. Maleńka odrobina piżm a napełnia zapachem pow ietrze pokoju przez przeciąg czasu wielu tygodni. Maleńka kropelka nadzwyczaj rozcieńczonego roztw oru fłuoresceiny fluory­

zuje bardzo wyraźnie. Prom ień kropelek wody w mgle albo chm urze nie dochodzi zazwyczaj do jednej dzie- sięciotysięcznej części centym etra; błonki i bańki m y­

dlane m iew ają nieraz grubość m niejszą niż m iljonow a część centym etra; jeszcze cieńsze byw ają w arstew ki oliwy, rozpościerające się po pow ierzchni wody. W kol- loidalnych roztw orach złota zawieszone są cząstki tego metalu, których średnica w yuosi około dziesięcio- miljonowej części centym etra; przyrządzane przez F a ­ r a d a y a blaszki złote m iew aty około dziesięciu takich cząstek w kierunku grubości. Zapomocą niewidzialnych cząstek działa Natura pow iada L u k r e c j u s z , który

— 53 —

przypom ina nam słusznie, iż złoty pierścień, długo no­

szony na palcu, staje się cieńszy, choć nikt nigdy nie dostrzegł odryw ających się odeń cząsteczek.

Materja może zatem rozdrabniać się aż do znikomych dla zm ysłów rozm iarów ; w stanie takiego podziału jest skłonna do sam owolnego rozpraszania się, ja k to wi­

dzimy w zjawiskach dyfuzji. W iemy, że sól albo cukier dyfunduje przez w o dę, że tlen dyfunduje przez azot i azot przez tlen; wiem y nawet, od czasu prac R o ­ b ę r t s a A u s t e n a, że srebro, platyna i złoto mogą djr- fuzyjnie przenikać przez cynę, przez ołów i bizmut. Jak zatem roztw ór cukru w wodzie składa się z odrobin cukru, pływ ających w ciekłym ośrodku, podobnie w szyst­

kie napozór ciągłe i jednolite ciała muszą być utw o­

rzone z m aleńkich okruszyn, z cząsteczek czyli molekuł, z atomów, które otoczone są próżnią.

Mamy przed sobą gaz, który napozór znajduje się w zupełnym spoczynku; musim y w yobrażać sobie, że jego cząsteczki biegną przez próżnię we wszystkich m oż­

liwych kierunkach. Jeżeli istotnie w odór może dyfun- dować przez tlen lub przez azot, czy podobna przypuścić, ażeby w odór nie dyfundow ał przez w odór? W inniśm y uznać, że w łonie każdego chemicznie jednorodnego gazu odbywać się musi nieprzerw ana w ew nętrzna dy­

fuzja, chociaż nie m am y sposobu, ażeby się o niej do­

świadczalnie przekonać. Lecz skoro zgodziliśmy się na takie założenie, ju ż tem samem orzekliśmy, że cząsteczki gazów znajdują się zawsze w ruchu bezładnym, który jest w łaśnie istotą zjawiska dyfuzji.

P rzykłady jeszcze dalszego, o wiele jeszcze rad y k al­

niejszego dzielenia się m aterji m am y w niezliczonych, różnorodnych, zawiłych zjaw iskach łączenia, rozpadania i podstaw iania się ciał, w owem ogromnem, jeszcze mało opanow anem paśm ie w yd arzeń, którem zajm uje się Chemja. W tych zjawiskach m aterja przeistacza się nie­

- 54 —

raz, przynajm niej nazewnątrz, całkowicie, zupełnie; m u­

simy zatem przypuszczać, że rozpada, że rozsypuje się w nich bardzo często struktura molekularnego budynku, że zam iast zburzonych lub rozprzęgłych cząsteczek po­

jaw iają się nowe, odm ienne układy atomów.

Przez całe stulecie na chem icznym atom ie zatrzym y­

w ała się przenikliw ość w zroku nauki. W iemy dziś, że cząstki, stanow iące istotę (oddaw na znanych) katodowych promieni, nie są zw ykłem i chem icznemi atom am i; są to elektrony, znikom o drobne ujem ne elektryczne ładunki, obdarzone bardzo m ałem i (od najm niejszych atom ow ych mniejszem i) pozornem i masam i. Obecność i w pływ elek­

tronów poznaliśm y dziś w m nóstw ie zjawisk fizycznych, w rozm aitych oddziałach nauki.

Zjawiska chemiczne są znane ludzkości od pierwszego zarania jej dziejów; lecz od miesiąca lutego 1896-go roku, dzięki odkryciu H e n r y k a B e c ą u e r e l a , stoim y przed now ym rozdziałem rzeczywistości. Prom ieniotw órcze zjawiska, ja k wiem y dzisiaj, zasługują na nazwę u ltra - chemicznych, albowiem nierów nie jeszcze dalej, aniżeli przem iany chemiczne, sięgają w treść i w istotę m a­

terji.

II

Podpadające pod nasze zmysły_ciała m aterjalne są to zatem naogół tłum y, są to nieprzeliczone zastępy indy­

w iduów, są to zbiegowiska cząsteczek, atom ów , elektro­

nów lub jeszcze drobniejszych substancjalnych ułam ków ; zjawiska, które dostrzegam y w m aterji, są to łączne, zbiorowe, grom adne objawy, są to sploty i roje osobnych przebiegów, są to w iry tętniące nieprzejrzanem stło­

czeniem .

Na takie tłum y znikom ych punkcików, na takie od­

m ęty elem entarnych procesów spoglądam y dziś w Fizyce

- 55 —

zwykle ze statystycznego punktu widzenia. Zaczynamy od założenia, że różnorodność i mnogość czynników pierw otnych, składających się na zjawisko fizyczne, jest nie do objęcia; w yrzekam y się zatem poznania tych ele­

m entów w ich szczegółach, w ich niedostępnych d ro­

biazgach; nie zapytujem y naw et, czy one są indyw idual­

nie dane przez niezłom ne praw a; kapryśne, dow olne czy też konieczne ale nam na zawsze nieznane, są nam obo­

jętne. Z tego założenia wynika, że żadnego ostatecznego, żadnego zbiorowego objaw u nie m am y praw a poczyty­

w ać za niemożliwy; wolno nam zapytyw ać tylko o to, ja k dalece jest prawdopodobny. Ale różne w ypadkow e skutki m olekularnych w ydarzeń są niejednakow o, są n ie ­ słychanie rozm aicie praw dopodobne; jedne są bajeczną liczbę razy praw dopodobniejsze niż inne. W eźm y prosty przykład. W yobraźm y sobie naczynie w kształcie w alca i podzielmy je w myśli idealną płaszczyzną na dwie części: dolną A i górną B. Przypuśćm y, że naczynie jest w ypełnione np. w odorem. W iem y z doświadczenia, że cząsteczki w odoru znajdują się wówczas w obu częściach naczynia, zarów no w A ja k i w B; nie zdarza się, ażeby wszystkie cząsteczki, choćby przez chwilę, skupiły się w A, część B zaś pozostaw iły pustą. Czy takie w ydarze­

nie jest niem ożliwe? Ze stanow iska statystycznego m o­

żemy tylko powiedzieć, że je st niezmiernie mało praw do­

podobne. W yobraźm y sobie, że płaszczyzna, o której mówiliśmy, jest praw dziw ą ścianą czyli m aterjalną przegrodą. Przypuśćm y, że w części A znajduje się w o­

dór, że w części B m am y próżnię. Jeżeli nagle usuniemy lub unicestwimy przegrodę, wówczas, w samej chwili jej zniknięcia, tłum cząstek znajduje się we w spom nia­

nym, nadzwyczaj niepraw dopodobnym stanie, m ianow i­

cie: w szystkie cząsteczki w odoru znajdują się w A, w części B niem a ich wcale. W iem y z doświadczenia, że gaz nie pozostaje w tym stanie, że z niego wychodzi,

- 56 —

że odeń ucieka; wiemy, że gaz przerzuca się ku stanom praw dopodobniejszym ; że, w ygładzając niepraw dopodo­

bieństwo pierw otnego stanu, spraw ia nowe, lecz mniej jaskraw e niepraw dopodobieństw o stanu nowego. Mamy więc w ahania gęstości w gazie, lecz tłum ione, więc (aż do granicy m olekularnych fluktuacyj) coraz słabsze. Czy­

sto statystyczna teorja nie zajm uje się pytaniem , jakim sposobem tłum cząsteczek przechodzi z pewnego danego stanu do innego stanu i nie umie wskazać praw tego przejścia; w czysto statystycznej teorji nie posługujemy się pojęciem czasu i zapom inam y o jego płynięciu; różne stany gazu istnieją w niej odosobnione i nie łączą się wcale ze sobą. Statystyczny rachunek daje nam tylko praw dopodobieństw a rozm aitych możliwych stanów d a ­ nego układu cząsteczek. Przekonyw am y się naprzykład łatw o, że jednostajny rozkład cząsteczek w przestrzeni je st nieporów nanie praw dopodobniejszy i zdarza się o wiele, wiele częściej aniżeli rozkłady inne, zwłaszcza takie, które jaskraw ię odskakują od jednostajności. Ob­

serw ujm y pew ną ilość w odoru, znajdującą się w zam - kniętem naczyniu, napozór w rów now adze cieplnej i m e­

chanicznej; gęstość gazu, badana jakąkolw iekbądź do­

świadczalną metodą, w ypada w każdem miejscu jednakow a.

W edług m olekularnej teorji, taka jednostajność gęstości jest prostem złudzeniem. Każdy m aleńki sześcian, w y­

cięty w myśli w ew nątrz naczynia, zaw iera co chwila inną liczbę cząsteczek, zwykle odm ienną aniżeli przy­

ległe sześciany; innem i słowy, gęstość gazu nie je st stała ani w przestrzeni ani w czasie, gęstość faluje, cho­

ciaż zakres tej chw iejby byw a najczęściej całkiem zni­

komy. Stan w yjątkowy, dziwaczny, stan bardzo nie­

praw dopodobny (naprzykład powyższy, w którym część A byłaby pełna, część B byłaby pusta) może w praw dzie bezw ątpienia w ydarzyć się, kto wie, może za m inutę lub za godzinę; ale w edług ścisłych reguł praw dopodobień­

— 57

-stw a wolno tylko powiedzieć: chcąc mieć pow ażną r ę ­ kojm ię doczekania się takiego w yjątkowego stanu, na­

leżałoby gaz obserw ow ać przez niewysłow ioną liczbę stuleci. Gdyby zresztą, dzięki w yjątkow em u zbiegowi oko­

liczności, ziścił się podobny stan nadzwyczajny, trw ałby tak krótko, m ignąłby tak błyskawicznie, że uszedłby całkowicie naszej uwadze; wszakże ludzkie dostrzeżenia w ym agają naogót okresów czasu, które w stosunku do gorączki świata m olekuł są fantastycznie długiemi, są niezm ierzonem i pasmam i.

W roztrząsaniu nieodw racalności zjaw isk fizycznych oraz możności mechanicznego jej w ytłom aczenia, Ma x - w e 11, B o l t z m a n n i rozm aici inni uczeni zasadzali się długo na rozum ow aniu, którego treść ogólnikowo tu przedstaw iliśm y; M a r j a n S m o l u c h o w s k i , w roku 1904, dostrzegł w niem w skazówkę istnienia nowej dzie­

dziny faktów: m ikroskopow ych fluktuacyj w artości m a­

kroskopow ych wielkości, ja k np. gęstość gazu, ciśnienie, tem peratura, ja k stężenie roztw oru, prom ieniow anie źró ­ dła św iatła i t. d. Doświadczenie w krótce potw ierdziło bystrość rozum ow ania nieodżałowanego polskiego b a d a ­ cza. Tow arzysząca stanom pozornej rów nowagi chwiejba m olekularna je st dzisiaj trw ałym nabytkiem nauki;

przenikliwości S m o l u c h o w s k i e g o zawdzięczamy tę zdobycz.

Świetne powodzenie statystycznej teorji nie prze­

szkodzi nam w zachowaniu niejakiej nieufności wzglę­

dem pewnych wniosków, które z niej niekiedy w ypro­

wadzano. Jak każda dedukcyjna m etoda myślenia, Ra­

chunek Praw dopodobieństw a w w ynikach wywodu zw raca nam oczywiście w łasne nasze, za podstaw ę przyjęte za­

łożenia, w skazując jasno i tw ardo, do jakich następstw one prowadzą. Gdy zatem czytam y w form ułach n a­

szego rachunku, że naprzykład pew ne stany tłum u czą­

steczek są praw dopodobne, inne zaś mało praw dopo­

dobne, wniosek len w ypada poprostu z wziętego za punkt wyjścia określenia praw dopodobieństw a, które, jak oddaw na wiadom o, je st do pewnego stopnia dowolne.

Badając zm ienność gęstości m aterji w przestrzeni i w cza­

sie, wychodzim y w łaśnie z określenia, które w znacznym zakresie doświadczenia doprow adza do wniosków p raw ­ dziwych. Nie wiem y jednak, czy to określenie jest bez­

względnie dokładne i nie pow inniśm y ufać mu bezw a­

runkowo. W yobraźm y sobie na chwilę, że, zapom inając 0 siłach chemicznych, zastosow aliśm y te same założenia do badania rozkładu w przestrzeni atom ów w odoru H 1 tlenu O; bylibyśm y doszli do w niosków m ylnych w znacznym zakresie tem peratur i ciśnień, w tym m ia­

nowicie, w którym mogą czy muszą istnieć molekuły H 20. Pragnąc więc pozostać w zgodzie z faktami, m u­

sielibyśm y zupełnie przeistoczyć założenia, na których tu zasadzalibyśm y rachunek. Zupełnie podobnie, gdyby hypotezy przyjęte w teorji pospolitych m olekularnych fluktuacyj były tylko lekko nieścisłe, nie m iałoby to może doniosłego w pływ u na wnioski, pozostające w zakresie zwykłego dostrzegania; lecz skrajne extrapolacje, w y­

biegające poza ten zakres nadzwyczaj daleko, zapadłyby się wówczas w nicość zupełną.

— 58 —

III

N e w t o n stw orzył Mechanikę Niebios; za jego przykładem największe um ysły usiłowały, przez półtora wieku, zbudow ać dynam ikę atom ów albo molekuł, Me­

chanikę Materji. Przez półtora w ieku m yśl ludzka do­

strzegała nieustanną grę sil w m aterjalnym wszechświecie.

W próżni, w pustej geometrycznej przestrzeni, widziano bierne, bezwładne, ociężałe atom y; przez próżnię prze­

skakiw ały siły, ożywiając te m artw e punkty materji.

- 59 —

Siły w ikłały i krzyżow ały się z sobą, rosły naprzem ian i słabły, parły ku sobie atom y lub rozpędzały ich zbiory, niekiedy utrzym yw ały je w zawiłej i m isternej rów no­

wadze. One przecież spraw iały ciężkość przedm iotów na ziemi, one pociągały fale m órz i oceanów; one, nadawszy kiedyś słońcu, planetom , księżycom kształt ich dzisiejszy, w iodły je odtąd w przestw orzu niebieskiem. W ięc one były przyczyną, że ciała chem icznie się łączą, że światło załam uje się, że magnes przyciąga. One zdradzały się w spójności żelaza, w sprężystości stali, w prężności pary wodnej, we wznoszeniu się wody do ru rk i włosko- w atej; one tłom aczyły ciśnienie pow ietrza, lepkość oliwy, krystaliczną postać ałunu lub soli kuchennej; tajem ni­

czym tym, prym ordjalnym tym siłom fiuida elektryczne, niew ażki cieplik lub eter powszechny zawdzięczały swoje własności.

Przez półtora stulecia, w XVJII-ym i w znacznej czę­

ści XIX-go wieku, dostrzegano sploty sił w świecie ota­

czających nas zjawisk. Dziś język L a p l a c e o w, N a- v i e r ó w , P o i s s o n ó w , A m p e r e o w w ydaje nam się archaiczny; ich punkty geometryczne, ich siły centralne w ydają się nam fikcyjne i mdłe, słabe i sztuczne. Lecz co przyszłość orzeknie o naszych tensorach i^o czaso- przestrzeni? nie jest-że tylko obrazem elektron lub ąuantow ane w atom ie elipsy?

W edług francuskiej teorji sprężystości, stworzonej przez N a v i e r a , P o i s s o n a , C a u c h y ’e g o , B a r r e d e St. Y e n a n t a i innych uczonych w pierwszej p o ­ łow ie XIX-go stulecia, najm niejsze cząstki ciał stałych sprężystych, rozsiane w przestrzeni, znajdują się w spo­

czynku; pomiędzy tem i cząstkam i czynne są siły cen­

tralne; tak nazyw am y siły, przypadające w kierunkach linij prostych, które łączą cząstki ze sobą, jeżeli natęże­

nie tych sił zależy jedynie od w spom nianych w zajem ­ nych odległości cząstek działających na siebie. Czy taka

— 60 —

prosla, m olekularna i zarazem statyczna teorja budow y ciał stałych sprężystych może być praw dziw a ? ażeby o tem rozstrzygnąć, porów nyw am y z doświadczeniem wyniki, do których ona prow adzi. W iadom o, że ciało stałe sprężyste może być odkształcane w rozm aity spo­

sób: może naprzykład być uciskane, zgniatane, gięte, skręcane, wyciągane i t. d. Pod w pływ em różnych spo­

sobów odkształcania, w tem sam em ciele objaw iają się rozm aite odm iany sprężystości; m atem atycznym w yrazem tych różnych odm ian są t. zw. m oduły lub stałe ciała sprężystego. W pam iętnej rozpraw ie, ogłoszonej w roku 1839-ym, G r e e n , pow ołując się na zasady dziś zwane term odynam icznem i, udow odnił, że ciało sprężyste, w n a j­

ogólniejszym naw et przypadku, nie może mieć więcej niż 21 niezależnych stałych sprężystych; m oże jed n ak mieć mniej stałych, co zależy od jego ustroju. Ciało izotropowe, które we w szystkich kierunkach zachowuje się jednakow o, posiada, w edług tw ierdzenia G r e e n a, dwie stałe sprężyste niezależne. W edług m olekularno- statycznej teorji elastyków francuskich, liczby stałych, przew idyw ane przez tw ierdzenie G r e e n a , są zbyt w y­

sokie; w edług tej teorji, ciało sprężyste w najogólniej­

szym przypadku może posiadać najwyżej 15 niezależnych modułów, ciało zaś izotropow e m a tylko jednę stałą fundam entalną. Gdy naprzykład wyciągam y drut albo p rę t, w yrobiony z ciała izotropowego, stosunek p o ­ przecznego jednostkow ego skurczenia do podłużnego jednostkow ego wydłużenia, podług P o i s s o n a, pow inien zawsze w ynosić 1:4. Za G r e e n e m poszli S t o k e s , K e l v i n , T a i t i cała naogół szkoła angielska; ich te r­

modynam iczną lub energetyczną teorję, unikającą m ole­

kularnych specjalnych założeń, P e a r s o n nazw ał the multi-constant tlieory, w przeciw ieństw ie do francuskiej rari-constant tlieory, zbudow anej całkowicie na przy­

puszczeniach m olekularnych. Doświadczenie nie

potwiei’-— 61 potwiei’-—

dza wyników, których w ym agałaby rari- conslant theory;

stosunek P o i s s o n a różni się naprzykład niekiedy dość znacznie od w artości 0'25, której ona w razie ciał izo­

tropow ych oczekiwać nam każe; ale pew ien wybieg po­

zostaw ał zawsze otw arty w podobnych przypadkach:

ciała natury nie są zapewne ani jednolite ani ściśle izotropowe. K ierując się tą uwagą, V o i g t w ybrał za przedm iot badania kryształy, których rodzaj anizotropji w ynika z ich krystalograficznej postaci; w szeregu m o­

zolnych prac V o i g t udow odnił, że sprężyste własności kryształów naogół nie są zgodne z oczekiwaniam i teorji, ograniczonej do najm niejszej liczby stałych sprężystych.

W rari-constant theory m am y zatem obraz zbyt prosty budowy ciał stałych sprężystych; lecz poświęcona jej praca nie była bezpłodna; jej ostateczny upadek jest pouczający. M olekularną statyczną teorję możemy p o p ra­

wić, rozszerzając jej założenia; staje się ona wówczas zdolna do życia; jesteśm y nieustannie św iadkam i usiło­

w ań podobnych.

IV

W raz z teorjam i, które nazw aliśm y statycznemi, w e­

szliśmy na teren nauki Mechaniki; odtąd nasze teorje m aterji są nietylko molekularnem i, lecz i mechanistycz- nem i teorjam i zarazem. Jest to okoliczność ważna, do której jeszcze powrócimy.

W yobraźm y sobie, że poruszam y cząsteczki; niechaj one biegną swobodnie w obrębie przestrzeni, który im przysługuje. Przypuszczano oddaw na, że taki jest ustrój m olekularny m aterji w jej gazowym stanie skupienia;

H o o k e w XVII-em stu leciu , D a n i e l B e r n o u l i i w XVIII-em, H e r a p a t h na początku XIX-go kładli zarysy nauki, która, w ykształcona w szechstronnie przez C l a u s i u s a , C l e r k - M a x w e l l a , B o l t z m a n n a i in­

— 62 —

nych badaczy w drugiej połow ie XIX-go wieku, nazyw a się dzisiaj Kinetyczną Teorją gazowego stanu m aterji.

U progu takiej teorji nasuw a nam się wielkiej wagi py­

tanie. W edług praw Mechaniki, ruch m aterjalnych ciał, dużych czy małych, odbyw a się pod w pływ em sil. Czy zatem znam y dokładnie praw a działania sił cząsteczko­

wych? Gdybyśmy próbow ali odgadnąć postać tych praw , spotkalibyśm y się z w ielkiem i trudnościam i, ja k to w i­

dzieliśmy przed chw ilą na jednym szczególnym przy­

kładzie. P róbow ano pójść inną d r o g ą ; w ybierano za punkt w yjścia w ywodów pew ne założenia ogólne, w których w yrażają się przynajm niej niektóre istotne cechy sił m olekularnych. W edług jednego z takich za­

łożeń, m aterja zachowuje się poniekąd bezw ładnie w o­

łożeń, m aterja zachowuje się poniekąd bezw ładnie w o­

Powiązane dokumenty