• Nie Znaleziono Wyników

BALLADA O ŻOŁNIERZU TUŁACZU Jesień była chłodna jaką nieraz mamy

W dokumencie Zwrot, R. 56 (2004), Nry 1-12 (Stron 112-119)

Z BRULIONU JÓZEFA SANTARIUSA

BALLADA O ŻOŁNIERZU TUŁACZU Jesień była chłodna jaką nieraz mamy

Co niedobre było i dziś wspominamy Bo to straszne słowo wojna ogłaszali Nasi chłopcy tak jak inni uciekali 26

By się przeciwstawić bronić to co nasze Ziemię naszych ojców ojcowskie poddasze I nasz Karol także nie robił hałasu Opuścił swą mamę i nie tracąc czasu Już przez Słowaczyznę na Węgry ucieka Nie wie czy go w świecie coś złego nie czeka Wkrótce wycieńczony z głodu chłodem w nocy Potrzebował raczej lekarskiej pomocy

Bo słabość już czuje i nie służą nogi Wszędzie patroluje nieprzyjaciel srogi Nad ranem już blisko wozy słychać drogą Z dwoma kolegami polem dojść nie mogą Bo wielkie moczary drzewa obalone Przejście na tę drogę wielce przeszkodzone Jego koledzy też tracą swoje siły

Wróćmy się już raczej nasz Karolu miły W końcu na węgierską drogę się dostali Zimno i pragnienie wszyscy odczuwali Więc weszli do bliskiej u drogi gospody Sprzedajcie nam choćby trochę ciepłej wody Gospodzki ich śledził tak jakoś podglądał Odzież przemoczoną od błota oglądał Przyniósł i postawił trzy szklanki herbaty Odszedł wnet do środka nie czekał zapłaty Oni się pobali czy gdzieś nie zadzwoni Może policyja jeszcze ich dogoni Wypili herbatę każdy bez oddechu Pieniądz dali na stół i uszli w pośpiechu Kiedy już do miasta Budapesztu wleźli Także i konsulat polski tam znaleźli Karol nie mógł chodzić tylko prowadzony Lecz po jakimś czasie był znów uzdrowiony Potem z agentami poszli choć nieśmiało Do Jugosławii im się dojść udało

Lecz tam znów niedobrze bo cudze ludziska Tysiące ich było jak wielkie mrowiska Jeszcze w tym miesiącu transporty gotują I na front francuski w mundurach szybują

Już parę tygodni na froncie minęio Już wiele kolegów żołnierzy zginęło On nieraz strapiony włóczył się aż krzywy Tu tank przewrócony tam żołnierz nieżywy Bezlitosne strzały w bliskości padają Ranni swoim jękiem pomocy wołają Jechali z tankami z ciężką municyją Nad nimi granaty lecą, świszczą, wyją W nocy reflektory tak jak słońce świeci Nogi on miał miękkie jak papka dla dzieci Trzy tygodnie musiał w butach i ubraniu Nieprzyjaciel gonił także na świtaniu Że wróci do domu bardzo mało wierzy Bo wojna krwiożercza swoje zęby szczerzy Kiedy już Francyja kapitulowała

Naszego Karola Anglia czekała Do okrętu idzie lezie po drabinie

Nie wie czy nie spadnie czy w morzu nie zginie Bo tam choć kto runął w biały dzień czy nocą W tym chaosie żaden mu nie szedł z pomocą Żadnego w ogóle to nie zajmowało

Statystyki wojska się też nie konało.

Potem jak na pełne morze się dostali To nieprzyjacielskich bomb się znowu bali Bo ze samolotów tak blisko padały Że nieraz okrętem słabo poruszały Kiedy na angielską już ziemię przybyli To metodę wojny po polsku ćwiczyli Dostali też rozkaz przewieźć samochody Instrukcyje o tym miał porucznik młody Ciężarówki nowe wojsko otrzymało Siedemdziesiąt pięć ich razem pojechało Porucznik jako wódz całej karawany Każdy żołnierz jemu musiał być poddany Kazał przydać gazu jechać prędko śmiało Posłuchajcie co się przy tym ale stało

Drzewo obalone na drodze ujrzeli Zastawić spokojnie już czasu nie mieli Przeszkoda ta była za późno zbadana A ćma także ze mgłą razem pomieszana Ciężarówki jedna do drugiej zderzyły Szkody bardzo wielkie wojsku wyrządziły Otóż dla tak wielkiej wyrządzonej szkody Nie był na wolności ów porucznik młody.

Nieźle w tej Anglii żołnierzom tam było Lecz po dłuższym czasie i to się skończyło Słowo „inwazja“ naraz słychać wszędzie I znów do Francyji i cóż z nami będzie?

Kiedy wojsko z morza już wylądowało Żadnego poczucia ludzkości nie miało Czy silny czy słaby czy zdrowy czy chory

Czy to w dzień czy nocą rano lub czy w wieczory Musiał iść do przodu musiał iść w pośpiechu Ze sprzętem wojennym ciężko bez oddechu Jako czarne chmury jakby bardzo grzmiało Wojsko i żelazo tak się rozciągało

W Suchej zaś pod lasem chatka pochylona W niej matka Karola tęskni zasmucona Pod strzechą co roku ptaszki szczebiotały W jesieni gdzie Karol za morze leciały Miłe jaskółeczki dowiedzcie się w świecie Czy mój syn jest zdrowy kiedy wróci przecie Choć nadeszła wiosna ptaszki znów wracały Dla matki radosnej nowiny nie miały

A Amerykanie nad front nadlatują

Zamiast wroga polskie wojsko bombardują Był to oficerski rozkaz pomylony

Wkrótce kapitanem polskim zastawiony Wyleciał on w górę małym samolotem Przestały bić bomby ze złowrogim grzmotem Stało się to w miejscu Falajse nazwane Karol cudem życie miał tam zachowane

General pancerów Maczek miał nazwisko W służbie zawsze wierny i tam też był blisko Kiedy samoloty niebo zacieniły

On też jako inni w strachu tracił siły Rzucił się na ziemię pod tank lezie kryje Wierzy że tylko tam piekło to przeżyje Karol miał też innych przeżyć jeszcze wiele 0 niektórych także wspomnę przyjaciele

Noc cicha lecz ciemna w namiotach swych spali W Anglii we walce udziału nie brali

W długich rzędach wojsko strapione leżało A ćma nader wielka świecić się nie śmiało Śpią sobie spokojnie straż nad sobą mają Nagle się namioty ruszają dźwigają

Żołnierz który nie spał chodził z bronią w ręku Choćby się nie zdało przeżyć dosyć lęku Ćma wielka nie widział co to za szarpanie A stojąc na straży miał o to staranie Wystrzelił na popłoch aby wszyscy wstali Ponure te głosy szarpania zbadali Nic nie było złego nic się też nie stało Żołnierze się śmiali bo się okazało Że wół zabłąkany z długimi rogami Zaplątł się w powrozy szarpał namiotami Żołnierze się cieszą że spać znów iść mogą A rano ruszali dalej swoją drogą.

Jak wiemy w Anglii bywają mgły wielkie Wówczas jako szofer przeżył trudy wszelkie Raz jechał sam a mgła się nagle spuściła Że jazda ta bardzo niebezpieczna była Wyszedł z ciężarówki nogą macał nisko Czy droga jest wąska czy ku rowu blisko Kiedy chciał z powrotem bez wszelkiej wymówki Nie znalazł już w tej mgle swojej ciężarówki 1 czekał tak długo aż się rozjaśniło

Chociaż mu się prawie nadzwyczaj śpieszyło

Żołnierze miewają też różne natury Jedni mają skromność inni nos do góry Są wielce odważni także bojaźliwi

Inni swym humorem zaś bardzo szczęśliwi Był też między nimi żołnierz już niemłody Zawsze wystraszony a rad miał wygody Słońce wówczas mile grzało przyświecało Jemu się na trawie bardzo słodko spało Koledzy to widząc jakby zazdrościli Próżną minę obok niego postawili Potem z odległości wołają na niego

Wstawaj czy nie widzisz co cię czeka złego Kiedy rozespany uwidział tę minę

Uciekał jakoby zapalił dziedzinę Oni się ze śmiechu za brzuchy chwytali Co przeżywał strachu nie zrozumiewali.

Raz całe tygodnie w lesie przebywali Trafiło tak że dwa dni jeść nie dostali On jak wilk zgłodniały poszedł na kraj lasu Cicho by nie budzić nie robić hałasu Droga wąska biegła koło drzew szpilkowych A było to jakoś w pięknych dniach sierpniowych Nie mógł się on wyzbyć myśli swej od głodu Naraz słyszy cichy warkot samochodu Pomału przyjechał po cichu zastawił Cień wyszedł i drugi coś zabrał coś prawił Znikło to w ćmie nocnej w polu może w łesie Lecz Karol nie wiedział co i gdzie to niesie A drzwi samochodu lekko się zawarły Na Karola wielką ciekawość wywarły Zbliżył się i macał z prędkością nieśmiało A wonią z pieczonki aż nosem ruszało Macał kierownicę i po skrzyni biegów Pomyślał jeśli to nie będzie dla szpiegów?

Nie mógł już utrzymać na języku śliny Kiedy wpadł mu w rękę kawał wieprzowiny Chociaż nigdy nie brał co było cudzego

To w głodzie nie myślał czy robi coś złego Nie myśli czy słone czy dość upieczone Głównie że ma usta mięsem napełnione Nagle mu we strachu pytanie stanęło Co gdyby cień wrócił co by ze mną było Porwał garniec z mięsem w gąszczu lasu kryje I tak jako nigdy w dobrobycie żyje

Raz zaś ciężarówką wielką pojechali We starej stodole na wsi nocowali Pod strzechą stodoły stały ciężkie sanie Karol stał na straży oparł się też na nie Bo chociaż jak inni już wielce zmęczony Do północy trzymać straż był przeznaczony Ciężarówka o sto metrów dalej stała Rano z żołnierzami znowu jechać miała Później ciepły wieczór wietrzyk słabo wieje A przy ciężarówce coś się rusza dzieje Jakieś trzy postawy chodzą oglądają Wkrótce w zadnią stronę stodoły znikają Karol w ślad za nimi pokroczył ciekawy Nie słyszał szelestu nie widział postawy I stoi rozmyśla gdzie się to straciło Naraz z drugiej strony coś się rozjaśniło Ta mała gromada wojska twardo spała A stara stodoła już w płomieniach stała

On skoczył i gwałtem wszystkich wstawać zmusił Aby ich ten ogień i dym nie zadusił

Za tak wierną służbę bardzo go uznano Cóż gdy mu do domu powrócić nie dano.

Choć przy zwykłych szkołach miał stopień wojskowy Ważniejsze że zrobił egzamin światowy

Po latach powraca znów w rodzinne strony Chociaż zda się zdrowy jednak jest zniszczony Dobrze że się żona o niego starała

I razem z nim jakoś wykuryrowała Ach ty Sucho Górna u ciebie tak miło Że cię znów uwidzę ani mi się śniło

Lecz nieraz marzyłem jeśli życie stracę

Niech ten cmentarz suski o grób mój wzbogacę Dziś znów cię oglądam na rodzinnym progu Chwała niechaj będzie za to Panu Bogu Że wysłuchał prośby mojej drogiej matki I dał mi powrócić do rodzinnej chatki Oto krótki zarys coś przeżył w przeszłości Niech by Ci dał Pan Bóg zdrowie i radości Niech Ci piszą stówkę Twych urodzin data Niech i wtedy wspomnisz Twe wojenne lata Te Twoje przeżyte świadectwa słuchałem Później na pamiątkę coś z nich napisałem

CHŁOPEK Z BABKĄ W STONAWIE

W dokumencie Zwrot, R. 56 (2004), Nry 1-12 (Stron 112-119)