• Nie Znaleziono Wyników

Barbarzyńcy i wypełniacze

W dokumencie OF THE ARTS AND SCIENCES (Stron 123-133)

Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych do głosu zaczęli dochodzić młodzi pisarze, do tej pory działający gdzieś w ukryciu, zauważeni tylko przez kilku krytyków, mają-cych stały dostęp do ulotnych publikacji i alternatywnych pisemek, wydawało się, że przewrót w literaturze polskiej jest nieunikniony. Nowa generacja dwudziesto- i trzydzie-stolatków, ujawniająca już w chwili startu nie tylko dez-aprobatę dla największych świętości życia narodowego, ale i duchowego dziedzictwa, zbuntowana przeciwko upoli-tycznieniu czy zideologizowaniu sztuki, mimo pewnej na-iwności, czy też właśnie dzięki niej, dzięki spontaniczności i nieliczeniu się z tabuicznymi zakazami, pokazała się z jak najlepszej strony. Jej głos brzmiał stanowczo i wyraźnie, a propozycje artystyczne świadczyły o ogromnych możli-wościach i niezbywalnym talencie.

Pierwszymi jaskółkami tego nowego ruchu – ba! tej nowej, zaskakującej świadomości, która, dla pokolenia

„solidarnościowego” chociażby, mogła stać się kamieniem obrazy, były – przynajmniej dla mnie – dwa fakty literac-kie: wyjście z podziemia „bruLionu” i antologia poetycka przyszli barbarzyńcy (oba tytuły, co bardzo symptoma-tyczne, pisano po futurystycznemu małą literą, w drugim przypadku zrezygnowano nawet z nazwisk autorów pod wierszami).

To wszystko było ciekawe, ale i zabawne. Ciekawe, bo nagle, w sposób naprawdę niespodziewany, pojawiły się utwory programowo anarchistyczne i nihilistyczne, burzące potoczne wyobrażenia o powinnościach pisarza i jego intelektualnym przesłaniu. Utwory agresywne języ-kowo i nieprawdopodobnie śmiałe od strony obyczajo-wej. Runęły dotychczasowe granice, dawnym wartościom odmówiono racji bytu. Epokę wolności młodzi, czy też względnie młodzi, barbarzyńcy przywitali zagłuszającym wrzaskiem. Tym wrzaskiem chcieli zamanifestować, tak jak zrozumiałem wówczas, swoją niezgodę na dotychcza-sowy system wartości, na rzeczywistość dla nich niezrozu-miałą, bo przesiąkniętą fałszywymi postawami i pewnego rodzaju sztucznością.

Kabaret i nieprzystosowanie

Ta demonstracja była też zabawna, bo świadczyła głównie o nieprzystosowaniu do życia, o lękowych skłonnościach autorów, uciekających nagminnie w sferę najintymniejszej prywatności, która poza – bardzo często – narcystycznym uwielbieniem, niczego więcej nie zawierała. Przymknięto oczy na całą różnorodność rodzących się wyborów, czy-niąc z radykalnego indywidualizmu, który zresztą wkrót-ce stał się zjawiskiem stadnym i literacko podejrzanym, wartość nadrzędną i niepodważalną. Ale nie miałem tego za złe młodym autorom. Wiedziałem, że tak musi być, że ich żywiołowe reakcje odkrywają jakąś nieznaną prawdę, która nigdy wcześniej tak obcesowo nie ukazała swego oblicza w literaturze współczesnej.

Wkraczającą literaturę odbierałem przede wszystkim w kategoriach socjologicznych. Nie dziwiłem się, że bunt młodych przejawiał się w traktowaniu tematów erotycznych w sposób jaskrawo nieliteracki czy w używaniu słownictwa

już nie tyle knajpianego, który obrósł dawno w legendę, ile po prostu wulgarnego, charakterystycznego dla pewnych grup nieformalnych. Był to przecież w dużym stopniu pro-test przeciwko zakłamaniu, zakorzenionym stereotypom i wszelkiej oficjalności, która mogła pachnieć propagandą.

Nowa epoka domagała się nowego języka i  nowej postawy. Okazało się jednak, wbrew oczekiwaniom, że młodzi nie chcieli fetować zburzenia muru berlińskiego śmiałymi projekcjami społecznymi. Wystarczyło im total-ne zatotal-negowanie świata polityki, co w ich mniemaniu było równoznaczne z odrzuceniem dominującego w ostatnim dwudziestoleciu modelu literatury. W tym akurat przypo-minają swoich rówieśników z innych krajów byłego „obo-zu demokracji ludowej”. Postkomunistyczny postmoder-nizm wraz z upadkiem cenzury i państwowego mecenasa obrodził wszędzie rewolucją obyczajową. Zniknęły do-tychczasowe hamulce: wszystko, co do tej pory było zaka-zane, wystawiono na sprzedaż. Na chaos odpowiedziano chaosem. Przypuszczono gwałtowny szturm na stare, hu-manistyczne treści, jakimi karmiła się sztuka. W zamian zaproponowano, no właśnie co? Z jednej strony, przede wszystkim w prozie i to głównie feministycznej, kpiarską, radosną zabawę z konwencjami i konwenansami, w której świat jawi się jako nieustający kabaret. Z drugiej, przede wszystkim w poezji, egocentryczne wynurzenia na temat własnego nieprzystosowania.

Biznes

Choć były to postawy mało budujące i właściwie dość podejrzanej konduity114, zrodziły utwory sprawnie

na-114 Konduita – daw. prowadzenie się, zwłaszcza budzące zastrzeże-nia etyczne.

pisane, przyciągające duchem nonkonformizmu i silnej wiary w moc słowa. Najważniejsza jednak wydawała się skala zjawiska. Takiej ilości nowych książek, zwłaszcza poetyckich, nie pamiętali najstarsi górale. Czasopisma, almanachy, arkusze i tomiki, występy estradowe i spotka-nia autorskie, wywiady udzielane wszystkim i na każdy temat – młodzi, debiutujący pisarze nabrawszy wiatru w żagle pruli naprzód, nie oglądając się na nic. Stworzono poezję szybkiej obsługi (jeden z autorów wydał właśnie 16. tomik wierszy115), założono serie i biblioteki. Powstał cały, potężny biznes pod nazwą „młoda literatura”.

Po chwilowym oczarowaniu wieloma nowymi książka-mi, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie podda-łem się jakiejś zbiorowej histerii, udzielając tak wielkiego kredytu zaufania „barbarzyńcom”? Coś zaczęło mnie nie-pokoić. Przede wszystkim to, w jaki sposób nagłaśniano nowe zjawiska i nazwiska. Wszędzie było ich pełno: w te-lewizji, w obu państwowych programach, w wysokonakła-dowych dziennikach, w radiu i prasie, mniej czy bardziej specjalistycznej. Jak biznes to biznes: całą sprawę przejęli dziennikarze, nadając jej rangę pierwszorzędnego wyda-rzenia. Dziennikarze jak dziennikarze – mało zastanawia-ją się nad tym, co autor zechciał napisać w swoim utworze, bardziej ich interesuje on sam jako osobowość (jeśli, rzecz jasna, jest to osobowość).

Dziennikarze przejęli rolę krytyków literackich, którzy nagle zniknęli z powierzchni ziemi. Dzięki ich zapobie-gliwości z dnia na dzień wykreowano gwiazdy literackie.

Wszystko przypominało zawody sportowe: na mecie cze-kało podium z wypisanymi miejscami dla zwycięzców.

Kim są zwycięzcy tego dziwnego rankingu? Najbardziej utalentowani, a może najpoczytniejsi? Nie sądzę, żeby

115 Chodzi zapewne o Jacka Podsiadłę, najbardziej płodnego poetę wśród brulionowców.

w grę wchodziły te same kategorie, wszak trudno przypu-ścić, że dziennikarze przeczytali całą bieżącą produkcję literacką. Zadziałało prawo reakcji łańcuchowej: ktoś po-wiedział, że X jest najlepszy, w takim razie i my to powtó-rzymy. W ten sposób, idąc po linii najmniejszego oporu, nie wnikając w szczegóły i nie troszcząc się o fakty, zbu-dowano sztuczną hierarchię. A to, że przy okazji stracono z pola widzenia wcale nie gorsze, a może nawet znacznie ciekawsze zjawiska literackie? Czy to takie ważne w tym pędzie dziennikarzy do kreowania wydarzeń z byle czego?

Ta dziennikarska kreacja sztucznych światów bierze się nie tylko z niewiedzy, ale także z przedziwnego, zupełnie niezrozumiałego małpiarstwa. Świetnym przykładem jest tu wizyta w Polsce Seamusa Heaneya116. Niemal każde sprawozdanie w prasie, telewizji i radiu zaczynało się od stwierdzenia, że „Heaney to najwybitniejszy od czasów Yeatsa poeta irlandzki”, i że jest on „poważnym kandyda-tem do Nagrody Nobla”. Stwierdzenie to wzięte ze wstępu Barańczaka do wyboru wierszy irlandzkiego poety jest cytatem z książki Blake’a Morrisona117, opatrzonym od-powiednim komentarzem. Nie jest to więc jakaś „obiek-tywna” prawda, bo takiej w wypadku różnych pisarzy po

116 Seamus Heaney (ur. 1939) – irlandzki poeta i eseista, nawiązują-cy do historii i mitologii Irlandii, w 1995 roku otrzymał Nagro-dę Nobla w dziedzinie literatury; w latach 90. na język polski tłumaczony między innymi przez: S. Barańczaka (44 wiersze, wyb., przekł., wstęp i oprac. S. Barańczak, Kraków 1994; Ciągnąc dalej. Nowe wiersze 1991–1996, przeł. S. Barańczak, Kraków 1996 oraz Światło elektryczne, przeł. S. Barańczak, Kraków 2003), P. Sommera (Kolejowe dzieci, wyb., przeł., oprac. i posłowiem opatrzył P. Sommer, Legnica 1998) i J. Jarniewicza, który jest także autorem monografii poświęconej jego poezji: Heaney.

Wiersze pod dotyk, Kraków 2011.

117 Blake Morrison (ur. 1950)  – angielski poeta, prozaik i  kry-tyk literacki. Tu odwołanie do jego popularyzatorskiej książki Seamus Heaney (1982).

prostu nie ma. Heaney? A dlaczego nie Derek Mahon czy Michael Longley, a może młodszy o 10 lat i niemniej [!]

ciekawy Tom Paulin118? I czy oni nie mogą być kandydata-mi do Nobla? Mogą, bo przecież co roku tych kandydatów jest około 800, wszak każdy profesor filologii na świecie może zgłosić swego faworyta, nie mówiąc o instytucjach i wszelkiego rodzaju komitetach.

Z ciekawością przeglądałem listy wydarzeń literackich minionego roku. Wcale się nie zdziwiłem, że znalazły się na nich wyłącznie książki modnych i nagłaśnianych auto-rów. Czego się mogłem spodziewać po układaczach tych list? Obiektywizmu, znajomości rzeczy? Nikomu do głowy nie przyszło wymienienie choćby jednego starszego pisa-rza i nie z pierwszej strony gazet. Czy choć jedna osoba przypomniała sobie Ciszę Bohdana Zadury119, tom wier-szy wydany w poznańskim a5, książkę niebywałej urody?

Czy ktoś wymienił Jednię Kazimierza Brakonieckiego120, wydaną w olsztyńskiej Borussii, przejmujący pamiętnik poetycki? Czy ktoś zająknął się na temat fascynującego de-biutu poetyckiego Śniardwy Zbigniewa Chojnowskiego121

118 Inni pisarze północnoirlandzcy tworzący w drugiej połowie XX i w XXI wieku: Derek Mahon (ur. 1941) – poeta, scenarzysta, krytyk teatralny; Michael Longley (ur. 1939) – poeta, patron no-woczesnej poezji północnoirlandzkiej; Tom Paulin (ur. 1949) – poeta, wykładowca akademicki (Uniwersytet Oksfordzki), dziennikarz BBC.

119 B. Zadura, Cisza, Poznań 1994.

120 Kazimierz Brakoniecki (ur. 1952) – poeta, eseista, tłumacz, re-daktor; współzałożyciel Wspólnoty Kulturowej Borussia. W la-tach 1991–1997 był pierwszym redaktorem naczelnym pisma

„Borussia”, poświęconego kulturze oraz historii Warmii i Ma-zur. Przekłada z języka francuskiego. Tomik Jednia ukazał się w 1994 roku.

121 Zbigniew Chojnowski (ur. 1962) – poeta, krytyk, historyk lite-ratury, profesor zwyczajny nauk humanistycznych, związany

z Olsztyna? Mógłbym tak wyliczać w nieskończoność.

Zamiast tego oczywiście wskazywano na książki bardzo przeciętne, ale za to „głośnych” autorów.

Buntownicy?

Powracam zatem do przerwanego wątku. Obraz młodej literatury został wykreowany, a tym samym zafałszowa-ny przez dziennikarzy, zresztą najczęściej z tego samego pokolenia. Więcej w ich enuncjacjach122 dobrego samopo-czucia niż zdrowego rozsądku. Z drugiej strony ta niesa-mowita ekspansja środowisk młodoliterackich! Nie uni-kają, ale chcą zdobywać telewizję i prasę. Zabiegają o to, nie rozumiejąc, że ich bunt staje się chodliwym towarem.

Nigdy wcześniej nie spotkałem się z sytuacją, aby autora jednej książki kreowano, poprzez masowe wywiady i en-tuzjastyczne omówienia, na jakąś niebotyczną wielkość, choć on sam – mimo bezspornego talentu – niewiele naj-częściej ma do powiedzenia, poza irracjonalnymi oskar-żeniami nieco starszych pisarzy o indolencję twórczą. Ce-luje w tym skądinąd bardzo ciekawy i zawsze zaskakujący świeżymi inicjatywami „Czas Kultury”123. Oczywiście, nie jest to groźne, choć przecież dla wielu denerwujące. Naj-zabawniejsze, że sami „młodzi” łatwo dali się kupić. Kiedy czytam pointę jednego z wierszy generacji

„barbarzyń-z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Książka poetycka Śniardwy pochodzi z 1993 roku.

122 Enuncjacja – wypowiedź, oświadczenie, deklaracja.

123 „Czas Kultury” – kwartalnik kulturalny. Powstał w 1985 roku w drugim obiegu z inicjatywy poznańskiego oddziału Solidar-ności Walczącej. Pierwszym redaktorem naczelnym był Rafał Grupiński.

ców”: „wydaje im się, że mają swojego poetę”, ironicznie się uśmiecham i tryumfalnie nie zaprzeczam124.

To sztuczne, dziennikarskie rozdmuchanie jest tylko przejawem szerszego zjawiska socjologicznego, związa-nego z sytuacją pustki kulturalnej, jaka powstała bezpo-średnio po 1989 roku. Zarówno oczekiwanie i to dość powszechne, na zapełnienie jej nowymi wartościami, jak również przekonanie, że najlepiej wszystko zacząć od po-czątku i zepchnąć w niebyt całą powojenną literaturę wraz z emigracją, skażoną jakoby stereotypowym myśleniem o mitologii narodowej, zakończyło się wymyśleniem prze-wrotu literackiego. Sam uległem, jak powiedziałem na po-czątku, temu złudzeniu. Sam chciałem, żeby tak się stało i w dużej mierze tak się stało, choć wbrew oczekiwaniom nie nabrało mocy artystycznej. Ciągle mam wrażenie, że ta literatura (a właściwie jej początki i zapowiedzi) nie jest taka, jaką chcą ją widzieć media. Oczywiście, trudno odmówić debiutantom lat 90. szalonych pomysłów lite-rackich, wszechstronności (wcale nie do rzadkości należą autorki i autorzy uprawiający wszystkie rodzaje literackie i w każdym z nich mający osiągnięcia) czy umiejętności sprzedawania swojego image’u. Nietrudno znaleźć książki frapujące od strony formalnej. Ale to wszystko jest jeszcze w fazie wstępnej, jeszcze nieuporządkowane i nie przesia-ne. Jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego zostanie, a jeśli tak, to jakie zajmie miejsce w literaturze. Dlatego zalecałbym opisywaczom życia kulturalnego więcej pokory i dystansu.

To, że z taką ostentacją promuje się literaturę nihili-styczną i co tu kryć – obsceniczną, że wrzuca się ją do jednego worka zupełnie bezmyślnie (a może właśnie z rozmysłem) z produktami subkultury, różnymi

heavy-124 Polemiczne nawiązanie do końcówki wiersza Marcina Świetlic-kiego Polska, który zamyka debiutancki tom poety Zimne kraje (Kraków 1992); pierwodruk: „Po Prostu” 1990, nr 5, s. 8–9.

-metalowymi bzdurami czy pornosami, nie wróży nicze-go dobrenicze-go. Kultura za sprawą młodych pisarzy oraz ich sprytnych promotorów, przy biernym najczęściej milcze-niu innych twórców, staje się powoli zbiorowiskiem naj-przeróżniejszych chorób społecznych i pokrętnych idei (jeśli pewne drażliwe tematy nazwiemy ideami).

Pustka

Doceniam znaczenie całego tego ruchu, wiem, że spełnia on ważną rolę „wypełniacza” owej pustki, o której przed chwilą wspomniałem. Ale jako czytelnik, jako konsument nowych treści kulturalnych, odczuwam niedosyt, a może i niesmak. Trudno przecież bez przerwy czytać o kobie-tach z dwiema łechtaczkami, zagłębiać się w dwudzie-stostronicowy opis pierwszej miesiączki, wertować pięć-dziesiąty wiersz mówiący o spaniu i paleniu papierosów, i wchodzeniu do łóżka z taką czy inną kobietą, śledzić raz lesbijską miłość na Manhattanie, a raz homoseksu-alne praktyki w więzieniu, fascynować się gmeraniem w spodniach i wysłuchiwać wrzasków o tym, że się wszyst-ko wszyst-kończy. Tak, owszem, wszystkie te tematy mają wspa-niałą oprawę literacką, choć może trochę przesadzam. Ale czy to wystarcza? Mnie nie wystarcza, ponieważ ja zupeł-nie czegoś innego oczekuję od literatury. Nie twierdzę, że postmodernistyczne zabawy, które nota bene zaistniały najpełniej w prozie lat 80., nie dodają literaturze koniecz-nego luzu, ale czy na tym mamy poprzestać? Czy tak ma wyglądać nasze korzystanie z wolności? A może jest to pierwszy sygnał końca literatury jako wartości ocalającej?

Okazało się, że sztuka „barbarzyńców” (przypomi-nam numery „bruLionu” propagujące, tak właśnie, pro-pagujące faszyzm, antysemityzm, pornografię, satanizm i narkotyki) nie tylko ma za zadanie odnowić kult

pry-mitywu i dać kopa wszystkim „starym”, ale i sprowadzić twórczość do poziomu rynsztoka, a w najlepszym razie

„życia inaczej”, to znaczy na przekór, na opak, bez zobo-wiązań, byle głośno i na własny rachunek. Narkotyczne wizje, przekształcające realną rzeczywistość ze wszystki-mi, tak odrzucanymi etykami i odpowiedzialnościawszystki-mi, wyborami i prawdami, w świat fantastycznej witkacjady, wcale nie są ratunkiem przed obowiązkiem mówienia rzeczy doniosłych. Wciągają autorów do niebezpiecznej gry, która fascynuje, ale która niczego nie uczy. A któż nie pragnąłby literatury, przemieniającej osobiste doświad-czenia w uniwersalną prawdę? Młodzi pisarze nie muszą jeszcze tego wiedzieć, takie ich prawo. Ale ci, którzy ich wprowadzają siłą na Parnas? Nie wiedzą czy udają, że nie wiedzą? Przecież sama władza młodości, wszystko jedno czy prawdziwej, czy urojonej, nie zastąpi prawdziwej war-tości literackiej.

Pod koniec lat osiemdziesiątych prorokowałem, że lite-ratura w nowej sytuacji politycznej odejdzie od tradycyj-nych powinności i wybierze status bezstronnego kreatora czy wręcz zabawiacza dla stosunkowo niewielkiej licz-by czytelników. To całkowicie się sprawdziło. Uważałem taką sytuację za przejaw normalności życia kulturalnego, a właściwie publicznego. Nie wziąłem jednak pod uwagę dawnych przyzwyczajeń. Normalność, ale za jaką cenę? Za cenę przekreślenia całej tradycji i śmiania się w nos uświę-conym wartościom, które nieprzerwanie kształtować będę naszą tożsamość? Za cenę udawania i ślepej wiary w zwy-cięstwo języka nad prawdą o człowieku? Choć to brzmi niesłychanie teatralnie i zbyt serio, nie znajduję innego zakończenia.

W dokumencie OF THE ARTS AND SCIENCES (Stron 123-133)