• Nie Znaleziono Wyników

Kłopoty z językiem

W dokumencie OF THE ARTS AND SCIENCES (Stron 153-159)

W styczniu tego roku „Tygodnik Powszechny” opubliko-wał znakomity szkic Juliana Kornhausera Barbarzyńcy i wypełniacze183. Niezależnie od intencji, patronujących powstaniu tego tekstu, Kornhauser jako pierwszy z kry-tyków (pomijam tu ambiwalentne wypowiedzi Leszka Szarugi i Tadeusza Nyczka184) przeprowadził ostry, ale w pełni uprawniony atak na poezję weteranów „brulio-nu”. Wszystkie zawarte we wspomnianym szkicu zarzuty były dla mnie oczywiste od początku działalności Marcina Świetlickiego i jego kontestujących kolegów. Nie czuję zatem potrzeby rozszerzania listy argumentów, które kra-kowski krytyk wypowiedział w sposób jak najbardziej czy-telny. Chciałbym jedynie uściślić wątek, który wydaje mi się kluczowy w ocenie twórczości dzisiejszych trzydziesto-latków. W końcowej fazie swojego szkicu Kornhauser wy-raża mianowicie obawę, że zmiana statusu poezji w Polsce dokonała się po roku 1989 „za cenę udawania i ślepej

wia-183 J. Kornhauser, Barbarzyńcy i wypełniacze, „Tygodnik Powszech-ny” 1995, nr 3, s. 13 (zob. Teksty źródłowe, s. 123–132).

184 Tadeusz Nyczek (ur. 1946) – krytyk literacki i teatralny. Autor kilkunastu książek poświęconych między innymi twórczości pokolenia ’68, Wisławy Szymborskiej, Adama Zagajewskiego i Tadeusza Różewicza.

ry w zwycięstwo języka nad prawdą o człowieku”185. To ostentacyjne rozszczepienie poetyckiej mowy (dykcji?) i wyrażanego przez nią światopoglądu bardzo dobitnie obrazuje, do jakiego regresu doprowadziła literaturę nie tylko właściwa twórczość głośnych „barbarzyńców”, ale przede wszystkim sugestia mediów i konformistyczne na-stawienie krytyki literackiej.

Czytając pierwsze i  kolejne książki starej gwardii

„brulionu”, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że poezji tej patronuje duchowa pustka, jaką niesie ze sobą apologia języka współczesności; uściślijmy: chodzi o rodzaj styli-styki i frazeologii charakterystyczny dla młodego pokole-nia (bo taką właśnie mową posługuje się bohater wierszy Marcina Świetlickiego, Jacka Podsiadły, Miłosza Biedrzyc-kiego…). Jestem głęboko przekonany, że język literacki, który w swej istocie jest nośnikiem treści intelektualnych, metafizycznych, światopoglądowych, nie może poprzestać na wyrażaniu świadomości i uczuciowości okresu doj-rzewania. Zwłaszcza język poetycki winien posiadać wła-ściwą sobie godność i wagę, dysponować uniwersalnym, choć zarazem osobniczym tonem, który zapewni mu możliwość eksplikacji świata, wyjście poza jeden, mało istotny punkt widzenia. Wyłącznie taki język jest w stanie udźwignąć ciężar uporządkowanej i pełnowartościowej rzeczywistości. Poezja „barbarzyńców” wyraźnie opiera się natomiast na dyskwalifikującym ją braku spójnego światopoglądu. Działaniem i odczuwaniem lirycznego bohatera rządzi w tych wierszach przypadkowość i pato-logia (Świetlicki) bądź powierzchowny sentymentalizm (Podsiadło). W tym kontekście „O’Harystyczna” frakcja

„brulionu” zawsze stanowiła dla mnie monolit, a kry-tycznoliteracka teza o różnorodności tej poezji jest – jak

185 J. Kornhauser, Barbarzyńcy i wypełniacze (zob. Teksty źródłowe, s. 132).

dzisiaj sądzę – nie tyle mylna, ile po prostu śmieszna.

O warsztatowych różnicach, jakie dzielą twórczość po-szczególnych autorów, można bowiem mówić dopiero po nakreśleniu fundamentalnych, a więc światopoglądowych cech ich języka. Tymczasem „bruLionowcy” pielęgnu-ją, jak się powiedziało, dykcję i wrażliwość kontestującej młodzieży; stąd tyle w tej poezji wulgaryzmów, slangu, wielosłowia. Dlatego też infantylny bohater tych wier-szy bez żadnej kontroli wchłania i przetwarza aktywne społecznie tematy i postawy (pop-art, ekologia, pacy-fizm, seksualizm, telewizja, muzyka rockowa). Zresztą, jeśli nawet niektóre wiersze pobrzmiewają przemyślaną formą (a można się tego doszukać choćby w Arytmii Jac-ka Podsiadły186), to ich wartość kończy się na poziomie brzmienia, determinowanego (a jakże!) przez młodzień-cze przeżycie. Płytki nonkonformizm Zimnych krajów Świetlickiego i równie pretensjonalna „trudna miłość”

w jego Schizmie187 to klasyczne problemy dorastania, żało-sne i krańcowo odległe od egzystencjalnej prawdy.

Język, który przestaje być w poezji nośnikiem istot-nego światopoglądu, bezpowrotnie traci też moc literac-kiej wartości. Polska krytyka literacka, ulegając sugestii mediów, utrzymuje jednak, że wcale tak być nie musi.

Stąd właśnie wzięło się regresywne rozszczepienie formy i treści, czego konsekwencją jest od lat stosowanie abs-trakcyjnej kategorii talentu do opisu twórczości Świetlic-kiego i Podsiadły. A ponieważ język i światopogląd nadal pozostają w swej istocie nierozerwalne, piszący o dykcji krytycy zmuszeni są zachować pewne semantyczne po-zory. Powstają więc kuriozalne analizy w stylu ogłoszonej ostatnio przez „Tygodnik Powszechny” rozprawki Maria-na Stali o twórczości Świetlickiego (Pokój obwieszony

Mar-186 J. Podsiadło, Arytmia, Kraków 1993.

187 M. Świetlicki, Schizma, Poznań 1994.

cinami)188. Autor tego tekstu zachowuje się tak, jakby nie wyciągnął absolutnie żadnych wniosków z wcześniejszej lekcji Kornhausera. Główna jego diagnoza opiera się na stwierdzeniu, że Świetlicki z roku 1995 różni się od twórcy Zimnych krajów sarkastycznym pogodzeniem się z włas-ną sytuacją literacką. Przepraszam, ale jeśli rzeczywiście konstatacja ta (w połączeniu z tezą o ewolucji od buntu po afirmację) wyczerpuje światopoglądową semantykę Schizmy, to nie ma o czym mówić. Nie chodzi mi wcale o zarzut niepełnego rozpoznania (bo jest to rozpozna-nie kompletne), ale o spokojne pogodzerozpozna-nie się z faktem, iż najgłośniejszy spośród poetów „bruLionu” nie ma do powiedzenia niczego prócz autotematycznej historii o mi-łości, która zmienia jego stosunek do świata. Zresztą rów-nież inni krytycy z rzadka tylko zajmują się przedstawioną w wierszach autora Schizmy rzeczywistością. Generalnie mówi się o jego psychologizującym języku, „niezbywal-nym talencie” oraz o niezliczonych zdjęciach, minach, pozach, notach biograficznych… Marian Stala przebija jednak wszystkich, twierdząc, że kompakt post-punko-wych [!] Świetlików jest pełnoprawną wypowiedzią poe-tycką. Cóż, taka to widocznie poezja: „nie ma o czym pisać, trzeba wymyślać”.

Jeśli narcystyczny i  chorobliwy autotematyzm wy-nika w przypadku „brulionowców” z naturalnej tkanki wiersza, to pozaliterackie aluzje krytyki mają swe źródła gdzie indziej. Robert Mielhorski, odpowiadając na ankie-tę lubelskich „Kresów”, największe zagrożenie dla nowej literatury dostrzega we współudziale mediów. To właśnie one kształtują obiegowe opinie i czynią to na zasadzie absolutnej przypadkowości. Oddając głos Kornhauserowi:

„dziennikarze jak dziennikarze – mało się zastanawiają

188 M. Stala, Pokój obwieszony Marcinami, „Tygodnik Powszechny”

1995, nr 32, s. 12.

nad tym, co autor zechciał napisać w swoim utworze, bar-dziej ich interesuje on sam jako osobowość”189. I bardzo dobrze! Gorzej, że ustalone w prasie i telewizji hierarchie przejmowane są później przez poważnych – wydawać by się mogło – krytyków, a sylwetka trzydziestoletniego poe-ty kładzie swój niestrawny cień na literackich łamach.

189 J. Kornhauser, Barbarzyńcy i wypełniacze (zob. Teksty źródłowe, s. 126).

W dokumencie OF THE ARTS AND SCIENCES (Stron 153-159)