• Nie Znaleziono Wyników

Bariery: drwiny ze strony pierwotnej grupy odniesienia i niskie plony

IV. ROLNICTWO EKOLOGICZNE JAKO ZAWÓD I POWOŁANIE

4. P ROCES STAWANIA SIĘ ROLNIKIEM EKOLOGICZNYM

4.5 Bariery: drwiny ze strony pierwotnej grupy odniesienia i niskie plony

Rolnik, który podejmował się dzieła przejścia na metody ekologiczne pod wpływem nowych znaczących innych, spotykał się często z niezrozumieniem i drwinami ze strony swego najbliższego otoczenia, rodziny i sąsiadów. Oto fragment narracji mazowieckiego eko-rolnika z 12-letnim stażem:

Na początku jest najgorzej, trzeba taką barierę przełamania, nie tylko w sobie. Bo to sąsiedzi patrzą i inni podśmiewają się, bo teraz to się dużo mówi o ekologii, robi się modna, ale tam w 95 roku to

byli tacy, co chodzili podśmiechiwali się z tego, z upraw

ekologicznych, bo parę minut od mnie miał taki konwencję i miał duże plony i uprawiane to było bez problemów, bo były herbicydy, a tutaj wszystko zarastało. Człowiek, co przechodził na ekologii to trzeba było przełamać bariery typu psychologicznego, mentalnego i to nie tylko w sobie by przejść na ekologie, teraz ekologia jest na fali, już nie trzeba. W tej chwili jest inaczej, od wejścia do Unii dużo łatwiej.

Podobny proces ilustruje wypowiedź łódzkiego eko-rolnika:

Wieś to jest taka mała komórka, gdzie, jeśli się dzieje coś niezrozumiałego, nowego, raczej jest się jakimś dziwakiem, wyśmiewanym. Wiadomo, wszystko, co dobre, musi też świecić przykładem, jak gdyby ludzie się po mału przekonują. Te dotacje, które daje jak gdyby Unia na rozwój tego kierunku, i jeżeli widzą, że coś się dzieje w tym kierunku, że to się opłaci, zmieniają zdanie. Na początku się śmiali, bez nawozów to nic za 5 lat nie będzie rosło – mówili. A teraz jest czternasty rok, no i nic się nie zmieniło. Wszystko rośnie.

Szyderstwa sąsiadów, dotychczasowej grupy znaczących innych, okazywały się jedną z przeszkód, z jakimi radzić sobie musieli początkowi eko-rolnicy. Początkowo odmienność rolnika jest postrzegana jako dziwactwo, rolnik przechodzący na metody ekologiczne zwłaszcza w latach 90-tych, gdy proces społecznej legitymizacji tej formy rolnictwa był w początkowej fazie, spotykał się z drwinami i wyrazami braku szacunku. Mówienie o ostracyzmie społecznym byłoby raczej przesadą, lecz na pewno podkreślenie własnej inności nie wzbudzało sympatii, codzienne wyrazy traktowania

z przymrużeniem oka. Pewien łódzki eko-rolnik, który w 1992 przeszedł na metody

ekologiczne opowiadał mi, iż sąsiedzi zaczęli nazywać go pogardliwie Jehowcem, termin pochodzący od raczej negatywnie nacechowanego emocjonalnie określenia członków grupy wyznaniowej Świadków Jehowy, w tym wypadku służącym za synonim odszczepieńca. Obydwaj rolnicy zwracają uwagę, iż zwłaszcza w pierwszej dekadzie funkcjonowania rolnictwa ekologicznego opór i niezrozumienie ze strony sąsiadów było silne, lecz dziś dochodzi do zjawiska akceptacji, oswojenia ekologii ze względu na fakt, iż instytucje państwowe są zaangażowane w promocję tej formy rolnictwa i wiąże się ona z korzystnymi dopłatami. Kiedyś ich wyśmiewano, teraz się im przyglądają z zaciekawieniem. Przetrwanie tej próby polegało na wytrwałości. Wykazać należało, iż mimo braku syntetycznych nawozów wszystko rośnie. Tylko za pomocą konkretnych argumentów, takich jak efektywność produkcji, a nie za pomocą ideologii mogły zjednać akceptację i powtórny szacunek sąsiadów.

Potwierdzenie takiej tezy znajdujemy w narracji eko-rolnika z Mazowsza, trzeba się wykazać dobrymi wynikami by przekonać sąsiada-szydercę do własnych metod:

Z tym, że ja w moim rejonie, mojej wsi to ja jestem po prostu jedyny.

Sąsiedzi mnie traktowali z początku z przymrużeniem oka.

Pamiętam jak sąsiad pokazał mi, podam taki przykład humorystyczny, a muszę powiedzieć, że wtedy uprawiałem jeszcze burak cukrowy, pokazał mi kieliszek i powiedział, że u mnie burak będzie taki, pokazał szklankę i powiedział, że u niego będzie taki. Ale akurat wyszło, że to mój był większy. Nie mógł uwierzyć. Rolę tu odgrywa płodozmian, gdy jest odpowiedni płodozmian to wystarczy, wszystko wyrośnie odpowiednio duże (podkr. PB.).

W innej narracji znajdujemy ten sam przebieg historii: początkowe drwiny najbliższego otoczenia, które ustają w momencie znalezienia własnej formuły gospodarstwa i sukcesu finansowego. Wówczas drwiny zastępuje respekt i zaciekawienie. Kluczowym czynnikiem jest odwaga eko-rolnika, gotowość akceptacji

etykiety osoby kontrowersyjnej, wymagającej pewnej dozy nonkonformizmu. Ważne jest by rolnik był pogodzony z koniecznością początkowej utraty statusu społecznego, aby cierpliwie wyczekiwać odzyskania go w momencie wykazania się dobrymi wynikami, gdyż tylko dobra ocena według kryteriów aksjologicznych rolnictwa konwencjonalnego może zapewnić mu uznanie otoczenie (tj. wydajność, rozmiar warzywa, wyniki finansowe). Ilustracje tego procesu znajdujemy w narracji innego eko-rolnika, dawniej uznawanego za dziwaka, a obecnie będącego najbardziej zamożnym mieszkańcem swojej wsi:

Znaczy ja powiem nie tylko o sąsiadach, bo ja powiem o najbliższych, znaczy, że wielu ludzi uważało, że coś mi się

poprzestawiało w głowie, albo fiksuje albo po prostu wymyślam

jakieś //, znaczy ja zawsze byłem osobą kontrowersyjną bez względu na to czy to była szkoła średnia czy to była już tutaj powiedzmy, ten okres. Natomiast ja mówię zawsze, że ludzi się rozdziela nie po tym, co robią, tylko po wynikach. No

i w momencie, kiedy te wyniki się już pojawiły to

i myślenie tych ludzi się zmieniło radykalnie, nie? (podkr.

PB)

Dużo większą trudnością był znaczący spadek plonów w pierwszych latach gospodarowania, który był udziałem niemal każdego adepta rolnictwa ekologicznego, związany z koniecznością obniżenia standardu życia, niekiedy zadłużenia się. Pierwsze trudne lata to rodzaj duchowej próby, ci, którzy jej podołali dzięki wierze w sens swej decyzji zdobyli wytrwałość i hart ducha, które najczęściej w przyszłości przyniosły im owoce w postaci bogatych plonów i przyzwoitego wynagrodzenia. Rolnicy bez silnego powołania zaś decydowali się natychmiast na powrót do pryskania. Oto ten epizod w narracji mazowieckiego rolnika:

Były, powiem szczerze różne wzloty i upadki, dlatego, że w produkcji sadowniczej nie jest ta produkcja tak łatwa jak

w produkcji, powiedzmy sobie, w warzywach czy produkcji

szklarniowej, gdzie nie ma takiej ingerencji szkodników, chorób. Tutaj było tak, że w pierwszych latach miałem nawet 80% strat w plonach, później dopiero się jakoś to unormowało, ale w produkcji ekologicznej z sadem jest tak, że ileś lat musi to minąć by doszło to produkcji na poziomie, by to się jakoś wyrównywało.

Inny mazowiecki rolnik mówił o tym, iż w początkowych latach ziemia

chorowała, jakby musiała się wyleczyć po kilkuletniej infekcji środków chemicznych:

Początki były bardzo trudne, bo rynki zbytu nie istniały jak teraz, samemu trzeba była szukać. Te pierwsze lata były najgorsze, bo po kilku latach stosowania chemii to ziemia, że tak powiem chorowała, spadek płodności do 60%, inwazja chwastów, owadów i nie można było sprzedawać pod znakiem ekologii w trakcie przestawiania. Ciężko było te dwa lata przeżyć.

Inny eko-rolnik, który z dumą poinformował mnie o swoim dużym doświadczeniu: byłem trzydziesty drugi w całym kraju, wspominał, iż sytuacja początkowa była bardzo trudna. Podobnie jak jego poprzednik wskazuje fakt braku rynku ekologicznych płodów rolnych, a zmiana sposobu gospodarowania powodowała chwilowe zakłócenie plonów:

Początki jednak były tragiczne – susza, zachwianie równowagi przyrodniczej. Nie było sklepów ekologicznych, ODR jakoś próbował organizował transport płodów. Ale łatwo to nie było.

Ratunkiem było zabranie się za produkcję i zadbanie o jej jakość i dystrybucję. Powyżej cytowany rolnik zaczął regularnie jeździć na kiermasze do dużych miast, cieszy się, że ma klientów, którzy kupują u niego nieprzerwanie od 1992 roku. Jego formułą była skrupulatna nauka i oparcie się na uczciwości:

Trzeba było nauczyć się handlu, siać to, co trzeba i oprzeć się można tylko było na uczciwości, jak się oszuka raz, to klient nie wróci. Mam trochę klientów, co do mnie przyjeżdża do gospodarstwa, niektórzy nawet 150 km, alergicy, chorzy, błagają mnie bym zachował dla nich warzywa. Ja na nich mówię "chodzące laboratoria" bo jakby coś było nie tak z mym jedzeniem, to oni to od razu wykryją (podkr. PB).