• Nie Znaleziono Wyników

(w tle: śpiew ptaków, szczekanie psów) Maria Okoń:

Tak pierwej starzy ludzie mówiyli, ze bociany przyniesą dzieci.

I naprawdę nas tukej buła rodzina bardzo duża, było nołs ośmio-ro dzieci. To znacy niejako te scejńście od tych bocianów widoc-nie. Dziadki już tez miały osiem cy dziewiyńcioro dzieci. I to tu-kej jest takie pokolenie na te dzieci bardzo wydarzune.

Wiktor Okoń:

Od stu lat, to jest od 1882 roku mieści się to gniazdo właśnie na tej starej olszy, tutaj. W rzeczywistości, jak tutaj, przynajmniej jak mi mówił wujek, najstarszy obecnie senior rodziny, rzeczywi-ście bociany na to gniazdo przylatują już więcej niż 100 lat, ale właściwie gniazdo to jest zarejestrowane, czyli uznane ofi cjalnie za gniado bocianie od 1882 roku. W gruncie rzeczy ponoć od 186-któregoś, no nie wiemy dokładnie, ale jeszcze później praw-da, później dopiero od 1882 roku przylatowały tutaj co roku, co roku przez 100 lat.

22 Maria Okoń:

To nawet nie wiadomo, bo tyla tylko co terazki ojciec a ja to mumy 100 lat. Ale przedtym byly dziadkowie, pradziadkowie juz łot ojców to już mieli tukej gniazda na studole, było gniazdo. No i to, tukej na tym gniaździe to już dobrze jakie 300 lat co my jus wiymy, co już tukej chodzum, nie wiadomu już od ktorego lata, nie wiadomo od ktorego lata już tukej chodzum. Bo dziadkowie, pradziadkowie już łot ojców.

Wiktor Okoń:

Zawsze przylatuje pierwszy samiec, i tam no można powiedzieć penetruje okolice, naprawia gniazdo, a po jakimś czasie dopie-ro przylatuje samica. I dopiedopie-ro wtedy zaczyna się okres godowy, składanie jaj, wysiadywanie, no później pisklęta, itd. No trochę teraz jest zmartwienie, bo coraz jednak obserwuje się mniej żyw-ności dla tych bocianów. U nas zielone żaby to już jest prawie fi lozofi a trafi ć. No jest ciężko trafi ć w ogóle. Mniej koników pol-nych i inpol-nych rzeczy, no ale jednak sobie znajdują pożywienie, bo gdyby nie było, toby tutaj nie przylatywały, prawda.

Maria Okoń:

No i jak joł jus wylaza na dwórek, a bociany klekocum, no to naturalnie, idam nołprzód przywitać moje bociany, serdecznie.

Izejś przyjechały jus, jus tera będzie lato, jus terazki sie mozymy zasykować do pracy juzajś bardzyj. Bo prandzyj one nie przyja-dom aze już je cieplyj. A piyrsy przyjedzie samiec, zawse samiec piyrsy, i on sobie gnazdo juz usykuje, wszystko. Tak, za jakie dwa tygodnie jakie, potyn przykludzi sani samica.

Wiktor Okoń:

No proszę pana, wiele razy trzeba było im pomóc. Nieraz już.

Był czas, kilkanaście lat temu, że spadło gniazdo. Całe gniazdo było już stare, ciężkie, naskładały różnych gałęzi i tego. Był hura-gan, wiatr i gniazdo spadło. Wtedy trzeba było naprawić. Oczywi-ście wzięliśmy specjalnych ludzi, którzy wciągnęli na to gniazdo, przede wszystkim zrobili koło, drewniane koło, obręcz, ale tylko

drewniane, nie może być w tej obręczy żadnego kawałka metalu.

Gwoździa czy coś tego. Wtedy bociany się nie zagnieżdżą. Więc musiało być to wyłącznie drewniane, na to koło drewniane po-układało się różnych gałęzi, patyków, no a dalej już one same budowały, prawda.

Maria Okoń:

Tyn Liszowa, taki malutki chopek, to był synecek jescy. Tyn wlaz do góry i doł te drzewo fajnie, połra patyków. Tojście mioł widzieć, za pare dni, za trzi, śtyry dni buło gniazdo zbudowane. A inni lu-dzie robili gniazda, fajnie, elegancko im porobiyli gniazda. Tam na kuńcu wsi i nad stawy i wszyndzie, nie wysły tam. A u nos na tym strzaskanym, ubudowaly się. Mozno tukej takie miejsce jest nadzwyczajne abo coć. Ja nie wiem dlacego. Gdzie my jedziemy na pole, te bociany za nami. To tak choćby wium ize my to sum swoi. A my im zycymy tukej, no i coś tukej mogum pozyrac sobie na ogrodzie. Sam majum ładne miejsce wprost. Nie za dużo co auta jadum, je to takie ciche miejsce barzyj.

Wiktor Okoń:

Jak ja pamiętam, to było dwukrotnie. Pewnego razu to bocian, ucząc się fruwać, młode, zahaczył jeden o druty elektryczne. No i wówczas złamane miał skrzydło, okaleczone. Trzeba było go wziąć, opatrzyć. No a później, ponieważ ten bocian już nie mógł dofrunąć do gniazda, na powrót. Trzeba było się nim opieko-wać. My oczywiście robiliśmy to z przyjemnością. Chodziłem na małże, na koniki, różne takie rzeczy, prawda. Szczególnie na małże do rzeki. Ja przynosiłem małże, ale też było wtedy, wiele lat temu, prawda. No i żywiło się tego bociana. No a później przyszła zima, odnieśliśmy go do ZOO. Po prostu stwierdzili-śmy, że tam będzie miał lepsze warunki. Nie jesteśmy w stanie mu zabezpieczyć przez zimę tak możliwych warunków, jakich by potrzebował. Jest to pewnego rodzaju przyjaźń. I trudno, nam się przynajmniej trudno wyobrazić, że mogłoby to gniazdo nie istnieć.

24 Maria Okoń:

Tukej my stołli wszyscy razym. No i patrzyli, ta samica ślazła z tego gniazda, no i patrząc na nas tukej tak fajnie. A na drugi dziyń jednego zabiła, tera. Zabiyła i ściepła jednego. No i to bez abo lichy rok.

Wiktor Okoń:

A tutaj panowie pytają, czy ten, który tam teraz stoi, to jest sa-miec czy samica? Czy my je rozpoznajemy?

Maria Okoń:

Tak, rozpoznajemy dlatego, bo samica zawse w duma siejdzi.

A samiec, tyn ino lata, a przynosi, przynosi jedzynie. Ona nie wy-lejzie nic, to je kobiyta, powiam. Una nie wywy-lejzie z tego gniazda póki te małe nie wyfurga.

Wiktor Okoń:

Wypadały jajka i wypadały młode bociany, ale nie same, to stare je zrzucały, i to jest po prostu sprawa naturalna. My to. My ludzie tak trochę na to patrzymy, wie pan tak, no dziwnie. Bo jak moż-na młode wyrzucić z gniazda, prawda. Wysiedziało się, a później po jakimś czasie. Ale to jest normalnie sprawa wyżywienia. Jeśli mają za dużo młodych, wówczas jedno, czasem nawet zdarza się, że dwa młode zostają z gniazda wyrzucone. Wyrzucone, bo po prostu stare bociany dochodzą do wniosku, że nie dadzą rady wy-żywić młodych. I taka to jest sprawa natury. Nie ma o to co do nich mieć pretensji, po prostu, sprawa naturalna.

Maria Okoń:

Zawse przyjechały, corocznie. Ino tylko raz samica sie utraciła.

To przyjyzdzoł jedyn sam. I to dwa lata buł sum samiec. A później się chciały inne takie przyjś tukej. Już miały nawet jajka. To tyn samiec przyisoł i znów te jejka stuk, tych bocianów stuk. I musiały odejść, odyńść te. I tyn dalej. Ale potyn jakoś go tan zastrzelili.

Buł tukej siandala taki jakiś tam, ni, jak to pierwej sam milicjoł terazki powium no to buł. I tego zaszczelił. Tyn się yno proł. Nie

mogły tukej inne stumpić, chciały tukej, zaległy sie juz i un je wsy-skie łodegnoł. I to go zaszczepili i to go potyn wysztopowali tan.

I tan buł na wystawie.

Wiktor Okoń:

Po prostu są intruzy. Czasami, zdarza się prawie co roku, że przy-latuje jakiś intruz. Wówczas te siedzą na gnieździe, klekocą i nie dają się wypędzić z tego gniazda. Ale bardzo często i trwa to przez kilka dni, że przylatuje, odlatuje, siada na dachu stodoły, na da-chu domu i ciągle okrąża to gniazdo. Oczywiście te, które są tutaj już zasiedzone, jakby można powiedzieć, nie dają się wygnać. No jest to normalnie walka na dzioby, na skrzydła, prawda, odrzuca-nie. Kiedy ten przylatuje, nadlatuje nad gniazdo, tamte klekocą, a kiedy już chce wejść na samo gniazdo, odbywa się normalnie walka. Zrzucanie, czasami bywa, że dziobem zrzuci na kilka me-trów w dół przeciwnika. No oczywiście ten się znowu uniesie na skrzydłach i frunie w górę. I znowu od nowa. Nie rezygnuje tak szybko, ale jednak po tygodniu, po kilku dniach odlatuje. Już wi-dzi, że nie ma szans. Tak jest uznane, że przynosi nam szczęście.

To jest uznane jako pewnego rodzaju talizman rodowy. Coś takie-go, co przynosi nam nie tylko szczęście. Jest oznaką całego nasze-go życia. Pamiętam, że kiedyś, kiedy właśnie spadło to gniazdo, to było kilkanaście lat temu. Mieszkał tu u nas starszy, no chorowity już wujek. I kiedy spadło to gniazdo, przyszedł, popatrzył i z ta-kim smutkiem powiedział: no trudno, ja już będę musiał odejść.

I rzeczywiście, przewidział to i później w kilka miesięcy zmarł. No był to pewnego rodzaju symbol, symbol smutku, to, że spadło, i symbol smutku dla naszej rodziny również. Jeżeli spadają bocia-ny, jeżeli są zrzucane młode, to znaczy zrzucane jajka, ale częściej zrzucane młode, wówczas również sądzi się, że rok, przyszły rok w rolnictwie będzie słabszy pod jakimś względem. To znaczy może przyjść susza, mogą przyjść ogromne deszcze, no nie wiadomo.

Maria Okoń:

Było san przecyjnś wojna, to tukej były armaty i wszysko. No i jakoś tukej nie uderzyło, tukej strzylali przeczyńś jedyn do

26

drugiego, i na ta Łodra. No i jakoś tukej nazot, tukej przecyńś strzelali stund, od nas. Od nas to tukej buły wszystkie te kanuny.

No i strzelali stund i jakoś tu nie uderzuło. I jak pierun uderzy albo coś, no nigdy nas jescy nie trafi ło do tej pory. No dziynki bocianum. Powium tak, ize bociany przyniosum scenście. No je-siynium to une razem potym w kupie odlatujum. To une się zbie-rajum, zbierajum po polach. A potym razym odlatują. Cały klyp.

Ni to wszystkie, co naokoło tukej, z opolskiego ZOO, to one się zbierajum tukej, tak po polach, po tych łunkach.

Wiktor Okoń:

I po jakimś czasie, później właśnie grupowo, pięknie, takim sta-dem odlatują już od nas znowu aż do wiosny. Czasem nawet nie da się tego zauważyć, że już odleciały. Jest to pewien taki mo-ment zaskoczenia i później patrzy się jeden dzień, drugi, trzeci, tydzień. Nie ma bocianów. Oczywiście, jest trochę przykro, ale wiemy, że znowu przylecą na wiosnę i znowu będą nas witały.

Maria Okoń:

No nagrody już ojciec dostoł, wtedy jak było 50 lat, w ’32 roku.

To dostał ojciec nagrody, tyn diplom ze Powiatowej Rady, tak się nazywoł tera tu Wojewódzka Rada była. A i jescy łot Hinenburga dostał dwiesta marek. A terazki, no to ja dostała dwa diplomy.

Od naczelnika Urzędu Pruszków i od Wojewódzkiej Ochrony Przyrody. No wprost historia już tukej u nas jest. Bo łot pokole-nia do pokolenioł się to przenosi. I tylko tu do nas przyjezdzajum.

Mówię Panu ize wszędzie ludzie stroili, robili gniazda, nie przi-sły tam, yno na te nase gnizado. Było strzaskane, zajś tu prziprzi-sły na te nase miejsce. Wszyscy jak pszijadum na urlop albo coś, to pszijadum się bociany łobejrzejć. To juz jest taki zwyczaj, piyrwse bociany idum łobejrzejć jak przyjadum nas nawiedzić.

Wiktor Okoń:

Ile? Dwa lata temu, no niecałe dwa lata temu, wyjeżdżał tutaj nasz sąsiad, nawet wujek. Wyjeżdżał za granicę, na stałe. Ten człowiek przychodził tam częstokroć. Przed wyjazdem już przychodził pod

płot i patrzył często w stronę, tam bocianiego gniazda. Kiedyś nawet mama zauważyła, że z oczu wyciera łzy. On po prostu je-chał tam, gdzie ponoć ma lepszy byt, czy ma mieć lepszy byt, ale jednak trudno było mu się pożegnać tutaj z tym otoczeniem. No a symbolem rodzinnej wsi było to gniazdo dla niego.