• Nie Znaleziono Wyników

czarna kawę,;bo spostrzegła że dla niej jc-

jc-— 84

dnej tylko podaną była; a po tym w i e j ­ skim , a l e , j a k m ó w i ł a , w y śm ie n ity m o b ie d z ie , ra d z iła ''a ż e b y dzieci w r ó c ił y do sw ych z w y cza jn y ch zatrudnień i sa­

ma z rodzicami pozostała. Juzem wam p o w ie d z ia ła przyczyn y opóźnienia się mego, w daniu w am p o m o c y , kochani Państwo, rzekła spokojnie Hrabina po oddaleniu się dzieci; nie wątpię o tern, źe mnie moja siostrzenica o obojętność w tej mierze oskarżać nie będzie; ile że niepisząc w cale do m nie od czasu s w e ­ go n ie sz c z ę ś ia , odjęła m i możność zm n iejszenia onego; niespodzianie zosta­

łam u w iadom ioną o w aszym pobycie w tej okolicy, a d o w ie d z ia w s z y się z pe­

w n o śc ią gdzie mieszkacie, nie chciałem p o w ie r z y ć tego, co wam ofiarować przy­

chodzę, korespondencyi listownej, k tó ­ ra czasem późno albo wcale nie dojdzie w odlegiem u s tro n iu ; puściłam się w drogę i miło mi bardzo, źe przynajmniej

zdrowych

i juz nieco z sw o jem

położę-— 85 położę-—

niöin oswojonych w a s zastaję. — Za­

rumieniła się mocno na te s ło w a Pani Słowiecka; on sam w estch nął głęboko;

uznała Hrabina, ze początek jej m o w y nie był dla nich przyjemny, ałe ńie z w a ­ żając na to, tak dalej mówiła: Odmiana losu, sposobu ży c ia , zm iana d o statków w m ierność, hałaśnego miejskięgo za­

m ieszk a n ia , w cichą wiejską z a g ro d ę, są to rzeczy, które się tak często za na­

szych czasów w y d a rza ją , że nie w ie ­ d zieć kogo żałować, czy tych których j e ­ szcze ten los nie spotkał, ale n ie b a w n ie spotkać m oże; czy tych, którym prze^

t r w a w s z y j u ż w szelk ie życia k o l e j e , ja k k o lw iek m ierny, ale p e w n y los stał się udziałem. Inna je s t postać rzeczy, tam gdzie idzie o w y c h o w a n ie drogich nam dziatek, znam to dobrze że i t y luba Amelio i tw ó j mąż największego z tego powodu doznajecie zm artw ienia.

A le ciotunia temu z a r a d z i, bo istotnie 8

8 6

ten jest g łó w n y przedmiot mego do was przybycia. — Tu wchodząc w rozmaite s z czeg ó ły , ośw iadczyła dobra ciotunia, z e Marynię ż y c z y sobie w ziąśc do sie­

bie i w y c h o w a ć ja k własną córkę, by- k b y jej posłuszną byla. i ja k drugą ko­

chała Matkę. — Olesia do szkół odesłać radziła, na co przez lat trzy opiacac vvszelkie obow iązała się koszta. — Pań­

stw u S ło w ieck im zaś ofiarow ała po­

m ieszkanie i w y g o d y w s w o ic h dobrach, gdzie on sam juz do św ia d c z o n y w go- spó da rsw ie będąc, m iał Zarządzać w jej ńiebythośćj. — Biedni rodzice n ie posia­

dali się ż radości na tak korzystne i przyjem ne ośw ia dczen ia ; przy Wołano Olesia i Marynię, u ca ło w a li tysiącznie rączki ciotuni iża m i radości je oblewa­

jąc. — Pan DobrowiCz, wynagrodzony z a sw o je dobre serce, Objął po nich ko­

rzystną dzierżaw ę; orti zaś w s z y s c y po­

jechali z Hrabiną;

najprzód do

niej n?

— 37 —

w ie ś, gdzie Państwo S lo w ie c c y w y g o ­ dnie um ieszczem zostali. Oleś oddany do szkól zaniechał trzpiotostwa, uczy!

się ja k najlepiej, ażeby odzysknc czas u- tracony i po upiynieniu trzech lat sk o ń ­ czy! szkoły, w s z e d ł do uniwersytetu, a następnie w służbie krajowej użytym został. Marynia o d w y k ła na z a w s z e od lenistwa, z ukontentow aniem wróciła do nauk, robót delikatnych i kunszto­

w n y c h przedm iotów , i wkrótce się w nich wydoskonaliła, w d z ię c z n a sw o je j Dobrodziejce. Dobra córka słodzi rodzi­

com samotność, często ich odw iedzając Słodka, miła i w eso ła , nagrodziła s o w i ­ cie ciotuni starania i w y d a tki na dokoń­

czenie jej ukształcenia poniesione. — A.

teraz idźm y do żniwa; kochane dzieci, p ow ieść moja skończona. Babunia w s ta ­ ł a , dzieci poskoczyiy za nią dziękując za tak ładną powieść; obiecały z nitjj ko­

rzystać. Nie obaw iam y się jednak nigdy,

— 88 —

m ó w iły s o b ie , ażebyśmy na taką jak Marynia i Oleś mogli przejść biedę; bo c z y i niem a z a w s z e dla nas kochanych rodziców , dobrej Babuni i miłego Kra- jo m ina gdzie opuszczenie i niedosta­

tek przystępu mióc nigdy nie mogą.

Ł A K O M Y M I I - H E L M

P o w ie ść tr z e c ia .

Juz się zm n iejszy ły u p a ły , juz sło ń ­ ce nie tak długo przyśw iecało pięknej Krajomina okolicy; w y s o k ie topole i niskie klo m b o w e k r z e w y zdobiły s w e liście, to złotym , to purpurow ym k o lo ­ rem; r o zw ijały się georginy, a słodkie w in n e grono w a b iło i usta i oczy; k ie­

dy Pani Złotomska wybrała się z d zie­

ćmi w ostatnią s w ą tegoroczną podróż;

Staś tą razą pozostał przy Ojcu, b,o na­

uki jego dopiero po wakacyąch rozpo­

częte, nie dozw alały mu się oddalać od szkolnej pracy; ^osia i Anielka

ściska-8*

— g o ­

ją c go serdecznie przy pożegnaniu, o bie- caiy m u uroczyście, ze z pilnos'cią po­

w ieść Babuni uwazac będ ą , ażeby mu j ą mogły powtórzyć, w r ó c iw s z y do War­

s z a w y . Bo ju z nie w ątpiły, ani przez je- dnę chwilę, źe Babunia w y w ią ż e się z uczy nio nej obietnicy. C iek a w o ść ich by­

ła w ię c bardzo zaostrzona; ale już kil­

ka dni minęło, a o p o w ie śc i ani Babu­

nia ani dzieci nie czyniły w z m ia n k i—

W e s o ł e grono sąsiadów i przyjaciół, zgromadziło się w Krajominie; przyje­

chał tam s ę d z iw y o b y w a te l, brat Ba­

buni z innego w o j e w ó d z t w a ; był on w ie lk im lubow nikiem polow ania i w y ­ jeżdżał codziennie na ł o w y w licznem gronie sąsiadów i str z e lc ó w , przy od­

głosie p s ó w rozmaitego gatunku. Za- czem m y śliw i śniadanie zjedli i w'yje- chali, upłynęły p ie rw sze dnia godziny;

potem Babunia i Mama trudniły się zbiorem rozmaitych jesiennych i zim o­

— S i ­

w y c h o w o c ó w i zachow aniem ich nss różne sposoby przez zimę.... Pani Zio- tomska, chcąc Babuni zrobić niespodzia­

ną przyjemność;., umysliia ozdobić i od­

mienić odległą część ogrodu, gdzie jej Matka nie b yw ała w cale w tak spóźnio­

nej porze; sprowadzono tam w ięc duzo drzew ek z lasu i m n ó stw o k r z e w ó w z pobliskich o g r o d ó w ; wkrótce pięć ła­

dnych k lom b ów na pamiątkę pięciu je j wnucząt otoczyło łąkę; na której miał być na w io snę ładny wiejski dom ek w y s ta w io n y . K iedy byli goście, a Pani Złotomska z'niem i pozostać musiała, to ją wyręczała Z o s i a , udzielając dyspo- z y cy e M a m y , ogrodnikowi i lu d z io m , pod jego dozorem pracującym.... Myśli­

w i wracali późno na obiad, a ich po­

wrót był n o w ą zabaw ą dla dzieci; przy­

noszono do sieni niekiedy sarnę, a co­

dziennie z a ją c e , kuro pa tw y i rozmaite ptastwo przez nich ubite; siadano po­

tem do stołu wesoło; spełniano za

zdro*-— 92

w ie m y ś liw y c h , a czasem i żartem za zdrowie tych chartów lub w y ż ł ó w , któ­

re tego poranku przyłożyły się n a jw ię ­ cej do pom yślnych ło w ó w ; grano w w i e ­ czór w różne g r y , dzieci m iały sw ój stolik osobny, gdzie się rozmaicie w y - m yślo n em i dla ich w ieku grami b a w i ­ ły; tak schodził d zień za dniem, zb liża ­ ła się chw ila p o w ro tu ich do W arsza­

w y , a jeszcze o żadnej nie wspom niano p ow ieści.... A ż przecie jednego w i e c z o ­ ru taki był deszcz, taka zawierucha, że n a w e t i D ziadzia, jak n a z y w a ł H ipoii- tek brata Babuni pozostał w domu, a p r z e c z y ta w s z y z kilku poczt zaległe ga­

z e ty , nie spodziew ając się na w is k a ni­

kogo dla nie p o g o d y , zaczął już drzy- mac przy dopalającym się ogniu. Pani Złotomska w y s z ła do siebie po w ie c z o r ­ ną robotę; a A n ielka rzekła do Zosi z uśmiechem: jak to dobrze że już niem a malin. — A toż dla czego? zapytała P a ­ ni Uszycka ciekawie. — A w ię c

Babu-— 93 Babu-—

nia zapom niała naszego zakładu, a ipo- ze i tego, żeśmy byli w Krajominie w l e c ie , żeśm y w te d y o koszyk malin się założyli, ze Babunia dotrzym a obietni­

cy ; ze Staś i ja zbierać je musieliśmy^

i żeśm y w tedy i maliny zjedli i śliczną p o w ieść słyszeli.... A te r a z D z ia d z ia ra­

no na polow anie budzi, w dzień Babunia galarety robi, a w ieczór Bóg w ie w co P a ń stw o tak późno gracie; bo my id z ie ­

m y spać n a g ra w szy się także w na­

szego Assarmota... A le, na tem koniec nie będzie, Babuniu droga! rzekła A n iel­

ka składając s w e drobne rączki i przy­

bliżając się z cicha do Babuni; nie, nie, ty nam co p o w ie s z : o jakiej len iw ej M aryni, albo o A n to si roztropnej; b o , czy p o w ie m y S ta sio w i za naszym p o ­ w rotem , i e Babunia s ło w a nie dotrzy­

mała; to być nie może! nie praw daź?___

Tu i Zosia i Karolcia obstąpiły Babu­

nię; Hipolitek biegał po pokoju na la­

sce Dziadunia, j a k na koniu siedząc; a

_

94

Babunia pokazując na zasypiającego Pa­

na Sędziego rzekła po cichu, i e b y się Uciszyli, obiecując dotrzymać s ł o w a , skoro D z ia d z io nazajutrz na p o low anie w yjedzie; ale brat Babuni obudzi! się na te słow a, i d o w ie d z ia w s z y się o co idzie, prosił usilnie siostrę, ażeby na skróce­

n ie tak ponurego w ieczo ra s w o j e op o ­ w ia d a n ie obrócić chciała, z a p ew n ia ją c i e on ta k ie z pilnos'cią jej słuchać bę­

dzie. — Wróciła Pani Złotomska, dano lampę., p o p ra w io n o n a kom inku; Pan.

S ęd zia w z ią ł ulubionego s w e g o H ipo li- tka na k olana, ż e b y się spokojnie z a ­ chował; d z ie w c z y n k i obsiadły stół z ro­

bótkami; a d u i y kosz p r zed ziw n y ch w i ­ nogron i brzo skw iń posta w io n o na sto­

le, dla o d w il ż e n ia , jak m ó w iła Z o sia , głosu B a b u n i . — W j e d n e m z naszych fabrycznych m ia s t, tak zaczęła m ó w ić B a b u n ia ,k tó r e , j a k b y cudem w z n io s ły się z pośród b orów i strumieni^ przez przem y sł pracowitych, przybyłe,ów| i

95 ~ ~

staranie opiekuńczego rządu , m ieszka!

majętny fabrykant n a zw isk iem May- nert, byt rodem ze S z tą sk a a le s ię o i e n it z Polką i założył \y jej rodzinnem m ie ­ jcie znaczną fabrykę sukna, miał w ię c dom porządny,kilka foluszów na przed­

m ieściu , czeladzi n iem a ło , ogród przy m ieszkaniu sw o je m d u ż y , w nim krę- glarnię gdzie w niedziele i św ię ta z przyjaciółmi się baw ił, i altankę z w i e ­ życzką na gościniec publiczny obróco­

ną, gdzie siady w a ł w ieczo rem z kuflem p iw a i M ką; tam o c z ek iw a ł na pocztę która mu trzy ra zy na ty d zień o pod- Wyżsźeniu lub zniżeniu c en y w e łn y i sukien donósiia; tam s ię układał z żyd- kam i o różne handlovve p rzedm ioty;

tam obchodził przy lulce i bótelce w i n a z przyjaciółmi dzień sw’oieh, s y n a , l u b źbny urodzin; slo\vem pan Maynert Wiódł życie p r a c o w ite , spokojne, takie ja k ha uczciw ego miernego stanu

czlo-— 9 6

w ie k a przystoi. Pani M a y n e r to w a by­

ła dobrą i rozsądną osobą; mając N iem ­ ca za m ęża, i mieszkając p om iędzy sa ­ mem! prawie Szlązakami i Szw ab am i, przejęła po w ię k sz ej części ich obycza­

j e i sposób życia; pita zrana cieniusień- ką k a w ę w dużej czarze zamiast fili­

żanki; szła potem sam a na targ, targo­

w a ł a się tam ja k najbardziej, ale płaci­

ła regularnie; w kuchni częśc w iększą poranku traw iła, ale za to obiad jej m ę ­ ża i d o m o w n ik ó w był z a w s z e sm aczny i obfity; lep szy a m niej k o s z to w n y ja k nie jeden przez kucharza sporządzony, który się tylko ogromnością w y d a tk ó w zaleca; resztę dnia obracała pani M ay- nert na czesanie, m ycie i cackanie s y n ­ ka s w e g o jedynego Wilhelma; i na nie­

pospolicie szybkie robienie pończoszki, NB. kiedy nie było w domu prania, bo w tak ważnej epoce Pani Maynert zapo­

m inała n a w e t o pończosze; a p r a w ie i o

— 97 —

Wilhclmku; i tak bj'ła tą w a ż n ą spra­

w ą zajęta, że biada tym, którzy jej in ­ ne ja k ie przedm ioty zatrudnienia pod­

daw ać chcieli; caia Polska uczynność i dobroć ustęp o w a ły w o w y m czasie Nie­

mieckiej zrzędności; Pan M aynert w takich razach usuw ał się z a w s z e do pe­

w n e g o jakiego schronienia, w którym - b y go d o m o w a burza dosięgnąć nie m o ­ gła; skład jego korrespondehcyi i altan­

ka, były to d w a przybytki jeg o spokoj- nos'ci poświęcone; bo niestety! kręglar- nia staw'aia się m iejscem ulubionem w dni dżdżyste do r o z w ie s z a n ia chust i z niej n ieza w o d n ie zostałby w y r u g o w a ­ n ym , gdyby się tam on albo j e g o p rzy ­ j a c ie le pokazali byli w ted y . Gdy się do­

brze pranie po w io d ło , i biała j a k śnieg bielizna z k o s z ó w do św iecą cy ch się od czystości sz a f przełożoną została, w t e ­ dy Pani Maynert, z uśm iechem na t w a ­ r z y i z w y p o g o d z o n e m c z o łe m biegła do a lta n k i, z której z z a d o w o ln ie n ie m

9

9 8

p r z y w o ł y w a ł a m ęża i W iłh elm k a , k tó ­ r y w te d y dopiero, nie lękając się w r z a ­ sku praczek i la iania głośnego m a m y , w r a c a ł w r a z z Ojcem do domu, u szczę­

ś liw ie n i o b y d w a , źe j u ż m inęła w a ż n a praca, którą dom cały w n ie z w y c z a jn y w p r a w i a ł a odmęt. — W ilhelm ek był jed y n a k , ko ń czy ł lat 9, rodzice go bar­

dzo kochali, i m ożna było zaiste! kochać tak miłą istotkę... W ilh elm ek miał oczki nieb iesk ie ś l i c z n e , w ł o s y blado blond ja k len miękki, Spadały nut w pierście­

n i a c h na szyj ej glos jego, kiedy o co pro­

s i ł , albo za kim się w sta w ia ł, był tak czuły i s ło d k i, ze mu trudno było co odm ów ić; rzadko też bardzo się to trafiało żeby rodzice w czem mu się sprzeciwdć zdołali: a W ilhelmek po mb m o tak pieszczonego w y c h o w a n ia , da­

lekim był od p r z y w a r , takie postępo­

w a n i e z w y c z a jn ie nadających. — Był o n i o w s z e m bogobojny, posłuszny i na s w ó j w i e k u c z y ł się n ie z g o r z e j; szkoła

9 9

dobrze urządzona w o w e in m iejcie do­

zwalała dzieciom fabrykantów7 tam e­

cznych kształcić z a w c z a s u um ysł i ser­

ce przy odbieraniu początk ow ych na­

uk; a W ilhelmek nigdy o le n is t w o albo krnąbrność nie przyniósł oskarżającego znaku. — A w ię c ten N ie m c z y k był do­

skonały; Babuniu! rzekła szy b k o Karol­

cia. A k iedy on b y ł d o b r y , a rodzice j e g o także byli i dobrzy i s z c z ę ś liw i p rzy s w o j e j k a w ie i kręglach; zdaje mi się, i e nie długo będzie o nich w s z y ­ stkich p o w i e ś ć ; s z k o d a ! bo D z ia d z ia z n o w u uśnie, a m y także spąć p ó jd z ie ­ m y.— A l e i cicho, Karolciu! nie dasz B a ­ buni m ó w ić, nudna d z ie w c z y n k a jesteś, - tak zganiła Zosia gadatliw ość s io str zy ­ czki. A Pani U szy ck a u ś m ie c h n ą w sz y się dalej, m ó w iła n ie z w a ź a ią c n ib y na u w a g ę najmłodszej w n u c zk i. Opisa­

w s z y zalety młodego W ilhelm k a i szczę­

ś liw o ść jego lat dziecinnych; nie m ó w i ­ łam w a m , żeby mój m ały chłopczyna

— 100 —

był doskonałym, i zaiste, w ie le mu bar­

dzo nietyłko do doskonałości, ale na%

w e t do celo w a n ia , przed in n e m i s w e ­ go w i e k u dziećm i brakowało. Bo ja k ­ k o l w i e k m ło d y Maynert miał d u io do­

brych p r z y m i o t ó w , p r z y w a r a r ó w n ie szpecąca moralne j e g o z d o l n o ś c i , jak s z k o d liw a z d r o w iu , n iszczy ła w nim w s z e lk ą do dobrego dążność, bo mu z a ­ w s z e sta w a ła na p r z e sz k o d z ie , kiedy się chciał najlepiój spraw iać, albo Ma­

m ę i Tatę lub sw o ich nauczycieli, za- d o w o ln ić pragnął. W ilh elm ek był nie­

w y m o w n i e łakomy; ale to tak, j a k so­

bie m oje dzieci n a w e t w y s t a w i ć nie m o żecie. — N ie przesta w a ł on na tern, ażeby' tak, jak ty teraz skrycie czynisz A n ie l k o , w y c ią g a ć po jed n e m ziarne- czku w in o g r o n a z ko szy ka i kłaść po­

tajem nie do buzi ( t u Anielka rączkę ściągnęła s k w a p liw ie ); albo tak j a k ty Karolciu, co czasem w e ź m ie s z na swój talerz parę m a k a ro n ik ó w w ięcej jak

— 101 —

Mama p o z w o li (!:u Karolcia pogroziła Babuni paluszkiem uśmiechając siej. A le nasz N ie m c z y k z a b ier a ł, k o s z to w a ł i jadł pokryjoouj w s z y s tk o co mu się tyl­

ko do jadła zdatnem hyc vvyclawaJo....

Nadarem ne były prośby i za k a zy Ma­

tki, przestrogi a czasem i ukaranie Ojca, w y ś m ie w a n ie w sp ó ł - u c z n i ó w , narze­

kanie służących; nic nie zdołało popra­

w i e iakomcę. N ajadłszy się u stołu do w o li, biegł do kuchni i tam reszt}' z tale­

r z y z li z y w a ł ; żaden o w o c , n a w e t n i e ­ dojrzały, riic uszedł jego ręki, kieszenie jeg o pełne były różnych zielonych fru- k t ó w , ciast i serd elków , które nigdy nie om ieszkał kupić, k ie d y tylko w oreczek jeg o d o zw o lił mu ich nabycia. Możecie sobie w y s ta w ić , jak często W ilhelm na niestraw ność c h o ro w a ł, i ile razy bie­

dną s w ą Matkę w kłopot w p r o w a d z a ł o sw o je zdro w ie. R a z n a w c t j t i ż p o w ą t­

p ie w a n o o jeg o życiu, a to pr z e z p r z y ­ padek , który m ógł byt m ie ć okropne

9*

— 102 —

skutki. — Pan M aynert m iai dostaw ie p e w n ą ilosc sukna jakiegoś n iepospoli­

tego koloru; potrzeba m u było uskute­

cznić p e w n ą m ieszanin ę farb, do któ­

r y c h w c h o d z ił i cukier; nasz łakom ca w id z ia ł, że kilka g łó w cukru n ie sio ­ n o do m iejsca, g dzie fax’by g o t o w a n o ; żakradł, się tam p o t a j e m n i e , widział z e Ojciec i kilku c z ela d n ik ó w m ie s z a ­ li znaczną iloźć cuk ro w eg o syropu, z ja- kiem iä proszkam i różnego koloru; są­

dził, i e to były konfitury, których smak k o n ie c z n ie z a k o sz to w a ć pragnął. Pan M aynert w y s z e d ł i zam k nął W ilhelma n a klucz, n ie w ie d z ą c żc on się tam znaj­

duje. A n ie sz c z ę ś liw y chłopczyna jak przysunął się do m niem anych konfitur i za czą ł k o s z to w a ć i chodzić od jed n e j do drugiej m iski, napełnionej cukrem i far­

bą, takich dostał mdłości i w y m io tó w , ż e go na w p ó ł ż y w e g o ztamtąd w y d o ­ byto ; a stroskana Matka po całym do­

m u i u są sia d ó w go szukająca, z

trudno-— 103 trudno-—

fścią

w

tak nieb ezp ieczn em sw eg o ła­

kom ego syn k a w y n a la z ła zam k nięciu....

D ługo W ilbelm ek p ok u to w a ł za s w o je bezprzykład ne łak om stw o: m usiał w łó ż ­ ku leżeć, brzydkie lek a rstw a z a ż y w a ć , a później n a w e t dla zupełnego w y p r o ­ w a d zen ia jadu, kąpiele m ocne brać i pić w o d y m ineralne. Rok p r a w ie cały tr w a ­ ła jego choroba, b ied n i rodzice dużo p ien ięd zy na niego w y d a ć m usieli. Ojciec nie m ógł ju ż tak piln ie doglądać sw o je j fa b r y k i, M atka zaniechała rządu d o m u , z a c h w ia ł się dobry byt tych zacnych i p ra co w ity ch lu d z i; bo u fa b ry k a n tó w czas je st w y r a c h o w a n y , codzienn a piln ość i doglądanie robót p rzez w ła ­ ściciela ręk od zieln i k o n ieczn ie potrze­

bny dla nadania jej p r z y z w o ite g o ru­

ch u , a w y ro b o m dostatecznego o d b y ­ tu. Pan M aynert rzadko k ie d y zdołał odej ść od łó żk a ukochanego d z ie c ię c ia , a clioć n a w et n iek ied y w ró cił-d o pracy,

zawsze

m iał na pam ięci n ieb ezp ieczn y

— 104 —

stan syna, i rozpaczający w y ra z tw a r z y sw e j żony. O naukach ani m yśleć nie m o żn a b y io , bo W ilhelm po przyjściu do z d r o w ia , irtiat tak o sła b io n e siły , tak byi utracił p rzytom ność um ysłu i p a ­ m ię ć , ź e m inął rok d r u g i, nim się do szk o ły w ró cić zd o ła ł. T am go sp o ty k a ły szy d ersk ie p o ża ło w a n ia w sp ó ł-u c z n ió w , k tóre ran n iezm iern ie przykre b y ły ; s w a w o ln i chłopcy n a zw a li go cukierni- czk iem , i skoro się ty lk o pokazał, za­

raz się p ytali po czem u konfitury, śm ie­

ją c się z niego n ie lito ś c iw ie ; bo ła k o ­ m ieć m a jeszcze to w zysk u , ze sic nikt nad nim nie użala. A w ię c prócz ro d zi­

c ó w n ik t n ie ża ło w a ł W ilhelm a, a s z y ­ d erstw o r ó w ie n n ik ó w ty le go m a r tw i­

ło, że oprócz szk o ły , g d zie ich w id y w a ć m usiał, z żadnym się i b a w ić nie chciał.

W ró ciły się po w o li jeg o siły zu p ełn ie i począł p ra cow ać sz cz e r ze , ażeby czas stracony p rzez d w a lata choroby i o s ła ­ b ien ia o d zy sk a ć; ale, niestety! ła k o m ­

— 105 - *

stw a nie zdolai z sieb ie w y k o rzen ić, n a ­ w e t przez tak okropne skutki jego. T rze­

ba było je sz c z e silniejszej n a u k i, ażeby zu p ełn ie od tak sz k o d liw ej p rz y w a r y zo sta ł u w oln ion y; ą ta dana mu z o sta ­ ła w c a le n iesp o d zia n y m przypadkiem . P ew n eg o dnia sied zia ł W ilh elm ek w u- lubionej Ojca altance, i u c z y ł si§ z pil­

n o śc ią tych lekcyj, które ju ż daw n o b ył­

b y um iał, gd y b y n ie choroba, przez nie­

sz cz ę sn ą p rzy w a rę zrządzona. U c z y ł s ię , ale jed n a k często g łó w k ę ku d rzw io m z w r a c a ł, bo wias'nie dnia tego Ojciec sp o d z ie w a ł się d w ó ch k u p có w z Ros- sy i, w iod ących handel z Chinam i; i za ­ lec ił żo n ie, ażeby dla nich w altance d o ­ bre przyrząd ziła śniadanie. Pani M ay- n ert łączyła z a w sz e w sw o je m p o stęp o ­ w a n iu gościnność P olsk ą z N iem ieck ą a k u ratn ością; ponaktadała w ię c sam a talerze z m arynatam i, pół-gąskam i i w o ­ dzonym ło s ie m , dodając do nich p rze­

dniej G dańskiej w ó d k i w kilku gatun­

— 106 —

kach, i T oruńskiego piernika; te w s z y ­ stk ie sm aczne zak ąsk i kazała za sobą przynies'c do altanki, i rozp o sta rłszy na stole k a rm a zy n o w ą jed w a b n ą se rw e tę w d n ie b ia łe k w ia ty , sy m etry czn ie je n a niej p ou staw iała. Cóz to za pokusa dla naszego małego łakom ca! N ie z a j­

m uje go j u i odtąd lek cya, u w ija się ok o­

ło stołu . Skoro M atka w e sz ła , błaga o k a w a łe c z ek p iern iczk a albo pół-gąska, z n ajm ilszym uśm iechem , pokusił się n a ­

w e t sprzątać sam z e stołu listec z e k w ę ­ d lin y ; ale tak go pilnują, ze poprzestać m u si na k a w a łk u chleba z m asłem , bo su r o w e i zim n e p o tra w y ostro p rzez doktora zak azan e m u b y ły .— Pani M ay- nert w y s z ła z altanki, u p r o w a d z iw sz y z niej ’W ilhelm ka, zam k nęła j ą na klucz przed nim , póki goście nie p rzy b y li. Ci się zeszli n ieb aw n śe i zaczęli z sobą r o zm a w ia ć o sw o ich interesach h an d lo­

w y c h , zja d łszy i p o c h w a liw sz y sm a ­ czne śn iad an ie w pochlebnych dla go­

spodyn i w y razach . W szystk o je s z c z e stało na stoles a i e altanka b yia otw arta, w sz e d ł z n o w u do niej W ilhelraek cicha­

czem i sm utno na te talerze spoglądał, na których je sz c z e reszty śniadania po­

zostały. P rzyb liżył się nakoniec do okna, z którego daleki w idok na la sy , je z io r a i pola, szeroką bitą drogą przecięte, zajm u ­ ją c y p rzed sta w ia ły obraz. M łod y May?

nert oparł się lia ok n ie przysłuchując się sm utnej p ieśn i m łodego ubogiego ż e ­ brzącego pod oknem . B y ł to chłopak b la d y , nęd zn y, łachm anam i okryty; a że w o w em m iasteczk u , k w itn ą cem p ra co ­ w ito śc ią m ie s z k a ń c ó w , rzadko bardzo zd arzył się w łó c z ęg a i p ró żn u ją cy czło ­ w iek ; w id o k ten b y ł r ó w n ie n o w y jak p rzyk ry dla dobrego serca ch łopczyn y.

P ie rw sza jeg o m yśl była o b w in ąć k ilk a groszy w papierek i spuście j e p rzez okno, druga zaś, lubo z a w sz e z dobre­

go serca pochodząca, jed n a k skrytą dą­

Powiązane dokumenty