• Nie Znaleziono Wyników

doktór i cerulik bardzo się desperowa-

desperowa-— 120 desperowa-—

l i , pow tarzając nazw ajem : ten hukaj zjadi Pannę H rabiankę. O B o ie ! ja k m y to Ojcu p ow iem y .... T yle p ien ięd zy straconych. Zacząłem drzeć i krztusić się okropnie; natura sam a sobie u liy ła ; ale w ra żen ie, które ten .fa ta ln y przypa­

d ek na m nie s p r a w ił, tak było okro­

p n e, źom zaraz dostał k o n w u lsy i, które potem w istotne napady w ie lk ie j cho­

ro b y się w y k s z ta łc iły , lubo po długiej słabości odzysk ałem c o k o lw iek zdrow ia.

D októr, w którego dom u tak straszne­

go lek a rstw a p r z e c iw ła k o m stw u do­

św ia d c z y łe m , był to W łoch, sła w n y ana-

• to m ista , który posiadając sekret balsa­

m o w a n ia ciał um arłych doskonale, m iał zlecen ie od bogatego Pana ja k ieg o ś, aże­

b y m u córeczkę jego n ie d a w n o zm a r­

łą od zep su cia zachow ał. — N iew iem j a k on się z tego w y p a d k u w y tłó m a - c z y ł, bom nadto b ył i długo i m ocno ch o ry , ażebym się m ógł o to

dopyty-— 121 dopyty-—

w ać. — To tylko dodam do końca m o ­ je j historyi, ze m oi koledzy d o w ie d z ia ­ w s z y się o m oim p rzy p a d k u , bali się m n ie i stronili od obżartucha, (tak m nie odtąd n a z y w a n o ) ja k od ja k ieg o po- tw oru. — Z n ik ły w szelk ie n adzieje po­

lep szen ia sobie losu. K om iniarczanka u- ciekala odem nie ja k od w id m a ja k ieg o ; sam m ajster b ył zm u szo n y oddalić m nie a n iesp o d ziew a ją c się od sw o ic h n icze­

g o , porzuciłem W a r sz a w ę i błąkając się i ieb rzą c przyszedłem aż tutaj, gdzie n a w id o k obm ierzłej m arynaty dosta­

łem n ow ego napadu choroby, od której sądziłem się ju ż być w ojnym od da­

w n a. D ob ro d ziejstw a w a sz e d ały m i sposób do życia, a tak straszne d o św ia d ­ czen ie na z a w sz e uleczyło m nie od szkodliw ego nałogu. W olę nic nie iesć i dzień cały, jak ja k ie jed zenie, gd zie­

k o lw iek postaw ione z a k o szto w a ć i sp o ­ d ziew a m się przetrw ać w tórn chw

ale-11

— 122 —

bnem po sta n o w ien iu p rzez cale iy c ie m oje. — Babuniu ! Babuniu! za w o ła ły dzieci, a N iem czy k co na to? sp o d z iew a ­ m y się i.e i on stracił chęć k o sz to w a ­ n ia pół-gąsk ów pokryj o mu. — D z iw n a to p o w ic ie . Babuniu, rzekła Z o sia , juk to dobrze ze, te p anienki, w sk a zu ją c na sio stry , na cukierkach i łakotkach po­

p r z e sta ją , ale, S ta i lubi p ó ig ą sk i, bę- dziem go z a w s z e prześlad ow ać k om i- nia rsk iem śniadaniem jak za w ie le ieść b ęd zie, n iep raw d aż? N iem czy k odrze­

kła B abunia, słuchał z pilnością po w ie ­ ści M ichałka, rodzice i doktór u w a źa łi ż e n a nim w ie lk ie zrobiła w r a ż e n ie ; i w isto cie tak się od czasu tego popra­

w ił, źe P a ń stw o M aynert czuli się być w in n i biednem u M ichałkow i, wdęcej j e ­ szcze w d zięczn o ści, za daną s y n o w i na­

ukę ja k on je j był w in ie n ich d o m o w i za w y św ia d c z o n e mu łaski. — W ilhelm zu p ełn ie

odzwyczajony

od tak szp

e-— 123 e-—

tni’go nałogu, urósł, k orzystał z dobre­

go w y c h o w a n ia i jest teraz k u p czy ­ kiem w jed n y m z p ierw szy ch sk lep ó w w W arszaw ie. — Co tez W M CPani \v y - m yśliiaś, moja siostruniu, dla b a w ien ia ty ch ,d zia tek , za niesm aczną bajeczkę!

pfe, m oja Pani! aż mi się mdło robi; tak m ó w ił Pan Sędzia budząc się, gdy P a ­ n i U szycka u m ilk ła , bo d rzym ał staru­

szek cały w ieczó r i na końcu dopiero historyi M ichałka, za sły sza ł ostatnie je j szczegóły. — N iech się D z ia d z ia nie g n ie w a , za w o ła ła Zosia; jutro nie będzie nic takiego na s'niadanie coby m ogło p rzyp om n ieć przygodę M ichałka; m y­

śm y się bardzo tą p o w ieścią z a ję li, a lubo nie tak w eso ła ja k poprzednie, d ziękujem y bardzo dobrej B ab uni, że nam nietylko ulubione, od losu dzieci p rzed sta w ia , ale że nas w ie d z ie i tam , g d zie nędza i pom roka nie w iadom ości panują. Bo p o ró w n y w a ją c nasz los z

124 —

josem tych n ie s z c z ę ś liw y c h , d zięk u je­

m y c o d z ie n n ie Bogu za p o sta w ien ie nas w tak błogim życia o k r ę g u , gdzie i ze starań ro d zicó w k o rzystać i z przyje­

m ności p o ło żen ia naszego c ie sz y ć się m ożem y.

E L Z U S I A .

P o w ie ść c z w a r t a B a b u n i.

Juz śnieg zaprószył i o bielił w s z y ­ stkie ulice W a rsza w y , o d z y w a ły się po nich szum n ie d z w o n k i licznych sanka- rzy; małe d zieci j u i w ca le nie w y c h o ­ d ziły na przechadzki, bo im w ia tr m ro­

ź n y groził kaszlem lub katarem , starsze tylko przy pięknej pogodzie przecho­

dziły się po ogrodzie Saskim ; ale tóm zabaw niej i m ilej było w dom u dla do­

brych i grzecznych d z ia te k ; z jeżd ża li się na zim ę do m iasta ci k rew n i i p rzy ­ jaciele ich r o d z ic ó w , którzy ty lk o tę

l i *

— 126 —

sm utną porę roku w sto licy przepędzać z w y k li; układano w ieczo ry i bale, n ie- zapom inając o d ziecin n ych b a lik a c h ; które tak przyjem ną i i m , i starszym osobom sp ra w ia ją zab aw ę. O bchodzo­

n o uroczyście dnie, ja k ie j rodzin nej pa­

m iątce p ośw ięcon e, św ię ta z im o w e , N o ­ w y R o k , T rzy K róle zgrom adzały do rodzinnego dom u i piln ie uczących się stu d en tów , i na pensyi zostające p a n ie n ­ k i, i tych którzy p o zb a w ien i ro d zicó w i m ajątku , z dobroczynnej ręki w sp a ­ n ia ły ch o p ie k u n ó w w y c h o w a n ie od­

b ierali.... P ełno było po pokojach śm ie­

chu, b ieg a n ia , żartó w i igraszek; w j'- m y śla li n o w e g r y , p o k a zy w a li sobie n a w za jem za b a w k i i lalki, od p rzy b y ­ łych cio c ió w i w u ja szk ó w im d a n e ; sło w em , z im a lubo p o zb a w io n a k w ia ­ tó w i ciepłego słońca, zieloności i o w o ­ c ó w , i tak niem ało nastręczała ch w il p r z y je m n y c h , dla w a s lube dzieci. Te

— 127 —

w szy stk ie uciechy w dom u Państw a (?ioton)slach b y w a ły p od w o jo n e za p rzybyciem Babuni. Staś i Z o sia , nie dali się nikom u uprzedzić w p rzygoto­

w a n iu tego w szy stk ieg o , co m iało B a­

buni m ieszk an ie przyjem nem i w e s e ­ lem uczy nic. S alon ik m ały, ale ład n ie urządzony, pokój sy p ia ln y ciep ły , i od ulicznego w r z a s k u daleki, b y ły ju ż z u ­ p ełn ie na je j przyjazd g o to w e ; pułki do książek p o p rzy b ija n e, stolik do pir sania róznem i drobiazgam i ozdobiony, w sz y stk o to czekało Babuni..,. A bar­

dzo n ie cie rp liw ie o c z e k iw a ły na nią dziateczk i, które ona tak kochała.... Co za niespokojnośc, za każdą pocztą; m o­

że słaba, może nie przyjedzie, m oże się mrozu zlęknie, spóźni się i na św ię ta do nas nie zdąży. — T ak ie były u sta w iczn e przedm ioty n iesp okojn ości w n u czą t;

którym nareszcie p oło ży ł k on iec pożą­

dany przyjazd Pani U szyckiej. K

are-\

— 128 —

ta pakow na na saniach w jeżd ża na kilk a dni przed B ożem N arodzeniem do bram y dom u P a ń stw a Złotomskich; Zo­

s ia , A n ie lk a , K arolcia, poznają, z dale­

ka p o w ó z dobrej Babuni... Staś był w klassie, ale H ip o litek trzepie rączkam i, i chce k o n ieczn ie ażeb y go za sio stra ­ m i, które szybko zbiegły, zan iesion o na schody. P row ad zą B abunię z k rzyk iem n a g ó r ę , Zosia o d w ięzu je kapturek z g ł o w y , A n ielka odbiera podróżny w o ­ reczek, a K arolcia w y n o si ulubionego pieska z karety; obstępują potem kocha­

ną B abunię, p row ad zą do jej pokojów a ż e b y w y p o cz ę ła ; zn o szą w sz y stk o to coby pokrzepić albo jej spoczynek po drodze sp r a w ić m ogło; Pani U szy ck a doznaje w tej ch w ili jak jest m iło być otoczoną kochającem i nas istotam i... A nim jesz c z e je j przyjd zie uściskać cór­

kę, (nieobecną na ó w cza s w dom u) ju ż c a ły urok ro d zin n ych zw ią zk ó w 7 i

czu-— 129

ły ch za b ieg ó w dziecinnego p r z y w ią z a ­ nia, o ta cz a ją , i u sz c zę śliw ia . Jakże to słodko przy schyłku ży cia p o św ięco n e­

g o w yp ełn ian iu często trudnych ob o w ią ­ z k ó w , ja k ż e to jest słod ko, m ó w ię, zn a ­ leźć w gronie rod zin y , tak szczere tak uprzejm e przyjęcie. O by nam w s z y ­ stkim p o zw o liła kiedy ła sk a w a Opa­

trzność doznać takow ój s z c z ę ś liw o ś c i;

ja k żeb y ła tw o było w te d y zapom nieć o cierpien iach przeszłych, ciesząc się obe­

cnością ty c h , których stratę tak gorzko nam o p ła k iw a ć p rzy ch o d zi A le w y ­ baczcie lube d z ia tk i, zapom niałam w tern sm utnem pogrążona dum aniu, źe w as b aw ić, a n ie zasm ucać obiecałam . P rzy ­ b y ła w ię c Babunia; z nią różne ładne dla d zieci, na zim ę ubiory: dla m ałych za ­ b aw ki; dla Zosi b a lo w e su k ie n k i, bu­

k iety z k w ia tó w i m odne fraszki; Staś dostał zbiór zu p ełn y d zieł, których j e ­ szcze w jego m ałym księgo-zbiorze nie dostawało; H ip o litek cieszy ł się także no­

— 130 —

w y m k onikiem . — A le tak było w ie le przyjaciół o d w ied zających Baibunię; t y ­ le się starała P ani Złotom ska i niąz je j

uprzyjem nię pobyt dobrej M atki W ich dom u, ze ani m yslec m ożna było o c z w a r ­ tej p o w ieści. Babunia iubila bardzo to­

w a r z y stw o , b yw ała na tea trze, czasem n a w e t m o in a j ą było na proszony w i e ­

czór n a m ó w ić ; sy^piała dłużej ja k w K rajom inie; k ied y ż w ię c m o ln a ją by­

ło tak zastać w o ln ą , żeby je j przypo- m niec<obietm cy w y k o n a n ie, a tu koniec zapust śię zbliżał; a w k ró tce potem nriai nastąpić w y ja z d drogiej B abuni. — C zę­

sto w ię c bardzo rozm aw iały' d zieci m ię­

d z y so b ą , o ta k w a ż n y m przedm iocie.

Staś nie radził naprzykrzać się B abuni;

Zosia zaś u trzy m y w a ła , ze p rzepom n ie- nie zupełne o p o w ieści, da jej p o w ó d do są d z e n ia , źe im się poprzednie nie p o ­ dobały ; K arolcia i A n ielk a w o ła ły co-

d zień na starszych, ażeb y p rzypom nie­

li Babuni, czy tam nie w ie co z n o w u o

131

jak im k o m in ia rczy k u , albo N iem czy ­ ku z .n ie b ie s k ie m i o c z k a m i, ale sam e n ie śm iały o tein za czą ć; bo B abunia cod zień ubrana p ię k n ie , gości p rzy j­

m ująca, i w ra z z córką z a w sz e w. sa lo ­ nie o b e c n a , z d a w a ła im s ię być nadto obcem i osobam i zatrudniona, ażeby się dziećm i zajm ow ać chciała. — N ie ucho­

d z iły te w sz y stk ie zabiegi pilnego oka P ani U s z y c k ie j; ju z ona sobie była w K rajom inie p rzy g o to w a ła p o w ieść, ró ­ żniącą się , w sw e j o sn o w ie zu p ełn ie od poprzednich; ale nie z n a la zła jesz c ze by­

ła dotąd sto so w n ej ch w ili, do dania lu ­ bym d ziatkom , n o w ej lubo z a w s z e przy­

jem n ej nauki. — P rzy końcu zapust m ó ­ w io n o w ie le o baliku dziecio m , na któ­

ry m m iały być kadryle z d zieci p rze­

branych w różne ubiory obcych naro­

d ó w ; Stas' i Z osia n ależeli do tych ka­

d r y ló w , d w ie m ło d sze je sz c z e niebar- dzo dobrze ta ń cu ją ce, m iały tylko w zw y cza jn y m ubiorze to w a r z y sz y ć star­

— 132 —

sz y m ; H ip o litek zas', tłusty i ż w a w y ch łcp czyn a, za bachusa przebrany, m iał siedząc na beczce i o lo cz o n y gronem p rzy b ran ych w ubiory orszaku jego d zie­

c i , w:ja zd sw ój uroczyście do salonu u czy n ic. P a n i Złotom ska m ocno się z a jm o w a ła strojeniem sw y c h d z ie c i na ten w ieczó r, ale nim jeszcze n a stą p ił, w y p a d ło Panu Ztotom skicm u dać u s ie ­ bie o b ia d , na którym znakom ite osoby

zn ajd ow ać się m ia ły ; Babunia w y p ro ­ siła się od tak św ie tn e j, a m oże cok ol­

w ie k rta jój w ie k i zd ro w ie przykrej u- czty; została w ię c u siebie; d zieci za p ro ­ siła na sw ó j obiad, obiecując sob ie w e ­ soło z niem i czas przepędzić. Po skoń­

czonym ob jed zie sam a Pani U szycka w sp o m n ia ła o n o w ej p o w ie ś c i.— A w i­

d zisz Zosiu, z a w o ła ła A n ielka, nie m ó ­ w iła m ci, ż e B abunia m a dla nas coś le- ! p sz e g o je sz c z e , ja k sukienki i lalki; m nie z a w s z e w ie r zy ć trzeba, dodała, prostu­

ją c się pow7a in ie , i udając w krześle się

— 133 —

popraw iającą Babunię. •— A m nie c zy nie trzeba siucbac p rz e rw a ła K arolcia, czy ja nie prosiłam w a s z a w sz e o t o , zebj's'cie przyp om n iały o bajeczce jakiej.

B abuniu, Babuniu! c z y to będzie Stolar­

czyk, czy z n o w u k om in iarczyk , czy j a ­ ka A n tosia, czy Oleś na koniku po polu biegający? W cale inną przygodę, w am dzisiaj o p o w ie m , m oje kochane dziatki;

często w a s Mama u czy , źe w każdej ż y ­ cia dobie do okolicznos'ci sto so w a ć się n ależy, a że teraz jesteśm y w m ie śc ie , w pośród z a b a w i zapust, ja w am o p o ­ w ie m naukę, którą odebrała panienka w tym w iek u , co ty A n ielko, w ted y k ie ­ d y ja w'aszą M amę w o ziła m na d zie­

cinne baliki, tak ja k ona w'as teraz na n ie w o zi. — B yła to także zim a bardzo w e s o ła ; Pani T om szyck a, przyjaciółka n a sza , n iezm iernie w te d y była zajęta pięknością sw ojej m ałej Elżusi; p ieści­

ła j ą tak, jak się pieści je d y n e dziecię k ied y się na skutki nierozsądnych

nie-12

— 134 —

z w a z a pieszczot. Od najm łodszych lat sw o ich E lzu sia sły sza ła bezustanku po­

w ta r z a n e w s z y s tk ie m i języ k a m i, które- m i u nas w salonach m ów ią, te s ł o w a : ja k ż e ładna; a będąc z M atką w szó sty m roku sw o im u wód w Szląsku, n au czy ­ ła sig z ła tw o śc ią po niem iecku, bo jej s ię to bardzo podobało, ze na sp acerze i u źródła gdzie ją M atka czasem brata, w s z y s c y się za sta n a w ia li m ów iąc: d as i s t ein se h r hübsches K in d . E lzusia w ię c od n ajp ierw szej pory życia była n ie w y ­ m o w n ie próżną; i ta w ad a ćm iła w s z y ­ stk ie je j przym ioty; bo ona m iała przy- tćm i dobre serce i ła tw e do nauki p o ­ jęcie. A le, cóz z tego, k ied y nieszczęsn a

chęć za jm o w a n ia w szy stk ich sw o ją pię­

knością, n ie d o zw a la ła jej się do n ic z e ­ go szczerze przykładać, w żadnej na­

uce postępów' robić nie m iała c z a su , bo zw iercia d ło było jej najm ilszą zabaw ą;

a gdybyście b y li w id z ie li z jakióm za- d o w o ln ien iem uśm iechała się patrząc

135 —

na siebie, rzek lib y ście, drogie d zieci, ze zbiór w szelk ich doskonałości w sobie upatruje. — M ożecie w ięc sobie w y sta ­ w ie , co za zabiegi, co za starania, co za w y d a tk i ponosiła Pani Toraszycka, k ie ­ dy je j córeczka doszła do tego w iek u , g d zie j4 z innem i rów ien n iczk a m i sw e - in i, na baliki dziecin n e W ozić m ogła;

już t ó i w ted y an i ochm istrzyni ani m etr żaden nie m ógł doyść ładu z p a n ien k ą , która przy niczem niep oh am ow an ej żą­

d zy podobania się, n a w y k ła do len istw a i do m rukliw ego o d p ow iad an ia osobom ,- do jej w y ch o w a n ia należącym . P an i T om szyck a n iew iele zw a ża ła na w a d y , w charakterze jó j córki tak znaczną od­

m ianę spraw ujące; bo m oje d ziatk i, nie każda Mama je s t do w a sz e j podobną;

m ało znajdziecie takich, co tak ja k m o­

ja córka nie spuszczają sw y c h dziatek n igdy z oka, w y ją w s z y w te d y k ied y je osobom , zu p ełn ie godnym sw e g o zau­

fania p o w ierzy ć m ogą. M am a E lżusi

— 136 — ,r

je sz c z e p ow ab n a i m ło d a , a przytem m ajętna w d o w a lubiła się b a w ić, ta ń co ­ w a ć i stroić; nie było w tern zaiste nic złego; bo w to w a r z y stw ie w y ż sz e g o rzędu, urozm aicać za b a w ą życia sw e g o c h w ile , n iek ied y się p o w in n o ścią staje;

ale ja k w tern tak i w e w szy stk ich in ­ nych stosunkach to w a r z y sk ic h , przy­

z w o itą za ch o w a ć m ia rę, i o b o w ią z k i r z e c z y w iśc ie użyteczne przekładać za ­ w sz e nad te, które z przyjem nych sto­

su n k ó w w y n ik a ć m ogą, jestto p r a w d zi­

w ie za d osyć czy n ić sw em u p o w o ła n iu . C óreczka w ię c , w stępując w ślady Ma- m uni, lu b iła jesz c z e bardziej ja k ona za­

b a w y , stroje i tańce; a lubo dopiero je ­ d en astoletn ią p a n ie n k a , w zd ych ała ty l­

k o do o w eg o czasu, gdzieb y je j ch w ile tak ja k c h w ile życia jej M atki, różno­

ścią tylko uciech odznaczone być m ia­

ły; a nie w ied za ła o tern nieboraczka, źe n im się do z a b a w św ia to w y c h zdolne- m i stać m o żem y , trzeba się p rzykładać

— 137 —

do w y k sz ta łc e n ia , je ż e li nie s e r c a , to przynajm niej um ysłu sw eg o , bez czego n a w e t próżność w ym aganego hołdu o d ­ bierać nie będzie. — P rzy końcu o w e j p rzy jem n ej pory roku w okazałe Zaba­

w y obfitującej, od w ie d z ił W arsza w ę gość d o sto jn y , na którego godne przyjęcie ubiegały się w szelk ieg o stanu o sob y;

w y c z e r p a n o w krótce w sz y stk o co t y l­

ko w y tw o r n a i obfita w yob raźnia tych, których serca on tak isto tn ie z n ie w a ­ lać u m iał nastręczyć im m ogła, do uprzy­

jem n ien ia i u św ietn ien ia jeg o w naszej stolicy p obytu; pozostała jeszcze za b a ­ w a dziecinna, do której on sam m yśl p ie r w sz ą nastręczył, gdy o d w ied za ł x ię - ż n ę S. i zastał tam grono pięknych d zia­

tek; o św ia d czy ł i e baliki d ziecin n e po­

w in n y być nader zajm ujące \V W arsza­

w ie , gdzie te ładne is to ty , tak staran­

n e w y c h o w a n ie odbierać się zdają i tak ujm ującą p o w ierzch o w n o ść okazują.

Z niew olona tem i s ło w y x ięź n a prosiła 12*

— 138 —

znakom itego gościa o w y z n a c z e n ie dnia;

gd zieb y mu d zieci także hołd sw ój od­

dać m ogły, i ró w n ie jak ich rodzice ob­

chodzić ś w ie tn ie jego p ierw sze do W ar­

s z a w y przybycie. Skoro tjlk o d zień ten został oznaczony, w szy stk ie M atki w ię ­ cej n ieró w n ie nim b yły zajęte, ja k tem i które go poprzedzały, pom im o ich ś w i e ­ tności. Salon s ię ż n e j p rzybrał postać do o k oliczn ości sto so w n ą i tak p o w a b n ą , ja k rój a n io łk ó w , które w nim pląsać m iały. D rap erye białe z d o b iły ściany i okna podpinane bukietam i z rói; z ie ­ lone uplóty z liści pom arańczow ych ota­

cz a ły m arm urow e k o lu m n y ; św ie c z n i­

k i i lam p y były w sz y stk ie gazą białą okryte, i tak m ile w y d a w a ły św ia tło , że tylko urocze p rom ienie x ię ź y c a p rzy­

jem n iejsze p rzed sta w ia ć m ogły. M iej­

sca do spoczynku w pośród k w ia tó w i d r z e w p om arań czow ych urządzone by­

ły; a posadzka na w z ó r A ngielskich ba­

l ó w , pięknym pędzlem g u stow n ie

ma-W "

~ 139 —

Iow ana, została przeistoczoną w sśliczną m u r a w ę , otoczoną bukietam i z n a jw y ­ tw o rn iejszy ch k w ia tó w . W t a k ie m to czarującem m iejscu chciała zgrom adzić x ięźn a w sz y stk ie d z ie c i, które p rzez sw o ję p ięk n o ść, doskonałość tańca i przyjem ną postać m ogły uzupełnić oka­

załość tej zabaw y; i ażeby p rzytem coś za b a w n iejszeg o jesz c z e u tw o rzy ć, w s z y ­ stkie d zieci m iały być przebrane w o b io r y rozm aitych n arod ów i c z a só w , i to było w ła śn ie, co za jm o w a ło tak w y ­ łą czn ie w sz y stk ie Matki. Bo nietylk o ze się w y sila ły na w y tw o r n e konceptą w ubiorach, ale chciały je sz c z e zach ow ać tajem nicę w sw o ic h w y n a la z k a c h , a że­

b y każdego dziecka przebranie n ie ty ł- ko było gustow ne i n iep o sp o lite, ale ile m ożności przez innych nie n aślad ow a­

n e . — D om Pani T om szyck iej przedsta­

w ia ł w tak pam iętnej okoliczności o- brąz p raw d ziw ego zaburzenia; ileż to W nim było n iesp o k o jn o ści, nim bilet

'MW

— 140 —

zapraszający j ą doszedł: ileż radości ja k go o d e b r a ła ; a n a d ew szy stk o ile k ło ­ potu i tru d ów , jak przyszło w y sz u k i­

w a ć ubiór, któryby piękność E lżusi w y ­ s t a w ia ł, w n a jw ła ściw szy m i najbar­

dziej odznaczającym się sposobie. A n i F a n i Tomszy^cka, ani E łżusia, a tern bar­

dziej otaczające j e osoby nie m iały c h w i­

li spokojnej, póki tak ważny' przedm iot ro zstrzygn iętym nie został. E łżusia m ia ła r y sy tw a r z y regularne, w ło sy śli­

czne, w zro st na sw ój w ie k o k a za ły , po­

w in n a w ię c była p rzy w d zia ć szaty kró- l o w y ; E łżusia godna była berła i k o ro ­ n y , a w ię c z pogardą odrzucono g a z ę , perły i k w ia ty ; a gron ostaje, a k sa m it, lam a i k lejn o ty okryły' w tejże Chwili g o to w a ln ią Pani T om szyek iej. Ona zaś sam a z d w iem a zręcznem i P annam i, za­

ję ła się w n a jw ię k sze j ta je m n ic y , tą W'aźną czynnością, która w ted y i inne M atki w y ższeg o to w a r z y stw a zajm o­

w a ła . — N ad szedł n ak on iee dzień ten

141 —

pożądany; śliczn a była E lżu sia, w sta­

rożytn ym k r ó lo w y J a d w ig i ubiorze;

m iała suknią ze złotej lam y, bogaty ba- w e t drogiem i k am ieniam i sz y ty i haft na sukn i z przodu z kolorow ych k a m ie­

n i do dołu coraz szerzej się rozchodzą­

cy; ręk a w k i długie w ą z k ie ła m o w e r o z ­ cin ane z bufam i z krepy białej na gu­

z ik i b ryla n to w e s p ię te ; suknią zaś z w ierzch n ią aksam itną k a rm a zy n o w ą , gronostajam i o s z y t ą , z ręk a w k a m i na W'yloty zarzu con em i, które nie zasłania­

ły jed n ak jej giętkiej kibici; korona bry­

la n to w a zdobiła je j czoło, a bogato z ło ­ tem h a fto w a n y w elo n spadał na jej ra­

m io n a w ra z z d w o m a k osam i długich ciem nych w ło s ó w ,k w ia ta m i i w stą żk a ­ m i przeplatanych. Bogate n a sz y jn ik i i bransoletki, b łyszczące k olczyk i i p ier­

ścionk i, aż nadto zbogacały je j strój o- kazały! B yła to doskonała m iniatura k ró lew sk iej d ziew icy ; w c h w ili k ied y n ie w in n a , niloda i p ięk n a p r z y b y w a

142

w śród radości i blask u , objąć potężne K rólestw o.... Cały dom obstąpi! E lżu się, p o ch w a ły i z a d z iw ie n ia okrzyki ja k grad leciały z ust d o m o w n ik ó w ; M atka jej zu p ełn ie była zadow olniona; i z du*

innem p rzekonaniem o podobaniu się s w e j córki, w e sz ła z nią do x iężn ej. Ba- lik ó w p rzed sta w ił w tej ch w ili, w id o k nader ujm ujący: coraz p r z y b y w a ły do salon u x ięż n e j jakby czarod ziejską rósz- czką sp ro w a d zo n e m ieszkance rozm a­

itych krain; Tu d z iew ic e z nad W o łg i z kołczan em na ram ionach i łukiem w ręku, tam P eru w ian k i z pierzastą k oro­

n ą na głow ie; przy tej kolum nie sied zą

n ą na głow ie; przy tej kolum nie sied zą

Powiązane dokumenty