• Nie Znaleziono Wyników

DOM TEKSTYLNY WEICHMANNA

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 5 (Stron 51-54)

Co m ożna dodać? N ajlepiej zacyto­

w ać m ęd rca n ad m ęd rcam i czyli B runona Schulza, choć sam o w ie ­ ży E insteina nie pisał. Oto fragm ent jego eseju poświęconego książce Al- dousa H uxleya: „O d czasów dobre­

go starca (czyli Tom asa H e n ry ’ego H uxleya - przyp. m ój) przeszedł św iat p rzez w iele sit o ciasnych okach, w których zostaw iał stopnio­

w o sw ą konsystencję. F reudyzm i psychoanaliza, teoria w zględności i m ikrofizyka, k w anty i geom etria nieeuklidesow a. To, co p rz esąc zy ­ ło się p rzez te sita, to ju ż b y ł św iat niepodobny do świata, fauna śluzo­

w ata i bezforem na, plankton o kon­

turach p łynnych i falujących.” Ta­

ka je s t w łaśnie ta budow la. F orm y przelew ają się płynnie, jed n a niepo­

strzeżenie przechodzi w drugą. W ie­

ża zam ienia się w podstaw ę, a p o d ­ staw a w w ieżę. I je d y n e co je s t nam acalne, m aterialne - to ram y okien zw ieszone w tej falującej, w tap iającej się w ja s n o ś ć n ieb a strukturze. A ż dziwne, że to w szyst­

ko stoi na m iejscu, w śró d n o rm al­

nej traw y ja k z zielnika L inneusza, a nie pełznie, p rzesuw a w raz ze sw oim i organ iczn y m i k ształtam i k u niew iadom em u. D zięki tej b u ­ dow li M endelsohn zyskuje św iato­

w ą sławę.

D om tekstylny w G liw icach je st k o n ty n u acją po m y słó w p la sty c z ­ nych zaw artych w w ieży Einsteina, choć na pierwszy rzut oka jest zupeł­

nie inny. Tam form y płynne i m ięk­

kie, tu twarde, kubistyczne bryły. Ale gdy porów nam y oba obiekty zoba­

czym y ja k na dłoni, że w w ybudo­

w anym rok później dom u tek sty l­

nym następuje uproszczenie tamtych organicznych kształtów, obłości zo ­ stają zastąpione przez linie proste i ostre kąty - ale pozostaje p o dob­

n a ekspresja. Tw orzy j ą w ystająca w ieża, rytm y głębokich okien, kon­

trasty św iatła i cienia, pionów i p o ­ ziomów.

P rzy ulicy Z w ycięstw a (dawniej W ilhelmstrasse) zdecydowana w ięk­

szość kam ien ic m a eklektyczne, skom plikow ane kształty fasad z n a­

tłokiem zdobień. A tu nagle taka kon- fundująca niespodzianka - nowocze­

sny dom towarowy. W rażenie je st takie jak b y w śród kam ienic - ciotek z ondulacją i wąsatych w ujków o

tu-zin k o w y c h n iezm ien n y c h p o g lą ­ dach, po jaw ił się ktoś o m ocnej i niezależnej osobowości, ktoś o zde­

cydow anym charakterze. Jego twarz je s t ruchliw a - rysy raz są ostre, raz

W ilhelm strasse to był główny, re ­ prezentacyjny trakt m iasta. M ieli tu swoje kam ienice fabrykanci, bankie­

rzy, m istrzow ie budow lani, re sta u ­ ratorzy, hotelarze, właściciele zakła­

dów tynkarskich, je d e n producent e ty k ie t i j e d e n w y tw ó rc a p i e ­ ców - m istrz kam ieniarski n azw i­

skiem Johann B urek.

Czy, gdy Johann B urek kładł się spać, widział na suficie ruchliwe cie­

nie nigdy nie zam ierającej ulicy ja k bohater filmu D ie Strasse z 1923 ro­

k u ? B a rd z o m o ż liw e , że w i­

dział. I być m oże podobnie ja k on, opuścił na chw ilę sw oją orbitę p o ­ wtarzanych w nieskończoność czyn­

ności i ruszył k u zatraceniu i w cią­

gnął go w ir nocnego w ystępku. Bo każda taka lukrow ana m ieszczańska u lic a m a s w o ją c ie m n ą stro n ę , a w k ażdym tak im m ieszczu chu drzem ie dem on.

H istoryzujące kam ienice i aw an­

g ardow y o b iek t M en d elso h n a to dw ie odm ienne postawy, dw a różne sposoby myślenia. Jeden mieszczań- sko-dem oniczny, a drugi now ocze­

sny, w ychylony w przyszłość. Jest w tej opozycji praw da o sytuacji du­

chowej N iem iec z lat 20., o fascynu­

jący c h czasach R epubliki W eim ar­

sk ie j. K o n s e k w e n c ją p ie rw sz e j postaw y było odrzucenie wszelkiej myślowej odmienności, konsekwen­

Te różnice św iatopoglądu zawarte są w architekturze. W głównym trak­

cie u licy zaw iera się cały chaos w sp ó łczesn eg o św iata. Tak było przed wojną, tak je st teraz. M endel­

sohn dobrze w yczuw a ten p ęd i p o ­ kazuje go w swoich obiektach. W je ­ go projektach dom ów tow arow ych zawarta jest dynamika m iasta. Oświe­

tlone punkty okien przelatują ja k

klatki film u. Ten w ybitny artysta jeszcze w ierzy w porządek rzeczy, w to, że m odernistyczna architektu­

ra tw orzy ten porządek, że m oże or­

ganizow ać życie w lepszy sposób.

Przy czym nie m ożna powiedzieć, że nowoczesny dom tekstylny był budo­

w any przeciwko czy na przekór kon­

wencjonalnym czynszówkom. Rzecz je st bardziej skom plikow ana i cie­

kawsza. N owy obiekt miał wiązać się ze „starymi” ale na innej zasadzie: nie poprzez kontynuację falbanek i zdo­

bień, ale poprzez dynam ikę, ruch obiektu, poprzez to w szystko, co udało się w w ieży Einsteina. A rchi­

tektura w edług M endelsohna to nie statyczna bryła, lecz coś w ędrujące­

go, m igotliw ego dzięki operowaniu bardzo wyraźnym lytmem i światłem.

W m onografii poświęconej budowli gliwickiej Leszek Jodliński pisze:

„D opuszczenie do w nętrza dom ów tow arow ych przez przeszklone ścia­

ny, dynamicznego światła, wypełnia­

jącego je ruchliwą masą, stąd powtór­

nie w ydostającego się na zewnątrz i w łączającego się w ogólny ruch wielkomiejski, doprowadziło do sca­

lenia obu przestrzeni - sklepu i uli­

cy, związało je w ruchliwą jedność.”

W izualnie tak się stało - zobaczcie dom tekstylny wieczorem. Ale świa­

topoglądow o to jed n ak było wtedy zbyt odległe, niemożliwe do zaakcep­

towania.

Z kam ienic przy W ilhelm starsse sz c z e rz ą z ę b y k am ien n e m aski.

D ziesięć lat po w zniesieniu dom u handlow ego projektu M endelsohna, przy tej samej ulicy, nad fontanną z diabełkami trzymającymi się za rę­

ce, będzie przem aw iał do tłum ów Hitler. W iosną 1933 roku M endel­

sohn zostanie zm uszony do opusz­

czenia N iem iec, a jeg o tw órczość uznana będzie za sztukę zdegenero- w aną.

M arzenie: zobaczyć M end elsoh ­ na, ja k spaceruje u licą W ilhelm ­ strasse, ob serw u je fasady i m yśli nad swoim projektem. Śpieszący się przechodnie potrącają tego idącego wolniej m ężczyznę z jasn ym płasz­

czem p rzerzu co n y m p rzez ram ię i k ieru ją m im ow oln ie spojrzenie za je g o w z ro k ie m . C o on ta m w idzi?

W GLIWICACH

53

I

W

yreżyserowany przez Jacka Głomba w Te­

atrze Polskim w Bielsku-Bia­

łej Cesarz Ameryki wpisuje się w nurt teatru wrażliwego na specyfikę i historię miejsca, w którym powstaje. Takie my­

ślenie o teatrze można uznać za artystyczne credo reżysera, od kilkunastu lat realizujące­

go tę politykę w prowadzonym przez siebie teatrze w Legni­

cy. Wrażliwość na kontekst miejsca wydaje się również bliska dyrektorowi bielskiego teatru, Robertowi Talarczy- kowi, który wcześniej wśród różnych propozycji repertuaro­

wych umieścił chociażby Ży­

da czy Bitwę o Nangar Khel - spektakle prowokujące do dyskusji na tematy bliskie lokalnej społeczności (pro­

blem antysemityzmu i sto­

sunku do społeczności, która w przeszłości stanowiła niema­

łą część mieszkańców miasta, ---czy głośna w całej Polsce

sprawa żołnierzy z bielskiego batalionu powietrznodesantowego, którzy podczas pełnienia misji w Afganistanie ostrzelali zabudowania w pobliżu wioski Nangar Khel). Cesarz Ameryki, oparty na książ­

ce Martina Pollacka pod tym samym tytułem, podejmuje temat dziewiętnasto­

wiecznej emigracji zarobkowej galicyj­

skich chłopów do krajów Ameryki Połu­

dniowej, znanej jako „brazylijska gorączka”.

Robert Urbański, autor scenariusza, czerpie z książki Pollacka przede wszystkim wiedzę na temat historycz­

nego i społecznego kontekstu prezento­

wanych na scenie zdarzeń. Jego tekst nie jest adaptacją zbioru reportaży, lecz od­

rębnym, niezależnym utworem. Poja­

wiają się w nim również - o czym informują twórcy w programie do spek­

taklu - ślady innych tekstów podejmu­

jących temat dziewiętnastowiecznej emigracji, między innymi Pan Balcar w Brazylii Marii Konopnickiej i zbiór Li­

stów emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890 - 1891, z których kilka zostało włączonych w tekstową strukturę spektaklu. „Brazylijska gorącz­

ka” zniewalająca chłopskie umysły w końcu dziewiętnastego wieku była zjawiskiem masowym. Twórcy zrezy­

gnowali jednak z reportażowej faktogra­

fii na rzecz opowieści o charakterze uni­

wersalnym, która przyjmuje kształt ballady (fabuła ograniczona do klu­

czowych wydarzeń, sylwetki bohaterów sprowadzone do najważniejszych cech, zdarzenia dotyczą wiejskiej społeczno­

ści). W rolę narratora, opowiadającego o wydarzeniach, w których sam uczest­

niczył lub był ich świadkiem, wciela się Aleksy Muszyński (Sławomir Miska), korespondent poczytnego dziennika, który postanawia zbadać fenomen wiel­

kiej ucieczki chłopów na drugą półku­

lę i wraz z nimi płynie do Brazylii chłopi najczęściej nie są w stanie zapa­

miętać, rozpoczyna się w ich rodzinnych wioskach, gdzie ulegają fantastycznym opowieściom o dobrobycie, rozpowszech­

nianym przez różnych oszustów („rośli­

ny rodzą dwa razy w roku”, „małpy słu­

żą za darmo”, „wódka jest tania i jest jej dużo”, a „złoto można swobodnie kopać z ziemi”, co sprawia, że „ludzie jedzą zło­

tymi widelcami ze złotych misek”). W te mity zaczynają wierzyć całe wioski. Go­

spodarze na fali entuzjazmu i wiaiy w lepsze życie sprzedają swoje mame ma­

jątki, a zarobione w ten sposób pieniądze inwestują w bilety kolejowe do Hambur­

ga, a później na statek do Brazylii, po drodze padając łupem rozmaitych naciągaczy. Przyjazd do wyśnionego ra­

ju jednak rozczarowuje, czemu daj ą wy­

raz w pisanych do rodziny listach. W naj­

lepszym wypadku m ożna trafić na plantację kawy, gdzie niewielu udaje się wzbić ponad dotychczasowy stan posiadania, lub przy odrobinie szczęścia wrócić w rodzinne strony. Większość, cierpiąc skrajną biedę, na zawsze zosta­

je w nowej ojczyźnie. Kobiety - zwłasz­

cza młode - jak Józia (Katarzyna Kostrze­

wa), córka Nikodema (Tomasz Lorek), zamiast na obiecany ślubny kobierzec, tra­

fiają do portowych burdeli, które najczę­

ściej okazują się lepszą alternatywą dla niewolniczej pracy na plantacji.

Najważniejszym bohaterem Cesarza Ameryki jest oczywiście lud, chociaż ty­

tuł odnosi się do cesarza Rudolfa, wyima­

ginowanego władcy nieistniejącego pań­

stwa, w którego istnienie wierzą galicyjscy chłopi, gotowi zasilić szeregi jego podda­

nych. Bielscy aktorzy tworzą spójną, chociaż zindywidualizowaną społecz­

ność. Kiedy z tobołami, pierzynami i wi­

klinowymi koszami pojawiają się przy wejściu na statek, wydają się być zro­

śnięci w jedno ciało, które czasem rozpa­

da się na fragmenty, a w innym

miej-'g scu - zwłaszcza w chwilach zagrożenia - na powrót zrasta.

n Jest wśród nich rezolutna sło-

| miana wdowa (ekspresyjna, t2 balansująca na granicy komi-

^ zmu, Grażyna Bułka), która za- k bawia współtowarzyszy podró­

ży różnymi niesamowitymi opowieściami, a do Brazylii płynie w poszukiwaniu zagi­

nionego męża. Jest również za­

chowawczy, pragmatyczny Ni­

kodem, który z żoną (Jagoda Krzywicka) i upośledzonym umysłowo synem (Mateusz Znaniecki) wybrał się w tę drogę wierząc, że dotrze do no­

wego domu córki i jej świeżo poślubionego męża. Nieza­

leżnie od indywidualnych mo- tywacji wszystkich bohate­

rów łączy cel ekonomiczny.

Jednak ceną za dotarcie do obiecanego raju będą nie tylko wydane pieniądze, ale również straty moralne - Stasz­

ka (Magdalena Gera), której podczas podróży umrze dziec­

ko, okupi tę śmierć chorobą psychiczną i własną śmiercią - oraz tęsknota za po­

rzuconym domem. W odnalezieniu go w nowym miejscu będzie wspierać emi­

grantów figura świętego Antoniego noszo­

na wszędzie przez Michała.

Ciężar opowieści snutej na scenie opiera się przede wszystkim na aktorach, którzy tworzą barwny ludzki wielo­

głos. Dla tej prowadzonej przez zbioro­

wość narracji Małgorzata Bulanda stwo­

rzyła ascetyczną przestrzeń, którą wypełniła kilkoma rekwizytami i sprzę­

tami, zbudowanym i z naturalnych materiałów (drewniana ława, szafa w do­

mu referenta, przyczepione do sztankie- tów pasma płótna, markujące ściany ba­

raku albo drzew a w amazońskiej dżungli). Ich pojawienie się sugeruje zmianę miejsca akcji bądź sytuacji, ale bywa również i tak, że aktorzy płynnie przechodzą z jednej opowieści w drugą, swobodnie przemieszczając się po osi czasu. Proscenium, które pełniło rolę po­

kładu statku, za chwilę okazuje się czę­

ścią wioski, do której dociera para oszu­

stów.

Cesarz Ameryki to spektakl oszczęd­

ny w środki wyrazu, jakkolwiek zreali­

zowany bardzo rzetelnie. Raczej nie wywoła ogólnospołecznej dyskusji.

Z całą jednak pewnością jest wartościo­

wą propozycją dla bielskich widzów, którzy być może w przypowieści o lo­

sach dziewiętnastowiecznych chłopów odnajdą analogie do współczesności.

Wszak wielu zarobkowych emigrantów również dzisiaj wybiera podróż w nie­

znane.

ANETA GŁOWACKA

R obert Urbański: Cesarz A m eryki, reżyse­

ria: Jacek G łom b, scenografia: M ałgorzata B ulanda, m uzyka: Bartek Straburzyński, ruch sceniczny: W itold Jurew icz. Teatr Pol­

ski w B ielsku-B iałej, prem iera: 20 kw iet­

nia 2013.

Scena zbiorow a z g liw ickiej inscenizacji „N oc w Wenecji

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 5 (Stron 51-54)

Powiązane dokumenty