Metaforyczny tytuł wielowątkowego
„Mieszkam za darmo w każdym z was”
zwraca uwagę na pewną specyfi
kę - w pełni subiektywnej - refleksji pi
sarza, który z charakterystycznym dla sie
bie dystansem kreśli swój szkicowy au
toportret jako specyficznego lokatora zbiorowej świadomości mieszkańców Zawiercia. Razem z Bogdanem Dwora
kiem podążamy bowiem zapomnianymi lub nieistniejącymi już arteriami miasta, które niczym żywy organizm napędza
ne jest prywatnymi historiami zasiedla
jących je rodzin. Jest także oswojoną przestrzenią, w którą niejednokrotnie wkraczała wielka historia, naznaczając losy wielu mieszkańców oraz ich bliskich cierpieniem rozłąki, koniecznością sta
wania w obliczu tragicznych dylematów lub przymusowych emigracji. Dobrym tego przykładem są kilkakrotnie powra
cające w tomie refleksy z życia zawier
ciańskich Żydów, szczególnie fragmen
ty poświęcone wysiedleniom z getta oraz desperackiej ucieczce przed nadcią
gającym widmem Zagłady.
W czasie lektury kolejnych tekstów nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor
„Korzeni czy ksenofobii”, ilekolwiek za
mknie powieki, oczyma duszy wciąż do
skonale widzi miniony pejzaż swojego miasta, odtwarzając najróżniejsze ar
chitektoniczno-urbanistyczne detale z fo
tograficzną wręcz dokładnością. Czytel
nik przemierza wraz z pisarzem meandry ulic (do rangi toposu urasta w tym przy
padku ulica Ogrodowa, opiewana przez Bogdana Dworaka jako wzór dla jako
ści sąsiedzkiego pożycia) prowadzą
cych do ulubionych przybytków (nieza
pomniane seanse w kinie „Stella”), czę
sto odwiedzanych miejsc użyteczności publicznej (Nowy Rynek, będący oneg- daj największym w okolicy placem han
dlowym) oraz malowniczych zakątków, jak chociażby słynny lasek fabryczny.
„M ieszkam za darmo w każdym z was” to pean na cześć ocalającej roli pa
mięci, będącej równocześnie jednym z kluczowych elementów kształtują
cych jednostkową oraz kolektywną toż
samość. Charakterystyczna dla dorobku Bogdana Dworaka obsesja szczegółowo
ści służy zawierciańskiemu pisarzowi ja
ko literackie narzędzie, za pomocą któ
rego przedziera się przez kolejne warstwy szalenie sensualnych wspomnień, odkry
waj ąc zarówno społeczny, obyczajowy oraz kulturowy aspekt historii Źawiercia, jak również nie wszystkim znane oblicze człowieka poszukującego samego siebie w doświadczeniu transcendencji, o czym przekonuje lektura rozdziału zatytułowa
nego „Mój przedsionek do Pana Boga”, będącego jednym z najbardziej osobi
stych tekstów wchodzących w skład omawianego zbioru.
„ Często jest tak, że fakty z biegiem lat zacierają się, stają się kłopotliwe. Ich uczestnicy, ja k i świadkowie, czasami nie chcą się do nich przyznać. Mity z biegiem lat pęcznieją, stają się bardziej wiarygod
ne od autentycznych zdarzeń (...). Tych kil
ka banalnych myśli nawiedziło mnie, gdy w autobusie spotkałem pewnego pana, któ
ry zwierzył mi się, że w jego dzieciństwie lasek fabryczny urastał do rangi amazoń
skiej puszczy ”. Bogdan Dworak nie ukry
wa jednak, że także jego pamięć bywa za
wodna, nie uzurpuje sobie przywileju bycia narratorem wszechwiedzącym. Nie
jednokrotnie na kartach jego książki moż
na odnaleźć fragmenty, w których otwar
cie snuje przypuszczenia na temat dalszych perypetii bohaterów swoich opowieści, równocześnie decydując o stopniu w ja
kim chce uprzywilejować swoich czytel
ników uczestniczących we wspólnym re
konstruowaniu szeroko rozumianej pano
ramy dawnego Zawiercia.
Twórczość zamieszkującego marci- szowską samotnię pisarza, udatnie bilan
sującego w swoich dziełach pierwiastek erudycji, niebanalność refleksji oraz lekko satyryczne, choć zawsze głęboko humanistyczne spojrzenie na sprawy drugiego człowieka, to koronny dowód w sprawie nobilitacji prowincji oraz przyczynek do refleksji na temat świa
domości swoich europejskich korzeni.
Czytelnicy, którym nieobcy jest dorobek Bogdana Dworaka, nie będą potrzebowa
li dodatkowej rekomendacji, aby sięgnąć po jego najnowszą publikację. Pozosta
łym „Mieszkam za darmo w każdym z was” (okraszone bogatym materiałem zdjęciowym oraz ilustracyjnym) warto polecić jako pozycję świetnie łączącą wa
lor memuaiystyki, eseju, biografii i jedy
nej w swoim rodzaju gawędy.
PRZEMYSŁAW PIENIĄŻEK
P
owieści z epoki wiktoriańskiej nadal potrafią poruszać odbiorców - i dobrze, że wydawcy to dostrzegli. Na pol
skim rynku oprócz kolejnych wydań ukochanych przez wiele pokoleń czytel
ników powieści wiktoriańskich ( Wi
chrowe Wzgórza EmilyBronte, Dziwne losy Jane Eyre Charlotte Bronte), wresz
cie pojawiły się nowe, dotąd niedostęp
ne w polskim przekładzie: obie książki trzeciej z sióstr Bronte, Anne (,Lokator
ka Wildfell H all oraz Agnes Grey - w 2012 roku), a także powieści Eliza
beth Gaskell (Północ i Południe - 2011, Żony i córki - 2012).
W przypadku Północy i Południa -bodaj najsłynniejszej książki tej autor
ki - mamy do czynienia z osobliwym przypadkiem. Pozycja ta opublikowana po raz pierwszy w 1855 roku, w Polsce ukazała się ponad sto pięćdziesiąt lat później za to od razu w dwóch przekła
dach. Pierwsze wydanie, dwutomowe (tytuł Północ Południe) w tłumaczeniu Magdaleny Moltzan-Małkowskiej za
wdzięczamy Wydawnictwu Elipsa (se
ria: Biblioteka „Bhiszcza”) - pierwszy z tomów pojawił się w czerwcu 2011 ro
ku. Dwa miesiące później Świat Książ
ki wydał tę samą powieść w jednym to
mie (tytuł Północ i Południe) przetłuma
czoną przez Katarzynę Kwiatkowską.
Pomijając paradoksy wydawnicze, na
leży stwierdzić, że „pani Gaskell” (jak często ją nazywano) jest pisarką zdecy
dowanie wartą poznania (nie bez koze
ry była bardzo ceniona przez Charlesa Dickensa czy Johna Ruskina. Jej odda
ną przyjaciółką pozostała wspomniana już Charlotte Bronte). Do tej pory pol
ski czytelnik mógł czytać jedynie M a
ry Barton oraz do niedawna unikatowe Panie z Cranford (nowe wydanie nie
dawno ukazało się w polskich księgar
niach).
Elizabeth Cleghom Gaskell żyła w la
tach 1810-1865. Jako żona unitariańskie- go pastora na co dzień stykała się z bie
dą, dotykającą ludzi żyjących na półno
cy Anglii. W swoich powieściach poru
szała kwestie przepaści między zamoż
nymi a biednymi, różnice poziomu ży
cia i statusu między lepiej urodzonymi, a ciężko pracującymi nędzarzami, czy wreszcie emancypacji kobiet. Tych te
matów nie zabrakło również w Półno
cy i Południu.
To historia młodziutkiej, dobrodusz
nej córki pastora, Margaret Hale, pocho
dzącej z zamożnego Helstone, a właści
wie wychowanej w Londynie. Beztro
ska dotąd dziewczyna nieoczekiwanie musi przenieść się wraz z rodzicami do uprzemysłowionego Milton na pół
nocy Anglii. Tam poznaje zupełnie in
ny świat: biedy, trudu, głodu, chorób, śm ierci, nieustannej w alki o byt (na pierwszy plan wysuwa się tu konflikt między właścicielem ogromnej fabryki Johnem Thomtonem i pracującymi dla niego robotnikami, który w końcu mu
si doprowadzić do strajku). Margaret
0 przemyśle 1 dojrzewaniu
po raz pierwszy doświadcza prawdziwe
go cierpienia, jest także zmuszona do przyjmowania różnorakich (rów
nież niejednoznacznych pod względem moralnym) postaw. Sama musi sobie od
powiedzieć na pytania o to, co napraw
dę w życiu ważne, a także spróbować przetrwać w trudnych czasach.
„Świat Książki” kusi czytelników na okładce porównaniem do książek Ja
ne Austen czy sióstr Bonte. To być mo
że dobry chwyt marketingowy, ale ma
jący niewiele wspólnego z powieścią.
Elizabeth Gaskell koncentruje się przede wszystkim na szeregu problemów spo
łecznych. Oczywiście zarówno pisarki z Haworth jak i Jane Austen poruszały w swojej prozie sporne kwestie trawią
ce angielskie społeczeństwo (przede wszystkim dotyczące dyskryminacji kobiet), a jednak pozostawały one na marginesie (w przypadku pastelo
wych, pełnych uroku powieści Austen, koncentrujących się raczej na korzyst
nym mariażu bohaterek) bądź na drugim planie (Charlotte czy Anne Bronte sku
piały się przede wszystkim na jednost
ce). Elizabeth Gaskell stara się ogarnąć całe społeczeństwo (stąd jej bohaterka zapoznaje się zarówno z robotniczą biedotą jak i właścicielem fabryki, czy wreszcie gnuśną, zamożną arystokracją), nie waha się też przed opisywaniem scen przykrych, a nawet brutalnych (jakich na przykład nie znajdzie się u Austen),
zdecydowanie mniej tu też fenomenal
nego ironicznego humoru (cechującego autorkę Rozważnej i romantycznej, a któremu również sama Gaskell dała wyraz w Paniach z Cranford). Za to nie brak w Północy i Południu mocnych, kontrowersyjnych - nawet jak na dzisiej
sze czasy! - opinii. Nie chodzi tu tylko 0 nierówność społeczną (Przeznacze
niem niektórych są wystawne przyjęcia, purpura i delikatna bielizna (...) Inni zrodzili się, by spędzić życie w mozole 1 harówce (s. 201)), ale również o bez
litosne prawo (Frederick Hale, który zbuntował się przeciwko niesprawiedli
wemu zwierzchnikowi nie może wrócić do kraju pod groźbą rozstrzelania) czy wątpliwości natuiy religijnej (to właśnie one skłaniają pastora (!) do szukania in
nego zajęcia), powstające zwłaszcza w obliczu biedy i niesprawiedliwości (je
den z robotników stwierdza: Sakiewka, złoto i banknoty to są rzeczy, które ist
nieją. Można j e poczuć i ich dotknąć.
One są prawdziwe. A życie wieczne to tylko gadanina (s. 301)). W tym wszyst
kim nieco blaknie nieodzowna dla tego typu literatury historia miłosna. Zako
chanych (Margaret Hale i przemysłow
ca Johna Thomtona) dzieli doświadcze
nie, podejście do życia, a pojednanie utrudniają (żeby użyć tytułu najsłynniej
szej powieści Jane Austen) duma i uprze
dzenie.
Centralną postacią całej historii pozo
staje Margaret. Dziewczyna, która do
tąd prowadziła wygodne życie na połu
dniu Anglii oraz w stolicy, nagle styka się z prawdziwymi problemami, biedą i cierpieniem (również własnym - naj
pierw dotyka ją śmierć przyjaciółki, a później rodziców). W konsekwencji zmienia swój sposób myślenia (znala
złszy się później z powrotem w bez
piecznym Londynie Zaczynała czuć przesyt bezczynnością i spokojem, egzy
stencją, w której nie istniała wałka, pra
ca czy wyzwanie (s. 489) i dojrzewa.
Z dobrotliwego, ale bezmyślnego dziew- czątka zmienia się w zdroworozsądko
wą, niezależną kobietę. Nagrodą w fi
nale powieści okazuje się wzbogacenie (nieoczekiwany spadek) i pojednanie z ukochanym mężczyzną (jest to nader częsty motyw w powieściach wiktoriań
skich - podobnie kończą się powieści Dziwne losy Jane Eyre czy Lokatorka
Wildfell Hall).
Elizabeth Gaskell to postać niewątpli
wie ważna w literaturze światowej. Jej książki przedstawiają barwny, choć przeważnie przygnębiający obraz XIX- -wiecznego społeczeństwa angielskie
go, bezkompromisowo dotykają też istotnych, często niewygodnych tema
tów. Lektura powieści pani Gaskell może sprawić mnóstwo przyjemności polskim czytelnikom - niezależnie od powiązania z twórczością sióstr Bronte czy Jane Austen.
MICHAŁ PAWEŁ URBANIAK
5
•N
O
§
' O
P=!
w
Q
<i
0
O
5
• N
£
O
' O
ps
Archiwum Państwowe w Katowicach Oddział w Gliwicach. Informator o zasobie archiwalnym. Wyd.
Archiwum Państwowe w Katowicach, Naczelna Dy
rekcja Archiwów Państwowych, K atowice 2012, s. 248.
Pierwsza taka publikacja dotycząca Oddziału w Gli
wicach. Ucieszy zapewne profesjonalnych historyków jak i pasjonatów zainteresowanych przeszłością swo
jego regionu. Może ich natomiast zmartwić fakt, że in
formator dotyczy jedynie dokumentacji znajdującej się na miejscu. Część materiałów związanych z tematem jest rozproszona po kraju i za granicą. W książce zna
leźć można oczywiście wykazy zbiorów dotyczące ad
ministracji, gospodarki, oświaty, stowarzyszeń oraz in
nych dziedzin życia publicznego. Mnie osobiście naj
bardziej zaciekawiły archiwa rodzinne (przeważnie nie
mieckich przemysłowców) a także części zatytułowa
ne Spuścizny i Zbiory i kolekcje. Tu m.in. takie zbio
ry jak heraldyczny, kartograficzny, czy ikonograficz
ny. Z nich zapewne pochodzą zamieszczone na koń
cu publikacji wspaniałe ilustracje - fotokopie dokumen
tów i map, liczne historyczne zdjęcia miejsc i ludzi, na
wet rysunki techniczne.
Patronowie katowickich ulic i placów. [Red. Urszu
la RzewiczokJ. Wyd. Muzeum Historii Katowic, Ka
towice 2013, s. 408.
Moim zdaniem pozycja bardzo potrzebna. Przed la
ty podobną pracę wydał Lech Szaraniec, jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Niektóre ulice wróciły do nazw międzywojennych (Wojewódzka, św.
Jana) na innych działaczy komunistycznych zastąpi
li ludzie rzeczywiście zasłużeni dla miasta czy regio
nu, no i wreszcie Katowice się rozrosły i w miejscach, gdzie wcześniej były polne drogi, trzeba było jakoś na
zwać dzielnicowe uliczki, wzdłuż których powstały osiedla domków jednorodzinnych. Wiele razy słysza
łem pytanie związane z patronem ulicy: „Kto to wła
ściwie był?”. Nie miałem podobnego problemu, bo uro
dziłem się i mieszkałem przez wiele lat przy Kocha
nowskiego. Teraz każdy może zapoznać się z biogra
mem „swojego” patrona, więcej - przyjrzeć mu się na zdjęciu lub rycinie. Z podpisów zamieszczonych pod poszczególnymi materiałami dowiedziałem się, że w pracy nad tą bardzo starannie wydaną publikacją uczestniczył niemal cały zespół pracowników MHK.
Wyrazy uznania.
W jakli, kiecce, sztofce. Strój ludowy w Tychach i okolicy. Wyd. M uzeum M iejskie w Tychach, Ty
chy 2013, s. 40.
Ta książeczka, a właściwie albumik, towarzyszy wy
stawie związanej ze śląskim strojem ludowym, którą można zwiedzać w tyskim Muzeum aż do sierp
nia 2013 roku. I zachęcam do tego bardzo, bo i lektu
ra tekstów, i oglądanie zdjęć dają sporo satysfakcji, po
za tym, że stanowią atrakcyjne źródło wiedzy o regio
nie. Jednak dzięki tej bogato ilustrowanej książeczce możemy nie tylko poznać krój i kolorystykę strojów z Pszczyńskiego, ale też zobaczyć jak się one spraw
dzały w życiu. Co noszono na co dzień, do roboty, na przykład w polu, a co zakładano „od święta”, zwią
zanego zresztą głównie z życiem rodzinnym - fotogra
fie ślubne, oczywiście młodych par, ale też te druhen (drużbowie jakoś mniej byli strojni), albo zdjęcia z pierwszej Komunii św. Archiwalne ilustracje są pięk
ne jak malarstwo rodzajowe. Kolekcja prezentowana na wystawie pochodzi głównie ze zbiorów Muzeum, uzupełniły ją jednak eksponaty wypożyczone przez na
szego współpracownika Alojzego Łyskę i Joannę Na- tkaniec.
M ałgorzata Anna Bobak: Żywot pliszki Wyd. na
kładem autorki, Tychy 2012, s. 74.
Drugi tomik tej autorki, który miałem przyjemność (bardzo rzadko używam podobnego sformułowania) przeczytać. To poezja na pewno kobieca, ale nie sen
tymentalna, nie ckliwa, i - co najważniejsze - nie przegadana. Ostatnio wolę wiersze kobiet, bo wbrew potocznym sądom, są oszczędne, lapidarne, wyra
stają z jakiegoś życiowego doświadczenia, operują konkretem, który przemawia do wyobraźni. Nie wiem, dlaczego ostatnio mężczyźni (oczywiście nie wszyscy) strasznie się rozgadali, piszą rzeczy dłu
gie i - dla mnie przynajmniej - nudne. Im dedyku
ję cytaty z tomiku Bobak. Wiersz „Morał”: Zostały po tobie wieszaki i listy / kilka zdjęć / Czy to normal
ne że miłość nad życie / wyklucza się sama / butwie- je i gnije // Płyty schowałam / byś mi ich nie ukradł. Prawie haiku pod tytułem „Żywot”: Przyle
ciał paź królowej / Przez kilka dni będzie jaśniej.
Jeszcze pesymistyczne „Połówki”: Nie da się poskła
dać / przeciętych połówek cytryny/ jeżeli z jednej zo
stał wyciśnięty cały sok. Można krótko? Czekam na kolejne wiersze.
Libor Martunek: Jsi mym signifle. Jesteś moim si- gnifie. Wyd. M esto Krnov, K rnov 2012, s. 128.
Martinek, dr hab. związany z Uniwersytetem w Opa
wie, historyk literatury i krytyk, członek Górnośląskie
go Towarzystwa Literackiego przesyłał mi do tej po
ry materiały z rozmaitych polsko-czeskich konferen
cji naukowych, których był współorganizatorem. Po
nadto zaś tomiki polskich poetów, konsekwentnie tłumaczonych przez niego na język czeski. W tej dzie
dzinie jego dorobek jest zresztą imponujący. Teraz na
tomiast dostałem wybór jego własnych wierszy w wer
sji dwujęzycznej (na polski tłumaczył je Jacek Molę- da). Zawarte w zbiorze utwory pochodzą z różnych lat (jest np. wiersz konkursowy „Nowe przestrzenie Ika
rów”), różnią się też tematyką, konwencją, formą.
Do mnie najbardziej przemówiły haiku, widać, że Mar
tinek w tym rodzaju poezji bardzo dobrze się czuje. Z to
mu cytuję wiersz „Mury”: Nawet nie zauważyłem/kie
dy wokół mnie / wznieśli wysokie mury // Teraz siedzę między nimi / myśli pożera czas HA jeszcze tyle chciał
bym osiągnąć / / Bezlitośnie i bezwstydnie / zamurowali przede mną świat.
Jarosław Naliwajko: Zero. Wyd. Novae Res - Wy
dawnictwo Innowacyjne, Gdynia 2013, s. 162.
Dr hab. Krzysztof Biedrzycki w notce na czwar
tej stronie okładki pisze: Kiedyś podczas dyskusji o polskiej literaturze profesorowie Jan Błoński I Jó
z e f Tischner ubolewali, że nie ma dobrej, przekonu
jącej polskiej powieści o księdzu. Powieść „ Zero ” wypełnia tę lukę. Nie wydaje mi się. Po pierw
sze - chociaż autorem jest ksiądz - jego bohater, ka
płan nie za wiele w książce o swojej profesji (powo
łaniu?) mówi. Dowiadujemy się, że ksiądz pisze ka
zania, spowiada, odprawia Msze św. To informacje dość ogólnikowe i powszechnie znane. Po dru
gie - ów bohater-narrator zajmuje się głównie sobą, jakimiś urazami psychicznymi, których przyczyną jest rodzina, jakieś przeżycia z dzieciństwa trwają
ce przez cały czas. Po trzecie - język tej powieści.
Próbka: Gdzie się tego nauczyłem? Może lata prak
tyki relatywizmu myślowego, a może że psychotera
pia inaczej pokazuje odpowiedzialność, je j począt
ki, decyzje. Autor jest także psychoterapeutą, jednak slang zawodowy nie bardzo się sprawdza w litera
turze pięknej.
P
lakat był zawsze silną dyscypliną graficzną Śląska i jak chcą niektórzy jest nią do dzisiaj. To tu na ASP pod przew odem p rofesora Józefa Mroszczaka, docenta Bogusława Gó
reckiego, profesora Tadeusza Grabow
skiego i innych - tak wielu, tak dobrze opanowało sztukę plakatu. Tu w Kato
wicach zrodziła sie idea powołania Biennale Plakatu, imprezy dziś powie
lanej w świecie.
Plakatem żyło prawie całe środowi
sko plastyczne, wiele konkursów stwa
rzało możliwość konkurowania, a be
neficjenci nagród z dumą się nimi ob
nosili.
Wiesz otrzymałem „ Trepa ” - oświad
czył mi z dumą Acio Starczewski po otrzymaniu nagrody im. Tadeusza Trepkowskiego za plakat o Nowej Hucie.
Wspominając te dzieje z Kryspianem Adamczykiem, artystą grafikiem i au
torem wielu plakatów taką przypowieść usłyszałem:
- Był konkurs na płakat pierwszoma
jowy, chciałem wziąć udział, ale zasta
nawiałem się co zrobić, bo temat był ju ż bardzo ograny.
Ceniłem sobie w plakacie zwięzłość, efekt osiągnięty skromnymi środkami i żeby za dużo nie przegadać, bo
bar-W
szem znany nasz znakomity grafik Andrzej Czeczot, nim zamieszkał w Warszawie, mieszkał w Łodzi - dokąd dotarł z New York’u, gdzie znalazł się po Ka
towicach, po przeprowadzce z Pszczyny, do której... darujmy sobie, bo to zbyt odle
głe w czasie i przestrzeni.
Dojeżdżał zatem z tego ostatniego miasta, tu do nas do Wydawnictwa Śląsk, w którym był naczelnym grafikiem i na
szym chlebodawcą.
Widywaliśmy się stosunkowo często, spędzając z sobą wiele czasu, bowiem Andrzejowi nie spieszno było wyjeżdżać z naszego uroczego grodu, który prawie co ubiega się o miano najpiękniejszego mia
sta bodajże w świecie.
Musiał ci to Andrzej odkryć i to go mo
że wstrzymywało.
Znaliśmy jednakże i inne powody absen
cji w Pszczynie.
Aż tu nagle, mniej miewał czasu dla nas.
Widywaliśmy go towarzystwie pani Re
daktor ze znanego Organu, z którą nawet zaczął częściej chodzić do kina niż czynił to z nami.
Zdarzało nam się z kolegą Stanisławem K. wypełniać kartki papieru wierszykami pi
sanymi w czasie niektórych mniej porywa
jących wykładów i tak to powstał żartobli
wy^ poemat, zaczynający się bodajże tak:
Świt gdy ledwo niebo zmaca W Zubrogrodzie mąż miastowy Chyżo wstaje z materaca Biegnąc z moczem do alkowy...
dzo dobre je s t wrogiem dobrego i żeby płakat zawieszony na słupie nie tworzył kakofonii, by był inny i zauważalny.
Nie miałem pomysłu, i ju ż miałem nie brać udziału w kon
kursie...
Była niedziela, ładny dzień, rodzina po obiedzie w ogro
dzie przy kawie i ciastkach, siedzę przy stole a córeczka przy
niosła bąka ze swojego pokoju, kręci się ten bąk, skojarzy
ło mi się z tańcem, a są te karnawały pierwszomajowe w Par
ku Kultury i Wypoczynku.
No i namalowałem takiego bąka lawowanego, dodałem ko
lorowe wstęgi, tak jakby „Mazowsze” tańczyło, na kolorowych kwadracikach, swobodnie roz
mieszczonych z dołu napisałem
„Karnawał Pierwszomajowy”.
Oddałem ten płakat a nieco p ó źn iej otrzymałem telefon, w którym ktoś mi oświadczył, że puściłem bąka na pierwszego
maja.
Dwadzieścia lat później, kiedy ju ż zupełnie o tym zapomniałem, w albumie z wycinkami prasowy
mi u Romka Chruściela zobaczy
łem ten plakat, reprodukcję wy
ciętą z „Kalejdoskopu kultural
nego ’’ Dziennika Zachodniego.
Osiągnąłem zatem to, co chcia
łem, bo robiłem zawsze plakaty z myślą zwrócenia na siebie
łem, bo robiłem zawsze plakaty z myślą zwrócenia na siebie