• Nie Znaleziono Wyników

Specyficzny lokator

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 5 (Stron 61-64)

Metaforyczny tytuł wielowątkowego

„Mieszkam za darmo w każdym z was”

zwraca uwagę na pewną specyfi­

kę - w pełni subiektywnej - refleksji pi­

sarza, który z charakterystycznym dla sie­

bie dystansem kreśli swój szkicowy au­

toportret jako specyficznego lokatora zbiorowej świadomości mieszkańców Zawiercia. Razem z Bogdanem Dwora­

kiem podążamy bowiem zapomnianymi lub nieistniejącymi już arteriami miasta, które niczym żywy organizm napędza­

ne jest prywatnymi historiami zasiedla­

jących je rodzin. Jest także oswojoną przestrzenią, w którą niejednokrotnie wkraczała wielka historia, naznaczając losy wielu mieszkańców oraz ich bliskich cierpieniem rozłąki, koniecznością sta­

wania w obliczu tragicznych dylematów lub przymusowych emigracji. Dobrym tego przykładem są kilkakrotnie powra­

cające w tomie refleksy z życia zawier­

ciańskich Żydów, szczególnie fragmen­

ty poświęcone wysiedleniom z getta oraz desperackiej ucieczce przed nadcią­

gającym widmem Zagłady.

W czasie lektury kolejnych tekstów nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor

„Korzeni czy ksenofobii”, ilekolwiek za­

mknie powieki, oczyma duszy wciąż do­

skonale widzi miniony pejzaż swojego miasta, odtwarzając najróżniejsze ar­

chitektoniczno-urbanistyczne detale z fo­

tograficzną wręcz dokładnością. Czytel­

nik przemierza wraz z pisarzem meandry ulic (do rangi toposu urasta w tym przy­

padku ulica Ogrodowa, opiewana przez Bogdana Dworaka jako wzór dla jako­

ści sąsiedzkiego pożycia) prowadzą­

cych do ulubionych przybytków (nieza­

pomniane seanse w kinie „Stella”), czę­

sto odwiedzanych miejsc użyteczności publicznej (Nowy Rynek, będący oneg- daj największym w okolicy placem han­

dlowym) oraz malowniczych zakątków, jak chociażby słynny lasek fabryczny.

„M ieszkam za darmo w każdym z was” to pean na cześć ocalającej roli pa­

mięci, będącej równocześnie jednym z kluczowych elementów kształtują­

cych jednostkową oraz kolektywną toż­

samość. Charakterystyczna dla dorobku Bogdana Dworaka obsesja szczegółowo­

ści służy zawierciańskiemu pisarzowi ja­

ko literackie narzędzie, za pomocą któ­

rego przedziera się przez kolejne warstwy szalenie sensualnych wspomnień, odkry­

waj ąc zarówno społeczny, obyczajowy oraz kulturowy aspekt historii Źawiercia, jak również nie wszystkim znane oblicze człowieka poszukującego samego siebie w doświadczeniu transcendencji, o czym przekonuje lektura rozdziału zatytułowa­

nego „Mój przedsionek do Pana Boga”, będącego jednym z najbardziej osobi­

stych tekstów wchodzących w skład omawianego zbioru.

„ Często jest tak, że fakty z biegiem lat zacierają się, stają się kłopotliwe. Ich uczestnicy, ja k i świadkowie, czasami nie chcą się do nich przyznać. Mity z biegiem lat pęcznieją, stają się bardziej wiarygod­

ne od autentycznych zdarzeń (...). Tych kil­

ka banalnych myśli nawiedziło mnie, gdy w autobusie spotkałem pewnego pana, któ­

ry zwierzył mi się, że w jego dzieciństwie lasek fabryczny urastał do rangi amazoń­

skiej puszczy ”. Bogdan Dworak nie ukry­

wa jednak, że także jego pamięć bywa za­

wodna, nie uzurpuje sobie przywileju bycia narratorem wszechwiedzącym. Nie­

jednokrotnie na kartach jego książki moż­

na odnaleźć fragmenty, w których otwar­

cie snuje przypuszczenia na temat dalszych perypetii bohaterów swoich opowieści, równocześnie decydując o stopniu w ja­

kim chce uprzywilejować swoich czytel­

ników uczestniczących we wspólnym re­

konstruowaniu szeroko rozumianej pano­

ramy dawnego Zawiercia.

Twórczość zamieszkującego marci- szowską samotnię pisarza, udatnie bilan­

sującego w swoich dziełach pierwiastek erudycji, niebanalność refleksji oraz lekko satyryczne, choć zawsze głęboko humanistyczne spojrzenie na sprawy drugiego człowieka, to koronny dowód w sprawie nobilitacji prowincji oraz przyczynek do refleksji na temat świa­

domości swoich europejskich korzeni.

Czytelnicy, którym nieobcy jest dorobek Bogdana Dworaka, nie będą potrzebowa­

li dodatkowej rekomendacji, aby sięgnąć po jego najnowszą publikację. Pozosta­

łym „Mieszkam za darmo w każdym z was” (okraszone bogatym materiałem zdjęciowym oraz ilustracyjnym) warto polecić jako pozycję świetnie łączącą wa­

lor memuaiystyki, eseju, biografii i jedy­

nej w swoim rodzaju gawędy.

PRZEMYSŁAW PIENIĄŻEK

P

owieści z epoki wiktoriańskiej nadal potrafią poruszać odbiorców - i do­

brze, że wydawcy to dostrzegli. Na pol­

skim rynku oprócz kolejnych wydań ukochanych przez wiele pokoleń czytel­

ników powieści wiktoriańskich ( Wi­

chrowe Wzgórza EmilyBronte, Dziwne losy Jane Eyre Charlotte Bronte), wresz­

cie pojawiły się nowe, dotąd niedostęp­

ne w polskim przekładzie: obie książki trzeciej z sióstr Bronte, Anne (,Lokator­

ka Wildfell H all oraz Agnes Grey - w 2012 roku), a także powieści Eliza­

beth Gaskell (Północ i Południe - 2011, Żony i córki - 2012).

W przypadku Północy i Południa -bodaj najsłynniejszej książki tej autor­

ki - mamy do czynienia z osobliwym przypadkiem. Pozycja ta opublikowana po raz pierwszy w 1855 roku, w Polsce ukazała się ponad sto pięćdziesiąt lat później za to od razu w dwóch przekła­

dach. Pierwsze wydanie, dwutomowe (tytuł Północ Południe) w tłumaczeniu Magdaleny Moltzan-Małkowskiej za­

wdzięczamy Wydawnictwu Elipsa (se­

ria: Biblioteka „Bhiszcza”) - pierwszy z tomów pojawił się w czerwcu 2011 ro­

ku. Dwa miesiące później Świat Książ­

ki wydał tę samą powieść w jednym to­

mie (tytuł Północ i Południe) przetłuma­

czoną przez Katarzynę Kwiatkowską.

Pomijając paradoksy wydawnicze, na­

leży stwierdzić, że „pani Gaskell” (jak często ją nazywano) jest pisarką zdecy­

dowanie wartą poznania (nie bez koze­

ry była bardzo ceniona przez Charlesa Dickensa czy Johna Ruskina. Jej odda­

ną przyjaciółką pozostała wspomniana już Charlotte Bronte). Do tej pory pol­

ski czytelnik mógł czytać jedynie M a­

ry Barton oraz do niedawna unikatowe Panie z Cranford (nowe wydanie nie­

dawno ukazało się w polskich księgar­

niach).

Elizabeth Cleghom Gaskell żyła w la­

tach 1810-1865. Jako żona unitariańskie- go pastora na co dzień stykała się z bie­

dą, dotykającą ludzi żyjących na półno­

cy Anglii. W swoich powieściach poru­

szała kwestie przepaści między zamoż­

nymi a biednymi, różnice poziomu ży­

cia i statusu między lepiej urodzonymi, a ciężko pracującymi nędzarzami, czy wreszcie emancypacji kobiet. Tych te­

matów nie zabrakło również w Półno­

cy i Południu.

To historia młodziutkiej, dobrodusz­

nej córki pastora, Margaret Hale, pocho­

dzącej z zamożnego Helstone, a właści­

wie wychowanej w Londynie. Beztro­

ska dotąd dziewczyna nieoczekiwanie musi przenieść się wraz z rodzicami do uprzemysłowionego Milton na pół­

nocy Anglii. Tam poznaje zupełnie in­

ny świat: biedy, trudu, głodu, chorób, śm ierci, nieustannej w alki o byt (na pierwszy plan wysuwa się tu konflikt między właścicielem ogromnej fabryki Johnem Thomtonem i pracującymi dla niego robotnikami, który w końcu mu­

si doprowadzić do strajku). Margaret

0 przemyśle 1 dojrzewaniu

po raz pierwszy doświadcza prawdziwe­

go cierpienia, jest także zmuszona do przyjmowania różnorakich (rów­

nież niejednoznacznych pod względem moralnym) postaw. Sama musi sobie od­

powiedzieć na pytania o to, co napraw­

dę w życiu ważne, a także spróbować przetrwać w trudnych czasach.

„Świat Książki” kusi czytelników na okładce porównaniem do książek Ja­

ne Austen czy sióstr Bonte. To być mo­

że dobry chwyt marketingowy, ale ma­

jący niewiele wspólnego z powieścią.

Elizabeth Gaskell koncentruje się przede wszystkim na szeregu problemów spo­

łecznych. Oczywiście zarówno pisarki z Haworth jak i Jane Austen poruszały w swojej prozie sporne kwestie trawią­

ce angielskie społeczeństwo (przede wszystkim dotyczące dyskryminacji kobiet), a jednak pozostawały one na marginesie (w przypadku pastelo­

wych, pełnych uroku powieści Austen, koncentrujących się raczej na korzyst­

nym mariażu bohaterek) bądź na drugim planie (Charlotte czy Anne Bronte sku­

piały się przede wszystkim na jednost­

ce). Elizabeth Gaskell stara się ogarnąć całe społeczeństwo (stąd jej bohaterka zapoznaje się zarówno z robotniczą biedotą jak i właścicielem fabryki, czy wreszcie gnuśną, zamożną arystokracją), nie waha się też przed opisywaniem scen przykrych, a nawet brutalnych (jakich na przykład nie znajdzie się u Austen),

zdecydowanie mniej tu też fenomenal­

nego ironicznego humoru (cechującego autorkę Rozważnej i romantycznej, a któremu również sama Gaskell dała wyraz w Paniach z Cranford). Za to nie brak w Północy i Południu mocnych, kontrowersyjnych - nawet jak na dzisiej­

sze czasy! - opinii. Nie chodzi tu tylko 0 nierówność społeczną (Przeznacze­

niem niektórych są wystawne przyjęcia, purpura i delikatna bielizna (...) Inni zrodzili się, by spędzić życie w mozole 1 harówce (s. 201)), ale również o bez­

litosne prawo (Frederick Hale, który zbuntował się przeciwko niesprawiedli­

wemu zwierzchnikowi nie może wrócić do kraju pod groźbą rozstrzelania) czy wątpliwości natuiy religijnej (to właśnie one skłaniają pastora (!) do szukania in­

nego zajęcia), powstające zwłaszcza w obliczu biedy i niesprawiedliwości (je­

den z robotników stwierdza: Sakiewka, złoto i banknoty to są rzeczy, które ist­

nieją. Można j e poczuć i ich dotknąć.

One są prawdziwe. A życie wieczne to tylko gadanina (s. 301)). W tym wszyst­

kim nieco blaknie nieodzowna dla tego typu literatury historia miłosna. Zako­

chanych (Margaret Hale i przemysłow­

ca Johna Thomtona) dzieli doświadcze­

nie, podejście do życia, a pojednanie utrudniają (żeby użyć tytułu najsłynniej­

szej powieści Jane Austen) duma i uprze­

dzenie.

Centralną postacią całej historii pozo­

staje Margaret. Dziewczyna, która do­

tąd prowadziła wygodne życie na połu­

dniu Anglii oraz w stolicy, nagle styka się z prawdziwymi problemami, biedą i cierpieniem (również własnym - naj­

pierw dotyka ją śmierć przyjaciółki, a później rodziców). W konsekwencji zmienia swój sposób myślenia (znala­

złszy się później z powrotem w bez­

piecznym Londynie Zaczynała czuć przesyt bezczynnością i spokojem, egzy­

stencją, w której nie istniała wałka, pra­

ca czy wyzwanie (s. 489) i dojrzewa.

Z dobrotliwego, ale bezmyślnego dziew- czątka zmienia się w zdroworozsądko­

wą, niezależną kobietę. Nagrodą w fi­

nale powieści okazuje się wzbogacenie (nieoczekiwany spadek) i pojednanie z ukochanym mężczyzną (jest to nader częsty motyw w powieściach wiktoriań­

skich - podobnie kończą się powieści Dziwne losy Jane Eyre czy Lokatorka

Wildfell Hall).

Elizabeth Gaskell to postać niewątpli­

wie ważna w literaturze światowej. Jej książki przedstawiają barwny, choć przeważnie przygnębiający obraz XIX- -wiecznego społeczeństwa angielskie­

go, bezkompromisowo dotykają też istotnych, często niewygodnych tema­

tów. Lektura powieści pani Gaskell może sprawić mnóstwo przyjemności polskim czytelnikom - niezależnie od powiązania z twórczością sióstr Bronte czy Jane Austen.

MICHAŁ PAWEŁ URBANIAK

5

•N

O

§

' O

P=!

w

Q

<i

0

O

5

• N

£

O

' O

ps

Archiwum Państwowe w Katowicach Oddział w Gliwicach. Informator o zasobie archiwalnym. Wyd.

Archiwum Państwowe w Katowicach, Naczelna Dy­

rekcja Archiwów Państwowych, K atowice 2012, s. 248.

Pierwsza taka publikacja dotycząca Oddziału w Gli­

wicach. Ucieszy zapewne profesjonalnych historyków jak i pasjonatów zainteresowanych przeszłością swo­

jego regionu. Może ich natomiast zmartwić fakt, że in­

formator dotyczy jedynie dokumentacji znajdującej się na miejscu. Część materiałów związanych z tematem jest rozproszona po kraju i za granicą. W książce zna­

leźć można oczywiście wykazy zbiorów dotyczące ad­

ministracji, gospodarki, oświaty, stowarzyszeń oraz in­

nych dziedzin życia publicznego. Mnie osobiście naj­

bardziej zaciekawiły archiwa rodzinne (przeważnie nie­

mieckich przemysłowców) a także części zatytułowa­

ne Spuścizny i Zbiory i kolekcje. Tu m.in. takie zbio­

ry jak heraldyczny, kartograficzny, czy ikonograficz­

ny. Z nich zapewne pochodzą zamieszczone na koń­

cu publikacji wspaniałe ilustracje - fotokopie dokumen­

tów i map, liczne historyczne zdjęcia miejsc i ludzi, na­

wet rysunki techniczne.

Patronowie katowickich ulic i placów. [Red. Urszu­

la RzewiczokJ. Wyd. Muzeum Historii Katowic, Ka­

towice 2013, s. 408.

Moim zdaniem pozycja bardzo potrzebna. Przed la­

ty podobną pracę wydał Lech Szaraniec, jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Niektóre ulice wróciły do nazw międzywojennych (Wojewódzka, św.

Jana) na innych działaczy komunistycznych zastąpi­

li ludzie rzeczywiście zasłużeni dla miasta czy regio­

nu, no i wreszcie Katowice się rozrosły i w miejscach, gdzie wcześniej były polne drogi, trzeba było jakoś na­

zwać dzielnicowe uliczki, wzdłuż których powstały osiedla domków jednorodzinnych. Wiele razy słysza­

łem pytanie związane z patronem ulicy: „Kto to wła­

ściwie był?”. Nie miałem podobnego problemu, bo uro­

dziłem się i mieszkałem przez wiele lat przy Kocha­

nowskiego. Teraz każdy może zapoznać się z biogra­

mem „swojego” patrona, więcej - przyjrzeć mu się na zdjęciu lub rycinie. Z podpisów zamieszczonych pod poszczególnymi materiałami dowiedziałem się, że w pracy nad tą bardzo starannie wydaną publikacją uczestniczył niemal cały zespół pracowników MHK.

Wyrazy uznania.

W jakli, kiecce, sztofce. Strój ludowy w Tychach i okolicy. Wyd. M uzeum M iejskie w Tychach, Ty­

chy 2013, s. 40.

Ta książeczka, a właściwie albumik, towarzyszy wy­

stawie związanej ze śląskim strojem ludowym, którą można zwiedzać w tyskim Muzeum aż do sierp­

nia 2013 roku. I zachęcam do tego bardzo, bo i lektu­

ra tekstów, i oglądanie zdjęć dają sporo satysfakcji, po­

za tym, że stanowią atrakcyjne źródło wiedzy o regio­

nie. Jednak dzięki tej bogato ilustrowanej książeczce możemy nie tylko poznać krój i kolorystykę strojów z Pszczyńskiego, ale też zobaczyć jak się one spraw­

dzały w życiu. Co noszono na co dzień, do roboty, na przykład w polu, a co zakładano „od święta”, zwią­

zanego zresztą głównie z życiem rodzinnym - fotogra­

fie ślubne, oczywiście młodych par, ale też te druhen (drużbowie jakoś mniej byli strojni), albo zdjęcia z pierwszej Komunii św. Archiwalne ilustracje są pięk­

ne jak malarstwo rodzajowe. Kolekcja prezentowana na wystawie pochodzi głównie ze zbiorów Muzeum, uzupełniły ją jednak eksponaty wypożyczone przez na­

szego współpracownika Alojzego Łyskę i Joannę Na- tkaniec.

M ałgorzata Anna Bobak: Żywot pliszki Wyd. na­

kładem autorki, Tychy 2012, s. 74.

Drugi tomik tej autorki, który miałem przyjemność (bardzo rzadko używam podobnego sformułowania) przeczytać. To poezja na pewno kobieca, ale nie sen­

tymentalna, nie ckliwa, i - co najważniejsze - nie przegadana. Ostatnio wolę wiersze kobiet, bo wbrew potocznym sądom, są oszczędne, lapidarne, wyra­

stają z jakiegoś życiowego doświadczenia, operują konkretem, który przemawia do wyobraźni. Nie wiem, dlaczego ostatnio mężczyźni (oczywiście nie wszyscy) strasznie się rozgadali, piszą rzeczy dłu­

gie i - dla mnie przynajmniej - nudne. Im dedyku­

ję cytaty z tomiku Bobak. Wiersz „Morał”: Zostały po tobie wieszaki i listy / kilka zdjęć / Czy to normal­

ne że miłość nad życie / wyklucza się sama / butwie- je i gnije // Płyty schowałam / byś mi ich nie ukradł. Prawie haiku pod tytułem „Żywot”: Przyle­

ciał paź królowej / Przez kilka dni będzie jaśniej.

Jeszcze pesymistyczne „Połówki”: Nie da się poskła­

dać / przeciętych połówek cytryny/ jeżeli z jednej zo­

stał wyciśnięty cały sok. Można krótko? Czekam na kolejne wiersze.

Libor Martunek: Jsi mym signifle. Jesteś moim si- gnifie. Wyd. M esto Krnov, K rnov 2012, s. 128.

Martinek, dr hab. związany z Uniwersytetem w Opa­

wie, historyk literatury i krytyk, członek Górnośląskie­

go Towarzystwa Literackiego przesyłał mi do tej po­

ry materiały z rozmaitych polsko-czeskich konferen­

cji naukowych, których był współorganizatorem. Po­

nadto zaś tomiki polskich poetów, konsekwentnie tłumaczonych przez niego na język czeski. W tej dzie­

dzinie jego dorobek jest zresztą imponujący. Teraz na­

tomiast dostałem wybór jego własnych wierszy w wer­

sji dwujęzycznej (na polski tłumaczył je Jacek Molę- da). Zawarte w zbiorze utwory pochodzą z różnych lat (jest np. wiersz konkursowy „Nowe przestrzenie Ika­

rów”), różnią się też tematyką, konwencją, formą.

Do mnie najbardziej przemówiły haiku, widać, że Mar­

tinek w tym rodzaju poezji bardzo dobrze się czuje. Z to­

mu cytuję wiersz „Mury”: Nawet nie zauważyłem/kie­

dy wokół mnie / wznieśli wysokie mury // Teraz siedzę między nimi / myśli pożera czas HA jeszcze tyle chciał­

bym osiągnąć / / Bezlitośnie i bezwstydnie / zamurowali przede mną świat.

Jarosław Naliwajko: Zero. Wyd. Novae Res - Wy­

dawnictwo Innowacyjne, Gdynia 2013, s. 162.

Dr hab. Krzysztof Biedrzycki w notce na czwar­

tej stronie okładki pisze: Kiedyś podczas dyskusji o polskiej literaturze profesorowie Jan Błoński I Jó­

z e f Tischner ubolewali, że nie ma dobrej, przekonu­

jącej polskiej powieści o księdzu. Powieść „ Zero ” wypełnia tę lukę. Nie wydaje mi się. Po pierw­

sze - chociaż autorem jest ksiądz - jego bohater, ka­

płan nie za wiele w książce o swojej profesji (powo­

łaniu?) mówi. Dowiadujemy się, że ksiądz pisze ka­

zania, spowiada, odprawia Msze św. To informacje dość ogólnikowe i powszechnie znane. Po dru­

gie - ów bohater-narrator zajmuje się głównie sobą, jakimiś urazami psychicznymi, których przyczyną jest rodzina, jakieś przeżycia z dzieciństwa trwają­

ce przez cały czas. Po trzecie - język tej powieści.

Próbka: Gdzie się tego nauczyłem? Może lata prak­

tyki relatywizmu myślowego, a może że psychotera­

pia inaczej pokazuje odpowiedzialność, je j począt­

ki, decyzje. Autor jest także psychoterapeutą, jednak slang zawodowy nie bardzo się sprawdza w litera­

turze pięknej.

P

lakat był zawsze silną dyscypliną graficzną Śląska i jak chcą niektó­

rzy jest nią do dzisiaj. To tu na ASP pod przew odem p rofesora Józefa Mroszczaka, docenta Bogusława Gó­

reckiego, profesora Tadeusza Grabow­

skiego i innych - tak wielu, tak dobrze opanowało sztukę plakatu. Tu w Kato­

wicach zrodziła sie idea powołania Biennale Plakatu, imprezy dziś powie­

lanej w świecie.

Plakatem żyło prawie całe środowi­

sko plastyczne, wiele konkursów stwa­

rzało możliwość konkurowania, a be­

neficjenci nagród z dumą się nimi ob­

nosili.

Wiesz otrzymałem „ Trepa ” - oświad­

czył mi z dumą Acio Starczewski po otrzymaniu nagrody im. Tadeusza Trepkowskiego za plakat o Nowej Hucie.

Wspominając te dzieje z Kryspianem Adamczykiem, artystą grafikiem i au­

torem wielu plakatów taką przypowieść usłyszałem:

- Był konkurs na płakat pierwszoma­

jowy, chciałem wziąć udział, ale zasta­

nawiałem się co zrobić, bo temat był ju ż bardzo ograny.

Ceniłem sobie w plakacie zwięzłość, efekt osiągnięty skromnymi środkami i żeby za dużo nie przegadać, bo

bar-W

szem znany nasz znakomity grafik Andrzej Czeczot, nim zamieszkał w Warszawie, mieszkał w Łodzi - dokąd do­

tarł z New York’u, gdzie znalazł się po Ka­

towicach, po przeprowadzce z Pszczyny, do której... darujmy sobie, bo to zbyt odle­

głe w czasie i przestrzeni.

Dojeżdżał zatem z tego ostatniego miasta, tu do nas do Wydawnictwa Śląsk, w którym był naczelnym grafikiem i na­

szym chlebodawcą.

Widywaliśmy się stosunkowo często, spędzając z sobą wiele czasu, bowiem Andrzejowi nie spieszno było wyjeżdżać z naszego uroczego grodu, który prawie co ubiega się o miano najpiękniejszego mia­

sta bodajże w świecie.

Musiał ci to Andrzej odkryć i to go mo­

że wstrzymywało.

Znaliśmy jednakże i inne powody absen­

cji w Pszczynie.

Aż tu nagle, mniej miewał czasu dla nas.

Widywaliśmy go towarzystwie pani Re­

daktor ze znanego Organu, z którą nawet zaczął częściej chodzić do kina niż czynił to z nami.

Zdarzało nam się z kolegą Stanisławem K. wypełniać kartki papieru wierszykami pi­

sanymi w czasie niektórych mniej porywa­

jących wykładów i tak to powstał żartobli­

wy^ poemat, zaczynający się bodajże tak:

Świt gdy ledwo niebo zmaca W Zubrogrodzie mąż miastowy Chyżo wstaje z materaca Biegnąc z moczem do alkowy...

dzo dobre je s t wrogiem dobrego i żeby płakat zawieszony na słupie nie tworzył kakofonii, by był inny i zauważalny.

Nie miałem pomysłu, i ju ż miałem nie brać udziału w kon­

kursie...

Była niedziela, ładny dzień, rodzina po obiedzie w ogro­

dzie przy kawie i ciastkach, siedzę przy stole a córeczka przy­

niosła bąka ze swojego pokoju, kręci się ten bąk, skojarzy­

ło mi się z tańcem, a są te karnawały pierwszomajowe w Par­

ku Kultury i Wypoczynku.

No i namalowałem takiego bąka lawowanego, dodałem ko­

lorowe wstęgi, tak jakby „Mazowsze” tańczyło, na kolorowych kwadracikach, swobodnie roz­

mieszczonych z dołu napisałem

„Karnawał Pierwszomajowy”.

Oddałem ten płakat a nieco p ó źn iej otrzymałem telefon, w którym ktoś mi oświadczył, że puściłem bąka na pierwszego

maja.

Dwadzieścia lat później, kiedy ju ż zupełnie o tym zapomniałem, w albumie z wycinkami prasowy­

mi u Romka Chruściela zobaczy­

łem ten plakat, reprodukcję wy­

ciętą z „Kalejdoskopu kultural­

nego ’’ Dziennika Zachodniego.

Osiągnąłem zatem to, co chcia­

łem, bo robiłem zawsze plakaty z myślą zwrócenia na siebie

łem, bo robiłem zawsze plakaty z myślą zwrócenia na siebie

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 5 (Stron 61-64)

Powiązane dokumenty