• Nie Znaleziono Wyników

Dosyć tu przypomnieć w „Swiecie nudów,“ tę poważną matro-

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 2 (Stron 105-116)

matro-PA RYZItA . 103

nę, księżnę Reville, która przenikliwością, i praktycznym rozumem przyprowadza rzeczy do ładu.

W ostatnićj jednak sztuce, Pailleron, tak zwykle względny dla kobiet, wziął je za cel ostrych pocisków, chłoszcząc biczem satyry objawiający się między niemi pedantyzm; przyklasnął mu p. Rousset, gdy zręcznie porównywa „Świat nudów,“ z „Saw antkam i” Moliera. Jest to zdaniem jego tenże sam tem at, zastosowany do czasów naszych, z całą różnicą jak a zachodzi między siedmnastym a dziewiętnastym wiekiem. „N auka, mówi Rousset, potrzebną jest, godną szacunku a nawet uwielbienia, z warunkiem jednak, iż nie pochłonie całkiem umysłów niewieścich pedantyzm naukowy, śmieszniejszy jeszcze od pedantyzmu literackiego. Jeżeli mężczyzna pedant nie pięknie się przedstawia, o ileż szpetniejsza postać pedantki. Celem komedyi pań- skićj uchronić kobietę od takiego zboczenia, i tym sposobem oddaje prawdziwą zasługę społeczeństwu. Wszelkie i liczne grożą nam dziś niebezpieczeństwa, ależ i to niemniej od innych rzeczywiste i godne uwagi. Dzięki ci żeś zadzwonił na baczność.“

Ta uroczystość Akademicka, jak widzimy, mnóstwo poruszyła żywotnych pytań, nie jednę nasunęła tu pobudkę do dziennikarskich sporów. Czytamy już silną protestacyą na rzecz naturalizm u w sztu­

ce, przeciw idealistycznym teoryom Karola Blanc, tak pięknie podnie­

sionym przez Paillerona. Zwolenniczki bezwzględnćj emancypacyi powstaną tćż na pana Rousset, nazwą go zacofanym. Ogół jednak, przyklasnął gorąco obu mówcom, a głos powszechny uznał, że powa­

żny świat Akademicki nie był wcale „Światem nudów,“ ja k się to czasem zdarza.

Na zebraniu Towarzystwa uczniów Batiniolskich, redaktor Bu- letynów tegoż Tow. pan Jasiewicz, odczytał ciekawą rozprawę o F ra n ­ cuzach, którzy różneini czasy przebywali w Polsce i opisywali kraj nasz pod rozmaitym względem. Młodzi ziomkowie nasi, zrodzeni i wycho­

wani we Francy i, po większćj części synowie Francuzek, połączeni z młodzieżą tutejszą węzłami krwi i szkolnego koleżeństwa, wzięli so­

bie za cel, wzmacniać tradycyjne związki dwóch ludów, i oddziaływać silnie przeciw prądom, które burzą dawny stosunek. Francuzi licznie zebrani na odczyt p. Jasiewicza, słuchali go z żywem zajęciem: świad­

czyły o tem powtarzające się raz poraź ich oklaski.

Prelegent rozpoczął od najdawniejszych czasów: przypomniał naprzód federacyą Samona, złożoną z franków i słowian przeciwko Awarom, następnie po wprowadzeniu religii chrześcijańskićj, pokazuje napływające z Francyi do Polski duchowieństwo, szczególniej owych Benedyktynów Kluniackich, którzy osadzeni przez Bolesława Chro­

brego w Tyńcu nad Wisłą, stali się tu pierwszymi krzewicielami cy-

wilizacyi. _ •

Stosunki wzmacniają się coraz silniej. Kazimierz Odnowiciel, wychowany według legendy francuzkiój w Kluuiaku, według

późnićj-szych wywodów w Leodyum, utrzymuje scisłe związki z Henrykiem I, królem Francyi. Poślubiwszy za powrotem do kraju córkę Jarosław a, księcia kijowskiego, ułatw ia Henrykowi małżeństwo z b ratan ką żony swojój.

Następują czasy krucyat. Syn Krzywoustego, H enryk, książę Sandomierski i Lubelski, walczy obok francuzów w Palestynie, późniój sprowadza Cystersów z Francyi. Kazimierz Wielki zakłada pod Krakowem Akademią na wzór sorbońskiój wszechnicy, mistrzów do nićj powołuje z Paryża.

Po śmierci ostatniego z Piastów Ludwik, król Węgierski, z rodu książąt d’Anjou, zasiada na tronie polskim: następuje po nim Jadw i­

ga, godna prawnuczka Ludwika Świętego.

Promienie zorzy wschodzącój nad Polską za ostatnich dwóch Jagiellonów, odbiły się na całym europejskim widnokręgu; Francya pociągnięta ich blaskiem, zajęła się skrzętnie zbadaniem dziejów Pol­

ski. Wówczas to, w r. 1573, Blasy Viguenesse, ogłosił w Paryżu kroniki i annały Polskie, a P iotr Huillier wydał w przekładzie z ła ­ ciny na język francuzki: „H istoryą książąt i królów polskich,“ dzieło H erburta z Fulsztynu.

Po wygaśnięciu Jagiellonów, elekcya H enryka III przybliża dwa narody, i pozwala im tem lepiój poznać się nawzajem. Poprzedza króla Jan de Montluc, biskup Walencyi, który zręczncmi zabiega­

mi skłania sejm do obioru Walezyusza. W orszaku panów francuz- kich przybywa z królem Guy du Faur, de Pibrac, uczony Gaskoń- czyk: on jeden z pomiędzy wszystkich umie rozmówić się po łacinie z polskimi dostojnikami. Po ucieczce Henryka, tónże Pibrac sprawia po­

selstwo w Polsce, staje w obronie króla w obec sejmu. P ibrac zostawił ciekawą relacyą przygód swych i toczonych układów. Awanturnicze życ.e jego opisał Karol Paschal po łacinie w XVII wieku, a inny Guy du F au r Pibrac przełożył na język francuzki, to zajmujące dzieło.

Napływ francuzów do Polski zamienił się w prawdziwą po­

wódź w połowie XVII wieku, kiedy kardynał Mazaryni, chcąc sobie zjednać Polskę, w czasach zapasów Francyi z cesarstwem, doprowa­

dził do skutku małżeństwo W ładysława IV z Maryą Gonzagą. L i­

czny orszak dorodnych panien, z pierwszych rodzin francuzkich, to ­ warzyszył krolowćj. Wiele z nich pozostać miało w Polsce. Marya Kazimira d’Arquin oddała rękę Janowi Zamoyskiemu, nim przyszło jéj usiąść na tronie z Janem Sobieskim; Eugenia de Mailly, krewna Kondeusza, została małżonką Krysztofa Paca, gdy znów M ichał Puc pojął hrabinę de Lussi. Morsztyn i wielu innych pauów zaślubiło również Francuzki.

Wielkie te panie dopomogły dzielnie krolowćj do wprowadze­

nia na dwór wytwornój ogłady. Język francuzki zapanował w war­

szawskim święcie. Garnęli się do Polski inżynierowie, artyści, archi­

tekci i rzemieślnicy. Budowano pałace, meblowano je na wzór pa- ryzkich; kuchmistrze francuzcy zmienili stoł do uiepozuania i obfitość

PA RYZ i! A. 1 0 5

zastąpiono wytwornością. Wina francuzkic zajęty miejsce ulubionego dawnićj węgrzyna. Francuzi urządzili pierwsze p (¿ty, na ulicach warszawskich krążyły francuskie pojazdy, z francuzką na koniach uprzężą. Moda francuzka zawróciła wszystkim głowy. "Panie stroiły się w robrony i fryzury, panowie w szaty jedwabne, szamerowane zło­

tem, jakie noszono w St. Germain, na dworze Ludwika XIV. L itera­

tu ra francuzka zaczyna się rozpowszechniać; na teatrze dworskim ukazują się przekłady .,Cyda“ i „A ndrom aki,“ dokonane przez pod­

kanclerzego Morsztyna.

Z powodu widowisk scenicznych znajdujemy tu przygodę, po­

wtórzoną za Leonardem Chodźką. W r. 1664, król polski nadał fran ­ cuzom, bawiącym w Warszawie, przywilćj na przedstawianie w cyrku tryumfów, odniesionych przez wojska francuzkie nad arm ią cesarską.

Jazda i piechota odbywała manewra; król francuzki siedział na py­

sznym tronie; szedł ku niemu smutno cesarz z koroną w' ręku, miał ją złożyć u stóp zwycięzcy. Ale widzowie polscy, uzbrojeni w łuki i strzały, pragnęli bardzićj jeszcze upokorzyć Rakuszanina; jeden z nich przemówił temi słowy: „Panowie francuzi! pojmaliście w nie­

wolę waszego i naszego nieprzyjaciela; nie dosyć na tera, on dziś uko­

rzy się przed królem, ale podejmie znów miecz, i krew popłynie zno­

wu. Jeśli sami nie macie dość odwagi, ja załatwię rzecz za was.“

To rzekłszy um ilkł, a widząc że nikt nie słucha rady, wypuszcza strzałę z łuku, przeszywa pierś biednego aktora. Inni widzowie na­

śladują przykład; strzały sypnęły się na scenę.

Opis to niewątpliwie przesadzony. Gdyby szlachta porwała za kord i dalejże rąbać Rakuszanów, nie byłoby w tćm nic nadzwy­

czajnego, ale łuki i strzały w XVII wieku, zakraw ają jakoś na an a­

chronizm. Że jednak widzowie, nie przywykli do scenicznych wi­

dowisk, mogli odczuwać wrażenia żywićj niż je dziś odczuwamy, wcale nas to nie dziwi. Trudno zresztą kłaść ten wypadek na karb barba­

rzyństwa polskiego: są chwile, w których nienawiść bierze górę nad rozumowaniem w ludach wysoko nawet ucywilizowanych. W dwie­

ście lat blizko po owćj przygodzie warszawskićj, wkrótce po ukoń­

czonych wojnach napoleońskich, kiedy nienawiść ku anglikom wrzała jeszcze w francuzkich sercach, przybyło do Paryża towarzystwo ak to ­ rów z Londynu, wystąpili z „Mackbetem“ czy z „Otellem.1' I cóż się stało? Oto widzowie sypnęli na głowy anglikom nie grad strzał, gdyż tych już nie było, lecz grad twardych czerepów i pecyn. Nie dosyć jeszcze: przy wyjściu z teatru przyszło do krwawćj bójki. Niewinni aktorowie drogo przypłacili tryumfy Wellingtona pod Waterloo i gwał­

ty Hudson Lowe na wyspie św. Heleny. Kowal zawinił, ślusarza po­

wieszono!

Smutniejszy jeszcze wypadek zdarzył się w Ameryce, w teatrze baltimorskim; przytacza go Stendhal. Grano „Otella:“ w chwili, k ie­

dy murzyn dusi Desdemonę, żołnierz, stojący na straży, porywa za karabin: „Nie powiedzą, zawoła, że w obecności mojćj nikczemnik

Tom II. Kwiecień 1SS4 U

czarny zabił kobietę białą! I uniesiony gniewem, daje ognia; roz­

trza sk ał ramię biednemu aktorowi.

Z pomiędzy Francuzów przybyłych do Polski z Maryą Ludwiką, najwierniejszy obraz kraju naszego zostawił Le Laboureur, sekretarz królowej. Opisuje on podróż z Francyi do Polski, odbytą przy jój boku wraz z marszałkową de G uebriant. Pilny wzrok obraca dokoła, przysłuchuje się bacznie, wszystko zgłębia i sądzi... Dzieło jego

„Traitć du Royaume de Pologne,“ pełne ciekawych szczegółów o życiu publicznćm i domowćm polskiego społeczeństwa. Opisuje elekcye królów, koronacyjne obrzędy, hołdy składane Rzeczypospolitej przez wielkich wasalów, jak m argrabię brandenburskiego; pogrzeby królew­

skie, obyczaje i zwyczaje szlachty, ich uczty i zabawy. Oto opis pier­

wszej biesiady, wyprawionej dla francuzów z orszaku królowćj.

„Mięsiwa miały pozór nadzwyczaj piękny i ponętny dla oka, ale ktokolwiek ich skosztował, już nie powtórzył próby; ztąd przyzna­

wano francuzom niezwykłą wstrzemięźliwość. Polacy tylko zajadali smaczno, chwaląc wielką ilość korzeni i szafranu, których nie szczę­

dzili kucharze. Na pasztetach złoconych z wierzchu, pomieszczone były zwierzęta lub ptaki, wyrzeźbioue sztucznie, pokryte właściwćm pierzem albo siercią. Widok ten bawił oczy, podczas gdy kapela, ukry ta w końcu sali, zabawiała umysł i ucho. Deser skład ał się z cukrów i konfitur, ja k również z jakićjś galarety, która nam wcale nie sm akowała.“ (Mowa tu zapewne o kisielu).

„Obwiniają szlachtę polską o pijaństwo, mówi dalćj Laboureur, nie można tego przecież nazywać pijaństwem, raczej przesadzoną go­

ścinnością. Wino nie rodzi się w tym kraju, drogo zatćm kosztuje.

Sprowadzają je z Niemiec, z Francyi, z Hiszpanii, nawet z Grecyi, a najczęścićj z Węgier. To ostatnie, lubo z ościennego kraju, nie­

mniej drogie od innych, gdyż sprowadzać je trzeba na wozach, przez góry i parowy, z narażeniem na rabunek żołnierzy lub opryszków.

Beczka wina kosztuje do dwustu talarów, a pięćdziesiąt osób wysuszy dwie przy uczcie, w czórn im i służba dopomaga. Im więcćj pijesz, tóm lepićj zobowiążesz gospodarza; ten zaś przymusza gwałtem do kie­

licha, aby dać poznać, że dla gościa nie liczy się z wydatkiem .“

Dwór Maryi Ludwiki, małżonki dwóch Wazów, w ciągu lat dwu­

dziestu zgórą, ściągnął wielu francuzów do Polski, a między nimi znakomitego sekretarza królowej, P iotra Les Noyers, autora znanego

„Portofolio.“ Bardzićj jeszcze ścieśniły się stosunki za Jana Sobies­

kiego i Maryi Kazimiery. Utrzymywał je potem Stanisław Leszczyń­

ski, najświetniejszy przedstawiciel polski we Francyi. Stanisław Au­

gust, wychowanek wytwornego salonu pani Geoffrin, utrzymywał też aż

do

przesady francuzki polor w Warszawie. Mimo to wszystko francuzi, którzy nie pojmują światła poza obrębem kraju, a raczej stolicy swojej, wyobrażali sobie Polskę jako kraj barbarzyński. Do­

wodem na to list Delisla. Zwiedziwszy Polskę w r. 1780, poeta pisze z Warszawy

do jednego

z przyjaciół: „W ystawiałem sobie, źe znajdę

1’AUYZK A. 107

w tym k raju sarmatów, odzianych w niedźwiedzie skóry, z koszturem w ręku, prowadzących życie koczownicze; tymczasem z wielkim po­

dziwem moim, znalazłem Ateny nad Wisłą!“

Delisle, jak wiadomo, bawił czas jakiś w Puławach, gdzie dwór księztwa Czartoryskich, wytworuością i smakiem nie ustępował naj­

słynniejszym salonom paryzkim, z tój wyrafinowanej epoki; zwiedził zarowno Nieborów, piękną posiadłość księztwa Radziwiłłów. Odnie­

sione wrażenia wyśpiewał w słynnym niegdyś poemacie „Ogrody.“

Pan Jasiewicz w ciekawćj rozprawie swojćj, wylicza kolejno artystów i przemysłowców francuzkich, którzy w końcu zeszłego wie­

ku, osiadłszy w kraju naszym, przyczynili się do różnostronnego po­

stępu tak w przemyśle jak na polu nauk i sztuk pięknych. Do tych należy słynny Lebrun, pierwszy profesor rzeźby w Warszawie, Le- doux, pierwszy założyciel szkoły tańca; Dubois, znakomity przyrodnik, autor kilku dzieł w przedmiocie historyi i geografii kraju naszego, Mikołaj Chopin, uczony pedagog, ojciec słynnego Fryderyka.

Obok artystów i uczonych, którzy z nad Sekwany przynosili nam światło, inui pędzeni duchem ofiary, przynosili krew własną w po­

moc szermierzom barskim. Autor zatrzym uje się nad działaniem Dumouriera, Viomenila, Choisyego i tylu innych, pokazuje bohatćrskie wysilenia ich w obronie Tyńca, Lanckorony i zamku krakowskiego.

Rzecz dziwna! tyloletnie związki, nie zniszczyły do reszty uprze­

dzenia w francuzach. Kiedy w r. 1806 arm ia napoleońska, dum na ze zwycięztw pod Jena, weszła tryumfalnie do Warszawy, wielki b y łjó j podziw, na widok tych b a r b a r z y ń s k i c h polaków, którzy przecież nie różnili się od innych ludzi. O tćm ich zdziwieniu świadczy ułożo­

na wtedy piosenka, k tórą wojsko śpiewało chórem: dajemy ją w prze­

kładzie:

J a mniemałem że nad Wisłą Wpadnę między antypody, Uprzedzenie wnot rozprysło:

Cóż tu widzę? nasze mody!

Co tu słyszę? mowę znaną, Wszędy po lo r, wdzięk uroczy, Piękność k o b ić t ciągnie oczy, J a k w Paryżu nad Sekwaną!

Blask ich oka mnie zachwyca, O nich ty lko śnię i marzę, Cudna kib ić,— gładkie lica, Rozum z ser cem idzie w parze.

Czar Warszawy niepojęty, Myśl w zaklęciu moję trzyma, J a k mnie łu dzą jź j ponęty, Mam tu Paryż przed oczyma!

Pan Jasiewicz, powtarzamy raz jeszcze, żywó zajął tak polskich

ja k i francuzkich słuchaczy. W krótce zapewne podejmie nowy tem at:

da poznać znakomitych polaków, którzy różnemi czasy przebywali we Francyi, a których działalność tak się rozwinęła w bieżącym wieku.

Przyklaskujemy szczerze tym konfereucyom; cel ich piękny i wzniosły.

Któż obliczy, jak ie plony wydać może ziarno, z w iarą i miłością po­

siane w bratnie serce?

Zarząd botanicznego ogrodu paryzkiego urządza w muzeum szcze­

gólną wystawę, równie ciekawą dla specyalnych przyrodników, jak i dla uieuczonego ogółu. Staje uam tu przed oczyma świat całkiem dotąd nieznany, zadający fałsz przysłowiu: nic nowego pod słońcem.

Bo tćż w ów tajemniczy świat, który nam nauka po raz pierwszy ukazuje, promień słońca nigdy się nie przecisnął.

Wspominaliśmy w roku zeszłym o sprawozdaniu słynnego zo­

ologa pr. Milne Edwards, z trzech wypraw naukowych na zachodnie brzegi morza Śródziemnego, i o ważnych odkryciach, dokonanych na dnie morskićm, które zdaniem dawniejszych przyrodników było wielką pustynią, bez śladów organicznego życia.

Rozprawa Milne E dw ards’a wielkie spraw iła wrażenie i pobudzi­

ła rząd do silnego poparcia eksploratora, przezwanego nowym Kolum­

bem. Na żądanie m iuistra oświecenia, adm irał Jaure Guiberry powie­

rzył mu na trzy miesiące wielki żaglowiec Talizman: na nim to ko- misya naukowa puściła się z portu Lorient, wzdłuż wybrzeży hisz­

pańskich i afrykańskich, na brzegi wysp przylądku zielonego, a ua- stępnie kanaryjskich i azorskich. Za powrotem Milne Edwards zda­

wał w Towarzystwie geograficznem sprawę z odbytćj latem podróży, a potćm zajął się skrzętnie uporządkowaniem wielkiej kollekcyi zoolo­

gicznych okazów, wydobytych z nieznanych dotąd otchłani, głębokości od 1500 do G000 metrów.

W sali wystawy pomieszczono ciekawe przyrządy, wykonane z umysłu na tę naukową kam panią. Są tam liny stalowe, i nowego rodzaju sondy, i łopatki bajeczućj długości, które popchnięte w głąb morza siłą pary, za pomocą stosownego mechanizmu, pochwycają automatycznie i piasek i wszelkie żyjątka. Mapy rozwieszone na ścianach pokazują przebieg „Talism aua,“ inne dają poznać tajem ni­

cze duo podmorskich przestrzeni. Na malowanych tablicach ukaza­

ne ryby i zoofity, z rzeczywistym ich kolorytem, ja k się przedstaw ia­

ły zaraz po ich dobyciu z wody.

Słoje szklarnie ua półkach w ilości trzech tysięcy, obejmują nie­

zliczoną moc okazów, ze świata zoologiczuego, roślinnego i m ineralo­

gicznego, jakich dotąd nie widziało oko ludzkie. F auna podm orska szczególnie odznacza się niesłychaną rozmaitością i bogactwem.

Obok ryb zupełnie ślepych, żyjących w błocie, są inne, które oprócz rozwartych źrenic mają po nad oczyma dwie plamy fosforyczne, dwie prawdziwe latarnie rozświecające iin ciem ną przestrzeń. N ie­

które żyjątka składają się tylko z ogromnej paszczy i maleńkiego

ciała; pochłonięty łup składają w worek, umieszczony poniżćj żołąd­

ka. Inne znów, drobno ciałem, mają nogi niesłychanśj długości; k ształ­

ty owych skorupiaków, polipów i ryb zmieniają się w najrozmaitszy sposób. Ich barwy niekiedy bardzo świetne, zachowują się do pew­

nego stopnia w alkoholu, lub przywrócone są środkami chemicznemi.

Kollekcya gąbek bard/o oryginalna, jed n e z nich mają kształt wielkiego kapelusza: niektóre otoczone nitkam i silleksu jakby je ­ dwabiem lub delikatnym puchem. W dotknięciu nadzwyczaj są twarde i ostre.

Zapuszczono sondy koło wysp azorskich i przylądku zielonego na 6267 metrów w głąb morza; odkrycia te wielki znalazły rozgłos tak w całój Europie jak i w Ameryce.

F rancya, dumna z przyrodników swoich, szczyci się i innym jeszcze Kolumbem, który odkrył nieznany świat drobniuchnych, nie- dostrzeżonych okiem żyjątek, spełniających dzieło rozkładu i zniszcze­

nia. Mówimy tu o wielkim lizyologu Pasteurze. W tych dniach właśnie ukazał się ciekawy jego życiorys, pod tytułem : „H istorya uczonego przez nieuka,“ Bezimiennym autorem dzieła jest podobno zięć pana Pasteur. Nieuctwo jakie sobie przyznaje, to prosta misty- fikacya; nie małej bowiem potrzeba nauki, aby wywody dostępne tyl­

ko uczonym specyalistom, przedstawić w sposób jasny i zrozumiały dla ogółu czytelników. Tak jednak uczynił ów mniemany nieuk: poka­

zuje on cały szereg czterdziestoletnich odkryć wielkiego pracowni­

ka, którerni tak wzbogacił Francya, że jak mówi uczony anglik Hux­

ley, on sam zapłacił za kraj swój pięciomiliardowy haracz Prusom.

Nie będziemy tu powtarzać za autorem , jakim sposobem P asteur pokonał zaciętych zwolenników teoryi sam orodztwa (génération spon­

tanée); jak uchronił jedwabniki od zarazy, spowodowanéj gnieżdzące- mi się na nich żyjątkami; jak zabezpieczył wino od szkodliwój ferm en- tacyi, jak zwalczył karbunkuł, straszną plagę bydła i owiec, jak p ra ­ cuje dziś z całym wysiłkiem nad pokonaniem wścieklizny. Poprze­

stajemy tylko na zaleceniu tćj ważnej książki, tein cenniejszej w oczach naszych, że pisana z miłością i szczerem uwielbieniem.

Szczegóły z życia P asteura, lubo toną w ogromie prac przez niego wykonanych, budzą jednak nie małe zajęcie. Widzimy tu jak ojciec jego, stary żołnierz napoleoński, potem ubogi garbarz, napę­

dza pięcioletnie dziecko do książki, jak mu przepowiada, że bę­

dzie kiedyś profesorem w burgundzkim miasteczku Arbois, gdzie roz­

począł naukę. Spotykamy go póżniój na kursach nauk ścisłych w Besançon, gdzie zawstydza i gniewa profesorów ciągłemi pyta­

niami, na które starzy rutyniści nie wiedzą sami jak odpowiedzićć.

Po ukończeniu szkoły normalnćj w Paryżu, młodzian dostaje się wreszcie do Strasburga, tam wykłada chemią, a zarazem ściga okiem piękną panienkę, córkę rektora Akademii. P anienka odpła­

ca mu wzajemnością, rektor nie sprzeciwia się związkom, wszystko

PARYZKA. 1 0 0

idzie najpomyślniej. Nadszedł dzień ślubu, czas jechać do kościoła, goście czekają w sali, brak tylko pana młodego. „Gdzież on,“ pytają, wszyscy. On tymczasem zagrzebany wśród retort kończy w labora- toryum ciekawą jakąś próbę.

Młoda m ałżonka nie wzięła tego przecież za dowód obojętności*

i dziś po latach trzydziestu, ze słodkim uśmiechem przypomina mę­

żowi tę chwilę zapomnienia.

Miłość nauki nie wystudziła w sercu wielkiego pracownika uczuć rodzinnych i patryotycznych. Nieszczęścia F rancyi w r. 1870 dobodly go boleśnie i poraź pierwszy w życiu, odebrały mu chęć i od­

wagę do pracy. Przeniósł się z żoną i dziećmi do miasteczka Arbois, zamieszkał w domku, gdzie przeżył dni dziecięce pod troskliwem okiem dawno zm arłych rodziców. Widziano nie raz jak p ła k a ł na wieść 0 nowych klęskach. W początku roku 1871. napisał do dziekana Akademii medycznćj w Bonn, list pełen godności, odesłał z nim dy­

plom na doktora niemieckiego uniw ersytetu, udzielony mu przed trzem a laty.

Urodzony w roku 1822, P asteur zachował dotąd całą potęgę umysłową, i niezmordowaną energią do pracy. Biograf dodaje tćż na ostatniej kartce: „szczęściem, książka moja wcale nie dokończo­

na" przybędzie do uićj jeszcze nie jeden ważny rozdział!“

W końcu grudnia r. z. um arł w Paryżu znakomity astronom , członek In sty tu tu Ywon Villarceau. K ilkaktrotnie już w kronikach naszych, wspomiualiśmy imię tego uczonego, z powodu, że był g o rą­

W końcu grudnia r. z. um arł w Paryżu znakomity astronom , członek In sty tu tu Ywon Villarceau. K ilkaktrotnie już w kronikach naszych, wspomiualiśmy imię tego uczonego, z powodu, że był g o rą­

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 2 (Stron 105-116)