• Nie Znaleziono Wyników

KRONIKA PARYZKA,

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 2 (Stron 102-105)

L I T E R A C K A , N A U K O W A I A R T Y S T Y C Z N A *)•

Uroczystość akademicka: przyjęcie pana Paille ron. — „Francuzi w P ols ce,”

konferenoya pana Jasie w ic za.— W ystawa w muzeum botaniczném: ryby i zo- ofity od kry te na dnie m orskić m .— „Ilistorya uczonego przez nieuka.’’— P ostęp w zastosowaniu metod Iloene W ro ń s k ie g o .— Obrazy pana Merwarta na wy­

stawach w Bostonie i Nicei. — Apoteoza Gustawa Doré, przez pana Motty.

W drugićj połowie stycznia Akademia francuzka przyjmowała uroczyście p. Pailleron, w miejsce Ludwika Blanc; odpowiadał nowe­

mu członkowi Kamil Rousset. Była to prawdziwa uczta akademicka:

obaj mó.wcy przeszli powszechne oczekiwanie, każdy z nich wyszedł z właściwego sobie charakteru, i pokazał się z nowéj, nieznanéj strony.

Pailleron utalentowany komedyo-pisarz, który umie pochwycić słabo­

stki serc i rozumów ludzkich i z taką oddać je werwą, ujrzawszy się pod kopułą pałacu Mazariniego, w obec posągów Bossueta i Kartezyu- sza, zmienił zupełuie ton, z żartobliwego stał się poważny, z ziem­

skich dróg, po których zwykle krąży, wzbił się rączym polotem w wy­

sokie sfery idealnego piękna. P. Rousset przeciwnie, poważny biograf m inistra Louvois, z wyżyn dziejowych zstąpił na deski teatralne i oka­

zał się równie biegłym krytykiem scenicznych utworów, ja k i znawcą serc ludzkich.

Piękne pole znalazł Pailleron do rozwinięcia krasomówczego ta ­ lentu: m iał ocenić zasługi Karola Blanc, najgłośniejszego z tegocze- snych estetyków we Francyi. W kilku gorących słowach opowiedział trudy i wysiłki chciwego nauki młodzieńca, zapory jakie tamowały mu drogę, długoletnie walki, zakończone świetnym tryumfem.

„Kiedy wstępujemy w życie, rzekł mówca, podobni jesteśmy za­

zwyczaj do tych wędrownych ptaków, co nagle wypuszczone z klatki, krążą długo pod niebem, szukając na widnokręgu przyszłćj drogi.

Karol Blanc, szczęśliwszy od wielu, poznał natychmiast drogę swoję, poszedł nią śmiało i nie zboczył z niéj przez całe lat czterdzieści.

*) D o k o ń o zen ie— patrz zeszyt ta m iesiąc m araec r. b.

Ani ubóstwo, z którem najprzód walczyć musiał, ani powodzenie w dal­

szych napotkane latach, ani świetne widoki, otwierające się przed nim wskutek politycznych przewrotów, nic zgoła nie zbiło go z tropu, ukochał sztukę, służył jćj z zapałem , służył do ostatniego tchnienia.“*

Karol Blanc był młodszym bratem Ludwika, znanego ekonomi­

sty. Ojciec ich, powołany do Hiszpanii przez króla Józefa Bonaparte- go, zajmował t&m wysokie stanowisko. Z upadkiem Napoleona zmie­

niło się położenie rodziny. W lat kilka potem m atka um arła, ojciec dostał pomięszania zmysłów. Dwaj dorastający synowie musieli tw ar­

dą pracą zarabiać na chleb i przebojem wyrabiać sobie stanowisko. Lu­

dwik, obdarzony różnostronną zdolnością rzucał się na rozmaite drogi, przepisywał akta, dawał korepetycye, pisał1 nawet wiersze, wieńczone po konkursach, ale szczególny pociąg wiódł go do polityki. B adał pilnie historyą, pragnął zaciągnąć się do dziennikarstwa. Karol tym ­ czasem, party niezwyciężoną siłą na pole sztuki, wszedł do pracowni Calam atta, późnićj Pawła Delaroche. Nie został wprawdzie malarzem, ale n ab rał teoretycznych wiadomości, które na polu krytyki dzielnie mu posłużyły.

Mieszkali ij bracia w ciasnćj izdebce na poddaszu. Czasami zabrakło lekcyi, protektorowie opuścili Paryż; wtedy ubóztwo zmie­

niało się w najstraszliwszą nędzę, tćm dotkliwszą, że wychowani w do­

statkach, kryli się z nią ja k z grzechem. Gotowi byli nieraz rzucić pióro i zabrać się do rzemiosła, lecz brakło im na to odwagi. Grosz krwawo zapracowany, starczył ledwie na odpędzenie głodu. Trzeba było samym gotować obiad, a co gorsza samym kupować prowianty, jakże tu wyjść na ulicę, ja k spojrzyć w oczy ludziom, w podartych butach i dziurawćj odzieży? Karol poświęcał się dla brata, on szedł zawsze na pierwszy ogień. Zakochany w sztuce, zuosił odważnie nę­

dzę. Ludwik przeciwnie zżymał się przeciw społecznym ustawom, przeklinał ślepotę powszechną, m arzył o reformach, p rag n ął zapro­

wadzić nowy porządek w świecie.

Powoli jednak, widnokrąg zaczynał się rozjaśniać; bracia po twardych próbach, stanęli nakoniec o własućj sile. Trafnie Pailleron charakteryzuje osobistość starszego. „Ludwik Blanc, mówi on, był zarówno literatem ja k politykiem, a co więcćj był idealistą. Żarliwy uczeń J. J. Rousseau, należał do tćj szkoły wymownćj i sentym ental- nćj, zanadto francuzkiej niestety, która pragnie bardziej poruszać niż przekonywać, a której deklam acja zastępuje miejsce argumentów, głaszcząc raczćj ucho pięknćm słowem, niż przemawiając do zdrowego rozumu.“ Przyszedł on w swoję porę. Było to w r. 1840, w czasach romantyzmu politycznego. W obec społeczeństwa porwanego jakim ś ogólnikowym humanitaryzmem, ją ł przedstawiać teorye, oparte na bezwzględnśj sprawiedliwości; wówczas to rozpoczął szermierkę prze­

ciw rządom Ludwika Filipa, która podjęta przez pisma i dzienniki, w strząsła tronem, i sprowadziła przewrót r. 1848. Ludwik Blanc

pochwycił wtedy władzę, lecz drogo okupił chwilowy tryumf, dwudzie- stoletniem wygnaniem.

Karol, oderwany od brata, z którym nigdy się nie rozłączał, uczuł dokoła siebie wielką próżnię. Zapełnił ją systematyczną pracą:

porzucił wtedy pędzel, oddał się z zapałem estetycznym badaniom.

W ystąpił naprzód z biografią Ingresa i Rem brandta, następnie wypra­

cował dzieło wielkićj wagi: „Historyą m alarzy,” olbrzymie muzeum, obejmujące wszystkie szkoły od czasów Odrodzenia do dni naszych;

każdą epokę autor poprzedza wstępem, pełnym filozoficznych poglą­

dów. W stęp do „ Ilistoryi m alarstwa holenderskiego, ” uważany za arcydzieło. Wyżój jeszcze stawia Pailleron późniejszą pracę p. t.:

„La gram m aire des Arts du dessiu,“ którą Ludwik Blanc zbudował sobie najwspanialszy pomnik. Ocenienie nowego akadem ika zasługuje na szczególną uwagę: powtarzamy je za nim.

„Wielka ta praca składa się z dwóch części: w pierwszej Karol Blanc zebrał i uklasyfikował z benedyktyńską cierpliwością i erudy- cyą wszystko, co inni powiedzieli w tym przedmiocie: w drugićj wy­

k ład a własną teoryą estetyczną.

„Estetyku, mówi raillero n , przyszła do Francyi z Niemiec, kraju ogólnikowych teoryi, z tój ojczyzny ludzi praktycznych. W twórcy jćj, Baum gartenie, a później w Schellingu i Schillerze, nauka ta była tylko zbiorem mglistych i rozpierzchłych spekulacyi, bez jednolitego wątku, bez myśli jasno wypowiedzianćj. Ale w owych czasach F rancu­

zi puszczali się niekiedy za Ren, w poszukiwaniu nowych idei. Mi- strze francuzcy znaleźli tam świat estetyczny w stanie chaotycznego zamętu; jasnym umysłem przeniknęli go na wskroś, tchnieniem piersi własnćj rozproszyli męty; dzięki im światło się stało; nebuloza rozbłysła gwiazdą.

„W ielu rzeczy dziś nam odmawiają, ciągnie mówca, nie moęą przecież zaprzeczyć nam jasności, ładu, logiki: to wrodzone zalety n a­

sze, każdy rozumie nas gdy piszemy. Pod tym względem Karol Blanc jest krytykiem fraucuzkim, prawdziwie francuzkim, a do tego orygi­

nalnym . E stetyka jego ma na celu ideał Boski, za podstawę bierze objawienie. Według niego, piękno, szczytność, są to pierwiastki a b ­ strakcyjne, siły niezależne od człowieka.

„Sztuka jest religią, mówi Blanc, gdyż piękno jest odbiciem Boga samego. Wszelka prawda, obwinięta w piękną formę, pokazu je, a zarazem przysłania nam nieskończoność, odkrywa i pokrywa wie­

kuiste piękno.“ Piękno, mówi dalój, to gwiazda prowadząca ród ludzki: aby ją dojrzeć, człowiek musi spoglądać w niebo. Ideał, to boski prototyp wszelkich stworzonych istot. Żyje on w nas, jakoby wspomnienie widzianćj niegdyś doskonałości, jakoby nadzieja, że ją kiedyś ujrzymy jeszcze.“ Co do szczytności, (sublime), ta zdaniem B lanka unosi się na zewnątrz nas, ponad nami; jeżeli człowiek dosię­

gnie jój wyżyn, to chyba mimo woli, gdy dusza jego zadzwoni, p o trą­

cona chwilowo tchnieniem Bożem.

PA11YZ1CA. 101

Nowy Akademik silnie pochwycą sztandar poprzednika, i w imię sponiewieranego idealizmu, wyrzuca z piersi gorzką, skargę.

,,Dałby Bóg, zawołał, abyśmy mieli więcćj takich jak on, zago­

rzałych szermierzy, zwłaszcza w chwili dzisiejszćj, którzyby zwrócić mogli z krzywych dróg zabłąkane talenta, i przyprowadzić zbuntowa­

ne talenta, i przyprowadzić zbuntowane jednostki do poszanowania tych praw, nieśmiertelnych ja k prawda, prostych jak zdrowy roz­

sądek, a których jedyuą winą, że świat mieni je od wieków sprawie­

dliwemu

Niechby wyrzekli do tych rewolucyonistów sztuki, którzy gwał­

towność biorą za siłę, nieuctwo mienią nowatorstwem, rachubę posu­

wają do zuchwalstwa; niechby wyrzekli do nich, źe sztuka nie może obejść się zarówno bez nauki jak i bez smaku, źe, dając poznać pra­

wdę, powinna nie mnićj przynosić i pociechę. Słowem: czynić wszy­

stko igraszką tem peramentu, wyrokować, że wyuzdanie nazywa się potęgą, grubiaństwo śm iałością,—sprowadzać w malarstwie obraz do szkicu, pod pozorem odebranego wrażenia, (impressyi), lub do kary ­

katury, pod pozorem realizmu; zniżać w literaturze wzniosłe badanie duszy Iudzkićj do medycznych spostrzeu, jakićjś fantastycznój patolo­

gii; wymyślać ohydne brzydoty, podnosić plugastwa, rozgrzebywać be­

zeceństwa, posuwać się na tćj drodze aż do obrzydliwości, oswajając ogół ze stekiem cynicznych obrazów, odbierając mu wszelki wstyd, wszelkie poczucie godności własnćj; zmioniając starą dewizę: „coraz to wyżćj!“ na inną: „coraz niżej,“ czynić to wszystko, co czyni uowa szkoła, to jest nie rewolucya, ale zamach na sztukę!

„Lecz to przeminie, dodaje mówca, dziś już zaczyna przemijać.

Po tym smutnym upadku nastąpi świetny odwet. Nie rozpaczajmy ani o zdrowym rozsądku, ani o wytwornym smaku w narodzie, którem u nie brak ani zdolności ani woli: brak tylko przewodnika i wysokiego celu. Wszystko to minie, przestańmy tylko patrzeć wyłącznie na ziemię, a ujrzym znów tę gwiazdę, o którćj mówi Karol Blanc, że musi przewodniczyć ludziom; aby ją dostrzedz potrzeba spojrzeć w niebo.“'

Pan Uousset w odpowiedzi swojćj, szczuplejsze m iał pole do rozwinięcia znanego już daru wymowy. Rozbiera on szczegółowo komedye Paillerona, daje poznać tryskając^ z nich życie, p aru ją cą w nich myśl zdrową, głęboką znajomość serc i charakterów, a przy- tem wielkie obeznanie z tajemnicami sceny. Przebiega kolejno cały szereg sztuk, które w latach ostatnich, tak żywo zajęły publiczność paryzką i tyle wywołały oklasków, jak : „Fałszyw e stad ło“ „D rugi popęd" „Deszczyk“ „W iek niewdzięczny“ „Isk ierk a“ „Świat zabawy“ ; a nakoniec „Świat nudów.“ W tych wszystkich komedyacb, słusznie mó­

wi p. Rousset, autor w jasnem świetle stawia zwykle kobietę, podnosi zdrowy jćj rozsądek, a często gotowość do ofiary. W każdój niemal z tych komedyi, kobieta występuje w roli dodatnićj, sprowadza na

pro­

stą ścieżkę mężczyzn, zbłąkanych

po

manowcach.

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 2 (Stron 102-105)