• Nie Znaleziono Wyników

Hej, kto Polak…

W dokumencie 1 0 0 . R O CZ N I C A O DZ Y S K A N I A (Stron 117-122)

Jerzy B.

Sprawka

cierpliwie podąża obok aroganckiej buty i w rezultacie za-wsze odnosi zwycięstwo.

Zdolna do wybaczania natura ludzka nie jest w stanie puścić w niepamięć okrucieństwa bez najmniejszej bo-daj, próby zadośćuczynienia. Żyjemy pośród narodów, których przywódcy i ich rządy nie potrafią wyrzec sło-wa przepraszamy, w y b a c z c i e. Za to z wielką ła-twością zrzucają z siebie winę, własne zbrodnie przypi-sując ofiarom. Wiele było tych ofiar. Zbyt wiele, aby je, choć w mikroskopijnej ilości przywołać mógł człowiek.

W tych rozważaniach pragnę wydobyć z niepamięci je-dynie dwie postaci.

Obaj młodzieńcy, o których będzie mowa (w chwili śmierci liczyli zaledwie 23 i 24 lata), to rówieśnicy uro-dzeni pod koniec XIX wieku. Pierwszeństwo oddam star-szemu stopniem – majorowi, awansowanemu (o czym nie wiedział), w dniu śmierci do stopnia pułkownika Leopol-dowi Kuli ps. Lis. Urodzony w 1896 roku w osadzie Mo-sina pod Łańcutem w zubożałej rodzinie szlacheckiej, od dzieciństwa czerpał przykłady postawy głębokiego patrio-tyzmu. Ojciec jego Tomasz wywodził się ze starego rodu Kulów – Niemstów. Matka Elżbieta pochodziła z patrio-tycznej familii powstańca styczniowego – Sybiraka Ludwi-ka Czajkowskiego, którego przodkiem był pisarz Michał Czajkowski zwany Cadyk Paszą.

Leopold, mając zaledwie szesnaście lat zorganizował w szkole tajny związek wojskowy, wciągając do organizacji zaufanych kolegów. Gdy pojawiła się możliwość przystąpie-nia do poważniejszej organizacji, jako jeden z pierwszych zameldował chęć wstąpienia do Związku Strzeleckie-go w Galicji. Od sameStrzeleckie-go początku swojej młodzieńczej działalności strzelec Kula budził zainteresowanie przeło-żonych. Podczas nieustannych, wyczerpujących ćwiczeń Leopold Kula, który posługiwał się pseudonimem „Lis”

wykazywał głębokie zaangażowanie i rycerski hart ducha.

Taką postawą zwrócił na siebie uwagę przyszłych osobisto-ści: Kazimierza Sosnkowskiego, pełniącego wówczas funk-cję szefa sztabu Komendy Głównej Związków Strzeleckich, a w roku 1913 podczas ćwiczeń „wpadł w oko” komendan-towi „Strzelca”. Obserwującemu ćwiczenia w okręgu rze-szowskim Józefowi Piłsudskiemu, młody żołnierzyk wydał się być wyjątkowym strategiem. Po ukończonych zajęciach

„Lis” został wyróżniony przez Piłsudskiego pochwałą przed frontem uczestniczących w ćwiczeniach strzelcach. Wybit-ne zdolności i przywódcze cechy charakteru spowodowa-ły, że w tak młodym wieku został mianowany zastępcą ko-mendanta rzeszowskiego Związku Strzeleckiego.

Podczas wybuchu 1. wojny światowej, Kula przebywał w Rzeszowie i tam otrzymał rozkaz do mobilizacji. Z mia-sta swojej młodości Rzeszowa, pomaszerował w stro-nę krakowskich Oleandrów. Tak rozpoczęła się jego żoł-nierska droga. Już, jako najmłodszy wiekiem (18 lat!),

polski oficer2, dowódca 4. Kompanii Piechoty, przekro-czył granicę zaboru rosyjskiego, by w Miechowie połą-czyć się z głównymi siłami Legionów. Posłuszny rozkazom komendanta wyruszył do Łodzi, gdzie w porozumieniu z POW werbował, szkolił i przydzielał do poszczególnych kompanii przyszłych legionistów.

Żołnierska droga „Lisa” była pełna chwały. Jeszcze tego samego roku w niespełna miesiąc po awansie sto-czona została jego pierwsza bitwa. Zwycięskie starcie z ro-syjskim wojskiem pod Krzywopłotami było początkiem szeregu wojennych sukcesów Lisa-Kuli. W tym miejscu należałoby wymienić choćby kilka ważniejszych, zwień-czonych zwycięstwem bitew pod: Sobieszycami, Wszacho-wem, Łowczówkiem, Podhajcami. W roku 1915 Leopol-da awansowano do stopnia porucznika. Tego samego roku w Wadowicach zdał egzamin maturalny. Życzliwy i kole-żeński w wolnych chwilach uczył czytania i pisania pod-komendnych żołnierzy – analfabetów.

W krwawym boju pod Kostiuchnówką porucznik „Lis”

nadludzkim wysiłkiem woli dokonał genialnego ma-newru, który przyczynił się do uratowania przed zagła-dą całego batalionu, a kto wie, czy nie całego 7. Pułku. Po rozkazie do desperackiego kontrataku na dziesięciokrot-nie przeważające siły atakującego wroga, zdziesiątkowany rosyjski zagon rozpierzchł się w popłochu.

Głęboko zakorzeniona duma narodowa nie pozwala Li-sowi-Kuli przyjąć nadanych mu przez obce państwa od-znaczeń wojennych. Liczący zaledwie 19 lat heros, butnie odrzuca propozycję przyjęcia niemieckiego Krzyża Żela-znego, Austriakom zaś, odmawia dekoracji Krzyżem Za-sługi z mieczami.

W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku żołnier-skiego, podziwiany przez zwierzchników za waleczność.

Kochany przez podkomendnych za rycerską szlachetność, dwudziestoletni Lis-Kula zostaje mianowany kapitanem.

Niedługo się cieszył awansem. Legioniści z 1. i 3. Brygady odmówili złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Nie-miec. Przykład do odmowy dał sam komendant Józef Pił-sudski. Rozwścieczone dowództwo niemieckie pozbawi-ło „Lisa” stopnia oficerskiego, degradując go do stopnia feldfebla CK Armii i zesłano go karnie na front włoski.

Opisywane przez świadków wydarzenia bitwy o zdo-bycie Cordelazzo nad rzeką Piave, budzi w polskim czy-telniku zrozumiałe wzruszenia. Samotny bieg Lisa przez rzekę w kierunku okopów włoskich pod przysłowiowym gradem kul, choć zwycięski, został ciężko okupiony. Na miano cudownego wydarzenia można określić dotarcie feldfebla Lisa do zaciekle bronionych okopów. Tam sta-nąwszy o krok przed włoskim oficerem, obrońcą reduty Cordelazzo, Lis cisnął pod nogi Włocha granat. Obrońca

2 Dnia 9.10.1914 r. Leopold Kula ps. „Lis” mianowany został przez J. Piłsudskie-go podporucznikiem i dowódcą kompanii.

padł martwy, ale szalonemu napastnikowi czyn ten nie uszedł bezkarnie. Bohaterskiego Lisa podtrzymywali pod ręce wyczerpani żołnierze. Chwiał się bez siły z przyklejo-nym uśmiechem szczęścia. Widok ubranego w austriacki mundur Polaka budził podziw u wziętych do niewoli żoł-nierzy włoskich. Podczas opatrywania jego ran, naliczono jedenaście zranień w tym dwie dosyć poważne.

Podleczony z ran Lis znalazł w sobie tyle sił, by zdecy-dować się na kolejny szalony czyn. Uciekł ze szpitala po-lowego w Szambathely, aby w 1918 roku dotrzeć do Kra-kowa. Bez żadnej zwłoki zameldował się u komendanta głównego POW (Polska Organizacja Wojskowa)3, płk. Ry-dza Śmigłego, od którego otrzymał rozkazy dotarcia na Ukrainę i do Rosji w celu tworzenia na tych terenach kon-spiracyjnego wojska polskiego. Legitymując się sfałszowa-nymi dokumentami na nazwisko austriackiego chemika, Jeleńskiego, Lis-Kula dotarł do Odessy. Na wieść o tym, że generał Dowbór-Muśnicki chce zawrzeć układ z Niemca-mi, Edward Rydz-Śmigły wyznaczył dla Lisa-Kuli skom-plikowane zadanie, polegające na tym, by ten wywołał wśród żołnierzy ostry sprzeciw i tym samym nie dopu-ścił do kapitulacji.

Trzeba pamiętać, że w tym czasie tereny Rosji ogar-niały zrewolucjonizowane masy oddziałów bolszewic-kich, gdzie stan dłoni pojedynczego człowieka decydował o jego życiu. W przebraniu, po przebyciu tysiąca kilome-trów, udając robociarza dotarł do Bobrujska na Białoru-si i tam spotkał Białoru-się z Melchiorem Wańkowiczem, który był żołnierzem I Korpusu Polskiego.4 Wysiłki wywołania buntu spełzły na niczym. Działalność Lisa-Kuli na obsza-rach cesarstwa rosyjskiego była niewyobrażalna. Stworzył niezwykle sprawne oddziały dywersyjne, operujące na ki-piącym krwią rewolucyjnym wulkanie aż po Krym. Zor-ganizował sieć wywiadowczą zarówno w organizacjach bolszewickich, jak i w komendanturach niemieckich oraz ukraińskich. Miał swoich informatorów przy dowódz-twach wojsk koalicyjnych.

W dniu 11 listopada 1918 roku Leopold Kula ps. Lis ukończył 22 lata życia, a Ojczyzna dla której się poświę-cił rozpoczęła pierwszy rok Niepodległości. Nie oznacza-ło to końca walki. Zbrojnie przeciwko Polsce wystąpiła Ukraina. Oddziały polskie szły na odsiecz bohaterskim obrońcom Lwowa. Rozbite pod Brodami przez Ukraiń-ców poszły w rozsypkę. Wówczas dowodzący batalionem Lis wydał rozkaz, aby każdy na własną rękę przebijał się w kierunku Lubelszczyzny. Pochwycony przez Ukraińców

3 Polskie Organizacje Wojskowo-Niepodległościowe 1908-14, działające gł.

w Galicji; 1908 utworzono Związek Walki Czynnej, który w 1910 powołał za przyzwoleniem władz austriackich sieć jawnych stowarzyszeń Strzelca; Związki Strzeleckie powstały, jako organizacje tajne, również w Królestwie Polskim i za granicą.(vide Encyklopedia powszechna PWN, Warszawa 1975)

4 O tym spotkaniu wspomina M. Wańkowicz w ks. Strzępy epopei, Warszawa 1923.

wtrącony został do więzienia, z którego udało mu się wy-dostać. Po wielkich trudach dotarł do Lublina i tu zamel-dował się u pułkownika Edwarda Rydza-Śmigłego, który doceniając męstwo i zasługi awansował Lisa do stopnia majora i mianował go dowódcą 2 Batalionu 23 Pułku Pie-choty, który do wybuchu II wojny światowej nosił jego imię. Walczył na froncie ukraińskim. Szlak bojowy 2 Ba-talionu wiódł przez Rawę Ruską, Bełżec, Żółkiew, Uhnów i Sokal. Miał także udział w walce o polski Lwów.

W styczniu 1919 roku batalion Lisa-Kuli został zluzo-wany przez inne formacje wojskowe działające na Wscho-dzie i wycofany do Lublina. Bohater spod Carbolazzo mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Po odwiedzeniu ro-dziny w Rzeszowie pojechał do Warszawy, by zameldo-wać się u Józefa Piłsudskiego. Mianowany adiutantem marszałka, a następnie dowódcą 1. Pułku Legionów Lis--Kula przygotowywał się do walki na froncie wschodnim.

W lutym 1919 roku Lis-Kula przybył do Włodzimie-rza Wołyńskiego i objął dowództwo garnizonu. Powierzo-no mu zadanie obrony miasta. Tymczasem niespokojny, drzemiący w nim rycerski duch zmusił go do działania.

Brawurowe ataki na ukraińskie pozycje pod Poryckiem przyniosły zwycięstwo. Upojony sukcesami Lis postanowił uderzyć w inne pozycje ukraińskie. Nocą z 6 na 7 marca 1919 roku dokonało się życie herosa. Niewielkimi siłami, bo zaledwie setką żołnierzy postanowił uderzyć na bro-niony przez dwa ukraińskie pułki Torczyn. Podczas natar-cia i zajadłej ukraińskiej obrony dosięgła go przypadkowo wystrzelona kula. Ugodzony w pachwinę major Lis konał świadomy odniesionego zwycięstwa. Nie wiedział, że tego samego dnia awansowany został do stopnia pułkownika.

Pułkownik Leopold Lis-Kula pośmiertnie został od-znaczony Krzyżem Virtuti Militari oraz Krzyżem

Płk Leopold Lis-Kula

Niepodległości. Trumnę pośród wielu, zdobił wieniec wskrzesiciela państwa polskiego, marszałka Józefa Pił-sudskiego z powiewającą szarfą, na której wypisane było:

„Memu dzielnemu chłopcu – Józef Piłsudski”

Po wielu latach zapomnienia, bo dopiera w 1985 roku o pamięć swojego obywatela upomniała się historia prawdziwa.

W tym miejscu, już na zakończenie tego niepełne-go szkicu, warto przytoczyć zanotowaną przez biogra-fów sentencję matki Leopolda, Elżbietę: „Gdzie cię bar-dzo radzi, rzadko bywaj, a gdzie cię nie radzi, w ogóle nie chodź”.

Niech ta mądra dewiza życiowa towarzyszy obecnym i przyszłym pokoleniom Polaków.

Odwiedzając rodzinne mogiły i spacerując po starym cmentarzu przy ulicy Lipowej w Lublinie natknąłem się na usytuowany przy alejce grób. Na pionowej części rodznego grobowca Policzkiewiczów widoczna jest krótka in-formacja o treści, jak na poniższej fotografii.

Jak widać jest to krótka, pozbawiona patosu i cech glo-ryfikacji, oszczędna w treści informacja. Takich i podob-nych tablic jest tysiące na wszystkich cmentarzach świata.

Jednak u interesującego się historią własnego kraju Pola-ka, taka zwięzła, wydawać by się mogło, lakoniczna infor-macja pobudza wyobraźnię.

W tym miejscu pragnę przywołać zapowiadaną wyżej drugą postać żołnierza o znacznie mniejszym rozgłosie aniżeli pułkownik Leopold Lis-Kula. Jest nim podporucz-nik Wacław Policzkiewicz. Urodzony w Lublinie 29 lutego 1896 roku, a więc rówieśnik wspomnianego powyżej puł-kownika. Absolwent średniej szkoły im. Stefana Batorego w Lublinie oraz Politechniki Warszawskiej. W młodzień-czym wieku był harcerzem. Wierny ideałom wyznawanym przez tę organizację wstąpił w szeregi POW.5 Służył w Le-gionach, biorąc czynny udział w wojnie Polsko – bolsze-wickiej 1920 roku.

5 Vide przypis 3.

Wyróżniającego się odwagą w bitwach, taktem i ser-decznością wobec podkomendnych, ppr. Policzkiewicz dowodzący 1. kompanią zaskarbił sobie zaufanie przeło-żonych oficerów i sympatię szeregowych. W walkach pod Dyneburgiem i Mariampolem dochodziło do precedenso-wych sytuacji. Uważający się za Litwinów żołnierze mó-wili pomiędzy sobą czystą polszczyzną i razu pewnego, podający się za Litwina żołnierz opuścił szeregi kompanii ppr. Policzkiewicza, by powrócić z kilkunastoma litewski-mi żołnierzalitewski-mi obładowanylitewski-mi karabinem maszynowym i kilku tysiącami naboi do tego karabinu.

Koleje wojny Polsko – bolszewickiej 1920 roku były zmienne. Cofający się spod Kijowa Polacy gęsto padali trupem na rozległych obszarach terytorium zajmowane-go przez bolszewików.

Rano dziesiątego czerwca 1920 roku opuszczały Ki-jów kolejne oddziały polskiego wojska. Tego samego dnia przez szeroko rozlany Dniepr przeprawili się do Kijowa bolszewicy. O odwrocie spod Kijowa tak pisze porucznik Mieczysław Lepecki:6

„Dziesiątego czerwca o północy przekroczyliśmy rze-kę Irpień i bez wytchnienia ruszyliśmy dalej na zachód.

Nasz batalion wraz z III batalionem 5 p.p. Leg. I I-szym dywizjonem 1-go p. art. pol. miał podążać przez Roma-nówkę do stacji Bucza. Noc była tak ciemna, że zabłądzi-liśmy i zamiast na Romanówkę kolumna pomaszerowała na Mostyszcze. Przy pomocy pociągu pancernego „Groź-ny” Bucza została zajęta od jednego zamachu.” (s. 140)

I dalej: „[…] Twierdzenie, że w Kijowie ponieśli Po-lacy wielkie straty jest nieprawdą, strat tam nie ponieśli-śmy żadnych, nawet moralnych, gdyż odwrót nastąpił tak składnie, że mógł nam przynieść tylko zaszczyt, a nigdy hańbę. […] O 7 rano doszliśmy do Siemieniówki. W po-bliżu tej wioski na czoło armji generała Śmigłego Rydza wysunął się nasz batalion, zmieniając I batalion 5 pułku [...]” (s.141)

Cały szereg rozegranych bitew z nacierającymi siła-mi bolszewickisiła-mi znaczony był setkasiła-mi poległych legio-nistów. Przed całkowitym rozgromieniem pułków i ba-talionów ocaliła Polaków brawurowa odwaga i zdolność przewidywania.

Bolszewicki śmiertelny pierścień zaciskał się coraz bardziej. Upojeni odniesionymi zwycięstwami krasnoar-miejcy parli na zachód z wielką ochotą. Na froncie wal-czyły elitarne pułki noszące imię towarzysza Lenina, puł-ki ratujące honor wodza rewolucji połączony z mitem niezwyciężonych.

Sytuacja wykrwawionych w boju żołnierzy polskich stawała się tragiczna. Przedarcie się Polaków przez front utworzony pod Borodianką (podawana jest także nazwa

6 M. Lepecki W blaskach wojny, Lwów-Warszawa, 1936 Grobowiec rodzinny na cm. katolickim przy

ul. Lipowej w Lublinie. (Foto autor)

Borodzianka), dawał szansę kontynuowania walki. W ra-zie niemożności istniało zagrożenie utraty 30. pociągów napełnionych wojskowym sprzętem oraz prawdopodobną zagładą uciekających z tych ziem polskich rodzin. Zajęcie obsadzonej przez bolszewików Borodianki dawało Pola-kom możność bezpiecznego przeprowadzenia na zachód całego taboru kolejowego. Gwarancji na powodzenie tej akcji, ze zrozumiałych względów nikt nie mógł udzielić.

Próby takie spoczęły na legionistach I kompanii.

Powtórnie oddaję głos autorowi wspomnień W bla-skach wojny, kpt. Mieczysławowi Lepeckiemu:

[..] „W I-ej kompanji był, oprócz por. Romańczuka i mnie, jeszcze podporucznik Policzkiewicz. Policzkie-wicza w pułku bardzo ceniono za miły charakter i duże zdolności wojskowe, a przede wszystkim za przeszłość peowiacką. Był czas, że ten niepozorny studencina Poli-techniki Warszawskiej spędzał sen z powiek władz oku-pacyjnych. Policzkiewicz dowodził plutonem w pierw-szej kompanji, a co za tem idzie był moim najbliższym kolegą. Gdy skończyliśmy budowę rowów, siedliśmy pod dużą kopą siana, a ponieważ był piękny wieczór, więc gwarzyliśmy o różnych sprawach, a przede wszyst-kim o odwrocie i bitwie pod Borodianką. Zwykle bar-dzo rozmowny, Policzkiewicz wtedy mówił mało i czę-sto się zamyślał. Zdziwiło mnie to, lecz przypisałem ten stan przemęczeniu i rozmowy poniechałem. Układając się do snu obok niego, nie przeczuwałem, że kładę się obok człowieka, leżącego już prawie w grobie.” […] (pisownia oryginalna-ss.150-151)7

Niezmiernie ciężkie położenie przemęczonego żołnie-rza skłoniło dowództwo do zluzowania III batalionu i za-stąpienie go nieco wypoczętym oddziałem I kompanii. Do natarcia ruszył pluton ppr. Policzkiewicza. Stanowiska żoł-nierzy polskich były dogodne. Górowały one nieco ponad terenem zajmowanym przez wroga. Przez niezżęte jeszcze pole dorodnej pszenicy, dwa wrogie wojska szły ku sobie do bezpośredniego starcia.

Sięgam do opisu tej bitwy pomieszczonej w wyżej wspomnianej książce: [...]„Na początku natarcia zapodział się gdzieś podoprucznik Policzkiewicz, więc prowadzenie działania spoczęło w moich rękach. Podówczas nie wie-działem jeszcze, że Policzkiewicz zginął, i niemało się na-irytowałem, sądząc, że siedzi gdzieś na skrzydle i nie daje znać o sobie.

Niebezpieczeństwo tymczasem osiągnęło swój kulmi-nacyjny punkt. Rozpoczął się bój wręcz. […] do linii nie-przyjacielskich dobiegła nas mała garstka, kilkunastu lu-dzi z dwoma karabinami maszynowymi. […] Zauważył to ich dowódca i zaczął wrzeszczeć przeraźliwym głosem:

7 Vide przypis 6.

– Towariszczi , podożditie, nie uchoditie, ich sowsiem mało!

Na ten głos bolszewicy, którzy zaczęli już uciekać, jęli powstrzymywać się i ostrzeliwać nas z odległości kilku-nastu kroków, a nawet pokrzykiwać „ura! Ura!”. Mieli oni ze sobą karabin maszynowy, umieszczony na wozie. Nie wiem, jakby natarcie się skończyło, gdyby nie jeden z żoł-nierzy mojego plutonu, nazwiska nie pamiętam, który podbiegł do do dodającego bolszewikom ducha dowód-cy i przebił go bagnetem na wylot. Żołnierz ten wkrótce zginął.[...]” (s.153-154).

Na tym cytacie zakończę dalszy opis walki, której losy ważyły się ze zmiennym szczęściem. Niepokój o zaginio-nego podporucznika Policzkiewicza wzrastał. W sprzy-jającej chwili należało go odszukać. Ucieczka oddziałów bolszewickich i towarzyszących im kozaków sprzyja-ła temu. Wyznaczony oddział żołnierzy wyruszył na po-szukiwanie lubianego powszechnie oficera. Odszukanie choćby tylko rannego żołnierza, w gąszczu zboża było nie-zmiernie trudne. Rozumiał to jego najbliższy kolega, po-rucznik Romańczuk, który nie mógł pogodzić się z my-ślą o pozostawieniu przyjaciela na placu boju. Zarządzona przez niego tyraliera, która trzykrotnie przemaszerowała tą sama drogą natrafiła na ciało Policzkiewicza.

„[…] jeden z żołnierzy zobaczył nieszczęśliwego po-rucznika, leżącego w wysokim zbożu. Zbiegliśmy się doń.

[…] Położyliśmy druha szczerego na płaszcz żołnierski i ponieśliśmy do wsi. Kompanja wlokła się za nami mil-cząca, smutna i jakby przybita do ziemi – niczem kon-dukt żałobny. […] Pod miasteczkiem Korosteniem, przy małym kościółku katolickim, wykopano naprędce mogi-łe i złożono do niej ciało mężnego syna Ojczyzny. Nad grobem zebrali się wszyscy oficerowie bataljonu, kapitan Marski powiedział krótką mowę i zakomenderował salwę honorową. Pogrzeb uświetniała artyleria bolszewicka, któ-rej głuchy grzmot towarzyszył całej uroczystości. [...]” (ss.

158-159. pisownia oryginalna).

Kończąc ten szkic mam nadzieję, że pośród (nie tylko lubelskiej) młodzieży, pobudzę zainteresowanie dwoma (zaledwie), bohaterami, którzy nie oszczędzając własne-go życia szli do walki, gdyż uważali ją za słuszną. Nato-miast u starszych czytelników pragnę wywołać, być może już zapomniane wspomnienia ojców i dziadków, aby mo-gli przekazać swoim dzieciom i wnukom wolę posiadania wolności wspieraną szlachetnym czynem.

Wszak wielki Polak św. Jan Paweł II w poemacie zatytu-łowanym Myśląc ojczyzna powiedział: […] „Wolność stale trzeba zdobywać, / nie można jej tylko posiadać./ Przy-chodzi jako dar,/ utrzymuje się poprzez zmaganie. [...]”

Jerzy B. Sprawka

Wyrazisty profil, lekko pochylona sylwetka…

Jednak najbardziej rzucającą się w oczy cechą wyglądu Marszałka były jego pokaźnych rozmiarów wąsy. Poza tym na zdjęciach z późniejszego okresu życia miał krza-czaste brwi i stojące, siwe włosy. W młodości prezentował się z brodą. Na co dzień nosił elementy munduru, podkre-ślające skromność wyglądu. Służbowo nosił się po woj-skowemu, ale w uniformie mającym niewiele wspólnego z przepisami. Miał inny niż wszyscy mundur i inaczej niż wszyscy salutował – taki był niepisany przywilej pierwsze-go Marszałka Polski.

Piłsudski przywiązywał minimalną wagę do wygód ży-ciowych. Palił dużo papierosów zwanych „marszałkow-skimi”, wykonywanych specjalnie dla niego. Pił wielkie ilości mocnej herbaty, nie lubił kawy. Uwielbiał stawiać pasjanse. Dużo chodził, preferował samotne spacery po parku Łazienkowskim, Pikieliszkach czy Druskiennikach – i nikt, nawet z ochrony, nie miał prawa pokazać mu się wówczas na oczy. W jednej kieszeni płaszcza miał zawsze cukierki dla dzieci, a w drugiej, starym konspiracyjnym zwyczajem, trzymał załadowany rewolwer. Nie mógł spać bez broni położonej na nocnym stoliku przy łóżku.

Mimo posądzeń o zapędy dyktatorskie, potrafił być wielkoduszny, potrafił docenić fachowość przeciwnika i szlachetność jego intencji. Marszałek – tak powiadali jego najbliżsi – miał ogromne poczucie humoru i

Mimo posądzeń o zapędy dyktatorskie, potrafił być wielkoduszny, potrafił docenić fachowość przeciwnika i szlachetność jego intencji. Marszałek – tak powiadali jego najbliżsi – miał ogromne poczucie humoru i

W dokumencie 1 0 0 . R O CZ N I C A O DZ Y S K A N I A (Stron 117-122)