• Nie Znaleziono Wyników

hodowli drzew owocowych

Bitwa morska pod wyspą Lissa

hodowli drzew owocowych

H o d o w la drzew o w o co w y ch nie je st je s z c z e u nas tak rozw inięta, ja k b y się n a leża ło. W e w ielu w siach św ieca z a g ro d y smutną pustką, rza d k o sp otk a ć się m ożna z d rzew em o w o c o w y m p ię k n y m , rod zą cy m szlachetne ow o ce . N a jw ię cćj d rzew a o w o c o w e są lich em i gatu n ­ k am i uszlachetniane. A p rzecież tam , gd zie rosną drzewa, lic h y o w o c rod zą ce, m o g ły b y stać tak samo drzew a szla­

chetne, g d y b y nie z b y w a ło na cKęci i w y trw a ło ści p o ­ starać się o nie. T rafiają się p rzy n ie k tó ry ch osadach sady n ow o za łożon e, ale że to czy n io n o b e z najm niejszój z n a jom ości rze czy , b e z p ora d zen ia się ja k ie g o z n a w cy , bez troszczen ia się o dalszy los raz za sa d zon ych drzew , to też najczęściej z zasad zon ych d rzew p ozosta ły ty lk o n iek tóre, m iejscow em u k lim a tow i i g le b ie o d p ow ied n ie, reszta zaś p o szła d rog ą w szelk ićj z n ik o m o ści ziem sk ićj.

T a k ie n ieu d a łe zasadzenie sadu w y w ie ra n ajzg u b n iejszy w p ły w , a lb ow iem n ie ty lk o od n ośn eg o w ła ścicie la zn ie­

chęca, ale i w sąsiadach w y ra b ia m y ln e p rzek on a n ie, że w tćj o k o lic y drzew a o w o co w e u d a ć się nie m ogą.

N ie dość je s t zasadzić d rzew o o w o co w e , ch o cia ż b y dla klim atu i g le b y od p ow ied n ie, ale n a leży j e je s z c z e starannie p ielęg n ow a ć, je ż e li ch ce m y , a b y praca n ie b y ła darem na. Ś w ieżo zasadzone d rzew a n a leży w p ie rw szy m ro k u d o b rze p od le w a ć, je d y n ie w czasie d eszczu m ożn a teg o p od lew a n ia zaprzestać, ale n a leży j e zn ow u ro z ­ p o czą ć, g d y czas p o g o d n y nastąpi. W dru gim i trze cim ro k u trzeba tak że ta k ie drzew a w czasie d łu żej trw a- ja c ć j p o g o d y p o d le w a ć. Staranne to p od lew a n ie spraw i, że zasadzone d rzew a nie ty lk o się p rzy j m ią d obrze, ale zarazem rozrosn ą się zaraz w p ie rw szy ch la ta ch ba rd zo b u jn ie, zapuszczą sw e k orzen ie szerok o i g łę b o k o

79

w ziem ię, k tó ra to o k o licz n o ś ć będzie m iała ten sk u tek , że potóm naw et w czasie w ielk ićj p osu ch y ostoją się bez sz k od y . L e c z i w p o ź n ićjsz y m w iek u są ch w ile, gdzie d rzew a w ziem iach ła tw o w y sy ch a ją cy ch p o d le ­ wania p o tr z e b u ją ; m ia n ow icie w latach, g d y się zaw iąże obfity o w o c i g d y p a n u je p osu ch a. W ta k ich latach należy p o d rod zącem i drzew am i p o r o b ić w o k o ło w o d le g ło ś ci k o r o n y o tw o r y w ziem i, i w ta k ow e od czasu do czasu n a lew a ć g n o jó w k i na p ó ł rozrzedzon ej w oda. T y m sp osobem p od lew a n e drzew a n iety lk o nie utraća w czasie p o su ch y o w o cu , ale nadto w y k sz ta łci się na nich o w o c w ięk szy , p ię k n ie jsz y i sm aczn iejszy, a d rzew a te w o g ó le częściej i lep ićj b ęd ą rod z iły .

Jesienią, g d y ju ż nastaną dni słotn e, należy p rzy ­ stąpić do in n ćj cz y n n ości p rz y d rzew ach o w o co w y ch , a m ian ow icie do oczy szczen ia k o r y i u p orzą dk ow a n ia k o ­ ron y . W w ięk szćj c z ę ś c i d rzew o w o c o w y c h p ę k a p r z y w zro­

ście d rzew a w g ru b o ść k ora p od łu żn ie, a w p ow sta ły ch szczelin ach za g n ieżd ża ją się n ie ty lk o p orosty , ale także przeróżn e r o b a ctw o . P o r o sty te za g łę b ia ją sic sw em i w ło sk o w a te m i ssaw kam i w k o r ę i psują takow ą. R o b a c­

tw o zaś tu się gn ieżd żą ce i ch ron iące się p o d k o rę przed zim nem , r o z p o cz y n a z nadejściem w iosn y sw e d zieło spustoszenia, n iszczą c liście, p ą czk i k w ia tow e, ow o ce w za w ia zk u b ę d ą ce, a w reszcie same drzew o p rzew ier­

ca ją c. A b y te za stęp y w ro g ó w w y tęp ić, p otrzeb a w y b ra ć sie p o deszczu do sadu, a drzew a sk rob a czk ą z porostow 1 i ro b a ctw a o cz y ścić. P o d ok ła d n em oczy szczen iu k o ry n ależy d rzew o w a p n em , d o d a ją c n ieco k row ień ca i p o ­ p io łu lu b sa d zy, za p o m o cą szczotk i p ob ielić. P rzez to n ie ty lk o zn iszczy się do reszty p o zosta łe je s z cz e szczątki p o ro stó w i ro b a ctw a , ale nadto och ron i się d iz e w o od pon ow n eg o ich zagnieżdżenia się. K to raz tę czynnośc w sadzie p rze p ro w a d ził, p rz e k o n a ł się, ja k zbaw iennie dzia ła tak ie o cz y sz cz e n ie drzew a na je g o wzrost i

ro-dzajn ość. i ,

P r ó cz tego należy i na k oron ę drzew a zw rócic ba- i czn e o k o . Z b y t gęste ro z ło że n ie g a łą ze k w koron ie

80

p ow o d u je , źe g a łą z k i często się z sobą k rzy żu ją i za p od m u ch em w iatru się o c ie r a ją ; d a ją c tym sp osob em p o cz ą te k psu ciu się tk a n k i drzew a, k tóra p rzech odzi potem w zgorzelinę, n iszczą c ca łe d rze w o . Z a gęste ro z ­ m ieszczenie g a łą z e k w p ły w a ta k że szk od liw ie i na o w o ce , te b o w ie m ty lk o p o d w p ły w e m św iatła m ogą się n a le ży cie w y k s z ta łcić. W ia d o m o p ow szech n ie, źe o w oce od p ó łn o c y na d rzew ie się zn a jd u ją ce, a z w ła ­ szcza w środ k u gęstćj k o ro n y rozm ieszczon e, n ig d y nie b y w a ja ta k sm aczne i ok a za łe, ja k o w o ce m ieszczące się od stron y p ołu d n io w e j d rzew a. Z ty ch to p o w o d ó w należy jesienią k o r o n y d rzew o w o c o w y c h p rze jrze ć, u schnięte i ch ore ga łęzie i k o n a ry od cią ć g ła d k o , aż do z d ro w ćj części g a łą z k i k rz y ż u ją ce i ociera ją ce się w y cią ć, zaś g a łą z k i z b y tn io na dó£ o b w isłe p o d cią ć i w og óle oddalić" w szy stk ie te g a łę z ie , k tó re w zrostem p rz y g ła sz a ją inne i g rożą u tw orzen iem n ieregularnej k o r o n y . P r z y tćm ob cin a n iu g a łęzi trzeb a m ieć na oku , a b y g a łą zk i drzew a b y ł y tak ro z ło ż o n e , iż b y n i­

gd zie nie b y ło w k o ro n ie p u stego m iejsca , le cz a b y obszar k o ro n y b y ł w o k o ło regu larn ie ro z łoż o n y . R a n y p ow sta łe przez o d cię cie k on a ró w lu b g a łą z e k należy zaraz zasm arow ać a zw ła szcza w ięk sze terem , m niejsze zaś m aścią sadow n iczą.

G d y te czy n n ości w y k o n a m y jesien ią , p o trze b u jem y je szcze w czesn ą w iosną opasać pnie d rzew w w y so k o ści je d n eg o m etra ja k im sk raw k iem sukna, posm arow anym sm ołą lu b le p k ę m azią na to, a b y liczn e szk od n ik i, k tóre ła żą p o p n iu do k o r o n y , zn a la zły tu sw ój g rób .

P ie lę g n u jm y p od a n y m tu sp oso b e m d rzew a , a nie b ęd ziem y się sk a rżyli na ich n ieu daw an ie się i nieu ro- dzajność, a p o to m k o w ie nasi k ie d y ś p o w ie d zą o nas, że to b y li rozsądni i d o b rzy lu dzie. A b y ć rozsądn ym i d o b ry m , to p ięk n y ce l ż y cia c z ło w ie k a . G.

Powiastki.

1. P rz y g o d a m ularza.

W m ieście G ran ad a, w H iszpanii, ż y ł n ieg d y ś m ularz, b a rd zo u b o g i i ba rd zo p o b o ż n y . O b ch o d z ił nie ty lk o n ied ziele i święta, ale zw y cza jn ie też je szcze i p on ie d z ia łe k . P rz y tem je d n a k w coraz w iększe u bóstw o w p a d a ł i led w ie b y ł w stanie w y ż y w ić swa liczną rodzin ę. P ew n ej n o c y słyszy, że ktoś pu ka do d rzw i je g o pom ieszkan ia. W sta w sz y , otw iera drzw i i sp ostrzega staruszka księdza, w y s o k ie g o ja k olbrzym a ch u d eg o ja k szkielet.

„ D o b r y w ie czó r p r z y ja c ie lu ", o d e z w a ł się o b c y , p rzek on a łem się, że je ste ś d o b ry m ch rześcian in em i cz ło w ie k ie m , k tórem u m ożn a za u fa ć! C z y nie m ia łb yś o ch o ty zro b ić mi pew n ój ro b o ty tćj n o c y ? " „O w szem , z n ajw ięk szą ch ę c ią ", o d p a rł m ularz, je ź li ty lk o ksiądz d o b rod z ićj d ob rze z a p ła c i!" — „ Z a p ła c ę " , odpow iada staruszek, „a le musisz się z g o d z ić na jed en w a ru n ek ; musisz p o zw o lić, że ci p od cza s d rogi o c z y za w ią żę".

M ularz nie sp rzeciw ia ł się. K sią d z zaw iązaw szy m u o cz y , p ro w a d z ił n a o k o ło różn em i ulicam i miasta, aż gdzieś d a le k o p rz e d bram ą ja k ie g o ś b u d y n k u sta­

nęli. T u w y d o b y ł z k ieszen i k lu cz, w sunął w zam ek, o b r ó c ił i o tw o r z y ł ja k ie ś o g rom n e drzw i, k tóre na­

tychm iast za so b ą zam kn ął. Id ą przez d łu g ie, zan ie­

d b a n e p od w ó rze , p otem k róźg a n k iem , w k tórym n aj­

m n iejszy szelest ob ija się ech em o m u ry sklepienia, aż stanęli w p od w órzu ja k ie g o ś dom u. T u z d ją ł mu ksiądz chustkę z oczu , ośw iadczając, że są n a m iejscu.

M ularz w idzi p rzed sobą ru in y ja k ie jś w span iałej stu­

dni, a o b o k siebie k u p ę c e g ie ł, piasku, w apn a i innego m ateryału do b u d o w y . K s ią d z k a za ł m u na pew nem m ie jscu "z b u d o w a ć sk lep ien ie ja k b y ja k ie g o g ro b o w ca . M uiarz w zią ł się do p r a c y przy sła b y m św ietle lam p ki i m u row a ł, lecz nie b y ł w stanie p rzed św item u k o ń ­

82

c z y ć r ob o ty . G d y d n ieć z a cz y n a ło , k a z a ł m u ksiądz przestać, w sunął d o rę k i dukata, zaw iązał o c z y i znow u k rętem i u licam i m iasta aż p rzed pom ieszkanie za p row a d ził, u g od z iw sz y się z m ularzem pop rzed n io, że następnćj n o c y zn ow u da się p rz y p ro w a d z ić, aby u k o ń c z y ł rob otę .

O p ó łn o c y za p u k a ł staruszek do drzw i m ularza.

Z a w ią zaw szy je g o o c z y , p ro w a d z ił g o tak samo krętem i ścieżkam i, j a k p o p rzed n ieg o w ie czo ra . G d y ro b o ta b y ła na u k oń czen iu , w e z w a ł m ularza, a b y p o m ó g ł przen ieść rzeczy , k tóre w tem sk lep ien iu zam ierza p o g rze b a ć.

B ied n em u p rosta k ow i w ło s y na g ło w ie stan ęły, g d y g o ksiądz ciem nem i g a n k am i do d alek iej k om n aty p row a d ził. M yśla ł sob ie , źe tu o ja k ą ś zb rod n ię lub o cza ry ch odzi. W id z ia ł w v jy o b ra źn i tru p y n ie b o ­ sz cz y k ów , k tóre w g ro b ie m ia ł zam u row ać. L e c z obaw a o k a z a ła się zb yteczn ą , b o ksiądz n ik o g o nie z a b ił, ni­

k o g o nie g r z e b a ł; b y ł ty lk o og rom n y m sknerą, co ca łe ż y cie pien iądze zb ie ra ł i w n ich się k o ch a ł.

C zu ją c się blisk im śm ierci, n ie ż y c z y ł sk a rb ó w sw ych n ik om u na św iecie, w o la ł j e w ięc za ż y c ia zak opać d o ziem i.

W k om n a cie znaleźli cztery d zb a n y p e łn e d u k a ­ tów , w ię c za b ra li j e i w yn ieśli z k o le i do m uru, tam je złoży li, zam u row ali, za sk lep ili, b ru k n apraw ili i w szelk ie ślady p ra cy starannie zatarli. K sią d z, siągną- w szy d o k ieszen i, w y d o b y ł cztery d u k a ty , d a ł m ula­

rzow i, p otem zaw iązał o c z y i w y p r o w a d z ił do miasta, id ąc najrozm aitszem i ulicam i, a b y w p ro w a d z ił w błąd.

N a p ew n ćm m iejscu k a z a ł mu usiąść, le cz n ie zd ej­

m ow a ć za słon y aż za d zw on ią na m szę, b o in a czej by mu się c o z łe g o sta ło. B ied n y m u larz siedział i cz e k a ł nie w iedząc, ja k so b ie u k ró c ić czas. W a ż y ł dukaty w k ieszen i, p u szcza ł je przez p a lc e , aż zadzw on ion o na mszą. Z d ją ł z o cz u za słon ę i z n a la zł się p r z y g łó ­ w nym k ościele miasta.

D la rod zin y je g o n a stą p iły g o d y . T y le pien iędzy naraz je s z cz e w ż y c iu nie m ia ł, w ięc m ożna b y ło użyć

83

ro zk o szy . J e d li te d y i pili, ja k b y sk a rb y K rezu sa p o ­ siadali. P o czternastu dn iach sk o ń cz y ła się rozk osz i now a n ędza nastała. M in ę ły m iesiące i lata, rodzin a m ularza w y sz ła praw ie na d zia d y, ale zaw sze na z e ­ wnątrz za b a rd zo p ob ożn ą u ch od ziła.

P e w n e g o w ieczora p rzy ch o d zi do naszego m ularza ja k iś je g o m o ś ć , sły n n y ze sk ąpstw a w ca łe j o k o licy , p ytając się, c z y b y nie c h c ia ł u n ieg o w y k o n a ć ja k ie jś ro b oty , ale b a rd zo tanio, b o n ie m yśli na spraw ę rn bić w y d a tk ów . M a w m ieście k ilk a dom ów , a m ‘ ędzy nimi zn a jd u je się jed en , co m u b a rd zo dużo k ło p o tó w spraw ia. M ieszk a ł tam ja k iś ksiądz, o k tóry m p o w ia ­ dano, źe w ie lk ie sk a rb y posiada, k tóre p o śm ierci odda k o ś cio ło w i. M ieszk a ł p rzez d łu g ie lata, ale ani sze­

ląga czynszu nie za p ła cił. W k o ń cu ten ksiądz u m arł.

G arną się w s zy s cy , a b y je g o b o g a ctw a za b ra ć; idą znajom i, id ę u b o d z y a n a jb a rd ziój cisną się z a k o n n icy i w y sła ń cy 'k o ś c io łó w , le c z ku p ow szech n em u zd ziw ie­

niu znaleźli ty lk o p a rę d u k a tów . N asz je g o m o ś ć d o ­ m aga się z a leg łeg o czyn szu , le cz k tóż g o z a p ła c i?

P rzezn a czon o mu ja k ą ś starą ruinę, k tó ra księdzu n a­

leżała, a b y ją na m iejsce d łu g u p rz y ją ł, le cz z tą ma ty lk o k ło p o t y . M u ry gfę w alą, trzeb a rep arow ać, a do teg o n ik t w n ie j m ieszk a ć nie ch ce. T am u p io ry ch o­

dzą. Sąsiedzi m ów ią, źe sły szą w n o cy , ja k tam d u ch y chodzą" i dukatam i b rzęczą . R ozu m ió się, że k ażd y ta k ieg o m ieszkania unika.

M u larz p o sz e d ł — i o b e jrz a w sz y m iejsce; p ozn a ł starą ruinę studni, w s p o m n ia ł sob ie całą p rz y g o d ę z k sięd zem i p rzed sta w ił w ła ścicie low i, że m u chętnie rep era tu ry p o c z y n i, d u ch y p ow y p ę d z a i dom od n ow i, b y le b y m u p rzez n ie ja k i czas b ezp ła tn ie w on y m dom u m ieszkać p o z w o lił. N aturalnie że się w ła ścicie l na taki w n iosek n ajchętniej z g o d z ił. M ularz o d n o w ił m u ry, p o p r a w ił p osa d zk ę i p osta ra ł się, że ju ż u p iory w '§"

cćj dukatam i nie dzw onili. Z y s k a ł na tem w ła ścicie l, b o ju ż inne strony za zn a czn y czy n sz p om ieszkan ia w dom u w y n a jm y w a ć z a c z y n a ły ; w ięcej je s z c z e z y sk a ł

m ularz, b o o d te g o czasu p rzestał b y ć u b og im rze­

m ieślnikiem i zosta ł b o g a ty m panem , c h o ć n ik t d o­

k ła d n ie się nie d ow ied zia ł, skąd je g o sk a rb y p o c h o ­ dzą. Na ło ż u śm iertelnem zapisał w ielk ą część m ajątku sw ego k o ś cio ło w i, je d n i pow iad ali „p rze z p o b o ż n o ść", a drudzy m niem ali, że „d la z a sp ok ojen ia g ło su sw ego su m ien ia ". Z k ą d b o g a ctw a m ularza p o ch o d z iły , w ie ­ d zia ł ty lk o je g o najstarszy syn, k tórem u o jc ie c na śm iertelnej p o ście li tajem nicę o za m u row a n ych d zb a ­ nach z dukatam i w y ja w ił.

2. Szew c księciem .

F ilip Ł a g o d n y , książę B u rgu n d yi, szed ł p ew n eg o w ieczora przez miasto B r u g g , g d zie b y ła je g o stolica i sp o tk a ł na ry n k u cz ło w ie k ^ , le ż ą ce g o na g o ły ch kam ien iach. B y ł to p ew ien szew c, g ło śn y z n ałogu pijaństw a, b o rza d k o k ie d y m in ą ł dzień, w k tó ry m b y się nie u p ił. W tój ch w ili le ż a ł także p ija n y i m ocn o spał. K siążę sk in ą ł na tow a rzy szów sw oich , a b y go ostrożnie podnieśli z ziem i i zanieśli na zam ek. Tam zdjęli z n ie g o p od arte i b ru d n e ła ch m a n y , ob le k li go w pięk n ą b ielizn ę i p o ło ż y li do łó ż k a w k om n a cie księcia. • R ano otrzeźw ia w szy z pijaństw a w sk u tek tw ar­

dego snu, og lą d a się b ie d n y szew c n a o k o ło , c o się >

z nim sta ło i g d zie się zn a jd u je. P a trzy , a w idzi, tu stoją k o ło n ieg o lo k a je i w ie lc y p a n ow ie, gotow i do usług, i p y ta ją się, cz e g o sob ie J e g o K siążęca W y - j

sok ość ż y c z y ? Z m iesza n y sz e w c nie w ie, c z y m arzy, czy na ja w ie ! W s ta je , w idzi p ię k n e p o k o je , w szystko ozdobn e z ło to , w idzi straże, k tóre m u k ró le w sk ie ho­

n o ry w y św ia d cza ją i nie w ie, c o m yśleć. Z ap ew n ia o ta cza ją cych , że on nie jest k sięciem , lecz szew cem . N a p r ó ż n o ; oto czen ie się k ła n ia , o św ia d cza ją c, że J e g o K sią żęca M ość stroi sob ie żarty. N ic biednem u in n ego nie p ozosta ło, ja k w m ilczeniu p rz y jm o w a ć h ołd y , k tóre m u od d aw an o i cz e k a ć j a k się spraw a za k oń czy .

W ie c z ó r w y p ra w io n o n a cześć je g o b a l, k tó ry p op rzed ziła suta biesiada. W sali b o g a to ustrojonej i *

r

ośw ietlon ej zasiada zgrom a d zen ie do stołu, a n a jp rze­

d n iejsze m iejsce z a jm u je szew c-k siążę. W n o sz ą p ó ł­

m isk i z w on iej ącem i p otra w a m i i służą p rzed e wszy- stkiem k sięciu . W ty le za je g o grzb ietem stał lok a j z b u telk ą szam pana, d olew a ją c, sk oro kióry^ z g o ści w y c h y lił" sw ój k ielich . N aszem u sz ew co w i w y śm ien icie to w in o sm a k ow a ło. P ił w ię c puhar za puharem , a sk o ro k tó r y w y c h y lił, to natychm iast lok a j na n ow o nalew a. W k o ń cu s p ił się tak, że o św iecie n ie w ie ­ dział, sp a d ł p od stó ł i n a ziem i z a cz ą ł ch ra p a ć ja k n ied źw ied ź. W tóm książę k a z a ł g o p od n ieść, z d ją ć z n ieg o u b ió r k osztow n y i w je g o o b le c ła ch m a n y, p otem w y n ie ść i na tem sam em z ło ż y ć m iejscu , gdzie g o w czora j zn alezion o. O ck n ą w s zy się ze snu k o ło p ora n k u , og lą d a się k o ło sie b ie ; w sta ł p ow o li i p o ­ szed ł do dom u, o p ow ia d a ją c żonie, ja k b ło g i m iał sen.

N ie w ied zia ł b ow ie m , że to praw dziw em b y ło zda­

rzeniem .

3. Co r y b a k osztu je?

P ew ien b o g a ty kasztelan, m ie sz k a ją cy na w y so­

k im zam ku, c z y n ił p rzy g o to w a n ia do w esela swój córk i.

C hciano sutą w y p ra w ić ucztę i w szystk o b y ło p rz y g o - w a n e : ja r z y n y , w ina, m ięso w szelk ieg o rod zaju i t. p.

B ra k o w a ło ty lk o r y b y . N a n ieszczęście w ostatnich d n iach tak ie b y ły burze, że żaden z r y b a k ó w nie od w a­

ż y ł się udać się na m orze i nie b y ło sp osob u , ja k d o­

stać ry b . K asztelan b y ł g o tó w gru b ą cen ę zapłacić, b y le ty lk o dostał cz e g o p otrzeb ow a ł.

W k o ń cu g ło si się ja k iś ry b a k , n iosą cy piękną, i w ielk ą ry b ę , p raw ie tak ą, ja k ić j p otrzeb ow a n o. K a ­ sztelan zaprasza g o d o siebie i p yta o cenę. „S to bizu- n ów t. j . sto k ijó w " , od p ow ia d a r y b a k . K asztelan p a ­ trzy, c z y ten c z ło w ie k oszalał, w zy w a g o , a b y nie stroił żartów , lecz ry b a k nie da się n a k ło n ić, ty lk o a b y mu za ry b ę sto p la g w y liczo n o. Starosta, potrze­

b u ją c r y b y , z g o d z ił się w k oń cu na to. P o ło ż o n o r y ­ b a k a na stolicy i p o d ok iem P ana liczo n o , zresztą 85

86

d o sy ć ła g od n ie, b o tak kasztelan rozk a za ł. G d y g o po pięćdziesiąty r a z u d erzon o, z a w o ła ł r y b a k : „ D o s y ć , proszę przestać, m am tow arzysza, k tórem u się druga p o łow a te] za p ła ty n a le ż y 11. — „ J a k t o ? “ z a p y ta ł k a ­ sztelan, „n ie d o sy ć je d n e g o błazna, to się aż d w óch z n a la zło". „ A k tó ż tw oim sp ółk ą w tóm p rzed sięb ior­

s tw ie? 14 „N ie p o trze b u je cie g o szu k ać d alek o, m acie g o w dom u. J est nim k lu cz n ik Jaśnie W ie lm o ­ żn ego P ana. N ie c h c ia ł m ię w p u ścić do zam k u , p ók i

mu nie ob ieca łe m , źe p o ło w ę zap łaty za m oją rybę je m u oddam . — Z ro z u m ia ł kasztelan sztu czk ę sw ego słu gi. W e z w a n o k lu czn ik a , w y licz o n o drugą p o ło w ę ce n y za ry b ę , a P an g o n a t jc h iiiast ze słu ż b y w y p ę ­ d ził. R y b a k a zaś sow icie w y n a g ro d z ił.

4. D la czego się n a p a m ię ć u c z y m y ?

„P r o s z ę ta ty, cz y w oln o—m i się o jed n e rze cz za­

p y ta ć?11 r z e k ł K a r o le k d o sw o je g o o jca . — „O w szem , p ow ied z, czeg o żądasz? J eźli o n iew ła ściw e rzeczy ch odzi, nie p otrzeb u ję ci o p o w ia d a ć11, o d p a rł o jcie c.

„N ie ch m i tato w y tłu m a czy , d la czeg o p o nas żądaja, ab y śm y się różn y ch rze czy na pam ięć u czy li. N ie m o ­ w ie o w ierszach i p oezy a ch , b o te mi się bardzo ^ p o ­ d ob a ją , ale n. p . rach ow an ia, g ra m a ty k i, ję z y k ó w i in n y ch tym p o d o b n y ch rze czy . T y le je s t k sią ż e k ; p o ­ trzeb a w danym razie ty lk o wziąść do ręk i o d p o w ie ­ dnia i w y szu k a ć cz eg o p otrzeb a . P o c o z się tu rozm a­

itych rz e cz y u c z y ć na p a m ię ć? 11 — „M o j k o ch a n y , teg o ty je s z cz e nie rozum iesz, b o ś je sz cz e m ło d y . P ó ź n ićj ci to lepiej w y tłu m a cz ę . A le teraz m ó g łb y m ci ^ coś cie k a w e g o p o w ie d z ie ć 11. — „ O proszę, k o ch a n y ojcze, j a tak lu bię o p o w ia d a n ia! 11 b ła g a ł o jc a K a r o le k .

„ T o je s t p ra w d ziw e zdarzenie i d o ty cz y p ew n e g o cz ło w ie k a , k tó ry m ia ł zw ycza j nie u w a ża ć na to, co się k o ło n ie g o d z ia ło, le cz z pew n óm roztargn ien iem zawsze o ja k ich ś in n y ch rzecza ch ro zm y śla ć! T e n b y ł p e w n eg o razu z k ilk o m a zn ajom ym i u je d n e g o p r z y ­ ja ciela na w ie cz o rk u . G d y ju ż b y ło p óźn o, w y b ra li

87

się d o dom u . Nasz z n a jom y zaw sze na je d n ę n og ę na- ch ro m y w a ł, ale tym razem ja k o ś dziw nie k u la ł i nie m ó g ł in n y m d o trzy m a ć k ro k u . D o p ie ro g d y zn aczny k a w a ł d rog i uszli, p rzy ch od zi m u na m yśl, „a do licha, laskę sw ą zapom n iałem u pana L . “ Nie p ozosta ło n ic innego, j a k się w ró cić, bo b e z laski nie ła tw o m u b y ło dalsza o d b y ć drogę. T o w a rzy sze cze k a li tym czasem je g o "powrotu. — Id ą d a lej, aż się naszem u znajom em u ja k o ś zim no z r o b iło ; d o p ie ro sob ie w spom niał, iż c ie ­

p le jszy surdut, k tó ry z sob ą m iał, w dom u pana L . zosta w ił. „L e p ie j w k o ń cu jeszcze raz w ró cić niż w d rod ze p rz ez ię b n ą ć“ , p om y śla ł u sieb ie i p oszed ł n a p ow rót p o zapom n ian y surdut. — M y śla ł, źe ju ż ma w szy stk o. T y m cza se m id ą dalej, ale n o c ro b i się c o ­ raz ciem niejsza, aż ta k się ściem n iło, iż nie m ożna b y ło w id zieć ani o k r o k p rz ed siebie. Z n a jo m y nasz p r z y ­ chodzi b liz k o dom u, w tym u derza o ja k iś słu p , aż sob ie nos r o z b ił i k re w się ciu rk iem na ziem ię p o ­ lała. T e ra z sob ie w spom n iał, że latarkę u państwa L . zap om n iał, ale b y ło ju i^ z a późn o “ .

„ T o istny dureń, ten n ieszczęśliw y J e g o m o ś ć ; co k ro k , to g o nieszczęście sp otyk a . J a k ż e m ożna b y ć ta k rozta rg n ion y m ? “ „S łu sz n ie uważasz, m ój synu*, r z e k ł o jc ie c , „k ie p sk a to rzecz, g d y cz ło w ie k nie ma m yśli sk u p ion y ch , le cz k ażdą n aukę w ła sn ą szkodą i i n ieszczęściem m usi o p ła c ić . A le w p o d o b n e m p o ło ­ żen iu z n a jd u je się k a żd y , k to m yśli, źe się nie trzeba u cz y ć na p a m ięć, lecz p rz y danśj sp osob n ości m ożna się z k sią żek d ow ie d zie ć, c z e g o w tój ch w ili potrzeba.

Fraszki.

B a n k i e r : Pan prosisz o rękę m ojój có rk i? Ona będzie miała posagu sto tysięcy reńskich; a pan, ile mi wiadom o, nie

masz ani grosza. /

K o n k u r e n t : T o też dla tego proszę o je j rękę.

Patrz, m am o! Czy też to bardzo boli, b yć m urzynem ? — Jakto rozum iesz, K a rolk u ? — Ja w czoraj upadłem i uderzyłem

się w k olano, aż poczern iało, a to mię jeszcze dziś b oli! C hciał­

bym w iedzieć, ja k murzyn wytrzyma, gdy jest cały czarny.

T o ju ż Pan znow u o b r a y * w ym alow ał? Naprawdę, Panu idzie robota, ja k b y smarował.

S t a r u s z k a : K ochany J ózefie! podobno ju ż nie długo będę ż y ć ; dla tego oddaję ci ca ły swój majątek, ale pod jednym warunkiem.

90

S y n o w i e c : D zięk u ję serdecznie, kochana cio ciu ! ja się na wszystko zgadzam. Jakiżto warunek ma ciocia na m yśli?

S t a r u s z k a : A byś mi aż do m ojćj śm ierci nie wielką, pen- syjkę wypłacał.

S y n o w i e c : O z całego serca, ch oćb y ja k najm niejszą.

M a t k a : T y łotrze, tyś znów dziś nic nie um iał?

P a w e ł : Oho, m am o! dziś mię nawet pan nauczyciel pochw alił!

M a t k a : Jak to może b y ć ?

P a w e ł : Dziś pan nauczyciel złajał Adam a i pow iedział m u :

P a w e ł : Dziś pan nauczyciel złajał Adam a i pow iedział m u :

Powiązane dokumenty