• Nie Znaleziono Wyników

PO W IEŚĆ

N A R O D O W A P O L S K A ,

O P A R T A NA PODANIU H ISTO R Y C ZN E M . I .

W Y P R A W A NOCNA.

O t o się ciem ne księgarnie otw arły, T e źródła b oga ctw w zapylonej ramie. Czytam — — Jak dziko ten język umarły P od piórem w kształty nieżywe' się ła m ie ! Język i gorszy przesąd zakonnika, Jak rdzawa klamra m yśl księgi zamyka. Czy tu wygrzebiesz dzieła G iedym inów ? Czy głos Z ygm u n tów , ja k echo daleki? Są to ja k Sfinxy, te ubiegłe w ieki, M ów ią zagadką dziś ciem ną dla synów. Znajduję słowa: «K ra j nasz dosiągł szczytu — Chylić się musiał.» — Precz^z myślą szatana! Pam ięć w dalekich wiekach obłąkana N iech spocznie. — Okno klasztoru otw orzę 1— O ! ja k spokojne otchłanie błękitu,

Tam z dala płynie złote kłosów m orze, A tu klasztoru szumią ciem ne l ip y !

Myśl rozwesela daleki szmer lasów,

G dy pogrzebałem pam ięć dawnych czasów —

Jestem

w esoły, ja k biesiadnik

stypy.

Snem jest ów obraz. Umysł się najgrawa Z nieszczęść o b e cn y ch , b ezw ła dn y, bez steru. Gdzież je s te m ? Oto mury W estm in steru ! Tam Izba Parów — tu Tamiza nigława Połyska słońcem . Przebiegałem chm urny Ów pałac zm arłych z uczuciem przestrach u , Bo ja sam byłem ja k um arły w gm a ch u ; A oni żyli. — Nie zajrzałem w urny — W ybiegłem — więcej nie w ch odzę w .te ściany; A le sam otny wracam dziś i co dzień,

W dziedziniec głazem g rob ów brukowany, P o których stąpa niem yślny przychodzień. C i, c o posn ęli w tych grob a ch do k o ła , "Walczyli nędzni z niezdolności w ro g ie m ; D ążyli spiesznie do p r o g ó w kościoła, I um ierając, kładli się przed progiem .

Z dziką roskoszą napis mniej w idom y Niszczę do reszty śladem m ojej stopy; I czuję roskosz, gd y m ój cień znikom y G robow i gm achu nie dopuści cienia. Szaleni! dążyć pod świątyni strop y , Nie mając w duszy w rącego płom ienia?

Posępny — siądę na odłam ie głazu. Smutna się pow ieść w pam ięci rozw ija ! Czytałem w księgach, a g o d ło obrazu B y ło : «K ra j zdradził — i zdrada zabija.»

W krom kach znajdziesz pow ieści osnow ę, Z kronik czerpane rysy i kolory.

Już Zygm unt August w grobie złożył głowę, _ N a tronie zasiadł k ról Stefan Batory. Ciężkie dla szlachty były rządy n o w e !

Część po wsiach własne zamieszkała dw ory. Co b yło w k raju ? Nie skreślę od razu, Jeden cień tylko maluję obrazu.

Pan Brzezan w cudnej mieszka ok olicy ! Zam ek objęła rzeka w dwa ramiona ; Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy, Dalej — kaplica blachą, pow leczona. W kom natach żadnej nie ujrzysz różnicy Od złotych kom n at, gdzie mieszkała Bona. Pan Brzezan lu bi ży ć w królewskim dw orze: Co ma król Polski i szlachcic m ieć m oże.

Posadzki w zorem w łoskim m arm urow e, Na ścianach srebrem tkane adamaszki; Gęsto się lam py lśnią alabastrowe. Z srebrnych,sadzaw ek, niby dla igraszki, W ytryska w od a , tchnącą w onią róży , I nazad deszczem brylantow ym spada. D w óch karłów wiernie na skinienie służy, W oczy się patrzy i chęci odgad a, A n i się kiedy śmie odezw ać słow y: Spodlon ym tw orom B óg odm ów ił m ow y!

Pan Brzezan huczne wydaje biesiady. Oto g o łatw o rozeznać za stołem : W złocistej szacie — ale bardzo blady, W y da je troski zaclimurzonem czołem . M oże biesiada cierpienia ukoi? Już o d tygodnia szlachtę sprasza, poi.

Dzisiaj na czole p ozb y ł zwykłej dumy. Już raz dziesiąty zagrzmiały w iw aty, W esołej szlachty ozwały się tłum y, W esołym gw arem zabrzmiały kom naty. Już w ino słabsze zwycięża rozum y D ość jed n ej iskry, wnet ogień wybucha. Pan Brzezan m ów i — szlachta w staje, słucha.

«B ra cia na chwilę uciszcie te gw ary, Słuchajcie pilnie — a ja w krótkiem słow ie W yjaw ię p o w ó d , w yłożę zam iary,

A potem każdy swe zdanie w ypowie.

« SłuchajcieI Szlachcic obraził mię p o d ły ! Szedłem do k ró la , nie błagałem łaski — W n et sprawę długie indukta w yw iodły; I ja m b ył w inien! W inien b ył Sieniaw ski! I oko w o k o , przed króla ob licz e m , W idziałem w roga — nie próżno przychodził: Król g o poch w alił — pochw alił, n agrodził — Nie spojrzał na mnie i odpraw ił z niczem .

«Nasz dumny Stefan do czeg óż on zm ierza? Śm iałżeby w ładać jak niem iecki k sią żę? W szak nasze państwo to gotycka w ieża, Z tysiącznych kolum n składa się i w ią że; . N iechaj się jedna usunie kolum na, Gmach cały runie, cały się rozprzęże. Ja się usunę! — Nieh mię grom dosięże, Gmach cały ru nie, dla mnie tylko trum na! —

' « H e j ! Szlachta! Z nacie B ieleckiego Jana? Dawniej w niew oli gn ił u Bisurm ana, A dziś się z pany w jed nym stawi rzędzie, Jak k ról udzielny w darowanej grzędzie! A kiedy zam ki walą się p o d grom em , On p od pa rł dom u padające ściany, I tak spokojny m iędzy niemi ży je, I tak szczęśliwy — że nad je g o dom em Co w iosny bocia n nowe gniazdo wije. Lecz dzisiaj ptaka ja w ypłoszę z gniazda, Jękiem i dym em , iskrami płom ieni — ! B racia, n oc widna! — nie daleka ja zda ! S łyszałem , dzisiaj B ielecki się żeni. Nim w ró ci, niech m i B óg tak d o p o m o ż e , D om zbu rzę, spalę, grunt dom u za orzę!»

M iodem i winem i ucztą, za grza n y,

Tłum szlachty pow stał z och otn ym oklaskiem. I tam w idziałbyś jakim cudnym blaskiem M igały w tłumie drogie aksam ity, Z łociste pasy i jasne żu p a n y; Jak się wachały brylantow e kity, I oko ćm iły różnobarw ne k ra s y ! Blask chyba rów n y, g d y w przedpotow e W ich er n ow ego świata zbłądzi łasy , Gdy aż do ziemi nachyli drzew głow ę. G dy się zmięśzają wszystkie barw y b o r ó w , . ■ Liście i kw iaty płyną jak p o t o k i;

Z achw yca oczy cudna gra k o lo r ó w , Szum razem m iły, straszny i głęb ok i.

Pali się szlachta — ju ż dosiadła koni. Pieszym pan Brzezan rozd aje rum aki; Już most zw od ow y p o d k opyty dzw oni, Dalej , na p ola , przez ubite szlaki. W in o zagrzew a, zemsta pośpiech radzi. Już p o je c h a li niech ich B óg prow ad zi.

II.

W E S E L E .

W Brzezan miasteczku, w kościele u Fary Jaśnieje ołtarz — potężn e organy

W strząsają pełne g rob ow ców filary. P o ławkach jasne m igają żupany: T am p ożółkniały'ksiąg pargam in stary, A owdzie stoczek złotem m alowany. Ołtarz upstrzony w oskow em i kw iaty — Służba rozw ija kobierzec bogaty.

Swaty i drużby w ystąpili strojn o, I m łoda para przysięgi powtarza.

Z otw artem czołem , Jan B ielecki, zb rojn o W husarskiej zb ro i, w misiurce ze stali, Jako do b itw y , stanął d o ołtarza. Patrzy na m łod ą , a w zrok mu się pali. Przy m ęzkiej p iersi, gdzie żelazo lśniło, Od lu bej, w miłym dany u pom in ku , Skłaniał się bukiet z róży i barwinku, 1 drżał listkam i, tak mu serce biło, T ak silnie piersi wstrząsały puklerzem. A d a le j! swaty za m łodym rycerzem — A d a le j! bracia husary, pancerni — A dalej! służba w wielkiem stoi k ole, Z b r o ją od prostej odróżnion a czerni!

Piękny to w id o k , gd y przed w rogów tłum em , R ozw in ą skrzydła na barkach sok ole, I jako ptaki głuszą skrzydeł szumem.

L ecz panna m łoda ja k że przystrojona! T rudn o weselne opisać ubiory.

Ślubna je j szata była w dwa k o lo r y : B łękitną barw ą lśniąca je d n a strona, Bo takie b yło m ęża herbu pole; A na m ienionym jedw abiu lazurze, L śn ił się h e r b : srebrne księżyca p ółkole — Gwiazda, nad gwiazdą hełm o strusiem piórze. A druga strona sukni szkarłatow a,

I herb dziew icy szyty na szkarłacie: Srebrzyste strzemię i złota podkow a. Piękna to szata, a przy takiej szacie, O , jakże cu d n a, gd y się w stydem płon i! W id n e łzy w ok u , w idn e drżenie d łon i, I cała postać pow iew n a i drżąca. Jej śnieżne łon o westchnieniem odtrąca T ę m łodą ró żę , co w p ół wychylona , Aksam itnego dotknęła się łona.

Dla czeg o sm utna? — Patrz, na w ód lazurze K wiat się przegląda w jeziora krysztale; C hoć chmury słońca nie zakryją św iatu, Kwiat liście zwiesza i kryje się w fale; L ilija w odna m oże przeczuć b u r z e , K wiat czuje — ona — miała czucie kwiatu.

W racają tłum nie weselne orszaki, Zagrali g r a jk i, grzm ią liczne w ystrza ły, I pochodn iam i św iecili K ozaki. — K o c księżycow a w idną ja k dzień biały. « S t ó jc ie !» zaw ołał pierwszy swat, «przedem ną Nie w idzę dom u. — Janie, wszak tu droga D o tw ojej ch a ty? H a! cóż t o ? dla B oga ! Czy dom tw ój zn iknął? czy mi w oczach cie m n o ? Ale n ie, widzę — oto orzą płu gi,

W ieśniak ostatniej m iedzy dooryw a — » K iedy to m ów ił, przybiegł je d e n , dru gi, Patrzą, nie wierzą. —- Sam Jan staje słucha, Blednieje — nagle z tłumu się wyryw a; A w tłum ie była cich ość straszna, głucha!

W k rótce Jan w rócił — prędko ja k błysk grom u Stanął przed żoną obłąkany, blady.

Na je g o szatach w idać krwawe ślady. —

« A n n o !» rzekł, « A n n o ! w racaj! — Nie mam d om u ! Nie w rócę z tob ą — obelga d o tk liw a !

Zniósłbym nieszczęście, lecz nie zniosę sromu. Już mnie dom ow e szczęście nie om am i! W ra ca j, o A n n o! ty będziesz szczęśliwa — W tw ojem objęciu zalałbym się łzami.

Ja nie mam d o m u ! — » Z adrżał — i spiął konia. I ja k wiatr szybko poleciał przez błonia.

Nazajutrz rano pochow ali w g rob ie S ta rca , co orał grunt ostatniej miedzy.

Bielecki zniknął — żadnej o nim w iedzy, A p o nim żona chodziła w żałobie,

J ej serce straszne skołatały ciosy, P o śnie wesela został płacz — pierścionek.

Nazajutrz r a n o , skoro spadły r o s y , Odzie był d om J a n a , sam otny skow ronek W zlecia ł nad skiby przeoranej r o li, N ucąc piosenki smutku i niedoli.

III.

BAL M A S K O W Y .

O to u bogie szlacheckie kom naty:

S k rom n e, ja k niegdyś naszych przodków ży cie; Ściany drew niane, po ścianach o b icie,

~W różne obrazy, w różne chińskie kw iaty;

Straszne ja k m ary, które roi d z iecię,

Z ram poczern iałe patrzą ąntenaty.

A przed obrazem jed n a lam pa p łon ie, O dzie Matka Boska w gwiaździstej koronie.

N o c nadchodziła, m rok zapadał szary; L e c z budzą ciszę w ieczornej godziny O łośnem wahadłem p o ścianach zegary. A na dziedzińcu lipy i osiny

Szumiały smutnie — i gdzieś m iędzy szpary Św ierszcz sig odzywał. — I pies, stróż rod ziny, U wrót podw órza nieraz się odw oła

Na psów szczekanie z pob lizk iego sioła. Siedziała Anna — przy niej ojcie c stary O tw iera świętych poważne ży w oty, I czyta g ło ś n o , a spok ojn ość wiary Jak deszcz w iosenny krzepi bujną niw ę:

Zam ienia rozpacz w uczucie tęsknoty, I łzy zamienia w płacze n ieszkodliw e; Jako płacz dziecka, kiedy rozkw ilone Ś cig a za m atką, chwyta za kraj szaty,

s

W tem zaszczekały brytany zbu dzon e, I nagle drzwi się otw arły kom naty —

W szedł mały karzeł — czapkę m iał na głow ie, Brzm iącą dzw onkam i, obszytą w galony, I rzek ł: «N iech będzie Chrystus p o ch w a lon y !» — «N a w ieki w iek ów » starzec mu odpow ie. A karzeł znowu nizko schylił głowy, I rzekł «Sieniawski, Pan m ój na Brzezanach, Dziś mię posyła p o paniach i panach: Jutro was prosi ma swój bal maskowy. Jutro do zamku tłum się w ielki ściąga, A w szyscy w dziwne przybrani maszkary » — «H a! precz m i z oczu !» krzyknął Cześnik stary, «P re cz ! — Pan tw ój z nędzy, z łez naszych urąga? P recz! b o na B oga — » L ecz nie skończył m ow y, U padł na krzesło i zdjęty niem ocą,

Już gniewu sw ego nie m ógł w yw rzeć słowy.

Była to straszna chwila przed p ółn ocą — W ok oło słychać n ocn ych kurów pianie, I psy szczekały co w rót chaty strzegły. Znagła zadrżały obrazy na ścianie — Z n ów się drzwi dom u na ściężaj rozb ieg ły: W szed ł blady człow iek — lecz na pow itanie Jak zw ykle B oga im ienia nie chw alił; 1 opatrzone w pieczęć zaw inięcie, Z ło ż y ł na stole i sam się oddalił. « 0 c ó r k o ! có rk o ! to Jana p ie c z ę c ie !» W ykrzykn ął starzec, wosk rozłam ał kruchy, I znalazł słow a : «A n n o! bądź na balu — » A dalej szaty z tureckiego szalu,

W ielkie ze złota ulane łań cu ch y,

Brylanty lśniące ja k gw iazdy w n oc ciem n ą , Perły daleko łow ion e w Basorze — — Anna spojrzała i zbladła « 0 B o ż e ! Zm iłuj się nad nim — zmiłuj się nademną!

« Jak cudny obraz oczom się odkryw a! Czy Z ygm u nt z grobu wstaje, tron zasiada? Czy znów z W e n e c ji, co p o morzu p ły w a , D o P olsk i w nosi karnawału św ięta? — Odkąd B a tory sławną Polską w łada, Polak się. b ije , zabaw nie pamięta. Snem mu się zdają te świetne Brzezany! Oto są złote krakow skie kom naty, P od ob n e kształtem , złocon em i ściany, Strojne w atłasy i d rog ie bławaty. Oto jest zgraja królew ska barwiona — Szaty m a cudne, dorob ion e tw a r z e ; W eszli na s a lę A le gdzież jest B o n a ? M oże truciznę pod aje Barbarze? —

Snują się tłum en: pom iędzy kolum ny, Ujrzysz tu wszystkie zw yczaje, n arod y — P a trz ! o to piórem błyska Hiszpan dumny, Nadto pow a żn y, ch ociaż jeszcze m ło d y ; K rzyż ma na piersiach, ja k obroń ca wiary, A w ręku je g o drżą struny gitary.

P a trz! oto w czarnej zasłonie dziew ica, Z różanym wiankiem — a przy niej m łodzien iec. O boje' w idać z w ysok iego stanu ;

Ona zbierała w Neapolu w ien iec, On się u rodził w R zym ie Oceanu. 1 A pieśni m ajtków i szum cichej fa li, Ukołysały um ysł jeszcze m ł o d y ; I rzucił ślubny pierścionek do w ody, Poślubił m orze i ja k Tass się żali.

L ecz w jed n ą stronę zbiegł się tłum b a low y ; Dziwna tam m aska! dziwne je j u biory! K aszm irska szata w cudne szyta w zory ; Od szaty bije blask dijam entow y,

W e w łosach toną przepaski z k o r a li---W n et się rozlega szmer w ielki p o sali, Kto je s t ta m aska? — Sam król nasz B atory Nie ma tak w ielkich brylantów w Krakow ie, W skarbcu królew skim — ! K to jest ta d ziew ica ? — Próżna ciek a w ość, p od maską je j lica;

A n i się słow em w ydaje w rozm ow ie.

I Y .

Z E M S T A .

Z giełkiem i w rzaskiem zabrzmiały kom naty — Głośna to ra d ość, lecz ra dość nie szczera; Śm iech słych a ć! — śm iech ten wym uszony świata, Na bladych licach n igdy nie umiera.

Śm iech ten jaśnieje ja k o kwiaty z płótna, K tórem i błyszczy biesiadnika głow a — Ich p osta ć w ieczn ie, w iecznie jednakow a, W iecznie bez czucia, ch oć piękna, lecz smutna'; N igd y nie żyły i w nieba błękicie

N ie od etch n ęły — i n igdy nie zwiędną. L ecz któżby przeniósł talach kw iatów życie, Nad jed n ą chwilę roskoszy — ch oć błędną?

Pan Brzezan smutny, m ilczący, ponury, P orzu cił tłumu różn obarw ne fale: Szedł do kom naty gdzie ciem ne marmury, I w odotryski wychładzały salę.

Okna posępne g otyck iej struktury; Przez okna księżyc pełnym blaskiem pada, Cisną się krzew y kw itn ące jaśm inu. W ok oło stoły z marm uru, bursztynu; A z ram złocon y ch nie jed n a twarz blada, K tórej w iekam i ściem niały k o lo r y ,

Tw arz p rzo d k ó w patrzy: smutna, nieruchom a. Chodził Starosta, krok niepew ny, skory — Za nim się cienie kładły o d księżyca; A g d y na n iebo pod n iósł blade lica,- Na twarzy była zgryzota w id o m a ..

W tłum ie biesiadnym n ow e słychać w rzaski; I zb iegł-S ta rosta do sali biesiady,

Zaw ołał pazia, pom ięszany, blady.

— «Paziu m ó j! paziu! co znaczą te m aski? Prawie połow ę zajęli komnaty,

Czoła zakryte i tatarskie szaty — » — « 0 P a n ie! tw ojej bojaźn i nie d zielę, T o jakaś szlachta zjechała kulikiem.» — «N ie są to , paziu! nie są przyjaciele! Szlachta b y zaraz wpadła z hukięm , krzykiem , Zaraz by; pełne ob iegła szklanniće,

A on i m ilczą, kryją tajem nicę — — Paziu, w ybiegn ij przez drzw i boczn e sali, Niechaj odźw ierny — L ecz cóż t o ? O B o że ! —

Z w o d o w ą wieża i zamek się pa li! O zdrada! — B ra cia ! k to m i d o p o m o ż e ? M iecz m ój i zb ro ja ! prędzej paziu m ło d y !»

Już nie czas — Zew sząd tłum ne p og an w r o g i, B iegną przez wielkie m arm urowe w s c h o d y ; Trupam i sali zaw alili p r o g i,

Ognie p oża ru zażegli na god y. L ecz któż na czele rozn ieca , p ożogi ? K tóż tłum y pogan prow adzi do b o ju ? Jestże ich w od zem ? b a szą ? atam anem ? — Jakiś m łodzien iec w muzułmańskim stroju,

Czoła złocistym przysłonił tu rbanem , I wiarę złotym księżycem naznaczył. L e c i na czele i służbę p o m ija ; N ik ogo dotąd u derzyć nie raczył',

M iecz je g o w poch w a ch ; on w zrokiem zabija. Już w p a d ł'd o sali, zaraz za njm w ślady, Straszny wiatr zawył na ściany zam kowe. Światła zadrżały, zgasły, tylko blady Ś w iecił się prom ień lam p, w alabastrowe U krytych g ła z y W p a d ł ja k śm ierci mara, I w ejście m n ogą w artą zabezpiecza — Pan Brzezan z mieczem stał w o b e c Tatara.

L e cz p a trzcie! pa trzcie! Tatar d ob ył m iecza ; P a trzcie! o zg roza ! to m iecz d ob rze znany! Nad emalii zaćm ionym lazurem,

Obraz Najświętszej Panny m alow any, • I obraz krzy-ża — pod krzyżem , na dole, H erb, ja k b y srebrne księżyca półk ole

I gw iazda — nad nią hełm ze strUsim piórem . Błysnęły szabli obrazy św ięcone,

I padł Starosta na tw arde granity. Zaśm iał się Tatar, śmiechem obudzone Zabrzm iało ech o — Był to .jęk kobiety.

Była to maska nieznana nikomu,

W dokumencie Pisma Juliusza Słowackiego. T. 1 (Stron 67-79)

Powiązane dokumenty