P O D P U Ł K O W N IK A W O JSK R Z E C Z Y P O S P O L IT E J K O L U M B I J S K I E J ,
P O Ś W IĘ C A JĄ C MU P O W IE Ś C I W SC H O DN IE
MNICHA I ARABA.
I znow u ciebie ziem ia przyw ołuje stara, Z K olum bijskiej krainy, z grob u Boliw ara; Z now ych św iatów , żadnem u nie u ległych panu, Gdzie p y ł tron ów nie spada ja k o proeh W ulkanu, I nie pokryw a g rod ów — ani grom tron ow y Szuka pom iędzy tłum em wyższej nad tłum głow y.
D op ók i światów n ow ych ludzie nie przeczuli, M yśl nie śmiała biedź skrajem przew rócon ej kuli. Na kartach kładł rytow nik chmurną dłoń olb rzy m a .1 M yślano że B óg ziem ię tamtą stroną trzym a, Jak czarę, w rącym stworzeń napełnioną tłumem. D op iero Genueńczyk przeniknął rozum em Tajem nicę tej dłoni, i z je j skrzepłych pa lców W y łam a ł świat drzew , złota , brylan tów , padalców .
1 Na kartach p rzed odkryciem A m eryk i k r e ś lo n y c h , na ogrom nej prze- strzeni Atlantyku rysowano dłoń olbrzym ią z otwartem i palcam i. Ta dłoń p rzera ża ła rozogn ion ą podów czas fanatyzmem w yobraźnię ludzi.
E uropejska zbrodnia napełniła lasy, P o d K ortezów m ieczam i padały Inkasy: Czarni misionarze duchow nem i b e r ły ,
Z łona muszel skrw aw ionych nieraz pruli perły. P otop krw i religijn y świat w yludnił m łody. Dzisiaj z krw i odrastają, zielone n arody ■— Snać p łod n e serce now ej ziemi nie ostygło.
L ecz myśl tw oja żeglarską obłąkana ig łą , Z w racała się na p ó ł n o c Przebywasz otchłanie D r o g ą , p o której niegdyś b iegli Luzytanie. M yślą budzisz tajem nic tłum na dnie korali, Oczyma Kam oensa czytasz w drżącej fali. I m oże przed delfinem napiersnym okrgtu Pow stał duch L u ziad y, ów olbrzym odm ętu ,
Co niegdyś w różbą nieszczęść tłukł H iszpanów statki, A dziś m oże ci w różył śm ierć ojczyzn y m a tk i.1
T o ląd! Czy słyszysz ztamtąd jaki gw ar i w rzaw a? T o stary św iat! spróchniały ja k rozbita nawa. Ż a g ie l, który ją nosił przez w ypadków fa le , Spróchniał dziś, na odległej m órz zatknięty skale. Dziś g o ziele zarasta. — Stara-, ob u m a rła , D łu gow ieczn ą płod n ością ziem ia się pożarła — W a lczą c o skąpe reszty p ło d ó w , sig.w ysieczem ! Tu drobnych państw granice karły kreślą mieczem. Z tą dziką ziemia kraj tw ój porów nyw aj złoty-: Tam słońce twarz ociem n ia , tu czernią zg ryzoty; Jak struś, co głod n y gardziel żwirem pustyń dław i, Tu człow iek kamień w zgardy połyka i trawi. A t e , co na świat stęiry zbladłem patrzy licem . Słońce E u rop y , pięknym nazwałeś księżycem .
Tyś sm utny? O! szaleństwo ciem nej twarzy rysem , Pobielanych tu grob ów stawać się cyprysem .
i W L u zjadzie o lb r z y m , duch m orza , g rozi H iszpanom i śm ierć p rzep o- wiada /-a t o , iź odw ażają zapuszczać się w jeg o królestw o,
Skłoń lico do uśm iechu, w tej szalonej zgrai Zamaskowana b oleść łatwo sig utai.
Tu śmiech jest znakiem życia — Śmiać się nauczyłem G orzko — niszczę sig — skonam i nie pow iem : żyłem.
L ecz tw oja dusza m arzyć przyuczona szczytnie, Jeźli uschnie ob ecn ie, w spom nieniam i kw itnie; Myśl wraca po błękitnym oceanów szlaku. Teraz się wahasz lekko w jedw abnym hamaku — 1 Tu m angolii r ó ż e , a p o d palm y cieniem
Skrzą czarne oczy — światła przecięte p rom ien iem , Jak gw iazdy nad odb iegłym od kraju żeglarzem. Teraz p ło c h a , z p iór złotych uwitym w achlarzem , Prysnęła w onią kw iatów , czysta myśli z czoła, Smutna, je ś li uśmiechu śmiechem nie wywoła. Tyś ją op u ścił? — Jako perła odrzucona, Będzie gasła p o w o li — i zamrze — i skona. Gdy pam ięć za daleko w kraje marzeń w k roczy , Nim ją odw ołasz, łzami zalane masz oczy. Lecz te łzy muszą oscbnąć w rzeczywistej burzy: Tu świat ja k ciem ny ob łok gromami się chmurzy. W zm agaj siłę ciężarną pracującą w ziem i, Dawniej fanatyzm , w olność czasy niedawnemi. A gd y się ta rozw ią że, w ałem otocz g r o d y ,
Na prędko-staw nych mostach rzucaj szyk przez w o d y ; Niechaj ulotna para z paszcz działow ych grom ów R zuca z g o n , nakarm iona pożaram i dom ów . Czy maską tajem niczej zemsty osłon ion y, Jak dawny sąd tajem ny, w same k rólów tron y, Z ap ozew przed sąd B oga w bij ostrzem sztyletu. Czekaj ! m oże Muezin 2 z szczytów minaretu, O głosi pacierz zem sty, w śród m urów Stambułu. Czekaj,! m oże z dzikiego w Kaukazie A u łu ,s U jrzym y błyskawicę — Ciszej! — Zdradzam m yśli,
1 Rodzaj krzeseł używany w K olum bji i stosowny do gorącego klim atu k rainy: je st to siatka jedwabna zawieszona na dw óch kw iecistych drzewach.
2 M uezin, zw ołu jący pieśnią lud na m odlitw ę P roroka. 3 A u ł, w ioska Czeczeńców .
Zemsta chciw a p ok a rm u , drżąca jak zmysł głodu.
Chcąc myśl obłąkać, czytaj dziką pow ieść W s c h o d u , A ch oć odbiegniesz t r e ś c i, dźwięk rym ów pow rotny Będzie ja k szmer fontanny bezm ow ny, lecz sm utny! —
M N I C H .
P O W I E Ś Ć W S C H O D N I A .
Jeden z braciszk ów zakonu w klasztorze na górze Sinaj w A ra b ji, trudniący s ię , zw yczajem średnich w iek ów , przepisywaniem d zieł starożytnych pisarzy,
na ostatniej karcie przepisanej księgi dodaje następujące słowa.
W
sam otnej celi w Sinaju klasztorze, Czekam posępny aż wiek m ój przem inie; M od lę się, patrząc na czerw one m orze, A lb o na skwarne A rabów pustynie. Oto jest o w o c pracy zakonnika; Oto na białym księgi pargam inie, Co się na klam ry srebrzyste zamyka, Są dzieje R zym ia n , są, dumania G reków , W skrzeszone m yśli, które się zatarły,W skrzeszona pam ięć dawnych w ielkich w ieków , K tóre bez pisma ja k ludzie pom arły.
M oja to praca nadal j e z a ch o w a ! P o d m ojem piórem wzrastały wyrazy — Różnie barwiłem początkow e słow a; P o ścianach błyszczą św ięcone obrazy —■ Purpurę, złoto i drogie b łękity,
Ł ączyłem cudną m alow idła sztuką. Księga ta będzie dla wieków nauką — K sięgę tę pisał mnich w celi ukryty.
Oto została karta nieskalana — Zapiszę na niej zdarzenie klasztorne.
Było to w roku — Narodzenia Pana — W d n iu , gdyśm y zb ójców odparli napady. G dy już u cichły m odlitw y w ieczorne, Stałem przy łożu śm iertelnem z grom nicą: Brat jed en kon ał, posęp ny i blady — Tak p o d spow iedzi m ów ił tajem nicą:
S P O W I E D Ź M N IC H A .
I.
« W zakonnej celi, p o d habitem m nicha, K onam samotny — — W łóż kamień p o d g ło w ę , N iech na nim zasnę — N oc ciemna i cicha. M yśl m oja wyschła ja k źród ło step ow e, Ja sam ja k palma usycham i więdnę.
«N iegdy ś na czele pokolen ia ludu,
Ścigałem w piaskach z płócien miasta błędne: N iegdyś szczęśliw y, w śród nędzy i trudu, P og a rd y okiem patrzałem na nędzę. A gdy mię rozpacz przyciśnie gw ałtow na, Nie zwykłem ję k ó w tłum ić p od namiotem. Sam cierp ią c, drugim cierpienia oszczędzę, I cisnę sztylet, stal je g o hartow na — T ak m ożna było pisać na nim z ło t e m ,1 Jako ty piórem piszesz w tw ojej księdze.
II.
«M arzyła dusza. Ileż razy w spieki Ścigałem w stepach znikom e ob ra zy ;
1 Jest to oznaką, praw dziw ej damasceńskiej s ta li, iż potarta z ło te m , za trzym u je na p ow ierzch n i ślady kruszcu.
Często myślałem że ju ż niedaleki, O dpocznę w cieniu kwiecistej oazy — P łoch e to było i marne złudzenie.
«Raz jednak z wiatru zachodnim pow iew em , D oszło mię dzikie, m elodyjne pienie — W ypuszczam konia i gonię za śpiewem.
Śpiew ten brzm iał w n iebie, na ziem i, do koła! ; Coraz doganiam wyraźniejsze t o n y ;
W k ró tce ujrzałem złoty krzyż k ościoła: T ym smutnym śpiewrem brzm iały w7asze dzwony,
« W c h o d z ę , stanąłem przy ciem nym filarze, Już nie pam iętam wrażenia tej chw ili — W oczach się lśniły złociste ołtarze, W y ście śpiewali i światła palili. Ściana jak niebo gwiazdam i, ok ryta , Każda kolum na ja k palm a stepow a, A na je j czole złoty liść rozkw ita, A p o d je j stopą skała marmurowa. P rom ień z barw ionych b iją c szyb k ościoła , N iósł z sobą obraz na szkle malowumy, A potem w dym ie kadzideł zbłąkany, W m glistych błękitach utworzył anioła. Nie znałem wówczas sztuki m alow idła: W idziałem ty lk o , że anioł nademną R oztaczał złotem malow7ane skrzydła, Spływ ał i patrzał w duszę m oją c ie m n ą ---W tenczas rzuciłem ojców7 m oich w iarę!
III.
« T y m ówisz m nichu, że to dzieło cn oty ? A le B óg ciężką zesłał na mnie k a r ę ! Dni m oje gorzkie zatruły zgryzoty: W szyscy od b ie g li, bracia się zaparli — Sam o jc ie c przeklął: — Id ź , w yrodne d ziecię!
Idź w świat i zostań sam jed en na ś w ie cie ! — P rzeklął — i wszyscy przedem ną pom arli.
IV.
«J ej piękność w iecznie tkwi w sercu wyryta! Piękność dziew icy jest ja k piękność kwiatu: Cudnie się b ły s zcz y , lecz prędko przekw ita. A le gdy róża strojna w liść szkarłatu , Utonie kiedy do m og iły piasku, Jeźli ją tuman nakryje stepow y,
R óża w nim u schnie, lecz nie straci blasku; W iecznie zachow a swój liść ru binow y, Jak gd yb y w czoraj rosła w śród oazy, Jak gd yb y w czoraj zerwana na b ło n i: Tak postać Z ary kw itnącą, od skazy, M ogiła myśli gasnących ochroni. —
«Pam iętam dotąd je j dziecinne słowa. Patrząc na śnieżne g ó r Iranu szcz y ty , Raz m ię pytała.: « T a m , p o d gwiazd błękity, Co to za lam pa błyszczy kryształow a?
P atrz, jakim blaskiem g ór w ierzchołek spłonął! Z ap ew ne księżyc w ich łon o u to n ą ł,
I w alabastrach błyszczy się ukryty — »
«N ie przeszła chw ila, już byłem na g ó rz e , W śród śniegów , lodu — i w tak prędkim biegu W róciłem nazad, że doliny róże
K w itły , utknięte w w azonie ze śniegu.
V.
«Ja miałem brata — Całe pokolen ie B yło m i niegdyś ja k wierna r o d z in a , D zieliło razem i głód i p ra g n ien ie;
A teraz każdy z braci mię przeklina, I ch ce mi szkodzić jaw nie lub obłudnie.
« Raz zapędzony na łow ach d a lek o, W racałem w skwarne pustyni południo. K oń m ój z p o d k op y t m iotał piasek w rzący — Chwiał się , znużony pragnieniem i spieką, W rozw arte nozdrza chw ytał wiatr gorący.
«W te m jed zie Arab przez pustyni błonia. R zekłem do n ieg o: «S łu ch a j, bracie m łod y! Musisz m ieć w odę — daj m i kroplę w ody. W id zę że pełne twe juki podróżn e ;
W o d y ! nie dla m nie, lecz dla m ego kon ia.» — « A on m i na t o : — «C zary m oje p różn e; Ostatnia pełna, ciskam ją o głazy.
Umieraj zd ra jco. Giaur niechaj nie ży je! G dybym gdzie wiedział poblizkie oazy, Z których ty p ije s z , albo koń tw ój p ij e , Zatrułbym w od y — — B ogdaj nie och łód ło N ie b o , zkąd chłodu twa dusza w ygląda.» —
«K rzyknąłem w ściekły: « W żyw ocie wielbłąda Dla m ego konia znajdę w ody ź ró d ło !»
« I obaj zb rojn i zwarliśmy się ra zem , Jako dwa w ichry w śród piasków tumanu. U padł przeciw nik przebity żelazem — K oń m ój pił w o d ę !!! Turban w roga zlata! Patrzę się — p rzeb óg! ta twarz z p o d turbanu D obrze m i zn a n a Już nie miałem brata.
VI.
« L e c z koń m i został i b iegł przez pustynie, K o ń , który m yśli Araba przenika.
Jak struś na stepach, gdy skrzydła rozw in ie, Ledw ie się ziemi stopam i d o ty k a ;
I grzywa konia z wiatrami igrała.
«Lecz p r z e b ó g ! koń m ój chw ieje s ię , upada. Patrzę! a w piersiach tkwi zb ójeck a strzała. Ojcze m ój! O jcze! okropna to zdrada! Tę strzałę w tw oim widziałem kołczan ie!
«R um aka m ego przeszło śmierci drganie, Parsknął i głow a na piasku zaległa. W tenczas spojrzałem na pustyni b ło n ia , Pierwszy raz m i się zdała tak rozległa —• Stepy bez koń ca Już nie miałem konia.
V II.
«P a trz! czy to śmierci posłaniec ponury W lecia ł do sm u tn ej.celi zakon nika? M o ty l, nie strojny w złoto ni w lazury, L ed w o z jedw ąbnej dziś zm artwychwstał truny, I znów tak blizko p og rzeb u świecznika. Skrzydła czernieją jak. zm arłych cału ny, I ma na skrzydłach pisany gniew B o ż y ,1 Co mu tak cięży , że je w ogniu p a l i ---T ak dziki A r a b , gdy się los rozsroży, W dzień jest spokojny i zatłumi j ę k i ; L ecz g d y n oc ciem ne przyw dzieje zasłony, Lśni przed nim jasn ość sam obójczej stali; Patrzy posępny na niebios sklepienia. Tw arz ma pobladłą i w zrok za p alon y,