• Nie Znaleziono Wyników

Polska

j e s t różna,

K r a k ó w też —

ale M C K

j e s t j e d y n e

i ni e p o wt a r z a l ne !

O d jakiegoś czasu Polska - co więcej, cała Europa Środkowo-W schod­ nia - wkroczyła w ciągjubileuszy, dokładniej: dwudziestoleci. Najpierw dużych, nawet wielkich, związanych z upadkiem systemu komuni­ stycznego na całym tym terytorium. W Polsce świętowano dwudziestą rocznicę obrad „okrągłego stołu”, potem pierwszych wolnych wyborów i innych megawydarzeń, które niegdyś wydawały się nieziszczalnym marzeniem, a jednak jakimś cudem stały się jawą. Następnie przyszła kolej na świętowanie wydarzeń o mniejszej może wadze historycznej, ale również istotnych - wywołanych przez te jakże pamiętne central­ ne i niejako rozchodzących się od nich coraz szerzej i dalej, ja k fala. Jednym z nich było utworzenie Międzynarodowego Centrum Kultury

w Krakowie.

Międzynarodowe Centrum Kultury to dzieło profesora Jacka Pur- chli, owoc jego, ja k to u Puszkina, „trudów i natchnienia”. Można sobie wyobrazić, jakich starań dołożyć musiał jego założyciel, żeby zdobyć lokal w samym środku Europy Środka, w centrum wspaniałego K ra­ kowa, na samym Rynku Głównym! I oto stało się tak, że M C K urzę­ duje w miejscu, które można uznać za matecznik Krakowa - tak jak profesor Purchla w jednej ze swoich książek słusznie nazwał Kraków matecznikiem Polski. Ta świetna lokalizacja zobowiązuje (jak to się mówi: noblesse oblige!). Poprzeczkę ju ż na początku ustawiono wysoko, a z upływem lat wciąż ją podnoszono - na rekordowy poziom. Jackowi Purchli udało się wlać młode wino do starych bukłaków: pieczołowicie tworzył przez dwadzieścia lat za zabytkową fasadą coś wielce nowo­ czesnego i w formie, i w treści.

H ym n na część Krakowa, Rynku, M C K i jego dyrektora można śpiewać bez końca, ja zaś przy okazji tego jubileuszu chciałbym się podzielić mniej może entuzjastycznymi refleksjami. Skorzystam tu z ostatniej możliwości spośród przedłożonych przez znanego polskie­ go żartownisia Horacego Safrina: „Trzej ludzie robią z człowiekiem, co im się żywnie podoba: fryzjer, grabarz i mówca na bankiecie ju bile­ uszowym". Pierwszych dwu M C K , na szczęście, nie potrzebuje.

Jak wiadomo, Międzynarodowe Centrum Kultury stało się bodaj pierwszą w Polsce instytucją kulturalną nowego typu. I rozpoczęło działalność nie tylko w historycznym miejscu, ale też w historycznej chwili: podczas odbywającego się wówczas w Krakowie sympozjum Konferencji Bezpieczeństwa i W spółpracy w Europie. To właśnie wte­ dy po raz pierwszy od upadku żelaznej kurtyny przedstawiciele niemal wszystkich państw podzielonego dotąd kontynentu omawiali kwestie

130

Jewsiej G. Gendel

pamięci i dziedzictwa oraz ich znaczenia dla kultury. D o dziś tematyka ta pozostaje dla M C K jedną z głównych sfer zainteresowania.

Sprawy pamięci i dziedzictwa kulturowego są dla Polski i dla K ra ­ kowa istotniejsze, ostrzejsze niż dla większości innych państw i miast, ponieważ historia potoczyła się tak, że powstawały „różne Polski” i „różne K rakow y”. Pamięć o nich nie przepadła, a ich dziedzictwo „wdrukowało się” we współczesność - mniej więcej tak ja k zmoderni­ zowana, nowoczesna siedziba M C K , będąca w istocie dziedzictwem eklektycznego budynku powstałego w X I X wieku w wyniku „nałoże­ nia się” dwu średniowiecznych kamienic.

Tak więc najpierw istniała pierwsza, wielka Polska - przedrozbio­ rowa, rozległa, kwitnąca, wielonarodowościowa i wielowyznaniowa, tolerancyjna, potężna; niestety stopniowo chyliła się ona ku upadkowi pod brzemieniem liberum veto i partykularnych interesów magnaterii. Była to monarchia, lecz dziwna, sarmacka - nie nazywano jej wcale królestwem, lecz Rzeczpospolitą, czyli republiką, res publica. K to był tutaj „publiką” ? Ludzie z dumą zaliczający się do szlachty, której w Pol­ sce było bodaj więcej niż w pozostałych krajach Europy razem wzię­ tych! I owa arystokracja, bynajmniej nie zawsze arystokratyczna, wciąż jednoczyła się, przekształcała i rozpadała, tworzyła konfederacje je d ­

nych przeciw drugim, przeciwko królowi, a w rezultacie - przeciw sa­ mej Polsce. Z a to stołeczny Kraków, europejska metropolia, błyszczał jak perła w koronie jagiellońskiej Polski; niestety, stopniowo i on tracił znaczenie na korzyść Warszawy. Miasto więdło, w miarę jak wiądł kraj.

Potem nadszedł czas drugiej, wirtualnej Polski - od końca X V I I I do początku X X wieku, rozdartej przez trzech zaborców, buntowni­ czej, romantycznej i żyjącej w istocie rzeczy tylko w języku, literaturze i kulturze, przeżywających po raz drugi swój złoty wiek. W tej to Pol­ sce, istniejącej nie na politycznych mapach, lecz wyłącznie w polskich głowach, Kraków podupadał, tracił prestiż i mieszkańców, a jego roz­ błysk w charakterze stolicy karłowatej Republiki Krakowskiej w la­ tach 1815-1846 tylko na chwilę zatrzymał to staczanie się po równi pochyłej. Przyszedł czas, kiedy stary gród nie zdołał zachować choćby statusu głównego miasta peryferyjnej prowincji austro-węgierskiej, Galicji, i stał się banalną twierdzą przy granicy z Rosją. Co zresztą nie przeszkodziło mu być ostoją i stolicą polskiej kultury, ośrodkiem jej odrodzenia, ojczyzną kilku ważnych postaci, teatrów i ruchów, mię­ dzy innymi M łodej Polski - a także bazą walki o niepodległość kraju, bazą, w której powstały, między innymi, Legiony Polskie.

I J I P o l s k a j e s t r ó ż n a , K r a k ó w t e ż .

A potem trzej zaborcy w wyniku pierwszej wojny światowej okazali się przegranymi i po Wersalu odrodziła się trzecia ju ż Polska - mocno okrojona w porównaniu z pierwszą i niezbyt zaawansowana w rewolu­ cji przemysłowej i rolnej, którą Zachód przeszedł w X I X wieku, wciąż wielonarodowościowa i wielowyznaniowa, ale ju ż ani trochę nie tole­ rancyjna. I to nie tylko w stosunku do Żydów (brak tolerancji i niena­ wiść w stosunku do nich przejawiały się szczególnie ostro, m.in. w po­ staci getta ławkowego - specjalności wyłącznie miejscowej), ale też do Ukraińców, Niemców i innych mniejszości. Ta Polska bynajmniej nie była ju ż potężna, ale z bardzo starego przyzwyczajenia mniemała, że jest, i jakby nie uświadamiała sobie swojego odwiecznego położenia: między młotem a kowadłem. Kraków zaś w tym okresie odradzał się wprawdzie, ale tylko jako jeden z pięciu kluczowych ośrodków ducho­ wych Polski - obok Warszawy, Poznania, Lwowa i W ilna.

Nadciągała jednak druga wojna światowa. O ile w pierwszej Pol­ ska uczestniczyła raczej marginalnie (choćby dlatego, że jako państwo po prostu nie istniała), a „niemieckim" i „austro-węgierskim" Polakom wypadło walczyć z Polakami „rosyjskimi", o tyle u progu drugiej zaata­ kowali ją od razu dwaj dyktatorzy, w wyniku czego padła ofiarą kolej­ nego rozbioru, ponosząc w tej wojnie bodaj największe straty. Kraków co prawda znów został stolicą - ale niestety stolicą niechlubnego G e ­ neralnego Gubernatorstwa i biurokracji hitlerowskiej. W ykrwawiony kraj stał się ju ż tylko pionkiem w partii szachów między trzema mo­ carstwowymi graczami (2+ 1). Tak powstała kolejna, czwarta Polska, państwo po Holokauście, po Jałcie i po operacji „Wisła”, przesunięte o kilkaset kilometrów na zachód, praktycznie monolit narodowościo­ wy, niemal całkowicie katolicki i nie do końca suwerenny: najpierw oczywista marionetka stalinowsko-bierutowska, potem może mniej oczywista, ale jednak; przy tym zaś najweselszy barak obozu socjali­ stycznego imienia K P Z R .

Inna sprawa, że jeszcze podczas wojny Polska, prowadząca heroi­ czną walkę, zbrukała swój wizerunek specyficznymi działaniami antysemickimi, które znalazły odbicie w słowie szmalcownik, nie mającym odpowiedników w innych językach. Po wojnie przez kraj przetoczyła się fala pogromów Żyd ó w (w tym najbardziej znany pogrom kielecki, ale były i wcześniejsze, m.in. krakowski). Kolejna odsłona, „antysyjonistyczna" nagonka 1968 roku, zakończyła się fak­ tycznie całkowitym wyparciem za granicę tych, którzy cudem ocaleli z Holokaustu. W rezultacie Polska jest krajem, w którym praktycznie

132

Jewsiej G. Gendel

nie ma Żydów, pozostał natomiast antysemityzm, i to jak b y coraz ostrzejszy.

Powojenny Kraków - gniazdo inteligenckiego protestu, miasto „w Europie Środka”, że zacytuję profesora Purchlę - komuniści posta- nowili obarczyć nowotworową wręcz naroślą, jaką jest N ow a H uta, konglomerat niezliczonych „bloków” i niemych Orwellowskich „pro- lów”, pozbawionych pamięci i tradycji.

Można długo dyskutować o tym, czy dzisiejsza Polska - po trans­ formacji 1989 roku - to kontynuacja czwartej Polski, czy też Polska nowa, piąta. D w ie rzeczy są pewne: z jednej strony nastąpiła całko­ wita zmiana ustroju społecznego, kraj zdobył niepodległość i zupeł­ nie przeorientował się na Zachód (tym bardziej że jałtańska trójka pchnęła Polskę w tym kierunku), i to jest argument za „piątą Polską”; z drugiej strony żadne zasadnicze przemiany (terytorialne, populacyj­ ne itd.), żadne przełom y w rodzaju tych, które towarzyszyły pojaw ie­ niu się Polski drugiej i trzeciej, dwadzieścia lat temu nie zaszły.

I jeszcze jedna refleksja. Polacy (i widzę w tym kolejny przejaw motywowanego historycznie tradycyjnego polskiego mesjanizmu i megalomanii) solidarnie sądzą, że wszystkie przemiany, które zaszły dwadzieścia lat temu - nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie Ś ro d ­ kowo-W schodniej - zainicjowała polska Solidarność. Powtórzę za Tuwimem i Gribojedowem : „Błogosławiony ten, co wierzy..."! P rzy­ pomnijmy, że w 1968 roku przemiany w Czechosłowacji zainspirował nie jakiś tam półlegalny związek zawodowy, ale we własnej osobie pierwszy sekretarz tamtejszej partii komunistycznej i cała miejscowa wierchuszka. Słynna praska wiosna, taka króciutka, w ciągu jednego dnia zmieniła się w straszną, krwawą jesień, a potem w niekończącą się zimę, ja k tylko Breżniew wysłał do Pragi wojska (do których, na­ wiasem mówiąc, przyłączyło się i Wojsko Polskie; i lepiej się nie łudzić, że jedynie pod naciskiem M oskwy: przecież trzydzieści lat wcześniej nikt nie zmuszał Polski, żeby - korzystając z ogólnego rozgardiaszu - okupowała Zaolzie). Przy całym moim najgłębszym szacunku dla S o ­ lidarności, dla dziesięciu milionów jej członków, dla Lecha Wałęsy, dla polskiej inteligencji i K O R -u muszę jasno i wyraźnie powiedzieć, że gdyby nie Gorbaczow, cały ten bezprecedensowy zryw zostałby zdła­ wiony. W najlepszym razie od wewnątrz, przez kolejny stan wojenny, nie tak ju ż wegetariański ja k pierwszy, w gorszym - z zewnątrz, me­ todami, które Z S R R „z powodzeniem" zastosował w 1956 roku w B u ­ dapeszcie i w 1968 w Pradze.

1 3 3 P o l s k a j e s t r ó ż n a , K r a k ó w t e ż . .

Taką więc widzę dzisiejszą Polskę: nową, ale zarazem starą, Pol­ skę, która zachowała ze wszystkich swoich wcześniejszych wcieleń i pamięć, i tradycje, przy czym zarówno te wspaniałe, ja k i te nie naj­ lepsze. Pamięć narodowa i zajmujące się nią instytuty to rzecz delikat­ na. Oczywiście ani czas - czas jubileuszu - ani moja pozycja postron­ nego obserwatora nie pozwalają mi szczegółowo mówić tu i teraz 0 wszystkich tych wątpliwych zjawiskach i przejawach, o klerykałach 1 eurosceptykach, o M aryi, patronującej nie tylko wspaniałej krakow­ skiej bazylice, ale i mniej ju ż wspaniałej toruńskiej rozgłośni radiowej. Jednak przy tym wszystkim Polska - a wraz z nią i Międzynarodowe Centrum Kultury - przebyła długą, wspaniałą drogę, a ogrom tego dokonania widać szczególnie dobrze z perspektywy kraju, w którym mieszkam, z perspektywy Białorusi, powiązanej z Polską wieloma wiekami unii, wspólną historią, wspólnymi w dużym stopniu trady­ cjami i pamięcią, a także dość pokrewną kulturą. N ie przypadkiem dwaj polscy geniusze narodowi - Mickiewicz i Moniuszko - urodzili się na terenie dzisiejszej Białorusi. I nie przypadkiem też Jakub Kołas, jeden z klasyków białoruskiej poezji, naprawdę nosi nazwisko M ickie­ wicz, a w rodowym siedlisku drugiego klasyka, Janki Kupały, jeszcze jakiś czas temu na półkach domowej biblioteki stało znacznie więcej książek polskich niż wszystkich innych. O ile jednak dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat temu Polska i Białoruś były dość podobne, o tyle dzisiaj te kraje, na naszą biedę, a na wasze szczęście, dzieli przepaść. Przepaść, którą my, Białorusini, musimy pokonać, a nie pokonamy jej, skacząc susikami ku Unii Europejskiej, nawet jeżeli będziemy zmie­ rzać we właściwym kierunku.

C o zaś się tyczy Krakowa, to w owej „czwartej i pół” Polsce ma on niezachwianą, jasno określoną pozycję: jest stolicą kultury, mia­ stem dwojga laureatów N agrody Nobla, miastem najznakomitszych reżyserów i teatrów oraz wielu znakomitych postaci i instytucji. M ię­ dzynarodowe Centrum Kultury całkiem naturalnie wpisuje się w ten obraz jako jeszcze jedno piękne i mocne ogniwo łączące prastary K ra ­ ków, to serce i ucieleśnienie polskiej pamięci, polskich tradycji i pol­ skiej kultury, z Europą i światem.

T h o m a s S c h u lz

Polonista, teoretyk sztuki w sp ó ł­ czesnej i m enedżer kultury, absolwent U n iw ersytetu M ikołaja K opern ika w T o runiu. Pracow nik nau kow y D eutsches K ultu rforu m Ö stliches Eu ro pa w P oczdam ie - kieruje referatami: „Literatura” i „Polska” Z a jm u je się problem am i tożsam ości, szczególnie regio­ nów pogranicznych w Europie Środkow ej.

Thomas

Powiązane dokumenty