• Nie Znaleziono Wyników

-« 1 >4 с '5T СЛ K r z y s z t o f C z y ż e w s k i

P ra k tyk idei, p o eta i eseista. A b so lw en t filologii polskiej (u n iw ersytet A . M ic ­ kiew icza w P ozn an iu ). W latach 19 7 8 - 1 9 8 3 zw ią za n y ze S to w a rz y s z e ­ niem T eatraln ym „Gardzienice". T w ó r ­ ca Fu ndacji „P o gran icze” i O śro d k a „P o gran icze - sztuk, kultur, naro dó w " w Sejn a ch . A n im a to r p ro gram ó w dialogu m iędzykultu ro w ego w Eu ropie Śro d k o w ej, na B ałkanach, K au k azie, w A z ji Ś ro d k o w ej i innych po gra n i­ czach św iata. A u to r k siążek Ścież k a p o -

g ra n ic z a (2 0 0 1) i L in ia p o w ro tu (2 0 0 8 ).

O d 2 0 1 1 w ra z z zesp ołem „Po granicza" p ro w a d zi M ię d z yn a ro d o w e C en tru m D ia lo gu w d a w n y m m ajątku rodzin y C z e sła w a M iło sz a w K rasn o gru dzie.

Krzysztof

Czyżewski

Et os

W szystko, co wiem o etosie pogranicza, wiem jak o Środkow oeuro- pejczyk. Uczestniczyłem w nieskończonej ilości debat, podczas k tó­ rych ju ż w pierwszym zdaniu zapewniano, że twór zwany Europą Środkową nie istnieje i nigdy nie istniał. N ieom ylny znak, że autorzy tych słów są „stąd” - z terytoriów Europy nigdy jasno nie zdefinio­ wanych i nigdy wystarczająco ostro nie wyodrębnionych granicami. Niektórzy uważali Europę Środkową jedynie za ideę, i to tylko „cza­ sowo przydatną”. Tak było podczas dysputy toczonej głównie w śro­ dowiskach dysydenckich w latach osiemdziesiątych, kiedy próbow a­ no udowodnić innym i sobie, że pom iędzy R osją a Zachodem istnieje odrębny, autonomiczny świat.,Jesień narodów” w odczuciu wielu od­ realniła tę ideę i zepchnęła na boczny tor. Z e mną było inaczej. D o ­ piero po 1989 roku środkowoeuropejskość zaczęła nabierać realności, wyłaniać się jako nowy, fascynujący projekt do zrealizowania. Jestem praktykiem idei, działam w żywiole społeczności pogranicza, z dala od akademickich i kawiarnianych dysput. C o dla ich uczestników jest odległym mitem przyprószonym nostalgią i czasem dawno m inio­ nym, dla mnie jest rzeczywistym tu i teraz, nową prowincją do zago­ spodarowania, przyszłością do ukształcenia, pamięcią, której nie da się za-nie-pamiętać. Interesuje mnie nie ucieczka od miejsca, w k tó­ rym przyszedłem na świat, lecz możliwość stworzenia antidotum na horror loci, przypadłość dość rozpowszechnioną wśród mieszkańców między-Europy.

W Polsce po 1989 roku zwykło się mówić: „Chodzi o to, by wyjść z Europy Środkowej i wejść do Europy”. U moich przyjaciół na B ia­ łorusi czy Ukrainie taka konstatacja wzbudziłaby zdziwienie, bo tam środkowoeuropejskość to przecież opcja zachodnia. Oczywiście zna­ leźliby się też tacy, którzy odetchnęliby z ulgą, dowodząc, że nie mają zaufania do kolejnego projektu integracyjnego na W schodzie, tym bardziej że mógłby się on nie wiadomo ja k zakończyć dla mniejszych i słabszych. Zdziwienie pojawiłoby się też niewątpliwie na Węgrzech i może w pewnych środowiskach Czech i Słowacji, ale z zupełnie innego powodu - mit habsburski ma się tam dobrze, wprzęgnięty w kształtowanie nowoczesnej tożsamości i europejskości, więc nie ma powodu teraz się go wypierać. Kłopot jest tylko z Polakami czy L itw i­ nami, którzy mająjeszcze swój mit jagielloński i zamiast obstawać przy Mitteleuropie, to znaczy wyszegradzkiej Europie Środkowej, uparcie rozszerzają jej granice na wschód, północ i południe. W tym sensie rację miał poeta Dm ytro Pawłyczko, ambasador U krainy w Polsce,

ι ο8 Krzysztof Czyżewski

który powtarzał nam: „Nie mówcie Europa Środkowo-W schodnia, mówcie Europa Środkowa. Ukraina jest częścią Europy Środkowej" (ale dla Węgrów uczestniczących w sejneńskim Forum Pogranicza tego było ju ż za dużo). Natom iast owo polskie porzucanie Europy Środkowej na rzecz Europy jeszcze trudniejsze do zrozumienia by­ łoby w krajach bałkańskich, chyba że pojęcie „Europa Środkowa" za­ stąpilibyśmy pojęciem „Bałkany". A le przecież - słyszałem to wielo­ krotnie w krajach byłej Jugosławii, w Bułgarii czy Rumunii - po to aspirujemy do środkowoeuropejskości, by odciąć się raz na zawsze od „bałkańskiego kotła". N a początku lat dziewięćdziesiątych uczestni­ czyłem w seminarium w Zagrzebiu, którego organizatorzy właśnie to chcieli pokazać przybyszom z innych krajów europejskich: Chorwaci są częścią Europy Środkowej, w żadnym razie nie Bałkanów. Znajom y pisarz, urodzony w Rumunii, a teraz mieszkający w Berlinie, jeszcze niedawno powtarzał mi: „Banat, oczywiście, to jest Europa Środko­ wa [czytaj: Europa], dalej natomiast na wschód czy południe to ju ż tylko barbaria..." Nawiasem mówiąc, ta wypowiedź była integralną częścią naszego sporu na temat akcesji Turcji do Unii Europejskiej - fakt, ja k definiowaliśmy Europę Środkową, decydował o tym, czy by­ liśmy przeciw obecności Turcji w strukturach europejskich, czy za nią. Pamiętam też, ja k niepokoiłem przyjaciół ze Słowenii w tychże początkach lat dziewięćdziesiątych, pytając ich, dlaczego do Vilenicy nie zapraszają pisarzy serbskich. W odpowiedzi zawsze słyszałem: „To jest festiwal literatury środkowoeuropejskiej!" Pojechałem więc z Vilenicy do Belgradu, gdzie redaktorzy „Borby” wywiad ze mną zatytułowali: „Serbia należy do Europy Środkowej”. Jeszcze całkiem niedawno, gdy W rocław inicjował Literacką N agrodę Europy Środ ­ kowej Angelus, zmuszony byłem napisać do N ataszy Gorbaniew- skiej, przewodniczącej jury, list protestujący przeciw pominięciu A l­ banii w grupie krajów objętych tą nagrodą. Protest, zresztą nie tylko mój, został uwzględniony.

Piszę o tym wszystkim między innymi dlatego, by podkreślić zna­ czenie moich podróży na Bałkany. Doświadczenia tam zdobywane w sposób zasadniczy wpływały na moje rozumienie bycia Środkowo- europejczykiem. Europa Środkowa to dla mnie bardziej etos niż geo­ polityka, to postawa, która wykorzenieniu przeciwstawia przynależ­ ność, ideologicznej mistyfikacji śmiałe odniesienie do rzeczywistości, kompleksowi prowincjonalizmu siłę prowincji, ostro zarysowywanym granicom przestrzeń przenikania i współistnienia.

1 0 9 E t o s p o g r a n i c z a

Przestrzeń, o której tu myślę, zwykłem określać słowem „pogra­ nicze". W kontekście polskiej historii i kultury ten wybór, a właściwie przywołanie na nowo prawie zapomnianego ju ż słowa, niesie ze sobą istotne konotacje znaczeniowe. Zastępuję bowiem świadomie nazwę „Kresy", powszechnie przez Polaków używane określenie wschod­ nich obszarów dawnej Rzeczpospolitej. W tradycji polskiej słowo ma ono silne zabarwienie emocjonalne, związane ze świetnością wielo­ kulturowego państwa Jagiellonów, romantycznym mitem egzotycz­ nego W schodu, traumatyczną pamięcią wojen i sentymentem za utraconymi matecznikami kultury. Zupełnie inaczej jest w przypadku naszych wschodnich sąsiadów - dla nich „Kresy" to imperialna do­ minacja Polski, asymilacja i polonizowanie elit narodowych, paterna­ listyczna wielokulturowość na prawach silniejszego, tłumienie dążeń emancypacyjnych i niepodległościowych tzw. mniejszości.

Niezależnie od tego, ja k silny był (i ciągle jest) w polskiej kulturze mit kresowy, udało się stworzyć dla niego przeciwwagę. Decydują­ ca była tu linia myślenia i działania wypracowana przez środowisko skupione wokół paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia. Tuż po dru­ giej wojnie światowej środowisko to wypowiedziało wojnę polskie­ mu nacjonalizmowi, resentymentom historycznym i irracjonalnym mitom narodowym w rodzaju „Polska od morza do morza". Jest swo­ istym fenomenem, że kuźnia takiego myślenia powstała poza krajem, wśród emigracji, która tak w tradycji polskiej, ja k i wielu innych naro­ dów środkowoeuropejskich pozostawała zwykle ostoją postaw kon­ serwatywnych i zachowawczych, wyjątkowo długo przechowując tru­ cizny różnych narodowo-mesjanistycznych fantazmatów, a czasami, co gorsza, nawet po latach zdolna była ponownie je przeszczepić na grunt krajów rodzimych. W kuźni tej pracowały naprawdę znakomite umysły i pióra, w tym Czesław M iłosz, W itold Gombrowicz i Juliusz Mieroszewski. Ten ostatni, wybitny eseista polityczny, poza Polską niestety mało znany, uchodzi za autora koncepcji zwanej U L B (U kra­ ina, Litwa, Białoruś). Przypomnijmy, iż zakładała ona, że Polacy — myśląc dalekosiężnie, dążąc do prawdziwej niepodległości, walcząc

Z komunizmem i imperium sowieckim - powinni wyrzec się Kresów, zrezygnować z nich na rzecz niepodległych w przyszłości krajów są­ siedzkich. Oznaczało to nie tylko pogodzenie się z „utratą" miast- symboli polskiej duchowości, ja k W ilno czy Lwów, ale także aktywne zaangażowanie w pomoc, we współpracę z Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami walczącymi o swoje samostanowienie. Ta tradycja po

1 1 0 Krzysztof Czyżewski

roku 1989 nabrała nowej dynamiki; jednym z jej współczesnych nośni­ ków jest właśnie partnerskie, a nie konfrontacyjne słowo „pogranicze”. Osobną historię stanowią trudności, jakie napotykałem w przeka­ zywaniu znaczeń i podtekstów słów z mojego środkowoeuropejskiego leksykonu. Ileż to razy musiałem prostować błędne rozumienie słowa „pogranicze” i wyjaśniać, że zgodnie z tym, ja k je tutaj rozumiemy, po­ winno być tłumaczone na język angielski nie jako borderline (co na­ gminnie czyniono), lecz jako borderland. Efekt tych trudności leksykal­ nych jest taki, że obecnie w ogóle staram się nie tłumaczyć tego słowa, zdając sobie sprawę, że w wielu językach nie ma ono odpowiednika. Podaję je w oryginalnym brzmieniu i wyjaśniam krótko, że chodzi o te­ rytorium wspólnotowe, którego granice przebiegają wewnątrz, a jego zewnętrzna granica jest - jak u M ikołaja z Kuzy -„nigdzie”. To pozwa­ la lepiej zrozumieć etos, o którym piszę, postawę wyżej ceniącą dobre sąsiedztwo od manifestowania odrębnej tożsamości. Bo to sąsiedztwo, a nie konfrontacyjny wobec innych narodowy patriotyzm, zawiązuje prawdziwą wspólnotę, która w języku polskim określana jest równie trudno przekładalnym słowem „obcowanie" (przynależność obcego za­ wiązuje wspólnotę, tak jak jego wykluczenie ją kwestionuje).

W odróżnieniu od rozpowszechnionego mitu Europy Środkowej jak o niemal A rkadii, zwłaszcza w aspekcie bogactwa wielokulturo­ wego dziedzictwa i towarzyszącej mu tolerancji, mój mit środkowo­ europejski stroni od idealizacji i wypierania ciemnych stron rzeczy­ wistości. Dzieje się tak nie dlatego, iżbym popadał w drugą skrajność i był rzecznikiem równie rozpowszechnionego mniemania, że hi­ storia tej części świata to nieprzerwane pasmo kataklizm ów i ple­ miennych waśni. R zecz w tym, że wartości, które przypisuję etoso­ wi Europy Środkow ej, mogły się zrodzić nie w A rkadii, lecz tylko w zderzeniu z całym splotem dramatów, sprzeczności i niem ożliwo­ ści, które same z siebie mogą nieść chaos i zniszczenie. Przezw y­ ciężone (co w yraża się nie gestem wykluczenia czy odgrodzenia się, lecz gestem obejmującym - przygarnięcia, oswojenia), przeradzają się w piękno Starego M ostu w M ostarze czy kaplicy Świętej T ró j­ cy w Lublinie. W mądrość filozofii dialogu urodzonych we Lwowie i w Kow nie M artina Bubera i Em m anuela Levinasa czy też karpac­ kich m istrzów spotkania Stanisław a Vincenza i Józefa Tischnera, dialogowej poezji Paula Celana z Bukowiny czy będącego najwyż­ szej próby odtrutką na prowincjonalny nacjonalizm pisarstwa C ze­ sława M iłosza i D anila Kiśa.

I I I E t o s p o g r a n i c z a

Odpamiętywanie, poszukiwanie, tłumaczenie słów to istotna część mojej pracy „budowniczego mostów". Utraciliśmy bowiem język, który zdolny był wyrażać nasze współistnienie i naszą zdolność przekracza­ nia samych siebie (filozof dialogu powiedziałby: nasze wychylenie ku Innemu). Zaw ładnął nami język konfrontacji i samoobrony, narzucony przez odrębne mitologie narodowe, potrafiący oddzielić, zranić, wyklu­ czyć, zamknąć w twierdzy tego, co swoje, za to bezradny w wyrażaniu i opisie sytuacji spotkania, realności przenikania, potrzeby dialogu. Bezradny także dlatego, że pozbawiony słów, które albo zostały za­ pomniane, albo zdeprecjonowane, wyparte, skompromitowane, wręcz ztabuizowane. W moich esejach rozsiane są próby tworzenia leksyko­ nu, dzięki któremu etos Europy Środkowej miałby szansę odrodze­ nia czy raczej ponownej obecności w naszym komunikowaniu się. Do zasobu tego słownika należą przywoływane ju ż przeze mnie hasła pogranicze i obcowanie, ale także inne: agora, neimar - budowniczy, krytyczny patriotyzm, tkanka łączna, spadkobierca całości czy prowin­ cja. Srodkowoeuropejskość, jeśli miałaby być rzeczywista, potrzebuje swojego języka - nowej, żywej i wychylonej ku przyszłości narracji zdolnej stworzyć przeciwwagę dla mitów narodowych, które tak silnie określały naszą rzeczywistość w ostatnich dwóch stuleciach.

Podobnie ja k słowa, istotne są miejsca - odzyskiwaniu języka towarzyszy odzyskiwanie przestrzeni. Taką próbą jest ju ż manifesto­ wana przeze mnie przynależność do Europy Środkowej. O bok eto­ su wyraża się w tym przynależność do Miejsca. M a ona w sobie coś z czarodziejskiej mocy teleskopu - przez jej soczewkę można zoba­ czyć Europę Środkową w wielkim zbliżeniu, w całym mikrokosmosie małej ojczyzny, która jest palimpsestem kultur i zawsze bliskim są­ siedztwem jej mieszkańców z innością. Można też odwrócić soczewkę tak, by ujawnić jej perspektywę makrokosmiczną, wykraczającą poza państwo narodowe (chociaż nie negującą go), pozwalającą nam utoż­ samić się z pewnym obszarem cywilizacyjnym czy też zbiorowym doświadczeniem historycznym. W tej drugiej perspektywie Europa Środkowa, pozostając inną Europą, nie oddziela się przecież od euro­ pejskości i związanych z nią procesów integracyjnych, wręcz przeciw­ nie: wspiera je, wybierając trudniejszą drogę uczciwego zmierzenia się z własnym dziedzictwem i budowania bardziej autentycznych spoiw w przestrzeni pogranicza.

Przywracanie, odnawianie etosu pogranicza jest dla mnie for­ mą zbliżenia się do Miejsca, za czym kryje się filozofia dotarcia do

centrum. To wysiłek wydziedziczonego przez Historię tułacza, by odzyskać tajemnicę, której nie było mu dane posiąść poprzez przekaz pokoleniowy, zakorzenienie, naukę w szkołach czy rytualną inicjację. Jedyne, co daje szansę ponownego otwarcia się Miejsca do samego środka, to Meridian, celanowski południk duszy. Natrafiamy na niego dzięki empatii. Postawa ta ma w sobie coś z głębokiej ekologii — na­ sze zaopiekowanie się Miejscem, które chcemy zrozumieć i pokochać, musi obejmować je w całości, winniśmy obdarzyć pieczą najmniejszą drobinę, łącznie z tym, czego się boimy i co wcześniej było dla nas wrogie i obce. Towarzyszy temu świadomość, że odcięcie czy też za­ trucie (zapomnienie czy też wykluczenie) którejkolwiek z części sta­ nowi zagrożenie dla całego ekosystemu, degraduje Miejsce. N ie piszę tutaj, tak jak w praktyce nigdy tego nie postuluję, że trzeba przestać nienawidzić, przezwyciężyć uprzedzenia i pozbyć się strachu. O tym łatwo pisać i łatwo mówić, ale w ludziach to tkwi, a w tych, co prze­ żyli sąsiedzkie tragedie, szczególnie. I nawet jeżeli uda się człowieko­ wi nad tym zapanować, to przecież nigdy nie ostatecznie. Tak ja k nie można zbudować mostu raz na zawsze - mostu nigdy nie przestaje się budować. Natomiast człowiek, któremu nieobca jest nienawiść, uprzedzenie i lęk, może zacząć troszczyć się o Miejsce, może stawać się jego miłośnikiem, a w tym jest wielka szansa, że zacznie myśleć ekologicznie i tęsknić za „obywatelstwem środka".

Walter Benjamin przyznawał prawo snucia prawdziwej opowieści dwóm typom opowiadaczy: jeden to bajarz osiadły, który zna wszyst­ kie tajemnice Miejsca, drugi to wędrowny gawędziarz, który dzieli się

Z ludźmi opowieścią z nieznanej im, innej przestrzeni. N ic nie predys­ ponuje mnie do tego pierwszego miana. Bardziej należałby mi się ty­ tuł benjaminowskiego włóczęgi, przy tym jednak zastrzeżeniu, że to, w jaki sposób usiłuję czytać tekst Miejsca, nie tyle prowadzi czytelnika do miejsc nowych, ile jest powrotem opowieści do Miejsca, opowieści, która wyruszywszy w świat, wsłuchawszy się w inne doświadczenia i perspektywy widzenia, powraca, staje się przypomnieniem i rein- terpretacją. W szak wędrując szlakiem południka duszy, znajduję się zawsze na linii powrotu. Z a Celanem mógłbym powiedzieć: „Z n a j­ duję to, co łączy i jest jak wiersz prowadzący do spotkania. Znajduję coś - ja k język - niematerialnego, terrestrycznego, coś kołowatego, poprzez oba bieguny powracającego w sobie, a przy tym - w sposób pogodny - nawet krzyżującego tropy: znajduję... Meridian" [ Paul C e ­ lan, Meridian, przekład Feliksa Przybylaka].

E t o s p o g r a n i c z a

Podzieliwszy się refleksją o Środkowoeuropejczyku, jego etosie, języku i poszukiwaniu Miejsca, pragnę na koniec podkreślić, że nie koncentruję się wyłącznie na Europie Środkowej. Region Europy, w y­ zwolony z totalitarnej obręczy rewolucją 1989 roku i jej następstwami, przeżywający bez znieczulenia transformację ustrojową, wojny i roz­ pad Jugosławii, nawroty nacjonalizmu i tęsknoty za komunistyczną ucieczką od wolności - ten region Europy jest w moim przekonaniu przestrzenią doświadczania i punktem obserwacji współczesnego świata. W tym sensie nie istnieje ju ż dzisiaj żaden nowy/stary mur berliński ani żadne inne oddzielenie europejskiego W schodu i Z a ­ chodu czy też postkomunistycznej enklawy od reszty świata. Kryzys społeczeństwa wielokulturowego, niepokoje moralne i nowe zagroże­ nia cywilizacyjne, o których tutaj mówię, to nie są problemy środko­ woeuropejskie, lecz europejskie, a coraz częściej wręcz globalne.

Przynależę do formacji, którą nazwałem kiedyś pokoleniem B o ­ śni. Bośnia jest tu tylko symbolem wielu tragicznych miejsc w byłej Jugosławii, które doświadczyły okrutnej sąsiedzkiej wojny, ale także głębokiego zawodu z powodu braku zrozumienia i obojętności ze strony Zachodu. W konfrontacji z europejską rzeczywistością końca X X wieku nagle okazywało się, że wartości utożsamiane z cywilizacją Zachodu i pielęgnowane przez wielu mieszkańców dawnego „obozu przyjaźni” - z konieczności i na przekór wyznawcom reżimowego socjalizmu czy szowinizmu, często z narażeniem własnej kariery czy wręcz życia — istnieją jedynie na papierze. Angażując się w dramat rozpadu Jugosławii, przyjeżdżając tam ze wschodnich lub zachodnich prowincji świata, tocząc rozmowy w Sarajewie, Belgradzie, Lublanie, Zagrzebiu, N ow ym Sadzie czy Prisztinie, rozumieliśmy, że jesteśmy świadkami czegoś znacznie szerszego niż „kryzys bałkański". Patrząc z Bośni, widzieliśmy inną Europę niż ta, która jaw iła się z Warszawy, Amsterdamu, Bukaresztu czy Brukseli. Ju ż wtedy czuliśmy, że mamy do czynienia z kryzysem wielokulturowości w świecie, a tak naprawdę

Z głębokim kryzysem kultury europejskiej. Ju ż wtedy rozumieliśmy, że jest tylko kwestią czasu pojawienie się nowych napięć kulturowych i ich eskalacji w Madrycie, Marsylii, Rotterdamie czy Londynie. D zie­ liliśmy przekonanie o wzbierającej po raz kolejny ciemnej fali i o p o­ trzebie przeciwstawienia się jej. A także o nowej wobec niej odpowie­ dzialności, również na własnym podwórku, co było nawet trudniejsze od walki na forum międzynarodowym.

K a to w ic e - B ie ls k o -B ia ła E w a C h o je c k a

H isto ry k sztuki, znaw czyni grafiki, m alarstw a oraz ilustracji książkowej X V i X V I w ieku, sztuki śląskiej i śro d­ kowoeuropejskiej X I X i X X w ieku. P racow n ik nau kow y M u z eu m U n i­ w ersytetu Jagiellońskiego (C ollegium M a iu s), Instytutu H istorii S z tu k i U J ( 1 9 5 8 - 1 9 7 7 ) . K iero w n ik Z a k ła d u H i s ­ torii S z tu k i U n iw ersytetu Śląskiego w K ato w icach ( 1 9 7 7 - 2 0 0 3 ) . P rzez trzy kadencje była członkiem K o m itetu N a u k o S z tu ce P A N . O d 20 0 3 professor e m e r i­

tus. A k tualnie kieruje K ated rą O ch ro n y

D ó b r K u ltu ry Śląskiej W yż sz ej S zk o ły Z a rz ą d z a n ia . P rzew odn icząca R a d M u zealnych M u zeu m Śląskiego w K a ­ tow icach i M u zeu m w Bielsku-Białej. C zło n ek w spółzałożyciel Z w ią z k u G órnośląskiego (1989).

Ewa

Chojecka

R e g i o n a l i z m

i polskie

myślenie

o Eu ro p ie

Przez dwie dekady krakowski Dom pod Kruki prowadzi niełatwy dyskurs wokół przełamywania zastanych schematów myślowych oraz szuka sposobów definiowania i oceny kulturowych zjawisk - tych europejskich i tych globalnych. Równocześnie podejmowane są. próby nowego rozumienia spraw terytorialnie mniejszych, bliższych, zwanych regionalnymi, choć, być może, okażą się one trudniejsze do ogarnięcia od tych wielkich. Sprawom regionów poświęconych będzie tych kilka refleksji, pisanych ze świadomością, że w Domu przy Ryn- ku Głównym 25 znajdą czytelnika życzliwego i empatycznego.

Nasze świeżo przebyte dwudziestolecie skłania nie tyle do jubile­ uszowych podsumowań, ile do niełatwych refleksji, także do rachun­ ku sumienia. Z racji podobnego czasu trwania nasuwa się porównanie z epoką międzywojnia i II Rzeczypospolitej, ale zestawienie to nie do końca jest trafne. N asz czas jest odmienny, doświadczenia inne, choć w niejednym wyrastają z tamtego okresu, w którym poszukujemy wszak kulturowego zakorzenienia naszej nowoczesności, Z drugiej strony nic nie wskazuje, aby nasze dwudziestolecie czekał gwałtowny koniec, jak tamto w 1939 roku. Otrzymaliśmy przywilej pewnej stabilnej kontynu­ acji, pokojowego „bycia w drodze", ktoś powie: pielgrzymowania.

A jednak stają przed nami zadania niezmiernie trudne. Po totali- taryzmach X X wieku przychodzi nam bowiem dokonać przestawie­ nia pewnych schematów myślenia i skorygowania stereotypów, które głęboko weszły pod skórę. Trzeba wydobyć sprawy przez dyktat daw­ nej polityki historycznej podawane jako niekwestionowana rzeczywi­ stość, inne z kolei objęte nakazem cenzorskiego milczenia, wreszcie te wstydliwie przemilczane i tabuizowane.

Do takiego kręgu spraw przyjdzie zaliczyć problemy dziedzictwa kulturowego wyrastające na gruncie regionów i regionalizmów. Temu poświęconych będzie kilka spostrzeżeń.

Bądźmy szczerzy: wielorakość i kulturowe odcienie regionów kraju nie stały się ja k dotąd przedmiotem szerszego publicznego dyskursu. Po bez mała pół wieku trwającej polityce kulturowej P R L odziedzi­ czyliśmy swoiste zaklinanie rzeczywistości: paradygmat kraju jako na­ rodowego i konfesyjnego monolitu - tezę tę paradoksalnie podzielała także spora część demokratycznej opozycji. Ten model pojęciowy słu­ żył kiedyś umacnianiu monocentryzmu, stał się myślowym gorsetem,

Powiązane dokumenty